Polityka - 31.08-6.09.2016
ANDRZEJ FEDOROWICZ
Moskwa, 1 maja 1933 r. W ciągnącym przez plac Czerwony wielkim pochodzie pojawia się transparent "Grupa Amerykańskich Pionierów". Prowadzi ją Lucy Abolin z Bostonu, 13-letnia blondynka w białej bluzce z czerwoną chustą na szyi. Jeszcze dwa lata wcześniej z rodzicami i dwoma starszymi braćmi stała w potężnej kolejce na Piątej Alei nowojorskiego Manhattanu, ustawionej do biura sowieckiej kompanii Amtorg, oferującej pracę w ZSRR.
Tylko w ciągu ośmiu miesięcy 1931 r. Amtorg przyjął 100 tys. podań od zdesperowanych Amerykanów. Wielki Kryzys pozbawił pracy 13 mln ludzi - 1/4 zatrudnionych. Ogromne rzesze przemieszczały się po kraju, szukając jakiejkolwiek szansy na jakikolwiek zarobek. Na ulicach i w parkach wyrastały namiotowe miasteczka, nocą płonęły ogniska. Ludziom wydawało się, że kapitalistyczny system dotknęła nieodwracalna katastrofa.
W 1931 r. najlepiej sprzedającą się w USA książką był "Rozkwit nowej Rosji: historia planu pięcioletniego". Rozpoczęty w 1929 r. projekt wielkiej industrializacji zakładał budowę lub modernizację do 1933 r. aż 1500 zakładów przemysłowych. Każdego dnia w amerykańskich gazetach można było przeczytać o otwarciu nowej fabryki w Rosji lub na Ukrainie. Ironią losu był fakt, że ok. 60 proc. z nich projektowały i wyposażały amerykańskie koncerny.
Wielkie biuro projektowe w Moskwie otworzyła firma Alberta Kahna, zwanego architektem Detroit. Powstawały w nim plany 521 hut, fabryk motoryzacyjnych, lotniczych i zakładów chemicznych. Pierwsza umowa między Kahnem a sowieckim rządem - na projekt stalingradzkiej fabryki traktorów - została podpisana na początku maja 1929 r., niemal pół roku przed wybuchem Wielkiego Kryzysu. Im bardziej pogłębiała się jednak gospodarcza depresja, tym większe znaczenie dla amerykańskich koncernów miała sowiecka pięciolatka.
Baseball w parku Gorkiego
W sierpniu 1931 r. na polach pod Niżnym Nowgorodem pojawiły się dziesiątki tysięcy kobiet z łopatami i taczkami oraz tysiące furmanek. 15 miesięcy później stała tam fabryka samochodów, będąca kopią zaprojektowanych przez Kahna największych zakładów Forda w River Rouge. To właśnie licencyjne auta tej marki będą wytwarzane w Niżnym Nowgorodzie, którego nazwę zmieniono wkrótce na Gorki, a fabrykę nazwano Gorkowskij Awtomobilnyj Zawod - GAZ. Aby jednak uruchomić produkcję, potrzebni byli amerykańscy inżynierowie i specjaliści. Tu problemu nie było. Kiedy trwało wyposażanie gorkowskiej fabryki, z River Rouge tylko w jednym miesiącu zostało zwolnionych 15 tys. ludzi.
Wielu z nich pojechało do siedziby Amtorgu, gdzie zaoferowano im warunki, o jakich w Ameryce nie mieli co marzyć. 250 dol. miesięcznie - ponad 100 więcej niż w Detroit - 30 dni płatnego urlopu, mieszkanie, darmowe przejazdy... Dla wielu sowiecki system wydawał się rajem. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że aby zdobyć pieniądze na budowę fabryk, Stalin kazał sprzedać za granicę większość produkowanego w ZSRR zboża: doprowadzi to w latach 1932-33 do Wielkiego Głodu, w czasie którego na Ukrainie, Powołżu i Kaukazie umrze niemal 5 mln ludzi. Nikt również nie wiedział, czym jest życie w totalitarnym państwie.
Rodzina Lucy Abolin wsiadła w Nowym Jorku na płynący do Leningradu statek i, podobnie jak setki innych pasażerów, pomachała na pożegnanie Statui Wolności. Tylko niektórzy z nich mieli kontrakty na pracę zawarte z Amtorgiem. Wielu jechało w ciemno, z biletem w jedną stronę, na turystycznych wizach wydanych przez nowojorskie biuro Intouristu. Po raz pierwszy w historii Ameryki więcej ludzi opuszczało Stany, niż do nich przyjeżdżało.
W Leningradzie imigranci przesiadali się do pociągu, którym docierali na moskiewski Dworzec Białoruski. W 1931 r. wysiadało tam od 20 do 150 Amerykanów dziennie. Ci, którzy nie mieli zawartych kontraktów z Amtorgiem, ruszali od razu do biura Intouristu na placu Teatralnym, by pytać o pracę. Zimą 1931 r. imigrantów było już tak wielu, że w Moskwie zaczął wychodzić anglojęzyczny tygodnik "The Moscow News". Rok później, gdy liczba przyjeżdżających Amerykanów sięgnęła tysiąca miesięcznie, pismo przekształciło się w dziennik "Moscow Daily News".
W 1932 r. w gazecie ukazało się ogłoszenie o treningach bejsbola, prowadzonych w parku Gorkiego. Jeszcze w tym samym roku na stadionie Tomskim dwie amerykańskie drużyny - Czerwone Gwiazdy oraz Sierpy i Młoty - rozegrały pierwszy mecz. Sowiecka prasa rozpływała się w zachwytach, Sowiecka Rada Kultury Fizycznej postanawia stworzyć ligę złożoną z drużyn z sześciu miast - jej pierwsze rozgrywki odbędą się w 1934 r. i będą na żywo transmitowane przez radio. Amerykańska drużyna bejsbolowa powstanie nawet w Erewanie w sowieckiej Armenii.
Poza manią bejsbola śladem obecności Amerykanów w ZSRR na początku lat 30. XX w. był gwałtowny wzrost liczby szkół z językiem angielskim. Wielu imigrantów przyjeżdżało bowiem całymi rodzinami lub ściągało je po jednym-dwóch latach pobytu. Podstawówki dla amerykańskich dzieci poza Moskwą powstały w Leningradzie, Stalingradzie, Charkowie i Gorkim, gdzie w zakładach GAZ zostało zatrudnionych 750 inżynierów i robotników z Detroit. Komunistyczna indoktrynacja, zwracanie się do nauczyciela per towarzyszu, obowiązek wstąpienia do organizacji pionierskiej - edukacja w "amerykańskich" szkołach nie różniła się niczym od sowieckich.
Latem 1932 r. sowiecka prasa żyła sensacyjnym procesem Herberta Lewisa. Amerykanin znalazł pracę w stalingradzkiej fabryce traktorów, gdzie zatrudniono już 370 jego rodaków. Wśród nich był też czarnoskóry 23-latek Robert Robinson z Nowego Jorku. Urodzony w Alabamie Lewis już przy pierwszym spotkaniu - jak zeznali później rosyjscy świadkowie - "kazał wynosić się czarnuchowi ze Stalingradu". Partyjna organizacja ujęła się za Robinsonem, zwołując demonstrację w jego obronie, a Herbert Lewis został aresztowany pod zarzutem rasizmu.
Po sześciodniowym pokazowym procesie, który relacjonowała cała sowiecka prasa, Amerykanin został skazany ma miesiąc więzienia i zmuszony do publicznego pokajania się. Robinson zyskał natomiast w ZSRR status czarnego celebryty. Zapraszano go na liczne spotkania, a w 1933 r. władze pozwoliły mu nawet wyjechać do USA, by odwiedził mieszkającą w Harlemie matkę. Ponieważ nieoczekiwanie wrócił do ZSRR, po raz kolejny został potraktowany jak bohater - w nagrodę otrzymał nominację na członka moskiewskiej rady miejskiej.
Robinson stał się mimowolnym bohaterem sowieckiej propagandy. Byli też jednak tacy, którzy świadomie wchodzili w rolę krytyków kapitalizmu. Wielu z nich miało lewicowe sympatie lub należało do prokomunistycznych organizacji w USA. 26 kwietnia 1932 r. partyjny dziennik "Prawda" opublikował artykuł "Człowiek, który opuścił Detroit". Była to historia Joego Gordona, który, zanim stracił pracę i wyjechał do ZSRR, przez 15 lat był zatrudniony w zakładach Forda w River Rouge. Gordon opisywał, jak każdej nocy z parku policjanci zabierali kilka ciał bezrobotnych. Również on był wielokrotnie zapraszany na konferencje organizowane przez związki zawodowe - jako żywy dowód wyższości komunizmu nad kapitalizmem.
Zdecydowana większość Amerykanów, którzy przyjechali do ZSRR za chlebem, nie miała jednak lewicowych przekonań ani wyraźnych politycznych sympatii. Wielu szybko przekonało się, jak naprawdę wygląda życie w robotniczym raju. Dotyczyło to szczególnie tych, którzy przyjechali na wizach turystycznych.
Nie mając podpisanych kontraktów, byli zatrudniani na tych samych warunkach co miejscowi. Miesięcznie zarabiali 80-110 rubli, z których 40 potrącano im za zakwaterowanie w zatłoczonych robotniczych hotelach. Niektórzy chcieli wracać już po kilku miesiącach. Jednak powrót był niemożliwy.
Wiosną 1934 r. do Moskwy przyjechał Loy Henderson, pierwszy sekretarz nowo otwartej amerykańskiej ambasady. Do końca 1933 r. Stany Zjednoczone nie miały nawiązanych stosunków dyplomatycznych z ZSRR. Ambasador nie został jeszcze akredytowany, na Hendersona spada więc obowiązek reprezentowania kraju. Już pierwszego dnia po otwarciu drzwi ambasady szturmowało 200 zdesperowanych Amerykanów, błagających o pomoc w wydostaniu się z ZSRR.
Ale większość tych ludzi nie miała amerykańskich paszportów. Stracili je, oddając dokument do wpisania obowiązkowego meldunku. Za każdym razem urzędnicy mówili to samo: dostaniecie je przy wyjeździe. Kiedy jednak Amerykanie zaczęli upominać się o paszporty, spotykali się z groźbami i szykanami. Czasem było jeszcze gorzej - niektórzy, podpisując napisany cyrylicą rzekomy dokument meldunkowy, w rzeczywistości podpisywali podsunięte im oświadczenie o przyjęciu sowieckiego obywatelstwa.
Byli też jednak tacy, którzy mieli paszporty. 4 kwietnia 1934 r. do ambasady zgłosił się Henry Maiwin, by zarejestrować dokument w celu powrotu do USA. Więcej już się nie pojawił. Działo się to na miesiąc przed przybyciem do Moskwy pierwszego amerykańskiego ambasadora w ZSRR Williama Bullita. Gdy dyplomata spróbował później wyjaśnić, co stało się z Maiwinem dowiedział się, że Amerykanin został aresztowany przez OGPU (policję polityczną, zajmującą się wywiadem i kontrwywiadem). Powiadomiony o tym Departament Stanu nie nadał sprawie biegu. W stosunkach między USA i ZSRR trwał miodowy miesiąc, Waszyngton nie chciał psuć relacji z Moskwą.
Jednak brak paszportów to nie jedyny problem uwięzionych w ZSRR Amerykanów. Większości z nich nie było też stać na powrót do kraju. Bilet na statek Leningrad-Nowy Jork kosztował 178 dol. - poza zasięgiem opłacanych według sowieckich stawek ludzi. Gdy Bullit napisał do Departamentu Stanu, czy jest możliwe zorganizowanie komitetu pomocy, został odesłany do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Tam dostał odpowiedź, że organizacja nie zajmuje się pomocą dla ludzi, którzy znaleźli się w kłopotach z powodów ekonomicznych. To był jednak dopiero początek dramatu.
1 grudnia 1934 r. został zastrzelony szef partii w Leningradzie Siergiej Kirow. Pięć dni po zamachu torturowany przez OGPU 30-letni zabójca Leonid Nikołajew przyznał się do związków z Lwem Zinowiewem - politycznym przeciwnikiem Stalina. Aresztowany został też drugi partyjny boss Grigorij Kamieniew. Stalin obiecał, że daruje im życie, jeśli na procesie ujawnią innych spiskowców. Był to początek jego rozgrywki o absolutną władzę w partii i państwie. Zinowiew i Kamieniew podali więc nazwiska Trockiego, Bucharina i Rykowa, nie zmieniło to jednak ich losu.
Po pokazowym procesie 25 sierpnia 1936 r. zostali zabici strzałami w tył głowy w siedzibie policji politycznej na Łubiance.
W czasie procesu Zinowiewa i Kamieniewa zmienił się ton sowieckiej prasy wobec pracujących w ZSRR Amerykanów. Jeszcze w czerwcu 1936 r. moskiewskie gazety donosiły o rozpoczęciu sezonu rozgrywek bejsbola. Miesiąc później pisały już o "imperialistycznym, obcym klasowo sporcie", a gracze amerykańskich drużyn zaczęli znikać bez śladu. Propaganda wzięła też na celownik zagranicznych turystów i specjalistów jako potencjalnych szpiegów i kontrrewolucjonistów. Amerykańska ambasada ogłosiła w "Moscow Daily News", by obywatele USA zgłaszali się w celu rejestracji paszportów, to jednak tylko pogarszało sprawę.
Prowadzące do ambasady uliczki zostały obstawione przez agentów OGPU. Wychodzący z niej ludzie byli niemal natychmiast zatrzymywani. Ich los nie był znany aż do lat 90. XX w., kiedy została odtajniona część archiwów byłego ZSRR. Dzięki pracy amerykańskiego dokumentalisty Tima Tzouliadisa, autora książki "The Forsaken " (Opuszczeni), udało się odtworzyć historie kilku z nich.
Artur Talent, skrzypek, 21-letni student moskiewskiego konserwatorium. Po siedmiu miesiącach śledztwa zastrzelony i pochowany w masowym grobie w podmoskiewskim Butowie. Lovet Fort-Whiteman, zniknął zaraz po złożeniu podania o powrót do USA, zmarł w styczniu 1939 r. w obozie w Kazachstanie. Julius Hecker, pastor metodystów, autor książek o ZSRR, po torturach przyznał się do bycia szpiegiem, zastrzelono go dwie godziny później. Z rodziny Abolinów przeżyła tylko Lucy. Ojciec i bracia, gracze w drużynie bejsbola, zostali aresztowani i zastrzeleni, matka umarła w obozie pracy.
Już w maju 1936 r. zniknął bez wieści bohater sowieckiej propagandy Joe Gordon. W ciągu kolejnego roku - niemal wszyscy inżynierowie z Gorkiego, mający coś wspólnego z Detroit. W Pietrozawodsku została aresztowana cała załoga obsadzonej przez Amerykanów fabryki nart - 160 osób. 22-letni John Nousiainen, który powiadomił o tym fakcie amerykańską ambasadę, został zatrzymany przez OGPU zaraz po wyjściu z niej i również zniknął bez śladu.
Ambasadorem USA od stycznia 1937 r. był Joseph Davies, cyniczny karierowicz, wcześniej biznesmen związany z koncernem spożywczym General Food. Dobrze wiedział, co działo się w Związku Sowieckim, jednak odmawiał azylu zdesperowanym Amerykanom. Zupełnie inaczej postąpił ambasador Austrii Heinrich Pacher von Theinburg, ukrywający w podziemiach przedstawicielstwa dziesiątki ludzi, podobnie jak dyplomaci innych krajów.
Po przyjeździe do Moskwy głównym zajęciem Daviesa i jego żony stało się zbieranie dzieł rosyjskiej sztuki. Szczególne upodobanie mieli do obrazów przedstawiających zimowe krajobrazy. Tymczasem uwięzieni w ZSRR Amerykanie zaczęli podziwiać je z zupełnie innej perspektywy.
Thomas Sgovio z Buffalo przyjechał do Moskwy w 1935 r., z matką i 16-letnią siostrą, do ojca, który przybył tu dwa lata wcześniej. 21 marca 1938 r. odwiedził ambasadę, której hall był zupełnie pusty. Nie wiedział, że nie powinno się tu przychodzić.
Zdesperowani i przerażeni Amerykanie wypatrywali teraz na ulicach Moskwy ambasadorskiego packarda. Pośrednikiem w przekazywaniu próśb o pomoc stał się 31-letni kierowca ambasadora Charlie Ciliberti, jednak i on ciągnął za sobą ogon OGPU. Sgovio został aresztowany kilka minut po wyjściu z amerykańskiego j przedstawicielstwa. Na Łubiankę zwiózł go wyprodukowany w Gorkim czarny Ford A.
2 sierpnia 1938 r., niemal równo trzy lata po wypłynięciu z Nowego Jorku do ZSRR, Thomas Sgovio znów był na pokładzie statku, ale na Morzu Ochockim. Jednostka o nazwie "Indygirka" wiozła go razem z setkami innych więźniów z Władywostoku na Kołymę. Z 12 Amerykanów, którzy trafili do obozu pracy w Magadanie, 10 nie przeżyło pierwszej zimy. Sgovio przeżył osiem, m.in. dzięki opiece obozowych kryminalistów, którym robił tatuaże z postaciami z amerykańskich kreskówek. Na wolność wyszedł we wrześniu 1949 r., ale do USA udało mu się wrócić, podobnie jak nielicznym ocalałym rodakom, dopiero w 1956 r. Do końca nie wiedział, że w Ameryce skończył się już Wielki Kryzys.
Amerykańscy więźniowie Stalina byli tematem tabu przez wiele dziesięcioleci. Najpierw z powodu wojennego sojuszu USA-ZSRR, potem zimnej wojny. Drugim bowiem dnem tajemnicy znikających Amerykanów był fakt, że paszporty wielu z nich zostały wykorzystane do ulokowania w Stanach Zjednoczonych sowieckich szpiegów-śpiochów. Ujawnił to prowadzony przez wiele lat i częściowo odtajniony dopiero w 1995 r. Projekt Venona, w którym amerykański wywiad odczytywał tajne depesze sowieckich służb. Wynikało z nich, że tylko w 1946 r. na terytorium USA działało 349 agentów Moskwy, z których wielu spenetrowało kluczowy dla budowy amerykańskiej broni jądrowej Projekt Manhattan.
Lucy Abolin została aresztowana w 1949 r. i zesłana do obozu pracy. O jej dalszych losach nic nie wiadomo. W ostatniej notatce na jej temat, jaką Tim Tzouliadis znalazł w archiwum Departamentu Stanu, napisano: "Subject: Lucy Abolin. No intervention".