MIŁOŚĆ NIEJEDNO MA IMIĘ


 

Bara-bara z kangurem 



Pod presją lobby "zooseksualistów" brytyjski rząd łagodzi kary za zoofilię. Czy kolejne tabu padnie pod naciskiem politycznej poprawności?

 

ROSS CLARK 

2003

 

Kiedy minister spraw wewnętrznych David Blunkett przedstawiał niedawno projekt nowelizacji prawa w dziedzinie moralności seksualnej, zatytułowany "Dla ochrony społeczeństwa", oświadczył wyniośle: Prawo dotyczące przestępstw seksualnych powszechnie uchodzi za archaiczne, niespójne i dyskryminujące. Kto mógł przypuszczać, że wśród tych, którzy powinni się cieszyć ze słów ministra, jest pewien nieszczęśnik osadzony w kwietniu w więzieniu za gwałt na kozie przy linii kolejowej w pobliżu miasta Hull?

Dwa lata zamiast dożywocia

Kwalifikacja prawna przestępstwa zoofilii miałaby w myśl tego projektu zostać złagodzona, choć wrażenie z pobieżnej lektury dokumentu "Dla obrony społeczeństwa" może być zgoła odmienne. Punkt 79 wygląda następująco: "Stosunki seksualne ze zwierzętami uznawane są powszechnie za zachowanie głęboko dewiacyjne. Nowo zdefiniowane przestępstwo zoofilii pociągałoby za sobą odpowiedzialność karną osób dokonujących czynnie lub biernie aktu penetracji seksualnej ze zwierzętami. Regulacja ta będzie uzupełnieniem innych, już teraz ściganych z mocy prawa przestępstw związanych ze znęcaniem się nad zwierzętami, nie mających charakteru seksualnego. Maksymalny wymiar kary za uprawianie zoofilii wyniesie dwa lata pozbawienia wolności".

W rzeczywistości współżycie seksualne ze zwierzętami jest w obecnym systemie prawnym nie tylko zabronione, ale grozi za nie kara dożywotniego więzienia. Ustawa o przestępstwach seksualnych z 1956 roku nie pozostawia wątpliwości, że definicja sodomii, zagrożonej dożywociem od czasów wiktoriańskich, obejmuje wszelkie akty penetracji, analnej lub pochwowej, odbywane z różnymi zwierzętami. Tymczasem po zniesieniu prawa dotyczącego sodomii zoofilom nie będzie już grozić dożywocie. Wolni od lęku przed gniciem w więzieniu do końca swych dni, zwolennicy seksualnego wykorzystywania trzody będą mogli spokojnie kalkulować: opłaca mi się przelecieć owieczkę na święta, bo nawet jeżeli, przy dużym pechu, zostanę przyłapany na gorącym uczynku przez jakiegoś zbłąkanego wędrowca i wyląduję w więzieniu, to - korzystając z przedterminowego zwolnienia - wyjdę na wolność wkrótce po następnym sezonie godowym, w sam raz na parzenie się owiec.

Do łez bawią nas wyobrażenia dawnych cywilizacji dotyczące definicji zboczeń seksualnych. Tacy na przykład starożytni Grecy tolerowali brodatych facetów kopulujących z dojrzewającymi chłopcami, ale skazywali na śmierć tychże brodatych facetów za robienie tego samego między sobą. W epoce wiktoriańskiej potępienie homoseksualizmu było tak silne, że nie dopuszczano w ogóle możliwości, że przypadłość ta trafia się i u kobiet. Widziana z dystansu wieków, Wielka Brytania Davida Blunketta wyda się równie absurdalna. "Dla obrony społeczeństwa" nie tylko nie eliminuje niekonsekwencji prawa, ale stanowi taką mieszankę autorytaryzmu i libertynizmu, że trzeba będzie wielu opasłych prac naukowych, by wyjaśnić, jak nowi laburzyści doszli do takiego akurat widzenia dobra i zła.

Dlaczego udawać, że definiuje się nowe przestępstwo, polegające na spółkowaniu ze zwierzętami, skoro w rzeczywistości obniża się karę za przestępstwo już ujęte w kodeksie? Czy chodzi o to, by zrobić coś dla wyborców z kilku walijskich okręgów rolniczych o marginalnym znaczeniu (w Walii hoduje się dużo owiec - przyp. FORUM)? A może (to tylko spekulacja), nowi laburzyści przyjrzeli się Ameryce, zobaczyli, skąd wieje wiatr i zaczęli przygotowywać się do czasów, kiedy problem "par zooseksualnych" stanie się nowym, wielkim wyzwaniem w walce o równe prawa?

W pluralistycznym obozie nowych laburzystów z całą pewnością znalazłby dla siebie miejsce Philip Buble, 44-letni Amerykanin, który jako pierwszy zooseksualista "ujawnił się" w mediach. W serii wystąpień radiowych w 1999 roku Buble opowiadał o swym życiu z psią przyjaciółką, Lady Buble. Jednak to nie on znalazł się w więzieniu - okazuje się, że w 26 stanach USA sodomia nigdy nie była prawnie zakazana - tylko jego 71-letni ojciec, który w świętym oburzeniu zdzielił go łomem po głowie.

Duchowa więź z owieczką

"Zoosi", jak sami najchętniej się określają, już teraz przejmują polityczną retorykę ofiar, jaką w poprzednim pokoleniu posługiwali się działacze na rzecz "dumy gejowskiej", a później wykorzystywały niezliczone grupy mniejszościowe walczące o akceptację. "Zooseksualizm jest orientacją z tej samej kategorii co hetero-, homo- i biseksualizm - można przeczytać w informacji programowej na typowej zoofilskiej stronie w internecie. - Nie jesteśmy wcale chorzy. To nie my zadecydowaliśmy o byciu zoosami - jest to składnik naszej osobowości". Teraz, kiedy nie wypada już się wtrącać do tego, co dorosłe osoby robią na osobności za obopólną zgodą, jedyne chyba możliwe zastrzeżenie wobec sodomii polega na tym, że w przypadku zwierząt trudno mówić o obopólnej zgodzie - choć w tej kwestii fundamentaliści z ruchu obrońców zwierząt zaczynają skłaniać się ku akceptacji ideałów zooseksualizmu, czyli "miłości, o której się głośno nie szczeka", jak mawiają niektórzy.

Holenderski biolog Midas Dekkers twierdzi, że sodomię powszechnie uprawiano w historii, powołując się na znaleziony w Szwecji rysunek naskalny z epoki brązu, przedstawiający, jego zdaniem, mężczyznę uprawiającego miłość z jakimś dużym czworonogiem, a także XVIII-wieczną rycinę ukazującą, jak mówi, zakonnicę w ekstazie, zabawiającą się z osłem. Filozof z Princeton, Peter Singer, którego uważa się za twórcę ruchu obrońców praw zwierząt, posuwa się dalej, utyskując, że zakaz uprawiania sodomii jest jedynie "przejawem naszego pragnienia, by pod każdym względem odróżniać się od strony erotycznej od zwierząt". Rozwija następnie tę myśl: "Kto z nas nie był na przyjęciu, którego przebieg zakłócił pies właścicieli, obłapując gości za nogi i żwawo trąc o nie penisem? Gospodarz stara się zwykle powstrzymać zapędy swego pupila, ale na osobności takie zachowanie psów nie jest wszystkim niemiłe i może czasem dostarczyć przyjemności obu stronom".

Kto głośno krzyczy swoje dostaje

Można się śmiać i mówić, że wizja zooseksualistów zdobywających prawa, jakimi cieszą się dziś homoseksualiści, nadal wydaje się mało realna. Nie należy jednak lekceważyć siły mniejszości w demokracji konsultacyjnej, jaką się staliśmy. Opublikowany przez rząd w 2000 r. dokument konsultacyjny, który stał się podstawą projektu "Dla ochrony społeczeństwa", zawierał propozycję, by "utrzymać w prawie sodomię jako kategorię przestępstwa". W odpowiedzi nadeszło zaledwie 38 głosów (wynik dość typowy dla społecznych konsultacji) w tym 11 przeciw. Istnienie tak znaczącej mniejszości opowiadającej się, jak można sądzić, za prawem do małego bara-bara z kangurem, może tłumaczyć, dlaczego rząd zdecydował się potraktować sodomię pobłażliwie i obniżyć maksymalny wymiar kary do zaledwie dwóch lat.

Reakcje na ów dokument dyskusyjny pozwalają dokonać fascynujących obserwacji na temat podejścia nowych laburzystów do stanowienia prawa: pod szyldem wzniosłych zasad moralnych tworzy się rozwiązania pod kątem tej mniejszości, która krzyczy najgłośniej. W wyniku bezustannej kampanii gejów i feministek powstał dokument, który traktuje praktyki homoseksualne jako bardziej dopuszczalne pod wieloma względami niż heteroseksualne.

W uzasadnieniu propozycji zniesienia przepisów zakazujących homoseksualnych igraszek w toaletach publicznych, dokument wyjaśnia, że zachowania takie wśród osób heteroseksualnych określa się niewinnie mianem "flirtu". To nieprawda - nazywa się to raczej molestowaniem seksualnym. Jeżeli jakiś mężczyzna ma wątpliwości, niech spróbuje stanąć przed wejściem do damskiej toalety i robić perskie oko do wchodzących tam pań.

Choć najczęściej cytowane w środkach masowego przekazu fragmenty dokumentu "Dla ochrony społeczeństwa" dotyczą nowego zakazu "pielęgnowania" dzieci przez pedofilów, bynajmniej nie ta kwestia wywołała najszerszy odzew po opublikowaniu dokumentu dyskusyjnego. W tej kategorii zwyciężyło zalecenie nr 54 - propozycja ustanowienia "nowej kategorii przestępstwa obrazy moralności poprzez obnażenie członka w sytuacji, kiedy sprawca wiedział lub powinien był wiedzieć, że czynem tym może wywołać lęk, strach lub szok psychiczny u innej osoby". Z zawrotnej liczby 452 odpowiedzi (przeciętna liczba wypowiedzi na inne tematy wynosiła ok. 40) aż 429 broniło prawa Anglika do wymachiwania swą dumą w miejscu publicznym. No i oczywiście - niech nikt nie mówi, że rząd nie wsłuchuje się w głos obywateli - odpowiedni ustęp "Dla ochrony społeczeństwa" definiuje nowe przestępstwo - obnażenie genitaliów w miejscu publicznym - ale wyraźnie określa wyjątek, zwalniający od odpowiedzialności karnej "uczestników nagich happeningów podczas imprez sportowych".

Oczami wyobraźni można zobaczyć, jak telewizyjni dziennikarze przechadzają się w odległej przyszłości pośród ruin stadionu Twickenham (stadion rugby w Londynie, gdzie w przerwie meczu Anglia-Francja w 1974 roku przez boisko przebiegł rozebrany do naga osobnik, dając początek modzie określanej później jako streaking - przyp. FORUM), rozprawiając o zadziwiających brytyjskich obyczajach seksualnych z początku XXI wieku: W czasach dynastii Nowolaburzystów w damsko-męskich kontaktach seksualnych panowała wielka pruderia - wyjaśnia przewodnik. - Wyjątkiem były wielkie stadiony, jak ten, który właśnie oglądamy, budowane w celach obrzędowych, jako scena osobliwych rytuałów kultu męskości z udziałem nagich mężczyzn i kobiet biegających po trawie przy aplauzie wiwatujących tłumów. W przerwach dla rozrywki grywano tam w piłkę o kształcie gigantycznego jądra.

 

The Spectator