Philippe Masson

Armia Hitlera 1939-1945

2008

 

(...)

 

Duch bojowy i polityka

 

Kapitulacje w Reims i Berlinie są zjawiskiem wyjątkowym we współczesnej historii. Po raz pierwszy wielkie mocarstwo zostało rozgromione, całkowicie zajęte przez okupanta i pod każdym względem wydane na łaskę zwycięzców. Cała jego armia poszła do niewoli, od najwyższych dowódców po szeregowców. Setki tysięcy ludzi zamknięto w improwizowanych obozach, innych skazano na niekończące się, wycieńczające marsze. Bezpośrednio po zakończeniu walk Sowieci mogli z satysfakcją obserwować niewiarygodnie długą kolumnę jeńców, ciągnącą się na przestrzeni 75 kilometrów od Berlina aż po Frankfurt nad Odrą.

Miliony ludzi ogarnęło poczucie beznadziejności i niesprawiedliwości losu. Hans Rudel łamiącym się z emocji głosem przemawiał do ocalałych z pułku "Immelmann" lotników:

Koledzy! Po stracie tylu towarzyszy broni [...], po tym, jak przelano tyle krwi niemieckiej na wszystkich frontach [...] ślepy los odmówił nam zwycięstwa. Dokonania naszych żołnierzy, wysiłek całego naszego narodu są nieporównane [...]. Wojna została jednak przegrana [...). Dziękuję wam za ofiarność, z jaką służyliście ojczyźnie .

W latach 1939-1945 żołnierze niemieccy okazali zapewne jeszcze większą wolę walki i umiejętności bojowe niż w okresie 1914-18. Wehrmacht stoczył właściwie dwie kolejne, niezależne wojny. Do jesieni 1941 roku, w trakcie kampanii w Polsce, Norwegii, Francji, na Bałkanach i w pierwszych miesiącach operacji "Barbarossa" armia niemiecka zademonstrowała oniemiałemu światu, czym jest Blitzkrieg. W latach 1943-45 prowadziła praktycznie nieprzerwanie wojnę obronną, rzadko przerywaną ograniczonymi kontrofensywami. Był to najcięższy i najkosztowniejszy etap zmagań. Straty w zabitych, rannych, jeńcach i zaginionych od 1 września 1939 roku do 31 maja 1941 roku nie przekroczyły 185 tysięcy ludzi. Rok później wyniosły już 800 tysięcy, 31 maja 1943 roku 1,68 miliona, a 30 września 1944 roku - 2,875 miliona.

W czasie całej wojny zginęło 2,23 miliona żołnierzy niemieckich (w tym 60 tysięcy z Kriegsmarine i 160 tysięcy z Luftwaffe, uwzględniając wojska obrony przeciwlotniczej i oddziały spadochronowe). Tę olbrzymią liczbę powiększają jeszcze zaginieni, przede wszystkim jeńcy, którzy zmarli lub zginęli na Zachodzie i masowo na Wschodzie. Po uwzględnieniu ludności Austrii oraz Alzacji z Lotaryngią straty zwiększają się do 4 milionów zabitych, a zatem do liczby dwukrotnie większej niż w czasie I wojny światowej. Potencjał ludnościowy Niemiec w latach dzielących obie wojny zwiększył się z 66 do 85 milionów mieszkańców. Poziom strat różnił się znacznie w zależności od TDW: od 80 do 85 proc. żołnierzy niemieckich zginęło na Wschodzie. Rosja stała się wielkim cmentarzem Wehrmachtu.

Duch poświęcenia cechował nie tylko wojska lądowe. Osiągnięcia Luftwaffe, pomimo szeregu niepowodzeń, także były nadzwyczajne. Zdaniem przeciwników lotnictwo niemieckie aż do końca 1943 roku było sprawnym instrumentem walki. Dopiero wiosną 1944 roku Brytyjczycy i Amerykanie osiągnęli wyraźną przewagę i zepchnęli swych przeciwników do całkowitej defensywy. Jednak wzmocnione jesienią niemieckie siły powietrzne niemal do ostatnich tygodni wojny potrafiły zadawać przeciwnikowi ciosy odwetowe. W chwili kapitulacji Rzeszy Luftwaffe posiadała 3,5 tysiąca samolotów, w większości unieruchomionych z powodu braku benzyny, części zamiennych lub odpowiednich lotnisk. Od 1 września 1939 do 28 lutego 1945 roku straty personelu latającego wyniosły: 44 065 zabitych lub zaginionych, 28 200 rannych i 27 610 jeńców. Tymczasem same tylko strategiczne siły powietrzne aliantów w czasie ofensywy na Europę utraciły, jedynie na skutek działalności myśliwców i artylerii przeciwlotniczej, przeszło 40 tysięcy samolotów i 160 tysięcy ludzi.

Także Kriegsmarine, pomimo początkowej słabości, odniosła niemało sukcesów. Jej wielkie okręty, w przeciwieństwie do I wojny światowej, nie rdzewiały w portach, zwłaszcza do roku 1942. Przeprowadziły wiele rajdów oceanicznych, dezorganizując doraźnie funkcjonowanie alianckiego transportu. Niezależnie od nich, a od także tragicznych epizodów (takich jak utrata "Bismarcka" czy "Scharnhorsta") oraz przeprowadzenia zimą na przełomie 1944 i 1945 roku masowej ewakuacji ze Wschodu przez Bałtyk, niemiecka marynarka wojenna w latach II wojny światowej toczyła przede wszystkim wojnę podwodną. Także i ją można podzielić na dwie fazy: czas wielkich triumfów i "pomyślnych łowów" do wiosny 1943 roku i niemal rozpaczliwej, jeszcze dwuletniej walki z coraz mniejszymi sukcesami.

Przez pierwsze trzy i pół roku wojny U-Booty posłały na dno 12,5 miliona ton za cenę 250 jednostek, przez dwa ostatnie lata - 2 miliony ton ze stratą aż 535 okrętów podwodnych. Z 45 U-Bootów, które uczestniczyły w wielkich bitwach konwojowych w marcu 1943 roku, w chwili zakończenia wojny tylko dwa znajdowały się w służbie, trzy były unieruchomione z powodu awarii, a jeden zatopiła własna załoga. Pozostałe zginęły w walce, najczęściej wraz z załogami. Bilans jest wymowny: z 41 tysięcy marynarzy służących na U-Bootach zaledwie 5 tysięcy dostało się do niewoli, a aż 28 tysięcy zginęło, przeważnie okrutną śmiercią podwodniaka. Mimo tego nie odnotowano praktycznie żadnych oznak załamania ducha i woli walki. Poddała się załoga tylko jednego okrętu podwodnego. 8 maja 1945 roku w służbie pozostawało jeszcze 255 U-Bootów, pięciokrotnie więcej niż we wrześniu 1939 roku.

Wehrmacht zmagał się z przeciwnikiem na wszystkich frontach, częstokroć w fatalnych warunkach klimatycznych, z poświęceniem i zaciętością, które muszą budzić podziw. Nie było symptomów rozkładu, jakie pojawiły się w roku 1917; armia rozpadła się dopiero w ostatnich dniach, na wieść o śmierci Hitlera. Uprawnione wydaje się stwierdzenie, że walk zaprzestano, gdyż zabrakło terytorium, na jakim można by je jeszcze prowadzić.

Objawy załamania dały się zauważyć tylko na froncie zachodnim. Po zażartych walkach o niemieckie prowincje wschodnie dowództwo sowieckie przyznało, że do kapitulacji nie dostrzegło żadnych oznak kryzysu. Do ostatnich dni jednostki niemieckie biły się z niezmiennym fanatyzmem. Wielokrotnie zastanawiano się nad powodami ich waleczności. Czy wymusiła ją surowa dyscyplina wojskowa, czy może strach przed oddziałami żandarmerii polowej i SS działającymi na zapleczu aż do końca wojny? Rzeczywiście liczba egzekucji wykonanych na mocy wyroków trybunałów polowych lub bez nich wyniosła 13 tysięcy i jest nieporównywalna z 48 wykonanymi wyrokami śmierci z czasów I wojny światowej. Naturalnie większość z nich wykonano pod koniec wojny, na mocy rozkazów bezwzględnych dowódców, takich jak Rendulic czy Schorner, służbiście wypełniających dyrektywy Hitlera. Ku zdumieniu swych generałów Fuhrer nakazał wydobyć z archiwów okrutne, graniczące z barbarzyństwem rozkazy królów Prus Fryderyka Wilhelma I oraz Fryderyka Wielkiego i opatrzył je krótkim komentarzem: "Mówi się zawsze o mnie, że jestem zbyt brutalny. Dobrze byłoby, gdyby wszyscy ci wytworni ludzie choć raz to sobie przeczytali!".

W wojsku istniały apolityczne "grupy pierwotne", które nawiązując do wspólnych doświadczeń bojowych, miały umacniać więzi koleżeńskie. Żołnierz niemiecki w każdej kompanii, batalionie, pułku, a nawet dywizji odnajdywał miejsca, w których czuł się swojsko i gdzie w atmosferze zaufania szybko dochodził do odpowiednich kwalifikacji. W podtrzymywaniu morale swoistą rolę odegrała także polityka wyższych dowództw. Na szczeblu wielkich jednostek po okresach walk starano się udzielać długich urlopów, czy to na zapleczu frontu, czy na Zachodzie Europy (naturalnie do czasu lądowania aliantów w Normandii). W czerwcu 1944 roku stacjonująca na południowym zachodzie Francji dywizja "Das Reich" korzystała z półrocznego odpoczynku po ciężkich stratach, jakie poniosła na Wschodzie.

Podobnie było z personelem latającym Luftwaffe i załogami U-Bootów. Po zakończonych rejsach marynarze z okrętów podwodnych kwaterowali w miejscowościach oddalonych od portów, nie zagrożonych bombardowaniem lotniczym, gdzie korzystali z obecności młodych dziewcząt, ze służb pomocniczych, a czasami znajdowali też czas na zaprawę fizyczną i wędrówki po górach.

Dowództwa dbały o regularne dostarczanie poczty, odpowiednią jakość racji żywnościowych, jednakowy dla wszystkich od feldmarszałka do prostego żołnierza system przepustek, awanse i odznaczenia, które rozdzielano hojnie, ale tylko wśród uczestników walk. W okresach odpoczynku żołnierze chodzili na występy frontowych zespołów teatralnych, oglądali filmy i słuchali radia, które poza komunikatami wojennymi nadawało muzykę lekką, a zwłaszcza ulubioną przez żołnierzy piosenkę - Lili Marlene.

Jednostki otrzymywały coraz bardziej nowoczesne wyposażenie i niezawodną broń. Doskonale uzbrojeni żołnierze niemieccy mieli świadomość jakości swojego oręża, co korzystnie wpływało na ich morale.

Znaczenie "grup pierwotnych" zakwestionował Omer Bartov w wartościowej pracy Hitlers Army. O ich nikłym wpływie na postawę wojsk miały świadczyć zeznania setek jeńców przesłuchiwanych przez służby zachodnie. Było to jednakże wkrótce po ujawnieniu zbrodni systemu nazistowskiego, gdy żołnierze nie mieli żadnego powodu, aby deklarować przywiązanie do narodowego socjalizmu, ani tym bardziej się z nim utożsamiać. Bartov uważał, że waleczność wyrobiły w żołnierzach niemieckich zaciekłe walki na froncie wschodnim. Nie tylko nie słabła, ale wręcz wzrastała mimo doznawanych porażek i strat, które czasem w dłuższym okresie dochodziły do 200 proc. stanu wyjściowego poszczególnych jednostek. Pociągało to za sobą również zdziesiątkowanie "grup pierwotnych", zanim zdążyły wywrzeć jakikolwiek wpływ na morale wojska.

Jednak żołnierz niemiecki nie tylko brał udział w dwóch kolejnych wojnach, lecz również dwie jednocześnie toczył. Działania na Zachodzie w roku 1940 prowadzono przez kilka tygodni; wznowione w czerwcu 1944 roku, kontynuowano z różnym natężeniem aż do kapitulacji. Walki we Włoszech trwały dłużej, ale następowały w nich długie pauzy operacyjne, poza tym procentowy udział sił zbrojnych Rzeszy na froncie włoskim był znikomy. Walki na Zachodzie toczono przeważnie zgodnie z prawami wojennymi. Większość sił żywych Wehrmachtu była przez 4 lata zaangażowana na Wschodzie. Trwała tam zupełnie inna wojna, która odcisnęła na żołnierzach niemieckich niezatarte piętno. Pierwszego szoku doznali bezpośrednio po wkroczeniu do Związku Sowieckiego. Podobnie jak żołnierze Wielkiej Armii w 1812 roku, Niemcy odkryli zupełnie inny świat: nędzne wioski ze śmierdzącymi, zarobaczonymi izbami, miasta ze stalinowskimi fasadowymi domami dla robotników. Pisał o tym Degrelle:

Byliśmy początkowo zdumieni, gdy zbliżając się do przedmieść (Dniepropietrowska) ujrzeliśmy wzniesione przez Sowietów wielkie bryły budynków mieszkalnych dla robotników. Ogromnych, nowocześnie zarysowanych budowli było mnóstwo. Komunizm istotnie zrobił coś dla ludu. Jeśli chłopi żyli w głębokiej nędzy, wydawało się, że chociaż robotnicy skorzystali na nowych czasach.

[...] Gmachy, tak imponujące z daleka, okazały się gigantycznym bluf-fem na użytek gości Inturistu *[Państwowa agencja obsługująca i nadzorująca cudzoziemców.] i widzów kronik filmowych. Zbliżając się do tych blokowisk, uderzał w nos odór błota wymieszanego z ekskrementami, wypełniającego otaczające je bajora. Dookoła nie było ani chodników, ani bruku, ani nawet żwiru. Królowało, jak zawsze, rosyjskie błocko. Wody gromadzące się po opadach musiały wyczekiwać nadejścia słońca [...].

Na każdym piętrze domu znajdowała się pewna liczba izb o ścianach pobielonych wapnem i mikroskopijna kuchenka, z której korzystało kilka rodzin. Przewody elektryczne zwisały w girlandach. Gliniane ściany pękały, gdy tylko ktoś usiłował wbić w nie gwóźdź. Kanalizacja w zasadzie nie działała. Proletariusze nie potrafili z niej korzystać i załatwiali swe potrzeby wokół domów, tworząc gigantyczną kloakę [...].

Wszczynając wojnę ze Związkiem Sowieckim, Hitler pozwolił sobie na niebezpieczny eksperyment. Gdyby Sowieci uczynili cokolwiek na rzecz klasy robotniczej, to wrażenia setek tysięcy robotników, zmobilizowanych i wysłanych na front wschodni, mogły okazać się dlań niebezpieczne [...]. Nigdy dotąd tłumy robotników nie odbyły równie pouczającej podróży. Cztery lata później dojdzie do innego porównania.

Zaskoczenie Niemców potwierdzają listy pisane z frontu. Szeregowy Lammert ujmował to tak: "Kiedyś myślałem, że nasza propaganda trochę przesadza [...], ale teraz widzę, że tutejsze warunki raczej upiększała, bo rzeczywistość jest znacznie gorsza". Porucznik Wachter twierdził, że to, co ujrzał odbiegało od wszelkich opisów w prasie niemieckiej. Sierżant Schimanowski oświadczył: "Nigdy bym nie przypuszczał, że coś takiego istnieje na świecie".

Żołnierz niemiecki musiał też zmierzyć się z przeciwnikiem odmiennym od tych, z jakimi walczył gdzie indziej. Zdarzały się oddziały sowieckie podnoszące ręce ku górze już po pierwszych strzałach, ale inne biły się z niewiarygodnym męstwem aż do śmierci ostatniego żołnierza. Szczególne wrażenie robiły ataki piechoty sowieckiej prowadzone według najgorszych wzorów z I wojny światowej. Jeden z żołnierzy dywizji "Grossdeutschland" wspominał:

Nigdy nie zapomnę pierwszego zmasowanego uderzenia sowieckiej piechoty po naszym przybyciu na front w sierpniu 1941 roku [...]. Oznaką zbliżającego się natarcia był krótkotrwały ogień artyleryjski, przenoszący daleko poza nasze linie. Potem, gdzieś na przedpolu, ukazały się tyraliery ludzi odzianych w brązowe mundury. Pierwsza z nich momentalnie przebyła niewielki strumyczek. Za nią, w odległości 200 metrów, posuwała się druga. Potem dosłownie wyrosły spod ziemi trzecia, czwarta i piąta fala [...]. Gdy znaleźli się w odległości 600 metrów, otworzyliśmy ogień. Niemal całą pierwszą linię skosiliśmy, ale ci, którzy ocaleli, szli dalej. Druga fala dotarła kosztem wielkich strat nieco bliżej naszych pozycji. Żołnierze poruszali się z trudem, przeskakując ciała wcześniej poległych. W pewnym momencie, na rozkaz, rzucili się biegiem naprzód, z przeciągłym okrzykiem "urrra" [...]. Trzy pierwsze fale położyliśmy ogniem, ale ci, którzy zdołali przeżyć, pełzali dalej, aby unieszkodliwić najpierw oficerów i karabiny maszynowe. Czwarta linia zbliżała się jeszcze wolniej, z powodu trupów, które pokrywały teren. Niektórzy nasi ludzie, lekceważąc niebezpieczeństwo, strzelali do atakujących z pozycji stojącej. Karabiny maszynowe przegrzały się i trzeba było wymieniać lufy [...]. Godzinę później przeżyliśmy kolejny atak wykonywany przez pięć tyralier. Znowu zostały wybite. Powtórzyło się to po raz trzeci i czwarty. Liczba żołnierzy nieprzyjacielskich wydawała się nieskończona. Sowieci powtarzali natarcia nawet przez trzy noce z rzędu. Wreszcie zaprzestali ich i cofnęli się, pozwolili nam posunąć się naprzód, nie stawiając przez dwa dni najmniejszego oporu [...]. Falowe ataki wyczerpały nas, a prawdę mówiąc, także przeraziły. W trakcie tych jesiennych dni wielu z nas zaczynało pojmować, że wojna ze Związkiem Sowieckim będzie o wiele trudniejsza, niż przewidywano, i ogarnęło nas zniechęcenie oraz strach przed nieznanym. Wierzyliśmy wciąż w zwycięstwo, ale zdaliśmy sobie sprawę, że kampania będzie długa, trudna i zacięta.

Żołnierze sowieccy doskonale opanowali sztukę maskowania i atakowania z zasadzki, poza tym znakomicie dostosowywali się do warunków walki partyzanckiej, zwłaszcza na obszarach bagnistych, takich jak błota Prypeci, lub w nieprzebytych lasach. Ignorowali prawo wojenne. Aby zapobiec poddawaniu się własnych żołnierzy, na rozkaz zdecydowanego prowadzić bezpardonową walkę Stalina, pierwszych jeńców najczęściej zabijano lub okrutnie torturowano. Niemcy byli świadkami, nawet przed przybyciem Einsatzgruppen, nieprawdopodobnych pogromów w krajach bałtyckich lub na Ukrainie, gdzie ludność masakrowała Żydów utożsamianych z komunistami.

Wehrmacht zderzył się więc z pierwotną, brutalną, azjatycką mentalnością. Rosjanin wydawał się istotą niższego rodzaju, Untermenschem. W opinii żołnierzy operacja "Barbarossa" była zatem usprawiedliwiona. Można przypuszczać, iż uznano, że po raz kolejny potwierdziła się przenikliwość Fuhrera, który rozpoczynając wojnę, uratował Niemcy i cywilizację zachodnią przed atakiem barbarzyńskich hord, furia sovietica i żydowsko-bolszewickim spiskiem. Tylko taka wojna, zdaniem Niemców, usprawiedliwiała rozkaz mordowania komisarzy politycznych, komunistów i Żydów uosabiających tyranię systemu sowieckiego. Według określenia Bartova, na skutek odrzucenia tradycyjnego kodeksu wojskowego, doszło do "skażenia karności" w stosunku do jeńców, partyzantów i cywilów. Wojna stała się bezlitosna zgodnie z zasadą, że wszystkie metody są dozwolone. Musiało to wywołać ze strony Sowietów nieograniczone pragnienie zemsty. Obawa przed nią spowodowała, że żołnierze niemieccy stawiali do końca desperacki opór.

W efekcie kampania na Wschodzie umocniła wiarę w Fuhrera. Uznano ją za krucjatę przeciwko barbarzyństwu w obronie cywilizacji zachodniej; nasiliła też antysemityzm żołnierzy, którzy uważali, że nieubłagana walka musi się zakończyć albo zwycięstwem, albo załamaniem systemu. Jeden z oficerów poświadczał to w lutym 1943 roku:

Niechaj Bóg pozwoli narodowi niemieckiemu znaleźć teraz spokój ducha i siłę, które przeobrażą się w narzędzie potrzebne Fuhrerowi do uchronienia Zachodu przed ruiną, przed zniszczeniem przez te azjatyckie hordy i przed unicestwieniem przez żydowską nienawiść i żądzę odwetu. Morale na froncie jest wciąż niezachwiane i wszyscy mamy nadzieję, że - tak jak powiedział Goring - wraz z wiosennym słońcem powodzenie w tej wojnie znowu będzie po naszej stronie.

Wojna, o czym pisał młody porucznik w przeddzień bitwy stalingradzkiej, wywołała także chęć sprawdzenia się: "Teraz jest czas próby: jeśli ją wytrzymamy, to jutro będzie nasze. A jeśli nie wytrzymamy - to nie będziemy zasługiwać na żadne jutro ani na żadne współczucie"

Takie przewidywania były rzadkie. Rozmiary ponoszonych strat nie powodowały jeszcze konieczności rozproszenia "grup szkoleniowych". Powroty rannych, często wielokrotnych rekonwalescentów, pozwalały odtwarzać poprzednie stany osobowe. Nowo wcielani żołnierze stanowili uzupełnienie bezpowrotnych strat wojska i dlatego ich adaptacja w jednostkach pośród "starej" kadry była stosunkowo łatwa.

Pomimo wielkich strat, liczne jednostki, takie jak dywizje "Grossdeutschland", 2. i 7. Dywizje Pancerne, czy też większość jednostek pancernych SS, utrzymywały aż do końca esprit de corps i wysoką wartość bojową. Z kolei inne oddziały, jak utworzona jesienią 1940 roku i rozwiązana trzy lata później 18. Dywizja Pancerna, wykazywały najwyżej przeciętną przydatność operacyjną.

Koncepcja Bartova wyjaśnia co prawda zdumiewający opór żołnierzy niemieckich na Wschodzie, zwłaszcza po wkroczeniu przeciwnika na terytorium wschodnich prowincji Rzeszy, ale nie tłumaczy równie zaciekłych walk na Zachodzie. Fanatyzm można było tam zaobserwować nawet po przełamaniu linii Renu, kiedy walczono już prawie bez żadnej nadziei, w dodatku wśród ludności mającej serdecznie dosyć wojny. Fakt ten potwierdził młody oficer z dywizji "Panzer-Lehr", dzieląc się spostrzeżeniami z ostatnich walk na wschód od Wezery:

W miejscowościach, przez które przechodziliśmy, w oknach tkwiły białe flagi. Na żołnierzy niemieckich, których nikt się już nie spodziewał, patrzono ze strachem lub wrogo. Kiedyś byliśmy najukochańszymi dziećmi ojczyzny, teraz obrzucano nas przekleństwami. Od dawna blask sławy nie opromieniał naszych sztandarów. Taki jest los wszystkich pobitych armii.

Trzeba wziąć pod uwagę także tło polityczne. Reżim doskonale potrafił rozbudzić "uśpioną waleczność" w narodzie sfrustrowanym, poniżonym traktatem wersalskim, obciążonym reparacjami wojennymi i oburzonym francuską okupacją Zagłębia Ruhry. Potrafił też wykorzystać kompleks nie spełnionych marzeń, chęć odwetu i aspiracje głęboko dotkniętych w ich narodowej dumie Niemców. Sukcesy narodowych socjalistów w dziedzinie gospodarczej i odbudowa potęgi politycznej i militarnej wzbudziły, szczególnie wśród młodej generacji, poczucie dumy, zaufania i chęć wywiązania się z zadań stawianych przez partię oraz przekładania dobra ogółu nad indywidualne interesy. Dewizę: "Ein Reich, ein Volk, ein Fuhrer" przyjmowano z entuzjazmem.

Manfred Kehring pisał:

Nie można nie doceniać wpływu, jaki na niemieckie siły zbrojne wywarło poczucie odzyskanej jedności narodowej, wzrost patriotyzmu i dumy z powodu stworzenia Wielkich Niemiec (Grossdeutschland). Tym właśnie wyjaśnia się wielką wolę zwycięstwa i nadzwyczajne zaangażowanie młodego pokolenia dowódców. Jednakże wynikało ono przede wszystkim z utrwalonego przez kłamliwą propagandę nazistowską przekonania, że walczą w słusznej sprawie, ponieważ na skutek wypowiedzenia wojny przez Wielką Brytanię i Francję Rzesza, ich ojczyzna, znalazła się w niebezpieczeństwie, z którego należy ją jak najszybciej wyzwolić.

Dla większości Niemców rozpoczęta we wrześniu 1939 roku wojna była konsekwencją "dyktatu wersalskiego". Miała przywrócić Niemcom, wielkiemu narodowi, pełnię praw, zamiast skazywać go na odgrywanie drugorzędnej roli w Europie. Przekonanie to było przyczyną przedziwnej fascynacji Hitlerem. Wielki psychoanalityk Jung opisał ten fenomen na długo przed wojną. Uważał Fuhrera za "uzdrowiciela", który zdołał wyzwolić naród niemiecki od frustracji, ale jednocześnie za osobnika zdolnego do zgotowania Niemcom najgorszego losu. Wielokrotnie pytany o przyszłość Rzeszy, Jung oświadczał, że już nic się nie da uczynić. Urzeczenie Hitlerem było tym groźniejsze, że od XIX wieku naród niemiecki po Hiszpanach, Francuzach i Anglikach pałał żądzą zademonstrowania światu własnej potęgi i hegemonii.

Niemal do końca panowało przekonanie, że Fuhrer, który przywrócił gospodarce dobrą koniunkturę a Rzeszy dominującą pozycję w Europie oraz odniósł zwycięstwo nad Francją, potrafi przezwyciężyć kryzys wywołany klęską stalingradzką. Ufano w to nawet w najgorszych chwilach i najbardziej beznadziejnych okolicznościach.

Analiza listów żołnierzy okrążonej pod Stalingradem 4. Armii Pancernej przekonuje, że jeszcze 16 stycznia 1943 roku wiara w Hitlera była niezachwiana. Większość z nich wierzyła, że prędzej czy później zostaną uratowani. W najbardziej pesymistycznych zapiskach Stalingrad oceniano jako wielkie zwycięstwo niemieckiego narodu. Pewien oficer tak o tym pisał:

Ta bezlitosna bitwa toczy się dalej. Panie, wspomóż odważnych! Niezależnie od tego, jakie są wyroki opatrzności, prosimy o jedno: o siłę wytrwania. Kiedyś ludzie będą sobie opowiadać o niemieckich żołnierzach, którzy walczyli w Stalingradzie tak, jak nikt przed nimi. Zadaniem matek jest przekazywanie tego ducha naszym dzieciom

Po zbadaniu 50 tysięcy listów wysłanych przez żołnierzy 3. Armii Pancernej okazało się, że wiadomość o niepowodzeniu spisku z 20 lipca 1944 roku wywołała i wściekłość, i ulgę. Wściekłość, ponieważ ośmielono się targnąć na życie Fuhrera, zaś ulgę, ponieważ zdrajcy zostali zdemaskowani i będą ukarani, co - jak mniemano - pozwoli Niemcom odnaleźć drogę do zwycięstwa.

Po wielkiej klęsce na Zachodzie, w sierpniu i we wrześniu 1944 roku, wywiad amerykański twierdził, że przeszło dwie trzecie jeńców nadal wierzy w Fuhrera i niemieckie zwycięstwo. Przekonanie to umocniło się po ofensywie w Ardenach i przetrwało aż do przełamania obrony na Renie. W ostatnich tygodniach przemieszały się nastroje rezygnacji i optymizmu. Niektórzy przekonywali, że klęska oznaczać będzie koniec narodu niemieckiego, inni uważali, że lata wojny nie były daremne, gdyż tragiczne doświadczenia pozwolą oczyścić duszę narodu. "Czy ostatecznie zasłużyliśmy na klęskę i zniszczenie?" - pytał młody żołnierz 4 lutego 1945 roku. - "Chcemy ufać, że Bóg nie odwróci się od narodu niemieckiego i wesprze go pod koniec tych olbrzymich zmagań o prawo do życia na ziemi. Dlatego musimy wytrwać, by mieć prawo do lepszego jutra". Dla innego żołnierza było jasne, że "ogólna sytuacja z pewnością się pogarsza i nietrudno przewidzieć, że w tym roku nastąpi kulminacja i koniec. Jedyne, co nam pozostaje, to bronić się do końca. Kapitulacja oznaczałaby dla nas pewną zagładę [...]. Dopóki walka trwa, wciąż mamy niezliczone możliwości".

Niezależnie od wszelkich różnic walka miała być i była kontynuowana.

Zdarzali się też tacy, jak dowodzący w kwietniu 1945 roku garstką ludzi z czterema karabinami maszynowymi por. August von Kageneck, którego cechował wówczas pewnego rodzaju nihilizm:

Ostatnia bitwa czekała nas w górach Harzu. Gęsto zalesione, dumnie wznoszące swe szczyty pomiędzy Wezerą a Łabą, stanowiły doskonałe schronienie dla cofającej się armii. To właśnie tam po raz ostatni stawiliśmy czoła sforze, która dopadła nas niczym swą zdobycz. W czasie dwutygodniowych zażartych walk z Amerykanami, toczonych w lasach, dolinach i wioskach, wśród masywów górskich, żegnaliśmy wojnę. Walczyliśmy o każdy skrawek terenu. Dlaczego? Nawet nie dla honoru. Może aby zaspokoić pragnienie zniszczenia, którego nie zdołaliśmy ugasić w czasie pięciu lat wojny [...]. Odczuwaliśmy niewypowiedzianą rozkosz, opróżniając z nieopisaną wściekłością cztery 20-milimetrowe bębny w stronę zajętej przez Amerykanów wioski i obserwując, jak przerażeni rozbiegają się na wszystkie strony.

Trzeba było samobójstwa Fuhrera, aby opadła zasłona i naród oraz armia poznały brutalną prawdę o narodowosocjalistycznym reżimie i rozmiarze jego zbrodni. Niektórzy umrą wątpiąc, lecz dla większości szok będzie wielki.

Zdumiewająca zdolność oporu żołnierzy niemieckich na wszystkich frontach wywołała pod ich adresem liczne oskarżenia. Niektórzy uważają, że zażarty opór w ostatnich miesiącach wojny służył przedłużeniu egzystencji złowrogiego reżimu i pozwolił trwać dłużej obozom koncentracyjnym oraz dokończyć SS zbrodni na narodzie żydowskim. Argumentacja ta jest cokolwiek jednostronna. Przyjmując ją bezkrytycznie, trzeba by uznać, że generałowie francuscy w drugim roku republiki przyczynili się do wzmocnienia jakobińskiego terroru i represji w Wandei, albo że generalicja sowiecka, powstrzymując Niemców u bram Moskwy i pod Stalingradem, nie tylko uratowała najokrutniejszy z totalitaryzmów, ale także ocaliła istnienie sieci Gułagu.

Oskarżenia pod adresem dowództwa niemieckiego wytoczone po wojnie przez sir Wheelera-Bennetta w głośnej pracy The Nemesis of Power. The German Army in Politics 1918-1945 nie mogą jednak zostać zignorowane. Według autora Sztab Generalny był odpowiedzialny za dojście Hitlera do władzy i wprowadzenie w Niemczech totalitarnego systemu władzy. Milczeniem pokrywał jego najgorsze zbrodnie. Gdyby wykazał więcej odwagi w roku 1943, gdy wojna była już bez wątpienia przegrana, i nalegał na kapitulację, można by przyspieszyć jej zakończenie, unikając późniejszych zniszczeń i niepotrzebnych strat.

Czy odpowiedź na te zarzuty można znaleźć w pamiętnikach Guderiana, Mansteina, Donitza lub Gallanda, albo w książce sir Basila Liddella Harta The Other Side of the Hill *[Wydanie polskie: Karmazynowe bractwo.]? Z lektury tych prac powstaje portret oficera apolitycznego, obojętnego wobec nazizmu, który w poczuciu dyscypliny i posłuszeństwa wobec legalnych władz wypełniał jedynie swój obowiązek żołnierza, zgodnie z wolą całego narodu. Była to postawa odpowiadająca zasadzie, że rządy przemijają, a ojczyzna trwa.

Dopiero po kapitulacji generalicja miała pojąć, że wstrząsające rewelacje o przestępczym charakterze systemu nazistowskiego wraz z rozkazem Nacht und Nebel, obozami koncentracyjnymi i Holocaustem, są prawdziwe. Do tej pory, zgodnie ze świadectwem Mansteina, mroczna strona narodowego socjalizmu znana była jedynie z niepewnych pogłosek. Być może. Ale jak usprawiedliwić całkowite milczenie na temat tego, co działo się w przemyśle zbrojeniowym, fabrykach i na bezpośrednim zapleczu frontu wschodniego? Dowódcy wojskowi musieli przecież wiedzieć o masakrach dokonywanych przez Einsatzgruppen, bezlitosnych metodach zwalczania partyzantki, wyłapywania w krajach okupowanych siły roboczej dla gospodarki niemieckiej, masowym wykorzystywaniu robotników cudzoziemskich i deportowanych w fabrykach zbrojeniowych? Ani słowa o tragicznym losie jeńców sowieckich, z których 60 proc. zmarło z głodu, zimna i chorób.

W rzeczywistości najwyższe dowództwo przyjmowało z milczącą albo jawną aprobatą najostrzejsze środki podejmowane przeciwko partyzantce na Bałkanach i w Rosji. Rozkaz rozstrzeliwania komisarzy i komunistów traktowano jako uboczny skutek wojny ideologicznej pomiędzy narodowym socjalizmem i sowieckim reżimem komunistycznym. O ile niektórzy z dowódców, jak von Bock, Guderian czy von Rundstedt, starali się ignorować tego rodzaju dyrektywy lub nawet odrzucać współudział w akcjach Einsatzgruppen, o tyle inni, jak Kuchler, Hoepner czy Reichenau, przyłączyli się do nich z zapałem.

2 maja 1941 roku Hoepner pisał:

Wojna przeciw ZSRS jest kluczowym elementem walki narodu niemieckiego o przetrwanie. Jest to kontynuacja odwiecznej wojny Germanów ze Słowianami i wielowiekowej obrony kultury europejskiej przed mosklewsko-azjatyckim zalewem. To także kontratak przeciwko żydowskiemu bolszewizmowi. Celem tej wojny musi być zniszczenie obecnej Rosji, i dlatego trzeba walczyć z bezprzykładną zaciętością. Zarówno planowanie, jak i przeprowadzenie każdej bitwy musi się opierać na żelaznej woli bezwzględnego i całkowitego unicestwienia wroga. Bez żadnej litości należy traktować zwłaszcza funkcjonariuszy obecnego rosyjsko-bolszewickiego systemu.

Reichenau okazał nie mniejszą stanowczość w dyrektywie z 10 października 1941 roku:

Zasadniczym celem naszej kampanii przeciwko systemowi judeobolszewickiemu jest całkowite zniszczenie jego instrumentów siły i władzy oraz wykorzenienie tego azjatyckiego elementu z europejskiej sfery kulturowej. Zatem również żołnierze mają do wypełnienia zadania, które wykraczają poza ogólnie przyjętą, jednostronną tradycją żołnierską. Tu, na Wschodzie, żołnierz nie jest tylko profesjonalistą działającym według określonych reguł prowadzenia wojny, ale także nosicielem pewnej niepodważalnej koncepcji rasowej, a wreszcie mścicielem wymierzającym karę za te wszystkie bestialstwa popełnione na Niemcach i rasach pokrewnych. Tak więc każdy żołnierz musi w pełni zrozumieć, że ci żydowscy podludzie muszą ponieść surową, ale zasłużoną karę. Poza tym chodzi również o zgniecenie w zarodku wszelkich prób buntu na tyłach Wehrmachtu, gdyż, jak wiemy z doświadczenia, za wszystkimi tego typu knowaniami stoją zawsze Żydzi .

Manstein w dyrektywie z 20 listopada 1941 roku, mimo że ostrzegał przed odbieraniem chłopom przysłowiowej ostatniej krowy oraz nakazywał respektować swobody religijne i zachowywać się poprawnie w stosunku do jeńców, stwierdzał jednak w pewnym sensie to samo:

Od 22 czerwca naród niemiecki toczy walkę na śmierć i życie z systemem bolszewickim. W tej szczególnej wojnie, wojnie z sowieckimi siłami zbrojnymi, nie można przestrzegać europejskich praw wojennych. Walka toczy się za linią frontu, partyzanci przebrani po cywilnemu i ochotnicy atakują pojedynczych żołnierzy i niewielkie pododdziały, próbują zrywać nasze linie zaopatrzeniowe, organizując sabotaże lub wykorzystując miny i machiny piekielne.

Żydostwo pośredniczy między wrogiem na tyłach a ostatnimi jednostkami Armii Czerwonej, które jeszcze walczą. Liczniej nawet niż w Europie zajmuje kluczowe stanowiska w kierownictwie politycznym, administracji, handlu i rzemiośle, będąc źródłem wszelkich możliwych niepokojów i zamieszek.

[...] Dlatego właśnie żołnierz niemiecki ma obowiązek nie tylko skruszyć potencjał wojskowy reżimu, ale również stanąć w obronie koncepcji rasowej i pomścić wszystkie okrucieństwa dokonane przeciwko sobie i swemu narodowi.

Wojna na zapleczu nie była dotychczas prowadzona z odpowiednim zaangażowaniem. Czynna współpraca jest konieczna, aby rozbroić ludność, kontrolować i zatrzymywać włóczęgów, cywilów i wojskowych oraz niszczyć symbole bolszewizmu.

[...] Sytuacja zaopatrzeniowa naszej ojczyzny wymaga nie tylko, aby wojsko utrzymywało się w największym stopniu z miejscowych źródeł, ale także by potrafiło przekazywać do kraju znaczące ilości żywności. W miastach nieprzyjacielskich większa część ludności może cierpieć głód. Mimo to nic z tego, co z takim poświęceniem oddaje nam ojczyzna, nie może być przekazane ludności ani jeńcom, z wyjątkiem tych, którzy są na usługach Wehrmachtu.

Żołnierz musi być świadomy, że światowemu judaizmowi trzeba wymierzyć surową karę, gdyż jest on źródłem bolszewickiego terroru. Kara ta jest konieczna, aby w zarodku zdusić wszelkie próby buntu, które najczęściej podejmowane są przez Żydów

Na początku 1944 roku, na prowadzonej w ramach szkolenia polityczno-ideologicznego naradzie w Poznaniu Himmler w sposób zawoalowany poinformował zebraną tam generalicję (260 wyższych oficerów) o dokonywanym ludobójstwie. Podobne informacje przekazano generałom na zamku Sonthofen. Roboty przymusowe milionów ludzi nie wywołały żadnych reakcji. Jak podkreślał Donitz, najważniejsze jest posiadanie broni, nie zaś to, "kto ją produkuje".

Protesty były nader rzadkie i nieśmiałe. Właściwie podać można tylko jeden przykład: gen. Blaskowitz po zakończeniu kampanii w Polsce i utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa miał odwagę przeciwstawić się fizycznej likwidacji przez SS polskiej elity intelektualnej: księży, nauczycieli i polityków. Był to jednak głos odosobniony *[Hitler nigdy nie zapomniał Blaskowitzowi tej śmiałej krytyki. Jako jedyny z dowódców szczebla operacyjnego atakujących Polskę w 1939 roku nie otrzymał marszałkowskiej buławy, choć służył na najwyższych stanowiskach aż do końca wojny i odznaczono go m.in. Krzyżem Rycerskim z Liśćmi Dębowymi i Mieczami].

Ekspansywnym planom Hitlera z lat 1938-39 sprzeciwiała się garstka wyższych oficerów: Beck, Haider i Witzleben. Sprzeciw dotyczył przede wszystkim strony operacyjnej. Uważali, że rozpoczęcie ekspansji w roku 1938 jest przedwczesne i należy poczekać jeszcze pięć lat, do czasu zakończenia realizacji programu zbrojeń. Zastrzeżenia nie dotyczyły jednak istoty zagadnienia, ani tym bardziej rozpoczęcia wojny i likwidacji suwerennych państw, takich jak Czechosłowacja czy Polska. Napaść na Związek Sowiecki nie spotkała się naturalnie z najmniejszymi obiekcjami.

Korpus oficerski i większość naczelnego dowództwa, podobnie jak przeciętni Niemcy, przyjęli z zadowoleniem dojście do władzy Hitlera, zwłaszcza zaś "noc długich noży", wobec której armia nie pozostała obojętna. Dokonując czystki, zlikwidowano "najbardziej radykalne jednostki" z otoczenia Fuhrera. Pozwoliło to wojsku zająć co najmniej uprzywilejowaną pozycję głównej obok partii narodowosocjalistycznej podpory reżimu. Nawet przyszli spiskowcy, jak Stauffenberg i Tresckow, nie kryli entuzjazmu, obserwując 30 stycznia 1933 roku oddziały SA defilujące w blasku pochodni przez Berlin.

Reżim nazistowski został powitany z nadzieją, bowiem Republikę Weimarską utożsamiano z klęską, upadkiem Niemiec, politycznym bezwładem i walką klasową. Potępienie wzbudzała zwłaszcza kosmopolityczna i zdegenerowana kultura, przesiąknięta duchem żydowskim. Charakterystyczne, że gen. von Seeckt, utrzymujący pozory lojalności wobec republiki, nie wziął udziału w uroczystościach poświęconych ogłoszeniu konstytucji. Zabiegał też, aby wojsko zachowało sztandary w tradycyjnych barwach: czarno-biało-czerwonych i zdecydowanie sprzeciwiał się ustanowieniu republikańskiej wersji orderu Pour le Merite.

W następnych latach sukcesy reżimu urzekły wszystkich. Zażegnano kryzys gospodarczy, zlikwidowano bezrobocie. Ustawy norymberskie gwarantowały zachowanie czystości rasy i życia umysłowego. Po rozpoczęciu zbrojeń wojsko odzyskało godność i ponownie zjednoczyło się z narodem. Oficerowie, jak twierdził Donitz, musieli po prostu przyklaskiwać sukcesom reżimu na arenie międzynarodowej.

Na pomnikach upamiętniających pierwszą wojnę światową często widniało zdanie: Panie, wyzwól nas!. Teraz staliśmy się wolni. Od sukcesu odniesionego w plebiscycie w sprawie Saaiy, poprzez ogłoszenie zdolności obronnej [przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej] i zajęcie Nadrenii aż do przyłączenia Austrii i Sudetów trwało pasmo ogromnych sukcesów w polityce zagranicznej. Który patriota i jaki żołnierz nie zaaprobowałby takiego wzrostu znaczenia Niemiec po latach poniżenia i nędzy? Jedna wielka Rzesza Niemiecka, tęsknota naszych ojców, stała się rzeczywistością.

Ideologia narodowosocjalistyczna przyczyniła się do zapanowania pokoju społecznego i odbudowy poczucia narodowej wspólnoty. Oficerowie marynarki mogli krążyć po stoczniach, nie doznając zniewag, jak to bywało po roku 1918. Echo wdzięczności wobec reżimu pobrzmiewa jeszcze w mowie Donitza wygłoszonej 12 marca 1944 roku:

Jaki byłby nasz krą], gdyby nie został zjednoczony przez Fuhrera pod sztandarem narodowego socjalizmu? Podzieleni na partie, skażeni przez truciznę, jaką jest żydostwo, pozbawieni dodatkowo odporności na nią, jaką zapewniają zbawienne idee, które obecnie stały się naszymi własnymi i od których nigdy nie odstąpimy, załamalibyśmy się dawno pod ciężarem tej wojny i zostalibyśmy bezlitośnie wyniszczeni przez naszych wrogów [...]

W maju 1945 roku, już po kapitulacji, następca Hitlera w przemówieniu mającym podtrzymać ducha w narodzie niemieckim mówił o trudnych do przecenienia zasługach reżimu:

Najważniejsze jest teraz ocalenie za wszelką cenę najistotniejszej zdobyczy, jaką przyniósł nam narodowy socjalizm: naszej jedności. Pomimo całkowitego załamania wojskowego nasz naród nie jest dzisiaj taki jak w roku 1918. Nie jesteśmy podzieleni. Niezależnie od tego, czy ustanowimy nową formę narodowego socjalizmu, czy przyjdzie nam żyć w warunkach narzuconych przez przeciwnika, musimy przede wszystkim czuwać, aby, bez względu na to, co się zdarzy, utrzymać jedność ofiarowaną nam przez narodowy socjalizm.

Poza fascynacją reżimem na postawę armii wpłynęła postępująca izolacja i zmniejszenie roli naczelnego dowództwa. Wielkim błędem byłoby traktowanie OKH z epoki III Rzeszy jako dziedzica Wielkiego Sztabu Generalnego Niemiec cesarskich. Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych stało się bowiem ofiarą powszechnej w czasie II wojny światowej tendencji dawania prymatu polityce w dziedzinie prowadzenia wojny.

Generał de Gaulle uwydatnił ten fakt w roku 1942:

Czyż nie sądzicie, że ta totalna wojna postawiła strategię w nowym położeniu? Dawniej konflikty sprowadzały się do bitew toczonych przez armie, teraz rzuca się na szalę wysiłek, krew i dusze narodów. Czyż nie stało się tak, iż współcześni stratedzy nie dowodzą, jak dawniej, armiami, ale stoją na czele narodów, jak Churchill, Stalin, Roosevelt czy Hitler i Mussolini?

Rozporządzenie, jakie wydał 4 kwietnia 1944 roku, podkreślało prymat kierownictwa politycznego w zakresie prowadzenia wojny, organizacji i użycia sił zbrojnych.

Hitler, zajmujący się zatem, poza ogólnym kierowaniem wojną, także zagadnieniami ściśle operacyjnymi, nie był bynajmniej wyjątkiem. Nie inaczej postępował Stalin. Podobnie Churchill stale ingerował w przebieg działań. Chociaż Roosevelt okazał się odporny na tego rodzaju pokusy, to jednak był autorem wszystkich ważniejszych inicjatyw strategicznych. To on po ataku Japończyków na Pearl Harbor, sformułował zasadę Germany First. To on w lecie 1942 roku przeciął strategiczne spory brytyjsko-amerykańskie i narzucił wojskowym lądowanie w Afryce Północnej, zamiast, jak zalecali Marshall i King, znużeni obstrukcją brytyjską wobec desantu we Francji, pozostawić na froncie zachodnim jedynie siły powietrzne i skupić cały wysiłek na Pacyfiku. To Roosevelt jesienią 1943 roku odrzucił propozycję Churchilla w sprawie inwazji na Bałkanach i przeforsował koncepcję przeprowadzonego w roku następnym lądowania we Francji. We wszystkich państwach walczących w II wojnie światowej politycy wyznaczyli wojskowym rolę wykonawców. W przeciwieństwie do wielkich indywidualności z lat 1914-18: Hindenburga, Ludendorffa, Kitchenera i Joffre'a, a tym bardziej Focha, generałowie zostali odsunięci od strategicznego kierowania wojną.

W Niemczech obniżenie rangi OKH stało się oczywiste po utworzeniu OKW, sztabu generalnego koordynującego działania wszystkich rodzajów sił zbrojnych, i po objęciu osobiście przez Hitlera naczelnego dowództwa wojsk lądowych podczas kryzysu pod Moskwą w grudniu 1941 roku. Kompetencje OKH zostały ograniczone do frontu wschodniego, bez Bałkanów i bez prawa dysponowania rezerwami strategicznymi. W przeciwieństwie do sytuacji z I wojny światowej sztab pozbawiono nadzoru nad przemysłem zbrojeniowym i propagandą, oddanymi w ręce Todta, Milcha, Speera, a pod koniec wojny nawet Goebbelsa. Wpływ na zmniejszenie roli Sztabu Generalnego miała również SS; w dziedzinie wywiadu SD wchłonęła Abwehrę, a w strukturach armii przebiegał rozwój i wzrost znaczenia wojsk Waffen SS. W ramach Armii Rezerwowej nowe dywizje grenadierów ludowych oddano pod kontrolę Himmlera, który stanął także na czele Grupy Armii "Wisła". Jak przewidział Ludendorff, II wojna światowa stała się zatem wojną totalną, ale z mniejszą niż wcześniej przywódczą rolą wojskowych. Należy odnotować, że spadek znaczenia wyższego dowództwa, zarówno OKW, jak i OKH, był spowodowany również ogromną - potwierdzoną w drodze plebiscytów - koncentracją władzy w ręku Hitlera.

W związku z przywróceniem obowiązkowej służby wojskowej korpus oficerski był w coraz większym stopniu zasilany młodą, fanatycznie oddaną nazistom kadrą. Guderian zauważył, że po dojściu Hitlera do władzy z roku na rok "opozycja kół wojskowych coraz bardziej traciła grunt pod nogami, gdyż nowe roczniki powoływane pod broń bądź wychodziły z organizacji młodzieżowej Hitlerjugend, bądź w organizacji Arbeitsdienst lub w partii były już urobione w duchu wierności Hitlerowi. Również korpus oficerski z każdym rokiem coraz liczniej uzupełniany był młodymi członkami NSDAP"

Jak zauważył gen. Senger und Etterlin, proces upolityczniania armii nabrał tempa po pierwszej rosyjskiej zimie.

Na czoło wysunął się inny rodzaj dowódców. Byli to oficerowie oddani reżimowi, energiczni optymiści, śmiałkowie, którym obce były polityczne dywagacje. Osobnicy ci, pozbawieni skrupułów, odnosili większe niż inni sukcesy. Ponieważ starali się wyróżnić za wszelką cenę, osiągali bardzo szybko wysokie stopnie i stanowiska. Zasady ustalone przez gen. Becka były jeszcze przestrzegane w stosunku do najwyższych rang i Sztabu Generalnego, w coraz mniejszym stopniu dotyczyły natomiast dowódców korpusów i dywizji.

Pod koniec wojny tendencja ta pojawiła się również na szczeblach dowódców armii i grup armii. Do nowego pokolenia należeli: Schorner, Rendulic, Weichs, Manteuffel i Model. W końcu 1942 roku wszyscy najwybitniejsi dowódcy, którzy rozpoczynali wojnę, byli już zdymisjonowani: Brauchitsch, Haider, von Bock, von Leeb, List. Manstein odszedł wiosną 1944 roku. Jedynie Rundstedt, pomimo okresów niełaski, utrzymał się na wysokich stanowiskach do końca wojny. Wielu dowódców z nowego pokolenia potrafiło bić się równie zażarcie jak szeregowi żołnierze. Pod koniec bitwy pod Falaise większość generałów zdołała wydrzeć się z kotła. Do niewoli trafił jeden dowódca armii (z pięciu) i tylko trzech dowódców dywizji (z piętnastu). Paul Hausser, poważnie ranny, przedarł się z grupą czołgów; Meindl, dowódca II. Korpusu Spadochronowego z pistoletem w dłoni, na czele niewielkiego pododdziału przedostał się przez linie kanadyjskie. Kurt Meyer, dowódca 12. Dywizji Pancernej SS "Hitlerjugend", ukrył się dzięki pomocy francuskiego cywila. Poddanie się Paulusa z jego sztabem, jak również piętnastu generałów na Białorusi w lipcu 1944 roku, było wyjątkiem. Łącznie z 1400 oficerów w stopniach generalskich z wojsk lądowych i Luftwaffe prawie 500 zginęło lub zaginęło w latach 1939-45. Zaskakująca proporcja w warunkach współczesnej wojny.

Dowódcy nowej generacji nie stronili od politycznego indoktrynowania podwładnych. Wzór stanowić mógł już nie Beck, ale Donitz, który 15 lutego 1944 roku oświadczył na odprawie oficerów Kriegsmarine: "Przede wszystkim korpus oficerski powinien solidarnie poczuwać się do współodpowiedzialności za narodowosocjalistyczne państwo. Oficer musi utożsamiać się z państwem. Twierdzenie, iż oficer nie powinien zajmować się polityką, jest absurdalne".

Oficerowie, podobnie jak żołnierze i całe społeczeństwo, byli wręcz urzeczeni Hitlerem. Keitel nigdy nie krył swej fascynacji jego osobą.

Moje stosunki z Hitlerem ograniczały się do ram ściśle służbowych. Naturalnie przedstawiałem własne opinie; należało to do moich obowiązków. Było to trudne, ponieważ, jak wiadomo, Fuhrer po krótkiej wymianie zdań narzucał swój punkt widzenia i rozwijał go aż do wyczerpania tematu, co powodowało, iż powrót do punktu wyjścia był prawie niemożliwy. Muszę przyznać, że zajmując wiele ważnych stanowisk sztabowych, byłem przyzwyczajony, ośmielę się stwierdzić, do podejmowania polemiki ze zwierzchnikami. Tu znalazłem się w nowej sytuacji: bywałem zagubiony i zaskakiwany. Nic dziwnego jednak, bowiem, oględnie mówiąc, Hitler wprowadzał do problematyki wojskowej i strategicznej nader śmiałe idee, które często zadziwiały mnie, żołnierza ze starej szkoły, po 37 latach służby.

Admirał Donitz na procesie norymberskim również mówił o cechującej Hitlera umiejętności oddziaływania na otoczenie:

Dostrzegałem w Fuhrerze potężną osobowość, obdarzoną wyjątkową inteligencją i energią, o wręcz uniwersalnej wiedzy. Odznaczał się niezwykłym darem sugestii, z jego postaci zaś emanowała siła. Kierując się intuicją, rzadko odwiedzałem go w jego kwaterze głównej, gdyż uważałem, że jest to najlepszy sposób, by zachować własną inicjatywę i uniknąć silnego wpływu, jaki wywierał na mnie po dwóch lub trzech dniach. Jeśli mówię o tym tutaj, to aby podkreślić, że miałem więcej szczęścia niż Sztab Generalny, stale wystawiony na oddziaływanie jego silnej osobowości

Stauffenberg po rozpoczęciu służby w kwaterze głównej, stwierdził z zadowoleniem, że jest odporny na złowróżbny wpływ Fuhrera.

Izolację najwyższego dowództwa powiększało masowe poparcie udzielane reżimowi i samemu Hitlerowi przez naród niemiecki. Zaczęło słabnąć po bitwie stalingradzkiej, upadku Mussoliniego, a zwłaszcza jesienią 1944 roku. Na niektórych wyższych uczelniach powstawały opozycyjne grupki. W fabrykach dokonywano aktów sabotażu, były też przerwy w pracy. Zjawisk tych nie da się jednak porównać ze strajkami i masowymi demonstracjami, jakie ogarnęły Niemcy w roku 1917. Prawie cały naród nadal wierzył w ostateczne zwycięstwo i kurczowo trzymał się nadziei na pomyślny finał. Poczucie beznadziejności ogarnęło większość Niemców dopiero po sforsowaniu przez aliantów Renu w marcu 1945 roku.

Fascynacja Hitlerem, która pojawiła się u kolebki reżimu, pozwoliła przetrwać chwile wielkiego zwątpienia takim ludziom, jak Blomberg, Reichenau, Kuchler, Keitel, Jodl, a nawet Fritsch. Rommel był zawsze przeciwny zamordowaniu Fuhrera. Guderian, jako chrześcijanin, odrzucał zabójstwo jako formę walki politycznej. W liście napisanym przed samobójstwem von Klugego nie potrafił ukryć podziwu dla Hitlera. Charyzma Fuhrera wywoływała opisane przez Guderiana akty służalczości:

Ale kto z pozostałych przy życiu, kto z dzisiejszych mówców i autorów, mając niegdyś dostęp do Hitlera, rzeczywiście choćby jeden jedyny raz stawił mu opór? Kto choćby raz odważył się wypowiedzieć swe zdanie odmienne od jego zdania, a już tym bardziej, stojąc twarzą w twarz z dyktatorem, obstawać przy tym zdaniu? A właśnie należało tak czynić! W ciągu tych miesięcy, kiedy uczestniczyłem w odprawach operacyjnych i wielu naradach na tematy wojskowe, techniczne i polityczne, niewielu było takich, którzy tak postępowali [... ]

Aby zrozumieć postępowanie naczelnego dowództwa, należy zdać sobie sprawę z prawie całkowitego znieczulenia, jakie następowało wraz z oswojeniem się ze śmiercią na skutek strat na frontach, bombardowań terrorystycznych i masakr ludności cywilnej. Znieczulenie wzmagała polityka wrogów Rzeszy, która nie miała przecież monopolu na agresję i okrucieństwo. Z tego powodu obecność Sowietów w składzie trybunału norymberskiego budzi wątpliwości. ZSRS traktował prawo międzynarodowe podobnie jak Niemcy, o czym świadczą agresje przeciwko Polsce i Finlandii, brutalna aneksja państw bałtyckich, masowe deportowanie ludności z zajętych terenów, pogwałcenie paktu o nieagresji z Japonią i Bułgarią. Związek Sowiecki nie uznawał postanowień konwencji genewskiej, do której nie przystąpił, zwłaszcza wobec jeńców polskich, fińskich czy japońskich. Najlepszy dowód, że w Norymberdze nikt nie uwierzył Sowietom, chcącym przypisać zbrodnię w Katyniu Niemcom.

Gorzkiego losu zwyciężonych doświadczyli niektórzy z oskarżonych w głównym procesie norymberskim. Ponieważ Brytyjczycy i Amerykanie przyznali się do prowadzenia nieograniczonej wojny podwodnej, trybunał nie mógł uznać Donitza winnym "pogwałcenia prawa międzynarodowego w zakresie prowadzenia wojny podwodnej". Grossadmiral został jednak skazany na 10 lat więzienia za przygotowywanie wojny agresywnej, choć w roku 1939 był tylko zwykłym komandorem. Raedera skazano łącznie na dożywocie, m.in. za udział w napaści na Norwegię. Nie chciano pamiętać, że Churchill planował identyczną operację od października 1939 roku i że akcja niemiecka z 9 kwietnia 1940 roku wyprzedziła jedynie podobną operację aliantów.

Na postawę armii wpłynęło także żądanie bezwarunkowej kapitulacji, sformułowane na konferencji w Casablance w styczniu 1943 roku. Zdeterminowało ono wyższe dowództwo i szeregowych żołnierzy do stawiania zaciekłego oporu w nie mniejszym stopniu niż fascynacja reżimem i demoniczna charyzma Hitlera.

Podstawą nieudolnie przeprowadzonego zamachu 20 lipca 1944 roku były dwa złudne przekonania: najpierw o możliwości przywrócenia Wielkiemu Sztabowi Generalnemu prawa decydowania w kwestiach politycznych i strategicznych, a w konsekwencji nadzieja na doprowadzenie do traktatu pokojowego lub co najmniej separatystycznego zawieszenia broni na Zachodzie po pozbyciu się Hitlera.

Począwszy od roku 1943 za "rozwiązaniem politycznym", o którym mówił Jodl, zaczęli opowiadać się opozycjoniści świeższej daty, jak Rommel i von Kluge, oraz ciągle się wahający, jak Rundstedt. Gdy 29 czerwca 1944 roku Keitel wytrącony z równowagi rozwojem sytuacji, zapytał, co należy zrobić, Rundstedt odpowiedział: "Zawrzeć pokój, idioto!". W następnych miesiącach nadzieja na porozumienie z Zachodem zaczęła łączyć tak różnych ludzi, jak sławny dowódca Stukasów płk Rudel czy sam Guderian. W połowie marca 1945 roku szef sztabu OKH, wiedząc, że Niemcy nie są w stanie prowadzić wojny na dwa fronty, nie znalazł lepszego sposobu, jak zwrócić się do Himmlera, aby wykorzystał zagraniczne kontakty w celu zawarcia pokoju na Zachodzie! Nadzieje te świadczyły o całkowitej nieznajomości mało pochlebnej opinii, jaką niemiecki korpus oficerski miał u przeciwników. W czasie wojny, a nawet wcześniej, Brytyjczycy i Amerykanie, jak również Sowieci, podzielali przekonanie, że OKH i OKW w podobnej mierze jak NSDAP odpowiadają za agresję i dążą do dominacji w Europie, a nawet na świecie. Zamach z 20 lipca faktycznie go nie zmienił. Wielki Sztab Generalny, niezależnie od zdumiewających zdolności operacyjnych, był uważany za główny instrument pangermanizmu i niemieckiego pragnienia do dominacji od lat 1870-71 przez Francuzów, a od I wojny światowej przez Brytyjczyków i Amerykanów. Identyfikowano go z kastą junkrów z Pomorza i Prus Wschodnich.

Gdy w roku 1918 Niemcy, powołując się na 14 punktów Wilsona, zwróciły się z prośbą o zawieszenie broni, Brytyjczycy i Francuzi wymogli na prezydencie Stanów Zjednoczonych, aby akt ten zawarto z rządem demokratycznym, bez udziału przywódców wojskowych i koronowanych autokratów Rzeszy. W traktacie wersalskim większość wyższych dowódców, począwszy od Hindenburga i Ludendorffa, figurowała na liście przestępców wojennych, co do których alianci zastrzegali sobie prawo postawienia ich przed sądem. Zamiar ten pokrzyżowała Holandia, która odmówiła ekstradycji Wilhelma II. W efekcie sam rząd niemiecki przejął obowiązek postawienia winnych przed sądem, ale organy wymiaru sprawiedliwości Republiki Weimarskiej ograniczyły się do osądzenia kilku oficerów marynarki wojennej oskarżonych o pogwałcenie prawa międzynarodowego.

W styczniu 1945 roku, po wejściu na obszar Niemiec, Armia Czerwona wystawiła tablice propagandowe, których treść utożsamiała "faszystowskie bestie" z kastą oficerów niemieckich wywodzących się z Prus Wschodnich:

Towarzysze! Osiągnęliście granice Prus Wschodnich i będziecie teraz stąpać po ziemi, która zrodziła faszystowskie potwory, które zrujnowały nasze miasta i domy, wyrzynały naszych synów i córki, naszych braci i siostry, nasze żony i matki. Najzagorzalsi pośród tych rozbójników i nazistów pochodzili z Prus Wschodnich. Od wielu już lat sprawują władzę w Niemczech, kierując tym krajem w jego międzynarodowej agresji i ludobójstwie wobec innych narodów.

W czasie konferencji jałtańskiej Churchill z satysfakcją zaakceptował pomysł podziału Prus Wschodnich pomiędzy Związek Sowiecki i Polskę jako najlepszy sposób zniszczenia kolebki niemieckiego militaryzmu.

Nadzieje na pokój lub zawieszenie broni ze strony Niemców wynikały także z nieznajomości zasad, jakimi kierował się Zachód. Aby doprowadzić do odrodzenia narodu niemieckiego i uwolnić go od nazizmu i militaryzmu, Roosevelt był zdecydowany prowadzić wojnę aż do ostatecznego zwycięstwa. Nie chciał powtórzyć błędu Wilsona z roku 1918 i pozwolić na odrodzenie legendy o "wbiciu noża w plecy". Nie było więc mowy o pertraktowaniu z jakimkolwiek dowódcą niemieckim, poczynając bowiem od Becka i Witzlebena każdy z nich dłużej albo krócej współdziałał z systemem narodowosocjalistycznym. Tym bardziej nie mogło być mowy o układaniu się z Rommlem, który był pupilem Hitlera i uosabiał nowy typ niemieckiego oficera.

Roosevelt pamiętał wściekłą reakcję mediów i opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych, jaką wywołało podpisanie układu Clark-Darlan w Afryce Północnej. Prezydent musiał się wtedy wycofać i uznać admirała za "przydatnego tylko czasowo". Zresztą, z pobudek strategicznych i politycznych, nie mogło być mowy o podważeniu sojuszu z ZSRS. Wielka Koalicja, utrzymana po wojnie w ramach ONZ, miała się stać podstawą światowej równowagi.

Stauffenberg żywił także złudną nadzieję na porozumienie między żołnierzami. Na jakiej podstawie przypuszczał, że ludzie tacy jak Marshall czy Eisenhower zawrą jednostronny pokój z dowództwem niemieckim na Zachodzie? Oni również całkowicie podlegali własnemu kierownictwu politycznemu. Podobne złudzenia co do możliwości porozumienia na Wschodzie, między ZSRS a Rzeszą, miała grupa Seydlitza. Wydaje się dziwne, że najwyżsi rangą dowódcy nie brali pod uwagę fiaska pokojowych propozycji Hitlera z października 1939 roku, po kampanii w Polsce, i z lipca 1940 roku, po upadku Francji. Podobnie musi zastanawiać lekceważenie deklaracji z Casablanki i niewiara w trwałość sojuszu zawartego przez Brytyjczyków i Amerykanów z Sowietami.

Armia niemiecka, podobnie jak społeczeństwo, wpadła w potrójną pułapkę. Po pierwsze, uległa fascynacji przywódcą, który stworzył system atrakcyjny i zarazem diaboliczny. Jego zbrodnicza działalność została ujawniona dopiero po wojnie. Po drugie, naczelne dowództwo stało się ofiarą nowej koncepcji prowadzenia wojny, w myśl której miało pełnić rolę podrzędną - ściśle wykonawczą. OKH z lat 1939-45 było jedynie cieniem Wielkiego Sztabu Generalnego z lat I wojny światowej. Po trzecie wreszcie, alianci wysunęli hasło bezwarunkowej kapitulacji, nie znane wcześniej w historii. Stało się ono przyczyną nierozwiązalnego dylematu: prowadzenia do końca coraz bardziej desperackiej walki czy też pogodzenia się z być może przedwczesną, haniebną kapitulacją. Według Guderiana dylemat narodu niemieckiego był równie tragiczny, jak i czas, w którym Niemcom przyszło podejmować decyzję.