Przekrój
Roberto Calvi miał zarabiać pieniądze dla Watykanu. Robił to, obracając funduszami mafii i masonerii.
Nad działalnością Calviego miał czuwać biskup Paul Marcinkus, były ochroniarz Pawła VI fot. gamma/BE&W
Calviego polecił Stolicy Apostolskiej Michele Sindona, bankier mafii i "Mąż zaufania" Watykanu fot. carlo cerchioli/grazia/ekpictures
Z usług Calviego korzystali członkowie loży masońskiej Propaganda Due, którą kierował Licio Gelli fot. east news |
Jakub Mielnik
Bank Pana Boga
W czerwcu 1982 roku pod mostem Blackfriars w Londynie znaleziono wisielca. Nogi Roberta Calviego, prezesa powiązanego z Watykanem Banco Ambrosiano, omywały wody Tamizy. Na ręce miał drogi zegarek Patek Philippe, w kieszeniach kilkanaście tysięcy dolarów i kawałki starych cegieł. Zwolennicy spiskowych teorii doszli do wniosku, że Calvi padł ofiarą rytualnego masońskiego zabójstwa. Świadczyły o tym cegły w jego kieszeniach, stopy zanurzone w wodzie i samo miejsce zbrodni - Blackfriars Bridge, most Czarnych Braci.
Policja nie dała się jednak ponieść fantazji. Uznała śmierć Calviego za zwykłe samobójstwo. Wydawało się ono oczywistą decyzją skompromitowanego finansisty, który doprowadził na skraj przepaści szacowny katolicki bank Ambrosiano.
Dopiero jesienią tego roku powołani przez włoski sąd biegli odkryli nowe okoliczności domniemanego samobójstwa. Ich zdaniem 62-letni bankier, który całe życie spędził za biurkiem, nie byłby w stanie wdrapać się na strome rusztowanie mostu ani przywiązać liny do stalowej podpory przęsła. Nawet gdyby jakimś cudem dał sobie radę z podobnymi akrobacjami, musiałby się pobrudzić rdzą i tynkiem. Eksperci nie znaleźli jednak takich śladów na ciele i ubraniu Calviego. Bankier nie dotknął nawet cegieł, które miał w kieszeniach. Biegli uznali za przyczynę śmierci uduszenie. Kręgi szyjne były nienaruszone. Tymczasem skok z wysokości kilku metrów ze stryczkiem na szyi musiałby złamać Calviemu kark. Wniosek był oczywisty - Calvi został zamordowany. Kto go zabił?
Paweł VI ma kłopoty
Roberto Calvi, syn skromnego urzędnika bankowego z Mediolanu, nie zrobiłby zapewne wielkiej kariery, gdyby nie pomógł mu w tym sycylijski handlarz cytryn Michele Sindona. Sindona od końca II wojny światowej reprezentował w Mediolanie interesy sycylijskiej mafii. W operacjach, które zapewniały Cosa Nostrze dostęp do świata legalnych pieniędzy, korzystał z poparcia wpływowego arcybiskupa Mediolanu Giovanniego Montiniego.
Pod koniec lat 60. ten sam arcybiskup Montini, wówczas już papież Paweł VI, miał poważny problem finansowy. We Włoszech rosły wpływy komunistów, a razem z nimi opodatkowanie kościelnych obligacji. Wbrew powszechnym opowieściom o nieprzebranych bogactwach watykańskich skarbców Stolica Apostolska stała na progu niewypłacalności. - Kościół nie utrzyma się z Ave Maria - zwykł wtedy mawiać biskup Paul Marcinkus, nałogowy palacz kubańskich cygar i zaufany ochroniarz papieża Pawła VI. Ten potężnie zbudowany syn litewskich emigrantów dorastał w slumsach Chicago. Doświadczenie w bankowości zdobył jeszcze przed wstąpieniem do seminarium, gdy pracował jako kasjer w jednym z chicagowskich banków. W roku 1971 Marcinkus został szefem Instytutu Dzieł Religijnych, jak nazywa się oficjalnie bank watykański.
Mafia czyni cuda
Wkrótce potem w Watykanie pojawił się stary znajomy papieża Pawła VI, bankier mafii Michele Sindona. Zaproponował Marcinkusowi transfer watykańskich pieniędzy poza zasięg chciwego fiskusa Republiki Włoskiej. Pośrednikiem miał być szanowany mediolański Banco Ambrosiano, w którym Watykan miał udziały. Prezesem banku z rekomendacji Sindony został Roberto Calvi.
W banku Ambrosiano zaczęły się dziać cuda. Roberto Calvi przekształcił senną kasę zapomogowo-pożyczkową w największy prywatny bank we Włoszech. Cud miał, niestety, swoją cenę. Według statutu Ambrosiano żaden z jego akcjonariuszy nie mógł posiadać więcej niż pięć procent udziałów. Aby przejąć pełną kontrolę nad bankiem, Calvi stworzył sieć fikcyjnych spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych Luksemburga, Panamy czy wysp Bahama. Za ich pośrednictwem wykupił udziały w Ambrosiano. Potem wykorzystał ten system do przelewania bez żadnej kontroli dużych sum pieniędzy z jednego końca świata na drugi. Banco Ambrosiano, który kontrolował fikcyjne spółki, zyskiwał na jednej transakcji do 20 milionów dolarów prowizji.
Do głównych kontrahentów banku Ambrosiano należał wielki mistrz tajnej loży masońskiej Propaganda Due - Licio Gelli, jedna z najbardziej wpływowych i tajemniczych postaci w powojennej historii Włoch. Zaczynał karierę w tajnych służbach Benita Mussoliniego. Potem był porucznikiem w dywizji SS Hermann Göring, a po wojnie organizował przerzut nazistowskich zbrodniarzy do Ameryki Południowej. Za pośrednictwem Ambrosiano Gelli zaopatrywał w broń swoich przyjaciół - dyktatora Argentyny Juana Perona i rządzącą w Nikaragui rodzinę Somozów. Był też blisko związany z papieżem Pawłem VI, a także z wieloletnim premierem Włoch Giuliem Andreottim, który zyskał sobie przydomek "Wieczny Giulio", bo od zakończenia II wojny światowej do roku 1992 jego nazwisko można było znaleźć w składzie każdego włoskiego rządu.
Kierowana przez Licia Gellego loża masońska Propaganda Due (P2) w latach 70. niemal całkowicie kontrolowała życie polityczne i gospodarcze we Włoszech. Należeli do niej ministrowie, parlamentarzyści, sędziowie, dowódcy armii i wywiadu, właściciele mediów oraz najwięksi przedsiębiorcy, wśród nich Michele Sindona i szef Banco Ambrosiano Roberto Calvi.
Seans u Prodiego
To loża P2 miała stać za porwaniem chadeckiego premiera Aldo Moro przez Czerwone Brygady w roku 1978. W ten sposób chciała zapobiec koalicji włoskich chadeków z komunistami. Stało się to przy cichej aprobacie "Wiecznego Giulia". Akcję poszukiwania porwanego premiera prowadzono skandalicznie. O miejscu jego pobytu śledczy dowiedzieli się za pośrednictwem... seansu spirytystycznego zorganizowanego w domu pewnego profesora z Bolonii. Profesor nazywał się Romano Prodi i jest dziś szefem Komisji Europejskiej.
Po śmierci Aldo Moro w roku 1978 mafijne imperium zaczęło się walić. Pierwszy wpadł sycylijski handlarz cytryn Michele Sindona aresztowany w Nowym Jorku za zamordowanie audytora kontrolującego mafijny bank.
Sindona pociągnął za sobą Banco Ambrosiano. Jego prezes został skazany na cztery lata za nielegalne operacje walutowe. Calvi wyszedł z więzienia po dwóch miesiącach, był jednak wrakiem człowieka. Wpadł w depresję i próbował popełnić samobójstwo. Z pomocą przyszedł mu szef banku watykańskiego biskup Marcinkus, który zdawał sobie sprawę, że bankructwo Ambrosiano wywoła skandal. Zaopatrzył więc Calviego w listy gwarancyjne, z których wynikało, że wszelkie działania podejmowane przez prezesa mają aprobatę Watykanu.
Taka rekomendacja znaczyła w świecie finansów więcej niż najlepsze weksle. Calvi odżył i przystąpił do zaciągania kredytów. Jego plan był prosty: pieniądze pożyczane w całej Europie na podstawie listów biskupa Marcinkusa trafiały na konta fikcyjnych spółek w Panamie i na Bahamach, które kontrolował Calvi. Potem spółki te miały wykupić długi macierzystego Banco Ambrosiano, ratując go przed upadkiem. Na nieszczęście dla banku, jego prezesa i biskupa Marcinkusa z misternej układanki wypadł kolejny - kto wie, czy nie najważniejszy - element.
Upadek wielkiego mistrza
W roku 1981 policja przeszukała willę Licia Gellego, mistrza loży masońskiej P2 i głównego klienta Ambrosiano. W jego rezydencji koło Arezzo w Toskanii znaleziono listę ponad tysiąca nazwisk najbardziej wpływowych ludzi we Włoszech, którzy byli członkami loży Propaganda Due. Lożę zdelegalizowano jako organizację zagrażającą bezpieczeństwu państwa, a Gelli uciekł do Szwajcarii.
Prokuratura znów zainteresowała się prezesem banku Ambrosiano, bo jego nazwisko znajdowało się na liście członków P2. Pewnego ranka Calvi zniknął. Trzy dni później jego ciało znaleziono pod mostem Czarnych Braci w Londynie. Policja, jak wiemy, stwierdziła samobójstwo, jednak dochodzenie zaprowadziło ją do firmy zajmującej wynajęty pokój w Monte Carlo. Kilka godzin po śmierci Calviego wysłano stamtąd polecenia przelewu dużych sum z kont Banco Ambrosiano na rachunki spółek mieszczących się w skrytkach pocztowych w Panamie. Człowiek, który obsługiwał teleks, zlikwidował biuro jeszcze tego samego dnia i zniknął. Razem z nim z kont Ambrosiano zniknęło prawie półtora miliarda dolarów.
Pół roku po śmierci Calviego pod siedzibę banku Rothschildów w Zurychu podjechał opancerzony mercedes. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Jürg Heer, jeden z dyrektorów banku, już na nich czekał. Wcześniej przełożeni wręczyli mu kopertę z połówką banknotu dolarowego i polecili wypłacić pięć milionów dolarów temu, kto przyniesie drugą połowę. Mieli ją mężczyźni z mercedesa.
Dyrektor Heer opowiedział o tej transakcji dopiero po 10 latach, w roku 1992, gdy został aresztowany pod zarzutem udzielania lewych kredytów. Zeznał wtedy, że owe pięć milionów dolarów było zapłatą za zabicie bankiera Roberta Calviego i pochodziło z kont zablokowanych potem w związku ze śledztwem przeciwko tajnej loży masońskiej Propaganda Due. Okazało się, że pieniądze odebrał osobisty ochroniarz Calviego. Towarzyszył mu rezydent Cosa Nostry w Londynie znany w półświatku jako "Frank Dusiciel".
Banco Ambrosiano dostawał pieniądze od mafiosów i przemysłowców z loży masońskiej P2. Calvi wyprowadzał je do fikcyjnych spółek w rajach podatkowych i zacierał w ten sposób ich pochodzenie. Wyprane pieniądze mafii wracały do Włoch, a fundusze masonerii trafiały na konta reżimów w Ameryce Południowej. Część prowizji pobranych za transakcje Ambrosiano przekazywał do Watykanu fot. AP, CORBIS FREE, EAST NEWS, GEtty/EAST NEWS
|
Doniczki pełne złota
Afera Banco Ambrosiano znów powróciła na pierwsze strony gazet. Zeznania Jürga Heera zbiegły się z wielką akcją antykorupcyjną we Włoszech, która doprowadziła do upadku "Wiecznego Giulia", starego przyjaciela loży P2. Proces wytoczony Andreottiemu na początku lat 90. zakończył się zaledwie miesiąc temu. Byłego premiera skazano na karę wieloletniego więzienia za powiązania z Cosa Nostrą.
Nie lepiej skończyli jego dawni znajomi. Bankier mafii Michele Sindona został otruty cyjankiem we włoskim więzieniu kilka lat po śmierci Calviego. Licio Gelli, mistrz loży masońskiej P2, przez lata unikał wymiaru sprawiedliwości. W roku 1998 aresztowano go we Francji, gdzie pielęgnował kwiatki doniczkowe w luksusowej willi w Cannes. Policja znalazła w jego doniczkach ponad 160 kilogramów złota. Gelli do dziś siedzi w więzieniu. Za kraty trafili też "Frank Dusiciel" i dwaj inni mafiosi podejrzewani o zamordowanie Calviego.
Tylko biskup Marcinkus, wieloletni szef banku watykańskiego i jeden z głównych uczestników afery Ambrosiano, pozostał na wolności. Przez całe lata 80. ukrywał się w Watykanie przed nakazem aresztowania wystawionym przez mediolańską prokuraturę. Dziś żyje spokojnie w parafii w rodzinnym Chicago.
Ciągle jednak nie jest jasne, kto zlecił zabójstwo bankiera. Żona Calviego zeznała, że jej mąż udał się do Londynu, aby przekazać kontrolę nad Banco Ambrosiano ludziom z Opus Dei, organizacji katolickiej, która skutecznie połączyła przestrzeganie nakazów Ewangelii z sukcesem w interesach. Rosnące od początku pontyfikatu Jana Pawła II wpływy Opus Dei zagrażały loży Propaganda Due i biskupowi Marcinkusowi. Wejście tej organizacji do rady nadzorczej Ambrosiano oznaczałoby w praktyce przejęcie przez nią kontroli nad finansami Kościoła i koniec kariery biskupa. Były ochroniarz papieża Pawła VI już raz usiłował zapobiec utracie Ambrosiano, dając Calviemu gwarancje banku watykańskiego. Calvi odwdzięczył się Marcinkusowi czymś, co mogło biskupowi zaskarbić przychylność papieża Polaka. Bank Ambrosiano miał przekazać 14 milionów dolarów na pomoc dla związku zawodowego Solidarność i udostępnić sieć fikcyjnych spółek dla transferu pieniędzy, które CIA przeznaczyła na działalność opozycji w Polsce.
W latach 80. rewelacje te uważano za część komunistycznej kampanii oszczerstw wobec Solidarności. Jednak w roku 1996 Carl Bernstein, reporter "Washington Post", który zasłynął ujawnieniem afery Watergate, opublikował książkę potwierdzającą wcześniejsze doniesienia. Wynikało z niej, że Stolica Apostolska przez całe lata 80. ściśle współpracowała z Ronaldem Reaganem w walce z sowieckim imperium zła, a pieniądze Waszyngtonu na pomoc dla Solidarności trafiały do Polski kanałami kościelnymi.
Opus Dei górą
Roberto Calvi miał zginąć, bo wbrew swoim protektorom próbował się dogadać z Opus Dei. Jego śmierć nie zapobiegła jednak upadkowi biskupa Marcinkusa ani wzrostowi znaczenia Dzieła Bożego. Jeszcze w roku 1982, a więc roku śmierci bankiera, Jan Paweł II specjalnym przywilejem podporządkował sobie Opus Dei. Pod koniec lat 80. Papież odsunął Marcinkusa od kierowania finansami Stolicy Apostolskiej i powołał profesjonalną radę nadzorczą składającą się ze świeckich bankierów rekomendowanych przez Opus Dei. Bank Ambrosiano przetrwał i pod zmienioną nazwą Banco Ambroveneto jest dziś znów szanowaną instytucją finansową.
Przez całe lata pogłoski o zamordowaniu Roberta Calviego były pożywką dla sensacyjnych i spiskowych teorii. Dziś, gdy dzięki włoskim biegłym przypuszczenia znalazły potwierdzenie, wielu związanych ze sprawą ludzi ciągle unika składania wyjaśnień. Premier Silvio Berlusconi, magnat prasowy podejrzewany o powiązania z Cosa Nostrą, od lat wymyka się prokuratorom. Chroni go poselski immunitet. Jego nazwisko również figurowało na liście członków loży Propaganda Due.