W ostatnim numerze "Dziennika Arcypolskiego" z Czikago w rubryce
"Czyżby Paruzja w naszym mieście?" czytamy o...Odrzańskim.
Razu pewnego pan Odrzański postanowił był zrelaksować się w
łikend i połowić rybki, jak za dawnych dobrych czasów. Starymi
dobrymi czasami nazywał Światosław swą młodość durną i chmurną w
mieście Łodzi, gdzie intensywnie uprawiał dwa hobby z przyjacielem z
piaskownicy - walkę narodowo - wyzwoleńczą i wędkarstwo.
Przyjacielem tym był znawca motylków i pająków krzyżaków Stefan
Niesiołowski, z nim to właśnie Odrzański złowił pod Łodzią marlina i z
nim to miał podpalić muzeum Lenina w Poroninie. Nie wyszło, trzeba
było zmykać za ocean.
Zerwał się więc nasz Światosław w rzeczony relaksacyjny łikend nad
ranem i kolejką podmiejską pojechał nad Zalew Zegrzyński. Na
miejscu nakopał robaka (a nie masz jak amerykańskie robaki !),
nastawił wędzisko i nareszcie mógł się zabrać za jedzenie. Podjadłszy
sobie i popiwszy jakby przysnął, czy cóś.
Zbudził go plusk jakiś, Światosław obtarłszy oczy ujrzał człowieka w
powłóczystej szacie, który szedł po wodzie. - Narty wodne - zdążył
pomyśleć bluźnierczo Odrzański, nim doszedł go zapach lilij i
gerberów. I na kolana padł Światosław, jak to miał w zwyczaju.
- Jezusie, jam całkiem niegodzien, i taki niewykształcony na dodatek.
Jezus Chrystus wyszedł na brzeg jeziora, otrząsnął zamoczone poły
płaszcza i skierował łagodny wzrok na ukorzonego Światosława.
Chwilę milczał, zmarszczył czoło, jakby zapomniał swojej kwestii i rzekł
- Synu, wstań z kolan i pójdź za mną a uczynię cię wędkarzem ludzi.
- Ale dlaczego ja, ja pył u stóp twych, muszka owocówka przy
dorodnym jabłku! - Odrzański sam był zdziwiony, że potrafił się tak
dobrze znaleźć w sytuacji.
- Dobre masz hobby, Światosławie - poklepał Jezus Światka po
główce. - Takie historyczne bardziej, i dletegom cię wybrał.
I poszli nawracać i uzdrawiać. A jako że w Jackowie brak było szczególnych
rozrywek metafizycznych, a od występów muzykalno - patriotycznych grupy
"WC Kwadrans end Cantry Bend" minęło pół roku Mesjasz i święty wędkarz Piotr
wywołali wielkie zainteresowanie. Jezus nie tylko głosił Słowo Boże ale i pomagał cierpiącym.
Zdarzyło się bowiem, że pewna kobiecina, konkretnie Pająk Ewelina poprosiła z płaczem
Pana o pomoc.
- Ale mój mąż umarł. - Nic to - zakrzyknął Odrzański - Jezus to od ręki
załatwi. A jak co, to i jeszcze mineralną naenergetyzuje!
I stało się jak rzekł Odrzański, Pan dokonał cudu, pan Marian już po
czterdziestu minutach przykładania dłoni do czoła ruszać począł nogą,
a po pięciu godzinach zamrugał oczami. Radości w Jackowie nie było
końca, ale Jezus nie poprzestał na tym, w zakładzie pana Bombki
dokonał cudownej przemiany wody w wino, w sklepie pana Buraczka natomiast rozmnożył ryby i bochny
chleba - ech kochani rodacy! Jak Jackowo długie i szerokie zapłakały święte obrazy, zakwitły kwiaty paproci, a na jednym z bilbordów w cudowny sposób pojawił się wizerunek Odrzańskiego z wędką.
Zapytacie kochani - jakże to tak, pan Odrzański człek, bądźmy szczerzy prostolinijny,
całkiem konkretny, obarczony rodziną i odpowiedzialnym stanowiskiem w czikagowskich
zakładach kanalizacyjnych naraz porzuca wszystko. I słusznie pytacie. Światosław uzyskał
z przychodni zwolnienie L 4 - "na nogi" i przesłał do pracy, a też i z rodziną wcale nie zerwał, jak
głosi Pismo, codzień wieczorem wracał do domu podjeść i wyspać się porządnie. I tak to się
kręciło.
Kiedy już wieści o cudach obiegły polskie Czikago niezwykłymi postaciami zainteresowały się
media, o wypadkach począł z dumą narodową informować "Dziennik Arcypolski" w cyklu "A jednak
górą nasi!". Aż dnia któregoś Odrzański, który zajmował się wszelką korespondencją otrzymał
propozycję wystąpienia w "Tok - Szoku" Żakowskiego i Najsztuba (Mariusz Szczygieł nie był tak
szybki). Jezus zgodził się na występ, oczywiście pod warunkiem, iż umożliwi mu się wygłoszenie
posłania, a Najsztub nie będzie go pytał o życie prywatne.
W dniu emisji programu (wyjątkowo na żywo) widownię telewizyjną wypełnili fanatyczni
wyznawcy jackowscy, Chrystusa i Odrzańskiego usadzono na kanapę, zaś Liska także wyjątkowo
pognano do budy. Zamigały migacze, kable się zagrzały, szoł mast go on.
Jezus doskonale oświetlony przez reflektory kierował swe słowa
wprost do kamery.
- Błogosławieni cisi i ubodzy, albowiem ich jest Królestwo.
Błogosławieni gwałceni i podduszani, oni przestąpią próg rajskich
dostatków. Ale wy sadyści, bękarty i złodzieje, i wy nie lękajcie się,
albowiem dostąpicie łaski zbawienia.
Szmerek zdziwienia przeszedł przez salę telewizyjną.
- Powiadam wam piekło jest puste. Każdy z was grzeszny i
bezgrzeszny zasługuje na Królestwo w niebiesiech.
Wtenczas rozszlochał się Najsztub, posadzeni obok siebie (na wszelki
wypadek) Serbowie i Albańczycy padli w ramiona krzycząc - Pokój,
przyjaźń, rozbrojenie, a jednemu z widzów z tego wszystkiego odrosła
amputowana wiele lat temu noga. Realizator programu dyskretnie
dawał znaki prowadzącym, iż w tej chwili oglądalność programu jest
rekordowa, wynosi aż 23%, ale rzecz jasna nikt nie zwracał na niego
uwagi.
- Wszyscy? - szlochał Najsztub.
- Oczywiście - w uniesieniu krzyknął Jezus Chrystus.
- Naprawdę Jezusie Ty mój Najsłodszy! - Żakowski w duchu już
gratulował Adasiowi...
- Oczywiście, z pewnym wyjątkiem - rzekł Pan Nasz Jezus Chrystus Umęczon Pod Ponckim
Piłatem - dla Eskimosów droga zamknięta!
U sufitu hali telewizyjnej trzaskały jeszcze iskry entuzjazmu, ale Żakowski był czujny.
- Jak to Eskimosi, a co oni winni?
- Upadku Jeruzalem, Potopowi szwedzkiemu, biczowaniu rozpalonymi łańcuchami świętego
Sykstusa, a i mnie wybili - tu Jezus wyszczerzył zęby - tu mi wybili...
- Jakże to tak, a Prawda, a Sprawiedliwość...
Wtedy to znienacka realizator prąd wyłączył, poszły reklamy a Jezusa pojmali wezwani
pielęgniarze. I nie zapiał po trzykroć kogut, jak publika i Odrzański rozbiegli się na wszystkie
strony. Bestia zatryumfowała.
Później Jackowo dowiedziało się, że Jezus rodem był z Pułtuska i całkiem nawet możliwe,
że był to prawdziwy Mesjasz, tyle, że z Pułtuska.
A Odrzański? Tylko czasami myślał Światosław myślał o utraconej szansie. Ale z
drugiej strony, zastanawiał się, a nuż kazaliby mi grać na harfie? I co
wtedy?
PS. Ktoś się tu wtrąci i całkiem rozsądnie zapyta, że niby czemu publiczności z Jackowa miałby się nie spodobać Chrystus niechętny Eskimosom? Może i tak, ale przyjąłem, że każda opowiastka o Odrzańskim powinna się kończyć szczęśliwie. I morda w kubeł mi tu!