Antoni Dudek, Grzegorz Pytel

Bolesław Piasecki. Próba biografii politycznej

1990

 

(...)

Całość wydarzeń, jakie zaszły jesienią 1937 roku w obozie sanacyjnym, obraca się wokół sprawy tak zwanej "nocy św. Bartłomieja". Warto poświęcić jej więcej uwagi, gdyż bez względu na to, czy istotnie przygotowania do niej miały miejsce, czy też nie, to polityczne skutki planowanego "krwawego kwadransa" odczuł mocno jego rzekomy współorganizator - Bolesław Piasecki.

W istniejącej literaturze zarysowały się wobec "nocy św. Bartłomieja" dwa przeciwstawne stanowiska.

Część piszących na ten temat historyków, z mniejszym lub większym zastrzeżeniem, uznaje za prawdziwe informacje o przygotowaniach do "krwawego kwadransa". Pogląd ten opiera się przede wszystkim na dwóch niezależnych od siebie źródłach. Pierwszym jest korespondencja Sekretariatu Krajowego KPP (określana jako tzw. "Listy z domu"), która znajduje się w Centralnym Archiwum KC PZPR, drugim zaś Komunikaty Informacyjne wydawane przez kręgi związane z Frontem Morges, zwłaszcza zaś komunikat nr 14 z 22 listopada 1937 roku. Autorem tego ostatniego był przypuszczalnie płk Izydor Modelski - czołowy działacz Stronnictwa Pracy. Według tych dokumentów w początkach października 1937 roku miało dojść do silnego zaostrzenia stosunków między Rydzem-Śmigłym a prezydentem Mościckim. 7 października na posiedzeniu rządu z udziałem Mościckiego, Rydza-Śmigłego i Koca doszło do gwałtownej wymiany zdań. Koc oskarżył czołowego działacza "Naprawy" *["Naprawa" (nazwa pochodzi od Związku Naprawy Rzeczypospolitej powstałego w 1927 r.) była jedną z większych grup centrolewicy piłsudczykowskiej. Często udzielała ona poparcia Mościckiemu w jego walce z Rydzem i innymi sanatorami o autorytarnych sympatiach. Mimo formalnego udziału w tworzeniu OZN, "naprawiacze" (Michał Grażyński, Tadeusz Źenczykowski, Stanisław Bukowiecki, Stanisław Gierat) prowadzili cichą walkę z Kocem.], wojewodę śląskiego Michała Grażyńskiego, o paraliżowanie akcji tworzenia OZN-u. Dalej Koc miał powiedzieć, iż ma "dziesiątki tysięcy młodzieży do dyspozycji". Mówił tu najwyraźniej o Związku Młodej Polski. Zaproponował także likwidację związków zawodowych i utworzenie w ich miejsce korporacji. Wywołało to ripostę ze strony ministrów: Poniatowskiego i Kościałkowskiego. Także Mościcki i Kwiatkowski wypowiedzieli się przeciw Kocowi. Poparł natomiast Koca Rydz-Śmigły. Mimo to podczas narady zaznaczyła się przewaga prezydenta i jego zwolenników. Inny był stosunek sił podczas kolejnego rozszerzonego posiedzenia rządu, kilka dni później. Zyskawszy przewagę zwolennicy Rydza-Śmigłego mieli zażądać, aby Mościcki powołał najpóźniej do 19 października nowy gabinet, w którym premierem miał zostać dotychczasowy minister sprawiedliwości, Witold Grabowski, znany ze swych totalistycznych sympatii. Prezydent odpowiedział na to zręcznym unikiem - symulowaniem choroby, co pozwoliło mu na niepodejmowanie żadnej oficjalnej decyzji. To z kolei miało skłonić Rydza do ostatecznej rozprawy. W przyjęciu takiego rozwiązania miał odegrać także rolę nacisk, jaki wywarł Piasecki zarówno na Koca, jak i na Rydza-Śmigłego. Zdołał ich jakoby przekonać, że w istniejącej sytuacji nie ma innej drogi, jak tylko dokonanie krwawego przewrotu.

Już w połowie października rozeszły się pogłoski, że grupa bepistów przechodzi przeszkolenie w Golędzinowie, gdzie mieściła się szkoła oddziałów szturmowych Policji Państwowej. Miała ona stanowić trzon oddziałów zamachowych. Całą zaś akcją miał kierować wiceminister spraw wewnętrznych, Jerzy Paciorkowski, oraz nowy szef sztabu OZN-u, płk Zygmunt Wenda. Obok falangistów oddziały egzekucyjne tworzyć mieli specjalnie w tym celu wyselekcjonowani i zaprzysiężeni wojskowi niższych stopni. Celem "nocy długich noży" miała być fizyczna likwidacja około 1 500 osób, zarówno z kręgu opozycji, jak i z samego obozu rządzącego. Drugie tyle osób miało być aresztowane. Planowano między innymi uwięzienie Ignacego Mościckiego, Aleksandry Piłsudskiej, Sławka i Prystora. "Krwawy kwadrans" miał nastąpić w nocy z 25 na 26 października 1937 roku. Termin ten wybrano nieprzypadkowo - otóż dla zmylenia przyszłych ofiar oraz uzyskania ewentualnego alibi w przypadku niepowodzenia - Rydz-Śmigły przebywał w tym czasie z oficjalną wizytą w Bukareszcie. Wraz z nim miał tam pojechać podobno Piasecki, którego Komunikat Informacyjny określał "zaufanym doradcą Rydza". Rzeź nie doszła jednak do skutku z dwóch powodów. Po pierwsze, po zamieszczeniu przez jedno z pism falangistowskich gwałtownego ataku na Mościckiego premier Składkowski polecił aresztować około 80 bepistów, z których wielu miało brać udział w zamachu. Po drugie zaś, samej idei "nocy św. Bartłomieja" mieli przeciwstawić się wyżsi oficerowie, którym podlegał garnizon warszawski. Przeciwni zamachowi byli generałowie: Narbutt-Łuczyński i Piskor. Wszystko to wywołało kontrakcję ośrodków zagrożonych zamachem, przede wszystkim zaś grupy zamkowej prezydenta Mościckiego.

Jeszcze przed planowanym terminem zamachu, 14 października, została utworzona Międzyzwiązkowa Komisja Porozumiewawcza Polskich Organizacji Młodzieży, w skład której weszły: ZHP, Związek Strzelecki i Centralny Związek Młodej Wsi, a nieco później także Organizacja Młodzieży Pracującej. Inicjatywa powołania tej komisji (zwanej popularnie "Czwórporozumieniem"), wyszła z kręgów "Naprawy" i była próbą stworzenia przeciwwagi wobec podporządkowanego Kocowi i Piaseckiemu ZMP. Szefa OZN-u zaatakowano także bardzo mocno na posiedzeniu przewodniczących poselskich grup regionalnych 20 października 1937 roku. Po powrocie z Bukaresztu Śmigły próbował opanować sytuację, która wyraźnie stawała się dlań niekorzystna. W tym celu zwołał 30 października odprawę delegatów Związku Legionistów, na którą przybyło około 200 osób. Zebrani wysłuchali chaotycznego przemówienia Rydza, który z jednej strony szydził z siedzących na sali, "że się boją nocy św. Bartłomieja", z drugiej natomiast zapowiadał, "że przed niczym się nie cofnie". Trudno dzisiaj stwierdzić, jaki sens miało to przemówienie, wszelako pozycji Rydza nie umocniło. "Zebrani rozeszli się wzburzeni" - stwierdzał Komunikat Informacyjny. Prezydent Mościcki mimo tego dwuznacznego zresztą dementi ze strony Śmigłego kontrakcji nie zaprzestał i 13 listopada przyjął dwunastoosobową delegację PPS, w skład której wchodzili między innymi Arciszewski, Niedziałkowski, Pużak i Żuławski. Delegaci przedstawili memoriał postulujący dokonanie szeregu zmian tak w życiu wewnętrznym kraju, jak i w jego polityce zagranicznej. Była to wyraźna próba dania do zrozumienia grupie Rydza, że w ostateczności Mościcki i jego zwolennicy mogą poszukać sojuszników na lewicy.

Plotki na temat zamachu utrzymywały się jeszcze przez dość długi czas, nawet po usunięciu Koca ze stanowiska szefa OZN-u. Komunikat Informacyjny nr 17 z 16 lutego 1938 roku stwierdzał: "Rydz łącznie z Kasprzyckim dążą do podjęcia w czasie możliwie najbliższym zamachu stanu. Rzekome ugięcie się Rydza wobec Mościckiego ma mu to zadanie ułatwić. Stąd są nawet próby kompromisu, przy którym Kasprzycki, po odejściu Sławoja, miałby zostać premierem. To ułatwiłoby w dużym stopniu zamach Rydzowi".

Istnienie przygotowań do "nocy św. Bartłomieja" poddaje w wątpliwość Jacek M. Majchrowski. Opierając się na relacjach Karola Popielą i Jerzego Rutkowskiego stwierdza, że zamach był prowokacją mającą wyeliminować Koca z areny politycznej oraz doprowadzić do zaostrzenia walki na linii Mościcki-Śmigły. W celu tym ułożono listę proskrypcyjną, na której umieszczono nazwiska kilkuset działaczy z różnych środowisk politycznych. Listę tę miano następnie przesłać kilku osobom, które się na niej znajdowały z adnotacją, iż została przechwycona. Cała akcja miała być przygotowana przez lewicę sanacyjną.

Z nieco innego powodu podważa tezę o prawdziwości przygotowań do "nocy św. Bartłomieja" Andrzej Ajnenkiel. Wykorzystuje on fakt, że w gabinecie Władysława Sikorskiego utworzonym we Francji w okresie od 9 października do 9 grudnia 1939 roku funkcję ministra skarbu pełnił Adam Koc. W związku z tym stwierdza: "Trudno chyba sobie wyobrazić, by włączono do rządu człowieka, który przed niespełna dwoma laty montował plan zlikwidowania kilku tysięcy osób, w tym swoich aktualnych kolegów z rządu emigracyjnego".

Nie przesądzając o prawdziwości którejkolwiek z podanych wersji, przedstawić warto także stosunek samych bepistów do sprawy "nocy św. Bartłomieja". Oficjalna wypowiedź Piaseckiego na ten temat nie jest znana *[J. Rutkowski twierdzi, że Piasecki w rozmowach prywatnych zaprzeczał istnieniu przygotowań do "krwawego kwadransa", ale z drugiej strony nie zgadzał się na oficjalne dementi w tej sprawie. Takie stanowisko utrzymał aż do śmierci. Zdaniem J. Rutkowskiego wynikało to z ambicji Piaseckiego "który był dumny z tego, że ktoś mógł go podejrzewać o przygotowanie list proskrypcyjnych". Ponadto J. Rutkowski uważając "noc św. Bartłomieja" za prowokację, stwierdził jednak: "Nie mogę dać słowa, że Piasecki nie rozmawiał z nikim w sprawie nocy św. Bartłomieja. Natomiast na pewno nie miał z tym nic wspólnego Związek Młodej Polski".], ale Falanga kilkakrotnie kategorycznie zaprzeczała udziałowi RNR-u w przygotowaniach. Znamiennym jest także fakt, że nawet po latach działacze RNR-u kategorycznie zaprzeczali przygotowaniom do "krwawego kwadransa". Oczywiście do takich oświadczeń należy podchodzić z dużą dozą sceptycyzmu. W samej bowiem Falandze z tego okresu znaleźć można artykuły sugerujące, iż RNR przygotowuje się do jakiejś akcji o decydującym znaczeniu. Przykładowo można w skrócie przeanalizować dwa artykuły Wojciecha Kwasieborskiego - najbliższego wówczas współpracownika Piaseckiego. Pierwszy z nich jest prawie w całości poświęcony przedstawieniu znaczenia Bolesława Piaseckiego dla całego Ruchu Narodowo-Radykalnego: "[...] nasz stosunek do Bolesława Piaseckiego opiera się na pełnym, głębokim zrozumieniu prawdy, że On najlepiej, najmądrzej prowadzi RNR do zwycięstwa. Związek między RNR i jego przywódcą jest związkiem nierozerwalnym. Wskutek tego ci wszyscy, którzy by kiedykolwiek pragnęli iść razem z nami, winni zrozumieć, że droga do naszych szeregów wiedzie przede wszystkim przez uznanie przywództwa Bolesława Piaseckiego w RNR, uznanie całkowite i bez zastrzeżeń". Tekst ten stanowi wyraźną próbę umocnienia osobistej pozycji Piaseckiego wewnątrz Ruchu oraz podkreślenia znaczenia dyscypliny organizacyjnej wobec nadchodzącego "Przełomu". Drugi artykuł Kwasieborskiego nosi znamienny tytuł "Polska stoi w przededniu Przełomu". Po wzięciu w obronę Koca, który "zadarł z podziemną mafią", autor stwierdza: "Ruch Narodowo-Radykalny stał się celem, ku któremu posuwają się nieustannie i ze wszystkich stron siły fołksfrontu. Ale i dziś nie będziemy czekać na chwilę, w której przeciwnik zakończy swe przygotowawcze manewry. Uprzedzimy jego atak [sic]. [...] Polska stoi w przededniu Przełomu. Świadomość tego faktu stała się obecnie głównym motywem taktyki naczelnego zespołu kierowników Rewolucji - Ruchu Narodowo-Radykalnego".

Pierwszym sygnałem, że harmonijna dotąd współpraca ONR-Falangi z OZN-em zbliża się ku końcowi, był wywiad Koca dla Gazety Polskiej udzielony 27 października 1937 roku. Koc, bez wątpienia pozostający pod silnym wpływem Piaseckiego, naciskany jednak z wielu stron, zmuszony był oświadczyć, iż: "Nie istnieje żaden związek między OZN a Falangą", oraz, co ważniejsze, że Związek Młodej Polski nie ma charakteru nadrzędnego względem innych organizacji młodzieży sanacyjnej. Nie zmieniło to oczywiście jeszcze w niczym istniejącego stanu rzeczy, ale z pewnością nie wróżyło także niczego dobrego na przyszłość. Jakby dla uspokojenia Piaseckiego w tym samym wywiadzie Koc oświadczył, że rezygnuje z formalnego stanowiska kierownika ZMP, przekazując je Rutkowskiemu. Niewątpliwą próbą ustabilizowania sytuacji ze strony Koca było także odwołanie z funkcji szefa sztabu OZN-u płk. Jana Kowalewskiego (który prowadził "krytą" działalność wymierzoną w Rutkowskiego) i zastąpienie go płk. Zygmuntem Wendą. Okazało się jednak, że Wenda, choć był przedstawicielem totalistycznego kierunku powstałego w łonie samej sanacji (tzw. grupy "Zaczynu"), bynajmniej nie pałał sympatią do pokrewnych mu ideowo falangistów.

Natomiast pierwszą poważną stratą, jaką RNR poniósł w wyniku ofensywy grupy "zamkowej" i demokratycznych elementów obozu belwederskiego, było zmuszenie Musioła do ustąpienia ze stanowiska kuratora ZNP. Nastąpiło to 13 listopada 1937 roku. Jego funkcję przejął zaufany człowiek ministra oświaty, Wojciecha Świętosławskiego (jednego z ministrów związanych z Mościckim i grupą zamkową) - Seweryn Maciszewski.

Piasecki uświadomił sobie, że należy przeciwdziałać podkopywaniu pozycji Koca, a tym samym i ONR-Falangi. Jednak sposób, jaki obrał po temu, był kolejnym poważnym błędem. Korzystając z pozwolenia części stojącego za Kocem aparatu państwowego, Piasecki postanowił przeprowadzić legalnie wielką manifestację członków RNR-u. W założeniu miała ona uświadomić przeciwnikom siłę Ruchu, jego zdyscyplinowanie i zdecydowanie, a tym samym zmusić ich do ustępstw. Wydaje się, że Piasecki podjął decyzję organizowania wiecu wskutek błędnej oceny sytuacji panującej wewnątrz obozu sanacyjnego. Nie rozumiał lub nie chciał rozumieć, że z październikowego przesilenia wyszły zwycięsko siły sanacyjnej centrolewicy i publiczna manifestacja falangistów, nasuwająca skojarzenia z wydarzeniami za zachodnią granicą, musiała wywołać skutek przeciwny do zamierzonego.

W niedzielę, 28 listopada 1937 roku, w cyrku Staniewskich przy ulicy Ordynackiej w Warszawie rozpoczął się wielki wiec RNR-u. Zgromadziło się na nim według informacji prasowych od tysiąca do trzech tysięcy osób (liczba ta zależna jest od stopnia niechęci danej gazety do RNR-u). Wiec otworzył Dziarmaga, po nim przemawiał Szpakowski, a następnie Kwasieborski. W trakcie przemówienia Kwasieborskiego, a po jego ataku na pięcioprzymiotnikowe wybory i w ogóle na wszelkie formy głosowania, z sali padł okrzyk: "Niech żyją pięcioprzymiotnikowe wybory". Okazało się, iż pochodził on z kilkudziesięcioosobowej grupy bojówkarzy socjalistycznych, którzy przybyli na wiec. Doszło do bijatyki, w której najbardziej ucierpieli znajdujący się w mniejszości przeciwnicy. Do szpitala odwieziono czterech młodych socjalistów, w tym także siedemnastoletniego Janka Krasickiego, późniejszego przewodniczącego komunistycznego Związku Walki Młodych w czasie II wojny światowej. Otrzymał on trzy głębokie rany głowy. Po usunięciu socjalistów wiec kontynuowano. Kwasieborski dokończył swe przemówienie, a po nim głos zabrał Marian Reutt. Wreszcie na koniec na mównicę wszedł, w otoczeniu dwóch "adiutantów", sam Bolesław Piasecki. Swoje przemówienie poświęcił "czynnikom siły Ruchu Narodowo-Radykalnego".

Pierwszym z nich jest "program Wielkiej Polski". Powtarzając znane już założenia doktrynalne, uczynił Piasecki interesującą dygresję na temat totalizmu: "Przeciwnicy nasi nazywają nas totalistami - czynią to przez płytkość, bo nas nie rozumieją, czynią tak świadomie, licząc, że totalizm jest podobno w Polsce niepopularny. Totalizm to pojęcie bardzo ogólne - totalizmem jest faszyzm, jest hitleryzm i bolszewizm, totalistyczny jest wreszcie ustrój Kościoła katolickiego. Totalizm może być zły i dobry. Wartość zaś ustroju hierarchicznego państwa zależy od tego, czy potrafi połączyć organizację mas Narodu z życiem organizmu narodowego".

Jako drugi czynnik "siły RNR" wymienił Piasecki "typ człowieka". Był to jeden z jego ulubionych tematów. Mówiąc o cechach, jakie winien posiadać "nowy Polak", dokonał także analizy stanu istniejącego: "Rzeczywistość zaś dzisiejsza wypełniona jest jednostkami, które bądź mają poczucie odpowiedzialności, lecz nie działają, bo każdej akcji się boją, bądź jednostkami, które działają, lecz na własną rękę, nie wiedząc po co i nie myśląc o tym. Stąd polska apatia i warcholstwo jednocześnie". Tę część wypowiedzi zakończył następującym stwierdzeniem: "My chcemy i będziemy w naszej organizacji nosić mundury! Lecz powiem więcej: my chcemy przede wszystkim Polaków umundurować duchowo. Nie po to, by zgnębić indywidualność jednostki, lecz po to, by dać Polakowi zdrowe warunki rozwoju, by powstał jednolity w Narodzie pion moralno-ideowy".

Trzecim wreszcie czynnikiem "siły RNR" okazuje się być "świadomość drogi do zwycięstwa". Na czym ona polega? Piasecki odpowiada porównaniem: "Istnieje w całym obozie narodowym zasadnicza wątpliwość - kogo do chorej Polski wołać należy: lekarza chorób wewnętrznych czy chirurga. A ja mówię: wezwiemy chirurga! Trzeba zło, głupotę, materializm, błędy ustroju, wyzysk - rozbić cięciem. [...] W galaretowatą masę tę należy uderzyć bezwzględnie i szybko, uderzyć programem i siłą. Wtedy powstanie wstrząs, otworzą się źródła energii narodowej, powstanie Przełom".

Przemówienie zakończył Piasecki charakterystyczną pogróżką: "[...] tam, gdzie będzie zła wola, tam nie zawahamy się uderzyć i uderzenie będzie skuteczne".

Po zakończeniu wiecu doszło ponownie do starć z socjalistami, ale nie przybrały one większych rozmiarów dzięki interwencji dużych sił policyjnych.

Zarówno treść przemówień, jak i wystrój wnętrza cyrku: białe dłonie z mieczami na zielonym tle, olbrzymie hasło: "Życie i śmierć dla Narodu", wreszcie wzniesione w faszystowskim pozdrowieniu ręce, jak pisze Micewski, "wzbudziły przerażenie wśród inteligentniejszej części piłsudczyków". Sam Rydz-Śmigły doszedł do wniosku, że współpracę z ONR-Falangą należy przerwać lub przynajmniej znacznie ograniczyć. Próbował wraz z Bogusławem Miedzińskim przekonać do tego Koca. Ten jednak upierał się przy utrzymaniu współpracy z tym, w którego towarzystwie czuł się, "jakby znowu był w Legionach". Siła osobistego wpływu Bolesława Piaseckiego na Koca była olbrzymia. W końcu Rydzowi nie pozostało nic innego, jak zmusić Koca do rezygnacji. 10 stycznia 1938 roku Adam Koc ustąpił ze stanowiska szefa OZN-u "ze względu na zły stan zdrowia". Jego stanowisko objął gen. Stanisław Skwarczyński, dotychczasowy dowódca I Dywizji Legionowej Wojska Polskiego stacjonującej w Wilnie. Formalnie nic się nie zmieniło - nadal istniał Związek Młodej Polski, którym kierował Rutkowski i inni ludzie Piaseckiego, ale faktycznie był to już koniec układu z sanacją i jednocześnie wielka klęska Piaseckiego, klęska osobista. Oficjalne zerwanie współpracy było już tylko kwestią czasu.

(...) 

W październiku 1939 roku w okupowanej Warszawie doszło do powstania organizacji, która w sposób niedwuznaczny dążyła do porozumienia z władzami niemieckimi. Jej działalność zasługuje na możliwie dokładne omówienie, gdyż cała sprawa z nią związana miała istotne reperkusje w późniejszym życiu Bolesława Piaseckiego.

Spróbujmy najpierw zrelacjonować skąpe informacje, jakie udało się zgromadzić na temat tej organizacji, noszącej skrót NOR, który raz jest odczytywany jako Narodowy Obóz Rewolucji, raz zaś jako Narodowa Organizacja Radykalna.

Nie wiadomo dokładnie, kiedy NOR powstała. Najbardziej prawdopodobnym terminem jest pierwsza dekada października 1939 roku *[NOR powstało w wyniku porozumienia z niemieckimi władzami wojskowymi. Z pewnością można przyjąć, że utworzenie tej organizacji nastąpiło przed 26 października 1939 r., gdyż w tym dniu zlikwidowano ostatecznie wojskową administrację tymczasową na terenach okupowanych i od tego momentu decydujący głos w sprawach politycznych zaczęło mieć Gestapo. Cz. Madajczyk, "Generalna Gubernia w planach hitlerowskich. Studia", Warszawa 1961, s. 15.]. Głównym inicjatorem utworzenia tej organizacji był Andrzej Świetlicki - przed wojną, przypomnijmy, członek Komitetu Porozumienia Organizacji Narodowo-Radykalnych, szef organizacji warszawskiej RNR-u. Obok niego z byłych falangistów w NOR znaleźć się mieli również: Berdycki, Ryszard Oracz i Jerzy Cybichowski *[J. Rubin potwierdza na podstawie swych badań próbę nawiązania kontaktu przez Piaseckiego z okupantem. Jako współpracowników Piaseckiego wymienia się: W. Studnickiego, prof. J. Cybichowskiego i ks. S. Trzeciaka, "Żydzi w Łodzi pod okupacją niemiecką", Londyn 1988, s. 141.]. Eks-falangiści nie byli jednakże jedynym środowiskiem tworzącym tę organizację. W NOR znaleźli się także przedwojenni sympatycy narodowego socjalizmu, członkowie Polskiego Towarzystwa Kultury i Oświaty Robotniczej "Pochodnia" - Erazm Samborski i Podgórski oraz germanofile - Władysław Studnicki, Pułaski, Zygmunt Cybichowski i ksiądz Stanisław Trzeciak. O koncepcjach politycznych NOR można dowiedzieć się nieco z ulotki wydanej przez to ugrupowanie. Niestety, autorom nie udało się do niej dotrzeć, toteż mogą oni jedynie przedstawić jej treść na podstawie relacji Włodzimierza Sznarbachowskiego. Jego zdaniem, ulotka ta miała zawierać bardzo ostrą krytykę polityki zagranicznej rządu sanacyjnego, która doprowadziła do wybuchu wojny z Niemcami. Za tę niepotrzebną wojnę Polska musi zapłacić Pomorzem, Poznańskim i Śląskiem. Wszelako taka tragiczna sytuacja nie przekreśla - zdaniem autorów ulotki - możliwości istnienia Polski. Ponieważ nieuchronny jest konflikt między hitlerowskimi Niemcami a sowiecką Rosją, przeto Polska powinna przystąpić do tworzenia armii, która przy boku Hitlera walczyć będzie z ZSRR. Zwycięstwo Niemiec w tym konflikcie pozwoli Polsce uzyskać tereny wschodnie, które zrekompensują jej straty wynikłe z niepotrzebnego konfliktu z III Rzeszą. Funduszy potrzebnych na wystawienie armii i odbudowę przyszłego państwa dostarczyć miało skonfiskowanie mienia żydowskiego.

Od niemieckiej administracji wojskowej inicjator NOR, Andrzej Świetlicki, otrzymał dawny lokal Związku Młodej Polski w Alejach Ujazdowskich oraz mieszkanie Juliana Tuwima. Jednakowoż, gdy władzę przejęła administracja cywilna, a sprawami politycznymi zaczęło zajmować się Gestapo, NOR została wyjęta spod prawa. Mimo tego zakazu spotkania w lokalu w Alejach Ujazdowskich odbywały się nadal. Wydaje się, że Świetlicki i zwolennicy jego koncepcji politycznych korzystali z poparcia pewnych kół wojskowych, które, jak można przypuszczać, nawiązywały swą protekcją do koncepcji von Beselera z lat I wojny światowej. Dopiero w kwietniu 1940 roku Hitler zabronił niemieckiemu dowództwu mieszania się w problemy polityczne na zajętych terenach. Jedną z przyczyn tej decyzji kanclerza III Rzeszy mogła być właśnie sprawa NOR. Andrzej Świetlicki został aresztowany i 8 maja 1940 roku trafił na Pawiak. Przebywał tam blisko półtora miesiąca, a następnie został rozstrzelany w wielkiej egzekucji w Palmirach 20-21 czerwca 1940 roku. Taki był finał bodaj najpoważniejszej próby podjęcia kolaboracji z hitlerowskim okupantem.

Przedmiotem kontrowersji, które towarzyszyły Bolesławowi Piaseckiemu z różnym nasileniem właściwie do końca życia, jest jego ewentualny udział w akcji organizowanej przez Andrzeja Świetlickiego. Ponieważ nie są znane dokumenty niemieckie dotyczące NOR (nie wiadomo, czy w ogóle istnieją), w ramach organizacji Andrzeja Świetlickiego. Twierdzi, że Piasecki starał się Te zaś różnią się od siebie diametralnie. Z osób żyjących, a będących jesienią 1939 roku w kontakcie z Piaseckim dysponujemy relacjami Włodzimierza Sznarbachowskiego i Zygmunta Przetakiewicza. Z relacji W. Sznarbachowskiego wynika, iż Piaseckiego Niemcy aresztowali po raz pierwszy, na przeciąg kilku dni, jeszcze w październiku 1939 roku - wkrótce po jego powrocie do Warszawy. Wtedy też miał on rozpocząć rozmowy z przedstawicielami Wehrmachtu. Tak pisze na ten temat Sznarbachowski: "Piasecki przed najbliższymi nie ukrywał, że prowadził rozmowy z Wehrmachtem. Nie ujawniając z kim, ani na jakim szczeblu. Mówił o tym i mnie, a jego matka po aresztowaniu syna [drugim z kolei - przyp. aut.] liczyła na to, że Wehrmacht weźmie go w obronę przed Gestapo". Jakie cele stawiał sobie Piasecki podejmując tak ryzykowne kontakty? Sznarbachowski odpowiada: "W październiku [1939 r. - przyp. aut.] Piasecki myślał o stworzeniu rządu okrojonej Polski. Kandydatem na prezydenta był docent Uniwersytetu Warszawskiego, znany internista Michalski. Ubiegał się też o to na własną rękę prof. Zygmunt Cybichowski. Piasecki zamierzał stworzyć dwie organizacje: jawną, współpracującą z Niemcami NOR oraz podziemną, walczącą z Niemcami, na której czele miał stać Przetakiewicz [...]".

Zgoła odmienne stanowisko zajmuje Zygmunt Przetakiewicz. Neguje on jakikolwiek udział Bolesława Piaseckiego w próbie kolaboracji z Niemcami w ramach organizacji Andrzeja Świetlickiego. Twierdzi, że Piasecki starał się bezskutecznie wytłumaczyć Świetlickiemu bezsensowność i szkodliwość tego rodzaju działalności. Jednakowoż Zygmunt Przetakiewicz potwierdza, że Bolesław Piasecki wydał mu polecenie tworzenia tajnej organizacji konspiracyjnej. Nosiła ona nazwę: Narodowa Organizacja Walki, a należeli do niej obok Przetakiewicza także: Barbara Chrzanowska, Jerzy i Stanisław Hniedziewicze, Mieczysław Nawrót, Julian Nowakowski, Mieczysław Sangowicz, Jan Wyszomirski i Mieczysław Chądzyński. Wszyscy oni byli przed wojną członkami Ruchu Narodowo-Radykalnego. Wszelako grupa ta nie podjęła szerszej działalności. Stało się tak z jednej strony na skutek aresztowania Piaseckiego, z drugiej zaś z powodu zagrożenia, jakie niósł ze sobą Brochwicz. W związku z tą ostatnią sprawą Przetakiewicz wraz z częścią wymienionych wyżej osób przedostał się na przełomie grudnia 1939 roku i stycznia roku 1940 na Węgry, skąd udał się dalej do Francji.

Jak zatem widać, problem roli Bolesława Piaseckiego w utworzeniu i działalności NOR nie jest całkowicie wyjaśniony. Z jednej strony nie można wykluczyć, że Piasecki licząc na klęskę Niemiec wiosną 1940 roku, zamierzał dokonać przy pomocy tych ostatnich rozprawy ze znienawidzonym fołksfrontem, a następnie po upadku okupanta przejąć władzę w Polsce. Z drugiej jednak strony, trudno uwierzyć, że Piasecki wychowany w antyniemieckim duchu narodowej demokracji, świadom terroru rozpętanego przez hitlerowców, poszedł na jakiekolwiek próby porozumienia. Jest to więc kolejna zagadka w życiu Bolesława Piaseckiego.

(...) 

Rok 1957 rozpoczął się dla Bolesława Piaseckiego bardzo szczęśliwie. Po spotkaniu 2 stycznia kierownictwa PAX-u z Władysławem Gomułką Stowarzyszenie nie tylko zostało utrzymane przy życiu, ale także pozwolono mu na znaczny rozwój bazy organizacyjnej. Tym samym zakończył się w historii Stowarzyszenia okres, który trwał od 1945 r. do końca roku 1956, a który można określić jako walkę o powstanie i zachowanie fizycznej egzystencji. Gdy nadchodziły lepsze lata, a wraz z nimi nadzieje na podniesienie znaczenia politycznego Stowarzyszenia PAX, na Bolesława Piaseckiego spadła tragedia osobista. Tragedia największa w życiu, której nie można nawet porównać do śmierci żony i brata w sierpniu 1944 r. podczas Powstania Warszawskiego.

We wtorek, 22 stycznia, został uprowadzony pierworodny syn przewodniczącego PAX-u - 16-letni Bohdan. Zdarzenie to miało miejsce o godz. 13.46 przy zbiegu ulic Wejnerta i Naruszewicza na Mokotowie, w okolicy gimnazjum p.w. św. Augustyna, którego Bohdan był uczniem. Wcześniej, około godz. 13.20, przy ulicy Wejnerta zatrzymała się taksówka, z której wysiadło dwóch mężczyzn. Po pewnym czasie jeden z nich podszedł do wychodzących z budynku szkoły chłopców, wśród których był Bohdan Piasecki, wylegitymował się przed synem Bolesława Piaseckiego jakimś dokumentem i poprosił go do taksówki o numerze bocznym - jak dobrze zapamiętali koledzy Bohdana - T-75-222. Fakt, iż Bohdan udał się bez najmniejszych oporów do taksówki, świadczy o tym, że porywacz musiał się posługiwać jakimś wiarygodnym dokumentem. W tym miejscu urwał się całkowicie wszelki bezpośredni ślad po porywaczach.

W tym samym dniu około godz. 16.00 Bolesław Piasecki został telefonicznie poinformowany przez porywaczy o fakcie uprowadzenia Bohdana, a także warunkach zwolnienia syna. Żądano okupu opiewającego na sumę czterech tysięcy dolarów i 100 tysięcy złotych. Jednocześnie oznajmiono, iż dalsze szczegóły dotyczące porwania zawarte są w liście, jaki spoczywa na poste-restante w jednym z urzędów pocztowych. Istotnie, taki list czekał na adresata już od czterech dni. Piasecki przystał oczywiście na warunki okupu. Pieniądze na ten cel zostały uzyskane z kredytu Sp. Wydawniczej PAX, na mocy uchwały Zarządu Stowarzyszenia z 22 stycznia. Dzięki temu w ciągu 24 godzin udało się zebrać całą kwotę, jakiej żądali porywacze.

Po południu 24 stycznia porywacze ponownie zatelefonowali do Piaseckiego żądając, aby jego przedstawiciel następnego dnia wyszedł około godziny 10.00 z domu wraz z okupem i jelenimi rogami w ręku jako znakiem rozpoznawczym, zgubił śledzących milicjantów i o godzinie 13.00 stawił się w restauracji "Kameralna" przy ulicy Foksal, gdzie miał oczekiwać na telefon. Wszystkie te żądania oczywiście Piasecki wypełnił. Przedstawicielem przewodniczącego PAX-u został zaprzyjaźniony ksiądz - Mieczysław Suwała.

O godzinie 13.30 ksiądz Suwała został w restauracji wezwany do telefonu. Poinformowano go, że ma udać się do domu w alei Na Skarpie, gdzie na strychu w pudełku po zapałkach oczekują na niego dalsze instrukcje. I faktycznie, gdy duchowny udał się w wyznaczone miejsce, znalazł tam dalsze wskazówki. Zgodnie z nimi podążył na prawy brzeg Wisły, gdzie przy ostatnim moście kolejowym miały spoczywać dalsze informacje, a także pantofel Bohdana. Gdy dotarł pod most znalazł tylko sam pantofel, bez obiecanych dalszych wskazówek. I na tym ślad się urwał.

Tego samego dnia wieczorem Piasecki otrzymał telefon, w którym porywacze zawiadomili go, że w drzwiach kościoła św. Andrzeja zatknięty jest list do niego. Gdy przewodniczący PAX-u przeczytał go, dowiedział się, iż kwota okupu została podwyższona ze stu do dwustu tysięcy złotych jako kara za poinformowanie milicji o porwaniu.

Wieczorem 27 stycznia Jan Dobraczyński został telefonicznie poinformowany, że jeżeli Bolesław Piasecki pragnie odzyskać syna, to powinien stawić się u niego w dniu następnym o godz 12.00 wraz z okupem. O wyznaczonej porze zjawili się u Dobraczyńskiego przedstawiciele przewodniczącego PAX-u, ale przez sześć godzin nie otrzymali żadnej wiadomości od porywaczy. Był to ostatni sygnał od przestępców.

Równocześnie wraz z zawiadomieniem milicji i próbami wykupienia Bohdana ludzie Bolesława Piaseckiego rozpoczęli poszukiwania sprawców zbrodni na własną rękę. Jedynym śladem, jakim dysponowali, był numer taksówki, którą posłużyli się porywacze, a który zapamiętali koledzy Bohdana. Jednakże na pytanie skierowane do władz bezpieczeństwa o personalia dysponenta taksówki nadeszła odpowiedź, iż podany numer jest nieaktualny. Wtedy pracownicy PAX-u wyruszyli na miasto w poszukiwaniu samochodu, użytego przez porywaczy. Poszukiwania nie trwały długo; wkrótce została w Warszawie na Pradze zatrzymana przez Tadeusza Anderszewskiego taksówka o numerze bocznym T-75-222. Za kierownicą nie siedział jednak dysponent, ale jego zmiennik. Dysponentem okazał się niejaki Ignacy Ekerling - jeżeli nie uczestnik, to w każdym bądź razie koronny i jedyny znany świadek porwania. Niedługo później Ekerling otrzymał zgodę na wyjazd emigracyjny i spokojnie podążał w kierunku przejścia granicznego w Zebrzydowicach. Wszelako czujność ludzi Piaseckiego zapobiegła jego wyjazdowi z kraju - został on zawrócony z przejścia granicznego.

Cały casus Ekerlinga, a także - jak twierdzi obecnie Franciszek Szlachcic - błędy szkolne prowadzących śledztwo (ginęły nawet dowody rzeczowe) świadczą niezbicie o tym, że zachowanie Służby Bezpieczeństwa w tej sprawie było skandaliczne. Co więcej, wymowa tych faktów sprawia wrażenie, że sprawcy porwania, jeżeli sami nie byli funkcjonariuszami władz bezpieczeństwa, to musieli mieć wśród niektórych z nich bardzo mocne poparcie. Znamienne jest także, że ogłoszenia w prasie o uprowadzeniu Bohdana Piaseckiego pojawiły się dopiero w cztery dni po porwaniu, a w samym Słowie Powszechnym ukazywały się najpierw codziennie, a później co jakiś czas (tydzień-dwa tygodnie), aż do odnalezienia zwłok 8 grudnia 1958 roku.

Zwłoki odnaleźli przypadkowo, w piwnicy domu przy ulicy Świerczeskiego 88 A (róg z ul. Marchlewskiego), hydraulicy dokonujący przeglądu stanu sanitarnego budynku. Gdy zauważyli oni zabite gwoździami drzwi prowadzące z piwnicy do sanitariatów, postanowili sprawdzić, co się za nimi kryje. Po wyważeniu ich ukazał się wstrząsający widok: w ubikacji leżały zmumifikowane - na skutek panujących warunków - leżące na wznak zwłoki Bohdana. Ze względu na małe rozmiary pomieszczenia miały podkurczone nogi, a w lewej stronie klatki piersiowej tkwił sztylet o 16-centymetrowej klindze. Obdukcja wykazała, że zgon nastąpił na skutek pęknięcia podstawy czaszki i kości skroniowej, w wyniku uderzenia tępym narzędziem, a także rozległej rany lewego płuca. Nie udało się ustalić bezpośredniej przyczyny zgonu, dlatego też przyjęto, że śmierć nastąpiła na skutek ciosów zadanych tępym narzędziem, jak i rany kłutej. Swoją wymowę ma także stwierdzenie komunikatu prokuratury, że odnaleziono zwłoki Bohdana "w toku śledztwa związanego z uprowadzeniem", podczas gdy po latach wiadomo, iż "ciało zostało odnalezione przypadkowo".

Rekonstrukcja wydarzeń, wedle A.W. Małachowskiego, wyglądała następująco: "Chłopca zawieziono do budynku oznaczonego numerem 88 A przy ul. Świerczewskiego i prawdopodobnie przetrzymano w jednym z mieszkań. Tam też ogłuszony został ciosem zadanym jakimś tępym narzędziem w głowę, a następnie zniesiony do ubikacji w piwnicy i ugodzony sztyletem w lewą część klatki piersiowej. Na podstawie oględzin ubrania ustalono, że czas od momentu porwania do zgonu był krótki; ubranie nie miało charakterystycznych śladów świadczących o dłuższym noszeniu. Trudno zaś przyjąć założenie, że ofiara została rozebrana z garderoby i dopiero tuż przed śmiercią ubrana na powrót". W tym kontekście pozorowanie uprowadzenia na tle rabunkowym dowodzi, iż było to przemyślane działanie sprawców mające na celu zmylenie tropu, gdyż porywacze nie próbowali nawet podjąć żądanej sumy pieniędzy.

O roli Ekerlinga w porwaniu świadczy nie tylko próba opuszczenia wraz z rodziną kraju wkrótce po uprowadzeniu Bohdana, ale także fakt, że większość skrzynek kontaktowych znajdowała się w budynkach, w których mieszkali ludzie związani w mniejszym lub większym stopniu z taksówkarzem. W dodatku zaś znajomy Ekerlinga - Jan Kossowski dysponował lokalem w budynku, w którym znaleziono zwłoki *[Jan Kossowski był w tym czasie pracownikiem KM MO, a zajmowany przez niego lokal nr 120 należał do działu gospodarczego Komendy Miejskiej. W niedługim czasie po porwaniu Bohdana Kossowski odszedł ze służy w MO, a jesienią 1957 r. wyjechał do Izraela.].

"Pod ciśnieniem tych zarzutów - pisze A. Małachowski - Ignacy E[kerling] został w kilkanaście miesięcy po porwaniu Bohdana Piaseckiego, 1 kwietnia 1958 roku aresztowany, a 29 września 1959 roku Prokuratura Wojewódzka w Warszawie wniosła przeciwko niemu akt oskarżenia. Zarzucano mu, że: «udzielił pomocy w pozbawieniu wolności Bohdana Piaseckiego, w szczególności przez to, że dostarczył sprawcom obsługiwany przez siebie samochód MPT [...]». Do rozprawy nie doszło jednak. Po pewnym czasie akta przekazane zostały ponownie do Prokuratury Wojewódzkiej (12 listopada 1959 roku) w celu - jak zaznaczono w postanowieniu Sądu Powiatowego dla m.st. Warszawy Wydziału Karnego IX - uzupełnienia śledztwa. Organa ścigania odkryły - napisano w uzasadnieniu - powiązania Ignacego E[kerlinga] ze światem przestępczym... Nieco jednak później E[kerling] został zwolniony z aresztu i chociaż do śmierci w latach siedemdziesiątych pozostawał - jak należy przypuszczać - pod inwigilacją, nie był już w sprawie Bohdana Piaseckiego poważniej niepokojony. Również ludzie, którzy w taki czy inny sposób przewinęli się przez sprawę, opuścili z reguły Polskę na fali emigracji przełomu lat 50 i 60".

Aby zrozumieć tło polityczne porwania Bohdana Piaseckiego, należy przypomnieć sobie atmosferę, jaka panowała w Polsce z końcem 1956 roku. Zasadniczo były dwa środowiska atakujące dotychczasową działalność Bolesława Piaseckiego i i Stowarzyszenia PAX. Pierwszym było środowisko liberalizujących intelektualistów i dziennikarzy, którzy w okresie październikowej odwilży rozpętali szeroką kampanię prasową wymierzoną przeciw ideologii i przede wszystkim działalności Stowarzyszenia. Drugim była część wysoko postawionych działaczy partyjnych, określanych jako frakcja puławska, którzy dążyli do likwidacji PAX-u. Przebieg porwania, podobnie jak śledztwo dowiodło, że sprawcy, jeżeli wywodzili się czy też byli powiązani z którymś z dwóch wymienionych wyżej środowisk, to raczej z frakcją puławian.

Tym niemniej cała kampania prasy paxowskiej wokół porwania Bohdana zrzucała odpowiedzialność, przynajmniej moralną, za tę zbrodnię na wszystkich tych, którzy wcześniej ośmielili się publicznie zaatakować Stowarzyszenie. Zresztą teza ta lansowana jest przez prasę PAX-u po dzień dzisiejszy. Bezsprzeczne jest, że uprowadzenie i zabójstwo Bohdana Piaseckiego miało charakter polityczny, jednakże zrzucanie za to odpowiedzialności na przeciwników, którzy swoje polemiki czy ataki sygnowali imieniem i nazwiskiem ma charakter co najmniej niesmaczny - jest próbą zdyskontowania osobistej tragedii przewodniczącego PAX-u dla celów politycznych.

Historia porwania Bohdana Piaseckiego wzbudziła zainteresowanie całej Polski. Miało ono charakter ambiwalentny: z jednej strony powszechne było współczucie dla Bolesława Piaseckiego, z drugiej natomiast pojawiły się absurdalne plotki, z których najskrajniejsza twierdziła, iż uprowadzenie zorganizował ojciec, a Bohdan przebywa za granicą u swojej matki. Właśnie w tym kontekście odczytano w PAX-ie artykuł Leszka Moczulskiego, Zdzisława Szakiewicza i Jerzego Woydyłło, "Zagadka cichej uliczki", który ukazał się w lutym 1957 roku w Dookoła Świata, a którego ostatnie sformułowanie brzmiało: "Gdzie jest Bohdan Piasecki? W Warszawie, poza Warszawą, za granicą?" W artykule tym - a właściwie quasi-reportażu - zamieszczono zdjęcia miejsc, gdzie był uprowadzony i w których mógł przez jakiś czas przebywać Bohdan, a celem tego artykułu była pomoc śledztwu. Jednakże niezręczne ostatnie sformułowanie wywołało istną burzę: w redakcji Dookoła świata pojawili się ludzie rozpoznani jako "ochrona" Bolesława Piaseckiego, toteż zapowiedziane dalsze artykuły na ten temat nie ukazały się już nigdy.

Do końca życia Bolesław Piasecki starał się doprowadzić do ujęcia sprawców porwania i zamordowania swego syna. Co jakiś czas zwracał się do władz z prośbą o doprowadzenie śledztwa do końca - jednakże bez skutku. Sam prowadził prywatne dochodzenie, którym - z jego ramienia - zajmował się Ryszard Sienkiewicz - działacz Stowarzyszenia. W toku dochodzenia udało mu się nawiązać kontakt z funkcjonariuszem MSW, który obiecał dostarczyć przekonywających dowodów - kto zamordował Bohdana. Jednakowoż Bolesław Piasecki obawiając się prowokacji - i zapewne wierząc w skuteczność oficjalnego śledztwa - poinformował o tym władze. Skutkiem tego nikt z paxowców nie ujrzał więcej wspomnianego funkcjonariusza.

W pierwszym okresie po uprowadzeniu syna Piasecki był tak załamany, że nie mógł kierować swoją organizacją. Fakt, iż kontrola nad Stowarzyszeniem nie wymknęła mu się w tym czasie z rąk, zawdzięczał swoim najbliższym współpracownikom: Hagmajerowi, Przetakiewiczowi i Dobraczyńskiemu, który, mimo że formalnie nie należał do Stowarzyszenia, pozostawał w bardzo bliskich kontaktach z PAX-em i przede wszystkim Bolesławem Piaseckim.