Przegląd - 9/2008
Krzysztof Kęciek
Bóg deszczu żąda ofiary
Majowie przelali morze krwi, aby zyskać łaskę bóstw
Wyrywanie serc, obdzieranie ze skóry, odcinanie dolnej szczęki, miażdżenie czaszki, palenie czy topienie - makabryczna pomysłowość Majów przy składaniu ofiar z ludzi nie miała granic. Wcześniej naukowcy uważali, że bogowi deszczu Majów musiały oddawać życie młodziutkie dziewice. Ostatnie badania wykazały jednak, że do jaskiń wypełnionych wodą kapłani wrzucali przede wszystkim chłopców i młodzieńców.
Przy szkieletach wydobytych z dna kawern znajdowano wiele ozdób z jadeitu. Archeolodzy z wcześniejszych generacji nie przypuszczali, że wśród ludu Majów biżuterią chętnie zdobili ciała także mężczyźni.
Jeszcze do lat 70. XX w. Majowie uważani byli za nastawionych pokojowo budowniczych, znakomitych astronomów i obserwatorów nieba, uduchowionych twórców zadziwiająco dokładnego kalendarza. Przypuszczano, że ci Indianie, których cywilizacja kwitła od mniej więcej 300 n.e. do 900 n.e. na terenie południowego Meksyku, Gwatemali, Belize, części Hondurasu i Salwadoru, prowadzili wojny w sposób rytualny i mało krwawy, a swym łagodnym bogom rzadko składali ofiary z ludzi. Obecnie wiadomo, że miasta-państwa Majów przynajmniej w ostatnich wiekach toczyły ze sobą zaciekłe konflikty na wyniszczenie, a podczas tych walk brano jeńców, aby zabić ich ku czci bóstw, często wśród wyrafinowanych tortur. Pojmanym przeciwnikom, zwłaszcza arystokratom, wyrywano paznokcie, jadeitowe kolczyki w uszach dostojnych jeńców kapłani zwycięskiej strony zastępowali zwitkami papieru. Miało to dodatkowo upokorzyć skazanych na śmierć brańców. Ciała przeznaczonych na ofiarę malowano na niebiesko i używano w charakterze żywych tarcz, przy czym łucznicy i miotacze oszczepów mierzyli przede wszystkim w genitalia.
Diego de Landa, hiszpański biskup Jukatanu, opisał w XVI w. budzące grozę religijne rytuały Majów. Ofiarę składano na ołtarzu na szczycie piramidy. Kapłani wyrywali serce delikwenta (prawdopodobnie od dołu, przez przeponę, bez otwierania klatki piersiowej). Kiedy ustały konwulsje agonii, zrzucali martwe ciało po schodach piramidy.
Tam inni kapłani dopełniali ceremoniału. Umiejętnie obdzierali ofiarę ze skóry, tylko dłonie i stopy pozostawiając nietknięte. Najwyższy kapłan, nagi, przywdziewał dymiącą jeszcze skórę i rozpoczynał szalony taniec. Stopniowo przyłączali się inni i pląsali u stóp piramidy, wśród kurzu czerwonego od krwi.
Te makabryczne praktyki nie przybrały tak przerażających rozmiarów jak później wśród Azteków, jednak na ołtarzach ofiarnych Majów z pewnością skonały setki ludzi, niekiedy w straszliwych mękach.
Majowie, podobnie jak inni mezoamerykańscy Indianie, wierzyli, że bogowie stworzyli ludzi z własnej krwi. W ten sposób człowiek stał się dłużnikiem bogów. W celu zachowania kosmicznego porządku powinien systematycznie oddawać bóstwom krew i życie. Linda Schele z University of Texas i Mary Ellen Miller z Yale, autorki poświęconej cywilizacji Majów książki "Blond of the Kings", twierdzą: "Krew była najważniejszym spoiwem rytualnego życia tego indiańskiego ludu". Królowie i wodzowie zobowiązani byli składać licznym bogom ofiary z własnej krwi. Najczęściej, odurzeni wywarem ze śluzu trującej ropuchy Bufo marines, przebijali sobie płatki uszne lub genitalia kolcem płaszczki. Stela z miasta Tikal ukazuje władcę imieniem Wielka Łapa Jaguara, który zbiera do pucharu krew z własnych okaleczonych organów płciowych. W ten sposób król uczcił zwycięstwo nad wrogiem. Być może także królowe Majów w ten właśnie sposób składały hołd niebianom. W mieście Waka (znanym także jako El Perú) niedawno odkryto grobowiec arystokratki lub władczyni. W okolicy jej genitaliów złożono ceremonialny kolec płaszczki.
Z całą pewnością królewskie małżonki Majów odprawiały inny bolesny rytuał - przeciągały sobie przez język zaopatrzony w kolce sznur.
Panteon Majów był liczny. Znamy aż 166 boskich imion (aczkolwiek niektóre opisują prawdopodobnie różne aspekty tego samego bóstwa). Indianie wierzyli, że bogowie będą dostatecznie potężni, aby utrzymać ład we wszechświecie, tylko jeśli otrzymają w darze ludzkie istnienia. Na ofiarę kapłani składali więc jeńców wojennych, ale także tych, którzy przegrali podczas rytualnej gry w piłkę. Takich boisk do gry odkryto na obszarze półwyspu Jukatan ponad 520. Majowie byli przekonani, że boisko symbolizuje Platformę-Ziemię, na której odbyła się walka między życiem a śmiercią podczas Trzeciego Stworzenia Świata, o wyniku meczu decydują zaś sami bogowie. Największe i najsławniejsze spośród rytualnych boisk znajduje się w Chichén Itzá. Niegdyś gracze usiłowali przerzucić na nim ciężką piłkę przez kamienny pierścień zawieszony na wysokości 6,5 m. Przegrywających niezwłocznie zabijano na ofiarę - ścinano im głowy lub wyrywano serca. Na ścianach otaczających makabryczny plac gry widoczne są liczne wyobrażenia jaguarów i orłów trzymających w pazurach ludzkie serca.
Kapłani szczególnie gorliwie starali się zadowolić boga deszczu imieniem Chaac. Majowie nie mieli przecież owiec, kóz czy krów, podstawą ich diety była kukurydza, a na półwyspie Jukatan susze zdarzały się często. Zgodnie z wierzeniami Indian, bóg Chaac mieszkał na dnie zalanych wodą deszczową kawern, które uważano za bramy do podziemnego świata zmarłych. Takie głębokie leje powstawały, gdy zawalały się stropy jaskiń w wapiennej skale. Kawerny, nazywane przez Majów cenote, szybko wypełniały się wodą deszczową i służyły jako zbiorniki słodkiej wody. Na półwyspie Jukatan, na którym płynie niewiele rzek, tylko woda z cenote umożliwiła powstanie kwitnącej cywilizacji. Od jednego z tych zbiorników pochodzi nazwa miasta Chichén Itzá, składająca się ze słów chi (usta), chén (studnia lub staw) oraz Itzá (tak Majowie nazywali samych siebie). Cała nazwa cenote, a także miasta znaczy więc Usta studni Itzá. Jak wynika z zachowanych wizerunków, bóg Chaac był dziwnym stworem, przypominającym człowieka, jednak o ciele pokrytym łuskami. Zamiast nosa miał długą trąbę, z boskich warg sterczały groźnie długie kły. Chaac miał czterech małych pomocników, zwanych Bacabs, przedstawianych jako niewielkie ludziki. "Majowie wierzyli, że ich bogowie lubią małe rzeczy", wyjaśnia Guillermo de Anda, archeolog i nurek z uniwersytetu stanu Jukatan, jedyny chyba na świecie naukowiec, który z zespołem swych studentów penetruje dno tajemniczych cenote. Wierzono, że Bacabs na rozkaz Chaaca zsyłają na ziemię deszcz. Jeszcze dziś współcześni Majowie odprawiają Święto Deszczu, podczas którego dzieci przebrane za Bacabs ustawiają się w czterech rogach placu. Ale w czasach starożytnej cywilizacji Majów składano Chaacowi właśnie dzieci. Kapłani głosili, że malcy najskuteczniej przekażą bogu błagania czekających na deszcz ludzi.
Przez dziesięciolecia naukowcy głosili, że na chwałę Chaaca topiono w kawernach przede wszystkim młodziutkie, dziewicze dziewczęta. Guillermo de Anda poddał badaniom 127 szkieletów, wydobytych z cenote w Chichén Itzá w latach 1960 i 1967, obecnie przechowywanych w Sekcji Antropologii Fizycznej Muzeum Antropologicznego miasta Meksyk. Ok. 80% szkieletów należało do dzieci w wieku 3-11 lat. Płeć małych ofiar trudno ustalić, antropolodzy przypuszczają jednak, że do kawern wrzucono przede wszystkim chłopców. Spośród pozostałych dorosłych ofiar równo dwie trzecie to mężczyźni. Kobiety, których życie poświęcono bogowi deszczu, miały od 20 do 35 lat; zgodnie z zasadami społeczeństwa Majów trudno uznać je za niewinne dziewice - uważano je za osoby w średnim lub nawet starszym wieku. Na podstawie obrażeń na kościach dr Anda doszedł do wniosku, że tylko nieliczne ofiary były topione żywcem. Często wrzucano do kawern już zmasakrowane ciała. Na dziecięcych czaszkach widoczne są nacięcia zawsze w tych samych miejscach - nad czołem i wokół oczodołów. Trzeba mieć nadzieję, że dzieci były już martwe, kiedy zdzierano im skórę z twarzy. Dwie czaszki zostały zmiażdżone potężnym uderzeniem w potylicę, trzem malcom odrąbano dolne szczęki, jedno dziecko zostało ścięte toporem. Ofiary takiej egzekucji pokazane są na ścianach boiska do gry w Chichén Itzá. Z bezgłowych karków krew tryska fontannami, zakończonymi siedmioma głowami węży. Dla Majów był to symbol płodności, Indianie wierzyli, że jeśli krew z ludzkiej ofiary dotknie ziemi, w tym miejscu wyrośnie drzewo życia.
Na dwóch szkieletach widoczne są cięcia w kształcie litery V, świadczące, że tym ludziom wyrwano serca. Ramiona dzieci są nietknięte, natomiast u ośmiorga ofiar w wieku 6-12 lat zauważono nacięcia rzepek kolanowych. Innym małym Majom rzuconym do kawerny zeskrobano mięso z piszczeli, a jednemu - z kości łopatkowej. Obrażenia kości ramion występują tylko na szkieletach żeńskich, natomiast na czaszkach, kręgosłupach oraz na żebrach niektórych dzieci (ale nie dorosłych!) widoczne są ślady ognia - pod wpływem gorąca kości stały się porowate. Prawdopodobnie przed wrzuceniem do podziemnego zbiornika wodnego mali Indianie zostali spaleni (nie wiadomo, czy po śmierci) lub upieczeni na wolnym ogniu. Ten różny sposób składania makabrycznych ofiar z pewnością ma znaczenie rytualne, które jednak pozostaje dla nas tajemnicą. Archeolog dr Anda może tylko snuć domysły: "W mitologii Itzá dominującą rolę odgrywali mężczyźni. Można więc przypuszczać, że na ofiarę bogom składano przede wszystkim mężczyzn, a nie, jak uprzednio przypuszczali historycy, kobiety. W świętej księdze Majów, zwanej Popol Vuh, zawarta jest opowieść o braciach bliźniakach o imionach Hunahpu i Xbalanque. Po przegranej bitwie obaj zostali pojmani przez wrogów i spaleni na stosie, a płonące kości rzucono do rzeki Xbalanque. Kiedy jednak kości dotknęły dna, bracia natychmiast wrócili do życia. Być może, paląc dzieci przed wrzuceniem ich szczątków do kawern, kapłani pragnęli odtworzyć tę legendę. Bóstwa, którym składano tak okrutne ofiary, ostatecznie nie zdołały ocalić Majów. Dziwna cywilizacja tych mezoamerykańskich Indian przestała istnieć, opuszczone, monumentalne miasta z ołtarzami i świątyniami pochłonęła dżungla.