Życie
z dnia 2001-04-19
Maciej
Urbanowski
Śmierć
radykała
Czy ewolucja ideowa Stanisława Brzozowskiego była zdradą
młodzieńczych ideałów, czy też dojrzewaniem?
30
kwietnia minie 90. rocznica śmierci Stanisława Brzozowskiego. Mógłby on
być patronem polskiej inteligencji: żarliwie przywiązany do polskości,
poszukujący lekarstwa na "polskie zdziecinnienie" w coraz to nowych modach
intelektualnych, dojrzewający od młodzieńczego nietzscheanizmu i marksizmu
do modernistycznego nacjonalizmu i katolicyzmu. Mógłby być, gdyby polska
inteligencja jeszcze o nim pamiętała. Niedokończenie edycji jego dzieł
zebranych (brak np. "Głosów wśród nocy", które inspirowały twórców "Sztuki
i narodu" czy Czesława Miłosza) staje się symbolem nieobecności
Brzozowskiego w III RP.
Stanisław Brzozowski zmarł we
Florencji, 30 kwietnia 1911 roku, 90 lat temu. Autor "Legendy Młodej
Polski", "Głosów wśród nocy", "Widm moich współczesnych", "Płomieni" od
dawna już chorował na gruźlicę. Jednak w marcu 1911 jego stan gwałtownie
się pogorszył. W liście do swego przyjaciela Rafała Bubera donosił, że
prof. Stori odkrył u niego "wrzód wewnętrzny" oraz "próchnienie żeber i
kości". W tej sytuacji konieczne były dwie operacje, i to podjęte w
krótkim odstępie czasu. Obie miały się odbyć w domu Storiego, a to
dlatego, że tak było taniej, co w trudnej sytuacji materialnej pisarza
miało spore znaczenie. Pierwsza operacja odbyła się 25 marca.
Brzozowski pisał do Witolda Klingera: "(...) wyjęto mi część 2-ch żeber,
mostka, oczyszczono guz, który się otworzył. Operacja się nie powiodła,
gdyż rana zostawiona dla odpływu materii zasklepiła się, natomiast guz,
który został wypełniony jodoformem i miał zginąć - rozrósł się i jest
teraz b. duży, tak że, jak sądzę, z jego powodu tracę głos godzinami i
ciężko mi oddychać". Mimo to ciągle daje znać o sobie ów charakterystyczny
dla Brzozowskiego i tak irytujący Mariana Zdziechowskiego "optymizm
suchotnika" - pisarz kończy, co dziś zdaje się wprost niewiarygodnym
heroizmem, poruszający szkic o Charlesie Lambie i zaczyna esej o
Conradzie, myśli o kolejnych rozdziałach "Głosów wśród nocy". Do
drugiej operacji już nie doszło. 30 kwietnia Brzozowski poprosił o
księdza. Jak wspominała opiekująca się nim włoska szarytka siostra Teresa
Tarchi-Sarcoli, pisarz "spowiadał się głośno w pełni władz umysłowych i
sam prosił o wiatyk. Następnie napisał własnoręcznie parę słów, które mi
żona przetłumaczyła jako myśl o dalekich przyjaciołach, którym polecał swą
wdowę i sierotę. Błogosławił wszystkich tych, którzy mu czynili dobrze.
Modląc się żarliwie, jak gdyby nie czuł swych boleści, przygotowywał się
do komunii, którą przyjął prawie jednocześnie z ostatnim namaszczeniem. Po
raz drugi pisał, by przesłać ostatnie pożegnanie oraz inne słowa matce;
odpowiadał nadto głośno na modlitwy księdza. Czkawka przedśmiertna już go
męczyła, lecz wciąż jeszcze modlił się i powtarzał:>> Panie! jestem
przygotowany, jestem gotów<< ". Brzozowski zmarł o godzinie
piątej po południu. "Zwłoki jego, skromnie, lecz dostojnie przybrane,
wystawione były z fotografią żony i tomem >> Boskiej komedii<<
Dantego na piersi. Sam raczył wybrać zdjęcie i wskazać księgę
ukochaną."
II.
Okoliczności śmierci Brzozowskiego należą
chyba do najbardziej skandalicznych i zagadkowych w dziejach kultury
polskiej XX wieku. Skandalicznych, gdy zważyć, że mowa o pisarzu przez
lata uchodzącym za duchowego przywódcę polskiej inteligencji postępowej.
Zagadkowych... Nie chodzi mi tutaj o zagadkę przyczyn śmierci
Brzozowskiego - gruźlica, to pewne, ale może też straszliwe kłopoty
materialne pisarza, oskarżenia o współpracę z Ochraną (do dziś wiadomo
jedynie na pewno o młodzieńczym "sypnięciu", po którym następowały dalsze
kontakty, co do których charakteru do dziś dnia nie mamy pewności),
których konsekwencją była dwukrotna, mordercza w gruncie rzeczy, podróż z
Florencji do Krakowa na "sąd partyjny", a może też poczucie osaczenia,
niezrozumienie, swego rodzaju bojkot, jaki towarzyszył pisarzowi w
ostatnich latach życia? Mniej też interesuje mnie tutaj odpowiedź na
pytanie, co mogło być dalej - pytanie tak przecież oczywiste w przypadku
śmierci człowieka ledwie 33-letniego! Jakimi jeszcze książkami i myślami
obdarowałby nas autor "Głosów..."? Jak spodobałyby mu się wiersze
Skamandrytów i awangardzistów, co powiedziałby o twórczości Witkacego i
Gombrowicza? Jak wyglądałyby jego kolejne powieści? Jak w ogóle wtedy
wyglądałoby nasze Dwudziestolecie - to z Brzozowskim? Bo, że musiałoby być
inne, o to chyba nie ma się co spierać... Pytania frapujące, ale
bardziej frapująca i niepokojąca, gdy myślimy o tamtym dniu sprzed 90 lat,
wydaje się odpowiedź na pytanie nie o to, co mogło być potem, ale to, co
właściwie stało się przedtem. Co sprawiło, że umierając, socjalista,
radykał Brzozowski chciał widzieć Krzyż, a jego sztywniejące dłonie mocno,
pewnie trzymały się zdjęcia żony i "Boskiej Komedii"? Jak do tego doszło?
Ale też - czy to w ogóle nas dzisiaj winno obchodzić? Stawiam to
ostatnie pytanie, gdyż od jakiegoś czasu Brzozowski mało kogo chyba
interesował. Nieobecność autora "Legendy Młodej Polski" w III RP wydaje
się bardzo charakterystyczna, gdy pamiętać, jak ważnym był on autorytetem
dla XX-wiecznej polskiej inteligencji. Jego dorobek stanowił zasadniczy
punkt odniesienia w II RP i w czasie okupacji, do Brzozowskiego wracano na
emigracji (Herling-Grudziński, Miłosz, Czapski), a po 1956 roku w kraju
Brzozowski patronował buntującym się przeciw PRL intelektualistom (głośny
numer "Twórczości" z roku 1966; "Świat nie przedstawiony" Zagajewskiego i
Kornhausera, książki Burka, Walickiego, czy Pawluczuka). W 1962 Miłosz
stwierdzał na pierwszej stronie swego "Człowieka wśród skorpionów", iż
Brzozowski "(...) jest ciągle nam współczesny i że nie zmienił się jeszcze
w przedmiot historycznoliterackich badań. Ciągle jeszcze każdy, kto o nim
pisze, już przez to, że bierze pióro, wypowiada się za albo przeciw". Ale
już w roku 1985 Zagajewski sarkastycznie przestrzegał swych młodych
następców przed "brzozowszczyzną". "Domyślam się - ironizował - skąd
bierze się urok dziedzictwa Brzozowskiego - zdaje się ono obiecywać ostrą,
pojęciową władzę nad literaturą, rząd dusz i to dusz wybranych, tych,
które rządzą innymi duszami. Skróty pojęciowe, redukcje, postulaty
krzyżują się tu jak rozkazy, jak sygnały myśliwskiej trąbki". I tak
odesłano Brzozowskiego do lamusa zabytków przeszłości. Prawda, niektórzy
(R. Grupiński i jego "Dziedziniec strusich samic") próbowali na początku
lat 90. wywoływać "ducha" Brzozowskiego, ale bez większych sukcesów.
Obojętność wobec autora "Idei" przerywały od czasu do czasu okrzyki
niechęci, jak choćby całkiem niedawno uczynili to na łamach ŻYCIA
Jarosław Marek Rymkiewicz czy Bohdan
Pociej, który wyznał o Brzozowskim, iż "(...) gdy ten wybitny (acz nieraz
mętny w koncepcjach) myśliciel uprawia ostrą krytykę literacką, walcząc z
Sienkiewiczem czy pisarzami Młodej Polski, czytam to z zażenowaniem: tyle
tam agresywnego ujadania". Na nieobecności, czytaj: nieatrakcyjności
Brzozowskiego w III RP zaważyła zapewne w dużym stopniu niechęć wobec -
pomijam tu na ile sprawiedliwa - "ideologicznego", "kaznodziejskiego",
"wychowawczego" tonu jego pisarstwa. Podejrzliwość mógł też budzić
marksizm pisarza, który jeszcze w latach 60. i 70. decydował o jego
intelektualnym sex appealu, o czym świadczył "Człowiek wśród skorpionów"
Miłosza. Z drugiej strony niechęć budził Brzozowski jako ideolog tout
court. Tutaj padał pisarz ofiarą tego, co nazywano postmodernizmem albo -
inaczej i dużo wcześniej - końcem wieku ideologii. Do tego dodać można i
to, że Brzozowski ze swoim maksymalizmem intelektualnym, który każe myśl -
własną i przeciwnika - traktować śmiertelnie serio, bywał często obcy
polskiej inteligencji, zwłaszcza tej współczesnej. Dzieło autora
"Legendy..." tworzy przecież bardzo konsekwentnie przestrzeń powagi w
kulturze polskiej i siłą rzeczy musi ono wyglądać dość dziwacznie na tle
dzisiejszej przestrzeni niepowagi. Uderzająca jest w ogóle odmienność tonu
pisarstwa Brzozowskiego i tonu, który jest bliski współczesnej kulturze w
jej dominującym, a może tylko najgłośniejszym nurcie. Zwracali na to uwagę
niedawno Czesław Miłosz i Marta Wyka. Jak bowiem zauważył w posłowiu do
wznowionego w zeszłym roku "Człowieka wśród skorpionów" Miłosz "Wygląda na
to, że z całego XX wieku ostają się jako nauczyciele Polaków Boy-Żeleński
i Gombrowicz", co wyjaśniałoby doskonale przyczyny nieobecności zbyt już
patetycznego i na serio, jak na gust współczesnych, autora "Legendy Młodej
Polski". Dodać tu można i to, że Brzozowski był przede wszystkim
myślicielem polskiej inteligencji, której zresztą w swym pisarstwie nie
oszczędzał. Jeżeli jego dzieło było rzeczywiście "systemem wezwań i
podniet duchowych", to kierowały się one głównie w kierunku tejże
inteligencji, która ze wzruszeniem potrafiła czytać takie choćby fragmenty
"Pamiętnika" jak ten: "Cudowne piękno duszy polskiej. Tej duszy, którą
dzisiaj zdradza wszystko. Boże mój, Boże mój, pozwól mi pracować, pozwól
skupić siły. Daj jeszcze żyć dla Polski". Dzisiaj, gdy coraz częściej
pisze się o śmierci inteligencji jako pewnej wyrazistej warstwy społecznej
kierującej się określonym etosem (patriotyzm oraz "bycie zbiorowym i
niezależnym krytykiem wszystkich aspektów życia społecznego, politycznego,
gospodarczego i kulturalnego", jak to definiował niedawno Aleksander Gella
w 37. numerze "Arcanów"), takie słowa wzbudziłyby pewnie uśmiech drwiny
lub wzruszenie ramion. Czyżby Brzozowski po prostu utracił swego
inteligenckiego czytelnika?
III.
Nie spieszmy się z
pogrzebem Brzozowskiego. "W Polsce z usunięcia myśli Brzozowskiego
korzystać będzie pozytywistyczna trzeźwość i drwina ze zbyt górnych
lotów", zauważył we wspomnianym tekście Miłosz. Z kolei Marta Wyka,
arcyciekawie komentując na łamach "Tygodnika Powszechnego" (2000, nr 50)
całkowitą niemal obojętność wobec wznowienia "Człowieka wśród skorpionów"
(dodać tu można i przemilczenie reedycji "Pamiętnika" przygotowanej przez
Andrzeja Mencwela), podkreśliła, że z dzisiejszej perspektywy najciekawszy
i najbardziej współczesny jest "późny" Brzozowski, ten, który mówi do nas
właśnie z "Pamiętnika", z przedmowy do wyboru pism kardynała Newmana czy
kart "Głosów wśród nocy" (nb. obie ostatnie książki od 90 lat nie były
wznawiane). "Inny rytm duchowy niesie autora >> Idei<< ku
przyszłości - zauważa Wyka - Miłosz zobaczył go w >> Człowieku wśród
skorpionów<< : to rytm religijny (...). Marksizm się zamazuje,
konwersja uwyraźnia". Tym samym wracamy do zagadki śmierci
Brzozowskiego. O tym, że próba jej rozwiązania jest dziś być może zadaniem
dla nas zupełnie zasadniczym, zwrócił już uwagę przed paru laty uwagę
Tomasz Burek. Podkreślmy od razu: nie chodzi tu rozstrzygnięcie kwestii
"czyj był" Brzozowski, ale o coś znacznie ważniejszego - o zrozumienie nie
tylko znaczenia czy konsekwencji jego dzieła, ale też perypetii duchowych
XX-wiecznej inteligencji polskiej, zwłaszcza tego jej odłamu, który nazywano "niepokornym", "nowoczesnym" czy wreszcie "radykalnym", a którego
autor "Kultury i życia" był gorączkowym prorokiem, wychowawcą,
oskarżycielem, sumieniem wreszcie. Mówiąc o radykalizmie mniej mam tu na
myśli związki Brzozowskiego z inteligencją lewicową czy postępową, o
której zresztą pisarz nie był najlepszego zdania, a w jego książkach
znajdziemy sporo kwaśnych uwag o "oświeconym barbarzyństwie", "postępowym
kościółku" czy o postępowcu polskim, który "z chwilą, gdy uwierzy, że jest
postępowcem, czuje się wyższym ponad wszystko, czego nie zna; od czegóż
słówko: reakcja". Bardziej mnie interesuje tutaj ten typ radykalizmu,
który ma charakter intelektualny i duchowy. Wyrasta on z przekonania,
że człowiek otoczony jest - z zewnątrz i od wewnątrz - nocą natury,
chaosu, żywiołów i nicości, a jego zadaniem jest się jej przeciwstawić
własną pracą, bezkształtowi i nicości przeciwstawiać wolę kształtu i
trwania. Punktem wyjścia jest tutaj afirmacja ludzkiej pracy, a dalej jej
tworu, czyli kultury. Pracując, tworząc, myśląc wreszcie człowiek
(człowiek Zachodu) czyni siebie i świat - widzialnym, prawdziwym,
rzeczywistym. W istocie chodzi o nasze "ja", "duszę", o to, czy i jak
dalece jesteśmy dla siebie i dla świata realni. "My (...) stawiać możemy
to tylko zadanie - powtarzał ciągle Brzozowski w "Głosach wśród nocy" -
jak mam żyć, by moja dusza mogła być prawdą dla mnie, ta jedyna i
rzeczywista dusza, która wyrasta z samego życia i którą tylko przez nie
napotkać można. Nie jak mam myśleć, bym śmiał i mógł świat cały powoływać
na sąd ze mną, ale jak mam żyć, stwarzać swój dzień jutrzejszy, by, gdy
wypadnie mi oprzeć się na myśli mojej, nie opuściła mnie wiara w jej
rzeczywistość". Brzozowski doskonale był świadom, jak trudne jest to
zadanie dla człowieka współczesnego, który co najmniej od wieku XIX
choruje na utratę poczucia rzeczywistości. Chorobę ową Brzozowski opisywał
wielokrotnie, najbardziej znana jest diagnoza zawarta w "Głosach wśród
nocy", gdzie pisał o romantycznym przesileniu kultury europejskiej. To
romantyzm (Brzozowski osobno traktował tu polski romantyzm) zrodził masową
ucieczkę intelektualistów od rzeczywistości w jej widmowe kopie,
pozbawione realnych konturów, traktowane jak coś, co pozbawione jest
realnych, codziennych zobowiązań i konsekwencji, coś "nie na serio", coś,
co się jedynie biernie ogląda, obserwuje, spożywa, albo czego - w
rezultacie - bywa się ofiarą. W przepięknym szkicu o angielskim
XIX-wiecznym pisarzu Charlesie Lambie Brzozowski opisał przejmująco ów
dziecięcy, niedojrzały lęk człowieka współczesnego przed rzeczywistością,
którą sam stworzył i której nie umie objąć swą myślą i pracą. Tam też
pisarz wyraźnie dostrzegł, co podjęli potem m.in. Jerzy Braun i Miłosz w
"Ziemi Ulro", że kryzys nowożytnej europejskiej kultury ma swoje korzenie
w narastającym rozdźwięku między filozofią a religią, "rozbieżnością
między intelektualnym widzeniem i wyobraźnią a momentem religijnym
tworzenia, odkupienia duszy", prowadzącą od momentu narodzin
protestantyzmu do "potężnego uwstecznienia religijnej wyobraźni".
Czytając uwagi o Lambie czujemy zresztą, że Brzozowski opisuje tu
chorobę, której skutki boleśnie odczuwał na własnej skórze. "Lamb dożył
lat sześćdziesięciu - pisał - ale pod pewnymi względami nie przestał być
nigdy dzieckiem. Dziecko nie ufa spokojowi dorosłych, czuje jak gdyby ich
bezpieczeństwo mogło go nie dotyczyć, jak gdyby zostawiali je oni
pogrążając się w swoje niepojęte, beztroskliwe zaufanie do świata nocy, w
jakimiś niebezpiecznym, nieznanym kraju, na pastwę rzeczy i sił, które
jemu tylko może grożą. Jest w tych uczuciach coś ze stanu duszy żeglarza
porzuconego na jakiejś nieznanej wyspie przez towarzyszy podróży. Dorośli
oddalają się od dziecka, choć pozostają tuż obok, oddalają się
beznadziejnie, gdyż nie jest to fizyczna odległość. Nikt nie może
wiedzieć, co jest między ich nie dostrzegającym spokojem, a ściskającym
dziecinnie, ptasio czułe serce strachem. To uczucie, że żyje on w
jakimś odmiennym niż wszyscy inni świecie nikomu nie znanych praw i
żywiołów, świecie, który jest tuż, a wszystko inne zdaje się, pozostało
Lambowi na zawsze." Komentując biografię Lamba Brzozowski zauważył, że
"siły, w których władzy pozostaje nie tylko sam fakt naszego życia, lecz
jego wewnętrzne znaczenie - choroba, śmierć, obłęd, katastrofy kosmiczne -
wszystko to, co w ten sposób zdaje się zaprzeczać znaczeniu naszego
wewnętrznego życia zostaje albo zrozumiane w kategoriach religijnej wiary
albo też wyrasta do rozmiarów kaprysu kosmicznego, którego ofiarami
nierozumiejącymi i niezdolnymi zrozumieć stajemy i stać się możemy w
każdej chwili". Religia staje się więc "płaszczyzną ostatecznego i
bezpośredniego widzenia; tu trzeba patrzeć już prosto w oczy każdemu
faktowi i każdej właściwości życia". Dotyczy to przede wszystkim
katolicyzmu i Kościoła katolickiego: "Każdy ma Krzyż swój, znaczy to:
każdy ma indywidualność swoją. Krzyż i indywidualność - to równoznaczniki:
indywidualność naszą, całego człowieka swego na krzyżu mamy odrodzić i
uczynić na wieki żyjącym w Słowie. To znaczy chrześcijaństwo", a dalej:
"Nieuchronnym, w samej idei człowieka zakorzenionym faktem jest Kościół.
Człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie jest
szyderstwem i igraszką, jeżeli Kościoła nie ma". Zdumiewające!
Brzozowski odnajduje w Kościele katolickim, m.in. dzięki pomocy pism
innego konwertyty, Henry Newmana, najbardziej radykalną gwarancję
sensowności i trwałości ludzkiej pracy, każdego indywidualnego jej
przejawu. Odnajduje, a może tylko dostrzega w Kościele przestrzeń powagi,
dojrzałości i najdalej posuniętej lojalność wobec rzeczywistości.
Brzozowski "nawraca się" więc na katolicyzm nie tyle za cenę odrzucenia
myśli nowoczesnej, ile raczej dostrzegając "w dobrej wierze", jak pisał o
swojej filozofii, nowoczesność katolicyzmu. Konwersja, ale i
konsekwencja...
|