Der Spiegel - 26.05.2003
KRWAWI AZTEKOWIE
MATTHIAS SCHULZ
Łowcy serc
Dlaczego Aztekowie składali ludzi w ofierze swym bogom, a ich rytuały były tak okrutne? Meksykańscy archeologowie wyburzają dziś całe ulice w stolicy kraju w poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania.
Gdy Hernán Cortés jesienią 1519 r. stanął na meksykańskiej ziemi, czekał
go pieszy marsz, który miał odmienić historię świata. Krocząc ubitymi ścieżkami
poprzez dżunglę, Hiszpan wspinał się w górę w kierunku wulkanu
Popocatepetl. Za nim szło jego 500 żołnierzy, którzy ciągnęli za sobą 14
armat. Mijali wodospady, olbrzymie kaktusy i cyprysy; na drzewach skrzeczały
kolorowe papugi.
W końcu konkwistador stanął na płaskowyżu, na wysokości 2240 m nad
poziomem morza. Ciężko dyszał. Przed nim rozpościerało się jezioro, a na
nim wyspa, na której wznosiło się wielkie miasto, pełne świątyń.
Mieszkali tam ludzie z kolczykami w nosie, odziani w stroje z bawełny i włókien
kaktusa. Jedli oni tortille i palili fajki napełnione tytoniem.
Cóż za spotkanie! 9 tys. km od swego kraju ten chciwy złota Europejczyk wdarł
się do świata, który nie znał ani krążka garncarskiego, ani żelaza, nie używał
koła, a jego mieszkańcy - Aztekowie - przelewali ludzką krew na szczycie
piramidy schodkowej, przy dźwiękach trąbek zrobionych z muszli.
- Maszerowaliśmy przez te wszystkie wspaniałości, nie wiedząc, czy to sen
czy jawa - zapisał żołnierz Bernal Díaz del Castillo. Wkrótce potem on sam
omal nie wylądował na ołtarzu.
Hiszpanie mieli jednak proch strzelniczy i potrafili okiełznać protesty
azteckiego króla Montezumy. Pozostało po nim tylko wspomnienie. Do Europy
Hiszpanie przesłali wielkie ilości sztabek złota z przetopionych złotych
przedmiotów oraz - jak zapisał kronikarz - "perły wielkie jak migdały".
Ludzie jak ziarna
To Aztekom zawdzięczamy awocado, chili i pomidory (tomatl), z ich języka
pochodzi także słowo "kakao" i "czekolada" (chocolatl). Państwo
Azteków, które zamiast pieniędzy płaciło ziarnami kakao, zarazem fascynuje
i budzi grozę, kojarzy się z okrucieństwem i chciwością. Hiszpańscy królowie
skradli Indianom - jak się szacuje - około 5 tys. ton złota; tym złotem opłacali
swe wojny o sukcesję. "Chwytali łapczywie złoto i macali je - zanotował
jezuita Bernardino de Sahagún (1499-1590) - w poszukiwaniu złota ryli w ziemi
jak głodne świnie".
Aztekowie byli fatalistami; jak mało który naród oddawali się brutalnym
praktykom kultowym, wprawiał ich w trans widok przelewanej krwi. Co najmniej 13
bóstw, czczonych przez Azteków - jak wynika z najnowszych badań - łaknęło
ofiar z ludzi. "Wybrańcom" ścinano głowy, przebijano ich strzałami
lub palono. Na cześć boga deszczu kapłani - przy dźwiękach bębnów,
obitych skórą z jaguara - wbijali dzieciom ciernie w opuszki palców.
Wśród zabytków, odnalezionych niedawno podczas wykopalisk, można zobaczyć
utensylia służące do tych rytuałów: misy na serca, świeżo wyrwane z ciała,
noże ofiarne z kamiennymi ostrzami i figurki boga wiosny Xipe Toteca. Ludziom,
oddawanym mu w ofierze, po rozpłataniu ciała zdzierano skórę - tak jakby
byli pękającymi ziarnami.
Tak drastyczne szczegóły znane były dotychczas tylko z kodeksów. Gdy
Hiszpanie w 1521 r. podbili ogniem i mieczem państwo ludu Mexica (jak nazywali
siebie sami Indianie), misjonarze przywieźli do Europy niesłychane opowieści.
Mówili o torturach, o kanibalizmie i o grze w piłkę, po której przegranych
czekała śmierć.
Ale czy to mogła być prawda? Kiedyś przecież i Hannibala oskarżano o to, że
rozdziela między swych żołnierzy ludzkie mięso. Już w XVI w. z krytyką
wystąpił duchowny Bartolomé de Las Casas. Uznał on, że historie o
kanibalizmie - to oszczerstwo wymyślone po to, by móc bez oporów łupić
Indian.
Współczesnym intelektualistom taka interpretacja też wydała się przekonująca.
Także pisarz Hans Magnus Enzensberger (który przetłumaczył książkę Las
Casasa na niemiecki) uznał Azteków - idąc w ślady Jana Jakuba Rousseau - za
"szlachetnych dzikusów", którzy w swojej górskiej idylli śpiewali
miłosne piosenki, a jeśli już coś piekli nad ogniskiem to najwyżej królika.
Naukowcy również zgodzili się z tą teorią. W latach 90. pojawili się
etnologowie, którzy zarzucili kłamstwo misjonarzom, twierdząc, że nożami z
krzemienia w ogóle nie da się wyciąć ludzkiego serca z klatki piersiowej.
Makabra w pieprznym sosie
Ostatnio jednak pojawiły się nowe dowody, jednoznacznie obciążające Azteków.
Bulwersujących odkryć dokonano zwłaszcza na terenie Mexico City. W ramach
szeroko zakrojonego "miejskiego programu archeologicznego" pracuje
ponad 30 badaczy, których zadaniem jest podkopanie ośrodka kultowego Azteków.
Pozostałości świątyń, wchodzących w skład tego ośrodka, leżą pod ziemią
w samym centrum stolicy - pomiędzy pałacem prezydenckim a katedrą. To miejsce
zostało szczegółowo opisane w starych tekstach. Według misjonarza Sahagúna
znajdowało się tam 78 różnych obiektów: świątynie, dwa boiska do
rytualnej gry w piłkę, szkoła kapłanów oraz zwierzyniec, w którym trzymano
drapieżniki. W samym środku stała drewniana konstrukcja zwana tzompantli, na
którą Aztekowie nadziewali głowy pojmanych jeńców.
Nad całym placem, mającym 500 m długości, wznosiła się schodkowa piramida
z wulkanicznego kamienia, wysoka na 45 metrów. Na jej szczycie znajdowały się
dwie świątynki. Jedna poświęcona była bogu wojny imieniem Huitzilopochtli,
w drugiej stał posąg Tlaloca, boga deszczu.
To miejsce było sceną wszelkich okropności. Ludziom, wyznaczonym na ofiarę
kapłani wycinali tam nożami z obsydianu serca z piersi i zjadali je. Według
kroniki Bernala Díaza serca przyprawiano chilmole, czyli pieprznym sosem.
"Resztę ciała i wnętrzności rzucali na pożarcie trzymanym w zwierzyńcu
jaguarom, panterom i wężom".
Gdy Hiszpanie w 1521 r. podbili stolicę Azteków Tenochtitlan, dali wyraz swemu
obrzydzeniu (które szło w parze z ich pazernością). Zużyli 500 beczułek
prochu, aby wysadzić w powietrze górne kondygnacje Templo Mayor; egzotyczna
kultura została unicestwiona.
To właśnie miejsce badają obecnie archeolodzy. Aktualnie kopią wzdłuż murów
pałacu prezydenckiego od strony północnej. Prace w centrum miasta są jednak
utrudnione - wszędzie na przeszkodzie stoją domy. - Meksykanie poświęcają
całe rzędy domów, aby dostać się do kryjących się pod nimi ruin -
opowiada etnolog pani König. - Ten kraj odkrywa swą prekolumbijską tożsamość.
Przy budowie stacji metra odkryto 1,76-metrową glinianą figurę - to
Mictlantecuhtli, pan podziemnego królestwa. Upiorny bożek ma palce zakończone
pazurami, tułów jest otwarty, wątroba zwisa na zewnątrz.
- Odsłoniliśmy fundamenty 43 budowli - mówi koordynator wykopalisk, Alvaro
Barrera. Wśród ruin świątyń odkopuje się srebrne maski, małe malowane
naczynka z wonnymi kadzidełkami, strzępy różnokolorowej bawełny. Spod ziemi
wyłaniają się jednak także ślady ponurej historii. W jednej ze świątyń
naliczono 240 kamiennych czaszek. W głównej piramidzie było 60 ludzkich
czaszek, odrąbanych toporkiem z wulkanicznego szkła. W świątynce boga
deszczu Tlaloca leżały 42 szkielety dzieci.
Antropolog Ximena Chávez Balderas próbuje obecnie uporządkować to puzzle z
kości, szuka zwłaszcza śladów ciosów i złamań. Mówi: Znaleźliśmy także
pogruchotane szczątki kobiet.
Czy Aztekowie byli potworami? Na ich wierze ciążyło osobliwe, złowrogie piętno.
Nowe znaleziska, a zwłaszcza owe liczne szkielety, stawiają badaczy przed
wielkim wyzwaniem. Z jednej strony Aztekowie studiowali bowiem astronomię i
matematykę; wszystkie dzieci musiały uczęszczać do szkoły. - Wykonywali
nawet operacje oczu - twierdzi Gordon Whittaker, etnolog z Getyngi. Zarazem
jednak tymi samymi kamiennymi ostrzami, ostrymi jak brzytwa, Aztekowie
podrzynali dzieciom gardła. Jak wytłumaczyć tę sprzeczność?
Odcięci od świata
Obyczaje Azteków wydają się jeszcze bardziej osobliwe, gdy je porównać z
innymi kulturami. Z początku, co prawda, również faraonom i władcom Sumeru
musieli w zaświaty towarzyszyć ich poddani. Chińscy cesarze zabierali ze sobą
do grobu cały dwór. Później jednak zadowalali się magiczną namiastką:
sobowtórami z gliny.
Trwało to całe tysiąclecia, zanim człowiek pozostawił wreszcie za sobą swój
stary obyczaj handlu wymiennego z nadprzyrodzonymi mocami. Zamiast łagodzić
gniew żywiołów krwią składanych im ofiar, przelewał na koniec już tylko
wino mszalne.
Wielki krok w tym kierunku zrobił Abraham. Według Biblii patriarcha był
wprawdzie gotów poświęcić na górze swego własnego syna. Bóg jednak okazał
się łaskawy i zadowolił się w zastępstwie barankiem.
Takiego humanitarnego rozwoju wydarzeń zabrakło u Azteków. Na próżno by
szukać u tego ludu łaskawości czy miłosierdzia. Przeciwnie: na przestrzeni
swoich dziejów rozbudowywał on coraz bardziej swoje sakralne rytuały, aż
przybrały one monstrualne rozmiary, bez precedensu w historii.
Stare księgi jak "Codex Borbonicus" czy też "Codex Florentinus"
pozwalają na wgląd w posępne obrzędy składania ofiar w azteckim państwie.
Jak twierdzi archeolog Yoloth González Torres żaden naród na Ziemi nie składał
na taką skalę ludzi w ofierze.
Zdumienie budzą rozmiary tego krwawego religijnego trybutu. W 1487 roku, z
okazji poświęcenia Templo Mayor, śmierć poniosło ponoć 20 tysięcy jeńców.
Jedno ze źródeł donosi o rytualnym spożywaniu rąk i nóg.
Podczas wykopalisk odnaleziono między innymi puchary z gliny, zdobione trupimi
czaszkami. Niegdyś służyły one jako kielichy dla bogów: napełniano je krwią
i przystawiano posągom do ust, ze słomką do picia.
Co się więc właściwie działo na meksykańskim płaskowyżu? Czy Aztekowie
pili za dużo pulque, sfermentowanego soku agawy? Czy to peyotl, halucynogenny
kaktus, sprawił, że zatracili opory moralne? Niestety badaniem kultury
azteckiej zajmuje się niewielu naukowców, a w przekazach historycznych są duże
luki. Niemal wszystkie azteckie ilustrowane manuskrypty, spisywane na papierze
wyrabianym z kory drzew, padły pastwą płomieni w czasach konkwisty. Brak więc
jednoznacznych dowodów na potwierdzenie hipotez, stawianych dziś przez naukowców.
Niektórzy z nich upraszczają sobie zadanie. Aztekowie - jak twierdzą -
mordowali w narkotycznym amoku. W ich ojczyźnie rosną bowiem halucynogenne
grzyby teonacatatl, które wyglądają jak sombrero i osiągają do 10 cm wysokości.
Grzybki pokrewnego gatunku, zwane magic mushrooms, pozwoliły w latach 60.
niejednemu hipisowi na odlot.
Amerykański etnolog Martin Harris wystąpił z inną oryginalną teorią. -
Dlaczego uprawiali kanibalizm? - zadał sobie pytanie, i od razu znalazł
odpowiedź. Jego zdaniem to deficyt białka w pożywieniu zmusił Azteków do
spożywania innych przedstawicieli gatunku homo sapiens.
Bardziej przekonująca wydaje się teza wiążąca rytuały religijne Azteków z
siłami natury i klimatem Ameryki Środkowej. Jest to teren licznych wulkanów,
nawiedzany przez trzęsienia ziemi. Wybrzeża są omiatane przez huragany. Na płaskowyżu
zdarzają się gwałtowne ulewy, powodujące powodzie, po czym przez całe lata
znów nie spada nawet kropla deszczu.
W latach 1450-1454 tereny te nawiedziła susza, niosąc ze sobą katastrofalny
nieurodzaj i głód. Dlatego też kapłani wspinali się do świątyni boga
deszczu, niosąc mu dzieci w ofierze.
A może Aztekowie tylko przejęli swe okrutne obrzędy w spadku po swoich
poprzednikach? Również w innych kulturach dawnej Ameryki znano rytualne
zabijanie ludzi. W ruinach Teotihuacan (budowanego od roku 150 p.n.e.) odkryto
126 szkieletów ludzi, złożonych w ofierze. W Chichén Itzá kapłani Majów
zrzucili 30 mężczyzn do cenote - przepaścistej pieczary.
Na uwagę zasługuje też fakt, iż akurat na obszarze Meksyku żyje niewiele dużych
ssaków. Aztekowie jadali psy - i na tym koniec. Nie mieli do dyspozycji owiec,
kóz ani bydła - czyli tych wszystkich zwierząt, jakie składały w ofierze
kultury starego świata, by zyskać sobie przychylność niebios.
Większość ekspertów skłonna jest jednak uważać wszystkie te aspekty za
czynniki uboczne i doszukiwać się głębszych przyczyn natury społecznej.
Rozważając aztecki obyczaj składania serc w ofierze i jego uniwersalne
znaczenie, uczeni wymieniają następujące trzy czynniki:
- społeczny: życie w społeczności azteckiej było surowe i twarde. Aztekowie
prowadzili nieustanne wojny, kapłani współpracowali ręka w rękę z
wojownikami;
- polityczny: ofiary z ludzi służyły królowi jako środek ucisku. Były to
demonstracje siły, służące do podporządkowania sobie poddanych i
zastraszenia innych nacji;
- psychoanalityczny: Aztekowie uprawiali wprawdzie kanibalizm, ale w ściśle
wyznaczonych granicach, jedynie w ramach świętego obrzędu. Były to
"uczty totemowe" - czyli według Zygmunta Freuda najstarszy rytuał
religijny w dziejach ludzkości.
Cała ta dyskusja dotyczy tajników wysoko rozwiniętej kultury, jaka rozwinęła
się bez jakiegokolwiek kontaktu ze Starym Światem. Od ośrodków postępu
cywilizacyjnego dzieliła ją odległość 10 tysięcy kilometrów. Za etapy na
drodze do cywilizacji można uznać Rzym, Ateny, Babilon, Memfis. Natomiast
rejon Meksyku można w tym rozwoju przyrównać raczej do ślepej kiszki.
Obcy budują imperium
Jednak i odległa Ameryka Środkowa wydała godne podziwu owoce. Już ok. 1600
r. p.n.e. istniała tam cywilizacja Olmeków. Po nich przyszły czasy Majów,
Tolteków i Inków. Jako najmocniejsze ogniwo w tym łańcuchu pojawiają się
Aztekowie, którzy w trakcie 200-letniej ekspansji utworzyli na meksykańskim płaskowyżu
najbardziej chyba zdumiewające imperium tego kontynentu.
Pochodzenie tego indiańskiego ludu jest nieznane. W starych kodeksach wymienia
się krainę Aztlan jako ich ojczyznę. Niektórzy badacze przypuszczają, że
Aztekowie przybyli z okolic Utah. Ich obyczaj przywiązywania ludzi do swego
rodzaju rusztowań i zabijania ich strzałami spotykano poza tym wyłącznie u
Indian z plemienia Pawnisów w Nebrasce.
Wiadomo jedynie, że mniej więcej ok. 1200 r. n.e. ci koczownicy zaczęli
docierać z północy na płaskowyż meksykański. Byli to ludzie o brązowej skórze,
średniego wzrostu, o lekko wystających kościach policzkowych. W swojej wędrówce
ci obcy przybysze natrafili na kraj prastarych kultur. Wśród dżungli wznosiły
się potężne ruiny; Teotihuacan porastały bujne chwasty; Tulę z jej
olbrzymimi kamiennymi posągami, niegdyś stolicę Tolteków, skrywały gęste
zarośla. Również osady i miejsca kultu Majów na Jukatanie były już od
dawna opuszczone.
Plemię, liczące może 10 tysięcy ludzi, osiadło nad jeziorem Texcoco. Ziemie
te były już wówczas gęsto zasiedlone. Nowo przybyli wdawali się w spory, więc
miejscowi przegnali ich na bagnistą wyspę pośrodku jeziora, gdzie żyły
grzechotniki. Tam Aztekowie założyli w roku "Ome Calli" (ok. 1325
n.e.) miasto Tenochtitlan.
Dzisiaj po wodach jeziora pozostały jedynie niewielkie kałuże. Na tym terenie
rozpościera się natomiast gigantyczna stolica Meksyku, założona na dnie
dawnego jeziora Texcoco (osuszył je w XVII wieku pewien niemiecki inżynier).
Przed 500 laty po tutejszych lagunach krążyły jeszcze łodzie, zrobione z
wydrążonych pni drzew. Usypane groble łączyły liczne wyspy ze stałym lądem.
Tragarze roznosili ciężkie worki z towarami. Chłopi w małych ogródkach
uprawiali fasolę i dynie, za nawóz służyły im szlam, humus i fekalia. Głównym
pożywieniem była kukurydza.
Wkrótce jednak Aztekom sprzykrzyła się hodowla dyń. Odważni i ożywieni
bojowym duchem zaczęli zwalczać innych mieszkańców tej okolicy. Wody jeziora
zabarwiły się na czerwono od krwi poległych. Dzicy azteccy wojownicy
podbijali jedno miasto za drugim. Za oręż służyły im drewniane oszczepy i
miecze z klingami z obsydianu. Za osłonę - drewniane tarcze i napierśniki z
bawełny.
Coraz więcej osad popadało w zależność od Azteków. W 1464 roku dotarli do
Atlantyku. Podejmowali coraz dalsze wyprawy wojenne, wycinając całe osady w
pień. Na koniec pod ich panowaniem znalazło się 50-60 państw-miast, a państwo
Azteków sięgnęło aż do Gwatemali.
Walczącym oddziałom towarzyszyła swego rodzaju policja religijna. Byli to kapłani,
którzy zabierali podbitym ludom ich bożki i transportowali je do swojej
stolicy. Tam posągi trafiały do małych kaplic, gdzie opiekowano się nimi w
ramach obowiązkowego rytuału. Koniec końców w stolicy Azteków stłoczyło
się aż 200 różnych bóstw.
O wiele bardziej jednak interesowały wojowników podatki i daniny. W kierunku
wyspiarskiej stolicy płynął nieustannie strumień wszelakich dóbr:
dostarczano tam fasolę, owoce i tłuste indyki, ale również drogie kamienie,
kolorowe koce i złoty pył.
Król Montezuma II, który wstąpił na tron w 1502 r., mieszkał w pałacu
zbudowanym z kamienia; meble miał drewniane. Służący wachlowali go pękami
papuzich piór. W jego ogrodzie hodowano jaguary i małpy; był tam nawet bizon
z Ameryki Północnej. Władca - niedostępny dla poddanych - nie troszczył się
też o jednolity system administracyjny; państwo Azteków stanowiło do końca
luźny konglomerat osad, w którym rozbrzmiewało ponad 30 języków. Jedynym
elementem łączącym kraj w całość były podatki.
W trakcie podbojów rozwarstwiła się również aztecka społeczność.
Arystokracja, stanowiąca ok. 10 proc., nosiła stroje wyszywane perłami i
muszelkami; jej napojem było kosztowne kakao. Natomiast prości chłopi,
odziani tylko w przepaskę na biodrach, żywili się plackami i fasolą.
Centrum tej kultury stanowiło pełne przepychu Tenochtitlan, które Hiszpanie
podziwiali jako "drugą Wenecję". Miasto przecinały kanały, nad którymi
zieleniły się ogrody. W glinianych domach mieszkały pod jednym dachem całe,
liczne rodziny. Metropolię zamieszkiwało 250 tys. ludzi - nie brakło tam
rzemieślników, lekarzy ani prostytutek. Opisując to miasto w liście do króla
Hiszpanii, Cortés utrzymywał, że na wielkim targu spotyka się tam co dzień
60 tysięcy ludzi.
Gdy Hiszpanie w 1519 roku dotarli do Tenochtitlan, zaparło im dech w piersiach.
Cortés, przyjęty z honorami przez Montezumę, wspiął się na 114 stopni
wielkiej piramidy i objął wzrokiem cywilizację, która wydała mu się z piekła
rodem. - Jeszcze tego samego dnia - jak opowiadał żołnierz Bernal Díaz - popłynęło
wiele krwi.
Apetyt na hemoglobinę
Kapłani zaczęli tańczyć przy dźwiękach muzyki, wprawiając się w ekstazę.
Ich twarze skrywały maski, nagie ciała były ozdobione piórami. Jeńców
przebijali lancami lub zrzucali ich z wysoka, po czym tańczyli wokół
zmasakrowanych ofiar.
Dzieci w azteckich szkołach nauczano, że ludzkość już czterokrotnie wyginęła
w wyniku kolejnych katastrof. Sami Aztekowie uważali się za "dzieci piątego
słońca", zrodzone z połączenia zmielonych kości szkieletów i krwi z
nadprzyrodzonego fallusa. Ważna ceremonia polegała na zadawaniu sobie bólu.
Kobiety wbijały sobie kolce kaktusa w płatki uszu i w język, mężczyźni
preferowali genitalia. Dopełnieniem obrzędu był post, długotrwały taniec i
nocne czuwanie.
Te cierpienia na gruncie psychologicznym nietrudno wyjaśnić. Śmierć była
stałym towarzyszem Azteków, w ich państwie stale zabijano i dręczono.
Wynikające stąd poczucie winy mogło powodować wyrzuty sumienia i pragnienie
zadawania sobie bólu. Etnolodzy szacują, że rocznie podczas ceremonii
religijnych traciło życie 500-700 ludzi. Do tego dochodziły jeszcze wielkie
uroczystości państwowe. Przy intronizacji królów lub poświęcaniu nowych świątyń
liczba ofiar była znacznie wyższa.
Niektóre z szkieletów tych ofiar odkrywają dziś archeolodzy. W świątyni
boga deszczy Tlaloca znaleziono kości dzieci w wieku 4-7 lat. Poniosły one
zapewne śmierć w okresie suszy.
Jeszcze większy od Tlaloca apetyt na hemoglobinę wykazywał jednak
Huitzilopochtli, główne bóstwo Azteków. Pojawiał się on niekiedy pod
postacią kolibra. W miejscach kultu przedstawiany był w naszyjniku z czaszek
albo z "ognistym wężem" - symbolem lecącej komety.
Według starych tekstów Huitzilopochtli miał problemy już przed swoim
narodzeniem. Jego siostra, bogini księżyca Coyolxauhqui, zamierzała zgładzić
embrionalnego braciszka. Ten jednak wyskoczył z łona matki od razu w pełnej
zbroi, odciął głowę zawistnej siostrze i ją poćwiartował.
Mit ten opowiada o walce między mężczyzną a kobietą, słońcem i księżycem,
światłem i mrokiem - ale nie tylko. Aztekowie wierzyli bowiem, że słońce do
swej wędrówki po niebie potrzebuje swego rodzaju paliwa - inaczej na Ziemi
nastanie wieczna noc. W jednym z kodeksów mówi się, że "aby Słońce
mogło oświetlać Ziemię, musi się odżywiać ludzkimi sercami i pić
krew". W ten sposób ofiary z ludzi były usankcjonowane teologicznie.
Główną sceną i ośrodkiem owego groźnego kultu słońca był imponujący
okręg świątynny w stolicy. Szef ekipy pracującej przy wykopaliskach Eduardo
Matos Moctezuma ocenia średnicę tego okręgu na jakieś 500 metrów.
Po wschodniej stronie placu stała wielka piramida schodkowa. Jej fundamenty
dowodzą, że budowa przebiegała w 7 etapach. Przyczyną był fakt, iż niemal
każdy król przykrywał piramidę nowym płaszczem z kamienia - tak że rosła
ona na podobieństwo cebuli. Gdy zdobywca Cortés wspinał się na piramidę,
mierzyła ona w podstawie 82 na 82 metry.
W górze, na platformie stały dwie świątynie: pomalowana na biało i
niebiesko świątynia boga deszczu Tlaloca i druga, czerwonobiała świątynia
Huitzilopochtli. Na tarasie przed nimi rozgrywał się decydujący kultowy
dramat Azteków - składanie serc w ofierze.
Wybrani na ofiarę wstępowali po stopniach, pomalowani w różnokolorowe pasy.
Na platformie czekali kapłani. Muzykanci na swoich fletach i rogach intonowali
melodię. Ofiary kładziono na wznak na wąskim ołtarzu. Czterech pomocników
trzymało ofiarę, piąty dusił ją, aż straciła przytomność.
To, co następowało potem, opisał naoczny świadek - 23-letni wówczas Bernal
Díaz. Przybył on za Cortésem do Tenochtitlan i trafił na azteckie powstanie.
Widział na własne oczy, jak niektórzy jego towarzysze przy przerażających dźwiękach
bębnów utracili życie na szczycie piramidy.
Aztekowie nożami z obsydianu rozcinali im klatkę piersiową, wyrywali pulsujące
jeszcze serce i nieśli je obecnym tam bogom. Potem nogami spychali ciała po
stopniach w dół. Poniżej czekali inni krwiożerczy kapłani, którzy odcinali
im nogi i ręce oraz zdzierali skórę z twarzy, by ją wygarbować i
przywdziewać się w nią przy następnych uroczystościach. Potem urządzali
ucztę, pili i jedli mięso ofiar, polane sosem chilmole.
Etnolodzy są dziś na ogół zgodni co do tego, że ten opis rytuału jest
zgodny z prawdą. Dyskusje dotyczą głównie szczegółów technicznych: czy
Aztekowie rozcinali mostek, czy też dostawali się do serca po rozcięciu
brzucha i przepony? Religijny sens całej akcji nie pozostawia jednak wątpliwości.
Na piramidzie odgrywano scenę walki między Huitzilopochtlim a jego siostrą,
boginią księżyca. Jej śmierć zapewniała słońcu pożywienie.
W kolejce po śmierć
Krwi na ołtarze dostarczali zawsze obcy. Żołnierze wyruszali na wyprawy po
to, by dostarczyć nowych ofiar - było to ich podstawowym zadaniem. Ofiary z
ludzi miały też znaczenie polityczne - służyły jako narzędzie ucisku i
demonstracja potęgi władcy.
Państwo azteckie od początku posługiwało się instrumentem terroru. Kto
buntował się przeciw składaniu daniny, lądował na ołtarzu. "Cronica
Mexicana", spisana w 1598 r. przez jednego z azteckich arystokratów, mówi,
że buntowników ujęto, "aby ich upiec i zjeść".
Szczególnie jubileusze królewskiego panowania miały charakter uroczystości
pompatycznych i napawających lękiem. Wszyscy dostojnicy królestwa musieli brać
w nich udział i patrzeć, jak ciała zabitych turlają się w dół po
stopniach piramidy.
Według kodeksu ofiary ustawiono w czterech kolejkach. Na górze stało kilka ołtarzy,
nad którymi nóż wznosił się i opadał przez cztery dni i cztery noce.
Eksperyment z udziałem szwajcarskich studentów pozwolił dowieść, że
wykonanie tego, co opisano, w takim czasie było praktycznie możliwe.
W ten koszmar trafił poszukiwacz przygód Hernán Cortés - student, któremu
znudziło się prawo. Walki między Hiszpanami a Aztekami ciągnęły się 90
dni - na koniec zacięte walki objęły okręg świątynny. 13 sierpnia 1521 r.
Tenochtitlan padło. Zginęły tysiące Indian. Hiszpanie nie patyczkowali się
ze słonecznym bóstwem. Młotami i mieczami rozbili na kawałki niektóre jego
posągi, inne podpalili. Resztę załatwiła żółta febra, ospa i dżuma. Do
roku 1650 śmierć zgarnęła blisko 90 proc. rdzennej ludności Ameryki Łacińskiej.
Wykopaliska dowodzą, że Aztekowie doskonale znali ruchy gwiazd, byli zręcznymi
rzemieślnikami i kompetentnymi architektami krajobrazu. Zarazem jednak
stworzyli religię, nie znającą litości.
Obecnie istnieje nadzieja, iż uda się rozjaśnić mroczną tajemnicę, jaka
spowija kulturę Azteków. Archeologowie pracują na terenie, gdzie mieściły
się najświętsze przybytki tego ludu. Jeśli istotnie składano tam w ofierze
dziesiątki tysięcy ludzi, gdzieś muszą się znajdować stosy szkieletów.
Czy uda się je znaleźć?
Badania archeologiczne w stolicy Meksyku mają wysoki priorytet. Na przeszkodzie
stoi jednak katedra. Przypuszcza się, że pod jej fundamentami kryją się mury
świątyń. Plan wyburzenia katedry - najstarszej w Ameryce Łacińskiej - na
razie został storpedowany. W radzie miejskiej odnośny wniosek nie uzyskał większości.