Gazeta Wyborcza - 11/12/1998

 

 

ALBANIA

 

 

Miłada Jędrysik

Prawo gór, prawo krwi

 

 

Jest w tobie jak głuchy krzyk, wezwanie, które pcha do czynu. To on zmusił zwolenników albańskiej opozycji do ataku na siedziby rządu, parlamentu, na gmach telewizji. Kiedyś Kanun to był honor, gościnność i kawa podawana lewą ręką pod prawym kolanem. Dzisiaj już została prawie wyłącznie zemsta. Albańskie góry to Dziki Zachód, na którym nie ma nawet dobrych szeryfów.

Azem Hajdari był jednym z przywódców opozycyjnej Partii Demokratycznej. Przybył do Tirany z dzikich gór albańskiej Północy. Zyskał sławę i uwielbienie rodaków, gdy w roku 1990 - jeszcze jako student - stanął na czele protestów, uwieńczonych upadkiem najokrutniejszego w Europie komunistycznego reżimu.

Rok temu w parlamencie w ferworze dyskusji o podatku VAT olbrzym Hajdari znieważył i pobił deputowanego rządzącej Partii Socjalistycznej - i swego krajana - Gafura Mazreku. W dwa dni później niepozorny Mazreku wtargnął do parlamentarnej restauracji z pistoletem w ręku. Strzelił Hajdariemu prosto w pierś, ciężko go raniąc.

W oczach wielu zachodnich obserwatorów były to tylko polityczne porachunki - choć przeprowadzone z iście "bałkańskim" temperamentem. Jednak w Tiranie mówiło się: to Kanun kierował ręką Mazreku, gdy ten naciskał spust.

Kanun. Albańskie prawo zwyczajowe. Narosły wokół niego legendy. Przez 45 lat komunistycznej dyktatury był zakazany pod groźbą najsurowszych kar. Przetrwał jednak pośród niedostępnych gór Północy, odizolowany w i tak już całkowicie izolowanej od świata Albanii. Po upadku komunizmu, uwolniony z krępujących go więzów, zawładnął górami z nową siłą.

Mieszkańcy albańskiej Północy - najbiedniejszego regionu Europy - setkami tysięcy ciągnęli do stolicy za swymi przywódcami: Hajdarim i Salim Berishą, byłym prezydentem. Przynieśli ze sobą swe zwyczaje.

Według albańskiej prasy w północnej części kraju 6 tys. chłopców nie chodzi do szkoły, gdyż wraz z innymi mężczyznami ze swych rodzin ukrywają się przed wendetą.

Według albańskich kryminologów przyczyną około jednej trzeciej zabójstw popełnianych w kraju w ostatnich latach była zemsta rodowa. Niektóre rodziny powróciły do wendet przerwanych przez komunistyczną dyktaturę, a ciągnących się już od stuleci. Tak przynajmniej mówi się w Tiranie.

Postanowiłam sprawdzić to na własne oczy.

Wykład pierwszy

"Nasza socjalistyczna władza i propagowana przez Albańską Partię Pracy ideologia marksizmu-leninizmu są w wyraźnej opozycji do wstecznego i zachowawczego prawa zwyczajowego. Partia i towarzysz Enver Hodża - zwłaszcza w historycznym przemówieniu w roku 1967 - zmobilizowali opinię publiczną przeciwko patriarchalno-szlacheckim i feudalnym ideom, które powstrzymują postęp naszego socjalistycznego społeczeństwa" - pisał w roku 1988 profesor Ismet Elezi, najwybitniejszy albański znawca prawa zwyczajowego.

W roku 1998 sędziwy profesor Elezi nie chce się ze mną spotkać. Uważa, że w pogoni za sensacją zagraniczni dziennikarze przedstawiają Albanię jako kraj prymitywny i zacofany i że jego poprzednie wypowiedzi dla prasy zostały wypaczone.

Zgadza się profesor Andromaqi Gjergi. Ta przystojna, dystyngowana siwa pani jest największym albańskim etnologiem. Spędziła na Północy całe lata, zbierając materiały o Kanunie. Ona też zaczyna wykład od podkreślenia, że dzisiejsze albańskie społeczeństwo jest nowoczesne, wykształcone: - Wśród greckich wieśniaków jest więcej analfabetów niż wśród albańskich.

Zdaniem pani profesor Kanun - ten wspaniały skądinąd pomnik albańskiej kultury - należy bezpowrotnie do przeszłości: - Już w latach 50. i 60., gdy na Północy przeprowadzaliśmy wywiady ze starymi góralami, mało który znał dobrze Kanun. Pamiętali tylko jakieś luźne fragmenty. Mogę powiedzieć, że znałam go lepiej od nich.

"Księży nie obejmuje wendeta"

Ojciec Dionis Maka pali powoli papierosa w plastikowej cygarniczce, przyglądając się spod okularów niespodziewanym gościom. Na ścianach jego pokoju wśród rodzinnych fotografii rozpychają się oleodruki z Najświętszą Panienką i świętym Franciszkiem. Plastikowy św. Antoni wyciąga ręce, by objąć swą miłością wszystkie Boże owieczki. Pośrodku tego wszystkiego starusieńki franciszkanin. Po domowemu, bez habitu, w wytartym sweterku. Jednak od razu się wie, że to on jest tu szefem. To się chyba nazywa charyzma... Nie bez przyczyny usiłujący walczyć z zemstą rodową Kościół katolicki - który ma tu wśród górali najwięcej wyznawców - powierzył mu przed siedmioma laty zadanie mediowania pomiędzy zwaśnionymi rodami.

Ze Szkodry, największego miasta albańskiej Północy, ten 89-letni zakonnik podróżuje do najodleglejszych górskich wiosek, by zapobiec przelewowi krwi.

- Od 1991 r. zakończyłem pokojowo sto jedenaście wendet - zaczyna ojciec Dionis najzwyklej w świecie, jakby mówił: Ochrzciłem sto jedenaścioro dzieci. - Zwykle zaczyna się to tak. Przychodzi ktoś do mnie i mówi: "Ojcze, na moją rodzinę spadło wielkie nieszczęście. Musimy spłacić dług krwi. Pomóż!". Naradzam się z szanowanymi, uczciwymi mężczyznami z jego wioski. Te przygotowania trwają niekiedy miesiącami. W końcu rodzina ofiary uznaje, że jest gotowa do przebaczenia. Najlepiej, jeśli ceremoniał odbywa się w dzień świąteczny, bo wtedy w domu jest cała rodzina - przyjeżdżają nawet ci, co za chlebem wyemigrowali do Ameryki. Idę najpierw do domu ofiary. Przed drzwiami wołam: "Przyszliśmy na to święto, czy możemy wejść?". Odpowiada mi głowa rodziny: "Wejdźcie, nasz dom jest waszym domem".

W środku zajmuję najważniejsze miejsce, przy ogniu. Wokół siadają inni. Głowa rodziny wygłasza formułę: "Tej nocy w imieniu mego ojca i wszystkich moich przyjaciół wybaczam zabraną nam krew". Daję mu krzyż do ucałowania. Po kolei powtarzają to potem wszyscy zebrani.

Potem idziemy do domu zabójcy, gdzie również odprawiamy odpowiedni rytuał. I to wszystko. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby po mojej mediacji zemsta wybuchła na nowo - kończy ojciec Dionis najzwyklej w świecie, jakby mówił: Jeszcze nigdy żadne małżeństwo, którego udzieliłem, nie zostało unieważnione.

Wykład drugi

- Prawo zwyczajowe zachowało się nie tylko w Albanii, ale i w innych krajach bałkańskich: Czarnogórze, Serbii, w niektórych regionach Macedonii, nawet w Rumunii - tłumaczy profesor Gjergi. - Tam, gdzie nie było silnej centralnej władzy, gdzie przez stulecia rządzili najeźdźcy. Tak jak w Albanii Turcy, a przedtem Rzymianie, Bizantyjczycy, Słowianie. Z powodu niedostępności terenu nigdy nie zdobyli pełnej kontroli nad albańskimi górami. Zamieszkujące je społeczeństwa - z tego samego powodu rozproszone, podzielone na klany - musiały więc rządzić się same.

Profesor Aleks Luarasi, historyk prawa: - Ale korzenie albańskiego prawa zwyczajowego sięgają o wiele dawniejszej przeszłości. Kanun to najprawdopodobniej najstarszy znany system prawny w Europie, pamiętający czasy Troi. Jego istnienia w przedklasycznej Grecji dowodzą niektóre źródła greckie, na przykład tragedie Ajschylosa. Albańczycy najpewniej przejęli go od swych przodków, starożytnych Ilirów. Choć prawo zwyczajowe przetrwało do dziś tylko na Północy, w przeszłości praktykowano je również w południowych regionach Albanii.

Na albańskim Południu mieszkają Toskowie. Na Północy - również w Kosowie i Macedonii - Gegowie. Mówią różnymi dialektami, ale mogą się bez trudu porozumieć. "Encyclopaedia Britannica" określa ich jako dwie "wspólnoty językowe" w ramach jednego albańskiego narodu.

- Albańska rzeczywistość zawsze była bardzo złożona - tłumaczy prof. Luarasi. - Podział Północ-Południe nie jest jedynym. W położonych w pobliżu wybrzeża miastach, otwartych na obce wpływy, już w starożytności wprowadzano nowoczesną legislację. Wiele z tych miast powstało zresztą jako greckie kolonie.

"Do ciebie należy wybór, czy zachowasz godność, czy ją utracisz"

- W zeszłym roku w Beracie, na południu Albanii, zamordowano pięćset osób. Tu, w Szkodrze, tylko siedemdziesiąt pięć - tłumaczy Fatbardh, mój przewodnik. - W ten sposób Kanun reguluje życie społeczne. Jeśli wiesz, że za zabicie kogoś spotka cię zasłużona kara, to sam powstrzymujesz się od zabijania.

Mimo tej pochwały Kanunu Fatbardh, człowiek z miasta, z dystansem patrzy na ludzi z gór, z Dukagjin, jak je nazywają.

Tak zresztą było od zawsze. W oczach miastowych górale kultywowali barbarzyńskie, średniowieczne obyczaje, byli nieobliczalni, niebezpieczni. O Dukagjin krążyły niesłychane historie.

Ludzie z gór zaczęli zjeżdżać na stałe do Szkodry za czasów komunizmu - do budowanych tam fabryk. Zjeżdżają i teraz, ciągnąc do miast w ucieczce przed biedą.

Dziś nie należą więc do rzadkości wendety załatwiane na głównej promenadzie Szkodry. Sprzyja temu słabość władzy, wciąż nie mogącej po upadku komunizmu odbudować swych podstawowych struktur. Szczególnie tu, na Północy, gdzie puste miejsce natychmiast wypełniły dawne obyczaje.

Na przykład w zeszłym miesiącu siedziby władz miejskich i policji w Szkodrze opanowała na kilkanaście godzin uzbrojona grupa, która domagała się uwolnienia aresztowanego właśnie - podobno za kradzież - jednego z ochroniarzy Azema Hajdariego. Nie wiadomo, czy napastnikami byli zwolennicy opozycji, czy członkowie klanu aresztowanego. Jedno mogło być zresztą równoznaczne z drugim. Tu, na Północy, granica pomiędzy działaniem politycznym a obroną interesów klanu jest bardzo niewyraźna. Dochodzi do tego jeszcze rozprzestrzeniający się niczym plaga zwykły bandytyzm.

W dodatku od wiosny ubiegłego roku krąży po Albanii niezliczona ilość broni: podczas zamieszek spowodowanych upadkiem nieuczciwych piramid finansowych ludność wdarła się do wojskowych magazynów i zabrała z nich, co się dało.

Strzelba zawsze była najbliższą towarzyszką Albańczyka - nawet za komunizmu, pomimo surowych zakazów, albańskie rodziny przetrzymywały broń w ukryciu.

Wykład trzeci

Piękne albańskie góry - albańskie Alpy, jak się je czasami nazywa - to ziemia trudna i niewdzięczna. Mało tu pastwisk, mało ziemi uprawnej, mało wody. Dlatego Kanun reguluje przede wszystkim sprawy związane z posiadaniem ziemi i źródeł wody. Ich zawsze dotyczyło najwięcej sporów, dających początek krwawym wendetom. Sporów, które nierzadko toczyły się przez stulecia.

W Kanunie są przykazania tak abstrakcyjne dla dzisiejszego odbiorcy, jak na przykład to: gość może w domu gospodarza czynić wszystko, co mu się żywnie podoba - nie może tylko podnieść pokrywki z wiszącego nad ogniem kociołka z wodą. To niewyobrażalna obraza.

Przez wieki Kanun istniał tylko w tradycji ustnej, przekazywany z pokolenia na pokolenie przez klanową starszyznę. Dopiero na początku naszego wieku jedną z jego wersji spisał franciszkański zakonnik.

Kanun reguluje wszystkie wydarzenia w życiu mieszkańca gór - od urodzin aż do śmierci. Wendeta to tylko mały fragment tego kodeksu.

Społeczeństwo albańskich górali dzieli się na grupy zwane "fis", co po polsku zwykle tłumaczy się jako "klan". Każdy klan skupia rodziny, które wywodzą się od wspólnego antenata. Podstawową jednostką społeczną jest właśnie wielopokoleniowa rodzina: zorganizowana na zasadzie patriarchalnej, żyjąca pod jednym dachem i zajmująca się tą samą działalnością. Taka rodzina może liczyć nawet 30, do 40 osób.

Każda rodzina ma swego reprezentanta, głowę rodu. Obowiązuje zasada starszeństwa. Również na czele klanu stoi rada starszych, która podejmuje wszystkie decyzje go dotyczące - i czuwa nad przestrzeganiem przykazań Kanunu.

Prof. Andromaqi Gjergi: - Rozkład patriarchalnej rodziny albańskiej rozpoczął się jednak już w ubiegłym wieku, za czasów tureckich - przeciwko władzy, zwłaszcza ekonomicznej, patriarchy rodu buntowali się młodzi, zakładając własne rodzinne ogniska.

"Droga powinna być tak szeroka, jak szerokie są drzewce chorągwi..."

Niełatwo namówić kogoś z miasta, żeby cię zabrał do Dukagjin. - TAM nie możemy pojechać - Fartbardh kategorycznie odmawia. Przez dwa dni obwozi nas po Szkodrze i okolicach, gotowy spełnić każde życzenie. Z wyjątkiem tego jednego.

Trzeba znaleźć inne wyjście.

- Może ojciec zna kogoś zaufanego, kto... - ryzykuję po godzinie rozmowy z ojcem Dionisem. - Hmm... To musiałby być ktoś, kto ich zna, wie, jak nie uchybić Kanunowi. Przyjdź jutro o dziewiątej - mówi w końcu.

Następnego ranka na podwórku ojca Dionisa stoi terenowy mercedes. David już czeka.

Każdego lata David zawozi w góry na wakacje swe chore na astmę dziecko. W młodości był - a przynajmniej tak twierdzi - komandosem w komunistycznej albańskiej armii. Jest niezgłębioną kopalnią anegdotek o tym, jak to ochraniał samego Envera Hodżę i innych ważnych towarzyszy podczas partyjnych zjazdów. Przed wstąpieniem do służby David musiał się ożenić - w ten sposób wiedział, że gdyby zdradził, kara spotkałaby również jego żonę i całą rodzinę.

W ten przewrotny, okrutny sposób reżim, który jako jedyny do tej pory zdołał na 45 lat stłumić wszechwładzę Kanunu, sam stosował jego najbardziej okrutną zasadę: odpowiedzialność za czyny jednostki spada na członków rodziny.

Brytyjscy szpiedzy, którym podczas drugiej wojny światowej udało się dotrzeć w góry na granicy z Kosowem i Czarnogórą, opisywali je jako najbardziej dziki i niedostępny region Europy. W tamtych czasach jedynym możliwym środkiem lokomocji w okolicy był muł albo osioł. Albo własne nogi.

Żeby dotrzeć do Dukagjin w 1998 r., trzeba mieć terenowy samochód. I to nie żadne nowe, eleganckie japońskie cacuszko, ale solidnego starego dżipa. Można też podróżować z miejscowymi - na pace przedpotopowej ciężarówki. Ale niewielu cudzoziemców ma odwagę przeżyć takie doświadczenie.

Wieś Theth jest oddalona od Szkodry zaledwie o 50-60 kilometrów. Podróż trwa jednak aż pięć godzin. Kamienista wąska droga powoli pnie się pustynnym płaskowyżem, by wreszcie wznieść się w nieboskłony. Nic nie zakłóca ciszy pokrytych wiecznym śniegiem górskich szczytów. Nie ma tu już ludzkich osiedli. Są tylko góry.

Jedynie grób nad przepaścią przypomina o tym, którego podczas podróży zgubiła brawura. Na lastrykowym nagrobku pod portretem czarnowłosego młodzieńca zręczny kamieniarz wyrył wizerunek sprawczyni jego tragedii: starej ciężarówki.

Prawie 600 lat temu w te najniedostępniejsze z gór uciekli przed Turkami mieszkańcy położonej w dole, nad Jeziorem Szkoderskim, wsi Shiroke. Założyli osadę zwaną Theth. Pamięć o swym pochodzeniu przekazywali sobie z dumą z pokolenia na pokolenie. Ani urzędnikom otomańskiego imperium, ani władzom powstałej w 1912 roku niepodległej Albanii nigdy nie udało się rozciągnąć na te tereny swej realnej władzy.

Mijamy niewielką polankę z nieregularnym kopczykiem. David tłumaczy, że pochowano tam nieznajomego, którego zwłoki znaleźli mieszkańcy wioski przed laty w tym właśnie miejscu. Nikt nie wie, skąd tam się wziął. Nikt już nie pamięta, jak zginął. Kanun mówi: "Wśród grobów bractwa i klanu nie może się znaleźć obcy grób". David jednak szybko rozwiewa romantyczno-cmentarny nastrój: - Dzisiaj można złapać tutaj jugosłowiańską sieć komórkową. To jedyne miejsce w okolicy, z którego da się jako tako porozmawiać przez telefon.

Domy w Theth wyrastają rzadko, niemrawo wzdłuż żwawego górskiego strumienia, w dolinie wśród pokrytych wiecznym śniegiem szczytów. Te drewniane, biedniejsze. I zamożne kamienne "kulle". Najstarsze swymi proporcjami przypominają wieże. Okienka mają malutkie, niczym strzelnice - by mieszkańcy mogli się skutecznie bronić. Są też opuszczone, nikomu już niepotrzebne, straszące wypalonymi oczodołami okien budynki dawnego "centrum" - za komunizmu były tu sklep, siedziba partyjnego sekretarza, posterunek milicji. Jest również opuszczony ośrodek wczasowy komunistycznych związków zawodowych. I nowy, zbudowany przez entuzjastę, co wrócił z Ameryki i chciał we wsi rozwijać turystykę. Ale nikt nie przyjeżdża.

Jest kaplica, do której od czasu do czasu przyjeżdża ksiądz. Jest stary drewniany młyn nad strumieniem.

Na skraju wsi stoi wysoka kamienna budowla. To "wieża odosobnienia". Tu również mógł się schronić ten, kto chciał uniknąć wendety. Mógł tam siedzieć przez kilkadziesiąt lat, żywiony przez kobiety donoszące mu codziennie jedzenie. Mógł utracić wzrok w kamiennej ciemności. Od 50 lat wieża nie jest już używana.

Wykład czwarty

Gjelosh Fran Micani, lat 53, i Gjon Pjeter Lulashi, lat 31, mieszkańcy wioski Theth, opowiadają o tradycjach, jakie rządzą ich życiem.

Gościnność. Kiedy ktoś przychodzi z wizytą, nie stuka do drzwi, ale musi sprzed progu zawołać gospodarza. Jeśli ten odpowie, gość jest mile widziany. Gość może się czuć w twoim domu tak jak we własnym. Jeśli zmoczył go deszcz, daje mu się ubrania na zmianę i pozwala się ogrzać przy ogniu. Kobiety przynoszą mu wodę do umycia nóg. Dla własnych dzieci nie robi się tyle, co dla gościa. Trzeba sprawić, aby wyszedł jeszcze bardziej zadowolony, niż przyszedł.

Gdy gość opuszcza twój dom, jesteś odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo do chwili, gdy opuści granice twych posiadłości.

Dajesz mu na drogę zieloną gałązkę, by inni wiedzieli, że jest pod twoją opieką. Jeśli zostanie zabity, musisz pomścić jego śmierć.

Małżeństwo. Dzisiaj czasy się zmieniły: młodzi mogą się żenić również z miłości. Ale wciąż jeszcze o małżeństwie najczęściej decydują rodzice. Zresztą nawet gdy młodzi się kochają, obie rodziny muszą przecież wszystko dokładnie omówić. Jeśli jedna z rodzin nie zgadza się na małżeństwo, chłopak może porwać dziewczynę. Ostatnie porwanie zdarzyło się u nas przed miesiącem. Obie rodziny, postawione przed faktem dokonanym, spotkały się, razem najadły, napiły i wszystko było w porządku.

Śmierć. Gdy we wsi ktoś umiera, z ust do ust przekazuje się wiadomość o tym smutnym wydarzeniu. Głos po górach dobrze się niesie. Nad zmarłym rozpaczają żałobnicy, paznokciami rozdrapując sobie policzki do krwi. Największą tragedią jest, gdy zmarły nie pozostawi po sobie syna.

"Gość jest bowiem święty i dom górala, zgodnie z obyczajem, jest przede wszystkim siedzibą Boga i gości, a dopiero potem gospodarza wraz z rodziną"

Matkę Besnika spotykamy przy drodze, gdy właśnie wychodzi z lasu. Przygina ją do ziemi wielki kosz wypełniony po brzegi chrustem. Wymykające się spod chusty, ufarbowane na czarno włosy są misternie utrefione w coś w rodzaju romantycznych anglezów.

Może ofiarować do jedzenia wszystko, czym chata bogata. Albańscy górale są przecież samowystarczalni. Jest owczy ser, upieczony rankiem chleb, są ziemniaki. Może też być jagnię, ale zanim się na ruszcie upiecze, trzeba będzie trochę poczekać. Jej 19-letni syn częstuje raki - domową gronową wódką, pędzoną w taki sam sposób na całych Bałkanach. Besnik prowadzi mały bar. Przychodzą tu mężczyźni, by odbyć poważne męskie rozmowy. Nie ubierają się już w tradycyjne góralskie stroje, w białe filcowe czapki niczym połówki skorupek od jajek. Nie obwiązują - jak ich dziadkowie - głowy kawałkiem materiału niczym japońscy ninja. Młodzi starają się nadążać za modą - jeden z nich ma na sobie nylonową bluzę z wielką twarzą Michaela Jacksona.

- Macie w Polsce trzy telewizje: Polsat, TV Polonia i jeszcze jakąś jedną, zapomniałem... - chwali się jakiś szczęśliwy posiadacz anteny satelitarnej i stawia kolejkę.

Matka Besnika nosi teraz na plecach ciężkie wory z piaskiem. Rozbudowują właśnie rodzinny dom. Na propozycję zrobienia jej zdjęcia z synem, Besnik wyrywa do przodu i zarzuca matce na plecy kolejny wór. - Pokażemy mamę w Europie. Mama do Europy! - woła uradowany.

Wieczorem, tuż przed zmierzchem, z pastwisk schodzą owce i kozy. Słychać dźwięki dzwonków, stukot racic, przeciągłe meczenie.

Żarówka nad barem to się rozjaśnia, to gaśnie. Jedyne źródło elektryczności, turbina na górskim strumieniu nie daje zbyt dużej mocy.

W kącie, oparty o bar, stoi stary karabin.

Wykład piąty

Najważniejsza jest krew. Płodząc męskiego potomka, krew przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Bo krew to życie, przedłużenie gatunku, zachowanie nazwiska. Splamioną krwią koszulę zabitego członka rodziny wiesza się na strychu, by tam przypominała o zemście. Żądała zemsty. Jeśli plamy zmienią kolor, a zemsta nie zostanie dokonana, na rodzinę pada odium hańby. Inni będą im podawać kawę lewą ręką przez prawe kolano. Człowiek zhańbiony jest uważany za umarłego.

Za zabrane życie odbiera się inne życie. Rana stanowi połowę wartości krwi. Człowiek raniony jest więc uważany za pół zabitego, pół żywego. W pewnych okolicznościach można też ranę, albo nawet zabrane komuś życie, za pieniądze wykupić.

Mieszkańcy wioski, Gjelosh Fran Micani i Gjon Pjeter Lulashi: - Morderca musi obrócić zabitego, by leżał twarzą skierowaną ku niebu. Musi podnieść jego strzelbę i oprzeć o ciało. Potem przez osoby trzecie informuje rodzinę ofiary o tym, co się stało. Rodzina może go poprosić o pomoc w przygotowaniu pogrzebu.

Na ten czas dostaje "besę" - przyrzeczenie rodziny zabitego, że nic mu nie grozi. Besa jest dla Albańczyka najświętsza. Gdy upłynie czas besy, która może trwać aż miesiąc, rozpoczyna się wendeta. W odwecie można zabić każdego mężczyznę z rodziny ofiary. Najlepiej jest zabić mordercę. Jeśli nie, wybiera się najlepszego z rodu - do czwartego stopnia pokrewieństwa kuzynów.

Gdy śmierć została pomszczona, starszyzna wzywa zwaśnione rodziny do pogodzenia się. Jeśli obie rodziny się zgadzają, uroczyście zawierają braterstwo krwi. Podczas ceremonii krew rodziny ofiary i mordercy miesza się ze sobą. Gdy jedna z rodzin się na to nie zgadza, wendeta trwa dalej.

"Kto zabija dla naruszenia granic, zostaje rozstrzelany przez całą wieś"

Gjergj, 13-letni kuzyn Besnika, naprawdę nie chciał tego zrobić. To był przypadek. Chłopcy bawili się bronią na pastwisku i broń wystrzeliła. Mały kuzyn Gjergja był jednocześnie jego najlepszym przyjacielem. Byli jak dwaj bracia, nierozłączni.

To było zeszłego lata. Besnik i wszyscy inni mężczyźni z jego rodziny musieli ukrywać się w domu. Rodzina zabitego chłopca dała do zrozumienia, że w odwecie chce zabić Besnika - bo Gjergj jest za mały, a poza tym Besnik na rynku krwi więcej wart.

Ponieważ obie rodziny były jednak ze sobą powiązane więzami krwi, nie tak trudno było doprowadzić do mediacji. Wyprawiono ucztę, obie rodziny pojadły, popiły i nastąpił pokój. Czy zapłacono okup za krew, tego nie chcą powiedzieć.

- Czy jesteście teraz w takich dobrych stosunkach, jak przed tragedią? - pytam naiwnie.

- A jakżeby inaczej? Ten, który postawił wam kolejkę, był właśnie z tamtej rodziny.

Wykład szósty

Kobieta według Kanunu "jest równa zwierzęciu pociągowemu". Nie obejmuje jej prawo krwi. Za zabicie kobiety nie płaci się życiem. Kobieta nie może też czynić wendety. Jeśli pan młody podczas nocy poślubnej odkrył, że panna młoda nie była dziewicą, musiał ją zabić.

Gjelosh Fran Micani i Gjon Pjeter Lulashi: - Gdy w naszej wsi rodzi się dziecko płci męskiej, mężczyźni z jego rodziny strzelają na wiwat w powietrze. To przecież jedna strzelba więcej. Kiedy rodzi się córka, nie ma takiej radości.

Kobiety są przeznaczone do pracy fizycznej. Mężczyźni bronią honoru rodu. Mają też obowiązek bronić kobiety i dbać o nią i jej honor.

Prof. Andromaqi Gjergi: - Niska pozycja społeczna kobiety jest nadinterpretowana. Rzeczywiście, kiedy kobieta była młoda, jej status był niski. Ale status młodego mężczyzny też. Jeśli kobieta urodziła wiele dzieci, zwłaszcza chłopców, szacunek w stosunku do niej rósł. Dojrzałe kobiety pełniły nieformalną rolę doradców głowy rodziny.

Gjelosh Fran Micani i Gjon Pjeter Lulashi, z dumą: - Tu u nas, w Theth, są inne obyczaje. U nas się podaje rękę kobiecie.

"Nie wolno odraczać dnia zaślubin"

Malowniczy kamienny dom Pashk Sokolji jest jednym ze starszych - ale i biedniejszych w całej wsi Theth. Gospodarz przyjmuje nas w reprezentacyjnej izbie, gdzie wszystkie meble przykryte są czarnym kirem. To żałoba po zmarłym w styczniu wujku. Na stole pojawiają się papierosy, parzona po turecku kawa i domowej roboty raki. Pełniąc honory domu, Pashk gestem zaprasza nas do częstowania się. Ma na sobie czarne, wypchane na kolanach spodnie, zgrzebną kamizelkę i marynarkę. Kajakowate, przechodzone buciska. Krótko ostrzyżone włosy potęgują tylko wymowę odstających uszu.

Dziwna panuje atmosfera w tej izbie, pachnącej wsią, sianem, oborą. Kiedy Pashk się śmieje, robi to w ten sam rubaszny sposób jak inni mężczyźni. Jak inni wali rękami po kolanach. Ale w tym śmiechu jest miększy ton. W zmarszczkach wokół zmrużonych oczu - nieoczekiwana łagodność. Bo Pashk Sokolja, pan tego domu, jest kobietą.

Zdarza się - choć bardzo rzadko - że w rodzinie, która nie ma męskich potomków, jedna z kobiet przejmuje rolę mężczyzny. Takie kobiety zwą się Dziewicami Kanunu. David mówi, że słyszał tylko o dwóch albo trzech żyjących Dziewicach oprócz Pashk.

- Moje życie było bardzo nieszczęśliwe - Pashk uśmiecha się smutno. Jej ojciec umarł, gdy była jeszcze w brzuchu matki. Gdy miała rok, matka oddała ją rodzinie męża. W roku 1944 komuniści zabili czterech kuzynów i wujka Pashk, spalili rodzinny dom. Pozostał tylko jeden, ostatni męski przedstawiciel rodziny, wujek - ten co umarł w styczniu.

Największym wydarzeniem w kobiecym jeszcze życiu Pashk był wyjazd w 1967 r. do Lushnji w Środkowej Albanii - w ramach prac społecznych młodzież z Północy budowała tam kolej.

W 1972 r. całą wieś szczepiono przeciw dżumie. Wujka Pashk po zastrzyku całkowicie sparaliżowało. Leżał przez pięć miesięcy w szpitalu w Szkodrze - bratanica musiała go tam odwiedzać. To wtedy, jak mówi, przywdziała męski strój, by móc podróżować. Ale tak naprawdę nie miała wyboru: gdy postanowiła zostać Dziewicą Kanunu, miała już 33 lata, była starą panną. Nikt się z nią nie chciał ożenić, bo pochodziła z biednej, nie najlepszej rodziny.

Na ścianie izby obok kolekcji wąsatych wujków ze strzelbami wisi zdjęcie przedstawiające Pashk jeszcze jako młodą i bardzo urodziwą kobietę.

Choć Pashk cieszy się wszystkimi prawami przysługującymi mężczyznom, mieszkańcy Theth nie traktują jej jednak poważnie. Żartują sobie z niej za plecami. Wymieniają rubaszne plotki o jej wyimaginowanych kochankach. Ona o tym wie i może także dlatego jest taka smutna.

Wykład siódmy

Kanun zawsze budził burzliwe dyskusje wśród albańskich intelektualistów. Na początku naszego wieku powstały nawet dwie szkoły literackie, które różnił właśnie stosunek do Kanunu. Jedna Kanun afirmowała, widząc w nim najwyższy wyraz "albańskości", druga krytykowała jako wsteczny i niebezpieczny.

Ta sama dyskusja trwa dzisiaj.

Nie można Kanunowi całkowicie odmówić pozytywnej roli. Prof. Andromaqi Gjergji zauważa, że to dzięki tradycji prawa zwyczajowego albańscy mieszkańcy Kosowa, po zlikwidowaniu w 1990 r. przez władze Jugosławii autonomii prowincji, mogli tak sprawnie utworzyć podziemne państwo w państwie. Oczywiście, nie rządzone według reguł Kanunu, ale mające równoległe do serbskich nieformalne organy władzy.

- Kosowscy Albańczycy, wychowani w Jugosławii Tita, są bardziej otwarci na świat, wykształceni, mają w Prisztinie dobry uniwersytet - podkreśla prof. Gjergji.

Jednak na terenie Albanii erozja dawnych tradycji - w zderzeniu z nagłym otwarciem na globalną cywilizację i chaosem epoki postkomunizmu - ma wymiar niszczący. Zanika całościowy, złożony system prawno-społeczny. Pozostaje ukształtowana przez Kanun mentalność i mordercza wendeta, przybierająca coraz bardziej gangsterskie formy.

"Od ciebie zależy, czy twoja skalana twarz rozjaśni się, czy też zaciemni. Sam zdecydujesz, czy jesteś mężczyzną"

- Młodzi są największym problemem. Nie słuchają starszych. Nawet nie dotrzymują besy! - wzdycha ojciec Dionis Maka w Szkodrze. Jemu samemu nigdy to się nie zdarzyło, ale jego młodsi koledzy, którzy też zajmują się godzeniem zwaśnionych rodów, mieli już takie przypadki. Jest ceremonia przebaczenia, rodzina ofiary składa uroczystą przysięgę na krzyż, a potem zemsta wybucha na nowo!

Zabójcy nie respektują też innych - do tej pory nienaruszalnych - postanowień Kanunu: w ubiegłym roku w wiosce Fushe Arrez rodzina ofiary podłożyła bombę pod dom, w którym ukrywał się zabójca. Mieszkańcy, przerażeni, wybiegli na zewnątrz. Zabójca również. Padł strzał.

To nie do pomyślenia, by w ten sposób narażać na śmierć wszystkich członków rodziny. Niszczyć dom, który przecież jest nietykalny.

David - skarbnica anegdotek o mieszkańcach Theth - opowiada, jak to kilka lat temu jedna z rodzin nagle sobie przypomniała, że ma do wyrównania dług krwi sprzed prawie stu lat. Oświadczyła więc, że musi zabić kogoś z rodziny sąsiadów. Był to trudny orzech do zgryzienia dla klanowej starszyzny. Nie żył już przecież nikt z naocznych świadków wydarzeń sprzed wieku. Nie sposób było zweryfikować zasadności żądania zemsty.

- W końcu tamci za sowitą zapłatą zrezygnowali z wendety - kończy David i puszcza do mnie perskie oko.

Najgorsza sytuacja panuje w graniczącym z Kosowem regionie Tropoje, ojczystej ziemi przywódców opozycji Azema Hajdariego i Salego Berishy. To Dziki Zachód, na którym nie ma nawet dobrych szeryfów. Władza państwowa właściwie nie istnieje. Z aprobatą opozycyjnych demokratów region stał się bazą wypadową i organizacyjną partyzantów z Wyzwoleńczej Armii Kosowa. Rywalizujące ze sobą miejscowe klany podzieliły się na zwolenników socjalistów i demokratów, wykańczając się w krwawych porachunkach.

W ubiegłym roku Fatmir Haklaj, 27-letni szef policji w mieście Bajram Curri, porzucił stanowisko, by mścić się za śmierć brata. Zapowiedział, że za każdą kulę, która przeszyła jego ciało, zabije jedną osobę. Żyje zabarykadowany w swym ufortyfikowanym kamiennym domu. Zbliżających się od strony miasta napastników powita ogniem z ustawionego przed domem działa.

Z regionu Tropoje - pomimo obecności kilkunastu tysięcy uchodźców z Kosowa - wycofały się organizacje humanitarne. W tym najbiedniejszym regionie Europy wybebeszanie dewizowych portfeli i rabowanie terenowych samochodów, które potem można sprzedać za granicą za duże pieniądze, stało się ulubionym sportem. Inną ulubioną ofiarą są zagraniczni dziennikarze. Ekipę polskich "Wiadomości" latem ograbiono tu z kamery.

Nieuchronnie również wydarzenia polityczne w Tiranie zostały naznaczone piętnem ginących obyczajów.

W styczniu tego roku deputowany opozycji Azem Hajdari publicznie przebaczył socjaliście Gafurowi Mazreku, który do niego strzelał w sali restauracyjnej w parlamencie. Zapowiedział też, że jak tylko demokraci powrócą do władzy, uwolni byłego deputowanego, skazanego za próbę zabójstwa Hajdariego na 22 lata więzienia. Czyż to nie Kanun znów zatriumfował nad kodeksem karnym?

Ta historia miała swój dalszy ciąg. We wrześniu tego roku Hajdari padł przeszyty kulami w tirańskim zaułku. Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy, z czyjej ręki zginął. W Tiranie mówi się, że był zamieszany w handel bronią i inne podejrzane interesy.

Wielu wyborców Partii Demokratycznej nie miało jednak kłopotów ze wskazaniem sprawcy. Musiał być nim socjalistyczny premier Fatos Nano, główny wróg demokratów.

- Zabić Fatosa Nano! - rozległ się krzyk po całej Tiranie, szczególnie w dzielnicach zamieszkanych przez przybyszów z Północy. Do zemsty zagrzewał, chrypnąc od krzyku, sam przywódca demokratów Sali Berisha.

Doszło do zamieszek, które o mały włos nie zakończyły się zamachem stanu. Zwolennicy demokratów wdarli się do siedziby rządu i parlamentu, do gmachu telewizji. Padły strzały, polała się krew. Zginęło co najmniej dziesięć osób, wiele zostało rannych.

Zachodni obserwatorzy znów nie mogli niczego zrozumieć.

Wykład ostatni

- Owszem, w ostatnich latach w związku z reprywatyzacją znacjonalizowanej przez komunistów ziemi dochodziło w północnej Albanii do sporów, a nawet zbrodni. Ale to już nie miało nic wspólnego z Kanunem. Górale to bardzo biedni ludzie. Żeby zadowolić bogatych zagranicznych dziennikarzy, gotowi są zmyślić każdą historię - mówi profesor Gjergji i uśmiecha się do mnie.

"Wszechmogący odcisnął nam na czole dwa palce honoru"

Ilira, 21-letnia studentka germanistyki ze Szkodry: - Gdy czasami rozmawiam z moimi kolegami o wendecie, mówią mi: To jest w tobie, w środku. Wezwanie, głuchy krzyk, który pcha do czynu. Do zemsty.

 

 

 

Cytaty z Kanunu pochodzą z noweli Ismaila Kadare "Krew za krew", tłum. z francuskiego Anna Mencwel, Czytelnik 1988.