Emil Draitser

Szpieg Stalina

 

2014
 

 

Dmitrij Aleksandrowič Bystroletow (1901-1975)

 

 

Ernest Holloway Oldham, Lucy Oldham

 

Początek lat trzydziestych charakteryzował się intensywnymi działaniami dyplomatycznymi. Doszło też do niezwykłego wzrostu aktywności szpiegowskiej wszystkich stron ówczesnych konfliktów. Najbardziej pożądanym celem światowych służb wywiadowczych stały się kody i szyfry stosowane w korespondencji między głównymi potęgami europejskimi. Umożliwienie Stalinowi zajrzenia w karty, które trzymali w ręku najwięksi przeciwnicy państwa sowieckiego, stało się najpilniejszym zadaniem Wydziału Zagranicznego OGPU.

Tu na pierwszej linii działał człowiek zajmujący się werbunkiem, ten, którego zadanie polegało na wyszukaniu nowego "źródła'' i "urobieniu" delikwenta albo delikwentki. Jego wysiłkom patronowali zarówno rezydenci nielegalni OGPU (Borys Bazarow w Berlinie i Teodor Maly w Paryżu), jak i legalni, to znaczy pracownicy OGPU z immunitetem dyplomatycznym, zajmujący oficjalne stanowiska w ambasadach radzieckich; w owym czasie był to najpierw Samsonow (kryptonim SIEMION), a potem Borys Berman (kryptonim ARTIOM) w Berlinie i Stanisław Gliński (kryptonim PIOTR) w Paryżu. Grupa ta w swoich działaniach była wspierana przez fotografów i kurierów. W celu informowania centrali posługiwano się zdjęciami i kryptografią; nie stosowano bezpośredniej łączności radiowej.

W sierpniu 1929 roku radzieckim poszukiwaczom sekretów dyplomatycznych dopisało szczęście. Ambasadę sowiecką w Paryżu odwiedził niski człowiek w skromnej marynarce o wytartych mankietach i poprosił o spotkanie z attache wojskowym. Przedstawił się jako "Charlie", zecer zajmujący się drukiem odszyfrowanych dyplomatycznych depesz brytyjskich z całego świata, przekazywanych następnie pracownikom brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zaproponował, że za wynagrodzenie w wysokości dziesięciu tysięcy funtów będzie sporządzał kopie tych depesz. Dał też do zrozumienia, że jeśli współpraca dobrze się ułoży, z chęcią podejmie się roli pośrednika w sprzedaży brytyjskich kodów i szyfrów dyplomatycznych. Spytany, dlaczego wybrał Sowietów jako potencjalnych klientów, "Charlie'' powołał się na względy bezpieczeństwa: uważał, że ambasada radziecka, w przeciwieństwie do innych placówek, nie jest infiltrowana przez tajnych agentów brytyjskich. Postawił tylko jeden warunek: chciał działać incognito. Zagroził, że przy pierwszej próbie śledzenia przestanie dostarczać materiały. Przyniósł do ambasady dwie książki, Szyfry Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Szyfry Ministerstwa Kolonii i Dominiów. Jego wyraz twarzy świadczył o "najwyższej desperacji".

Z początku układ zawarty z "Charliem" (kryptonim ARNO) nie stwarzał kłopotów. Potem jednak, pod różnymi pretekstami, współpracownik zaczął dostarczać coraz mniej dokumentów, a ich wartość spadała. Wybierane na chybił trafił, nie stanowiły przedmiotu szczególnego zainteresowania ze strony Sowietów. Brytyjczyk zwlekał także ze spełnieniem obietnicy, jaką była sprzedaż angielskich kodów i szyfrów dyplomatycznych. Nie wspominając już o tym, że jego chęć pozostania anonimowym potwierdzała tylko przekonanie, że nie jest wyłącznie zecerem. Jak na człowieka o dość pośledniej pozycji społecznej odznaczał się wyjątkowo niezależnym duchem. OGPU żywiło przekonanie, że jedynym sposobem, by zapewnić sobie jego pełną współpracę, jest uzyskanie nad nim całkowitej kontroli. Jednak, pomimo prób zidentyfikowania "Charliego", jego tożsamość pozostawała tajemnicą.

Utrzymanie ARNA w garści i odebranie mu inicjatywy w doborze materiałów było niemożliwe bez ustalenia, kim jest naprawdę i jaką pozycję zajmuje w Foreign Office. Zadanie to zostało przekazane nielegalnej rezydenturze OGPU w Berlinie, na której czele stał Borys Bazarow. Pierwsza ważna misja Dmitrija polegała na tym, by pomóc Bazarowowi przywołać ARNA do porządku. Przede wszystkim należało ustalić tożsamość tego człowieka. Mogło to prowadzić do źródła dostarczanych przezeń informacji i wyeliminowania go jako pośrednika z kosztownego układu.

Bazarow i Dmitrij opracowali strategię pozwalającą uzyskać kontrolę nad "Charliem''. Postanowili zastosować klasyczny numer "dobry glina - zły glina". Bazarow przyjął na siebie rolę "złego''. Miał działać jako bezlitosny włoski komunista (pseudonim "Da Vinci"), fanatycznie oddany sprawie radzieckiej i działający pod auspicjami OGPU. Dmitrij natomiast został "dobrym gliną" : którego zadaniem było zdobycie zaufania "Charliego''. W tym celu musiał stać się jego towarzyszem niedoli. Co więcej, musiał go przekonać, że sam znajduje się w podobnej sytuacji, czym połechtałby jego próżność. Nie mając najmniejszego pojęcia, kim jest "Charlie': założono z góry, że pracownik tak znamienitej instytucji jak Foreign Office musi wywodzić się z arystokracji. W tej sytuacji postanowiono wykorzystać doświadczenie Dmitrija. Centrala dostarczyła mu czeski paszport na prawdziwe nazwisko zubożałego hrabiego węgierskiego, niejakiego Lajosa Józsefa Perellya.

By nadać swej nowej tożsamości jak najbardziej przekonujące pozory autentyzmu, Dmitrij musiał wejść w skórę zubożałego węgierskiego arystokraty. Jako zapalony czytelnik od najmłodszych lat, zapoznał się sumiennie z kilkoma książkami na temat węgierskiej historii, kultury, gospodarki i życia codziennego. Żeby ułatwić przemianę Dmitrija w "hrabiego Perellya", centrala nie szczędziła środków. Perspektywa zdobycia najpilniej strzeżonych sekretów dyplomacji brytyjskiej była tego warta. Z uzyskanym w Gdańsku paszportem, wystawionym na nazwisko greckiego handlowca Alexandra Gallasa, Dmitrij udał się do Budapesztu. Po przybyciu na miejsce zaczął bywać w miejscach odwiedzanych przez ziemiaństwo - chodził na przyjęcia dyplomatyczne, premiery teatralne, wyścigi konne i ważne nabożeństwa - obserwując bacznie zachowania i obyczaje miejscowej arystokracji. By wtopić się w tłum, zamówił sobie u najlepszych budapeszteńskich krawców kilka garniturów i zakupił kilka par modnych butów, tuzin krawatów, parę sygnetów i inne akcesoria. Kolekcja jego fajek nosiła herb rodzinny (to znaczy herb rodu Perellyów). Jak nakazywała moda, której hołdowali wówczas bogaci ziemianie, przystroił jeden ze swoich kapeluszy charakterystycznym piórkiem.

Następnie wyruszył w podróż po kraju, robiąc sobie zdjęcia na tle najbardziej znanych miejsc na Węgrzech. Nie przegapił żadnej okazji, by uprawdopodobnić swoją legendę. Dowiedział się, że w zbliżających się procesjach kościelnych weźmie udział węgierski kardynał. Studiując drzewo genealogiczne prawdziwej rodziny Perellyów, ustalił, że ten dostojnik (choć Dmitrij nie wymienia w swoich wspomnieniach jego imienia, można przypuszczać, że chodzi o Józsefa Mindszenty'ego, urodzonego jako József Pehm) jest wujem hrabiego. Podczas jednej z procesji Dmitrij udał zapał religijny i wystąpił z tłumu, by stanąć przed kardynałem, który uśmiechnął się i go pobłogosławił. Wynajęty na tę okazję fotograf uliczny uwiecznił ową chwilę na zdjęciu, które potem okazało się bezcenne. Włożone od niechcenia w paszport "Perellya", robiło odpowiednie wrażenie na pracownikach służb granicznych wielu krajów europejskich.

Dmitrij czuł się już odpowiednio przygotowany, by odegrać swoją rolę w sprawie przejęcia kontroli nad ARNEM, ale zlecono mu tymczasem krótką misję - rekonesans norweskich fiordów. Jednym z jego prawdopodobnych celów była ocena ich przydatności jako kryjówek dla okrętów podwodnych na wypadek konfliktu militarnego w Europie. (Najpewniej właśnie tam Dmitrij udawał handlarza śledzi). Brał też lekcje norweskiego u córki pewnego pastora. Przy przekraczaniu granicy miało to tłumaczyć, dlaczego chce się znaleźć w tym kraju.

(...)

Zleciwszy "Ignacemu Reissowi" kontakt z Lemoine'em, Dmitrij pojechał do Paryża, gdzie Bazarow i "Charlie" spotykali się już regularnie. Pojawił się w restauracji, w której siedzieli we dwóch przy jednym stoliku, i udał, że pomylił godzinę umówionego spotkania z "Da Vincim" (Bazarow) . Później, kiedy węgierski "hrabia Perelly" sam skontaktował się z "Charliem", mógł z nim rozmawiać nie jako ktoś obcy, ale jako kolega po fachu, pracujący dla tego samego szefa. Węgierski hrabia opowiedział "Charliemu" historię swojego życia. Zrujnowany przez tę "straszną wojnę", prześladowany przez pech, znalazł chwilową przystań - bolszewicką ideologię. By utrzymać poziom życia sprzed wojny, wziął pieniądze od OGPU i tym samym wpadł w szpony tej służby, z których trudno mu było się wyrwać.

Prowadzenie "Charliego" było delikatnym zadaniem. Sztuczka polegała na zapewnieniu sobie jego współpracy. Wystraszony, mógłby zerwać kontakt albo nawet, co gorsza, odejść z Foreign Office, co przekreśliłoby możliwość wywarcia nań jakiegokolwiek nacisku. Dmitrij, opowiadając swoją historię, zamierzał przekonać Brytyjczyka, że jadą na jednym wózku: dwaj zagubieni i przyzwoici ludzie o tej samej pozycji społecznej, towarzysze niedoli, którzy muszą trzymać się razem, pracując dla jednego pana. Dmitrij wyjaśnił "Charliemu", że ma z nim współdziałać na mocy rozkazu wydanego przez tego "okrutnego i złego bolszewika 'Da Vinciego' " i że robi to tylko z konieczności. Jedyną szansą na wykaraskanie się z tej sytuacji była dla hrabiego Perellya współpraca z nowym brytyjskim przyjacielem. Gdyby "Charlie" nie chciał przekazywać "Da Vinciemu" wszystkiego, czego ten by zażądał, to dumny węgierski arystokrata zapłaciłby za to wysoką cenę. Sowieci zagrozili, że pozbawią go możliwości pobytu w jego ukochanej Europie i skażą na pracę w jakimś dzikim miejscu, w zapomnianej przez Boga części świata. Nie chciał nawet myśleć o tak koszmarnej perspektywie.

ARNO odnosił się ze zrozumieniem i współczuciem do trudnej sytuacji hrabiego, ale nadal strzegł swej prawdziwej tożsamości; Dmitrij zdecydował się na bardziej aktywne działanie. Po jednym ze spotkań podążył w tajemnicy za "Charliem" ponownie angażując parę swych pomocników, PEEPA i ERIKĘ. W spierani przez samego Bazarowa, wszyscy czworo, chodząc za ARNEM krok w krok, próbowali ustalić, gdzie on zatrzymał się w Paryżu, ale nigdy im się to nie udało. Wydawało się, że Brytyjczyk zna doskonale ulice miasta, bo za każdym razem udaremniał wszelkie próby śledzenia. Już sam ten fakt przekonał Dmitrija, że "Charlie" podaje się za kogoś innego: taka umiejętność zmylenia pogoni nie pasowała do wizerunku skromnego zecera.

Podczas kolejnego spotkania w restauracji Dmitrij próbował uśpić czujność "Charliego", upijając go. Było to łatwe: Brytyjczyk najwyraźniej bardzo lubił alkohol. Jednak wszelkie próby śledzenia i obserwacji znowu spaliły na panewce. Choć zamroczony, "Charlie" zauważył w tłumie swego anioła stróża, podszedł do niego i poradził mu ze śmiechem, by "przestał się bawić w ulicznego szpiega''. Zamiast tego zaproponował nowe miejsce następnego spotkania - mieszkanie swoich paryskich krewnych - i dał Dmitrijowi adres. Następnego dnia Bystrolotow udał się tam bezzwłocznie, ale uświadomił sobie, niezadowolony, że ARNO zrobił mu kawał. Pod podanym adresem znajdowała się pusta parcela po zburzonym domu.

Podsyciło to tylko pragnienie Dmitrija, by za wszelką cenę znaleźć lokum tego człowieka. W końcu upór się opłacił. Pewnego dnia ERIKA zauważyła, jak ARNO wchodzi pospiesznie do hotelu Napoleon niedaleko Łuku Triumfalnego. W pierwszej chwili pomyślała, że próbuje ją zgubić, potem jednak dostrzegła przez oszklone drzwi, jak bierze klucz z recepcji i kieruje się w stronę windy. Weszła do holu i spytała konsjerża, czy był tu przed chwilą mężczyzna w jasnym garniturze. Kiedy otrzymała odpowiedź twierdzącą, spytała, gdzie może go znaleźć.

- Pokój osiemdziesiąt sześć, trzecie piętro - padła odpowiedź.

ERIKA udała, że idzie na górę, ale w rzeczywistości pozostała w korytarzu i po półgodzinie wymknęła się niepostrzeżenie na ulicę. Wiadomość potwierdziła wcześniejsze przeczucie Dmitrija, że ARNO okłamał i jego, i Bazarowa: zecer nie mógł sobie pozwolić na mieszkanie w tak luksusowych warunkach.

Dmitrij przystąpił bezzwłocznie do działania. Sam wynajął pokój w hotelu i niebawem ustalił, że "Charlie" jest tam zameldowany jako Ernest H. Oldwell. Pełen nadziei, pojechał do Londynu. Za pośrednictwem miejscowego biura adresowego znalazł kilku ludzi o takim nazwisku, ale żaden nie odpowiadał wizerunkowi ARNA. Nie ulegało wątpliwości, że "Oldwell" to przybrane miano.

Starając się ustalić tożsamość Brytyjczyka, Dmitrij założył hipotetycznie, że inicjały prawdziwego imienia i nazwiska ARNA odpowiadają inicjałom pseudonimu. Z jego doświadczenia wynikało, że ludzie mają skłonność trzymać się tego, co jest im znajome. By przekonać się o słuszności swojego przeczucia, pewnego dnia, na krótko przed tym, jak "Charlie" miał opuścić hotel i udać się na umówione spotkanie, Dmitrij pobiegł na górę i wpadł do jego pokoju. To posunięcie było ryzykowne, ale wykalkulowane. Naruszało warunek, jaki postawił ARNO co do spotkań z agentami OGPU - żądał poszanowania swojego prawa do prywatności. Dmitrij doszedł jednak do wniosku, że skoro "Charliemu" nie zapłacono jeszcze za ostatnią dostawę brytyjskich depesz dyplomatycznych, to nie zrealizuje on groźby zerwania kontaktów z Sowietami. Prosząc go zatem, by wybaczył mu nagłe wtargnięcie, powołał się na nadzwyczajne okoliczności - konieczność zmiany miejsca i czasu ich najbliższego spotkania. On, hrabia Perelly, otrzymał właśnie polecenie wyjazdu do Turcji w niezwykle ważnej sprawie zleconej przez OGPU. Z początku "Charlie" nie krył złości, ale wyjaśnienia hrabiego wydały mu się wiarygodne i w końcu zmiękł. Ustalili datę następnego spotkania i Dmitrij wyszedł z pokoju, kłaniając się uprzejmie i jeszcze raz przepraszając za nagłe najście. Zdążył jednak dostrzec to, czego szukał - torbę podróżną ARNA stojącą w kącie apartamentu. Na wierzchu miała wytłoczone inicjały właściciela - E.H.O. Bingo!

Reszta zadania polegającego na ustaleniu prawdziwego nazwiska ARNA była już tylko kwestią logiki. Ponieważ najprawdopodobniej przyjechał do Europy w jakiejś sprawie związanej z brytyjską służbą dyplomatyczną, należało zakładać, że wchodził w skład dużej delegacji, która w kilka dni po odwołanym spotkaniu miała wziąć udział w posiedzeniu Ligi Narodów. OGPU wiedziało już, że brytyjscy dyplomaci zatrzymywali się zazwyczaj w hotelu Beau Rivage w Genewie. Dmitrij pojechał tam i przeglądając listę członków delegacji wywieszoną w holu obok recepcji, znalazł nazwisko, które pasowało do inicjałów E.H.O. Ernest Holloway Oldham.

Taka zbieżność pierwszego imienia z imieniem pseudonimu i zgodność inicjałów, j akimi "Charlie" posługiwał się w paryskim hotelu, utwierdziły Dmitrija w przekonaniu, że trafnie ustalił tożsamość ARNA. Czekając cierpliwie, aż ten pojawi się w hotelowym westybulu, w końcu zauważył go siadającego przy barze. Jak w przypadku ROSSIEGO, postanowił przystąpić do działania w odpowiednio dramatyczny sposób. Bez słowa powitania zajął sąsiedni stołek. Oldham zbladł z przerażenia. Uświadomił sobie teraz, że jego przykrywka rozsypała się w pył i że nie kontroluje już swojego związku z OGPU.

Na początku września 1 93 1 roku Dmitrij i Bazarow pojechali do Londynu, by dowiedzieć się o Oldhamie jak najwięcej. Był to ważny krok, jeśli chodzi o wykonanie rozkazu Stalina, który domagał się wglądu w brytyjskie materiały dyplomatyczne. Korzystając z Who's Who, dowiedzieli się tego, co podejrzewali od dawna: ich "Charlie" nie był zecerem, lecz pracownikiem brytyjskich służb dyplomatycznych, odznaczonym wojskowym, kapitanem w stanie spoczynku. Wyczytali też, że jest właścicielem rozległej rezydencji w zamożnej części Londynu - Pembroke Gardens w Kensington. Wizyta w tym domu dowiodłaby niezbicie, że jego czas niezależności dobiegł końca. W sytuacji, gdy został zdemaskowany, nie miałby wyboru; musiałby ulec żądaniom OGPU.

Po jakimś czasie, przygotowując się do wizyty, Dmitrij ubrał się w stylu typowego londyńskiego dżentelmena - melonik, ciemnoszary garnitur i prążkowane spodnie. Nim wyszedł na ulicę, zdenerwowany Bazarow ocenił wnikliwie jego wygląd i pobłogosławił:

- Niech Bóg ma cię w opiece!

Kiedy Dmitrij zjawił się w posiadłości Oldhama, otworzyła mu ładna pokojówka. Wręczył jej wizytówkę przedstawiciela banku drezdeńskiego, z wytłoczonymi insygniami węgierskiego hrabiego, i wsunął do ręki banknot jednofuntowy.

Jednak efekt, jaki pragnął wywołać swoją wizytą, stracił na sile z powodu prostego faktu: pan domu był akurat nieobecny. Jego żona Lucy potraktowała nieznajomego raczej chłodno. Według relacji Dmitrija była "piękną kobietą około pięćdziesiątki, próbującą wyglądać młodo jak na swój wiek': (W rzeczywistości Lucy była prawie o dwanaście lat starsza od Oldhama, za którego wyszła, kiedy jej pierwszy mąż zmarł, zostawiając ją z dwójką synów. By ukryć różnicę wieku, Lucy i Ernest skłamali, podpisując akt zawarcia małżeństwa; ona twierdziła, że jest o cztery lata młodsza, a on o pięć lat starszy). Sprawiała też wrażenie wyniosłej i niezbyt bystrej. Dmitrij przedstawił się grzecznie i wyjaśnił, że z powodu niepewnego i zmiennego rynku akcji zasoby finansowe jej męża są zagrożone. Kierując się interesem swoich klientów, bank zlecił mu natychmiastowe złożenie prywatnej wizyty w celu przedyskutowania sytuacji. Lucy rozchmurzyła się na wzmiankę o pieniądzach i powiedziała, że jej mąż wyjechał z Londynu 4.

Dmitrij wykonał następny ruch. Jak czynił to niejednokrotnie w swojej karierze szpiegowskiej, postanowił zagrać kartą spod znaku "prostaczek za granicą''.

- Przepraszam - zwrócił się do żony Oldhama. - Nie znam dokładnie brytyjskiej etykiety, ale mam nadzieję, że nie obrazi się pani, jeśli zaproszę ją na lunch do Ritza.

Była to najdroższa restauracja w mieście i propozycja zrobiła na damie odpowiednie wrażenie.

Pod koniec posiłku, w trakcie którego zamówił butelkę drogiego burgunda i kawę z koniakiem, Lucy bez reszty uległa czarowi eleganckiego i atrakcyjnego gościa. Poczuła się nawet na tyle swobodnie, by wyznać, że powodem nieobecności męża jest jego nadmierny pociąg do alkoholu. Za radą lekarza poddał się terapii w Rendlesham Hall niedaleko Woodbridge w hrabstwie Suffolk. Była bezradna wobec mężowskiego nałogu i poprosiła hrabiego, by przekonał Ernesta dla jego własnego dobra, że leczenie należy potraktować poważnie.

Nazajutrz przysłała po hrabiego luksusowy samochód z szoferem w uniformie. Kiedy zajechali pod prywatne sanatorium, które wyglądało jak średniowieczny zamek, Dmitrij znalazł pijanego Oldhama śpiącego na jednym ze starych foteli. Służący chciał go obudzić, ale Dmitrij poprosił, żeby tego nie robił. Rozsiadł się wygodnie w sąsiednim fotelu i czekał cierpliwie, aż "zecer" się obudzi. Kiedy Oldham otworzył w końcu oczy i zobaczył tuż obok węgierskiego agenta OGPU, był zdruzgotany. Nie miał dokąd uciekać.

- Niech cię szlag trafi! - powiedział tylko.

Dmitrij pozostał w sanatorium przez miesiąc, dopóki Oldham nie zakończył terapii. Krok po kroku dowiadywał się tego, co cały czas podejrzewał: że ARNO nie jest jakimś skromnym zecerem, lecz specjalistą brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych od tworzenia kodów i ich łamania. Wrócili razem do Londynu. Od tej pory ARNO nie sprawiał żadnych kłopotów i choć od czasu do czasu przeklinał po cichu "tego koszmarnego bolszewika 'Da Vinciego' " jego rozkazy wykonywał bez szemrania. Dmitrij trzymał się blisko niego i obserwował każdy jego krok. Towarzyszył mu nawet w trakcie wycieczek rekreacyjnych. Podczas jednej z wypraw do kina Oldham przeżył atak nerwowy, bojąc się, że zostanie zdemaskowany jako agent sowiecki. Dmitrij bowiem zawahał się na chwilę, zanim tak jak wszyscy widzowie zerwał się z miejsca, gdy przed projekcją filmu rozległy się pierwsze takty hymnu brytyjskiego Gad Save the King 5.

Od samego początku, gdy tylko Dmitrij zaangażował się w sprawę, żona ARNA (kryptonim MADAM) - zgodnie z oczekiwaniami - zapałała sympatią do młodego i przystojnego hrabiego z Węgier. Nalegała, by zatrzymał się w ich domu, i przekonała męża, żeby i on wyraził takie życzenie. Co więcej, obiecała przedstawić hrabiego kolegom Oldhama z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Takiej okazji centrala nie mogła przepuścić. Choć ustalono, że ARNO nie jest "jedynie zecerem'', tylko funkcjonariuszem służb zagranicznych, wciąż uważano go za pośrednika pracującego dla jakiegoś "źródła", innymi słowy - kogoś, kto sprawuje pieczę nad całym strumieniem brytyjskiej korespondencji dyplomatycznej. Ustalenie tożsamości tego człowieka pozwoliłoby wyeliminować ARNA z gry. Tym samym OGPU osiągnęłoby jednocześnie dwa cele: przyspieszyłoby dostarczanie informacji i zaoszczędziło na wypłacanej ARNOWI prowizji.

Nie spodziewano się jednak, że żona Oldhama nie zamierza czekać, aż węgierski hrabia zacznie się do niej zalecać. Najwidoczniej zaniedbywana od dłuższego czasu przez męża alkoholika, MADAM przejęła inicjatywę i wykonała pierwszy ruch. W przeddzień powrotu ARNA z kliniki ofiarowała się Dmitrijowi w niedwuznaczny sposób - jak określił to KIN (Bazarow) w raporcie do centrali: "Pełnym wigoru gestem portowej prostytutki uniosła brzeg sukni, rozłożyła nogi i zaczęła błagać, by nie marnował czasu". Trzydzieści lat później Dmitrij powiedział przyrodniemu wnukowi, że został całkowicie zaskoczony i po prostu uległ pokusie. W chwili gdy było już po wszystkim, zamknął się w łazience, przytłoczony wstydem. "Spojrzałem w lustro. Byłem spocony, krawat mi się przekrzywił. Mój Boże, co mam powiedzieć przełożonym?" Jak dowodzi raport, który przekazał KIN, Dmitrij przedstawił wiarygodny powód swojego nieuprawnionego działania. Wyznał Bazarowowi, że musiał podjąć decyzję w ułamku sekundy: MADAM była potrzebna jako źródło informacji w przyszłej współpracy z ARNEM; gdyby odrzucił jej awanse, mogłaby okazać mu wrogość. Jego odmowa utrudniłaby, a nawet uniemożliwiła, dostęp do ARNA 6.

Tymczasem dla własnego bezpieczeństwa ARNO starał się zrobić wszystko, by obecność Dmitrija w jego domu jak najmniej rzucała się w oczy. Ponieważ musiał osobiście przewozić poufne materiały przez granicę kraju i dostarczać je Bazarowowi w Berlinie, powierzył węgierskiemu hrabiemu opiekę nad młodszym pasierbem Raymondem. Dmitrij zabrał chłopca do Niemiec i umieścił u rodziny mieszkającej niedaleko Bonn, w willi z widokiem na Ren. Dawało to ARNOWI wiarygodny pretekst do częstych podróży zagranicznych - możliwość odwiedzin pasierba. Relacje Dmitrija z rodziną Oldhamów zacieśniły się do tego stopnia, że powierzano mu najbardziej intymne sekrety. Kiedy żona starszego pasierba ARNA, Tommy'ego, chciała usunąć ciążę (dopuszczalny przez prawo angielskie termin zabiegu już upłynął), Dmitrij przewiózł ją na drugą stronę kanału La Manche i zabrał do Berlina, gdzie załatwił nielegalną aborcję.

Ponieważ nie można było wykluczyć, że wywiad brytyjski prowadzi obserwację Oldhama, zmieniano miejsca spotkań i ich częstotliwość. Madryt, Paryż, plaża niedaleko Ostendy i szwajcarski kurort (niedaleko Brienz w kantonie Bern) - tam między innymi podróżował ARNO z paczkami depesz dyplomatycznych dla OGPU.

Wszystko przebiegało na ogół gładko, ale od czasu do czasu dochodziło do niefortunnych wypadków. Raz, kiedy ARNO przywiózł do Paryża kolejną książkę szyfrów i kodów dyplomatycznych, Dmitrij, zmęczony po całonocnej sesji fotograficznej w pokoju hotelowym, skaleczył się w palec, przyciskając kartki szklaną płytką. Na jednej ze stron pojawiła się duża plama krwi. Próbował ją zlizać albo zetrzeć kłębkiem waty, nie chciała jednak zniknąć. Na szczęście gdy Oldham wrócił z książką do kraju, nikt nie zauważył niczego podejrzanego. W notatce sporządzonej po latach dla KGB Dmitrij tłumaczy owo przeoczenie tym, że funkcjonariusze brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych - głównie arystokraci - znali się jeszcze z czasów nauki w szkołach prywatnych i bezkrytycznie sobie ufali.

Jest oczywiste, że pomimo głębokiej penetracji wrogiego terytorium Dmitrij nie wiedział wiele o przeszłości Oldhama. Od samego początku operacji obaj, Bazarow i Bystrolotow, mylili się co do arystokratycznego rodowodu swojego agenta. Oldham nie mógł się pochwalić wysokim pochodzeniem: jego rodzice byli nauczycielami, on sam nigdy nie uczęszczał na uniwersytet, a do służby cywilnej wstąpił w wieku dziewiętnastu lat. O jego pozycji społecznej miał świadczyć rozległy dom w Kensington, pokojówka, szofer w uniformie, luksusowy samochód, a także zamiłowanie do drogich garniturów i koszul z monogramem. Wszystkie te oznaki przynależności do klasy wyższej wiązały się z osobą jego żony Lucy. Córka zamożnego człowieka, przed poślubieniem Oldhama odziedziczyła znaczny majątek po śmierci pierwszego męża, Thomasa Williama Wellsteda, bogatego inżyniera zatrudnionego w kopalniach złota. To za jej pieniądze kupiono dom i wynajmowano służbę. Wprawdzie coś się stało z jej spadkiem (ryzykowne inwestycje?), ale straciwszy fortunę, nie wyzbyła się zamiłowania do życia na wysokiej stopie. Wydaje się, że to ona namawiała Oldhama, by robił wszystko w celu utrzymania poziomu, do jakiego przywykła, co zawiodło go prosto do drzwi ambasady radzieckiej w Paryżu.

Tymczasem stało się jasne, że prędzej czy później ARNO zacznie sprawiać kłopoty. Przyciskany przez OGPU, żyjący w strachu przed zdemaskowaniem i dręczony wyrzutami sumienia, znowu zaczął pić, i to na całego. Mimo wszystko działo się to w czasie, kiedy zdołał zapewnić Dmitrijowi wielki sukces. Latem 1932 roku Dmitrij dowiedział się, że Oldham zna osobiście ministra spraw zagranicznych, sir Johna Simona, i postanowił wykorzystać ten fakt. Przeglądając prasę kanadyjską, ustalił, że drugi syn lorda Grenville'a, Robert, urodził się w Kanadzie, w ojcowskim majątku Points North. Postanowił zatem uzyskać paszport brytyjski wystawiony właśnie na nazwisko Roberta. Podjął odpowiednie środki na wypadek zainteresowania ze strony brytyjskiego kontrwywiadu i - jak zawsze, kiedy musiał przybrać nową tożsamość - zaczął zgłębiać literaturę fachową: geografia Kanady, historia, gospodarka, życie codzienne. Gdy już uznał, że jest odpowiednio wyedukowany, polecił ARNOWI zdobyć paszport. Dostarczając dokument, ARNO przechwalał się, że w drodze wyjątku i na znak szczególnego szacunku sir John osobiście go podpisał, rzekomo przy tym oznajmiając: "Hm, nie wiedziałem, że lord Robert znowu jest w Wielkiej Brytanii".

Był to naprawdę łut szczęścia. W tamtym czasie służby graniczne w całej Europie uważały paszporty brytyjskie za najbardziej wiarygodne. Podróżując za granicą, Włodzimierz Majakowski zauważył, że ich właściciele traktowani są z wielkim szacunkiem. Jest rzeczą wiadomą, że Kim Philby wykorzystywał ten fakt, przemycając przez zachodnioeuropejskie granice radykalną literaturę marksistowską. Dmitrij posługiwał się swoim paszportem, kiedy przewoził najbardziej niebezpieczne materiały. Pamiętał jednak o tym, by nie przebywać w jakimkolwiek kraju zbyt długo, ponieważ w przeciwnym razie musiałby złożyć wizytę w miejscowym konsulacie brytyjskim, gdzie zdradziłby go dość ciężki akcent.

Latem 1932 roku lwia część materiałów zgromadzonych przez ARNA i przekazanych Sowietom była związana z konferencją lozańską, która odbywała się od szesnastego czerwca do dziewiątego lipca jako efekt znacznej aktywności - zarówno dyplomatycznej, jak i zakulisowej - wielu krajów europejskich. Chodziło o rzecz niezwykle ważną - złagodzenie napięcia międzynarodowego, wywołanego przez niemożność spłaty niemieckich reparacji po pierwszej wojnie światowej, zwłaszcza w sytuacji światowego kryzysu gospodarczego, zapoczątkowanego przez krach na giełdzie nowojorskiej w 1929 roku.

Już wcześniej stało się jasne, że pokonane Niemcy nie będą w stanie spełnić warunków określonych przez traktat wersalski. Na dobrą sprawę, niezdolne gospodarczo do udźwignięcia tego ciężaru, zawiesiły spłacanie reparacji w 1923 roku. Doprowadziło to do okupacji Zagłębia Ruhry przez wojska francuskie i belgijskie. Zajęcie niemieckiego centrum przemysłu górniczego i stalowego uderzyło w sarno serce gospodarki kraju i przyczyniło się do wzrostu hiperinflacji.

Po fiasku prób rozwiązania problemu reparacji wojennych, starając się znaleźć polubowne rozwiązanie kwestii, która wywołała tak głębokie napięcie polityczne, przedstawiciele Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Japonii zwołali konferencję lozańską.

Jaki charakter miały informacje dostarczane przez ARNA? Między książką Tsareva i Westa Klejnoty koronne a jej rosyjską wersją KGB w Anglii występują w tej kwestii rozbieżności. Jak napisano w Klejnotach, w depeszy do Ministerstwa Spraw Zagranicznych z dwudziestego ósmego czerwca 1932 roku ambasador brytyjski w Berlinie, sir Horace Rurnbold, donosił, że "odbył poufne rozmowy" z kanclerzem Rzeszy Franzem von Papenem na temat "bliskiej" konferencji lozańskiej i "stanowiska wobec Francji''. Czytelnik może tym samym odnieść wrażenie, że brytyjscy i niemieccy oficjele, zajmujący przy stole konferencyjnym przeciwne strony, prowadzili tajne rozmowy o tym, jak postępować z Francuzarni *[Tsarev i West, Klejnoty koronne, s. 75. W tym źródle Franz von Papen jest błędnie określony jako niemiecki minister spraw zagranicznych, podczas gdy od 1 stycznia 1932 pełnił urząd kanclerza Niemiec. Odniesienie do "bliskiej" konferencji lozańskiej stanowi także błąd rzeczowy: konferencja zaczęła się 16 czerwca i zakończyła 9 lipca 1932.
]
.

Jednakże tekst tej samej depeszy w rosyjskiej wersji książki, cytowany z materiałów zawartych w teczce Bystrolotowa, nie mówi o żadnych "tajnych rozmowach" między Rumboldern a von Papenem, lecz jedynie o tym, że Rurnbold korzystał z usług "tajnego informatora", by dowiedzieć się o kanclerskim zamiarze "osiągnięcia za wszelką cenę kompromisu z Francuzami co do wszelkich punktów spornych, nawet jeśli miałoby to oznaczać ustępstwa ze strony Niemiec''. Poza tym Rurnbold dowiedział się także od tego samego informatora, że niemiecki "gabinet nalega na przyjęcie bardziej zdecydowanego tonu w Lozannie''. Napisano też, że "w dniu powrotu Papena z Lozanny, na posiedzeniu gabinetu poprzedzającym podpisanie traktatu, doszło do tajnej sesji, podczas której generał Schleicher podkreślał konieczność porozumienia z Francuzami w kwestii uzbrojenia, twierdząc zdecydowanie, że Niemcy nie są w stanie dłużej istnieć, dysponując wyłącznie zawodową armią, której stutysięczna kadra może służyć tylko dwanaście lat" *[Tsarev i West, Klejnoty koronne, s. 75; nazwisko niemieckiego generała podane błędnie: zamiast Schlechen powinno być Schleicher.].

Innym dokumentem zdobytym dzięki wysiłkom Dmitrija była kopia telegramu z Foreign Office na temat informacji zebranych przez belgijskiego attache wojskowego i przekazanych brytyjskiemu attache, a dotyczących niemieckich zabiegów dyplomatycznych, których celem było zaproponowanie Francji kompromisu i tym samym nakłonienie jej do cofnięcia ograniczeń, jakimi objęto niemieckie uzbrojenie.

W rosyjskiej wersji Klejnotów koronnych Tsareva i Westa cytuje się często odręczną notatkę Bystrolotowa z .tamtego okresu. Bez przytaczania jakichkolwiek źródeł opisuje on zakulisowe działania polityczne brytyjskiego premiera i przewodniczącego Izby Gmin Ramsaya MacDonalda, premiera i ministra spraw zagranicznych Francji Edouarda Herriota i von Papena. Notatka ta jasno dowodzi, że von Papen wykorzystał groźbę, którą stanowiło dojście Hitlera do władzy, jako argument mający przekonać Francuzów do ustępstw politycznych na rzecz Niemiec podczas konferencji lozańskiej.

Znajomość najdrobniejszych szczegółów tych i innych zabiegów dyplomatycznych miała ogromną wartość dla Sowietów. Aktywność, jaką przejawiali Niemcy i alianci zachodni, miała na celu zagwarantowanie stabilności granic na zachód od Niemiec, natomiast rozwiązanie kwestii granic wschodnich odłożono na później. Choć związane układem z Rapallo z 1922 roku, dotyczącym współpracy i integralności terytorialnej, Związek Radziecki i Niemcy nie ufały sobie w pełni. Każda ze stron obawiała się, że druga znajdzie sposób, by nawiązać silny sojusz z III Republiką Francuską, uważaną w tamtym czasie za największą potęgę militarną w Europie.

O wielkim znaczeniu tych dokumentów dla Sowietów może świadczyć gest wdzięczności ze strony OGPU wobec Dmitrija. Na mocy rozkazu numer 1024/s z siedemnastego listopada 1932 roku " za wypełnienie kilku zadań o ogromnej wartości operacyjnej i wytrwałość w dążeniu do osiągnięcia celu" otrzymał on broń osobistą z inskrypcją: "Za bezlitosną walkę z kontrrewolucją od Kolegium OGPU. Zastępca przewodniczącego OGPU, Balicki".

Rosyjski przymiotnik biezposzczadnyj (bezwzględny) został w książce Tsareva i Westa Klejnoty koronne przetłumaczony jako "nieustępliwy" (s. 69), a w książce Christophera Andrew The Sword and the Shield jako "niezmordowany" (s. 48). Lecz słowo "bezlitosny" trafnie oddaje sposób, w jaki OGPU traktowało brytyjskie "źródło" Ernesta Oldhama, zwłaszcza w okresie po zakończeniu konferencji lozańskiej, kiedy stało się jasne, że ARNO przestaje być użyteczny dla służb sowieckich.

Dmitrij, dla którego przywiązanie do ojczyzny stanowiło imperatyw psychologiczny, był naprawdę bezlitosny w swej postawie wobec każdego, kto zdradza własny kraj. "Źródła'' interesowały go tylko wtedy, gdy pracowały dla niego, innymi słowy - "sprzedawały swoją ojczyznę".

Tymczasem dwudziestego siódmego lipca 1932 roku ARNO dostarczył Dmitrijowi brytyjski paszport, ale nie dość, że spóźnił się na spotkanie o dziesięć dni, to w dodatku nie miał do zaoferowania niczego cennego. Zapewniał, że jego "źródło" jest zajęte dokumentami konferencji lozańskiej i tym samym nie mogło zdobyć dla Sowietów żadnych interesujących materiałów.

Stosunki z ARNEM szybko się pogarszały. Nie przychodził na spotkania, a jeśli już, to nie dostarczał niczego wartościowego. Co gorsza, zaczął podupadać na zdrowiu. Kiedy w ostatnim tygodniu października 1932 roku przyjechał do Berlina, żeby spotkać się z Dmitrijem, był w wyjątkowo złym stanie. Choć się zarzekał, że w przyszłości będzie dostarczał brytyjską pocztę dyplomatyczną, Dmitrij uznał, że jego agent za kilka miesięcy stanie się całkowicie niesprawny. Podczas tego spotkania ARNO był apatyczny, wymiotował, często nie mógł się nawet poruszyć. Dmitrij postanowił przeprowadzić z nim decydującą rozmowę podczas następnego spotkania, także umówionego w Niemczech, ale dopiero po tygodniu, kiedy, jak miał nadzieję, Brytyjczyk będzie w lepszej formie.

Do spotkania tego nigdy nie doszło. Jedenastego listopada 1932 roku do Berlina zamiast ARNA przyjechała jego żona Lucy. Jest wątpliwie, czy wywiad sowiecki dowiedziałby się wiele o ARNIE, gdyby Dmitrij nie zdobył pełnego zaufania tej kobiety, zostając jej kochankiem. Przekazała złe wiadomości: mąż nie poinformował hrabiego, że nie pracuje już w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Co więcej, nie odszedł stamtąd na własne życzenie - został wyrzucony. Jak twierdziła Lucy, powodem zwolnienia Ernesta był jego alkoholizm i zaniedbywanie obowiązków służbowych przez dwa ostatnie lata. W ciągu minionego pół roku zdarzało mu się też przynosić do domu i gubić poufne materiały. Miesiącami nie reagował na zapytania innych pracowników ministerstwa *[Patrz także Andrew i Mitrochin, The Sword and the Shield, s. 580, przyp. 38. Zarówno czas, jak i okoliczności tych wydarzeń wciąż pozostają niejasne. Powołując się na listę pracowników Foreign Office z 1933, Andrew i Mitrochin wymieniają 30 września 1932 jako datę rezygnacji Oldhama, podobnie jak Tsarev i West w Klejnotach koronnych, a także w ich rosyjskiej wersji KGB w Anglii. Przytaczając raport Bystrolotowa dla centrali, Tsarev i West mówią, że Oldham zerwał kontakty z Foreign Office w połowie października.].

Jak Dmitrij miał się dowiedzieć rok później, dawny asystent Oldhama i jego przyjaciel, niejaki pan Kemp, powiedział Lucy, że aż do połowy roku 1932 jej męża nie podejrzewano o żadne wykroczenia. Uważany za zdolnego urzędnika, choć mającego problemy z dyscypliną, był tolerowany w pracy, pomimo że wszyscy wiedzieli o jego alkoholizmie. Udzielono mu nawet urlopu, by mógł się leczyć. Pewnego dnia jednak stwierdzono brak kilku książek kodów w sejfie znajdującym się w piwnicy ministerstwa i ustalono, że Oldham odwiedził to pomieszczenie bez konkretnego powodu. Stwierdzono też, że korzystał z bocznego wejścia do budynku - tak zwanego wejścia ambasadorskiego. Choć nie wysunięto przeciw Oldhamowi formalnych oskarżeń, postanowiono go zwolnić "na wszelki wypadek''.

Jakby tego było mało, sam sposób zwolnienia budził niepokój. Lucy nie kryła oburzenia, że jej męża, znakomitego urzędnika Foreign Office, weterana wojennego, wyrzucono po dwudziestu latach służby na ulicę, nie oferując mu nawet częściowej emerytury. Zwykle nie postępowano tak wobec pracownika ministerstwa, nawet jeśli zwalniano go za zaniedbywanie obowiązków służbowych. Dmitrij przypomniał sobie, jak ARNO mówił mu o dwóch innych pracownikach, których ministerstwo wydaliło, nie zapewniając im emerytury (w Pekinie i Oslo). W obu przypadkach podejrzewano szpiegostwo. Było bardzo prawdopodobne, że dotyczyło to także ARNA.

Lucy wyznała też Dmitrijowi, że sytuacja finansowa rodziny jest fatalna. Ponieważ ARNO miał w banku bardzo mało pieniędzy na swoje nazwisko, planowała opuścić go po sprzedaży domu, luksusowego samochodu i wszystkiego, co udałoby się upłynnić. Myślała o tym, by osiąść w jakimś turystycznym rejonie Francji, gdzie mieszkało wielu Brytyjczyków, i znaleźć sobie pracę opiekunki jakiejś starszej osoby. Zastanawiała się nawet, czy nie zostać prostytutką, co nie było takie łatwe, zważywszy na jej wiek (pięćdziesiąt dwa lata) . Błagała go, by pomógł jej w jakikolwiek sposób.

Przekazując relację z tego spotkania do centrali, Dmitrij zaproponował następujący plan działania: zważywszy na to, że ARNO został wyrzucony z pracy oraz że jest chory i niezdolny do działania na rzecz Sowietów w jakiejkolwiek roli, powinno mu się zaoferować dożywotnią pensję w zamian za umożliwienie bezpośredniego kontaktu ze " źródłem''. Można się tylko zastanawiać, jak - będąc na granicy całkowitego upadku - Oldham był w stanie kontynuować swoją zwodniczą grę z OGPU, trzymając się pierwotnego planu, czyli przedstawiania siebie jako jedynie pośrednika pracującego dla innego urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jakiegoś "emerytowanego kapitana'', którego nazwiska nie mógł ujawnić nikomu ze względów honorowych.

Dmitrij zwrócił się w tej sprawie do Lucy, ta zaś oświadczyła, że opowieść męża to kompletna bzdura. Nie słyszała o takim człowieku w ministerstwie. Co więcej, powiedziała, że Oldham kłamie niemal w każdej sprawie i że nie ma powodu mu wierzyć. Nie ulegało wątpliwości, że ARNO może stać się poważnym ciężarem dla odpowiedzialnych za operację przeniknięcia do Foreign Office. Nie można było wykluczyć, że zamroczony alkoholem zacznie mówić. Teraz, kiedy z pewnością podejrzewano go o zdradę, mógł wyrządzić znaczne szkody, a już co najmniej zaalarmować swoje ministerstwo o działaniach OGPU.

Oczywiście najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji byłoby zerwanie wszelkich związków z ARNEM. Wtedy jednak najważniejsze zadanie, czyli nawiązanie bezpośredniego kontaktu ze "źródłem'', w którego istnienie OGPU wciąż wierzyło, byłoby trudne do zrealizowania. Andrew i Mitrochin słusznie wskazują, że ślepota sowieckich służb co do rzeczywistej pozycji Oldhama w Ministerstwie Spraw Zagranicznych wynikała z ignorowania przez Rosjan całościowej struktury i zasad funkcjonowania ministerstwa i innych agend rządu brytyjskiego.

Żeby znaleźć następcę ARNA, Dmitrij, nie bacząc na poważne niebezpieczeństwo, postanowił wrócić do Anglii i wyciągnąć z Oldhama informacje na temat jego kolegów. Krótko przed Bożym Narodzeniem 1932 roku pojechał do Londynu. Okazało się, że ARNO pije nieprzerwanie. Zamroczony alkoholem, lekceważył prośby Dmitrij a, by wziąć się w garść. Namowy tylko pogłębiały jego irytację. Dmitrij powiedział więc Lucy, by pod żadnym pozorem nie dawała mężowi alkoholu. Kiedy odwiedził Oldhamów w dzień Bożego Narodzenia, ARNO znajdował się w strasznym stanie: był brudny i rozczochrany, oczy miał zapadnięte, twarz ściągniętą. Wyglądał jak alkoholik, który całkowicie stracił nad sobą kontrolę. Dmitrij musiał porządnie nim potrząsnąć, żeby go ocucić. Nie otwierając oczu, ARNO zaczął macać wokół siebie, znalazł butelkę koniaku, pociągnął z niej i wziąwszy najwidoczniej Dmitrija za swoją żonę, warknął:

- Zjeżdżaj, stara suko!

Potem znowu zasnął.

Dmitrij powiedział Lucy, by ukryła koniak i wezwała lekarza, kiedy mąż się obudzi. W nocy Oldham oprzytomniał i zażądał alkoholu. Gdy Lucy mu odmówiła, chwycił ją za gardło i zaczął dusić. Na szczęście zjawił się lekarz, którego wezwała wcześniej. Podał ARNOWI sporą dawkę morfiny. Z pomocą Dmitrija przewieziono Oldhama do prywatnego sanatorium na prowincji. Po jego wyjeździe Lucy doznała ataku nerwowego i postanowiła się zabić. Przez następne trzy dni Dmitrij starał się ją odwieść od tego zamiaru. Ze śladami palców ARNA na szyi, położyła się w końcu do łóżka, a lekarz podał jej środki uspokajające.

Po pobycie w sanatorium ARNO poczuł się lepiej, ale po jakimś czasie znowu zaczął pić i znęcać się nad żoną.

(...)

W niespokojnej europejskiej atmosferze, i tak już napiętej z powodu skutków Wielkiego Kryzysu, początek 1933 roku nie przyniósł znacznego odprężenia. Wręcz przeciwnie, pewne złowróżbne wydarzenie wzmogło czujność wszystkich zainteresowanych. Trzydziestego stycznia Adolf Hitler został mianowany kanclerzem Niemiec. W związku z jego polityką zagraniczną, nakreśloną wcześniej w Mein Kampf, celem szpiegowskiej działalności agentów OGPU stały się głównie działania brytyjskiej dyplomacji. W swojej książce Hitler określił sojusz z Anglią (i Włochami) jako przyszłe zabezpieczenie Niemiec przed Francją, którą uważał za " nieubłaganego i śmiertelnego wroga" i Związkiem Radzieckim, którego kosztem - w szczególności - pragnął powiększyć niemiecką "przestrzeń życiową". Tym samym możliwe zbliżenie między Anglią a Niemcami groziło Związkowi Radzieckiemu, i tak już wykluczonemu z Ligi Narodów, całkowitą izolacją. Co gorsza, dziewiętnastego marca 1933 roku Benito Mussolini wezwał do stworzenia Paktu Czterech, w skład którego miałyby wejść Włochy, Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Choć wciąż obowiązywało porozumienie o wzajemnej współpracy i pomocy wojskowej, zawarte w Rapallo między Republiką Weimarską a Związkiem Radzieckim, ten ostatni słusznie się obawiał, że kraje te mogą zawiązać przeciw niemu niezwykle silną koalicję.

Na szczęście ARNO, sowiecki agent w samym centrum brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wyleczył się z alkoholizmu na tyle, by nadal sprzedawać Rosjanom tajemnice dyplomacji. W maju 1933 roku przyjechał do Paryża, przywożąc ze sobą kolejną paczkę dokumentów. Dmitrij ponownie poprosił go - w zamian za emeryturę OGPU - o umożliwienie bezpośredniego kontaktu ze "źródłem''. ARNO odparł, że już od jakiegoś czasu przygotowuje swojego informatora do takiego transferu, ale on wciąż nie jest gotów. W Paryżu zjawił się znowu dwudziestego czerwca, tym razem w towarzystwie Lucy, ale bez jakichkolwiek materiałów dyplomatycznych. Twierdził, że nie ma pieniędzy, by zapłacić "źródłu''. Lucy powiedziała Dmitrijowi, że ARNO nie chciał przyjeżdżać, ale go do tego zmusiła, by sprostać wymaganiom "hrabiego Perellya'', który uważał, że umówione spotkania trzeba realizować za wszelką cenę. Wyznała też, że ARNO nie zdołał się uwolnić od nałogu. Wciąż pił od samego rana i cały czas był zamroczony. W każdej chwili mógł stracić świadomość. Lekarz stwierdził początkowe stadium delirium tremens. Poza tym Oldham cierpiał na silne bóle serca, które zdaniem doktora mogły doprowadzić do nagłego zgonu.

Stojąc w obliczu całkiem realnej groźby śmierci ARNA, Dmitrij ponownie wykazał się niezwykłym uporem i dbałością o interes swojego kraju. W nadziei, że uda mu się zdobyć jeszcze więcej poufnych dokumentów Foreign Office, postanowił towarzyszyć ARNOWI w podróży powrotnej do Londynu. Pomimo licznych wcześniejszych niepowodzeń nie zrezygnował z próby odnowienia współpracy ze swoim agentem i ocalenia go przed jego własnym destrukcyjnym zachowaniem. Myślał o tym, by bezzwłocznie umieścić go w sanatorium, a Lucy wysłać gdzieś, gdzie odzyskałaby siły. Potem mógłby nadal z nimi współpracować, starając się dotrzeć w końcu do "źródła'', którego Oldham wciąż zachłannie strzegł. Przekazując ten plan do centrali, Bazarow dodał, że jest on dość niebezpieczny, bo żeby zrealizować go choć w małej części, Dmitrij musiałby zamieszkać w domu ARNA. Jednakże wszelkie inne metody zdobycia brytyjskich dokumentów już się wyczerpały.

Dmitrij przybył do Londynu dwudziestego trzeciego czerwca. Gdy tylko zjawił się w Wielkiej Brytanii, już czekały na niego złe wiadomości: Lucy oznajmiła mu z przerażeniem, że z jakiegoś powodu osobą jej męża zainteresował się sam sir Robert Vansittart.

- Kto to jest? - spytał ją Dmitrij.

- Szef naszego wywiadu i kontrwywiadu - odparła Lucy.

Dmitrij poinformował o tym sumiennie centralę.

Wydaje się niewiarygodne, że próbując przeniknąć brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, OGPU nie znało nazwiska jego podsekretarza, sir Roberta Vansittarta, ani nie wiedziało, że w Wielkiej Brytanii nie ma jednej służby łączącej funkcje kontrwywiadowcze i wywiadowcze. To samo dotyczy innego epizodu; podczas pierwszego spotkania z Dmitrijem Lucy powiedziała mu, że jej mąż ma bardzo złą opinię u "Monty'ego, szefa służby wywiadu w MSZ i brata marszałka polnego Montgomery'ego". Jak wskazują Andrew i Mitrochin, OGPU nie było świadome faktu, że w tej sprawie też wprowadziła Bystrolotowa w błąd. Jeśli dodać do tego uwagę Tsareva i Westa, że centrala dowiedziała się o prawdziwym stanowisku ARNA w ministerstwie dopiero po jego śmierci, to można powiedzieć jedno: cała ta operacja została przeprowadzona w pośpiechu, w gęstej "informacyjnej mgle".

Jak twierdzi Bystrolotow, centrala, dowiedziawszy się o dochodzeniu zleconym przez Vansittarta (które nie miało wówczas miejsca), rozkazała wszystkim nielegalnym agentom natychmiast opuścić Wielką Brytanię.

Pewnego dnia, widząc, jak ARNO stacza się w nałóg, Dmitrij wezwał pomoc medyczną, która jednak nie zjawiła się zbyt szybko. ARNO zasypiał i budził się tylko po to, żeby wszczynać kolejną awanturę. Raz, kiedy próbował wyjść z domu, krzycząc i bijąc się z Lucy, a nawet z Dmitrijem, ten starał się go uspokoić dwiema szklankami ginu. Dopiero po północy udało im się zaprowadzić Oldhama na górę do sypialni; wtedy zjawił się wreszcie lekarz. Podał pacjentowi środki uspokajające i wezwał karetkę. Dmitrij towarzyszył Oldhamowi w drodze do szpitala, a potem poinformował Bazarowa: "Najgorsze minęło. Za kilka dni ARNO odzyska przytomność i będzie mógł chodzić. Nie. Nie wycofam się, dopóki nie wypełnię zadania. Nie ma mowy".

Wydawało się, że w czasie pobytu w szpitalu ARNO zaczyna powracać do zdrowia. Wyraził nawet chęć kontynuowania współpracy z OGPU, obiecał też, że dostarczy książkę szyfrów na następny rok, z czym był już bardzo spóźniony. Nagle jednak pojawiły się nowe kłopoty. Lucy, której cierpliwość w końcu się wyczerpała, podjęła ostateczną decyzję i postanowiła wnieść pozew o rozwód. Usunęła z domu wszelkie cenne przedmioty i wynajęła prawnika, by wyciągnąć od ARNA połowę pieniędzy, które otrzymywał.

Kiedy adwokat Lucy spotkał się z Dmitrijem, z miejsca zaczął go wypytywać jako przedstawiciela firmy, za której pośrednictwem ARNO zarobił dwa tysiące funtów prowizji. Zażądał podania nazwy i adresu firmy, a także adresu Dmitrija i innych istotnych dla sprawy informacji. Trudno było wykaraskać się z tej sytuacji. Ponieważ adwokat mógł szybko i bez trudu zweryfikować słowa Dmitrija, Bazarow poinformował centralę o swoich obawach - jego podwładny mógł zostać "zlikwidowany przez wroga''. Jak słusznie zauważają Andrew i Mitrochin, szefowie OGPU naprawdę wierzyli w istnienie podlegających zachodniemu wywiadowi oddziałów egzekucyjnych, które zabijały zagranicznych szpiegów bez procesu karnego. (Sowieckie oddziały tego rodzaju, podległe centrali, rzeczywiście działały na Zachodzie; jednym z przykładów ich aktywności było zamordowanie kilka lat później, latem 1937 roku, radzieckiego szpiega "Ignacego Reissa'', który przeszedł na drugą stronę).

W tym właśnie momencie, jak utrzymują Tsarev i West, centrala wydała wszystkim nielegalnym agentom rozkaz natychmiastowego opuszczenia Wysp Brytyjskich. Bez względu na to, który z dwóch opisanych wyżej epizodów to spowodował, oba źródła powołują się na przedłożony Bazarowowi raport, w którym Dmitrij wyraża chęć pozostania na miejscu i dokończenia misji. Zarówno relacje archiwalne, jak i relacja Tsareva potwierdzają, że gdy nadszedł rozkaz zaprzestania współpracy z ARNEM i wyjazdu na kontynent, Dmitrij poprosił o zgodę na pozostanie w Londynie i podjęcie ostatniej próby. Chciał uzyskać brytyjskie szyfry dyplomatyczne na następny rok.

Bazarow nie protestował. W liście do centrali wyjaśnia: ,,Wyjechać teraz oznacza utracić ważne «źródło», co byłoby równoznaczne z osłabieniem naszej obrony i wzmocnieniem przeciwnika. Możliwe straty - dzisiaj HANS, a jutro inni towarzysze - są nieuniknione, biorąc pod uwagę charakter naszych zadań".

Dmitrij otrzymał pozwolenie. Wszyscy pozostali członkowie grupy - Bazarow, Maly, Leppin i Weinstein - opuścili Wielką Brytanię. Nadszedł czas na decydujące działanie. Dmitrij zabrał ARNA do Hyde Parku i siedząc obok niego na ławce, kazał mu przećwiczyć odciskanie klucza w paście dentystycznej. W końcu Oldham się tego nauczył, a Dmitrij "pobłogosławił go przed ostatnią bitwą''.

Nieobjęte klauzulą tajności dokumenty dotyczące Oldhama, przechowywane w brytyjskim Archiwum Narodowym, ujawniają szczegóły działań ARNA w budynku Ministerstwa Spraw Zagranicznych feralnego trzynastego lipca 1933 roku. W trakcie śledztwa przeprowadzonego przez DSS (Defense Security Service, późniejsze MIS), z którą Foreign Office skontaktowało się następnego dnia, przesłuchano czterech byłych kolegów Oldhama. Około siedemnastej pięćdziesiąt wszedł on do budynku ministerstwa i zauważywszy jednego ze znajomych, pana B., który akurat ważył worki z pocztą dyplomatyczną, podszedł do niego i nawiązał krótką pogawędkę. Wizyta Oldhama sama w sobie nie była niczym niezwykłym. Często się zdarzało, że ekspracownicy ministerstwa byli wpuszczani do jego siedziby.

Pod pretekstem, że chce zostawić wiadomość dla byłego kolegi i przyjaciela, pana Kempa, który właśnie wyszedł (ustalono potem, że Oldham musiał widzieć, jak tamten opuszcza budynek), Oldham usiadł w pokoju, gdzie wciąż przebywał inny urzędnik, pan H. Pisząc wiadomość, poprosił go o otwarcie jednej z szafek, wciąż zawierającej jego stare dokumenty.

To także nie było niczym nadzwyczajnym. Po odejściu Oldhama ze służby umożliwiono mu dwa czy trzy razy dostęp do wartościowych papierów, które z jakiegoś powodu wciąż znajdowały się w szafce w jednym z pomieszczeń MSZ. Wizyty te miały zwykle miejsce w późnych godzinach wieczornych, kiedy w pracy przebywała tylko garstka byłych kolegów Oldhama. Przesiadywał on w pokojach dostatecznie długo, by prosić wychodzących do domu pracowników o pozostawienie kluczy od różnych pomieszczeń; obiecywał, że odda je urzędnikowi na dyżurze. Podczas śledztwa nocny personel zeznał też, że widywano Oldhama w siedzibie ministerstwa, między innymi w pokoju szyfrów, niejednokrotnie o jedenastej wieczorem. Raz znaleziono go nawet śpiącego w którymś z pomieszczeń. Przy innej okazji pewien urzędnik przyłapał go na tym, jak z kluczami w ręku szedł w stronę wyjścia. Najwidoczniej nikogo nie powiadomiono o tym incydencie, ponieważ było wiadomo, że Oldham cierpi na alkoholizm - parę razy nawet przyszedł do ministerstwa wstawiony. Uznano, że po prostu zapomniał zwrócić klucze przed opuszczeniem budynku. Przy jeszcze innej okazji, wykorzystując ten sam pretekst - że potrzebuje więcej czasu, by uporać się z zadaniem, a było już po godzinach i klucze zostały zabezpieczone - poprosił o szyfr do sejfu, w którym je przechowywano. Biorąc pod uwagę fakt, że Oldham został wyrzucony z ministerstwa niemal rok wcześniej, a mimo to miał pełny dostęp do jego pomieszczeń, nie od rzeczy będzie powiedzieć, że niefrasobliwość personelu była w tym wypadku zdumiewająca. (Andrew i Mitrochin określają system zabezpieczeń Foreign Office jako "prymitywny"; Richard Thurlow także odnotowuje, że środki bezpieczeństwa obowiązujące w urzędzie "praktycznie nie istniały").

W tym konkretnym dniu, trzynastego lipca 1933 roku, kiedy Oldham ponownie poprosił o możliwość przejrzenia swoich papierów, pan H. poszedł do pokoju, gdzie ważono pocztę, i zwrócił się do swojego przełożonego, pana B., o przychylenie się do tej prośby. Wszystkie klucze, wśród nich zarówno ten od szafki, jak i ten, który otwierał pokój szyfrów, były zawieszone na jednym kółku. Po chwili wahania pan B. pozwolił panu H. zabrać pęk kluczy i zrobić to, o co prosił Oldham, ale pod jednym warunkiem - że ani na chwilę nie trafią one do rąk byłego pracownika.

Pan H. wyszedł. Po mniej więcej pięciu minutach wrócił w pośpiechu i poinformował, że Oldham zabrał pęk kluczy do toalety. Wyjaśnił, jak to się stało. Kiedy otworzył szafkę, nie wyjął klucza z zamka, zakładając, że za chwilę i tak będzie musiał go użyć. Po chwili zobaczył, jak Oldham wybiega z pokoju, mówiąc, że musi skorzystać z toalety. Kiedy pan H. próbował zamknąć szafkę, zauważył, że wszystkie klucze zniknęły. Oldham zdołał wyjąć klucz z zamku szybko i bez hałasu.

Jedyną rzeczą, jaka zaskoczonemu panu B. przyszła do głowy, było natychmiastowe powiadomienie strażnika przy głównym wejściu do budynku ministerstwa, by zatrzymał Oldhama. Potem obaj urzędnicy ruszyli czym prędzej do tylnych drzwi, tak zwanego wejścia ambasadorskiego, by się upewnić, że Oldham nie ucieknie tamtędy.

Pojawił się jakieś osiem minut później, twarz miał spoconą, drżały mu ręce. Zwrócił pęk kluczy. Gdy tylko wyszedł, urzędnicy obejrzeli je dokładnie, po kolei, i na jednym z nich, tym od pokoju szyfrów, znaleźli drobinki jakiejś substancji, która przypominała wosk albo mydło. Od razu nabrali podejrzeń, że Oldham zrobił odciski klucza.

Dopiero wtedy powiadomiono zwierzchników, a DSS wszczęła śledztwo. Założono podsłuch na telefonie domowym Oldhama, wydano polecenie sprawdzania jego poczty i objęto go całodobową obserwacją. Próbka substancji znaleziona na kluczu została przesłana do sekcji chemicznej DSS w celu przeprowadzenia stosownych badań.

Jak wspomina Bystrolotow w notatce dla KGB, następnego dnia odwiedził go Oldham, który miał twarz "ziemistoszarą''. Poinformował, że najprawdopodobniej jest pod obserwacją i że już nie pozwolą mu się zbliżyć do sejfów. Ani jednak złe wiadomości, ani kiepski stan samego Oldhama - był spuchnięty, serce ledwie mu biło - nie zniechęciły Dmitrija. Natychmiast umieścił swojego agenta w prywatnej klinice. W notatce wyjaśnia, że chciał "oczyścić mózg Oldhama z alkoholu i wzmocnić jego serce, żeby był w stanie wydobyć [z podziemi MSZ] szyfry [na następny rok] , i to za wszelką cenę".

Analiza mikroskopowa mydła z toalety w ministerstwie nie wykazała najmniejszych nawet śladów czerwonego pigmentu znalezionego na kluczu. Stało się jasne, że Oldham przyniósł tę substancję w kieszeni. (Laboratorium nigdy nie zidentyfikowało masy dentystycznej, której możliwości zademonstrował Oldhamowi Dmitrij, kiedy siedzieli na ławce w Hyde Parku).

Dziewiętnastego lipca o jedenastej rano przechwycono rozmowę telefoniczną z domu Oldhama. Lucy zadzwoniła do ministerstwa i zaprosiła na lunch pana Kempa - wyjaśniła, że chce z nim rozmawiać "Joe Perelly''. Dawny kolega i przyjaciel Oldhama, pan Kemp, znajdował się początkowo na liście Dmitrija jako możliwy następca ARNA (w korespondencji OGPU miał kryptonim ROLAND). Nie należało też wykluczać, że to właśnie on był tym głównym "źródłem", do którego OGPU starało się od dawna dotrzeć. Dmitrij postanowił go sprawdzić i namówił Lucy, by zaprosiła Kempa do domu na lunch.

Ponieważ nie ulegało wątpliwości, że ostatnia wizyta Oldhama w ministerstwie zaalarmowała jego szefów, spotkanie z ROLANDEM twarzą w twarz było ryzykownym krokiem. Zarówno w swoich wspomnieniach, jak i w notatce dla KGB z 1968 roku Dmitrij opisuje ten epizod jako najbardziej dramatyczny w swojej szpiegowskiej karierze. Jak wyznaje, kiedy dzień wcześniej usiadł na "ulubionej ławce nieopodal jeziora" i zastanawiał się, jak powinien się zachować podczas spotkania z ROLANDEM, nagle obok niego pojawiła się Jolanta. Odnalazła go, by wręczyć mu paszport wystawiony na nazwisko Alexander Gallas. Przysłał ją Bazarow, wiedząc, że Dmitrij może potrzebować wiarygodnego greckiego paszportu, jeśli będzie musiał szybko opuścić Wielką Brytanię. Jolanta dała też mężowi pistolet, aby w razie aresztowania mógł się zastrzelić. "Pożegnaliśmy się jak przed bitwą" - wspomina Dmitrij w notatce.

Kiedy zjawił się w domu Oldhama, zastał już tam pana Kempa, rozmawiającego z żoną gospodarza o dziwnym zachowaniu swojego przyjaciela Ernesta. Dmitrij nie krył niepokoju. Nagle Lucy zaczęła się skarżyć, jak bardzo martwi ją niezrozumiałe postępowanie męża. Wyznała Kempowi, że Oldham odbywa regularne podróże; odnosiło się wrażenie, że chodzi o spotkania z tą samą osobą w tej samej sprawie. Jakby nie był to dostateczny powód, by podejrzewać Oldhama o ciemne sprawy, dodała, że podczas jednej z wizyt w ministerstwie ukradł teczkę oznaczoną jako "Kurier Jej Królewskiej Mości". Co więcej, udało mu się załatwić paszport dla jakiegoś "drania" jak się wyraziła. (Najwyraźniej miała na myśli paszport wydany na nazwisko Robert Grenville. Wspominając tę scenę w notatce, Dmitrij nie mógł powstrzymać się od uwagi, że Lucy była "wyjątkowo głupia'').

Oczywiście wysoce zaniepokojony ROLAND zaczął wypytywać Lucy o tożsamość osoby, dla której wydano paszport, i o jej rysopis. Dmitrij przyznaje, że w tym momencie wystraszył się nie na żarty. Jednak ku jego uldze Lucy oświadczyła, że nie pamięta ani nazwiska, ani wyglądu tego człowieka.

- To on! - zagrzmiał Kemp i uderzył pięścią w stół. - Do diabła, to on!

Jak wyjaśnił następnie "hrabiemu", zespół śledczy ministerstwa doszedł do wniosku, że "obok Ernesta kręci się jakiś zagraniczny szpieg".

- Tego człowieka należy aresztować - dodał. - Nakazano mi go odszukać.

Opisując ten epizod trzydzieści pięć lat później, Dmitrij przyznaje, że był śmiertelnie przerażony. Ujawnia coś, co od dawna u siebie obserwował: w pierwszej fazie strachu doznawał nagłego przypływu energii, czuł, jak przejaśnia mu się umysł i ogarnia go chęć działania. W drugiej fazie strachu jego reakcją był kompletny paraliż, który pojawiał się zwykle później, kiedy niebezpieczeństwo już minęło.

- Pomogę go panu znaleźć - zwrócił się do Kempa. - Znam sytuację finansową rodziny i domyślam się, o co chodzi. Ślady prowadzą do Niemiec, gdzie Oldhamowie posiadają znaczny majątek. Ryzykuję jednak ujawnienie pewnych rodzinnych sekretów, a jako członkowi zarządu solidnego banku nie wolno mi tego robić. Nie zamęczajmy pani nudnymi szczegółami. Mogę zaprosić pana jutro na lunch do Ritza, powiedzmy o pierwszej?

Wiedząc, jak kiepsko są opłacani pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Dmitrij posłużył się tą samą przynętą, która poskutkowała podczas pierwszego spotkania z Lucy. Zakładał, że być może Kemp nigdy wcześniej nie jadł posiłku w tak drogim lokalu. Podstęp się udał. Po chwili zastanowienia Kemp się zgodził. Dmitrij podniósł słuchawkę telefonu i zamówił stolik na dwie osoby. Kemp "niezwykle znacząco" uścisnął mu dłoń, serdecznie dziękując za zaproszenie i okazaną chęć pomocy. Według własnej relacji i materiałów KGB Bystrolotow opuścił Wielką Brytanię nazajutrz wczesnym rankiem, wsiadłszy do pierwszego samolotu, który leciał na kontynent; posłużył się swoim greckim paszportem wydanym na nazwisko Alexander Gallas *[Niektórzy historycy KGB przyjmują błędnie, że Bystrolotow działał w Anglii pod pseudonimem "Hans Galleni"; opierają się w tym wypadku wyłącznie na informacjach uzyskanych podczas przesłuchania Waltera Kriwickiego po jego ucieczce na Zachód. Jednakże we wszystkich odpisach rozmów - przychodzących i wychodzących - prowadzonych z telefonu w domu Oldhama występuje on jako "Joe Perelly" (czasem jako "Pirelli"); patrz: Kern, Death in Washington, s. 257; Costello i Tsarev, Deadly Illusions, s. 204 (pisownia "Gallieni"); Bystrolotow posługiwał się paszportem na nazwisko "Hans Galleni" kiedy działał w Holandii, tworząc fikcyjną firmę GADA].

Odtajnione dokumenty dotyczące Oldhama dowodzą jednak, że wydarzenia, jakie nastąpiły po spotkaniu Kempa, Lucy i Bystrolotowa, były zarówno bardziej złożone, jak i mniej dramatyczne. Jeszcze tego samego dnia Dmitrij poszedł do domu opieki, gdzie Oldham leczył się z alkoholizmu, i poinformował go o wizycie Kempa. O siedemnastej pięćdziesiąt, kiedy Dmitrij wciąż przebywał w domu opieki, przechwycono telefon Oldhama do żony. Na pytanie, czy powiedziała "wszystko" Kempowi, Lucy odparła:

- Nie, nie powiedziałam, ale już najwyższy czas, żebym to zrobiła.

Potem nastąpiła typowa sprzeczka małżonków, którzy są bliscy rozwodu. Lucy oznajmiła mężowi, że zamierza się wyprowadzić, ponieważ "nic dla niej nie zrobił': On zaprzeczył i zaproponował, że odda słuchawkę Dmitrijowi, by ten potwierdził jego słowa.

Tymczasem tego samego fatalnego dziewiętnastego lipca Kemp wrócił z lunchu w domu Oldhamów i sumiennie zameldował, co Lucy powiedziała mu o zachowaniu męża. Doszło do spotkania w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, gdzie przez dłuższy czas zastanawiano się, co dalej robić z Oldhamem. W grę wchodziły dwie opcje: aresztować go i oskarżyć na mocy Official Secret Act, czyli ustawy o tajemnicy państwowej, albo tylko przesłuchać, mając na względzie fakt, że zgodnie z prawem "wszystko, co ujawni, nie może być użyte przeciwko niemu w późniejszym postępowaniu sądowym". Przedstawiciel urzędu prokuratora okręgowego wyraził nieoficjalnie opinię, że w świetle okoliczności tej sprawy "nie zalecałby oskarżenia ze względu na ujawnienie faktów dotyczących Ministerstwa Spraw Zagranicznych".

Sir Robert Vansittart, szef resortu, także uważał, że przed podjęciem jakichkolwiek pochopnych kroków przeciw Oldhamowi dobrze byłoby dyskretnie przeszukać jego pokój w domu opieki, by się dowiedzieć, czy ma jakieś tajne dokumenty. Sądząc ze szczegółów spotkania, także tych ujawnionych przez Bystrolotowa w notatce z 1968 roku, podczas lunchu Lucy powiedziała Kempowi, że jej mąż ma także - nielegalnie - "czerwony paszport': dokument wydawany wysłannikowi ministerstwa przewożącemu materiały dyplomatyczne. Ponieważ było niejasne, w jaki sposób Oldham uzyskał ów "czerwony paszport", to nawet zakładając, że by go przy nim znaleziono, mógłby zostać oskarżony o kradzież tylko wówczas, gdyby mu udowodniono, że dokonał jej po zwolnieniu z pracy. Ale jeśli tylko zachował "czerwony paszport", który otrzymał jeszcze jako pracownik ministerstwa, to teraz, kiedy już utracił tę posadę, nie stanowiłoby to przestępstwa, lecz co najwyżej wykroczenie służbowe.

W tej sytuacji przedstawiciel DSS zaproponował, by kontynuować obserwację Oldhama jeszcze przez kilka dni. Gdyby zauważono coś podejrzanego - jeśli na przykład spotkałby się z kimś pod domem opieki albo otrzymał korespondencję niewiadomego pochodzenia - należałoby go przesłuchać. Zasugerował też, by ewentualne przesłuchanie przeprowadzić w sposób "spokojny i przyjacielski". Oldhama należy spytać, czy ma "czerwony paszport", a jeśli potwierdzi, poprosić o zwrot dokumentu, jak również o wyjaśnienie okoliczności wizyty w ministerstwie trzynastego lipca. Gdyby nie zgodził się na współpracę i odmówił odpowiedzi na zadawane pytania, można by mu postawić zarzut utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości.

Dwa dni później, w piątek dwudziestego pierwszego lipca, wciąż nie wiedziano, jak postąpić z Oldhamem. Okazało się, że - przyjmując sposób działania zasugerowany przez DSS - gdyby Oldham odmówił, to wedle prawa nie można byłoby go zrewidować, dopóki nie uzyskano by nakazu przeszukania. W takim wypadku problem, jaki pojawił się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, nie mógłby być dłużej utrzymywany w tajemnicy przed opinią publiczną. Nie było też jasne, czy można by aresztować Oldhama w sytuacji, gdyby znaleziono w jego domu jakieś kompromitujące materiały. I gdyby został aresztowany, czy należałoby powiadomić i angażować w sprawę inne agendy rządowe, takie jak Biuro Prokuratora Generalnego albo Ministerstwo Spraw Wewnętrznych? W efekcie wszelkie działania zostały wstrzymane aż do początku następnego tygodnia.

Tymczasem, jak wynika z dostępnych materiałów KGB, Oldham, korzystając z pieniędzy otrzymanych od Sowietów, załatwił sobie pobyt w szpitalu, a potem, w pierwszych dniach sierpnia 1933 roku, wyjechał do Szwajcarii.

Odtajnione dokumenty przedstawiają inny przebieg wydarzeń. Biorąc pod uwagę fakt, że pamiętna wizyta Oldhama zaalarmowała szefostwo ministerstwa, trudno uwierzyć w tak spokojny finał jego przygód. W rzeczywistości, jak dowodzą raporty z obserwacji, odwiedziny Bystrolotowa w domu opieki uświadomiły ARNOWI, że ma bardzo poważne kłopoty. Nie można wykluczyć, że jego kolejne posunięcia były obmyślane przy pomocy przyjaciela, "Joego Perellya''. Przede wszystkim postarał się uśpić czujność ludzi prowadzących całodobową obserwację zewnętrzną, z której w pełni zdawał sobie sprawę. Jak wynika z dokumentów dotyczących jego osoby, przez cały okres od dziewiętnastego lipca, kiedy zaczęto go śledzić, do dwudziestego piątego lipca nie zauważono u niego podejrzanego zachowania. Poza przyjmowaniem okazjonalnych wizyt Lucy czy "Joego Perellya'' odwiedzał codziennie lokalne puby, gdzie pił mnóstwo piwa, i niekiedy spędzał popołudnie na ławce w Kensington Gardens, czytając albo drzemiąc.

Mimo to miał asa w rękawie. W poniedziałek dwudziestego czwartego lipca o osiemnastej piętnaście zadzwonił do żony i poinformował ją, że następnego dnia wyjeżdża z "Joem" do Wiednia. Rozmowa została podsłuchana; wydano rozkaz śledzenia Oldhama. Nazajutrz rzeczywiście wziął taksówkę i poprosił o zawiezienie na Victoria Station. W tym momencie jednak zespół obserwacyjny go zgubił. O wyjeździe Oldhama natychmiast poinformowano Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Podjęto starania, by zawiadomić wszystkie służby graniczne, a w razie gdyby pokazał paszport dyplomatyczny albo "czerwony", nakazano go przeszukać. Ale było już za późno. O czternastej Oldham opuścił Wielką Brytanię na pokładzie samolotu lecącego do Paryża, gdzie miał przesiąść się do innej maszyny i polecieć do Genewy.

Trudno na podstawie dokumentów ustalić, czy towarzyszył mu Dmitrij. Jednak po dwudziestym piątym lipca Joe Perelly nie był już obserwowany przez zespół zajmujący się Oldhamem. Bazarow poinformował centralę o "wyjątkowo bezinteresownej pracy Dmitrija" i dodał, że nie wyjechał "nawet godzinę wcześniej" pomimo "realnego niebezpieczeństwa aresztowania z wszelkimi konsekwencjami". Centrala odpowiedziała w podobnym tonie, przyznając, że Dmitrij wykazał się "bezinteresownością, dyscypliną i odwagą'' w "wyjątkowo złożonych i niebezpiecznych" warunkach pracy, jakiej wymagało kilkudniowe współdziałanie z ARNEM.

Po podróży z Genewy do Interlaken Oldham zjawił się na spotkaniu z Dmitrijem i Bazarowem; sprawiał wrażenie zaskakująco opanowanego, jakby zupełnie nie przejmował się tym, co się wydarzyło w jego rodzinnym kraju, i wciąż obstawał przy swoim. Uparcie odmawiał agentom OGPU zdradzenia tożsamości "źródła".

Choć Bystrolotow zakładał, że Foreign Office w owym czasie nie wiedziało o pobycie Oldhama w Szwajcarii, był w błędzie - Brytyjczycy wiedzieli. Jego obecność została dostrzeżona przez wywiad, który powiadomił ministerstwo, że Oldham udał się pociągiem do Paryża i że dotąd nie okazał przy przekraczaniu granic swojego paszportu dyplomatycznego. Potem ARNO wrócił do Szwajcarii i czwartego sierpnia z lotniska w Bazylei odleciał z powrotem do kraju. Jego przybycie do stolicy Wielkiej Brytanii zostało natychmiast zgłoszone władzom. Dziewiątego sierpnia odbyła się w Foreign Office kolejna konferencja, której celem było podjęcie decyzji co do dalszych działań. Sir Robert Vansittart zaproponował, by przeanalizować życiorys Oldhama, przebieg służby i jego transakcje finansowe, przynajmniej z ostatnich kilku lat, a także inne istotne kwestie. Poinstruował też Kempa, by skontaktował się z panią Oldham i dowiedział "wszystkiego, co [tylko możliwe] : gdzie jej mąż bywa, gdzie się bawi i czym się obecnie zajmuje".

Wgląd w konta bankowe Oldhama nie przyniósł szczególnych rezultatów. Można było tylko - na podstawie rachunków za przeloty - ustalić, kiedy i dokąd się udawał w ciągu ostatnich dwóch lat. Podczas gdy brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, począwszy od szesnastego sierpnia, wciąż nie potrafiło ustalić miejsca pobytu Oldhama w Londynie, z materiałów KGB wynika, że już dziewiątego sierpnia informował on Bazarowa, iż mieszka "bezpiecznie" w jednym z hoteli. Sowieci zakładali, że pracuje nad swoim następnym zadaniem - ustaleniem nazwisk agentów brytyjskich służb wywiadowczych, którzy działają w innych krajach. W połowie sierpnia miał wrócić na kontynent, by ponownie się zobaczyć ze swoimi mocodawcami.

Na spotkaniu w ministerstwie Kemp zameldował, że zgodnie z instrukcjami spotkał się z panią Oldham, która - według niego - "zerwała definitywnie z mężem". Postanowiono więc spytać ją o osobistą teczkę Oldhama, a ponieważ podejrzewano, że mógł fotografować przesyłki dyplomatyczne, które były w jego posiadaniu - także o aparat i wszelkie filmy, jakie by znaleziono.

Próby te jednak nie przyniosły rezultatów. Teczka okazała się pusta, w domu Oldhama zaś nie znaleziono żadnego aparatu ani filmu.

Dopiero dwudziestego trzeciego sierpnia, podczas kolejnej konferencji w ministerstwie, kiedy upłynął już cały miesiąc od wyjazdu Dmitrija z kraju, zapadła decyzja o dochodzeniu w sprawie "Joego Perellya". Sprawdzono dokumentację, ale nie wynikało z niej, by ktokolwiek z paszportem wystawionym na takie nazwisko przekraczał ostatnio granicę brytyjską. Spytano pana Kempa, czy cokolwiek wie o tym człowieku. Jest to sprzeczne z treścią materiałów KGB, według których po lunchu z Lucy i "Perellyem" Kemp bezzwłocznie przekazał treść rozmów przy stole swoim przełożonym, ci zaś "polecili mu w tajemnicy przed Oldhamem nawiązać kontakt z Joem Perellyem': by zorientować się, co wie o sprawie, i tym samym stworzyć podstawy do aresztowania Oldhama.

Inne szczegóły na temat tej sprawy zawarte w archiwach KGB wydają się wiarygodne. Okazuje się, że kiedy "hrabia Perelly" nie zjawił się na umówione spotkanie w Ritzu, Kemp, co zrozumiałe, zaniepokoił się nie na żarty. Udał się do hotelowej recepcji, gdzie poinformowano go, że żaden z gości nie zameldował się pod takim nazwiskiem. Zaczął obchodzić inne hotele w okolicy, ale też bez rezultatu. Niewykluczone, że nie zameldował o tym incydencie, ponieważ wstydził się, że wystrychnięto go na dudka. Co więcej, jak sugerują materiały w archiwach brytyjskich, Kemp, zażenowany swoją łatwowiernością, nie tylko nie poinformował przełożonych o nieudanym spotkaniu, ale też próbował zdystansować się od osoby hrabiego, twierdząc, że w jego przekonaniu Perelly jest "Żydem [mieszkającym] w Wiedniu".

W tym samym czasie Oldham został zauważony w pubie Unicom przy Jermyn Street; wydano rozkaz "namierzenia go", gdyby pojawił się tam ponownie. Wreszcie dwudziestego piątego sierpnia potwierdzono, że przebywa w hotelu Jules przy Jermyn Street; wcześniejsza obserwacja, zawieszona w chwili wyjazdu Oldhama na kontynent, została natychmiast wznowiona w jego nowym miejscu pobytu.

Dwudziestego ósmego sierpnia grupa obserwacyjna wkroczyła do hotelu. By nie zwracać na siebie uwagi personelu, jeden z agentów po cywilnemu udał, że jest "wieśniakiem" z prowincji, który przyjechał na weekend do stolicy. Rozgościwszy się w pokoju na czwartym piętrze, zszedł do westybulu i usiadł w miejscu, skąd mógł dostrzec Oldhama, gdyby ten wchodził do hotelu albo go opuszczał. Po dłuższej chwili, około siedemnastej, uświadamiając sobie, że jego zbyt długa obecność w holu może wzbudzić podejrzenia, postanowił wezwać pomoc.

Udał, że wychodzi na spacer zaczerpnąć świeżego powietrza, i z budki telefonicznej na rogu zadzwonił do przełożonego, niejakiego kapitana B., proponując, by ten przyłączył się do niego, co uśpiłoby możliwe podejrzenia. Kapitan B. zjawił się jakieś dwie godziny później. Mężczyźni odegrali role starych przyjaciół, którzy wpadli na siebie przypadkowo w hotelowym westybulu. Usiedli w barze i "nad szklaneczką whisky" zaczęli "głośno rozmawiać o swoich sprawach".

Następnie, zachowując się jak londyńczyk, który chce pokazać stolicę znajomemu z prowincji, kapitan B. zaprowadził swojego partnera do miejscowego pubu Chequers. Tam od razu zauważyli Oldhama siedzącego samotnie w kącie, nieskazitelnie ubranego: miał na sobie brązowy garnitur i brązową koszulę w prążki, a także krawat pod kolor. By uniknąć wzbudzania podejrzeń, funkcjonariusze postanowili nie nawiązywać z nim rozmowy, ani też ze znajdującym się akurat na miejscu właścicielem pubu. Po mniej więcej godzinie, kiedy Oldham wyszedł z lokalu, zdecydowali, że nie będą go śledzić, lecz zostawią na chwilę w spokoju.

O dwudziestej pierwszej trzydzieści obaj mężczyźni wrócili do baru, udając, że się świetnie bawią. Zastali tam również Oldhama, siedzącego w tym samym kącie co wcześniej, tym razem w towarzystwie właściciela lokalu i jakiejś Szkotki. Niepostrzeżenie, gawędząc i rozmawiając, wciągnęli go do rozmowy. Oldham przyłączył się do popijawy i szybko przeszedł od piwa do ginu. Kapitan B. napomknął, że jego "znajomy" zatrzymał się w hotelu Jules, tak aby jego późniejsza obecność w tym miejscu nie wydała się podejrzana. Potem obaj agenci wyrazili chęć kontynuowania wieczoru w hotelu, z zamówieniem drinków do pokoju. Kiedy tam wrócili, Oldham przyłączył się do nich. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zaproponował, by rozgościć się w jego apartamencie. Dla zachowania pozorów agenci spierali się z nim przez chwilę, po czym przyjęli zaproszenie.

Wkrótce gospodarz się upił. Był całkowicie nieprzytomny i jeden z agentów rozebrał go i położył do łóżka.

Kiedy Oldham spał jak zabity, funkcjonariusze przeszukali dokładnie jego ubrania i pokój, sporządzając listę tego, co udało im się znaleźć. Rewizja nie ujawniła niczego wartościowego z wyjątkiem kilkunastu adresów, z których jeden dotyczył niejakiego "J.P" - co mogło oznaczać "Joe Perelly". Okazało się jednak, że pod tym adresem znajduje się poczta w Trouville-sur-Mer, miasteczku w departamencie Calvados we francuskim regionie Dolna Normandia.

Oldham, który nazajutrz rano cierpiał na straszliwego kaca, przyjął od jednego z agentów zaproszenie na lunch. Później funkcjonariusz odwiedził go ponownie i wdał się z nim w pogawędkę, podczas której Oldham powiedział, że mieszka w hotelu, ponieważ dom jest akurat w przebudowie, a żona wyjechała do Niemiec odwiedzić syna. Agent podał jakiś wiarygodny powód, dla którego musiał już iść, i obaj rozstali się jak starzy kumple. W ciągu kolejnych trzech tygodni zespół obserwacyjny zameldował, że Oldham otrzymuje koperty, jedną na siedem dni, a każda zawiera dziesięć funtów (odpowiednik dzisiejszych czterystu czterdziestu funtów według siły nabywczej z 1933 roku) . Brytyjskie służby bezpieczeństwa próbowały wytropić nadawcę tych banknotów, ale bez powodzenia. Oldham pozostał w hotelu Jules, a każdy wieczór spędzał w pubie Chequers, gdzie pił głównie mocne trunki i mnóstwo drogiego piwa. Wydawało się, że zadaje się tylko z bywalcami lokalu, między innymi pokojówkami z hotelu, pewnym wiecznie pijanym artystą i okolicznymi handlarzami antyków.

Zaobserwowano też, że zwykle nie pojawia się w miejscach publicznych przed siedemnastą; tłumaczył wszystkim, że musi siedzieć w swoim pokoju hotelowym i odbierać telefony z kontynentu związane z "międzynarodową walutą" wymagające "szybkich decyzji". Znajdując się pod wpływem alkoholu, był zwykle rozmowny. Chwalił się znajomością z prominentnymi osobami. Wciąż podawał wszystkim te same powody zamieszkania w hotelu, czasem dorzucając jakieś szczegóły, na przykład, że jego syn ukończył właśnie Uniwersytet w Bonn. W opinii obserwatorów Oldham staczał się coraz bardziej.

W ciągu następnego tygodnia nie zauważono w jego zachowaniu niczego podejrzanego; kilka razy zadzwonił do kogoś z hotelu albo odebrał telefon, ale nie udało się zidentyfikować żadnego z rozmówców.

Jak wynika z dokumentów brytyjskich, Oldham zniknął z pola widzenia dwudziestego siódmego września, kiedy to nie znaleziono go ani w pubie, ani w żadnej z okolicznych restauracji. Jednak materiały KGB wypełniają tę lukę. W liście z dwudziestego września Lucy poinformowała Dmitrija, że jej mąż wymeldował się z hotelu, nie pozostawiając nowego adresu. Od Kempa, który utrzymywał z nią kontakty jako przyjaciel rodziny i próbował znaleźć zatrudnienie dla niej i jednego z jej synów, dowiedziała się, że w połowie sierpnia Oldham wysłał do Ministerstwa Spraw Zagranicznych portiera z hotelu Jules. W przekazanym za jego pośrednictwem liście, do którego dołączył swój paszport, zwracał się do Kempa jako do przyjaciela, prosząc go, by zmienił status dokumentu na taki, jaki przysługuje kurierom dyplomatycznym - właściciel takiego paszportu nie podlegał przy przekraczaniu granic państwa jakimkolwiek restrykcjom.

Jak teraz wiadomo, prośba ta została przedłożona mniej więcej w czasie, gdy Oldham miał wrócić na kontynent, by spotkać się ze swoim przyjacielem Joem Perellyem i dostarczyć mu listę działających za granicą agentów tajnych służb brytyjskich. Czy zebrał te informacje, czy też nie, do dziś pozostaje niejasne. Wydaje się jednak, że zamierzał przekroczyć granicę Wielkiej Brytanii z jakimiś istotnymi informacjami. Kiedy - według Lucy - Kemp otrzymał paszport i przez posłańca przekazał Oldhamowi, by sam go odebrał z ministerstwa, ten wystraszył się i zniknął.

Jeden z oficerów wchodzących w skład zespołu obserwacyjnego zameldował przełożonym, że po raz ostatni Oldhama widziano w jego ulubionym pubie w środę dwudziestego siódmego września. W piątek dwudziestego dziewiątego w jednej z londyńskich gazet ukazała się notatka zatytułowana Tajemnica z Kensington: Mężczyzna o nieustalonej tożsamości w kuchni pełnej gazu:

 

Policja z Kensington próbuje ustalić tożsamość mężczyzny w wieku około trzydziestu pięciu lat, którego znaleziono martwego w wypełnionej gazem kuchni w Pembroke Gardens. Oprócz stołu nie było w domu żadnych mebli, ale w garderobie znaleziono trochę rzeczy, między innymi suknię wieczorową. Mężczyzna o wzroście stu siedemdziesięciu centymetrów był dobrze zbudowany i starannie ogolony. Miał ciemnobrązowe włosy i oczy. Ubrany był w brązowy garnitur, brązową prążkowaną koszulę z kołnierzykiem i krawat w takim samym kolorze. Koszula nosiła inicjały E.H.O. Uważa się, że mężczyzna zamieszkiwał poprzednio pod tym adresem.

 

Tak więc według tej notatki Oldham został znaleziony dzień wcześniej, dwudziestego ósmego września. Jako przyczynę śmierci przyjęto samobójstwo popełnione z powodu kłopotów finansowych. Rzeczywiście, jak dowodzą dokumenty, Oldham był winien pieniądze właścicielowi pubu, hotelowi Jules, w którym się zatrzymał, hotelowi Savoy, gdzie korzystał z łaźni tureckich, i przeróżnym restauracjom. Wspomniano też o alkoholizmie i narkotykach. Ustalono następnie, że przed powrotem do pokoju hotelowego wstępował zazwyczaj do lokalnej apteki i kupował znaczne ilości paraldehydu. W tamtym czasie środek ten był powszechnie stosowany w szpitalach jako lek na delirium tremens wywołane przez odstawienie alkoholu; wielu pacjentów uzależniało się od niego. Używano go także jako środka uspokajającego w przypadku nerwic i jako leku na bezsenność.

Było jednak coś jeszcze, co mogło przyspieszyć śmierć Oldhama. Jak donosił jeden z oficerów wchodzących w skład zespołu obserwacyjnego, w poniedziałek, w tym samym tygodniu, kiedy zniknął z hotelu i przestał się pojawiać w pubach, Oldham otrzymał "list z Genewy, a jego treść wzburzyła go w znacznym stopniu".

Listu nigdy nie odnaleziono, ale wiedząc, że ci, którzy kontrolowali Oldhama z ramienia OGPU, często wybierali Szwajcarię jako miejsce spotkań, możemy założyć, że to właśnie oni byli nadawcami. Jeśli to prawda, cóż takiego było w tym liście, że Oldham uznał samobójstwo za jedyne wyjście z sytuacji? Jak wynika z opublikowanych źródeł KGB, Bazarow i Dmitrij, uprawiający już od roku klasyczną grę w złego i dobrego glinę, podczas ostatniego spotkania na początku sierpnia grozili Oldhamowi, że "odetną go całkowicie''.

Choć w Klejnotach koronnych Tsarev i West nie wspominają o groźbach wysuwanych pod adresem Oldhama, w wersji rosyjskiej, KGB w Anglii, przytaczają pewien dokument z zasobów KGB, który o tym świadczy. W meldunku do centrali Bazarow napisał, że razem z Bystrolotowem "prowadzili [rozmowę z Oldhamem] w taki sposób, by ARNO odniósł wrażenie", że są "bardzo bliscy zerwania z nim wszelkich kontaktów".

Jednak Tsarev i West nie wspominają o innych, znacznie poważniejszych naciskach wywieranych na Oldhama. Otóż stosowano wobec niego szantaż - innymi słowy, grożono mu, że władze brytyjskie zostaną poinformowane o jego działalności szpiegowskiej. Chociaż w swojej książce Handbook of Intelligence and Guerilla Warfare (Podręcznik działań wywiadowczych i partyzanckich) wysokiej rangi szpieg Aleksander Orłow, który uciekł na Zachód w 1938 roku, twierdzi, że w przeciwieństwie do służb zachodnich wywiad radziecki traktował swoich informatorów ze "szczerą troską'', z pewnością nie dotyczyło to osoby Oldhama. W trakcie składania wyjaśnień na temat siatki szpiegowskiej OGPU na Zachodzie inny sowiecki zbieg, Walter Kriwicki, ujawnił, że Oldhamowi grożono zdemaskowaniem.

Najwidoczniej wszystkie te niesprzyjające okoliczności w połączeniu ze wspomnianymi już kłopotami okazały się dla Oldhama nie do zniesienia. Wydaje się, że postanowił skończyć ze sobą - wrócił do domu, upił się i po uszczelnieniu drzwi kuchennych i okna odkręcił kurki od gazu. W rosyjskiej wersji Klejnotów koronnych Tsarev i West także określają śmierć Oldhama jako samobójstwo spowodowane przez alkoholizm i depresję. Jednak w swoich wspomnieniach Bystrolotow pisze, że Oldham, "nasze wspaniałe 'źródło', zawiódł i został przez nas [to znaczy przez OGPU] zabity". Wprawdzie w archiwach brak materiałów na potwierdzenie tych słów, ale jak słusznie zauważa Gary Kern, "istniały wystarczające powody nieczystej gry: Oldham był niezrównoważony i wiedział o operacjach OGPU". Jeśli to prawda, wersja z samobójstwem, uznanym oficjalnie za przyczynę śmierci, była bardzo wygodna dla OGPU. Tsarev i West podkreślają "naturalność" końca, jaki spotkał Oldhama: "Tragiczna śmierć ARNA nie była zaskoczeniem dla nikogo, kto go znał. Dobrowolny zakładnik chciwości i pijaństwa, czyli występków, które podsycają się nawzajem, był od samego początku skazany na swój los".

Przez ponad dwa miesiące po śmierci Oldhama OGPU nie miało pojęcia, co dzieje się w Foreign Office. Co gorsza, nie wiedziało też, czy ujawniono kontakty ARNA z radzieckim wywiadem. Wprawdzie Dmitrij nawiązał sekretną (pośrednią) korespondencję z Lucy, lecz nie mogła ona przekazywać mu niczego, co dotyczyło śmierci jej męża. Ponieważ wciąż próbowano ustalić, skąd pochodziły jego pieniądze, chciała być tylko pewna, że jej drogi "hrabia Perelly" nie pojawi się znów w Wielkiej Brytanii. Dmitrij zaprosił ją na dyskretne spotkanie na kontynencie, więc przez ostatnie dziesięć dni grudnia Lucy opowiadała znajomym, że wyjeżdża na prowincję odwiedzić przyjaciół, a potem leci do Wiednia. Na wszelki wypadek Dmitrij upewnił się zawczasu, że nie jest śledzona.

Kiedy się spotkali, przekazała mu to, co ujawnił rodzinny prawnik: na początku października, kilka dni po śmierci jej męża, Foreign Office poprosiło adwokata o zebranie jak najdokładniejszych informacji na temat transakcji finansowych Oldhama z minionych dwóch lat. Najwidoczniej starano się ukryć fakt, że z ministerstwa od dawna wyciekały wyjątkowo cenne informacje wagi państwowej, zatem wszczęto dochodzenie, powołując się na policyjne ustalenia, według których pewni pracownicy Foreign Office byli zamieszani w przemyt narkotyków. Interesowano się szczególnie rzekomymi związkami Oldhama z Niemcami.

Źródłem niemieckiego tropu mógł być raport Kempa z rozmowy przeprowadzonej z "Joem Perellyem" jeszcze w lipcu, kiedy ten ostatni wspomniał o jakiejś fikcyjnej niemieckiej posiadłości, którą interesował się w imieniu Oldhama. Lucy powiedziała prawnikowi, że nie wie nic o żadnych Niemcach, zna tylko przezwisko głównego nabywcy dokumentów męża, "Da Vinci" (jeden z pseudonimów Bazarowa). Podobnie jak jej zmarły mąż, Lucy też wierzyła, że ten "zły człowiek" ma w ręku jej drogiego "węgierskiego hrabiego". Najwidoczniej Dmitrij zdołał ją przekonać, że "Da Vinci" to agent niemiecki: działanie pod "fałszywą flagą" było jednym z celów sowieckich nielegałów. Powołując się na konieczność odnalezienia hrabiego, stanowiącego ogniwo łączące Oldhama z Niemcami, którzy "wciągnęli [go] w jakieś brudne interesy", prawnik i opiekun rodziny uporczywie namawiali Lucy, by ujawniła adres Dmitrija. Wyjaśniali jej, że to jedyny sposób, by wyciągnąć od Niemców pieniądze. Lucy jednak twierdziła, że nie zna miejsca pobytu "hrabiego Perellya''. Poza tym, jak dowodziła, jest on poza wszelkim podejrzeniem - pełnił tylko rolę pośrednika i nic nie wiedział.

Niebawem do akcji wkroczył Kemp i przejął pałeczkę od prawnika. Najpierw spróbował podejść Lucy łagodnie. Znów zaczął interesować się jej życiem, odwiedzając ją i pytając ze współczuciem, jak radzi sobie od śmierci męża. Podczas rozmów starał się niepostrzeżenie przejść na temat "hrabiego Perellya'' i jego możliwego miejsca pobytu. Kiedy mu się nie udało, zagroził Lucy jako wspólniczce męża - szpiega i przemytnika - aresztowaniem. Przeraziło to kobietę. Wpadła w histerię i wyjawiła mu wszystko, co wiedziała o ciemnych interesach Oldhama, pomijając adres Perellya; twierdziła, że straciła z nim wszelki kontakt.

Dmitrij poinformował centralę o tych faktach. Wspomniał, że Lucy nie zdradziła żadnych szczegółów mogących mieć znaczenie dla śledztwa, i dodał, że według niego "czas i wysiłek, jakie jej poświęcono, były usprawiedliwione''. By podtrzymać z nią kontakt, który mógł się okazać przydatny w przyszłych próbach penetracji Foreign Office, Dmitrij zaoferował jej bliżej niesprecyzowaną sumę pieniędzy z OGPU jako wsparcie finansowe. Powiedział, że robi to, "aby uratować ją i jej dzieci''. Rzeczywiście w chwili ich spotkania Lucy znajdowała się w tragicznej sytuacji. Według słów Dmitrija zrozpaczona "starzejąca się dama była gotować zostać prostytutką" i jego ofertę przyjęła "ze łzami ekstatycznej wdzięczności". Opieka nad eksagentami nie była ze strony OGPU gestem dobroczynnym. Jak wyjaśnia Aleksander Orłow, "troska o informatora wynikała bardziej z interesowności niż względów moralnych czy humanitarnych". Według jego opinii wywiad radziecki "doszedł po prostu do wniosku, że taka postawa wobec informatorów służyła sprawie i przyczyniała się do sukcesu".

Tymczasem w Londynie wszystko się uspokoiło. Ludzie z Foreign Office postanowili zatuszować skandal. Jak wyznała Dmitrijowi Lucy, Kemp zakładał, że sir Robert Vansittart nie chce przyznać publicznie jednego: że taką klęskę - w przekonaniu Kempa wyjątkowo rzadką w historii Foreign Office - poniesiono właśnie za jego kadencji. Dmitrij słusznie doszedł do wniosku, że cała siatka szpiegów sowieckich, z ARNEM włącznie, już dawno zostałaby przyłapana na gorącym uczynku, gdyby śledztwo było prowadzone nie przez ministerialnych tajniaków w rodzaju Kempa, lecz "zawodowych detektywów z Admiralicji albo Scotland Yardu".

(...)

W roku 1940, trzy lata po ucieczce na Zachód, Walter Kriwicki, wysokiej rangi szpieg sowiecki, wydał agenta OGPU w Foreign Office, kapitana Johna Herberta Kinga. Podczas przesłuchania King przyznał się do wszystkiego i został skazany na dziesięć lat więzienia. Po zakończeniu drugiej wojny światowej złagodzono mu wyrok i zwolniono przedterminowo. Kriwicki przekazał też wiele szczegółów na temat innego brytyjskiego specjalisty od szyfrów, Ernesta Oldhama, o którego sprawie władze już zdążyły zapomnieć. Wśród pracowników Foreign Office Oldham cieszył się statusem typowej postaci anegdotycznej. Ponieważ w ostatnich dniach życia ARNO otrzymywał z Francji telefony i koperty z pieniędzmi, mówiło się, że pracował dla Francuzów i że wykończył go wywiad brytyjski, pozorując samobójstwo. Kriwicki ujawnił drugi pseudonim Bystrolotowa, "Hans Galleni" pod którym ten działał wówczas w Wielkiej Brytanii, a także to, że podróżował z greckim paszportem. Nie ulegało wątpliwości, że Lucy była w jakiś sposób zamieszana w sprawę i - jeśli wciąż żyła - mogła "powiedzieć bardzo dużo o tym Greku".

Materiały dotyczące Oldhama nie wskazują, by fakty ujawnione przez Kriwickiego nakłoniły władze brytyjskie do jakichś działań. Jak wynika z zachowanych dokumentów, dopiero dziesięć lat później, dwudziestego szóstego maja 1950 roku, brytyjski kontrwywiad podjął następną próbę dotarcia do sedna sprawy Oldhama. Poproszono Kempa, który wciąż pracował w Foreign Office, by przypomniał sobie wszystko, co wiedział na ten temat. Pamiętał doskonale Oldhama i jego żonę, ale oświadczył, że nie przypomina sobie niczego, co miałoby związek z "Joem Perellym''. Nie rozpoznał go także na rysunku przedstawiającym Bystrolotowa, uzyskanym wówczas przez MI5. Kemp powiedział, że według niego pani Oldham "z pewnością przypomniałaby sobie 'Perellya' ", i zasugerował, by odszukać ją za pośrednictwem syna z pierwszego małżeństwa, Raymonda, który służył w armii i stacjonował w Belfaście, a do którego udała się na początku wojny.

Nieco ponad miesiąc później londyński "Daily Express" zamieścił informację o siedemdziesięciopięcioletniej kobiecie, która utopiła się w Tamizie. Jednocześnie doszło do zaginięcia trzydziestopięcioletniego mężczyzny uważanego za jej syna. Jak wszystko na to wskazywało, oboje znajdowali się w tarapatach finansowych. Syn posługiwał się czekami bez pokrycia. Znaleziono go wkrótce i aresztowano. Nie można było wykluczyć, że i on próbował się utopić. Odznaczył się wcześniej jako żołnierz zawodowy, więc otrzymał dwuletni nadzór kuratorski. Owa kobieta i ów mężczyzna to nie kto inny, tylko Lucy Oldham i jej syn z pierwszego małżeństwa, Raymond Wellsted.

Jak z tego wynika, pomoc finansowa, którą Lucy otrzymała w roku 1933 po śmierci ARNA, nie starczyła na długo.

Jest niezwykłe - i mówi bardzo wiele o profesjonalizmie Bystrolotowa - że brytyjskiej służby specjalne do 1950 roku przechowywały akta oznaczone "Joe Pirelli" i że próbowały go zidentyfikować jeszcze w 1974 (w celu uzyskania informacji na temat Dmitrija kontaktowano się z jednym z pasierbów Oldhama).