Razu pewnego szedł sobie Światosław uliczkami Czikago, owego sławnego
Wietrznego Miasta, popatrywał to na rozbite, sikające do nieba hydranty, to
na 10-latków handlujących świeżą kokainą ("świeży towar, świeżutki !"). Szedł
tak sobie i trafił na sklep ze zwierzątkami.
Patrzy na wystawę Odrzański, a tu
węże różne takie, jakby boa, a może i nie boa. Diabli wiedzą co. Zdziwił się
bardzo Światek zobaczywszy polską nazwę sklepu - "Wiśta wio, rybki
złociste, świnki morskie i inne gady". Wzruszony, połknął łezkę nostalgii
("Litwo, ojczyzno ty moja...") i wszedł. Przy samych drzwiach uwagę jego
przykuł napis na niewielkim akwarium "Rybka złota gadająca".
- "A pećcie mi gaździno, a co to za dziwotwór tam za szkiełkiem pływa" -
zwrócił się do postawnej ekspedientki.
- "A to złoto rybko, co godo" - odrzekła kobiecina.
- "A co godo i kedy?"
- "A ło filozofijcznie tak godo, raz tak, a raz ci owak" - rezolutnie dziamgotała
sprzedawczyni.
- "Wiela?" - Pan Światosław jako człowiek niziny podlaskiej lubił konkret.
-"A, zeby tak nie skłamać to dwajścia ośm talarów i bez kozery dwadzieścia
centymów powim".
- "Najsampierw nich co powi" - Pan Odrzański skierował się do akwarium.
Rybka zwróciła na niego swe błękitne, wielkie oczy. "Dzień dobry Panu" -
zabulgotała. "Jak zdrówko"
- "Ale kant" - pomyślał z uznaniem Światosław. "Jakby Pan chciał mnie
kupić, to niech Pan też weźmie większe akwarium, tu trochę ciasno" -
przymilała się rybka.
Wyjął Pan Odrzański ciężko zarobione dutki i zapłacił za rybkę. W autobusie
co prawda woda z akwarium trochę się rozlała, ale w domu wszyscy byli
zachwyceni. Rodzinka zebrała się wokół rybki i czekała na występ. Rybka
nie zawiodła, widocznie miała takie preludia w planie artystycznym, bo
zaczęła z grubej rury. Chrząknęła, pociągnęła noskiem i poczęła recytować z
nabożeństwem: "Reduta Ordona. Wstąpiłam na działo, dwieście harmat
grzmiało..." Gdy skończyła rodzina Odrzańskich zaklaskała. "Jezusie, toż by
ją można na wieczorek polski wziąć, tak ładnie wierszyki recytuje" -
zachwycała się głupia jak zwykle żona Odrzańskiego - Zofija.
Smutna jak zwykle córka Manuela zastukała w akwarium. "Jestem Manuela.
Czytałaś może kiedyś Jane Austen?", zaś psotny Maksymka spróbował
złowić rybkę szklanką i nawet zapytał tatusia: "To jak, w galaretę ją, czy do
piekarnika?". Uradował się Światek bystrością synka, ale by nie wyjść z roli
rodzica, strzelił Maksymce blachę w czoło, i by nie wyjść z wprawy dołożył
fangę Manueli. Gdy już ostatecznie utwierdził swój ojcowski autorytet
zawyrokował "Rybka będzie miała na imię Wanda, i ani mi słowa więcej"
Rybka porecytowała jeszcze wiele wierszyków, np. "Bagnet na broń",
"Żołnierze Westerplatte", a nawet wiersze znanego w kręgach Polonii
czikagowskiej barda Klaudiusza Pipsztyckiego. I tak zleciał dzionek.
Dzieci leżały już w łóżkach, żona takoż, Odrzański zaś, jak co wieczór
przysypiając oglądał te-fau. Rybka pluskała w akwarium, pluskała, aż naraz
rzekła: "E, odwaliłam już swoją robotę, teraz na was kolej"
- "Co?" - zaniepokoił się Światek. "Ano, powiedzże mi kochany Odrzański" -
spoufaliła się złota rybka "A ilu to aniołów zmieści się na główce od szpilki?"
- "No, tak ze pięciu chyba" - niepewnie spoglądał na rybkę Odrzański. "A
skąd przychodzi człowiek, dokąd zmierza?" - indagowała dalej nieubłaganie
rybka. "A bo ja wiem, ja tam czytam 'Dziennik Arcypolski' i mi wystarcza" - z
niejaką dumą oświadczył Światosław.
- "A kimże jest człowiek?" - rybka wskazała palcem oskarżycielsko na
Odrzańskiego. "Ojej, to ja już muszę iść spać" - Pan Odrzański był
wystraszony nie na żarty. Zanurkował pod kołdrę i udawał śpiącego. Rybka
coś tam jeszcze mówiła, ale pod kołdrą na szczęście niewiele było tego
słychać. Dopadł wreszcie Światka sen, ale targały nim w nocy koszmary.
Zlany potem zbudził się nad ranem. W głowie tłukły mu się chaotyczne myśli
"a kimże jesteś człowieku?". Jak megafon coś zaryczało "a dokąd
zmierzasz?"
W szlafroku pognał Odrzański do sklepu z akwarium w objęciach. Wymienił złotą rybkę
na piranię paskudną, dopłacił, odetchnął.
W domu pirania ugryzła Maksymkę, pogroziła piąchą Manueli i pokazała żonie Światosława tyłek.
Ale wszystko było już dobrze.
Wieczorkiem Pan Odrzański pooglądał, jak zwykle te-fau i spokojnie, nie niepokojony zasnął. I spał
dobrze.
Pan Odrzański nie lubi metafizyki. Tak jak my wszyscy.