Na początku był manifest Zagajewskiego i Kornhausera "Świat nie
przedstawiony", opublikowany w 1974 r.
"Brak rozeznania czy, jak może lepiej byłoby powiedzieć,
rozpoznania naszej sytuacji, jest jednym z głównych powodów
chaosu w wielu dziedzinach kultury, niepewności artystów i
porażek sztuki, błądzenia literatury i niecierpliwości pisarzy,
nudziarstwa filozofów i małej odkrywczości nauki. Dla naszej
współczesnej kultury myślowej charakterystyczne jest działanie po
omacku, postępowanie zmieniające się w zależności od
doraźnych, koniunkturalnych względów. Przyczyną tej niepewności
jest brak zasadniczej diagnozy cywilizacyjno - kulturalnej lub też,
co na jedno wychodzi, konkurencja kilku diagnoz wzajemnie sobie
przeczących."
Już w pierwszych zdaniach "Świata..." autorzy walą prawdę
miedzy oczy. Nadbudowa (przecież i naukę i kulturę traktują na
równi) trzeszczy w szwach, otacza nas chaos, brak jest monoidei,
która objaśni nam ów chaos. Może bardziej przerażająca od braku
idei uniwersalnej jest...wielość owych idei, pluralizm kulturalny.
Przez karty manifestu przewijać się będą te tezy, pogarda dla
kulturalnego pluralizmu i niezaangażowania, konieczność powszechnej
afirmacji "idei uniwersalnej".
Autorzy kontynuują: "W gmachu kultury, jeśli nań patrzeć od strony
jego funkcji wytwarzania samowiedzy, jedno z pierwszych miejsc
zajmują literatura i sztuka. Czerpią one bezpośrednio z
doświadczenia, stykają się z potoczną świadomością, ulegają jej
lub z nią polemizują."
Powraca tu koncepcja Mochnackiego o związkach samowiedzy,
samoświadomości narodu z kulturą wysoką. Mochnacki chciał, by
literatura stała się sumieniem narodu, by stała się "wyciągniętą na
jaw masą wszystkich wyobrażeń, pojęć i myśli", sztuka taka miała
zorganizować moralnie naród, który miał być przestać dzięki tej
duchowej organizacji "zbiorem ludzi zamieszkałych na przestrzeni
określonej pewnymi granicami". Ta totalitarna w istocie,
wywodząca się z powszechnego w XIX - wiecznej, zniewolonej
Polsce etnocentryzmu koncepcja utylitaryzmu sztuki podjęta
zostaje przez Zagajewskiego i Kornhausera u schyłku XX wieku.
Piszą oni wręcz o "funkcji wytwarzania samowiedzy" literatury i
sztuki.
Przedstawioną mamy dalej sugestywną wizję staczania się
zdegenerowanej sztuki nowoczesnej. "Co stało się ze sztuką?
Malarze odchodzą od malarstwa sztalugowego, uprawiają sztukę
konceptualną, przejmując cudzą diagnozę cywilizacyjną. Nasi
artyści, naprzód zafrapowani happeningiem, teraz sztuką
konceptualną, ciągle zachowują się tak, jakby ich obowiązkiem było szokowanie sytego,
pogrążonego w błogim poobiednim bezruchu społeczeństwa. Zachwycają się różnego rodzaju
destrukcją, jakbyśmy mieli już co niszczyć. Jest to działanie po omacku, wynikające z zupełnej
dezorientacji, napotyka ono zresztą całkowity brak recepcji."
I postulat: "W prawidłowo funkcjonującej kulturze narodowej
powieść realistyczna tworzy podstawowe źródło wiadomości o świecie i o ludziach. Nie tylko dla
potomnych, także dla współczesnych, których doświadczenie ujmuje w formy zestalone i
intersubiektywne." "Przeciętny czytelnik, gdy uporał się już z Kraszewskim i
Sienkiewiczem, sięga po książki tłumaczone, a o własnej literaturze albo nie ma zdania, albo ma
pożyczone od kogoś złe zdanie. Powiększa to jeszcze bałagan myślowy, jeśli bowiem literatura
tłumaczona zajęła miejsce własnej literatury realistycznej, to znaczy, że na codzień spotykamy się ze
światem cudzym, z diagnozą c u d z ą. Zamiast podczas lektury książki racjonalizować wiedzę o
naszych własnych sprawach, żyjemy w krainie fikcji, w krainie cudzych problemów, których potem nie
umiemy już odróżnić od własnych."
Mamy tu wyraźne wartościowanie, jeśli kultura to narodowa, jeśli nie jest
kulturą dewiacyjną, zdegenerowaną to jej podstawowym medium jest powieść realistyczna.
Zatem zakładając, że sztuka wynika ze specyficznego doświadczenia narodowego, to jedyną
sensowną sztuką będzie sztuka etnocentryczna, zaprzeczająca i uniwersalizmowi i nieutylitaryzmowi.
Jakież więc wobec takich założeń ideowych może mieć skutki s p o ł e c z n e
recepcja literatury niepolskiej?
Przestajemy być Polakami czytając obcą literaturę - proste.
"Jedyną radą jest z wolna postępujące odbudowywanie utraconej jedności kultury, jedności
wiedzy i postulatu, faktu i wiedzy, literatury i filozofii, nauki i sztuki (...). Gdyż samowiedza
społeczeństwa jest niezbędna dla jego zdrowia, podobnie jak właściwe jego funkcjonowanie
umożliwia dopiero przygotowanie takiej diagnozy."
Pożegnajmy się z pluralizmem kulturalnym,
dla dobra samowiedzy społecznej oczywiście.
Kto był tak naprawdę pierwszy? Kto pierwszy zrozumiał, że sztuka ma w Polsce wspierać życie publiczne, agitować do naprawy urządzeń politycznych? Czy Jan Kochanowski wystawiający w 1578 r. "Odprawę posłów greckich"?
W manifeście Stanisława Barańczaka z 1975 r. "Zmieniony głos Settembriniego" ten zdolny
młody człowiek przejęty chaosem etycznym współczesnej mu Polski nałożył na poezję obowiązek
tegoż chaosu uporządkowanie. Poezja "musi nazwać rzeczy na nowo po imieniu i opatrzyć je
właściwymi znakami wartości. (...) Właśnie poezja jest w stanie - i powinna - stworzyć nowy dekalog."
Estetyka miała być funkcją etyki, liryka zobowiązana została by stać na straży wartości, służyć
społeczeństwu, wzywać do heroizmu postaw.
Pojawiła się generacja poetów "Nowej Fali", która przekuła teorię
w poetycki czyn. Liryka Kornhausera, Zagajewskiego, Barańczaka, Krynickiego i Lipskiej zapełniła
się rocznikami powojennymi, narodami oprawionymi w skórę, atmosferą wzajemnego zrozumienia,
wieczorowymi kursami marksizmu - leninizmu, ulicami Armii Czerwonej itd. Nowofalowcy piętnowali,
oskarżali, demaskowali. Ich przykład zrobił tak wielkie wrażenie, że poczęto ich naśladować. Nad
Polską pękła bania z demaskacją.
Jak straszliwe konsekwencje miała dla literatury taka koncepcja
sztuki pokazuje Przemysław Czapliński w "Śladach przełomu".
Zupełnie groteskowym przykładem realizmu antysocjalistycznego
stały się "Raport o stanie wojennym" Nowakowskiego i "Przechowalnia" Orłosia.
Proces odhumanizowania bohaterów negatywnych
doprowadzony został w "wojennym" realizmie antysocjalistycznym do ostateczności. "Obcy" jak w
mechanizmie Kozła Ofiarnego zostają usunięci poza nawias ludzkiej wspólnoty, szczególnymi
znakami ich obcości stały się brzydota, czy wręcz cechy animalne. U Nowakowskiego "sowiet jest
jak wąż", dyrektor posuwający lojalkę do podpisu to "szczur", człowiek bogacący się w czasie stanu
wojennego to "hiena w ludzkim ciele", Polska po wprowadzeniu stanu wojennego to "pustynia pełna
wilków".
Czapliński zwraca uwagę na identyczność zabiegu w realizmie
socjalistycznym i antysocjalistycznym, zwierzęcość wroga jest tu podobna. U Nowakowskiego i
Orłosia wygląd wroga układa się w dwa stereotypy.
Manichejska wizja konfliktu inklinowała także zawartą w realizmie
antysocjalistycznym wizję historiozoficzną. Pisze Czapliński: "Klęskę należało oddzielić od winy,
ponadto wycieniować, a wreszcie wpisać w historię polskiego cierpienia. Stąd w powieściach
realizmu antysocjalistycznego tak obficie występowały analogie historyczne: zdławione powstanie,
okupacja, konfederacja barska."
Przyjmując takie założenia zadawanie pytań o winę narodową
było nie tylko nietaktem, ale wręcz niemożliwe. Realizm antysocjalistyczny nawiązywał w obrazie
narodu do XIX - wiecznych wizji romantycznych, Chrystus Narodów zaś zdolny był tylko do cierpienia.
Jak zauważa Czapliński powieści tego nurtu nie mogły drapieżnie opisywać społecznych bolączek,
czy patologii.
Na przełomie lat 70 i 80 wykrystalizowała się pewna konwencja, którą po latach nazwano
realizmem antysocjalistycznym. Mający za główny przedmiot rozważań społeczeństwo, jego stan
moralny wydał w latach 70 kilka powieści "rozdrapujących rany", m.in. "Kompleks polski", "Miazgę".
Później autorzy rozumiejąc
n i e s t o s o w n o ś ć krytykanctwa zniewolonego społeczeństwa
produkować poczęli proste, manichejskie w manierze dzieła "ku pokrzepieniu serc". Literatura ta
mówiła Polakom, że "w obliczu zła, przemocy i zniewolenia są raczej bezsilni niż bezwolni, raczej
niewinni niż odpowiedzialni i raczej pokrzywdzeni niż podli." Poczęto używać prostych emocji
"egzaltacji, patosu, narodowej tromtadracji, szlochu".
W "Raporcie..." manicheizm przenosił się na opis rzeczywistości, stan wojenny był "okupacją"
i "faszyzmem", aresztowani to "ludzie z łapanki", milicja to oczywiście "faszyści", "psy wojny".
Komisja weryfikacyjna to "inkwizycja", działacze "S" wyglądają "jak rewolucjoniści z dawnych rycin i
dagerotypów", "rewolucjoniści z 1905 roku", "bojowcy z PPS", "wojenne pokolenie", "chłopcy z
konspiracji". Druga strona barykady zostaje odhumanizowana, zdeprecjonowana, "sierżantowi
Gałązce" człowiek porównujący Polskę do więzienia jawi się jako "reakcyjny gad", miewa on takie
przemyślenia: "Imperializm wzmógł ostatnio dywersję przeciw naszemu ustrojowi. Macki swoje
zapuszczają wszędzie. Obcy pieniądz ważną w tym odgrywa rolę. (...) Wielka jest we mnie nienawiść
do reakcji."
Przedstawienie sytuacji stanu wojennego w kategoriach odwiecznej narodowej martyrologii,
jako kolejnego powstania dominowało w realizmie antysocjalistycznym lat 80 - tych.
Pierwszy, akcentujący odmienność rasową - "mongoł", cechy szczególne to niski wzrost,
płaska twarz i wąskie oczy. Drugi stereotyp podkreślał brzydotę fizyczną - "spaślak", ten określał
nalanego byczka o tłustym karku i ogromnych łapach. Prawdziwej grozy tej typowości fizycznej
nadaje wiara pisarzy w jej realność, Jan Józef Szczepański tak tłumaczył fizyczną brzydotę postaci
negatywnych w swej powieści "Kapitan": "Nie chciałem karykaturować. Chciałem nakreślić portrety.
Jeśli wypadły one zbyt jednoznacznie na pozór, nie jest to spowodowane wyłącznie moją niechęcią
do tych ludzi. Użytkowników systemu cechuje rzeczywiście daleko posunięta typowość, wynikająca z
mechanizmu selekcji. Jakiś rodzaj pokraczności - często nawet fizycznej - jest dość
rozpowszechnionym znamieniem tego gatunku, który rekrutuje się przeważnie z egzemplarzy
zdefektowanych, nie w pełni rozwiniętych, skazanych (...) na pasożytnictwo."
"Przepis na literaturę w tamtym czasie wydawał się prostszy: okrucieństwu historii
przeciwstawić uwznioślony obraz uciśnionego narodu.(...) Dlatego z utworów realizmu
antysocjalistycznego wyłania się zmitologizowany obraz społeczeństwa: obdarzonego trwałą
pamięcią własnych korzeni, nie podlegającego wahaniom w obliczu zła, wiernego środkom oporu
mimo świadomości, iż cel jest nieosiągalny. Stąd też w omawianych utworach wątek utopijny, wiara,
że gdy tylko komunizm zniknie, wtedy od razu Polak Polakowi będzie człowiekiem."
Zasadniczą słabością realizmu antysocjalistycznego nie były jednak wymienione przez Czaplińskiego stereotypy, miały one źródło w koncepcji tej literatury, w bezpośrednim nawiązaniu do XIX - wiecznego przekonania o utylitaryzmie sztuki narodowej. Tematem literatury realizmu antysocjalistycznego był wspólnota narodowa, tylko ujęcie tego zasadniczego tematu mogło się różnić. Artyści skazani byli na afirmację lub kwestionowaniem przywar narodowych, jednak literatura ta ograniczona była przez temat. W klimacie polskiej kontestacji lat 70 i 80 niemożliwa była polska wersja choćby filozofii Marcusa, dominujący był styl więziennej publicystyki Michnika. Realizm antysocjalistyczny nawiązywał do antyuniwersalizmu polskiego oświecenia, romantyzmu, pozytywizmu. Nie ma zasadniczej różnicy pomiędzy "Miazgą", a "Raportem ze stanu wojennego", konkluzje tych dzieł wyznaczane były przez ich fundamentalną tematykę, tematykę narodową.
Przykładem zaangażowanego prezentyzmu, który w odróżnieniu od większości utworów realizmu
antysocjalistycznego nie był nastawiony afirmatywnie do narodowej wspólnoty była "Mała
apokalipsa" Konwickiego.
Kim jest bohater powieści, jakie dzieła pisał, skoro jest pisarzem,
czy ma rodzinę, czy lubi kotlety schabowe - wszystkie te pytania pozostają bez odpowiedzi. Do opisu
akcji powieści - groteskowej samozagłady reżimu i społeczeństwa schyłkowego PRL wszystkie
zbędne elementy nie mają znaczenia. W utworze brak niemal zdarzeń i postaci neutralnych, nie
związanych z tezą zasadniczą. Skoro bowiem nic nie wnoszą do "wymowy", są zbędne.
Naszemu bohaterowi obwieszczone zostaje "wyrok", ma się
spalić "w proteście" pod KC. Bohater jest wstrząśnięty, ale otrząsa się, wkłada jesionkę i wychodzi z
domu. Jadąc do baru mlecznego przeżywa chwilę refleksji, czy to co robi to "Gest piętnujący nasz
marionetkowy, uwikłany w serwilizmie reżym, czy gest oskarżający wieczną Ruś ukrytą za
butwiejącym parawanem Związku Radzieckiego. Protest przeciwko niewoli społecznej, czy przeciw
niewoli narodowej. O jaką wolność tu chodzi, za którą z wielu wolności wskoczę w ogień, w święty
ogień śmierci?"
W drodze do baru zostaje zatrzymany przez milicjantów ukrytych
za słupem telegraficznym. Zostaje spisany. Spotyka następnie znajomego Ruska, Kolkę Nachałowa,
którego "ojciec, generał KGB, był doradcą Bezpieczeństwa w Szczecinie. Kiedy przeszedł na
emeryturę, zdjął polski mundur, nałożył radziecki, spakował graty i wyjechał z rodziną do domu, do
Moskwy." Bohater nasz idzie dalej, aż tu nagle spotyka tajemniczego "chłopca z prowincji" łażącego
za nim i recytującego z pamięci fragmenty jego prozy, patetycznej i grafomańskiej, jak wynika z tych
fragmentów.
Bohater trafia wreszcie do mlecznego baru, gdzie dyskutuje o
współczesności i sowieckiej Rosji ze sprzedajnym filozofem marksistą. Bohater wychodzi z baru, ale
na ulicy znowu czycha na niego ubek, tym razem udający saturator. Po spisaniu wybitny polski literat
jedzie autobusem, ale natychmiast po opuszczeniu pojazdu znowu zostaje zatrzymany przez patrol
MO. Patrol jednak śmieje się życzliwie i puszcza wolno zgnębionego wieszcza.
Trafia do mieszkania, gdzie otrzymać ma kanister z benzyną, tu
spotyka piękną Rosjankę Nadieżdę, która jednak nie chce rozmawiać o Wysockim, z miejsca
oświadcza "wy gienij" i proponuje wybitnemu literatowi wstąpienie do Związku Radzieckiego. Literat
rżnie Rosjankę i wychodzi z mieszkania. Trafia do kina, gdzie sprzedajny reżyser Bułat wykonuje
swój monolog - oskarżenie: "Mój życiorys artystyczny to curriculum vitae paputczyka. Wydawało mi
się zawsze, że robię to, co można w danej chwili. Ale przypatrz się bliżej temu konsekwentnemu
ciągowi moich tez i konstatacji. Ja na kolorowo realizowałem linię partii, razem z nią kulałem od błędu
do błędu." Literat trafia do knajpy, tam leją go ubecy (znowu !!!), spotyka
skompromitowanego sekretarza partii, bełkot zalewa. Konwicki przestaje kontrolować narrację,
potyka się o pochód cwanych artystów, zniechęconych ubeków, sowieckich carów o kałmuckich
twarzach itd, itp. Jedne sceny przechodzą w drugie tylko po to, by barwniej zilustrować degradację
współczesności i tryumf sowietyzmu rosyjskiego. Orkiestra gra "Na sopkach Mandżurii", Kolka
Nachałow obwieszcza, iż Rosjanie wciąż jedzą kartofle, by Polakom było lepiej, bohaterowie
obżerają się na uczcie, przygotowanej, jakżeby inaczej dla członków KC z okazji przyjęcia Polski do
ZSRR. Wspaniałość dań i trunków skomentowana zostaje oczywiście zdaniem "ostatni jadł tak
Stalin". Nasz literat śni o sowieckim, a może antysowieckim Antychryście, chłopiec z prowincji
okazuje się być ubeckim (znowu !!!) agentem, wreszcie KONIEC POWIEŚCI. Prawie koniec, bo oto
jeszcze literat musi zabełkotać w myślach chwilę przed samospaleniem o Panu Bogu: "Bóg nasz
potężnieje, ogarnia najdalsze galaktyki, wreszcie zapanuje nad całym wszechświatem..." itd, itp.
Jednak stawianie krechy na powieści wydaje mi się pewną
przesadą. na początku dzieła znaleźć można jeden sympatyczny szczegół, który świadczy, że
Konwicki próbował uciec od rygorów prezentyzmu. Opisany zostaje w kilku zdaniach związek
pomiędzy narratorem a dwoma zwierzątkami, wróblem i pajączkiem, do których literat jest
przywiązany, podkarmia je i troszczy się, czy nie zimno. Czy ma to jakiś związek z tezą utworu? Nie i
dlatego twierdzę stanowczo, że nawet terror utylitaryzmu obywatelskiego nie mógł stłamsić
Konwickiego i nie zmusił go do zupełnego rezygnacji z artyzmu.
Cóż to, zdumiewa się czytelnik, czyżby zgrzyt w koncepcji? Nie kłopocz się czytelniku,
oczywiste i zgodne z założeniami wyjaśnienie tej niejasności dokona się trochę później.
Bełkot leje się w najlepsze, literat narzeka na współczesność i Rosję sowiecką,
Bułat, w charakterystycznym stylu powieści komentuje niesmak literata: "Nie umiesz żyć w świecie
pozbawionym hierarchii. Nie masz odwagi budować własnego systemu wartości, czepiasz się ruin,
które miele młyn czasu na atomy, co staną się zaczątkiem następnej cywilizacji."
Lata 70 - te przyniosły, prócz rozkwitu literatury antysocjalistycznej także kino zaangażowane,
które tak jak i litaratura posługiwało się w opisie społeczeństwa wygodnymi dla widza stereotypami.
Ów schematyzm wyszydziła Maria Kornatowska w krytycznej pracy "Wodzireje i amatorzy".
Filmy moralnego niepokoju "posługując się pozytywistyczno -
socrealistyczną optyką upraszczały obraz świata, unikając zręcznie zagadnień i przypadków
skomplikowanych. Nie próbowały na ogół wnikać w ambiwalentne, niejasne powikłania
współczesności. Lękały się władzy, ale jeszcze bardziej widowni - jej konserwatywnych zapatrywań,
demagogicznych skłonności, intelektualnego lenistwa. Kokietowały publiczność, utwierdzały w jej
postawach, pragnąc zdobyć sobie bezwzględną aprobatę na zasadzie 'wspólnoty narodowych
przekonań'. Najchętniej odwoływały się do uczuć patriotycznych. Dlatego nie stawiały widzom pytań,
które mogłyby zaburzyć ich wewnętrzny spokój, poczucie komfortu psychicznego, płynące z
przeświadczenia, że to na 'nich', a nie na 'nas', ciąży wina za zło, jakie się dzieje, pytań
zasiewających gorzkie ziarno moralnego niepokoju, dotyczących kwestii drażliwych, wstydliwych,
pomijanych milczeniem słabości i grzechów narodowego ducha."
Tak jak w pięknych czasach socrealizmu kino moralnego
niepokoju wykreowało postać pozytywnego bohatera, "dobrego szeryfa", który zmaga się z klikami
o politycznych konotacjach. W skrajny sposób przedstawił ten schemat Wajda, najpierw w
"Człowieku z marmuru", potem w "Człowieku z żelaza". Filmy te nie różnią się znowu tak bardzo,
schematyzm obecny silnie w pierwszym filmie, w drugim, szczególnie stężony doprowadza do
zupełnej groteski.
Bohater KMN był zwykle człowiekiem prostym, o niskim stopniu
komplikacji wewnętrznych. "Zabrakło ludzkich twarzy, pochłaniał je dogmatyzm racji". Bohater był
tylko funkcją, medium pewnych ideowych zagadnień.
Kornatowska zwraca uwagę na wizję historii, która została
zmistyfikowana. Dzieje to w kinie moralnego niepokoju (oczywista analogia do realizmu
antysocjalistycznego) "nieprzeniknione Fatum, którego irracjonalne kaprysy stanowią o losach
jednostek i narodu." Historia, przez swą powtarzalność przynosi podobne doświadczenia, jak w
przeszłości.
Na zupełnie surrealistyczny aspekt schematyzmu kina moralnego
niepokoju zwraca uwagę Kornatowska na przykładzie postaci kobiecych. Schemat opuszczenia,
przegranej krystalicznie uczciwego "docenta - robotnika" doprowadzony do ostatecznych
konsekwencji dał obraz partnerki bohatera - kobiety sprzedajnej. Mężczyzna zmagając się z własną
absolutną pryncypialnością musiał także w domu być zdradzonym, opuszczonym. Materialistyczne,
nastawione na karierę kobiety odchodziły od krystalicznych bohaterów w "Amatorze" Kieślowskiego,
"Człowieku z marmuru" i "Bez znieczulenia" Wajdy, "Indeksie" i "Kung - fu" Kijowskiego.
Dość przykładów, przystąpmy do tak zwanych wniosków.
Rzuca się w oczy jawna grafomania dzieł literackich i filmowych
nurtu zaangażowanego lat 70 i 80. Może nie byli tu winni sami twórcy, co raczej rozkład kodu
kulturowego, agonia narodowej symboliki. "Mit polski" żywy był na pewno w wieku XIX, w
Międzywojniu podupadł, a w PRL wyraźnie miał się ku końcowi. Ostatnim autentycznym okresem
"sztuki narodowej" był przełom lat 50 i 60, "szkoła polska", Mrożek - była to sztuka szyderstwa,
rozpaczy, kwestionowania mitów. Ostatnim dziełem tego okresu było "Wesele" Wajdy z lat 70.
Ostatnie mity zostały zdemitologizowane, prawdy ostateczne podważone, nie sposób było wejść
drugi raz do tej samej rzeki.
Nieporadność dzieł filmowych i literackich lat 70 i 80, ich
nieświadoma autoironia dowodzą, że symbolika narodowa była już wtedy martwa, nieprzekładalna
na żywą sztukę. Lata 80 przyniosły twory zupełnie już groteskowe, dzieła zostały zdominowane przez
strupieszałą skorupę narodowej formy. Wzorce ukształtowane w wieku XIX w końcu XX wieku były już
zupełnie anachroniczne, co szczególnie widoczne było na polskich ulicach. "Wiarę w wiarę"
podtrzymać miała eksponowana symbolika narodowa, flagi i opaski biało - czerwone w czasie
strajków, nawrót legendy AK i Piłsudskiego, symbioza mitu narodowego i religijnego dała zalew
"pieśni nabożnych", "Ojczyzno nasza, tyle razy we krwi skąpana", "Boże coś Polskę". Lata 80
przyniosły nowy hymn narodowy, grafomańską piosenkę Pietrzaka "Żeby Polska", Kaczmarski
naśladując Wysockiego biadał nad Ojczyzny losem, w kościołach śpiewano pieśni konfederatów
barskich (!), papież - Polak jawił się nowym polskim przywódcą narodowym, który zwycięży
komunizm.
Dziś można już otwarcie powiedzieć, że kilkanaście lat zrywu
uczuć narodowych zdegradowało mocno polską kulturę wyższą, która pogrążyła się w bagienku
narodowej tromtadracji. Kino ówczesne to filmy zmarnowanej szansy, Wajda tylko po to przetworzył
doświadczenia kina światowego w "Człowieku z marmuru" (relacje subiektywizmu i obiektywizmu w
"Rashmonie", "Obywatelu Kane" i "12 gniewnych ludziach"), by w końcu przedstawić banał.
Jakież skutki? Tylko czasowi rewolucji "S" zawdzięczają przeróżne postacie swoją wielkość.
Gdyby nie rewolucja, kim byłaby dziś tak kuriozalna postać jak Kazimierz Orłoś? Do dziś straszą
takie postacie, które szantażują biedną publiczność i ministerialnych urzędników swoim
kombatanctwem. Ludzie ci nie pojęli, czemu nikt nie chce wydawać ich książek, czemu skończyło się
uznanie i prestiż.
Niemal wszystkie polskie dokonania kulturalne lat 80 są dzisiaj
niezrozumiałe, bełkotliwa współczesnemu odbiorcy jawi się publicystyka, film, literatura, nawet
kabaret.
Najbardziej widoczną konsekwencją czasu narodowej rewolucji
kulturalnej jest obecny upadek kultury. Twórcy popadli w zbiorową impotencję "nie mogąc odnaleźć
się w nowych czasach". Wajda - reżyser "Człowieka z żelaza" nie potrafił sfilmować "Pierścionka z
orłem w koronie", Zanussi, autor filmowej biografii papieża katuje telewizyjnych odbiorców
"Opowieściami weekendowymi", w których arystokrata pederasta czyha na polskiego inteligenta, co
ma oznaczać metaforę czasów kapitalizmu. Pogrążyli się w impotencji
artystycznej Konwicki, Kutz i wielu innych, właściwie każdy zaangażowany w latach 80 artysta jest dziś
kastratem. Efektem kulturalnej rewolucji jest też skrajne spolitycyzowanie historiografii i socjologii,
niemal każdy przedstawiciel tych nauk czynem i myślą chce dziś udowodnić swój szczery
antykomunizm.
Kiedy Kinga Dunin postawiła pytanie, mające być prowokacją "Czy potrzebna nam jest literatura polska?" właściwie reakcji nie było. Kwestia istnienia specyficznie polskiej literatury jest obecnie Polakom obojętna. Tradycja tak bardzo przegniła, że nawet nie ma chętnych, którzy by ją kwestionowali.