ADAM MICHNIK JAKIEGO NIE ZNACIE

 

 

 

 

 

Gazeta Wyborcza - 26/07/1999

 

ANDRZEJ ZAGOZDA

STRONNICZY PRZEGLĄD PRASY. DŁUGI ALE SMACZNY

 

Są w Polsce sprawy bolesne i trudne - ujawnia Ryszard Legutko, filozof: "W dzisiejszej epoce triumfowi myślenia liberalnego towarzyszy widoczna degradacja intelektualna. (...) Pojawia się takie ujednolicenie myślenia, przy którym okres scholastyki jawić się musi jako czas intelektualnej anarchii". W tej sytuacji Legutko postanowił zostać rzecznikiem człowieka konserwatywnego. Wprowadzając swój zamiar w czyn, zajął się filozofem angielskim Millem i polskim Kołakowskim: przed 150 laty wielki orędownik wolności John Stuart Mill twierdził, iż nie należy wolności ograniczać, bo nawet gdy pojawią się fałsz i brzydota, to na ich tle z większą siłą będą widoczne prawda i piękno. Legutko: "Argument ten dzisiaj brzmi żałośnie naiwnie". Kołakowski zareplikował: "Bądźmy litościwi, nie wymagajmy, by taki Mill wspiął się na poziom Legutki".

W tej sytuacji Cezary Michalski ("Życie"), też filozof, ujął się za Legutką: "Wytworzona przez nową lewicę atmosfera ideologicznej sprawiedliwości sprawia, że nawet Kołakowski zaproszony do polemiki (...) cofa się stylistycznie do przedrewizjonistycznej fazy swojej twórczości".

Są w Polsce sprawy trudne i bolesne - biją Legutkę. Na szczęście Michalski wykrył winowajców: "Legutko atakowany jest dzisiaj na zmianę przez Michała Cichego, Artura Domosławskiego, Cezarego Wodzińskiego. Bez jakiegokolwiek zażenowania >>Gazeta Wyborcza<< cytuje słowa poety i niedoszłego rajcy miasta Krakowa Marcina Świetlickiego, który mówi, że Legutce nie spodoba się zapewne jego nowa płyta rockowa, >>bo lubi wyłącznie muzykę marszową<<. I oto do tego poziomu zszedł Leszek Kołakowski. (...) W ten sposób likwidowany jest Legutki filozoficzny autorytet, który tak trudno zgromadzić nie posiadając instytucjonalnego zaplecza porównywalnego do sieci instytucji polskiej nowej lewicy. Obóz ideologicznych hegemonów, rozciągający się pomiędzy >>Gazetą Wyborczą<< a Fundacją im. Stefana Batorego, po latach wytężonej pracy wypromował bowiem zarówno swojego dostojnego teoretyka liberalnej demokracji Aleksandra Smolara, jak nieco zapalczywego demaskatora jej wrogów Leszka Maleszkę. Jest tam i pomnikowy sceptyk Leszek Kołakowski, i Marek Beylin z sylogizmami jak cep. Polska nowa lewica ma wreszcie swojego homiletycznie wzywającego do narodowej zgody Adama Michnika oraz Andrzeja Zagozdę, zawziętego tropiciela ciemnogrodu".

Są w Polsce sprawy bolesne i trudne, ale jakaż to radość, że wreszcie znalazł się mędrzec, który naprowadzi nas na słuszną drogę. Wojciech Wencel, poeta i eseista, członek Rady Programowej TVP SA, piorunuje w "Nowym Państwie": "Modelowy bohater telewizyjny to ateista, materialista, obrońca praw człowieka i zwierza, oświecony humanista i wróg tzw. wszelkich skrajności. (...) Bohater najczęściej jest rozwodnikiem pozostającym w mniej lub bardziej burzliwym związku z partnerką (lub partnerem). Główne jego marzenia to dynamiczna kariera, udane życie erotyczne i rosnąca zawartość konta. Na sprawy duchowe jest impregnowany".

"Nieobecność myślenia religijnego w mediach to manipulacja" - Wencel demaskuje Małgorzatę Domagalik, która w programie "Mieszane uczucia" prezentuje ludzi żyjących na kocią łapę. Dodaje: "Chciałbym odpowiedzialność za >>Mieszane uczucia<< zwalić na >>Gazetę Wyborczą<<, lożę Wielkiego Wschodu czy postkomunistów, ale nie mogę tego zrobić, ponieważ producentami programu są moi konserwatywni koledzy. Najbardziej perswazyjny program w telewizji, propagujący obyczajowy luz i odejście od tradycyjnego modelu rodziny, produkowany jest przy współpracy spółki Casablanca Studio, wydawcy pisma >>Debata<< i książek m.in. Cezarego Michalskiego i Andrzeja Horubała. (...)

Reżyserem jest sam Andrzej Horubała, jeden z najgłośniejszych pampersów. (...)

Ci sami ludzie, którzy nawołują do przywrócenia duchowego wymiaru, którzy toczą zaciekłe spory z liberałami i wydają >>antyoświeceniowe<< książki - ci sami ludzie firmują >>Mieszane uczucia<< i szpikują Polaków polityczną poprawnością".

Jakby tego było mało, Wencel zabrał się w piśmie "BruLion" za lustrację obyczajową pampersów, publikując "W sprawie bolesnej i trudnej" list do Cezarego Michalskiego: "Drogi Czarku, piszę do Ciebie o tym, o czym od pół roku mówi się w Warszawie, Krakowie i Poznaniu, a co tak trudno wyrazić na papierze - o twojej zdradzie". Dalej o pampersach: "Dzięki wam miałem wrażenie, że w środku Warszawy, w dodatku wśród intelektualistów, udało się zbudować społeczność funkcjonującą na zasadach archaicznej wspólnoty. Jak w kaszubskich i góralskich wioskach, w ocenie ludzkich postaw i działań powoływaliście się na obiektywną hierarchię wartości. (...) Teraz, kiedy zdradziłeś swoich najbliższych, okazując się czułym bawidamkiem i wiernym uczniem Rousseau, nic nie będzie już tak jak dawniej. (...) Porzucając rodzinę i wybierając swobodne życie florenckiego kochanka, zdradziłeś nie tylko najbliższych, ale nas wszystkich i w dodatku siebie samego. Zdekonstruowałeś się - otoczyłeś murem, za którym znikło to, co istnieje naprawdę". "Publikując swoje teksty w >>Życiu<< i wytykając lewakom ich duchowe i intelektualne mielizny, cały czas uporczywie tkwiłeś w grzechu, nie odbierając telefonów bądź nie reagując na uwagi przyjaciół. (...) Nie ma prawdziwej pokuty bez naprawienia wyrządzonych krzywd, bez powrotu do bliskich, bez zapomnienia o sobie. Jeśli ktoś pyta, czy można wierzyć w Boga, leżąc w objęciach kochanki i wspominając własną niegodziwość, musi odpowiedzieć sobie >>nie<<".

My, relatywiści przebrzydli, chcemy bronić prawa Michalskiego do prywatności, jak i prawa Wencla do życia wedle własnych reguł. Chcemy nawet bronić prawa Legutki do pisania niedorzeczności. I tylko martwimy się: czy nasz kraj będzie przypominał "archaiczną wspólnotę kaszubskiej wioski"?

 

 









Gazeta Wyborcza - 04/05/1994


Andrzej ZAGOZDA

W telewizji pokazali 

1 maja - święto ZOMO 



Widziałem już wstrząsający film Kazimierza Kutza o tragedii w kopalni "Wujek". Opowieść o dramacie i jego ofiarach, o godności i rozpaczy, o miłosierdziu i nadziei. Film, który jest przestrogą i próbą prawdy historycznej, a nie znakiem jątrzenia i nienawiści. 

Niewiele jest przecież tematów równie fascynujących Polaków jak stan wojenny. I niewiele programów równie bezsensownych, jak ten z udziałem Jacka Kurskiego, Zbigniewa Romaszewskiego i Jana Marii Rokity. Dyskutanci byli ze sobą w pełni zgodni. Nie zaproszono nikogo z ludzi, którzy stan wojenny oceniają inaczej, choć jeden z dyskutantów przytomnie zauważył, że połowa Polaków uważa dziś stan wojenny za słuszny. 

Daję to pod rozwagę prezesowi Walendziakowi. Czy nowy model telewizji ma polegać na monopolu publicystycznym dziennikarzy typu Elżbiety Jaworowicz, Jacka Kurskiego etc.? Czemu nie zaproszono choćby Dariusza Szymczychy, Aleksandra Łuczaka, Ewy Łętowskiej? 

Jacek Kurski z właściwą sobie werwą zetempowskiego prokuratora piętnował spiski czerwonych z różowymi i demaskował profesora Tadeusza Zielińskiego, rzecznika praw obywatelskich. 

Romaszewski i Rokita mężnie mu wtórowali. Były szef URM zarzucił wręcz prof. Zielińskiemu, że ten kierował się motywami politycznymi, występując do Sądu Najwyższego o złagodzenie kary dziesięciu lat więzienia oficerowi SB, który zabił Bogdana Włosika podczas starć policji z manifestacją robotniczą w Nowej Hucie. Skąd Rokita zna intencje rzecznika? 

Jacek Kurski z Romaszewskim zgodnie domagali się kar i procesów, a Rokita robił wszystko, by niczym się od nich nie odróżniać. Chwilami tylko nieopatrznie zdradzał się jakąś inteligentną refleksją, która natychmiast demaskowała go jako "różowego" zaprzańca. 

Ten program był niezamierzoną parodią analogicznych programów z epoki stanu wojennego, kiedy to dyżurni publicyści i prokuratorzy, politycy i policjanci demaskowali wrogów. Często zresztą tych samych... 












Gazeta Wyborcza - 04/01/1999


ANDRZEJ ZAGOZDA 

LISTY 

Gdy rozum śpi, budzą się upiory 




W "Azymucie" - comiesięcznym dodatku do "Gościa Niedzielnego", redagowanym przez Instytut Tertio Millennio - opublikowałem felieton "Gdy rozum śpi, budzą się upiory" ("GN", 3 stycznia 1999 r.) krytykujący słabość racjonalnej publicznej debaty w naszym kraju. Paweł Smoleński ("Szarady o. Zięby" "Gazeta", 30 grudnia) zarzuca mi, że sam użyłem broni, którą krytykuję, a więc "przywaliłem niesłusznym poglądom", zamiast z nimi racjonalnie polemizować. 

Panie Redaktorze, to naprawdę nie była chęć "przywalenia", tylko zwykła bezradność. Albowiem obojętne, czy jest to "jeden z najbardziej znanych polskich intelektualistów", czy ktokolwiek inny i czy czyni to na łamach największego polskiego dziennika, czy jakiegokolwiek innego środka społecznego przekazu, to jeżeli utrzymuje on, że za aferą Clinton - Lewinsky kryje się "wielki kapitał" i określa prawnika wykonującego swój urząd w ramach suwerennego, demokratycznego państwa prawa mianem Ławrientija Pawłowicza Starra, to - jak sądzę - kończą się granice racjonalnego dyskursu. 

Propagowanie spiskowej wizji dziejów (kto za tym stoi? międzynarodowa finansjera, masoni, Żydzi, jezuici etc.) z intelektualnego punktu widzenia niekiedy bywa śmieszne, ale społecznie zawsze jest szkodliwe. Natomiast jeżeli amerykańskiego prokuratora nazywa się Ławrientij Pawłowicz Starr, to - jak pisałem w "Azymucie" - "nie wdając się w ocenę prokuratora, wiem jedno: takie porównanie obraża nie tylko rozum, obraża również pamięć tysięcy, a może raczej setek tysięcy czy milionów ofiar Ławrientija Pawłowicza Berii". I nie zmieni tego żaden kontekst. 

Dlatego na łamach "Gazety" powtarzam apel z felietonu: "Przedstawiciele homo sapiens z wszystkich krajów łączcie się!" 

* PS. Przytoczyłem tylko te dwa przykłady, ale jeśli takie byłoby Pańskie życzenie, tezę o jednostronności (co nie znaczy całkowitej czy totalnej jednostronności) relacjonowania przez "Gazetę Wyborczą" afery Clinton - Lewinsky mogę znacznie szerzej uzasadnić. 

MACIEJ ZIĘBA OP


Od redakcji: Różne były interpretacje skandalu Clinton - Lewinsky. Aleksander Adler, którego artykuł obszernie cytowaliśmy - nie jest idiotą. Nie twierdził przeto - wbrew sugestii Macieja Zięby OP - że za tą aferą kryje się po prostu spisek "wielkiego kapitału". Pisał natomiast: "Bill i Hillary Clinton już w 1993 r. ściągnęli na siebie głęboką niechęć przemysłu farmaceutycznego i towarzystw ubezpieczeniowych, które przyczyniały się, jak mogły, do rozpętywania przeciw niemu najbardziej bezwstydnych kampanii oszczerstw. Ale to tłumaczenie - prawie marksistowskie - interesami finansowymi nie może być wystarczające. Trzeba tu natychmiast dodać drogę życiową, rok 1968, lud, Murzynów, Żydów i Chiny. To prawda, że globalizacja o ludzkiej twarzy, jaką głosił prezydent za granicą, oraz pozyskiwanie sobie umiarkowanego centrum opozycji republikańskiej wewnątrz kraju nie powinny były uczynić z niego kozła ofiarnego prawicy, podobnie jak nacjonalistyczna dyplomacja i pedantyczny niemiecki patriotyzm Waltera Rathenau nie powinny były ściągnąć na niego gromów różnych wolnych strzelców. Ale Rathenau jest Żydem, bogaczem i demokratą, a Clinton jest... Clintonem, tzn. przeciwnikiem wojny w Wietnamie, antyrasistą w kraju podzielonym według koloru skóry, w tak małym stopniu macho, by ożenić się z kobietą, która - zdaniem wielu - gdyby nie on, byłaby jednym z największych adwokatów kraju lub wybitnym politykiem". 

Myślę, że streszczenie tego wywodu jako "spisku wielkiego kapitału" tłumaczyć można bądź "chęcią przywalenia", bądź też rzeczywiście "bezradnością" intelektualną. Wtedy, miast słów polemiki, należałyby się Maciejowi Ziębie OP słowa serdecznej sugestii, by nie komentował tekstów, których nie rozumie. 

Bardzo możliwe, że dowcip na temat prokuratora Starra był kiepski, ale oburzenie Macieja Zięby OP w imieniu ofiar Berii zdumiewa swoją niestosownością i obłudą. Namawiam Macieja Ziębę OP, by zastanowił się, czy używanie policyjnej prowokacji, nielegalnego podsłuchu, jak również szantażu - a tym właśnie posługiwał się prokurator Starr - jest "wykonywaniem urzędu w ramach suwerennego, demokratycznego państwa prawa", czy też jest radykalnym wykroczeniem poza te ramy. Namawiam też Macieja Ziębę OP do refleksji, czy tenże nielegalny podsłuch i szantaż to najbardziej prawidłowe sposoby realizacji ewangelicznego przykazania - "miłuj bliźniego swego jak siebie samego". 

* PS. Maciej Zięba OP ma jakieś kryteria, które pozwalają mu odróżnić "jednostronność" od "całkowitej czy totalnej jednostronności". Radzę mu, by z tego punktu widzenia ocenił obiektywizm swoich własnych publikacji. 

ANDRZEJ ZAGOZDA












Gazeta Wyborcza - dnia 08/01/1999


Andrzej Zagozda

Potęga wyobraźni 



W ostatnim numerze "Media Polska", branżowego miesięcznika mediów i reklamy, Bronisław Wildstein, kiedyś dziennikarz, zajął się osobą Pawła Smoleńskiego. Piszę "kiedyś", gdyż zajmowanie się dziennikarstwem wymaga, prócz umiejętności trzymania pióra, również umiejętności czytania, z czym Wildstein ma niemałe kłopoty. 

Wildstein donosi: "Smoleński w 1992 r. napisał reportaż o "łzach w oczach córki ubeka, który zamordował Włosika (stanem oczu rodziny zabitego nie zajmował się). Gdy redaktor naczelny "Gazety" pogodził się z Giedroyciem, a Herling-Grudziński rozstał się z >>Kulturą<<, Smoleński był współautorem tekstu ukazującego małość charakteru autora >>Innego świata<<. Kiedy na ważną postać prawicy wyrósł Walendziak, ten sam autor próbował uchwycić jego fenomen. Polegało to na wielostronnym ukazywaniu spraw mało istotnych (powiedzmy czystości paznokci Walendziaka), aby w sprawie zasadniczej zastosować odautorski, wartościujący osąd, np.: telewizją zarządzał źle". 

Przypomnijmy: - córka ubeka ma takie samo prawo do łez jak Wildstein do pióra. Choć przywołany przez Wildsteina tekst z 1992 r. nie był o łzach kilkuletniej dziewczynki, lecz o zabójstwie Bogu ducha winnego chłopca, o różnej pamięci zbrodni i o karze. Tekst o "małości Herlinga-Grudzińskiego" był w istocie o konflikcie postaw Herlinga i Giedroycia, dwóch wielkich postaci "Kultury" paryskiej i polskiej kultury w ogóle. A w sylwetce Walendziaka nie było ani słowa o paznokciach. 

Wynika z tego, że Wildstein nie pisze o prawdziwym Pawle Smoleńskim i jego drukowanych w "Gazecie" tekstach, lecz o Smoleńskim wymyślonym, który ma nad prawdziwym tę przewagę, że lepiej pasuje do tezy. 

Generalny zarzut Wildsteina brzmi: "reportaże [Smoleńskiego] są ilustracją komentarzy redaktora naczelnego [Michnika]. Często zresztą zastępują je". Żal mi Wildsteina, bo widać, że nie doświadczył takiej sytuacji, gdy dziennikarz zgadza się z naczelnym, a naczelny z dziennikarzem. 

Lecz największą złość budzi u Wildsteina tekst Smoleńskiego "I ty zostaniesz konfidentem" - zapis rozmowy z esbekiem objaśniającym, co, jego zdaniem, zgotuje lustracja. Wildstein szydzi ze Smoleńskiego, oczywiście z tego, którego sobie najpierw wymyślił, odwołując się do swej bogatej wyobraźni, a nie do tekstu - "Główny tok to wypowiedź, jak się dowiadujemy, ubeckiego specjalisty od duszy, oficera-profesjonalisty najwyższej klasy, przy okazji kardiochirurga... Dowiadujemy się, że ubek był patriotą". Pisze również: "Największą atrakcją tekstu jest nowatorsko potraktowana technika szantażu". 

Nazwanie tekstu Smoleńskiego "szantażem" jest insynuacją, co u Wildsteina nie dziwi, bo jeśli nie potrafi się napisać polemiki, coś innego umieć trzeba. Zaskakuje natomiast, jak bardzo Wildstein, zwolennik lustracji, lecz człowiek w końcu dorosły, ufa ubeckim papierom, relacjom, jakim szacunkiem obdarza twórców policyjnych teczek. Pisze: "U Smoleńskiego [zapewne w tekście; język Wildsteina nie poraża precyzją] od razu ubek budzi zaufanie, a może coś więcej. Czujemy to, kiedy czytamy o jego męskiej sylwetce, silnym uścisku dłoni, szpakowatych skroniach, głosie (...) Eh, te fascynacje..." 

Co zafascynowało Wildsteina? Mężczyzna o siwych skroniach? Ubecka profesja? A może potęga własnego pióra, pozwalająca przelać na papier każdą brednię? Nie wiem. 









Gazeta Wyborcza - dnia 19/08/2004


LISTY 


ANDRZEJ ZAGOZDA

Uporczywe kłamstwa 




W tygodniku "Newsweek" Piotr Zaremba napisał: "Bolesław Sulik, który przed sejmową komisją śledczą swoją rolę w stosunkach Adam Michnik - Robert Kwiatkowski opisywał po trosze jako rolę posłańca". 

Napisał nieprawdę. Ponieważ uczynił to po raz wtóry, można domniemywać, że skłamał z pełną świadomością. Starannie przejrzałem zeznania Bolesława Sulika. Sulik mówi tam, że raz jeden "chyba Piotr Niemczycki albo Wanda Rapaczyńska zwróciła się do mnie, czy ja mógłbym zorganizować rozmowy z prezesem Kwiatkowskim". Nigdy natomiast nie określał swej roli w stosunkach Michnik - Kwiatkowski. 

Kłamstwo - przypominam ten banał Zarembie - nawet wielokrotnie powtórzone, nie staje się prawdą. Zaś uporczywy nawyk kłamstwa jest brzydkim rysem charakteru. 

ANDRZEJ ZAGOZDA 



Artykuł ten jest szczytem hipokryzji i absurdu. Michnik w swej obronie pisze tekst sygnowany pseudonimem Andrzej Zagozda. Następnie redakcja drukuje to jako list do gazety. 

 








Gazeta Wyborcza - 25/11/1992


Bibianna ROY-ROKICIŃSKA

Czemu to o tym czytać nie chcecie, panowie? 




Profesor Bronisław Geremek oświadczył, że nie będzie czytał wyznań Anastazji P., bo to uchybia jego godności. Dziwne wyznanie! Ja, wierna czytelniczka prac prof. G. traktujących o średniowiecznym marginesie obyczajowym, a więc nieźle zorientowanego w materii sprawy, sięgnęłam po tę książkę z ciekawością. Z pilnej lektury dawnych książek prof. G. wyciągnęłam przecież lekcję, iż nieuctwo nigdy nie może uchodzić za cnotę. 

Powiem otwarcie: lubię tę książkę, bo lubię prozę nowoczesną, literaturę faktu nasyconą realiami, utrzymaną w stylu Simone de Beauvoir i Eriki Jong. A także dlatego, że doceniam kulturotwórczą funkcję skandali. Zważmy: służby ministra Milczanowskiego ścigają teraz Anastazję P., co ja zwykła polska kobieta mogę interpretować jedynie jako kontynuację "magdalenkowej Targowicy". Znów ponad polskimi głowami porozumiała się stara i nowa nomenklatura męska na szkodę kobiecej większości. Oto "solidarnościowy" minister spraw wewnętrznych wysyła swoje psy gończe, by ratować męski honor posłów komunistycznych, tak nadwerężony ponoć przez Anastazję P., tę Fanny Hill Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Powiedzcie, o wszystkie przyjaciółki moje, panny, mężatki i wdowy, któregóż to z mężczyzn zasklepionych w seksizmie i fallokracji ścigała policja tylko za to, że ów opisywał swoje przewagi w udręczaniu seksualnym nas kobiet? 

Aresztowana Anastazja P. będzie więźniem sumienia. Podlega represji, gdyż jej przenikliwy reportaż zdemaskował naturę mafii męskich szowinistów rządzącej z ukrycia ojczyzną naszą Polską. Liberałowie i Piwosze, politycy z PSL i z "Solidarności", z Kwaśniewskim i Niesiołowskim, Miller, Kern i tylu tylu innych - oto uczestnicy owej tajemniczej loży groźniejszej dziś niż masoneria czerwona, bądź czarna. 

Profesor G., odmawiając lektury tej książki nasyconej humorem i autentyzmem, i ironią, tragicznością i drwiną, zajął postawę dwuznacznie prowokacyjną. Czyżby mścił się za to, że Anastazja P. nie zwróciła nań żadnej uwagi? 


Anastazja Potocka (Marzena Domaros) - "Pamiętnik Anastazji P." Dom Wydawniczy "Reflex", Warszawa 1992. 










Gazeta Wyborcza - 26/11/1992


Bibianna ROY-ROKICIŃSKA

Trzy posłania z okazji Anastazji 



Dzień po ukazaniu się skandalizującego "Pamiętnika Anastazji P.", pełnego opisów erotycznych przygód polityków, trzech parlamentarzystów opublikowało oświadczenia w tej sprawie. 

Poseł Jacek Maziarski (PC) oświadczył, że czuje się dotknięty i oburzony pominięciem go w pamiętniku. - Sypiałem z nią kilkakrotnie. Wtedy była zadowolona, a teraz nie chce się przyznać - stwierdził Maziarski. 

- Uważam za skandal, że cała prasa to przemilcza. Nie rozumiem, dlaczego ona ma zasługiwać na wiarygodność, a jako poseł nie jestem traktowany jako wiarygodny świadek w tej sprawie. Czy to, że jestem stary i brzydki pomniejsza moją wiarygodność? - powiedział poseł PC. 

Natomiast wicemarszałek Sejmu Andrzej Kern przekazał naszej redakcji następujące oświadczenie: 

"W związku z ukazaniem się książki autorstwa (?) Anastazji P. vel Marzeny D. i dotychczasowymi relacjami części prasy na jej temat, stwierdzam, że jestem przedmiotem wyjątkowo wyrafinowanej i ohydnej napaści. Rozmiar tej podłości przekracza wszelkie granice. 

Ci, którzy wymyślają i kolportują podobne brednie i oszczerstwa zasługują przede wszystkim na pogardę. 

W najbliższym czasie podejmę stosowne kroki, zmierzające do obrony moich praw". 

Poseł Roman Bartoszcze zwrócił się wczoraj do marszałka Sejmu o powołanie specjalnej komisji do zbadania skandalu obyczajowego dotyczącego członków parlamentu, w związku z książką "Pamiętnik Anastazji P.". Jego zdaniem sprawa nabiera charakteru skandalu obyczajowego wykraczającego poza granice kraju. 

- Konieczne jest niezwłoczne jej wyjaśnienie, bowiem społeczeństwo, któremu dotychczas nie wyjaśniono do końca sprawy "agentów" w Sejmie, będzie przekonane o kompletnej moralnej ruinie naszego parlamentu - stwierdził Bartoszcze. 

Przypomnijmy. Podczas obrad Okrągłego Stołu w Magdalence doszło do tajnego porozumienia "czerwonych", "czarnych" i "różowych" męskich szowinistów, na rzecz zdrady Polski. Anastazja P., pisarka powszechnie znana z prawdomówności i surowych obyczajów, które czasowo poświęciła Dla Sprawy, zerwała swą książką pajęczynę kłamstw. 

"Męskie lobby" odpłaca jej za to wyrafinowanymi i podłymi napaściami. Maziarski pozazdrościł Kernowi pięknej aparycji i męskiej krzepy, Kern poczuł się ofiarą ohydnego gwałtu, Bartoszcze żąda powołania specjalnej komisji przeciwko Anastazji. 

"Magdalenkowa Targowica" bezwzględnie atakuje dzielną Anastazję, ale w szeregi męskiej nomenklatury, specjalistów od "czerwonych" i "różowych" baletów, wkrada się duch rozłamu. Wiele wskazuje na to, że bój to ich będzie ostatni... 










Gazeta Wyborcza - 02/01/1993


Bibianna ROY-ROKICIŃSKA

W telewizji pokazali 

Szopka Noworoczna 





Wśród mnóstwa rzeczy niepewnych są przecież i takie, które pozwalają wierzyć w stabilność świata i jego ład przedustawny. Marcin Wolski wie, gdzie stoją konfitury. W jego Szopce Noworocznej było dla każdego coś miłego - jak przystało na ten gatunek sztuki dworskiej. 

Był więc Geremek na melodię "Skrzypka na dachu", Moczulski jako ofiara lustracji, Mazowiecki w roli spowolnionego gamonia, Michnik w czułej pieszczocie z Jaruzelskim, czerwoni u progu nowych zwycięstw, Kaczyńscy w szponach własnych obsesji, Suchocka jako bezwolne brzydactwo, Kuroń z przepitym głosem, nawet z duchowieństwa katolickiego zadrwiono wesolutko, nie bacząc na wymóg respektowania wartości chrześcijańskich w publicznej telewizji. 

I tylko prezydentowa w "Szopce" była sympatyczna. I tylko kukiełki prezydenta nie ujrzeliśmy na ekranie, zaś jego głos - mądry i sprawiedliwy - dobiegał zza kadru. Zobaczyliśmy natomiast pięknego i męskiego ministra Mieczysława Wachowskiego, który - już po raz drugi - pojawił się w publicznej telewizji jako pierwszoplanowa i heroiczna postać polskiej sceny politycznej. Wszelako piękny minister Wachowski nie powinien być jedynie kreacją niewczesnych męskich gustów, które już dziś widzą w nim właściwego gospodarza Belwederu. Piękny minister Wachowski winien być opiewany przez kobiety, a nie dwuznacznie opisywany przez rozkochanych i zaślinionych z namiętności mężczyzn. Tylko my, kobiety, potrafimy docenić jego urok i szarm. 

Dlatego powiadam głośno: Mietek Wachowski mój ci jest, a nie Marcina Wolskiego, tej Anastazji P. polskiej satyry. 










Gazeta Wyborcza - 25/04/2000


WYB. BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA

W ŚWIĄTECZNEJ PRASIE 

Zaduma wielkanocna 





O czym dumali rodacy w święta? Rzecz jasna o praktykowaniu cnót biblijnych: wiary, nadziei i miłości

Wiara:

"W kampanii Krzaklewski będzie zmuszony zwrócić się do wyborców ponad służalczą wobec postkomunistów telewizją, co w epoce wielkich billboardów, Internetu i prywatnych drukarń nie wydaje się niewykonalne... Jestem o niego spokojny". (Łukasz Perzyna, "Życie") 

Siła spokojnej wiary Perzyny przenosi góry...

Nadzieja:

"Pielgrzymowaliśmy, żeby użyć dzisiejszego Karolkowego słownictwa, do Częstochowy, na Jasną Górę, żeby odnowić ślubowanie akademickie przed obrazem Czarnej Madonny (...) Była to cała wyprawa. Podpisy nasze zostały tam w Księdze Wieczystej. Kto tam zajrzy? Może ze względu na Karolka? 

W każdym razie - kontynuuje autor - nie stały się dowodem przy oskarżeniu za czasów Josifa Wissarionowicza tym tzw. hakiem ułatwiającym uzależnienie, ową potulność, przymknięcie oczu". 

Dalej pisze autor o sobie: "A ja mam gębę niewyparzoną i charakter awanturnika. Nic dziwnego, że trykam rogami, skoro urodziłem się pod znakiem Barana". Pisze o sobie również: "Nie jestem snobem (...). Wystarcza mi szeregowy proboszcz, który zna grzeszne życie, bo sam się musi z własnym cielskiem pożądliwym jakoś uporać. Przecież sutanna jest mundurem, a pod nią kryje się, jak każdy z nas, żywy człowiek". 

Całkiem inaczej pisze nasz autor o "Karolku": "Szczególnych znaków wybraństwa, powołania nie mogłem się u Karola Wojtyły dopatrzeć. Raczej był pracowity, z uporem chłopskim wkuwał słówka francuskie. (...) Zjawiał się u nas na kolacji, cierpliwie słuchał politycznych proroctw mego ojca, zmiatał wszystko, co mu matka moja podetkała, nałożyła na talerz". (Wojciech Żukrowski, "Trybuna") 

Rozumiemy tedy: nasz autor wolny od uzależnień i potulności, nigdy na nic nie przymykał oczu. Przeciwnie: gębą niewyparzoną bronił prawdy i trykał rogami w obronie wolności, zaś Karolek, z uporem chłopskim wkuwał i zmiatał wszystko z talerza. Och ty Karol...

Miłość:

"Sylwia Pusz wezwała do bojkotu towarzyskiego Michała Kamińskiego. Ale przecież pani, pani poseł, i tak nie utrzymuje stosunków towarzyskich z Michałem Kamińskim, prawda? Przynajmniej tak się mówi w Sejmie" (Agnieszka Wołk-Łaniewska, "Trybuna"). 

Zdawać by się mogło, że do "Trybuny" zawitał duch Radia Maryja. Cóż bowiem obchodzą panią redaktor stosunki towarzyskie pani poseł? 

A jednak zawiść jest mową miłości. Jak przyjaciółka z "Trybuny" pochwali miłośnie przyjaciółkę z SLD, to zawsze powstanie z tego jakieś nowe dobro, które ubogaci dorobek ideowy Sojuszu Lewicy Demokratycznej... 












Gazeta Wyborcza - 01/09/2003 


BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA

LISTY 

Boya wina 




Szanowny Panie Redaktorze! 

Solidaryzuję się w pełni z inicjatywą krakowskich radnych, by usunąć pomnik Boya-Żeleńskiego, tej zakały naszego pięknego, patriotycznego i pobożnego miasta. Wszak to Boy w roku 1932 opublikował haniebny esej "Śmiech", gdzie użył - po raz pierwszy od czasu Potockiego - plugawego słowa "dupa" bez wykropkowań. 

To Boy - w przedmowie do zbiorowego wydania dzieł Mickiewicza - zajął się z całym bezwstydem prywatnym życiem Wieszcza, czym wywołał słuszny gniew patriotycznej i chrześcijańskiej opinii publicznej. Tenże Boy wypisywał haniebne oszczerstwa w głośnym paszkwilu pt. "Czy Mickiewicz umarł otruty?", czym również zagniewał Polaków i patriotów. 

Wreszcie to przecież Boy domagał się, by z kodeksu karnego usunięto zapis o karalności homoseksualizmu, co nastąpiło - ku zgrozie patriotów i ludzi pobożnych - w 1932 r. 

Zarzuty przeciw ohydzie moralnej Boya zebrał Janusz Minkiewicz w głośnym wierszu demaskatorskim "Boya wina". 

Przytaczam ten wiersz w całości: 

 

"Boya wina! 

Że się Hlonda nie dość boi 

Sanacyjny polski reżym, 

Że nierządem Polska stoi, 

Że nią rządzi rząd, a nie Rzym... 

- Boya wina, Boya wina, 

Boya bardzo wielka wina! 

Że rym straszny - do biskupa! - 

Już drukują wprost, w całości - 

I że z tego powodu panoszą się tak "Wiadomości"... 

- Boya wina, Boya wina, 

Boya bardzo wielka wina! 

Że w młodzieży się podważa 

Wiarę w piekło i bociana. 

Że w miazmatach młódź się tarza 

W służbie Moskwy i Szatana... 

- Boya wina, Boya wina, 

Boya bardzo wielka wina! 

Że rozpusta w kraju hula, 

Tudzież hańba, fałsz i zdrada. 

Że papieska na nic bulla, 

Że moralność pod... ada... 

- Boya wina, Boya wina, 

Boya bardzo wielka wina! 

Że Narodu szarpiąc łono 

Plotką z wszelkiej czci wyzutą, 

Najpierw wieszcza oczerniono, 

Potem jeszcze go otruto!... 

- Boya wina, Boya wina, 

Boya bardzo wielka wina! 

Że żyć można z tamtą i z tą, 

Potem znowu raz z tą, raz z tą, 

Że być można masochistą, 

Lub - bezkarnie!!! - pederastą!... 

- Boya wina, Boya wina, 

Boya bardzo wielka wina!". 



Tak, tak, Boya bardzo wielka wina. Dobrze, że radny z LPR domaga się pośmiertnego zlustrowania i ukarania deprawatora polskiej dziatwy. 



BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA, KRAKÓW (ADRES ZNANY REDAKCJI) 












Gazeta Wyborcza - dnia 08/09/2003



BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA 

STRONNICZY PRZEGLĄD PRASY 




Będąc kobietą tradycjonalną, choć o długim stażu rewolucyjnym, z zaciekawieniem sięgam po utwory Piotra Ikonowicza. Ten niegdyś odważny działacz podziemny, a później barwny ekscentryk w szeregach parlamentarnych SLD, jest wciąż aktywny. Po epoce tworzenia kolejnych partii, frakcji, rozłamów i odłamów w obozie rewolucji proletariackich opublikował swój "Manifest Rewolucyjny". Skorzystał z gościnnych łamów miesięcznika "Hustler", szczególnie popularnego w kręgach rewolucyjnego proletariatu, gdyż dokumentuje słuszność pamiętnego zawołania z głośnego spektaklu: "Rewolucja nie ma racji bez powszechnej kopulacji". Redakcja "Hustlera" zajmuje się kopulacją, pozostawiając rewolucję Ikonowiczowi. 

Na tle ślicznych, radykalnie roznegliżowanych dziewczyn, które demonstrują to, co mają najcenniejszego, Ikonowicz też demonstruje bezcenne walory - swoje myśli. 

W artykule "Miller, nie bądź małpą!" ubolewa z powodu upadku fabryki samochodów Daewoo. To jest zrozumiałe. Ikonowicz uogólnia: Załoga przypomina sterroryzowane przez wilka stado owiec. Każdy liczy, że jak będzie grzeczny, to mu się uda zachować pracę, choć już dziś wiadomo, że ośmiu na dziesięciu na pewno ją straci. A rząd? Rząd z całym spokojem pozwala działać niewidzialnej ręce rynku. Tej samej, która pozwoliła przerobić na banki zakłady Radiowe im. M. Kasprzaka. 

I proponuje program: Zaschło mi już w gardle od kretyńskiego wykrzykiwania: złodzieje! Dlatego mówię: Renacjonalizacja! (...) Gierek mógł, to Miller też może kupić licencję i uruchomić produkcję samochodów. Produkcja samochodów to w dobie high-tech działalność dziecinnie prosta. Zestawy do składania samochodów w montowniach nie bez powodu nazywają się Monkey-kits - małpie komplety, bo nawet małpa powinna umieć je złożyć. Polscy robotnicy i inżynierowie nie muszą już udowadniać, że małpami nie są. Premier niestety wciąż jeszcze musi i teraz ma szansę. 

Co robić? Skoro związki dają dupy, Nowa Lewica zachowa się jak związek zawodowy. Zrobimy ciężką zadymę i odwołamy się do miłośników krajowej motoryzacji. Patriotyzm to nie tylko defilady 3 Maja i 11 listopada. Patriotyzm to wiara społeczeństwa we własne siły i twórcze możliwości. Siłę kraju budują inżynierowie, technicy i robotnicy, których rozpiera duma zawodowa z dobrze wykonanej pracy. (...) Za FSO stanie murem cała Warszawa. Nie mówimy już: Zróbcie coś! Mówimy wam, rządzącym, co macie zrobić. Przedstawimy plany i wyliczenia. Dość skomlenia, nie pozwolimy wam zamykać kolejnych fabryk. Będziemy dalej robić w Warszawie samochody! 

Z kolei Leszek Żuliński - to taki Ikonowicz krytyki literackiej - wziął w "Trybunie" pod buty SLD. I oto ja, kobieta tradycjonalna, czytam przerażona: Wiecznie jesteśmy karceni za oszalałą konsumpcję i straszeni wizją zapaści ekonomicznej, ale to wy, kapitaliści i politycy, obżeracie się w imieniu ludu trzymanego na krótkiej smyczy w obozie przejściowym zwanym Polską. 

Dosyć tego! Basta! Wynocha! Zawiedliście miliony ludzi, przy okazji okradając ich w setkach afer, przekrętów i machlojek. Nie zostawiliście swemu elektoratowi nawet oparcia w lewicowym systemie wartości, bo roztrwoniliście go we własnej niesocjaldemokratyczności i w mętnych grach z opozycją czy Kościołem. 

Żuliński też nawołuje: Musimy znaleźć nową lewicę. Mamy na to dwa lata. Do Sejmu i Senatu nie powinien przedostać się ani jeden "wypróbowany towarzysz", nikt z grupy sprawujących obecnie władzę (w obu pałacach), nikt z aparatu i tzw. elit. Nikt ze "zdolnych wychowanków" i oportunistycznych "kół młodych". Pamiętajcie: oni już byli! (...) Układy trzeba rozbić. Dać kopniaka baronom i całej tej nadętej "kaście zasłużonych". Wyrwać spod tyłków aksamitne poduszki nomenklaturowego przetrwania. 

Lewica musi się odrodzić poprzez rozbicie własnego układu. Pogonienie własnej elity. 

Zanim Żuliński znajdzie "nową lewicę", by starej "wyrwać spod tyłków aksamitne poduszki"; zanim "nowa lewica" Ikonowicza "zrobi ciężką zadymę" - myślę o smętnych obliczach liderów SLD, gdy sięgną po swój wierny organ z rozważaniami Żulińskiego. Dlatego ja, kobieta tradycjonalna, namawiam - sięgnijcie po "Hustlera". Tam, poza Ikonowiczem, jest jeszcze na co popatrzeć. 














Gazeta Wyborcza - 14/06/2004


BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA

STRONNICZY PRZEGLĄD PRASY 




"Spuść spodnie, a obniżą ci cenę". "Życie Warszawy" informuje, że w Galerii Mokotów w sklepie Levi'sa dają 20 proc. rabatu każdemu, kto przymierzy ubranie w świetle kamer, z których obraz oglądany jest przez publiczność. 

Jako dama tradycyjnych obyczajów zaniepokoiłam się, któż to zechce ściągać spodnie przy ludziach? 

I oto w "Naszym Dzienniku" zadziwił mnie Jan Olszewski, który ochoczo zabrał się do ściągania spodni. Zatroskany b. premier przestrzega otóż przed prywatyzacją Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych: Lista dopuszczonych do rzekomego przetargu jest krótka. Jest na niej "Agora". Przerażony rozmówca Olszewskiego o. Waldemar Gonczaruk CSsR zauważa: Ostatnio po księgozbiorze, który proponuje nam pan Michnik w swojej gazecie, łatwo można się zorientować, jaki kształt pod egidą Agory może przybrać wydawnictwo i rynek księgarski. Zresztą w WSiP był też zaangażowany pan Czarzasty. Na to Olszewski przypomina, że w wyniku afery Rywina pan Czarzasty niejako wypadł z gry. No i teraz wydaje się, że jest to taki kąsek, który Agora już niemal trzyma w ustach. 

Zatroskany premier Olszewski patetycznie powtarza za Włodzimierzem Czarzastym przestrogi przed Agorą i bije na alarm. No, ale pomyślałam: skoro Agora już prawie trzyma w ustach, to trzeba spuszczać spodnie, by obniżyli cenę. 

Okazuje się wszakże, że nie jest to jedyna plaga w naszym pięknym kraju. W naszej historii - objawia, spuszczając spodnie Marian Piłka, historyk i polityk, poseł Prawa i Sprawiedliwości - występowało zjawisko jurgieltnictwa, to jest opłacania dygnitarzy przez obce mocarstwa (...). W rezultacie wykształcił się typ postawy uznającej wyższość interesów silniejszych państw nad nasz własny interes. 

To ideowe jurgieltnictwo dało ostatnio swój wyraz w postaci "listu intelektualistów" w sprawie traktatu nicejskiego. Jeden z jego sygnatariuszy napisał: "Albo będziemy obywatelami światowego mocarstwa, albo państwa wasalnego o średnim potencjale". To był dokładnie ten sam dylemat, jaki miał Szczęsny Potocki. 

Cóż ten Piłka Marian, pomyślałam sobie, myli zwolenników integracji europejskiej ze Szczęsnym Potockim i targowicą! Czy po to, by obniżyli cenę, trzeba aż tak bardzo spuszczać spodnie? 

Jednak oprócz Agory i jurgieltników coś jeszcze czyha na szczęście polskich rodzin. W ciągu niecałych dwóch miesięcy niewielka grupa osób osiągnęła rzecz niebywałą - informuje Maciej Rybiński ("Rzeczpospolita"), ochotnie ściągając spodnie. - Co tam kryzys państwa, brak rządu, deficyt finansów publicznych, bezrobocie, afery. (...) Wmówiono nam, że najważniejsze są dziś prawa gejów do samorealizacji i to nie jak od wieków w łożnicy, tylko na ulicy. 

Uff, pomyślałam sobie: Spuście spodnie, obniżą cenę. 

Ale jest jeszcze nadzieja, że nie wszystko przepadło. Oto czytam w "Trybunie": Francuscy antyfaszyści, działaczki organizacji kobiecych oraz geje pikietowali w piątek pod polską ambasadą w Paryżu. Protestowali przeciwko homofobii i aktywności skrajnej prawicy w naszym kraju. (...) Ministra spraw zagranicznych Francji wezwali do "protestu wobec dyskryminacji kobiet i środowisk gejowskich w Polsce". 

Czytam i oczy przecieram ze zdumienia - czy we Francji mało jest homofobów i skrajnej prawicy?! Czy francuscy antyfaszyści i działaczki organizacji kobiecych chcą jechać do sklepu Levi'sa w Galerii Mokotów? A jeśli nie chcą tam jechać, to po co ściągają spodnie? Przecież w Paryżu ceny im nikt nie obniży. 












Gazeta Wyborcza - 02/11/2007


BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA

FELIETON 

DRUGIE RATOWANIE MACIEREWICZA 



Nominacja Antoniego Macierewicza na sekretarza stanu w MON wzbudziła zdziwienie części opinii publicznej. Czyżby chodziło o to - pytali malkontenci - by Macierewicz znany ze spartańskiego trybu życia i nasyconego miłością stosunku do bliźnich został nominowany na kilka dni po to, by otrzymać wyższą odprawę? Czyżby premier Jarosław Kaczyński, rycerz rewolucji moralnej znany z łagodnego serca i troski o ludzi zwyczajnych, zechciał ufundować z pieniędzy podatników ten skromny znak pamięci w postaci wysokiej odprawy dla tropiciela grzechów naszych głównych i powszednich? 

Nie, tu nie chodzi o pieniądze. Tu chodzi o wierną miłość. 

Opisując swe heroiczne wyczyny w wojnie z komunizmem w sierpniu 1980 r., Jarosław Kaczyński wspomina: 

"Uciekamy przed esbecją. Nasze telefony są wręcz ostentacyjnie podsłuchiwane, rozłącza się nam rozmowy. Macierewicz ukrywa się na swoim blokowisku na Żoliborzu, ale nie w swoim mieszkaniu. Przychodzę do niego, nie pali się tam światło. Żona Macierewicza, Hanka, wprowadza mnie do łazienki. Antek siedzi w zamkniętej łazience na sedesie. Podekscytowany krzyczy: niech mnie rozstrzelają. A żona: mogą cię rozstrzelać, na razie siedzisz na klozecie. W końcu powstaje pomysł, żeby go stamtąd ewakuować. Znalazłem współpracującą z opozycją lekarkę, która miała wywieźć Macierewicza karetką pogotowia. Ale ostatecznie przyszły panie, ogoliły, wymalowały i przebrały Antka, po czym wyprowadziły go jako elegancką, wysoką damę". 

Dzięki bohaterskiej akcji Jarosława Kaczyńskiego komunizm niemal runął, a Macierewicz - wysoka dama - ocalał. Ale wrogowie nie skapitulowali - 21 października br. powtórnie uderzyli. 

I oto znów za sprawą heroicznej determinacji Jarosława Kaczyńskiego będzie mógł Macierewicz jeszcze przez kilka dni zwalczać komunę, postkomunę i "układ", który nie chce IV RP. 












Gazeta Wyborcza - 09/02/2008


BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA

FELIETON

"MENUET" JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO CZEKA NA UZNANIE PUBLICZNOŚCI 




W głośnej sztuce teatralnej Sławomira Mrożka "Tango" występuje Edek, który swoimi osobliwymi obyczajami i monologami terroryzuje salon warszawski, by nim zawładnąć. Jarosław Kaczyński, doskonały imitator teatru absurdu, postanowił napisać sztukę "Menuet", stworzył tedy postać Edka naszych czasów i napisał jego monolog na 2008 r. Oto ten tekst, z konieczności skrócony: 

"Ja sądzę, że tę wizytę [Tuska w Moskwie] trzeba jednak wpisać w coś bardzo niedobrego, to znaczy w taką wysoce nieprzemyślaną politykę Polski, właściwie można dzisiaj powiedzieć: na wszystkich azymutach, a już w szczególności na tych dwóch głównych - zachodnim i wschodnim, niemieckim i rosyjskim. Polska utraciła jednoznaczność w sprawach strategicznych, takich jak rurociąg, takich jak ochrona polskiego przemysłu paliwowego, energetycznego, w zamian za ustępstwo odnoszące się do pojedynczych rzeźni, przy czym te ustępstwa są wynikiem tego, że Rosjanie bezprawnie wprowadzili ograniczenia. No, w ten sposób można wodzić za nos, bo tak to trzeba określić, każdego. 

Ja nie chcę mówić w imieniu głowy państwa, ale uważam, że prezydent Kaczyński postąpił pięknie i szlachetnie, wypowiadając się tak, jak się wypowiadał, przyjmując Donalda Tuska, ale też nic mnie nie zwalnia od obowiązku powiedzenia prawdy w tej sprawie. 

Mówię o "widocznym znaku" - całkowicie nie do przyjęcia. Polska, która naprawdę przestała po prostu prowadzić politykę zagraniczną, sprowadziła się do poziomu jakiegoś, powiedzmy sobie, kraju, który bardzo niedawno został przyjęty do, że tak powiem, sfery cywilizowanej, ale nie żadnej europejskiej, tylko gdzieś tam, prawda, z jakiegoś głębokiego kolonializmu wyszedł i ma niezwykle naiwną klasę polityczną. Nam grozi sytuacja, w której za kilka dziesięcioleci, a może nawet mniej, druga wojna światowa to będą dwie wielkie zbrodnie: Holocaust, w którym brali rzekomo udział Polacy, tudzież wysiedlenie Niemców, w ogóle dzieło Polaków. 

Aż mówię, zacinając się, bo tak się tym, nie ukrywam, emocjonuję, bo tego rodzaju rzeczy w polskiej polityce, nawet prowadzonej przez SLD, dotąd nie było. 

Odrzucamy jeszcze raz taką politykę: >>My wam parę groszy, a wy nam za to ustępstwo<<, bo to jest najgorsze, co można zrobić, to jest autodegradacja taka do dna. Powtarzam: niczego gorszego w polskiej polityce być nie może niż właśnie tego rodzaju pętacka - tak bym to określił - postawa. 

W Polsce media stworzyły - część mediów, żeby być sprawiedliwym - stworzyły wrażenie, że w poprzednim okresie za czasów mojego rządu byliśmy jakąś oblężoną i atakowaną ze wszystkich stron twierdzą. To była całkowita nieprawda. Ale media rzeczywiście skutecznie do tego ludzi przekonały. 

Rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych to dla pewnych formacji, nie tylko politycznych, ale szerzej: społecznych, był straszny cios. I te formacje, które dzisiaj, niestety, znów są przy władzy w tym czy innym sensie, niekoniecznie bezpośrednio, jakby nie odstąpią od tego tematu, od tej sprawy. Kolejnym przejawem tego jest wystąpienie >>Gazety Wyborczej<<, która jeśli chodzi o walkę z polskimi interesami, takimi jak myśmy je widzieli, jest zawsze na pierwszej linii, zawsze za tym, żeby ustępować we wszelkich relacjach międzynarodowych, zawsze za tym, żeby niczego w Polsce nie zmienić, żeby ten stan, który tu się ukształtował w tak zwanym postkomunizmie, bo co do tego, że w Polsce był postkomunizm, to się zgadzają prawie wszyscy socjologowie, żeby ten stan rzeczy się nie zmieniał. No, to jest interes tego środowiska i to jest całkowicie przeciwko interesom Polski. 

Nie będę tutaj prowadził wywodów prawnych, ale to jest najoczywistsza oczywistość. 

Powtarzam: w Polsce jest jakaś potężna partia Wojskowych Służb Informacyjnych. Chciałbym móc tę partię dokładnie poznać i zanalizować przyczyny działania ludzi, którzy zaciekle bronią instytucji, która była bezpośrednią kontynuacją w istocie filii GRU, bo tak to było. Polskie służby wojskowe były szczególnie mocno podporządkowane Związkowi Sowieckiemu, czyli rosyjskim służbom specjalnym wojskowym GRU. Po 89 roku nie tylko nie zostały rozwiązane, ale działały dalej bez weryfikacji, bo w Służbie Bezpieczeństwa była weryfikacja, tutaj weryfikacji nie było. Miały ogromne wpływy. Były to niedobre wpływy, była to patologia. Myśmy po licznych wysiłkach zdołali te służby rozwiązać i dzisiaj właśnie to działanie jest przedmiotem ataku nie tylko ze strony tych, którzy w tym kontekście nie są, można powiedzieć, zaskoczeni, na przykład ludzi z SLD, ale także tych, którzy - wydawałoby się - powinni być taką decyzją uradowani. Kiedyś byli po drugiej stronie barykady. No, jest pytanie: co ich z tymi służbami wiąże dzisiaj i co ich wiązało kiedyś? Bo i takie pytanie trzeba postawić. Bardzo ciekawa sprawa. 

Moje stanowisko, jeżeli chodzi o Wojskowe Służby Informacyjne, jest takie, jak było, całkowicie jednoznaczne - należało je rozwiązać. Antoni Macierewicz był być może jedynym człowiekiem, który potrafił to zrobić. Mam nadzieję, że dożyję dnia, kiedy Antoni Macierewicz dostanie za to jakieś bardzo, bardzo wysokie odznaczenie państwowe"
*. 

To naprawdę kawał dobrej literatury - nieporadna składnia i nieudolna polszczyzna doskonale ilustrują świat wewnętrzny Ciemniaka naszych czasów. Mam nadzieję, że dożyjemy dnia, kiedy Jarosław Kaczyński za swą twórczość literacką otrzyma nagrodę Nike. 



* Wszystkie cytaty pochodzą z wywiadu, jakiego Jarosław Kaczyński udzielił wczoraj Polskiemu Radiu