Gazeta Wyborcza - 30/05/1998

 

Ania z gabinetu bajek

Katarzyna Surmiak-Domańska

 

 

Mogła się już przedstawiać jako kobieta, ale figurę miała nadal męską. Kuracja hormonalna niewiele dała. Piersi ani drgnęły, biodra zostały wąskie. Tylko twarz zrobiła się delikatniejsza - o transseksualistce Ani pisze Katarzyna Surmiak-Domańska.

 

Zazdroszczę Ani wspaniałej cery, dużych oczu, gęstych włosów. Piękna jest, gdy leży na trawie w słońcu i macha wielką stopą w dziurawym bucie, zaciągając się mocnym.

Ania ma 23 lata i pracuje w lunaparku na południu Polski. Sprząta ubikacje, maluje konie na karuzeli, sprawdza bilety. Tu wszyscy robią wszystko: Alosza, karzeł z Białorusi, albo Pamela, transwestyta. Wszyscy mieszkają na zapleczu lunaparkowych budowli. Niedawno żona Aloszy, wysoka brunetka z "zamku osobliwości", zakochała się w przystojnym Bułgarze z "sali tortur" i oboje uciekli do Białegostoku. Ania też chce uciec, najlepiej jeszcze dalej. Ma paszport. Z Elizą, swoją współlokatorką, planowały, że pojadą do Włoch. Eliza ma tam ciotkę, która pomoże im popracować trochę na czarno. Ale teraz Eliza zakochała się, też w Bułgarze, i chyba jest w ciąży, a przynajmniej tak się chwali. Więc z Włoch pewnie nici. Martwi to Anię, bo bardzo liczyła na te pieniądze.

Od paru miesięcy szef nie wypłacił nikomu ani grosza z 400 złotych uzgodnionej pensji, ale Ania nie ma dokąd iść - a tu ma przynajmniej spanie i trzy posiłki dziennie.

Dyrekcja - najwyższy szczebel w hierarchii lunaparku - to "normalni" homoseksualiści, nie tacy jak Pamela, która maluje się, nosi perukę, sukienkę i rzeczywiście wygląda jak kobieta.

Kiedy Ania przyszła do lunaparku, myślała, że homoseksualiści ją zrozumieją: - Szukałam w nich bratniej duszy. Ale nic z tego. Dla nich jestem po prostu gorszym rodzajem pedała.

Dziwoląg bawi się lalkami

Ania chce mnie przyjąć w lunaparku jak najlepiej. I choć jest obrażona na szefa (przedstawił mi ją: "pani Ania, półkobieta"), poprosiła go o klucz do cygańskiego wozu. Więc teraz leżymy wygodnie na kanapach nakrytych futrami, a nasze twarze odbijają się w sześciu kryształowych lustrach.

Ania wstydzi się mówić o sobie. Spisała całą swoją historię na kilkunastu kartkach i upiera się, że przeczyta mi je wszystkie na głos.

Mimo że małżeństwo rodziców rozpadło się, gdy Ania miała sześć lat, tamten okres wspomina najlepiej. Po odejściu ojca zamieszkała z mamą i babcią na wsi. Ludziom na wsi nie przeszkadzało, że sześciolatek bawi się lalką i naśladuje Agnethę Faltskog z zespołu Abba. Wtedy Ania oczywiście nie nazywała się jeszcze Ania. Ale nie chce powiedzieć jak: - Bawiłam się tylko z dziewczynkami, aż nadszedł taki moment, gdy dziewczynki zaczęły izolować się od chłopców i już nie chciały ze mną skakać w gumę. Chłopcy też mnie nie lubili, zresztą z wzajemnością. Byłam antytalentem sportowym: niezdarna, leworęczna. Chodziłam inaczej niż oni, mówiłam inaczej. Nazywali mnie "dziwolągiem".

Po podstawówce wyjechała do technikum ekonomicznego w dużym mieście i zamieszkała w internacie. Tam przeżyła pierwszą miłość.

Kocham cię za kanapkę

Ania na szczęście szybko rezygnuje z kartek. Prosi tylko, bym zabrała je jako dokumentację. Chowam je do torby.

- Robert był przystojnym piętnastolatkiem z bogatej rodziny: elegancko ubrany, świetnie wychowany: "proszę, dziękuję". Poza tym mówił niewiele, to czyniło go jeszcze bardziej interesującym - opowiada Ania. - Mieszkaliśmy w internacie w jednym pokoju. Chodziliśmy razem na wagary, ja pisałam mu wypracowania. On nie był, broń Boże, homoseksualistą. Sypiał z dziewczynami i guzik go interesowało, co ja czuję. Wykorzystywał mnie. Wiedział, że go kocham i wszystko mu daruję. Tę miłość przeżyłam w dużej mierze w wyobraźni. Na przykład napisałam mu wypracowanie, on mówił "dziękuję". A ja w myślach wyobrażałam sobie, że on bierze mnie w ramiona i całuje. A gdy dał mi kiedyś kanapkę, przyjęłam ją jako dowód wielkiej miłości. W myślach przysięgłam, "teraz będę cię już kochać na wieki".

- Czy coś między wami było?

- Nigdy - Ania kręci głową. - Chociaż... Kiedyś z innymi chłopakami z pokoju poszliśmy do dyskoteki. Oni jak zwykle podrywali dziewczyny, ja stałam wściekła w kącie. Ale pod koniec wieczoru Robert upił się i wiesz, co mi powiedział? "Ja cię chyba kocham". Tamtej nocy spaliśmy w jednym łóżku. Zapytałam, czy mogę się do niego przytulić.

- I co?

- Pozwolił - Ania uśmiecha się rozmarzona. - To było bardzo dużo.

Trudno, nie będę mieć dzieci

Na osiemnastkę urządziła balangę na wsi. To była pierwsza prywatka w jej życiu, bo nikt jej nigdy na żadną nie zaprosił. Ale do niej przyjechało dużo osób, także Robert. Ale już w progu zaczął krytykować: że kiepski sprzęt, wsiowe meble. Nad ranem zażądał, by odprowadziła go na dworzec. Zostawiła gości i poleciała z nim. Mama bardzo ją skrzyczała.

- Wkrótce potem zdałam maturę i odeszłam z internatu. Zrozumiałam, że jeśli każdy mężczyzna, którego pokocham, ma ode mnie odejść - bo, mimo że jestem kobietą, mam ciało mężczyzny - muszę coś z tym zrobić. W życiu trzeba przecież mieć jakieś perspektywy.

Usłyszała o operacji zmiany płci. Dostała skierowanie do Gdańska, do Kliniki Urologii Akademii Medycznej, gdzie prof. Kazimierz Krajka zmienia mężczyzn w kobiety. Zdecydowała się, chociaż wiedziała, że po operacji nie będzie miała dzieci.

Lekarz, który ją kierował na operację, wspominał o prywatnej klinice, ale Ani nie było na nią stać. W Gdańsku operację pokrywało ubezpieczenie.

Zaczęły się miesiące testów, rozmów. Potem kuracja hormonalna. Sprawa sądowa poszła gładko, Ania nawet nie musiała się na nią stawić. Dowód zmieniła przed samą operacją w 1995 roku.

Zaczęła myśleć, co będzie robić potem.

Technik sekcyjny bez prezencji

Z mamą i babcią na wsi nie mogła mieszkać. One żyją z 300 zł renty. W dodatku na wiadomość o planowanej operacji zareagowały histerią. Zaopiekowała się nią pani pedagog z technikum, jedyna życzliwa jej osoba z dawnej szkoły. Ania nazywała ją ciotką Danką. Zamieszkała u niej w Tczewie i dojeżdżała na badania do Gdańska.

- Od razu po maturze przeszłam na zasiłek - wspomina. - Jednocześnie próbowałam znaleźć sobie jakiś konkretny fach.

Jeszcze jako małego chłopca wujek zabierał ją do prosektorium, gdzie pracował. Oswoiła się z widokiem trupów, a że w prosektorium w Tczewie właśnie szukali technika sekcyjnego, postanowiła zapisać się na kurs.

Technik sekcyjny to asystent lekarza, który kroi ciała do sekcji zwłok. Zawód wydawał się niezły: dobra prezencja nie jest potrzebna, pracy nigdy nie zabraknie, a poza tym kurs odbywał się w Gdańsku, blisko kliniki. Jedyny kłopot, że musiała wstawać o 5 rano, budząc przy tym ciotkę. Ciotkę bardzo to denerwowało. Ania czuła, że długo u niej nie pomieszka.

W tym zawodzie daleko nie zajdę

- Ta praca mogła mi dać sporo satysfakcji. Bardzo chciałam sobie udowodnić, że się do czegoś nadaję - Ania z rezygnacją uderza dłonią w poręcz. - Ale nic z tego. Wszystkiemu winien mój brak zdolności manualnych.

Ania wstaje z kanapy i ręką zaczyna rysować po ciele: - Najtrudniejsza jest głowa. Rozcinasz ją z tyłu od ucha do ucha, zdejmujesz skórę, wyjmujesz mózg i zaszywasz. Większość techników do rozcinania używa piły elektrycznej. Ja takiej piły bałam się jak ognia, więc męczyłam się ręczną, a wtedy czaszka nigdy nie utnie ci się tak równo jak trzeba i trudniej ją potem złożyć.

Technik sekcyjny musi być plastykiem. Nacięcia nie mogą być za małe ani za duże, żeby blizny nie wystawały spod ubrania. Po sekcji wszystkie wnętrzności upychasz do brzucha. Trzeba ładnie wymodelować, żeby nie było garbu albo wklęśnięć. Mój nieboszczyk zawsze wyglądał jakoś nieforemnie - wzdycha Ania. - Poza tym już na początku podpadłam. Pierwsze wycięte jelito odruchowo wyrzuciłam, a to było bardzo ważne jelito, które szło na badania. Od razu takie dwie baby doniosły na mnie. A ile razy nieboszczyk spadł mi na ziemię. A potem jak takiego wielkiego faceta wciągnąć z powrotem na stół? I to tak, żeby nikt nie widział.

Była ambitna, starała się. Ale dobrze nauczyć się nie było łatwo, bo wszystko robiło się w pośpiechu.

- Raz miałam okazję. Do prosektorium przyniesiono faceta, który umarł w samolocie. Nie wiedzieć czemu był cały zielony. Każdy bał się go dotknąć. Ja się zgłosiłam. Wreszcie mogłam popracować sama, w skupieniu, zgodnie z podręcznikiem. Lekarz mnie pochwalił. To był najmilszy moment tego kursu. Ale potem znowu wszystko było nie tak i wiedziałam już, że daleko w tym zawodzie nie zajdę.

Kurs dobiegł końca i właśnie zbliżał się termin mojej operacji.

Dzień dobry, jestem Anna

Na drugim spotkaniu Ania pokazuje mi swoje mieszkanie. Jest w dobrym humorze, bo właśnie wyprowadziła się z budy, którą dzieliła z Elizą. Dostała "pojedynkę" na tyłach "gabinetu bajek". "Gabinet" to sklecony z blachy, pomalowany w esy-floresy domek. W środku stoją szklane gabloty, a w nich, jak eksponaty muzealne, podświetlone są duże lalki - postaci z bajek: Czerwony Kapturek gawędzi z wilkiem, Kopciuszek mierzy pantofelek, a grupka krasnoludków pochyla się nad trumną Królewny Śnieżki. Lalki podłączone są do prądu i leniwie kiwają głowami.

A w głębi za ścianką mieszka Ania. W jej klitce mieści się tylko wąskie łóżko, fotel i zapasowa gablota, służąca jej za regał. Nie ma okna, ale jest żarówka.

Ania opowiada o operacji:

- W klinice w Gdańsku oświadczono mi, że u nich robi się te operacje na poziomie europejskim. Przyjeżdżam, a tu ku memu przerażeniu prowadzą mnie na... oddział kobiecy. W tej klinice leczy się różne dolegliwości urologiczne. Od czasu do czasu profesor wykonuje też operację zmiany płci. Transseksualiści leżą w salach z innymi pacjentami. Pań z pokoju nikt nie uprzedził, na co będę operowana. Musiałam przedstawić się jako kobieta. Na szczęście nie zorientowały się. Problem był tylko z myciem pod damskim prysznicem. Całe szczęście, że nigdy nie miałam dużego zarostu. Koleżanka transseksualistka, która też leżała w Gdańsku, opowiadała, że musiała się golić w nocy pod kołdrą.

Ostatnio mamy kłopoty z paniami

Po operacji Ani pozwolono się dokładnie obejrzeć. Zniknął członek i jądra, ale w zamian pojawiło się coś, co w jej marzeniach miało wyglądać zupełnie inaczej.

Ania bierze kartkę i rysuje ołówkiem, jak wygląda jej pochwa. Cewka moczowa wystaje na zewnątrz, schowana pod fałdą skóry. Wejście do pochwy jest tak wąskie, że z trudem mieści się palec. Wargi sromowe przypominają wałki.

"Tak krawiec kraje, jak mu materii staje" - odpowiedział chirurg na jej protesty. Radzili jej rozciągać wejście do pochwy prawidłem. Prawidłem nazywano kłębek bandażu wsunięty w prezerwatywę. Koszmarnie to bolało i nie dawało żadnych efektów. Wróciła więc do kliniki z reklamacją.

- Chyba nie ja jedna przychodziłam z podobną sprawą, bo nikt się nie zdziwił. Przełożona pielęgniarek na mój widok przewróciła oczami. "Ostatnio ciągle mamy kłopoty z paniami" - burknęła.

Pomyślałam, że tutaj mi wiele nie pomogą.

Jednak nie potrzebujemy

Ania wróciła do ciotki Danki do Tczewa.

Zaczęła szukać pracy. Mogła się już przedstawiać jako kobieta, ale figurę miała nadal męską. Kuracja hormonalna niewiele dała. Piersi ani drgnęły, biodra zostały wąskie, głos nadal był ni to męski, ni kobiecy. Ogólnego wrażenia nie poprawiały dziurawe buty i obgryzione paznokcie. Tylko twarz zrobiła się delikatniejsza.

Próbowała w sklepach, barach, pensjonatach. - Scenariusz z reguły był podobny. Rozmawiam z kierowniczką, wydaje się być zainteresowana. Zaczynamy już niemal ustalać warunki, a dookoła krążą inni pracownicy. Podchodzą coraz bliżej, otaczają mnie, przyglądają się. Kierowniczka coraz baczniej się we mnie wpatruje. Przeprasza, odchodzi z tamtymi na bok. Coś szepczą. Wreszcie mówi zakłopotana: "Chyba jednak na razie nie potrzebujemy nikogo...".

W końcu ciotka Danka powiedziała: "Przykro mi, ale dłużej nie mogę cię utrzymywać".

W przytułku dla bezdomnych kazali Ani pokazać dowód. Okazało się, że jest zameldowana na wsi. Co to za tłumaczenie, że nie może wrócić do matki. "Nic nie poradzę. Ma pani meldunek, nie kwalifikuje się pani" - sympatyczny chłopak w recepcji rozłożył ręce.

Wysiadła na dworcu głównym w Gdańsku. Na peronie na ławce siedział podpity mężczyzna około czterdziestki. Podeszła i powiedziała: "dam panu 40 groszy za papierosa".

- Wyjął całą paczkę. Zapaliliśmy. Powiedział: "jak chcesz, możesz pójść ze mną". Po sześciu godzinach na dworcu było mi już wszystko jedno. Byle położyć się gdzieś spać. W domu dał mi jeść. Dostałam też oddzielne łóżko i pomyślałam, że bardzo mi się poszczęściło.

Odejść! Ale dokąd?

- Tadek był facetem przegranym życiowo: z garbem, lekko niedorozwinięty umysłowo. Miał mieszkanie w starej kamienicy - duże i ładne, tylko że bez prądu i gazu, bo nie płacił rachunków. Pracował na targu we Wrzeszczu. Sprzedawał graty znalezione w śmietnikach. Ten człowiek był jeszcze większym nieudacznikiem niż ja i to mnie jakoś dowartościowywało. Bałam się tylko, by nie dowiedział się, że byłam mężczyzną. Kto wie, jakby to przyjął.

Mieszkali razem dwa miesiące.

- Któregoś wieczora Tadek wrócił pijany i próbował mnie zgwałcić. A ja po operacji w ogóle nie mogę się kochać. Tadek nie wiedział, co się dzieje. Wpadł we wściekłość. Uderzył mnie. Zrozumiałam, że trzeba się zbierać.

Pod Gdańskiem stacjonował wtedy lunapark. Znajomy powiedział jej, że tam można się przytulić.

- Dostałam klitkę w blaszanej budzie, podobnej jak ta, i od rana do wieczora sprzątałam, myłam, malowałam. Zaprzyjaźniłam się z chłopakiem, który właśnie wyszedł z więzienia - on mi się zwierzył ze swoich problemów, ja mu opowiedziałam o operacji. A na drugi dzień całe wesołe miasteczko wytykało mnie palcami. Postanowiłam odejść. Ale dokąd?

Przy karuzeli poznała nauczyciela wf., który obiecał jej pomóc. Powiedział, że znajdzie jej pracę.

- Wuefista bardzo ubolewał nad tym, że nie mam piersi. Kazał mi ćwiczyć na przyrządach w jego mieszkaniu... Nie chcę o tym mówić. To był zboczeniec.

W końcu z lunaparku wyciągnął mnie Rychu. Miał niezłą pracę: etat na złomowisku. Chciał ze mną rozpocząć nowe życie. Boże, jak ja się starałam, żeby nam się udał ten pierwszy stosunek. Przez pół godziny rozciągałam sobie pochwę. No i prawie się udało. Ten jedyny raz. Nieważne, że bolało.

Zamieszkałam z Rychem, jego matką i bratem. Nikt nic nie podejrzewał. Rychu mówił, że mnie kocha i chce mieć ze mną dzieci. Ale następne stosunki nam nie wychodziły i zrobił się wobec mnie chamski. Chciał się mnie pozbyć.

- Jak to możliwe, że żaden z tych mężczyzn nie podejrzewał, że zmieniłaś płeć? - pytam się.

- Byli prymitywni. Nigdy nie słyszeli o transseksualizmie, o takich operacjach. Widzieli, że jestem inaczej zbudowana, ale uznawali, że mam po prostu jakiś defekt. Co w tym dziwnego? Każdy z nich miał jakiś defekt.

Nowe buty

Dzisiaj Ania jest w złym humorze. Mimo że zamiast trzewików z odwiniętą podeszwą ma na nogach całkiem ładne adidasy. Okazuje się, że znowu pokłóciła się z szefem.

- Wczoraj było u nas święto - opowiada z przekąsem. - Szef po czterech miesiącach niepłacenia łaskawie dał każdemu po 10 złotych zaliczki. Wy- obrażasz sobie! Wszyscy pojechali do miasta i się upili.

Ja nie pojechałam. Rano idę do szefa i mówię, że potrzebuję więcej niż 10 złotych. Muszę sobie kupić buty, bo mi podeszwa odpada. A on na to "weź te" i dał mi swoje stare adidasy. A pani Jadzia z kasy jeszcze mnie ochrzaniła, że jestem niewdzięczna, bo szef taki dobry, a ja się awanturuję. Wiesz? Wkurza mnie to miejsce. Chodźmy stąd.

Idziemy na łąki za wesołym miasteczkiem. Jest słonecznie. Ania kładzie się na trawie i zapala mocnego: - Dzisiaj opowiem ci o mojej karierze w agencji towarzyskiej.

Ładne dziewczyny chcą luksusu

W Gdańsku były raz dwie koleżanki: Ewa i Pelagia. Ewa założyła u siebie w mieszkaniu agencję towarzyską. Zatrudniła tylko jedną dziewczynę, za to bardzo ładną - Monikę. Monika miała u niej jak u pana Boga za piecem: duży, jasny pokój, wyżywienie i dwa dni wolne w tygodniu. Interes się kręcił. Ewa szybko dorobiła się magnetowidu, a Monika telefonu komórkowego.

Pelagia z konkubentem Januszem mieszkała w dwóch klitkach w bloku. Sukces Ewy bardzo obojgu zaimponował. Też dali ogłoszenie do gazety. Zgłosiło się kilka dziewcząt, ale żadna nie zgadzała się na ich warunki: skromny pokoik za 100 zł miesięcznie, podział zysków na pół, wyżywienie we własnym zakresie i całodobowa dyspozycyjność przez siedem dni w tygodniu. Były ładne i za swój grzech chciały choć trochę luksusu.

Wreszcie zadzwoniła Ania.

- Wiem, o czym myślisz - uprzedza moje pytanie - co to za prostytutka, która nie może się kochać. Ale ja miałam nóż na gardle. Ostatecznie z Rychem raz wyszło... Zresztą to miało być tylko na chwilę, żeby jakoś przetrwać zimę.

Pelagia i Janusz nie zadawali wiele pytań, tylko ile ma lat i czy wie, na czym polega ta praca. Zgodziła się na wszystkie warunki, oni w zamian nie oglądali jej dokładnie. Nie miała odpowiedniego ubrania, więc Janusz przyniósł ubranie swojej 13-letniej córki, którą miał z poprzednią żoną. Ubrali Anię w białą bluzkę i czarną kusą sukienkę, jaką noszą uczennice. Zrobili makijaż. Miała siedzieć w pokoju dzień i noc i czekać, aż zadzwoni klient.

- Telefon dzwonił dość często. Odbierała zawsze Pelagia. Mężczyźni chyba pytali o rozmiar mojego biustu, bo Pelagia często mówiła do słuchawki "trójka". A ja, słysząc to, kuliłam się ze strachu na łóżku i modliłam, żeby nikt nie przyszedł i nie zobaczył tej mojej "trójki".

Na szczęście przez kilka dni żaden klient się nie zdecydował. Kłopot miałam jednak z jedzeniem, bo umawialiśmy się, że żywię się sama, a ja nie miałam ani grosza. Ale opiekunowie okazali się wyrozumiali, dzielili się ze mną kaszanką.

Już drugiego dnia przyleciała mnie obejrzeć Ewa. Uśmiała się na mój widok: "No, za ładna to ona nie jest - powiedziała do Pelagii. - Nieraz pocałuje klamkę z drugiej strony".

Monika zgarnia podwójną kasę

Pierwszy klient zadzwonił o drugiej w nocy. Obudzili ją: "Ubieraj się. Jedziesz do klienta".

- To był bogaty Polak, który wrócił ze Stanów. Już w progu wypalił: "Ty chyba jesteś transwestytą!". Spociłam się ze strachu, ale jakoś wybrnęłam. Udawałam taką głupią, że machnął ręką: "Chyba nawet nie wiesz, co to znaczy".

Ten człowiek zapłacił za dwie godziny. Bardzo się męczyliśmy... Liczyłam, że zwolni mnie przed czasem, ale skąd. "Zostaniesz do końca" - zapowiedział. Był pijany i chyba dlatego zbyt dokładnie mnie nie oglądał.

Nad ranem do Pelagii zadzwonił kolejny telefon. Dwóch nastolatków chciało dziewczyn. Pelagia wpadła w panikę: co robić? Przyjęła zgłoszenie i zadzwoniła do Ewy. Ta przywiozła Monikę.

- Boże, jak ja zobaczyłam tę Monikę. Wielki biust, okrągłe pośladki, rajstopy w siatkę. A ja przy niej taki kopciuch. Janusz zawiózł nas obie swoją taksówką.

Chłopcy mieli wolną chatę. Duże mieszkanie, dobry sprzęt, drogie meble. Narkotyzowali się. Wciągali szklaną rurką do nosa biały proszek. Od razu rzucili się na Monikę. Na mnie w ogóle nie zwracali uwagi. Tylko jeden, zawiesił na mnie wzrok i zapytał: "A ty nie jesteś czasem chłopakiem?". Zdrętwiałam, a Monika wybuchnęła śmiechem: "Coś mi się zdaje, że będę musiała sama was obsłużyć" - powiedziała, wdzięcząc się. Suka. Liczyła, że zgarnie podwójną kasę.

Ania zadzwoniła po Janusza, a w domu od razu zaczęła się pakować.

- Nie było sensu tego ciągnąć. Prędzej czy później by mnie zdemaskowano. Było jasne, że się do tego też nie nadaję.

Rozliczyli się z nią uczciwie. 100 zł z 200 zarobionych u "Amerykanina", minus kaszanka i trzy noclegi. Zostało 70 zł. Starczyło na powrót do lunaparku.

Nadal jestem dziwolągiem

Marzenia Ani są konkretne: chce mieć schowaną cewkę moczową i większe wejście do pochwy.

- O orgazmie to już nawet nie marzę. Nie można wymagać za wiele - mówi. - Ale chciałabym mieć piersi. To by mi dało poczucie, że jestem naprawdę kobietą. Czytałam zwierzenia kobiet, którym usunięto biust. Czują się okaleczone, zakładają fundacje. Ludzie im współczują, płacą, żeby im pomóc. A ja? Czy ja nie mogę się skarżyć? Nie mam czegoś, co mieć powinnam, i to nie z mojej winy.

Przez tę nieudaną operację nie mogę znaleźć porządnej pracy. Nie stać mnie na pigułki hormonalne, które powinnam systematycznie zażywać, na profesjonalne prawidła, na protezę biustu. Chcę się normalnie kochać. Mam dość seksu oralnego i analnego. Zostałam okaleczona. Nie jestem ani kobietą, ani mężczyzną, tylko ciągle dziwolągiem. Nawet w tym lunaparku wszyscy patrzą na mnie spode łba!

Jeszcze jedno lustro

Dopiero po paru spotkaniach z Anią przypadkiem wyciągnęłam z torby zapomniane kartki ze spisanym przez nią życiorysem. Ale z czytania nic nie wyszło. Na kartkach nie było normalnych liter, tylko jakieś dziwne znaczki. Po dłuższej chwili zorientowałam się, że mam przed sobą pismo lustrzane. Można je czytać w lustrze albo pod światło to, co jest napisane na drugiej stronie. Przypomniałam sobie, jak płynnie czytała ten rękopis Ania.

Ania mówi, że zawsze pisała w negatywie. Uważa, że dla niej jako dla mańkuta jest to naturalne. Normalne pisanie sprawia jej dużo trudu. Ostatni raz robiła to w szkole.

Opowiedziałam o tym przypadku wybitnemu pismoznawcy - profesorowi Tadeuszowi Widle z Katedry Kryminalistyki na Uniwersytecie Śląskim. Profesor interesuje się szczególnie sprawą odzwierciedlenia płci w piśmie ludzkim.

- Właśnie to, że osoba leworęczna pisze lewą ręką pismem lustrzanym nie jest naturalne - zdziwił się . - Z pismem lustrzanym zetknąłem się dotąd wyłącznie u ludzi, którzy próbowali pisać nie tą ręką, którą zwykle pisali. Słyszałem tylko o jednym człowieku, który pisał pismem lustrzanym, używając właściwej sobie ręki. To był Leonardo da Vinci, również mańkut. Przyjęło się uważać, że da Vinci posługiwał się tym pismem z zamiarem zaszyfrowania swoich prac, ale nie ma na to dowodu. Nie zachowały się żadne jego rękopisy w pozytywie. On, podobnie jak pani Ania, miał problemy z orientacją seksualną. Może to przypadek...