"Niezależna Gazeta Polska" - 2 czerwca 2006 r.
PIOTR LISIEWICZ
FALSET PROROKA
Antoni Słonimski
"Cóż za szmata pod pozorami
literata" - pisał o Antonim Słonimskim Marian Hemar,
odpowiadając na plugawe ataki poety na wrogów ustroju. Ale Słonimski miał
wiele twarzy. Przed wojną - skamandryta, genialny felietonista i krytyk teatralny.
W latach stalinowskich - autor peanu o Bierucie i paszkwili na emigrację. Potem
wyklinany przez Gomułkę opozycjonista. A w końcu ktoś, kto wpłynął znacząco, w
kilkanaście lat po śmierci, na klimat III RP. Przez swego ucznia Adama
Michnika.
1951 rok.
Czesław Miłosz, poeta i dyplomata PRL, wybiera wolność. Przyszłego noblistę
atakuje reżimowa prasa. 4 listopada najostrzejszy atak w "Trybunie Ludu"
przypuszcza Antoni Słonimski. Zarzuca Miłoszowi: "Godzisz w budowę fabryk,
uniwersytetów i szpitali, wrogiem jesteś robotników, inteligentów i chłopów
(...) Cieszy cię każde zło, bo to twój żer, bo płatny jesteś, aby je odszukiwać
i rozgłaszać. Wrogiem jesteś naszej teraźniejszości, ale co cię przeraża
najbardziej, to nasza przyszłość. Wiesz, że wykonanie planu sześcioletniego
uczyni z Polski wielki i silny kraj socjalistyczny".
Jak daleko
może posunąć się taki człowiek, jak Miłosz? "Chcesz wojny. Na trupach nowych
milionów dzieci, kobiet i mężczyzn opierasz swoje nadzieje. (...) Sprzymierzeńcami
twoimi są przywrócone do życia upiory hitlerowskie".
To nie jedyne
tego typu wystąpienie Słonimskiego. Przedwojennych przyjaciół ze Skamandra wzywa przez radio do powrotu do kraju. Jan
Lechoń odnotowuje w swym Dzienniku: "To wezwanie (...) budzi
wstręt wyjątkowy, celem jego bowiem jest w najlepszym razie zlikwidowanie
emigracji jako idei. Ale mogłoby się też skończyć zsyłką zaproszonych przez
Słonimskiego frajerów".
Odpowiedzi
najbardziej wyrazistej udzie
Mistrz
poetyckiej inwektywy
Plugawe
oskarżenia pod adresem Miłosza czy Lechonia padają z nie byle jakich ust. I nie
byle kto za owe oskarżenia słusznie, aż nazbyt słusznie, obrywa.
Jan Marx, autor książki Skamandryci, w niektórych
dziedzinach stawia Słonimskiego wyżej niż pozostałych jej bohaterów -
Lechonia, Wierzyńskiego czy Tuwima: "I Lechoń, i Wierzyński byli znakomitymi
poetami, czas pokazał, że większymi od Słonimskiego, ale w sprawach teatru nie
mieli wiele do powiedzenia" - dodaje. Marx nazywa
go "mistrzem poetyckiej inwektywy". I stawia tezę najbardziej bodaj dla
Słonimskiego nobilitującą: nie stworzył on własnej szkoły publicystycznej, bo
był zbyt... doskonały: "Trudno naśladować humor, aforyzm, kalambur,
dowcip" - pisze Marx.
Ale poczucie
humoru to nie wszystko. Słonimski to także autor dramatycznego wiersza Alarm,
który znają pokolenia Polaków: "I płynie miasto na skrzydłach sławy/ I
spada kamieniem na serce. Do dna./ Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy./ Niech
trwa!". Podczas wojny utwór krąży podawany z rąk do rąk.
A to nasz
komunista
"A to nasz
komunista" - tak generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski przedstawił
Józefowi Piłsudskiemu swojego przyjaciela Antoniego Słonimskiego, gdy
Skamandryci wystawiali w Belwederze swoją szopkę. "Wyjaśniłem Piłsudskiemu, że
to pomyłka, że nie jestem komunistą, ale anarchosyndykalistą" - wspominał
Słonimski. Piłsudski się uśmiechnął. "Co za różnica. Jeden diabeł". I
podał z pamięci adres młodego poety przy ulicy Niecałej w Warszawie.
Ojciec
Antoniego Słonimskiego był działaczem PPS żydowskiego pochodzenia, postacią
znaną wśród warszawskiej inteligencji z poczucia humoru. "Był lekarzem ludzi
biednych, popularnym i lubianym w całej Warszawie" - tak wspominał go
urodzony w 1895 r. syn. Gabinet doktora Stanisława był punktem kontaktowym
pepeesowców. Na pokrytej ceratą kanapie spał kilka razy ukrywający się
Piłsudski.
Wbrew
rodzinnym tradycjom, Antoni Słonimski nie zdobył nigdy "poważnego" wykształcenia.
"Dotrwałem w gorszącej ignorancji tak zwanych przedmiotów szkolnych prawie do
dziesiątego roku życia" - wspominał. "Pewnego dnia ojciec zapytał się matki,
w której jestem klasie... Okazało się, że w żadnej, i w domu powstała wielka awantura".
W końcu
przyszłego poetę posłano do szkoły filologicznej. Na łamach szkolnego pisma
ujawnił talent satyryczny. "Radziłem profesorowi historii, że jeśli już musi
dłubać obsadką pióra w nosie, w uchu i w zębach, żeby przynajmniej zmienił
kolejność". Rada opiekuńcza zdecydowała o wylaniu piątoklasisty ze
szkoły.
Za radą
przyjaciela malarza ojciec posłał go na uczelnię artystyczną, gdzie o świadectwo
maturalne w owych czasach nie pytano. Po kilku latach jego pierwsze prace
pokazano na zbiorowych wystawach w Zachęcie. Zaczął też zamieszczać swoje
karykatury w piśmie "Sowizdrzał". Dość przypadkowo, w zastępstwie kolegi,
napisał pierwsze recenzje teatralne. Zaczął używać pseudonimu Prorok.
Nade
wszystko gwizdać
W czasie
studiów poznał tych, z którymi wymieniane będzie jednym tchem jego nazwisko,
czyli przyjaciół ze Skamandra - Lechonia,
Wierzyńskiego, Tuwima. To Słonimski napisał słowa wymieniane dziś, niezbyt
zresztą trafnie, jako dewiza Skamandra: "Ojczyzna
moja wolna, wolna, więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada".
Tworzył razem
z nimi kabaret Pikador, Skamandra, wreszcie
"Wiadomości Literackie" redagowane przez Mieczysława Grydzewskiego,
do których pisać miał aż do wybuchu wojny. Od 1927 r. pisał felietony - Kroniki
tygodniowe. "Stan wojny w relacji krytyk - artysta, to jedyny słuszny
stan" - pisał. I, w innym miejscu: "Nade wszystko należy gwizdać".
Parę cytatów,
na dowód tego, że Słonimski wcielał w życie owe postulaty. O repertuarze
Teatru Narodowego: "Robi wrażenie prowincjonalnej szopy strażackiej".
O doli
pisarza: "Pisarz może mieć najdzikszą reklamę.
Może być sprowadzany w postaci prochów przez rząd, wojsko i biskupów,
może mieć wielki proces, może być obity przez Żydów, może być nawet Żydem. Nic
mu to nie pomoże. Publiczność popatrzy na jego pogrzeb - przyjrzy się jego
figlom i awanturom, przeczyta o nim w gazecie, postoi nawet przed oknem
księgarni, uśmiechnie się i - książki nie kupi".
Po jednym z
felietonów, w którym Słonimski nazwał dyrektora warszawskich teatrów
"ignorantem i karierowiczem", sąd skazał go na dwa tygodnie aresztu.
Ostatecznie sąd apelacyjny oskarżonego uniewinnił.
W swych
felietonach Słonimski nie oszczędzał konstruktywistów. Wystawę jednego z nich
zatytułowaną "Mechano-faktura" podsumował
recenzją Mechano-bzdura. Skończyło się
pojedynkiem. "Pistolety podrywały i trafiłem go w udo. Skończyło się to
błazeńsko lekką raną i ciężkim pijaństwem" - wspominał.
Satyryczny
talent pokazywał nie tylko w felietonach. Jego teksty wykorzystywały kabarety
Czarny Kot, Qui Pro Quo, Cyrulik Warszawski, Tip Top
oraz rosyjski awangardowy Niebieski Ptak. Napisał też dwie powieści science-fiction: Torpeda Czasu z 1924 i Dwa Końce
Świata z 1937 r.
Kłamstwo państw
totalistycznych
Publicysta
Wacław Zbyszewski wspominał, jak na początku 1934 r.
natknął się na Kazimierza Wierzyńskiego. "Janeczka wyszła dzisiaj rano za
Słonimskiego" - usłyszał od zrozpaczonego poety. Rzecz była
skomplikowana, bo o Jance Konarskiej mówiono, że ma wyjść za Wierzyńskiego,
który rozwodził się właśnie ze swą pierwszą żoną Brysią Kołłajowiczówną.
Tymczasem Konarska zmieniła zdanie. Obie panie były zresztą przyjaciółkami.
"Jak ładna!
Ona ładniejsza jest od mojej żony!" - to powiedzenie Jarosława Iwaszkiewicza
o Konarskiej powtarzano jako anegdotę. Mówiono o niej, że dla męża poświęciła
artystyczną karierę. Małżeństwo Słonimskich było udane.
Słonimski był
zażartym piłsudczykiem. Jak żartobliwie pisał, był nawet wspólnikiem zamachu
majowego w 1926 r.: "Wieczorem w Astorii spytał mnie
Sławek, czy mam przy sobie jakieś pieniądze. Miałem pięćdziesiąt złotych. -
Dawaj - powiedział. - Wysyłamy taksówkami naszych oficerów do garnizonów i
każdy grosz jest nam potrzebny". Jak pisze Adam Michnik "Pan Antoni
widział w zamachu z maja 1926 r. obronę Polski demokratycznej przed inwazją tej
Polski, która zamordowała Gabriela Narutowicza".
Swoje
podejście do piłsudczyków Słonimski zmienił jednak w 1930 r., po aresztowaniu
opozycyjnych posłów w twierdzy Brześć. O ile samo aresztowanie nie wzbudziło
sprzeciwu poety, o tyle zdecydowanie zaprotestował na wieść, że nad więźniami
się znęcano.
W latach 30.
coraz bardziej drażliwa stawała się też kwestia żydowska. Wcześniej poeta
bywał atakowany za satyrę wymierzoną w Żydów. Teraz zmienił ton. "Żyjemy w
czasach prania po mordzie i krajania żyletkami" - tłumaczył zmianę.
Głośna była sprawa napaści na Słonimskiego, której dokonał młody endecki pisarz
Zygmunt Ipohorski. Jak wspomina sam Słonimski, atak
był "przypadkiem odosobnionym" i potępili go także endeccy publicyści.
Mimo
lewicowych i pacyfistycznych sympatii, Słonimski potępiał komunizm. W 1932 r.
opublikował reportaż Moja podróż do Rosji. "Każdy dzwonek rozdzierający
nocną ciszę może zwiastować rewizję i aresztowanie".
Jednak, jak
wspomina Michnik, między potępieniem hitleryzmu i komunizmu "nie było pełnej
symetrii". "Miał za złe bolszewikom, że nie potrafią zrealizować swych
obietnic: świata sprawiedliwości społecznej".
Ale mimo to
Słonimski niesłychanie trafnie prorokował: "Kłamstwo państw totalistycznych zatruwa świat". Nie przewidział tylko,
że wkrótce sam w owym kłamstwie weźmie udział.
Półfaszyści
z PPS
We wrześniu
1939 r. Słonimski, podobnie jak inni Skamandryci, wyjechał na Zachód, do
Anglii. Inaczej niż jego przyjaciele, popierał politykę rządu Sikorskiego,
który godził się na zbliżenie z Moskwą. Odwrotnie niż Grydzewski,
który wznowił w Londynie wydawanie "Wiadomości". Redaktor uznał też, że ponieważ
polskich pism jest mało, to należy dopuszczać do nich publicystów o różnych
przekonaniach. Słonimski domagał się, by "Wiadomości" były lewicowe.
Konflikt
narastał i Słonimski zaczął wydawać własne pismo "Nowa Polska". Fakt, że
ze Słonimskim dzieje się coś niepokojącego, zaczęli dostrzegać przyjaciele.
Anna Mieszkowska w książce Od Lwowa do Lwowa wspomina relację Hemara: "powiedział mi przyciszonym głosem i z ponurą
miną, że Ciołkosz faszyzuje. Ja wtedy ledwo
pamiętałem, kto to Ciołkosz, nie rozumiałem,
dlaczego Antoni tym tak przejęty? Dowiedziałem się, że Grydzewski
faszysta i antysemita, że Nowakowski faszysta i szowinista, że Mackiewicz
faszysta imperialista".
W marcu 1945
r. napisał list otwarty Do przyjaciół w PPS. Zarzucił im sojusz z "obozem
czarnej reakcji, półfaszyzmu, półtotalizmu
i skrajnego antysemityzmu".
W 1945 r.
Słonimski z nadania władz PRL został przedstawicielem Polski w UNESCO. Dla
przyjaciół nie różniło się to od powrotu do PRL. Pozostał na Zachodzie aż do
1951 r. - najpierw w UNESCO, potem jako szef podlegającego władzom PRL
Instytutu Kultury Polskiej w Londynie.
Jeszcze będąc
na Zachodzie publikuje w PRL swą wcześniejszą twórczość w wersji ocenzurowanej.
Lechoń notował w Dziennikach: "Te wiersze bombastyczne i
nieszczere to był przeniesiony do literatury ten falset Antoniego, który nas
tak raził, ilekroć obwieszczał nam jakąś stuletnią nowość przy stoliku w
"Ziemiańskiej".
Stanisław
Baliński o powodach powrotu poety do kraju napisał: "Gdyby Słonimskiemu dać
posadę na owe czasy w wysokości stu funtów, to Słonimski by pewnie został. Ale
jest jeszcze drugi powód: brakowało mu czytelników".
Błędy wybaczy socjalistyczna ojczyzna
W 1951 r.
Słonimski wrócił do kraju. Od władz dostał luksusowe mieszkanie w Alei Róż. Marx nazywa Słonimskiego dworzaninem Bolesława Bieruta, o
którym pisał w wierszu Portret prezydenta: "W szkole, z ramy portretu,
oczy łagodne i czyste/ Patrzą na młodość twoją".
W wierszu Przywitanie
wsi polskiej pisze: "Witaj ziemio życzliwa!/ W dziejach naszych raz
pierwszy/ Wolna i sprawiedliwa". O swojej burżuazyjnej przeszłości Słonimski
wspomina w utworze Do krytyka: "A błędy? Błędy wybaczy/ Socjalistyczna
ojczyzna". Ale jednocześnie prezentuje się jako ten, co o nowym ustroju
marzył: "Dziś tym marzeniom kształt daje jawny/ Chłop i robotnik".
Twierdzenia,
że Słonimski zawsze walczył o dolę ludu, wyśmiewa Grydzewski:
"Swój stosunek do ludu określił on w jednym ze swych wierszy: >>Nasz lud!<<, jak
krzyczą ze swadą... Nasz lud jest głupi jak pień. Ja wolę lód z lemoniadą, i to
w upalny dzień".
"Groza" -
pisał Lechoń oglądając fotografię Słonimskiego. "To symbol śmiertelnego
strachu, w którym ten, niegdyś wolny (bo w wolnej Polsce) człowiek teraz żyje i
co dzień umiera".
Potwierdza to
sytuacja z 1953 r., gdy Słonimski nieopatrznie krytykuje podręczniki do
literatury. "Powiedziałem, że w tym podręczniku jest wiersz Staffa O szyby
deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny..." z adnotacją: "Wiersz
ten obrazuje koszmarne czasy sanacji". Więc sala zaczęła się śmiać. Wiersz
pisany był w 1910 r., kiedy nie było sanacji. Słonimskiego wezwano do KC.
Przypłacił to zawałem.
Przeciw
nerwowości cenzury
Październik
1956 r. zastaje Słonimskiego w szpitalu, gdzie leczy chorobę wrzodową. Udziela
tam wywiadu "Expressowi Wieczornemu": "Gdzie drukuje się sprawy
uzgodnione - kończy się wszelka literatura". Rok wcześniej poeta znalazł
się wśród założycieli Klubu Krzywego Koła.
Jan Marx: "Po roku 1956, gdy zadekretowano wolność słowa,
Słonimski zaczął odrabiać zaległości, jak zwykle hałaśliwie, impetycznie".
Na przełomie listopada i grudnia odbył się walny zjazd Związku Literatów
Polskich. Maria Dąbrowska zgłosiła kandydaturę Słonimskiego, którego wybrano
jednogłośnie. Zjazd opowiedział się za zniesieniem cenzury.
W wywiadzie udzielonym
w dwa miesiące później "Nowej Kulturze" Słonimski mówił już mniej
bezkompromisowo: "Mamy nadzieję, że zwycięstwo w wyborach haseł Frontu Jedności
Narodowej wytworzy atmosferę większej stabilizacji i uleczy naszą cenzurę ze
zbytniej nerwowości". Okres swojego kierowania ZLP oceniał później: "Były
próby częściowo uwieńczone sukcesem odzyskania pewnych rudymentarnych praw
pisarza".
Ale postawę
Słonimskiego z tego okresu krytykował Stefan Kisielewski, który napisał w Dzienniku,
że Słonimski "zawalił masę spraw przez brak orientacji oraz załatwianie
własnych interesów". Nie zmieniało to faktu, że z prezesa niezadowolony
był Gomułka. Jego następcą został Iwaszkiewicz. Ale po tym okresie Słonimski,
jak pisał historyk Andrzej Friszke, został
"najwyższym autorytetem moralnym wśród polskich pisarzy". A mała
kawiarenka na ulicy Foksal, w której przesiadywał, stała się miejscem ważnych
dyskusji.
Wróg Gomułki
To tam powstał
w 1964 r. pomysł zbierania podpisów pod słynnym Listem 34. Podpisani
pod nim ludzie kultury i nauki pisali: "Ograniczenie przydziału papieru na druk
książek oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą
rozwojowi kultury narodowej". List był efektem zawodu pisarzy, którzy po
Październiku 1956 liczyli na socjalizm z ludzką twarzą.
Zaniósł go do
kancelarii premiera Słonimski. Najbardziej zdenerwował Gomułkę fakt, że
podpisała się pod nim hołubiona przez niego Dąbrowska.
Historyk Andrzej
Friszke pisze o liście: "Podziały światopoglądowe
traciły na znaczeniu. Byli komuniści solidaryzowali się z byłymi
konserwatystami, a marksiści z liberałami". Zaś Waldemar Łysiak w książce
Rzeczpospolita kłamców. Salon wspomina o drugiej stronie medalu
podziwianego wystąpienia: "Szło o własne dobro, zagrożone teraz, a wstawka
tycząca presji cenzury miała jedynie uwiarygodnić prospołeczny, wolnościowy
motyw listu. Cenzura gomułkowska była, owszem,
twarda, lecz wobec minionej, bierutowskiej (której Salon nie kontestował
listami >>powodowanymi troską obywatelską<<), zdecydowanie łagodniejsza".
Po raz kolejny
o Słonimskim stało się głośno w czasie wydarzeń Marca 1968. Podczas
posiedzenia warszawskiego ZLP mówił o odchodzeniu od zdobyczy Października. W
odpowiedzi Gomułka zacytował wypowiedź Słonimskiego, że nie czuje się ani Żydem,
ani Polakiem.
Publikowanie
Słonimskiego poddano ograniczeniom. Wolno go było drukować w miesięcznikach czy
tygodnikach, natomiast zakazany był w gazetach codziennych, radiu i telewizji.
Podpisywał się
pod kolejnymi protestami - w sprawie pomocy dla Polaków w ZSRR, ułaskawienia
przywódców "Ruchu", wpisania do konstytucji kierowniczej roli PZPR czy
nienaruszalności sojuszu z ZSRR. Od 1971 r. publikował felietony w "Tygodniku
Powszechnym". Od niego oraz Kisiela lekturę tygodnika zaczynało wielu
czytelników. To w tym okresie Słonimski zrobił swym sekretarzem Adama
Michnika. "Czułem się zepchnięty na margines życia, niepotrzebny nikomu. I
oto, z dnia na dzień, los zaofiarował mi (...) możność współpracy z wielkim
polskim pisarzem" - wspominał Michnik w książce Jadwigi Kumanieckiej Saga rodu Słonimskich.
Koleje losu
Słonimskiego spowodowały, że stosunek do niego zmienili emigranci. W jego 70.
urodziny w "Wolnej Europie" pozdrawiali go Wierzyński, Grydzewski
i Herling-Grudziński. W 1970 r. w Londynie uczczono 75. urodziny poety. "No,
widzę, że jest Marian Hemar, czyli jest mi przebaczone
wszystko" - mówił Słonimski.
Ustawianie
legendy
Ale
entuzjastycznych ocen Słonimskiego nie podzielał obserwujący go z bliska i wymieniany
z nim przez Gomułkę w jednym szeregu złoczyńców Stefan Kisielewski.
W swym Dzienniku
odnotowuje, że poeta odmówił swojego podpisu pod listem w sprawie wydarzeń
w Radomiu i Ursusie w 1976 r. "Stary głupiec Słonimski odmówił podpisu
motywując, że >>nie może popierać gwałtu<< (...) Szlag mnie mało nie trafił na
tych głupców, cóż za brak instynktu politycznego: na prowokację z Dziadami polecieli
jak na kapustę, a tu, gdzie chodzi o niepozostawianie
demonstrujących samym sobie, nagła subtelna "rozwaga" - złościł się
Kisiel.
I opisywał kompromisy
Słonimskiego podczas konferencji międzynarodowych, np.
gdy do Sztokholmu wysłał go Pen-Club. "Winien w
Sztokholmie mówić tylko i jedynie o cenzurze w Polsce, ale nie może, bo wie,
że przestaliby mu wtedy drukować tutaj jego wspominki".
Kisielowi
chodziło o to, że Słonimski wykreowany został przez swoje środowisko na
niepodważalny autorytet, podczas gdy nie było ku temu przesłanek: "Miał swoje
personalne zagrywki taktyczne i narzucał je niemądremu literackiemu
środowisku, wmawiając, że tylko on jest "sumieniem".
Krytykował też
ideową formację, której guru stał się Słonimski: "Religia podgryzana jest dziś
(...) przez >>postępowców<< w rodzaju właśnie Kotarbińskiego czy Słonimskiego,
których zresztą Hitler utwierdził w mniemaniu, że >>wróg postępu<< jest tylko na
prawicy. I w ten sposób ułatwili gładką robotę komunizmowi, urodzili bękartów w
rodzaju Lovella czy Urbana, realizują rozbicie oporu
inteligencji, boć ta >>postępowa<< jest w obecnej sytuacji konformistyczna".
O tym, jaki
wpływ postawa Słonimskiego miała na pisarzy, wspomina Waldemar Łysiak.
Odnotowuje w tym kontekście prośbę poety, by po śmierci sprzedać jego ubrania:
"Niech moje ciuchy jeszcze rok czy dwa pochodzą po Warszawie". Pochodziły
dłużej. Myślę o członkach założonego przezeń Salonu.
Kisiel pisał
ostrzej: "Megaloman i samochwalca, po prostu ustawia sobie swoją legendę i
karierę (nawet pośmiertną), a nic go więcej nie obchodzi".
Prorok
zagubionych
Antoni
Słonimski zginął w 1976 r. w wypadku samochodowym,
mając 81 lat.
"Bóg z
nim" - pisał Kisiel. "Płyciarz był, wykręcał się
dowcipem, ale polemista błyskotliwy, poeta czasem wzruszający, niekiedy
trafiający w samo sedno". I podsumowywał różne okresy w skomplikowanym
życiu sąsiada z kolumny "Tygodnika Powszechnego": "Walczył o różne rzeczy:
o pacyfizm (bez sensu - przed Hitlerem), o racjonalizm dość prymitywny, niby o
>>socjalizm<<". Miał swoją piękną kartę
przed samą wojną, był odważny, walczył. Ale potem - czort wie co. Trochę komunizował,
siedział w UNESCO z łaski Polski Ludowej, kiedy wrócił do kraju, mocno był
niejasny. Dopiero po Październiku zaczął być "heroldem wolności", ale jako
prezes Związku Literatów (1956-1959) zawalił masę spraw przez brak
orientacji oraz załatwianie własnych interesów. Potem znów przeszedł do
opozycji i stał się odważny, zaczął pisywać w "Tygodniku" (wbrew całożyciowemu sceptycyzmowi), był niby naszym
"sztandarem", ale Zjazd Literatów w Łodzi zmarnował, rozładował najniepotrzebniej w świecie jakimś samozwańczym
kompromisem".
Na pogrzebie
Słonimskiego pojawili się najróżniejsi ludzie. Jak wyliczał Kisiel: >>Opozycja<<,
katolicy, marksiści dawni i obecni. Uczucia miałem mieszane: z jednej strony
dobrze, że była taka manifestacja wolna i swobodna, z drugiej jednak nasuwało
się pytanie, co łączy tych wszystkich ludzi (bezradnych w istocie i
zagubionych), jaki to autorytet właściwie żegnano".