JULIAN TUWIM

CZARY I CZARTY POLSKIE

1924


I



"Ubique daemon!"
! Ten okrzyk powtarzał pewno nieraz biedny pater Richalm z opactwa wirtemberskiego, strasznych bowiem doznawał cierpień ów mnich nieszczęśliwy. Diabły wlazły mu do brzucha, przyprawiały go o mdłości i zawrót głowy, odbierały władzę rąk, tak że nie mógł się przeżegnać, sprowadzały sen podczas nabożeństwa, same zaś chrapały, aby inni braciszkowie sądzili, że to opat grzeszny chrapie w kościele; jego głosem mówiły, sprowadzały kaszel i duszności, zatykały mu nos i gardło, tak że nie mógł westchnąć pobożnie, gryzły go jako pchły, męczyły we śnie i czyniły go ofiarą przypadłości, jakie zdarzają się tylko małym dzieciom, gdy się przed snem ogniem bawią. Szelest szaty zakonnej był sykiem diabelskim; powietrze - niczym innym, jak roztworem drobniutkich demonów; człowiek oblepiony jest diabłami jak żółw skorupą; każdy krok, dźwięk i ruch otoczony jest rojowiskiem biesów! Oto np. mnich: słucha mszy świętej, lecz wokół palca okręca sobie bezmyślnie jakąś słomkę - a to przecież sieci szatańskie
. Ubique daemon!

Tak jak uczeni współcześni, dla wytłumaczenia zjawisk przyrody, napełnili przestwór atomami, elektronami, jonami, emanacją eteru czy radu, tak świat średniowieczny pełen był biesów, czartów, diabłów i demonów. Jeden z ojców teologów określił liczbę ich na 10 000 bilionów. Ks. Bohomolec oblicza, że jest ich mniej: tylko 15 miliardów, najskromniejsi zaś są kabaliści: twierdzą, że na każdego śmiertelnika przypada tylko 11 000 diabłów - tysiąc z prawej strony, a dziesięć tysięcy z lewej. W każdym razie musiało ich być doprawdy mnóstwo nieprzeliczone, jeżeli zważać, że z jednej tylko pacjentki jednego egzorcysty (św. Ubalda) wyszło 400 tysięcy demonów. I to skromnie licząc!

Były to według nauki Kościoła duchy niematerialne, "z waporów ziemskich utworzone", lecz ta abstrakcja nie zadowoliła fantazji wystraszonego ludu. Ludzie widzieli diabła jako postać realną, osobę, względnie zwierzę, a nawet roślinę i przedmiot, słowem, obiekt zmysłowy. Był tedy mnich, na którego spadł deszcz rzęsisty szatanów! Grzegorz W. opowiada o siostrzyczce zakonnej, która połknęła czarta w sałacie; jeden z uczni św. Hilarego kuszony był przez diabła w postaci winnego grona, innym zjawiał się jako szklanka miodu, trzos dukatów, nawet jako ogon krowi. Massylianie (sekta heretycka z w. IV) wypluwali diabła w ślinie, św. Antoniemu ukazał się jako lew i żmija, św. Coletta widziała diabła-lisa, żabę, muchę, mrówkę; do papieża Sylwestra II przyszedł jako pudel; a jako koguta spalono biesa w w. XV. Jeżeli kogut mógł stać się diabłem (lub diabeł kogutem), to cóż dziwnego, że kobieta to "vas daemonum", taniec - "circulus, cuius centrum est diabolus" (św. Cyprian), "ubi lascivus saltus, ibi diabolus" (św. Chryzostom), melancholia - "balneum diaboli", etc. etc.

Czarty polskie nie ukazywały się wprawdzie w tak wyrafinowanych postaciach, lecz i tu na rozmaitość narzekać nie można. W roku 1544 urodził się w Krakowie diabeł jako potwór arcystraszliwy, z płomiennymi błyszczącymi oczyma, z byczymi nozdrzami, grzbietem obrośniętym psią szerścią, z małpim pyskiem na piersi, z kocimi ślepiami na podbrzuszu, z ponurymi łbami psimi na łokciach i na stopach, z łabędzimi nogami i podwiniętym ku górze ogonem półłokciowym *[Jako pendant do faktu z r. 1544, niechaj posłuży artykuł, który ukazał się w dzienniku krakowskim Naprzód, dnia 26 czerwca roku 1920: NARODZINY DIABŁA W KRAKOWIE - "Od kilku dni krążą po mieście sensacyjne wieści, ze w klinice ginekologicznej 10-letnia Izraelitka porodziła diabełka z rogami, kopytkami i ogonem. Wczoraj od rana juz poczęły się gromadzić tłumy publiczności przed kliniką położniczą, przy ulicy Kopernika, żądając wpuszczenia ich do wnętrza, celem oglądnięcia diabła. Wśród tłumów zauważyć było można panie elegancko ubrane, które głośno twierdziły, że diabła widziały na własne oczy. Jest on przywiązany do łańcuchów w parterowej sali kliniki. Bryka on i bodzie, kto tylko do niego dostąpi. Opowiadano także, że we wtorek chciano go ochrzcić w kościele Św. Mikołaja, równocześnie jednak błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad kościołem, który się zatrząsł w posadach. Także i księdzu, który miał ochrzcić diabełka, wypadło kropidło z ręki. Doktorzy postanowili otruć diabła i dawali mu najostrzejsze trucizny, jednak bezskutecznie, gdyż diabeł po zażyciu tychże okazywał większe tylko niezadowolenie i krzesał iskry kopytami. Tak tumaniły osoby inteligentne zbierający się coraz większy tłum, który, mając podnieconą wyobraźnie, rozpoczął szturm do bram kliniki. Mimo perswazji tłumów przez służbę szpitalną i doktorów, kobiety (a nawet i mężczyźni!) poczęły uporczywie nalegać, aby wpuszczono je do wnętrza. Gdy im odmówiono i perswadowano, że to jest nieprawda, w tłumie gruchnęła wieść, że dyrektor szpitala wziął "łapówkę" od rodziny matki diabła, ażeby zatuszować skandal rodzinny. Po południu tłumy wzrosły do kilku tysięcy. Wśród tego znowu jakaś inteligentna pani opowiadała, że zna pewne osoby, które były wpuszczone do diabła. Naturalnie zawiedziony tłum począł znowu awanturować się ze służbą, a portier począł się zaklinać, że diabła nie ma w klinice położniczej; tłumy ruszyły do szpitala Św. Łazarza i Św. Ludwika w poszukiwaniu za diabłem. Po długich poszukiwaniach tłum powrócił wzburzony przed klinikę ginekologiczną i zażądał wpuszczenia do diabła. Długo przedkładano kobietom, mężczyznom i dzieciom, że w XX wieku diabły się nie rodzą w tej postaci, w jakiej oni sobie wyobrażają, jednak nie dało się przekonać zebranych, wśród których gruchnęła wieść, że diabeł będzie przewieziony karetką pogotowia na kolej, skąd osobnym pociągiem ma być odesłany do jednego z zakładów antropologicznych w Berlinie, celem zachowania diabła w spirytusie. Mimo rozpędzania tłumu przez policję, czekały rzesze na ulicy do późnej nocy, by zobaczyć przynajmniej w przelocie utęsknionego diabełka."
]. Rozpustnemu opatowi cysterskiemu Mikołajowi Besidze, w klasztorze wąchockim, podczas uczty wyprawionej w dzień św. Jakuba, ukazał się w r. 1461 diabeł okropny w postaci czarnego Murzyna. Innym razem "był bies w rusznicy, przejeżdżający kapłan przeżegnał, a rurę bies, nie czekając dokończenia krzyża, roztrzaskał... niedawno znów był w jelenia skórze, a kiedy przeżegnano - znalazła się kupa gnoju". Kiedyś - przeleciał szarańczą, "aż słońca widać nie było, a na skrzydełkach u każdej po żydowsku napisano, że to kara boska". Annie Stelmaszce przedstawiła owczarka Katarzyna za stodołą "pokuśnika po niemiecku w czerwonej barwie"; spalone na Żmudzi pod Szawlami, w r. 1691, czarownice "mistrza swego miały Niemca kudłatego". Anna Szymkowa z Nieszawy (1721) miała diabła szlachcica; Pędziszka "wodziła się z diabłami Bartkiem i Grzegorzem: Grzegorz chodzi w modrzy, a Bartek w zieleni"; Agata wyszła za diabła Michała ("on jest ubogi, ja na niego musiałam robić").

Diabeł zwykle uważany był za "mężczyznę" a czarownice, które oddawały mu się seksualnie, przeważnie były kobietami.
(Drzeworyt z: Ulrich Molitor, De Lamiis et Phitonicis Mulieribus, 1490. Dzieło Molitora weszło w skład późniejszych wydań słynnego Maellus maleficarum)

 

Ciekawy szczegół: w hierarchii diabelskiej rozróżniały czarownice wyższe i niższe jednostki. Jedna z nich zeznała, że nie mogła wcale struć ani oczarować oskarżyciela, "gdyż on ma u siebie starszego diabła, jak mój". Autor Czarownicy powołanej radzi wystrzegać się, "aby cię w osobie duchownego diabeł nie bałamucił, co mu nie nowina; w w. XIV podsłuchiwano diabłów w kościele rozmawiających uwodziciel tłumaczył się, że chyba bies w jego osobie bywał u dziewczyny; żak figlarz korzystał z rozpowszechnionego zwyczaju przypisywania wszystkiego sprawkom diabelskim i tłumaczył się, że zbroił za podszeptem szatana; jakiś hultaj w r. 1413 obciął babie nos, a uniewinniał się w ten sposób, że uczynił to w obronie własnej, aby go diabelstwo baby na szwank nie naraziło. Nawet kwestie społeczne i gospodarcze pozostawały pod wpływem szatańskim: opór w oddawaniu dziesięcin kładło duchowieństwo na karb diabła i nazywało go owocem pokus diabelskich. I jeszcze za czasów Kolberga oszust, przebrany za diabła, wszedł w nocy do chałupy starej baby i wyłudził od niej książeczkę kasy oszczędnościowej, obiecując płacić większy procent z tamtego świata!

- Ubique daemon!

Nieskończoną litanię imion, przezwisk i epitetów miał w Polsce ów duch nieczysty. Więc generalia: diabeł, szatan, bies, czart, demon, lucyper, napaśnik, kusiciel, pokusa, kaduk, gniewnik, kusy; więc imiona własne - słowiańskie i obce - jak: Farel, Orkiusz, Opses, Loheli, Latawiec, Chejdasz, Koffel, Rozwod, Smołka, Harab-Myśliwiec, Ileli, Kozyra, Gajda, Ruszaj, Pożar, Strojnat, Bież, Dymek, Rozbój, Bierka, Wicher, Szczebiot, Odmieniec, Fantazma, Wikołek, Węsad, Dyngus albo Kiczka, Fugas; diablice: Dziewanna, Marzanna, Węda, Jędza, Ossoria, Chorzyca, Merkana. Był także Muchawiec, Czerniec, Bajor, Czeczot, Kubeba, Smolisz, Gonad, Boruta (katalog powyższy podaje Postępek prawa czartowskiego). Czarownica Boroszka, żywcem spalona w Poznaniu w r. 1645, spółkowała z diabłami Tórzem, Rokickim, Trzcinką i Rogalińskim. W Sejmie piekielnym występują m.in.: Lewko, Liton, Rogalec, Lelek nocny, Przechera, Frant, Klekot, Paskuda, Dietko. W żywocie św. Kingi z r. 1502 znajdujemy imiona: Oksza, Natoń i Rożen; według ks. Gilowskiego należą do rodziny diabelskiej: "ziemscy skryatkowie, domowe ubożęta, leśni satyrowie, wodni tołpcowie, górne jędze, powietrzni duchowie, rozmaici geniuszowie, morscy lewiatanowie, na insułach rozmaite obłudy"; wspaniałym zaś tytułem obdarza diabła List czartowski do superintendentów i ministrów ewangelizmu luterańskiego (1609): cesarz północny, król głębokiego piekła, książę świata, rządca ciemności, wielki hetman pogaństwa, hrabia zbiegów, wojewoda grubego cudzoziemstwa, groff niecnot, obrońca heretyctwa i rozerwania każdego.

 

II



Nie siedzieli diabli w Polsce bezczynnie. Wchodzili w grzeszników nieszczęśliwych, trzęśli nimi, podrzucali, męczyli, tumanili, mroczyli umysł tak długo, aż opętana ofiara oddawała im swą duszę. W Roczniku Traskim, pod rokiem 1276
, znajdujemy historię pewnego człowieka, którego na łożu śmierci namawiano do spowiedzi. Odrzekł, iż nie może, gdyż oddany jest potędze diabelskiej. "Zaraz też usłyszeli uderzenia, którymi go diabli traktowali, ale nikogo nie widzieli, tylko słyszeli trzask i plask uderzeń i widzieli rany, a sińce na ciele. Umierający zaś nie mógł głosu żadnego ze siebie wydobyć, tylko twarz marszczył i wykręcał i tak śród plag diabelskich życie zakończył." W szlachcica sandomierskiego Łukasza Słupeckiego, łotra i rabusia, wlazł diabeł 28 grudnia 1459 r.
i dręczył go nielitościwie.

"Diabli bili go, wyłamywali mu członki ze stawów. Słupecki krzyczał przeraźliwie. Słychać też było wrzaski diabłów i cięcia suchych razów. Ale nikt diabłów koło opętanego nie widział. Słupecki zażądał wreszcie, aby mu sprowadzono z Chełmna sławnego egzorcystę, Jana Kazimierskiego, »qui energumenos exorcismis curare intrepide solitus erat«. Kazimierski starał się uwolnić chorego od plag. Lecz diabeł odgrażał się głośno, że powetuje sobie na domownikach, jeżeli mu ksiądz przeszkodzi z Łukaszem. I rzeczywiście, pochwycił 14-letniego chłopca, wsadził mu głowę w otwór rozpalonego pieca. Swąd spalenizny odkrył sprawę diabelską. Potem obrzucał diabeł smołą i gnojem księdza, ministrantów, etc."

St. Reszka opowiada o pewnej mieszczce krakowskiej, heretyczce, którą diabeł dręczył za to, iż szydziła z procesji katolickiej. Mąż jej, zacięty arianin, nie pozwolił wezwać księdza - i opętana umarła w mękach straszliwych. Lecz i mężowi jej, bluźniercy, nie darował bies: chwycił go, ciało zwijał w kłębek, wciskał w najciaśniejsze dziury, rzucał po dachach i murach domów, aż go z okna na bruk wyrzucił i roztrzaskał na miazgę. To samo przytrafiło się pewnemu łaziebnikowi w Poznaniu: diabeł wyrzucił go oknem i roztrzaskał o mur kościoła. W r. 1652 połowa mieszkańców Korczyna była opętana przez czarta "za sprawą czarów ruskich", ludzie wrzeszczeli, broili dziwy. Wtedy ojcowie bernardyni "zaklęli, aby tak nie wołali i około tych ludzi pracowali, uwalniając ich od czarów i pokus". Na każdym odpuście w kościele można było widzieć tłumy całe takich nawiedzonych, krzyczących głosem przeraźliwym i po kilka słów mówiących różnymi językami - napastujących kobiety, które mdlały lub dostawały słabości. W roku 1649, w Okszy, bies opętał cały dom szlachcica ewangelika Andrzeja Kosny, łamał sprzęty, bił ludzi, miotał rozpalone głownie, wrzucał potrawy w nieczystości, etc. . Młot na czarownice poucza, że nawet dziatki "przenagabanie szatańskie cierpią". Lecz prym trzymały kobiety, owe "naczynia pełne demonów". W dziennikach ojców jezuitów znajdujemy od czasu do czasu wzmianki, że tę czy ową białogłowę "oppugnavit daemon spectris ac terroribus", lecz w końcu zostaje ona "e faucibus daemonis erepta", oczywiście po zastosowaniu odpowiednich egzorcyzmów. O skuteczności tego środka opowiada pewien szlachcic w Żurominie. Widział on w dzieciństwie opętanego, który nieopatrznie zażył tabaki od człowieka, u m i e j ą c e g o   w i ę c e j   n i ż   p a c i e r z. W Żurominie podówczas znajdował się ksiądz, który wyganiał diabłów z ludzi. Kiedy ksiądz przystąpił do egzorcyzmów, nie mógł mu diabeł nic więcej zarzucić, jak to tylko, że będąc małym chłopcem, porwał raz bułkę straganiarce. Nareszcie diabeł, nie mogąc sobie z księdzem poradzić, zaczął krzyczeć, że wylezie bokiem. Ksiądz mu na to: "Nie! Wyleź, jakeś wlazł!" Czart chciał wyłazić oczami, plecami, brzuchem, a ksiądz powtarzał wciąż jedno: "Wyleź, jakeś wlazł", aż diabeł musiał ustąpić.

Traktat księdza Chmielowskiego o opętanych znajdzie czytelnik w "Wypisach", tak samo rozprawę o czynieniu egzorcyzmów z Młotu na czarownice; tutaj zaznaczę tylko, że jeszcze w r. 1826, w Miłosławiu, ksiądz wypędzał diabła z krowy, robiąc nad nią znaki siedmiu krzyżów, Chodźko zaś znał najsłynniejszego na Litwie egzorcystę ks. Obłoczymskiego, do którego przywożono opętanych z całej okolicy. "Szatan w babie dziwnych rzeczy dokazywał: krzyczał, skakał, bluźnił, różnymi językami gadał, i po łacinie, i po niemiecku, i takim nawet językiem, że go nikt nie rozumiał", lecz ksiądz egzorcyzmami swymi natychmiast wypędzał złego ducha.

Nie zawsze jednak diabeł był stroną atakującą. Mnóstwo wypadków świadczy o dobrowolnym oddaniu się szatanowi. Tak uczynił np. ścięty przed ratuszem w Poznaniu w r. 1722 Andrzej Bocheński z Grodziska, który, będąc na służbie u pana Załuskiego w Pyzdrach, gdzie cierpiał wiele, "z desperacji i melancholii napisał kartę, oddając się diabłu". To samo uczynił w Krakowie, w r. 1728, osiemnastoletni Kazimierz Kamiński: "Oddał się był cum anima czartowi i na to cyrograf krwią własną podpisał". Pochop do zapisu tego - zeznaje Kamiński - miałem z relacji, którą czynili w domu Imć Pana Jałowickiego o pewnym szlachcicu, który przedtem był chudym pachołkiem, a teraz nietrudno mu o kilka milionów. Napisawszy tę kartę, zaraz krwi z palca, szpilką ukłuwszy się, w pióro wpuściłem i podpisałem, i z tą kartą podpisaną poszedłem pod Bożą Mękę, invocando złego ducha, ale mi się żaden na ten czas nie pokazał, tylko we śnie pokazowały mi się różne osoby, obiecując mi pieniądze, byłem tylko kilka niedziel poczekał. Te malowania jam malował, aby mi się w takich posturach źli duchowie pokazali, a nie w inszych, bym się ich mniej bał; miałem też pochop takiego rysowania z widzenia, co student pewny we Lwowie, zapisując się diabłu, tak samo uczynił. Nie miałem dotąd żadnego podarunku ani pieniędzy od czartów." Ze względu na małoletność, zamiast kary śmierci, kazano biednemu chłopcu przez rok solenniter nabożeństwa, różańce, spowiedzi odprawiać i siedmkroć pielgrzymować do miejsc świętych. Odlano mu także 50 batów, "aby i ciało nie było przy tym bez jakowej mortyfikacji". Czacki widział cyrograf w r. 1800 podpisany.

Pakt z diabłem.
Czarownice, chronione przez krąg wezwały szatana, który oferuje im usługi w zamian za ich dusze.
Idea formalnego paktu z diabłem była najistotniejsza w oskarżeniach o czary.

(Francesco Mario Guazzo, Compedium maleficarum, 1608)

 

III



Najwięcej pociechy mieli diabli z czarów. "Czary - to nasz największy furlon - mówił Lucyper do swej armii w Postępku prawa czartowskiego, kazał przeto »pijaństwem ludzi zwodzić« i czarami »potajemnie kapturać«. Na lep chytrości szatańskiej szły w pierwszym rzędzie niewiasty wiejskie, gdyż w nich nie masz rozumu przyrodzonego ani nauki Pisma świętego." Były to tak zwane baby, cioty, guślnice, matochy, wiedźmy - słowem - czarownice. Spotykały się z diabłem na Łysej Górze. Jest to poniekąd nazwa gatunkowa. Linde powiada, że za łysą uważana jest każda góra, opanowana przez siłę nieczystą. "Gdzie karczma, tam też prawie i łysa góra" mówi Haur
.W Tatrach odpowiada jej Babie Łono, na Litwie - góra Szatryja. Czarownice polskie latały na ożogach i miotłach, ruskie - w stępie, żmudzkie na miotłach, litewskie - na łopatach. Przed wyprawą nacierały się baby maścią: wysmażony tłuszcz z dziecka, oleosilinum, aconitum, gałązki topolowe i sadze albo: z węża, jaszczurki, piórek wróblich i przepiórczych i żabiego skrzeku
.

"Gdyśmy chodziły na chmiel do lasa - zeznaje jedna czarownica - nalazłyśmy miejsce okrągłe za łąką Maćkową, i mówiły inne, że tu czarownice tańcują, i niedługo wzięły mię z sobą na toż miejsce Bielicka i Kotwaska - i niosło nas coś wszystkie, nie chodziłyśmy piechotą, i tańcowałyśmy tam i innych dosyć było, ale nieznajome, bo miały kaptury na gębie. Grywał nam chłop nieznajomy, czarną gębę miał. Na długim drewnie pijałyśmy piwo, ale nie wiem, kędy je brały. Zbierają się tam na Boże Wstąpienie. Kotwaska i Bielicka były u mnie, namawiając się z sobą. Te, co były w kapturach, były grzeczne, pleczyste, biedrzyste, tańcowały z pany. Kotwaska świeczkę trzymała, a szklanicę ja, nalewając innym paniom. Na Łysej Górze bywa nas tam ćma, że okiem nie przejrzy. Smarowałam się u Kotwaskiej. Kiedy się smaruję pod pachą, zaraz kominem wylecę. Mam też towarzysza Wcieutowskiego, ale ze mną żyć nie chce, bom nie warowna (nie dziewica). Jadwigę Kazimierzową na Łysej Górze poznałam po pasku srebrnym kręconym. Miała pachołka swego Laskowskiego i innych dosyć z nią było nieznajomych... Woźnę z Turku zwałyśmy królową, służyłyśmy jej, kłaniałyśmy się jej ubogie, miała kaptur na twarzy, była w kożuchowym minderaku, a w palendorze, i inne z nią miały kapturki czarne na gębach... tylko dziurką przez kapturek piły, a ci zdrajcy, oszukańcy, szatani po jednej dziurze w nozdrzach mieli, a nogi jak bociany. Ta Łysa Góra jest pod Poznaniem. Te starsze dostatnie panie pijały wino, a my, ubogie wsianki, piwo; i my nalewamy i kłaniamy się za każdym razem niziutko, z wielkim strachem".

Czarownice z Lancashire na miotłach.
Proces tych czarownic w r. 1612 był pierwszym w Anglii, do którego wprowadzono procedury z kontynentu europejskiego.

(The Famous History of Lancashire Witches, 1780)

 

Spalony w Koźminie, w r. 1690, klecha Grzegorz wyznał na mękach, że na Łysej Górze grywał na piszczałce, ożenił się tam z jakąś Jaśkową, w czerwień odzianą i w koronie. Diabeł mu ślub dawał. Każda czarownica miała kawalera bardzo urodziwego, tylko nogi miał końskie i kozłem śmierdział. W wyroku, zapadłym w Jarocinie w r. 1719, niejaki Wawrzyniec Dziad zeznaje, że jest Łysa Góra "jedna pod Cielczą na Golaźni, druga pod Roszkowem, gdzie grywał na wąsach". Jan Kostera zaś, stracony w Dolsku, pod koniec w. XVIII, nie przeczy, że hulał z czarownicami na bankiecie, ma jednak pewne zastrzeżenia co do szczegółów: otóż w samej rzeczy grał podczas uczty - ale na piszczałce, nie na radlicy. Annę Ratajkę (proces w Wierzbowicach, r. 1699) nauczyła czarowania Jakomianka Jagna z tej samej wsi: "Przyłudziła mnie do siebie i przykrasiła mnie do szatana. Miałam z nim wesele takie jako drugie. Bywałam na Łysej Górze ku Kaliszowi na sobocie". Stara Zwonniczka w Peregrynacji dziadowskiej opowiada:

Na ożogu wyjadę źrzednim oknem w pole,
W oczu mgnieniu objadę podgórskie granice,
Wywróciwszy odziemną koszulę na nice.
Wiem wiele czartów w piekle i gdzie drudzy siedzą,
Oni też wszyscy o mnie, jak się rządzę, wiedzą.
We czwartek się schodzimy na rozstajnych drogach,
Więcej chodzę na głowie aniźli na nogach.
Choć kto idzie mimo mię, żaden mię nie widzi,
Jeszcze się idąc potknie, a człek z niego szydzi.

J. Ziarnko, Szabat czarownic
(Muzeum XX. Czartoryskich;   Jan Bystroń, Dzieje obyczajów w Polsce, 1932)

 

Opis sabatu wraz z wieloma drastycznymi szczegółami znajdzie czytelnik w "Wypisach". Na tym miejscu zacytuję tylko dowcipne kpiny autora Czarownicy powołanej:

"Kiedy czarownicę na swoje brzydkie bankiety (diabeł) zanosi abo wiec, co częściej bywa, uczyni i sprawi fantazja ich, jakoby były na bankiecie; uśpiewszy ją w pościeli abo w legowisku jej, wystawi jej jakiej sąsiadki jej znajomej osobę w fantazji: że się tej będzie koniecznie zdało, jakoby spólnie używały, tańcowały lub po kościołach na wierzchu (coć mi za plac do tańca!) lub gdzieś indziej, a on im na radle gra, by na arfie dawidowej. Piękna muzyka, własne szyderstwo i omamienie! Jaki taniec, taka muzyka, choć czasem baba nie może łazić. Dlategoż w wielkim sekrecie to potrzeba odprawować. Ale kiedy i butlowie, i kto się nie leni może przy tym być, to tu butel żonie mało lepszej, do domu przyszedłszy, ona innym, nie tylko rozpowie, ale i przyda tyle troje, że tego będzie nazajutrz pełne miasto! A zacniejsze zaś maciory, chcę rzec matrony, za których podnietą mężowie ich na takie nędznice ostro nastąpili, zrozumiawszy kogo, choć poniewolnie, powołały, jako im mianowano, zarazem rozpisują ową niezbożną utrapionych konfesją, zapraszając drugie, jako wróble na cudzą pszenicę, abo jak na odpust, aby rychło przybywały wypytywać się także, jeśli ich kto nie czaruje lub z domowych, lub z sąsiad."  (str. 73.)

Osculum infame, bezwstydny całus; rytualne oddanie czci diabłu, które było jednym z typowych oskarżeń w procesach o czary.
(Francesco Mario Guazzo, Compedium maleficarum, 1608)

Czarownice ofiarujące niemowlę diabłu.
Skrzywdzenie dzieci było częstym z oskarżeń w procesach czarownic.

(Francesco Mario Guazzo, Compedium maleficarum, 1608)

IV



Zaprzysiężona diabłu czarownica wykonywała najróżnorodniejsze praktyki, "sobie pożytki przywodząc, drugim ludziom psując". Sprawowała czary mleczne, miłosne, myśliwskie, lekarskie, meteorologiczne, wzrokowe, mogła więc: zamyślić na czyjąś zgubę, uroczyć, ozionąć, zaziorać, urzec, oczynić, przekosić, nadąć (oczarować za pomocą tchnienia), "człowieka osuć, ostudzić, oślepić, pokrzywić, małżeństwo w sobie ostroczyć, człowieka nie żywić; wrzekomo uroki leczyć abo ogień żegnać, anioła z domu wypędzić, a diabła tam wegnać; śmieciami ciskać, gdy księża chodzą po kolędzie, do poduszki się wyścigać, tam kędy ksiądz siędzie" (Sejm piekielny)
.

Nuż w sobotę wielkanocną, kiedy wodę święcą
To się w ten czas czarownice po chałupach kręcą.
Biegają około domu, brzękając w siekacze,
A druga, wlazłszy na gniazdo, z kokoszami gdacze.
Wzięwszy ognia święconego, dobytek nim kadzi,
Do siedmi kościołów każe po wodę czeladzi.

Święcone w dzień wielkanocny wkoło domu noszą,
Aby wężów nie widali, kiełbas o to proszą.
Lecie zasię, kiedy trzaska, gdy się boją gromu,
Oknem naczynie żelazne wyciskają z domu:
Siekierę, motykę, widły, łopatę i grabie,
A ziela nakłaść na ogień każą leda babie.


W fantazji Krasickiego (Myszeis, VII) zaklinanie diabłów przez czarownicę zbarwiło się w następujący obraz plastyczny:

Do guseł zatem i czarodziejstw sławnych
Skrzętnie się baba natychmiast udaje.
Cyrkuł na ziemi kreśli z liter dawnych,
Szepce pod nosem, dzikie rzeczy baje,
Rzuca pęk ziółek, czarami zaprawnych,
Zżyma się, siada i znowu powstaje.
Nim zaś te wszystkie gusła uczyniła,
Dziewięć się razy w koło okręciła.

Okropnym głosem straszy okolice,
Mocarstw piekielnych ku pomocy wzywa.
Na wielowładnej rozkaz czarownice
Jęk się okropny spod ziemi dobywa,
Lucyper z swojej rusza się stolice
I trzoda duchów podziemnych pierzchliwa;
Gwiazdy swych spuszczać przestały promieni,
Księżyc się krwawą posoką rumieni.

Zjadłe padalce i gadziny piszczą,
Żmije się na jej czołgają skinienie,
Drży ziemia, ognie piorunowe błyszczą,
A jakby zginąć miało przyrodzenie,
Wzmaga się coraz burza, wiatry świszczą,
Stuletnich dębów wzruszają korzenie.
Dzielniejsze zatem guślarstwa zaczyna
I zwykłym czarty sposobem zaklina.


W sprawie przeciw Zuzannie Rozynie (r. 1718) sąd wyszogrodzki kazał podsądną spalić za to, że udoiła cudzą krowę, do mleka wsypała utartych w proszek grzybów, zmieszała to z rosą, przed świtem zebraną, i tą mieszaniną polała grządki w ogrodzie
. Agnieszka Wścibidurzyna widziała na łożu Anny Jedynaczki "kokosz czarną, a kąsek popielatą", i znalazła na tym miejscu robaki białe, długie na pół palca, a łby miały czerwone. I widziała, jak je Jedynaczka w ziemi potajemnie zakopała i liściem kapuścianym to miejsce zakryła. (Proces w Koźminie, w. 1648). Były to oczywiście jakoweś praktyki czarnoksięskie. Taż Wścibidurzyna twierdziła, że nieraz w swej kapuście jaja znajdowała kokosze i schła od tego, a kiedy je wyjęła, tedy się poprawiała. Zofia Marchewka (Brześć Kujawski w r. 1771) małżonce sławetnego pana Kwiatkowskiego diabła w kaszy zadała. Chałupnica w Wierzbocicach (1699) "zepsowała świnię, którą pies jadł - i ten pies zdechł", poza tym robiła proszki z koszul trupich i z żab parszywych na różne ludzkie nieszczęścia, tudzież deszcz zatrzymywała, aby nie ożywiał ziemi. Chroma baba z Peregrynacji dziadowskiej zapewnia, że "dojdzie wszędzie, choć zamkną by najlepszą kłódką, bo ma do ślepych zamków rozmaite zioła". Jedna "żabę w skorupie podłożyła pod pańskimi głowami pod słomę", inna sprawiła "koni, bydła i drobiazgów zdychanie, pasieki niefruktyfikowanie", ta nasyłała kury pod chatę, aby śpiewały na szkodę oskarżyciela, tamta "nóż w piwo maczając, po schodach kapała i przymawiała, powiadając, że to od gnilcu i bolączek", ta znów "guśliła, bo płotami trzęsła, to ogień żar pod próg sypała, to rozebrawszy się, goła koło budynku latała; i jak nasypie żaru na koszulę pod progiem i garnkiem przyłoży, to koszula nie zgorzała". W Wiśniczu w r. 1688 Jadwiga Macowa "mlekiem piec oblepiała, żeby w lecie śnieg upadł", kopyta wyrzynała, w wodę kładła i "cicaszki" krowom obmywała, Rabiaszka zaś oskarżona była przez sławetnego pana Walentego Chmielowskiego "o powzięcie łajna krowiego przed domem jego... na co pomieniony actor in ipso actu powzięcia tegoż smrodu solennym intulit protestationem". (Lud, VII). A Jagata Korfunka ukradła Pana Jezusa w Biechowie na odpuście i smagała na Łysej Górze, aż krew płynęła, inne zaś biły i dźgały, potem to ze sobą wzięły - to na urodzaj. Gdacjusz opowiada, że w roku 1553 dwie czarownice "sąsiedzie swojej były dziecię ukradły, które na sztuki porąbały i w garncu warzyły. A jako je potem tracić miano, wyznały, że kiedy by ono dziecię były warzyć mogły, tedy by wszystkie owoce, tak polne jako i ogrodowe przez suszę wniwecz się były poobracały. Ale to tylko zdrada i oszukanie szatańskie było.

Czarownice piekące i gotujące dzieci.
Rytualne morderstwo dzieci było jednym najczęstszych oskarżeń w procesach czarownic.

(Francesco Mario Guazzo, Compedium maleficarum, 1608)

 

Bo ponieważ diabeł jest starym   p h y s i k i e m,   który to z eksperyjencji i doświadczenia powszedniego ma, kiedy deszcz padać i susza być ma, więc naczynie swoje, tj. czarownice, do tego namawia, aby to i owo czyniły: a tedy deszcz padać nie będzie. A tak, gdy to, co im diabeł rozkazał, uczyniły, a deszcze gwałtowne i susze wielkie bywają, tedy te biedne niewiasty mniemają, że to one uczyniły". Aby sprowadzić suszę, "czarownica krostową żabę z chlebem do ziemie zakopa. Póki ona żaba onego chleba nie zje, póty deszcz padać nie może. Drudzy zasię udawają, że czarownice mają jakiś miech; przeto, gdy się na deszcz zanosi, on miech otwierają, z niego wiatr wypuszczają, który deszcz rozpędza. Trzeci mniemają, że się czarownice w prochu myją, a miotłą go na powietrze ku niebu rzucają. I niektóre czarownice słowa do tego mówią. I tak dlatego deszcz padać nie może".

Chcąc wywołać skutek odwrotny, "bierze piasek w ręce, miece przez się, obróciwszy się tyłem ku wschodu słońca, a gdy chce mieć grad, tedy krzemienie.

Czarownice wywołujące deszcz.
Podczas szaleństwa polowań na czarownice, magia sprowadzająca niszczące klęski żywiołowe była uważana za jedno z maleficia – diabelskich czynów dokonywanych przez czarownice.

(Drzeworyt z: Ulrich Molitor, De Lamiis et Phitonicis Mulieribus, 1490)

 

Kiedy ludzi zwadzić abo małżeństwo, tedy drwa poprzek kładzie przeciw onemu domowi, gdzie chce złość wyrządzić, przymawiając czartowskie słowa".

To przymawianie czartowskich słów, czyli zaklęcie, stanowiło ważną część rytuału czarowniczego. W rękopisie Akademii Umiejętności, Nr 1711 (w. XV), znajdujemy zaklęcia "contra morsum rabidi canis alias   w s c z y e k l e g o   p s a:   iran, liran, kyrian, oferan, cepharan, cakapharan, stolidon". Thessurus magicus domesticus) radzi przywoływać księcia ciemności słowami "Sicclosciu, Panim, Bescialus, Hakodose, Huben, Vernah, Veolim, Echad". Niektóre z tych słów przypominają brzmieniem język hebrajski, na ogół są to zniekształcone imiona władców piekieł. Do dziś dnia wychodzą w Polsce książki, zawierające podobne zaklęcia, np. w "Prawdziwym ognistym smoku". "Licer, Onia, Kameron, Oliscot, Mandesumini, Poemi, Oriel", etc., tak jak średniowieczne Grimoiry, Höllenzwangi i Claviculae Salomonis roiły się od rozmaitych formuł: "Omogiel, Tramoedy, Mi mona, Turmilo, Pandi", etc., etc. Według Poklateckiego rozumiał diabeł tylko po egipsku i tatarsku, według akademików krakowskich upodobał sobie w łacinie, lecz i po polsku można było mówić przy praktykach zabobonnych, a nawet posiłkować się Najśw. Trójcą i imionami świętych. W dziełku Spraua a lekarstua końskie podane jest "żegnanie na krczycę": "Mów tak: w tym to koniu są siedm krczyc od siedmi, sześć od sześci, pięć od piąci, cztyry od cztyrzech, trzy od trzech, dwie ode dwu, jeden od jednej, potem nic, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, po trzykroć, poranu". Rękopis Biblioteki Jagiellońskiej 1551 zawiera dziełko Szymona z Łowicza Lekarstpha w osobliwych niemoczach, a w nim zaklęcia następujące: "od niemocy wielkiej św. Walentego niech mówi pięć pacierzy na pamiątkę pięciu ran bożech i siedm zdrowech Marii na pamiątkę siedmiu wesela Panny Marii, a potem niech będzie wzięt garniec wody pełny, którą wziąwszy w prawe ręce, w której niech będzie trzyman i lan na lewą rękę, a ty słowa mają być mówiony: W Nazaret się Pan Bóg począł, w Betleem się narodził, w Jordanie ochrzczon, w Jeruzalem umęczon. Toć jest tak wierna prawda. Tak przestanie wielki wrzód i niemoc wielka Piotrowi albo Annie, a polewając oblicze niemocnego: w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. A to masz działać przez trzy piątki pospołu, a będzie zdrów niemocny. To w Gnieźnie jest doświadczono i uzdrowiono od 30 person; na zażegnanie zaś bolączki: »Daj mi miły Bóg dar, lekuję ja sobie sam, i ze mnie wyszło, i ze mnie pójdzie. W imię Ojca i t.d.«". Dla rozegnania burzy służyły, według Młotu na czarownice (II, 176), słowa:

"Poprzysięgam i zaklinam was, grady i wiatry, przez pięć ran Chrystusa Pana, i przez trzy gwoździe, które jego ręce i nogi przebodły, i przez czterech ewangelistów świętych, Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, żebyście w wodę rozpłynąwszy puściły się na dół".

Hanka Czelczonka z Kobylina (r. 1616) zeznaje, że "ziela dawała dziewicom, które zowią  l i m o i z a, psując płód, żeby dzieci nie rodziły. Przystojnej miłośnicy Zaleskiego dałam rodzącej kobiecie limoizy, maruny białej, siemienia marchwianego i czerwonej róży. Tem też zepsuje płód, komu chcę". W Doruchowie (p. str. 93) zarzucano czarownicom m.in., "że raziły ludzi postrzałami, do czego osobliwej używać miały strzelby, tj. rękojeści od stłuczonych tyglów". Maciejowa Sieczczyna (Poznań, r. 1559) chodziła pod szubienicę po powróz od szubienicznika "ku wyszynkowaniu miodu". I pani Maćkowska z Kamieńca (r. 1717) oświadcza, że szynku nie miałaby, "gdyby od Michałka kata postronka nie dostała, który od złodziejów zostaje się". Po "rzeczy naturalne" (genitalia) wisielca chodził także zabobonny Sebastian Porębecki: chciał je ukraść dla znajomego szynkarza, aby mu się lepiej powodziło. Wyżej wymieniona Sieczczyna, pragnąc przywrócić jakiejś Kachnie miłość kochanka, uprzędła nić na opak, obwinęła nią grzebień i położyła wszystko pod ogień; kazała też łykać oczy, wyłupione żywemu gołębiowi. Z aktów kobylińskich dowiadujemy się, że "roku pańskiego 1658, podczas żniw, idąc pani Piotrowa mieczniczka, po małżonka swego na gospodę do pani Szotki, z trefunku nadepnęła nogą mieszeczek z czarnego aksamitu, w którym był palec wielki człowieczy, przy nim igiełek trzy bez obu końców". Gdy po upływie pewnego czasu nikt się po te relikwie nie zgłosił, "urząd zupełny" (tj. burmistrz z rajcami i wójt z ławnikami) rozkazał "nanieciwszy w pół rynku ogień, spalić je, dając na potem znać każdemu, który by się śmiał poważyć takie relikwie nosić i chować, iż mu się także stanie simili modo, jako i tym relikwiom". Był to prawdopodobnie palec skazańca, który według rozpowszechnionego zabobonu służył do czarów. Nawet 10-l e t n i a   d z i e w c z y n k a   Anna stawała w r. 1703 przed sądem wyszogrodzkim, oskarżona o czynienie kolorowych myszy z liścia różanego: "Wzięła 4 listki, złożyła je na krzyż i dwa razy chuchnęła". Żyd z Kowla Hirszowicz musiał w r. 1700 złożyć w bóżnicy przysięgę, iż otrzebił kota, należącego do p. Andrzejewicza, "nie dla czarów lub złości przeciw chrześcijanom, lecz dla ulżenia własnej dolegliwości, i że obciętych części nie moczył ani w miodzie, ani w piwie, ani w wódce, ani w wodzie", corpus zaś delicti złożyć musiał w prześwietnym magistracie kowelskim.

"Żydy niewierne, których szatan za jedno naczynie sobie obrał", czarowali m. i. za pomocą mleka z piersi kobiet chrześcijańskich, które kupowali rzekomo w celu szerzenia moru śród "gojów". Potrzeba do tego szubienicy, wiszącego na niej złodzieja i najętego chłopa, który, po odprawieniu "gusłów i zabobonów", ma to mleko lać wisielcowi w ucho i pytać go, co by słyszał. Pewna kobieta oszukała Żydów, sprzedając im mleko krowie. Kiedy więc najęty parobek pytał wisielca, co słyszy, ten odpowiedział, że ryk bydła. Żydzi "zasmęciwszy się odeszli od oney białogłowy, łaiąc iey", a wkrótce nastąpił "on mór bydła gwałtowny po wszystkiey Polszcze". Skarga zarzucał Żydom, że czarnoksięstwa uczą, tę samą skłonność przypisywał im Michał z Wrocławia w kalendarzu na r. 1494 ("cierpiąc na głębokość rozumu, poświęcą się nigromancji"), skutki zaś tego czarowania żydowskiego były zaiste straszliwe, bo oto według ks. Tyszkowskiego Żydówki ciężarne po śmierci rodzą przez czary!.

Czarownice tatarskie umiały pono tak rusznice czarować, że żadna nie wystrzeliła. "Dokumentem do czarów" tych poganek był m. in. fakt, że posiadały pieniądze z napisami arabskimi (diabelski język!). W r. 1609 spalono za to przewinienie kilka żon tatarskich. Znane były oczywiście także wróżki i czarownice cygańskie:

Kiedy one Maenades zeszły się w gromadę,
O czarach i o gusłach czyniły więc radę.
Jedna drugą uczyła, zwłaszcza stara młodą,
Owa przed tą rozumem, ta miała urodą
Jak mołojca omamić, kwoli białym głowom,
Jako owcom i mleko odjąć cudzym krowom,
Jako wróżyć na ręku, jak poznać przygody,
Tak przeszłe jako przyszłe pożytki i szkody.
Tamże się też ćwiczyły w onej swojej szkole,
Jak sąsiedzkie przewabić żyto na swe pole
I jako niecić ogień pod słomianym dachem,
Jako mieszek wyszypłać, jako szalić Lachem.
I dziś tymi sztukami u nas narabiają,
Gdy z cudzego pieniądze worka wysączają
Cyganki farbowane.

                            (Klonowicz, Worek Judaszów I, 2.)

V



Przykłady powyższe świadczą, jak rozmaite były sfery, z których rekrutowały się czarownice i jak różnorodne sposoby czarowania. Rzecz charakterystyczna, że w bezbożnych praktykach swoich czarownice chętnie posiłkowały się przedmiotami kultu religijnego, kościelnego. Z "Synodu klechów podgórskich" (w. XVII)
dowiadujemy się, że sprzedawano im wosk poświęcony i strzępy z chorągwi kościelnych; gromnic używały baby do odpędzania gradu, czarowały palmami poświęcanymi, z synodu z r. 1248 mamy wiadomość o praktykach zabobonnych z wodą chrzestną, olejem św. i Najśw. Sakramentem
, diabeł zaś Rogalec z Sejmu piekielnego uprawia agitację po prostu w kościele. Podczas nabożeństwa stoi z dziewkami w kącie i uczy je:

Jednej każę, aby strzępków w kościele dostała
Od chorągwi, od obrusów, by przy sobie miała.
Jako ludzie kupą chodzą za tymi strzępkami,
Tak za tobą będą chodzić, ba, i diabli sami.
A drugiej każę napalić w ogniu trupich kości,
Żeby drugie osypała, naczyniła złości.
Dostawszy jej wieńca z głowy, włóż na trupią głowę,
A z konwie obrączki popal, osyp trzecią owę.
Czwartej stopy wykroiwszy, w czeluście je ulepisz,
Jedną ostudzisz, ususzysz, a drugą oślepisz.
Trzecią uczę chcieli, żeby młodzieńca miała,
Żeby włosów z jego głowy, jak może, dostała.
K temu wosku z kościelnej świece, a świeczkę udziałaj
Z onych włosów, którą sobie we czwartki zapalaj.
Póki ono światło będzie u ciebie gorzało,
Póty się mu serce będzie ku tobie pręgało.

                                                                                    (962-977)


Prefesję swą i stosunki z diabłami starały się czarownice ukrywać w największej tajemnicy. Istniały jednak sposoby zdemaskowania podejrzanych. "Chcesz wiedzieć, kto jest czarownica, mówże jedną pewną choć świętą modlitwę, o której nie powiadam; myśląc, gdy mówisz, o tej, którą masz podejrzaną, jeśli się na ten czas wezdrgniesz, już jest pewna czarownica ta, o której pomyślasz." Na Białej Rusi rozpoznawano czarownice w ten sposób, że "kąpano je w wodzie, pierwej wodę przez prześcieradło przecedziwszy z pilnością, a potem wrzkomo exorcyzując i krążąc około wanny i nieco mówiąc, kość spróchniałą ostrożnie i rzęsę wodną abo i czym innym natkaną wpuszczają, czasem i różne zboża abo kamyki, zaczem rzęsa po wierzchu wody pływa. I z jednego gnata siła gnatów, które z czarowanego wyszły, sława i gęba szczebietliwa narodzi. Głosząc, że za egzorcyzmem w wannie nalazły się wierutne czary, kości trupie, rzęsa, rozmaite zboża, kamyki. Jeszcze by powtórzyć, aby wszystkie wypłynęły. (Czarownica powołana, 97).

Najczęściej jednak oskarżenie o czary było dziełem "świegotliwych białychgłów, co o wszystkiem chcą wiedzieć, aby miały o czym świegotać, boby im gęba spuchła milcząc, i owszem rozpisują do sąsiadek swoich, aby przybywały, chcąli wiedzieć, jeśli ich kto nie czaruje. A zleciawszy się by sroki do ścierwa, mianują same i tę, i ową, grożąc, że się nie przyznasz po niewoli, i obiecując przyczynę ze strony wyzwolenia. Zaczem muszą nędznice pleść troje niewidy" ... "Naźrze się druga krup surowych, grzybów, bedłek, korzenia, gliny, wapna, fruktów niewczesnych, smażonek i innych rzeczy swojej naturze szkodliwych, za czym niezdrowie, zła cera, żołądek niestrawny, uroki, osypanie, czary, czarownice. Napadnie na takiego, co rad smaczne kąski po dworach zobie, wmówi w nie czary, nuż tu diabelstwa po pierzynach, po wannach szukać, nuż tu i te, i owe posądzać i przed mężem o czary udawać. On dla klekotania ustawicznego musi chudzina w takie plotki się wdać, wrzkomo dla swego pokoju, a ono wielkiego dusznego i doczesnego nabędzie niepokoju, jako sami nieraz z płaczem dobrowolnie, choć nie wczas, wyznawają, i na żony, i na tych, którzy im to w głowy lekkomyślne mocno wbili, narzekają". (Czarownica powołana, 92-93).

Przez te plotki "kobiecisk nikczemnych, małocnockich, wyuzdanej gęby" cała Polska tak się, według Czarownicy powołanej, zagęściła czarownicami, że "na posiedzeniach i schadzkach zwyczajnych o żadnej materii więcej nie było słychać, jako o czarownicach". Światopogląd wieku był na wskroś demoniczny. Doszło do tego, że przyczyny naturalne zjawisk przestały jakoby istnieć. Wszystko zło zwalano na sztuczki czarownic:

Kiedy wiosna nastąpi, a deszcz ustał w maju,
Czarownice przyczyną. Zdechł wół jeden, drugi,
Albo tam co z przychowków, czarownice winą.
Każą tedy niewinną babę wziąć i męczyć,
Aż ich z piętnaście wyda. Ciągnie kat i pali,
Aż powie i powoła wszystkie, co ich we wsi,
A baba dziw, że pana z panią nie powoła,
Których by raczej spalić za to, że niewinnie
Męczyć i tracić każą swoich bez przyczyny.
I tak nie będzie we wsi trzydzieści człowieka.
A piętnaście pogłowia spalą! Co dla Boga
Za przyczyna? Pan chory i nie ma wskórania,
Schnie i dzieci mu często umierają w domu.
Jakoby i suchoty, i śmierć przyrodzone
Nie były i zesłane od Boga samego!

        (Opaliński, Na ciężary i opresyją chłopską w Polszcze)


Zobaczmy, jak odbywało się w Polsce owo męczenie i tracenie czarownic.

 

VI



"Nie słychać po innych państwach i nacjach o tak gęstych ekscesach i nagłych, a raczej bezprawnych egzekucjach", narzeka ks. Gamalski w Przestrogach duchownych
, "nasza tylko w tym nieszczęśliwa Polska, której wkrótce borów i lasów na stosy nie stanie, a podobno tym prędzej po miastach, miasteczkach i wsiach ludzi nie będzie na podniecenie tych pożarów". Jest w tym okrzyku szlachetnym wiele przesady, gdyż historia świadczy, że w sąsiednich "państwach i nacjach" męczono i palono stokroć więcej niż w Polsce ofiar.

Palenie czarownicy, prawdopodobnie w Niemczech.
(Nie podpisana okładka książki: Kurt Baschwitz, Czarownice. Dzieje procesów o czary. PWN, Warszawa 1971.)

 

Chociaż już od w. XIV rozlegało się echo o inkwizytorach "haereticae pravitatis" (był to jeden z urzędów klasztornych zakonu dominikańskiego), to aż do połowy w. XVI nie zajmowano się u nas sprawami o czary, gdy np. we Francji, już w w. XIV (od 1320 do 1350) w samej Karkassonie spalono 400 czarownic i czarowników, w Tuluzie zaś, w tym samym czasie, 600. Proces o czary był jedną z gałęzi św. Inkwizycji, która przez usta swych popleczników stworzyła zasadę "haeresis est maxima opera maleficarum non credere", opierając się na Piśmie św.: "Czarownikom żyć nie pozwolisz" (Exodus 22, 18), "Mąż albo niewiasta, w których by był duch czarnoksięski albo wieszczy, śmiercią umrą" (3 Mojż. XX, 27) i na dogmacie, przez św. Tomasza z Akwinu utwierdzonym: fides catholica vult quod daemones sint aliquid et possint nocere suis operationibus. Gorszył się ks. Chmielowski, że istnieją ludzie, którzy "cale negują, aby czarnoksięstwa i czary miały się znajdować, a co większa: niektórzy twierdzą, że nawet i czartów nie masz. Jak oni temu ważą się kontradykować, czemu Kościół boży nigdy nie kontradykował?". Kościół utrwalał w ludzie wiarę w diabła, a jednocześnie walczył z czarami jako "cudami nielegalnymi", jako z herezją, bo czarownicy, według Alexandra IV, "aperte haeresia sapiant", diabeł zaś do dziś dnia tak lubi włazić w kacerzy, jak niegdyś w świnie, a kacerze tak się zwykle przemieniają w czarowników, jak stare nierządnice w rajfury. Czary zaliczone były do crimina ex cepta, atrocissima.

Najdawniejszy przepis prowincjonalnego prawa polskiego o czarodziejstwie znajdujemy w synodzie, odbytym w Budzie przez legata papieskiego Filipa w r. 1279. Czytamy tam: "Ze społeczności wiernych wyłączamy i wyklinamy wszystkich czarowników, którzy czynią czary przez wzywanie diabłów lub użycie rzeczy poświęconych, surowo zabraniając, aby nikt, prócz własnego ich biskupa, nie dawał im rozgrzeszenia, wyjąwszy w godzinę śmierci; inni zaś czarodzieje mogą być rozgrzeszeni przez miejscowych kapłanów, po naznaczeniu im odpowiedniej pokuty". Z wieku XV pozostało kilka zapisek, jak np. o tym, że "wyeszcza baba z Zakrzewa scilicet czari" (r. 1476) została pociągnięta do odpowiedzialności za gusła, w roku 1502 "Małgorzata Bilkowska oczyszczała się przed kapitułą poznańską z zarzutów sobie uczynionych"; są ślady, że za króla Aleksandra oskarżono o czary Sapieżynę, lecz aż do roku 1543 wiadomości te są nader skąpe. Dopiero sejm, z roku 1543 (Vol. legum I, f.578 § Differentias) zajmuje się sprawami czarnoksięskimi i oddaje sądzenie ich władzom duchownym.

"Różnice sądowe między duchownymi a świeckimi na tym sejmie z radami naszymi obojga stanu i z posły ziemskimi tak postanawiamy, aby więcej jeden drugiego do prawa sobie nienależytego nie pozywał ani pociągał. Aby tedy wiedzieć, które kauzy do duchownego prawa, które do świeckiego przysługują, tym opisaniem oznajmujemy. Postanawiamy za przyzwoleniem panów prałatów duchownych i panów świeckich, i posłów ziemskich: naprzód prawu duchownemu należy sąd rozeznać różnicę około wiary chrześcijańskiej, o heretykach, o schizmatykach, bluźniercach bożych i apostatach. Nadto sądowi duchownemu podległy wróżki, czary, czarnoksięstwa", etc. (Czarownica powołana, str. 9).

Sądy świeckie miały jednak prawo ingerencji, o ile wynikała dla kogo szkoda materialna - i w ten sposób sprawy o czary przeszły całkowicie pod sądy landwójtowskie, chociaż o formalnej translacji praw sądów duchownych na świeckie nie znajdujemy nigdzie wzmianki. Poza uchwałą z r. 1543, przepisującą sądzenie spraw o czary, i uchwałą z r. 1776, znoszącą je, nie znajdujemy w konstytucjach nic, co by określało   s p o s ó b   sądzenia, śledztwa etc. Znamy tylko dekrety królewskie (Warszawa 1672 i 1713), oddające sądom duchownym   p i e r w s z e ń s t w o   przy badaniu spraw o czary, i reskrypt Augusta III (z r. 1745), zakazujący rozpatrywanie ich sądom miejskim pod karą mille hungaricalium, a wiejskim sub poena capitis. Dekrety te i reskrypty nie były jednak nigdy ściśle wykonywane. Praktyka zaś sądowa powstała sama przez się, po części na gotowym wzorze niemieckim. Według kalamburu Czarownicy powołanej była to zaprawdę "iurisprudentia-iurisperdentia". Byle plotka zawistnej sąsiadki wystarczyła, aby "ująwszy gromnicę palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownicę, lecz chcąc pierwej dociec zupełnej pewności, pławił ją na powrozie w stawie podstarości". O pławieniu nie ma wzmianek w źródłach archiwalnych, był to jednak obyczaj powszechny: oskarżoną zanurzano w wodę, a jeżeli nie tonęła - był to "wielki dokument do czarów". "Z tej przyczyny mnie wzięto, zeznaje Anna Strzeżyduszyna, żem pływała. Ale niejednakowo rzucano w wodę: jedne z ochroną, a drugie - jako mogło być. Tom też od ludzi słyszała, że, kiedy która czarownica, chociaż ją pogrążają, tedy ona przecie pływa jako kaczka." Niektórzy księża zwykli byli pierwej poświęcać wodę, w której baby pławić miano i chociaż Innocenty III zakazał takiego poświęcania, czynili to w dalszym ciągu. Mylnie jednak twierdził autor Czarownicy powołanej, że pławienia "w porządnych państwach jako we Włoszech, w Hiszpanii, we Francji nie obaczysz" i "nigdzie też czarownic nie pławią, tylko u nas". Zwyczaj ten istniał w Niemczech i we Francji.

Pławienie czarownic w Anglii.
Jeżeli kobieta unosiła się na wodzie, była winna, jeżeli tonęła, była niewinna i wtedy wyciągano ją z wody za linę, którą była przewiązana.

(Witches apprehended, examined and executed, for notable villanies by them commited both by land and water, 1613)

 

U nas jednak przetrwał najdłużej. Walczył z nim biskup Załuski, pisząc że "próba niewinności przez pławienie w wodzie jest niegodziwa i płonna, chcąc aby niewinny tonął, a winny pływał, i sprawiedliwie mówić można, że to jest wynalazek ludzkiego dowcipu, przez który częstokroć fałsz prawdzie miejsce bierze - i lubo się czasem uda, to czyni czart, aby tym utwierdził w błędzie człowieka, chcąc go łudzić przez pomaganie mu w niegodziwości... Dlaczego z usilnością zabraniać tego czynić każdy jest obowiązany". Nawet po konstytucji r. 1776 zdarzały się wypadki pławienia. W r. 1789 ekonom z Zagościa pod Pińczowem "zdesperowany brakiem deszczu" kazał baby pławić, Huculi topili wiedźmy w r. 1827, w r. 1836 we wsi Chałupach (pow. wejherowski) zarzucono 50-letniej Cejnowej, że sczarowała rybaka Kąkola. Przez dziesięć dni bito ją, szarpano, kopano, potem pławiono i utopiono; Gloger wspomina, że w r. 1860 włościanie oskarżyli pewną komornicę o rozpędzanie chmur i prosili, aby im pozwolono pławić ją; i jeszcze w r. 1872 we wsi Dżurkowie (powiat stanisławowski) pławiono na skutek posuchy wszystkie ze wsi kobiety.

Po pławieniu, "dla lepszego wyrozumienia z strony czarowania i inszych wielu rzeczy" wydawano oskarżone na tortury. Porządek sądów miejskich z r. 1618 zawiera następujący "dowód przeciw czarownikom i tym wszystkim, którzy się z czarnoksięstwy, a z gusły obchodzą":

"Gdy się pokaże, iżeby kto takowych rzeczy innego chciał uczyć, abo że komu tym groził, a temu, któremu grożono, żeby się stąd co złego przydało, abo też, żeby w tym podejrzanym się być pokazał, słowy, obyczajmi, postawą i inszymi sprawami, które się w takowych ludziach najdują, a których takowi ludzie używają, ażeby się tym już osławił - takowemu każdemu słusznie ma być o to wina dana i za takimi znaki może być i na mękę skazan, ponieważ takowe wszystkie umiejętności, które są naprzeciwko Panu Bogu, i też ludziom chrześcijańskim nie przystoi, żeby się z nimi obchodzić mieli, mają być prawem zapowiedziane i srogo karane".

Zeznania wydobywano "wodą, octem, laniem wrzącego oleju w gardło, smarowaniem siarką, smołą gorejącą lub słoniną, głodem, pragnieniem wielkim, przyłożeniem na pępek myszy, szerszeni albo jakich innych chrobaków jadowitych, nakrytych bańką, ażeby tak wyjść nie mogli, ciało cierpiącego dręcząc; jako też, gdy złoczyńcę ku ławie przywiążą, nogi jego słoną wodą namażą, potem kozę przywiodą, która rada sól jada, aby pięty onego złoczyńcy lizała: który ból powiadają być okrutny bez obrażenia cielesnego... dalej przez ciągnienie powrozami, gdy nago złoczyńca (wszakże wstyd przyrodzony mając nakryty), na węższej ławie niż ciało jest, bywa pod pachę przez piersi przywiązan, potem wielkie palce u nóg bywają związane, a powróz od nich około osi u koła okręcą, aby tak obracaniem koła ciało złoczyńce ku wypowiedzeniu prawdy było ciągnione. Niektórym też, którzy na męki mają być dani, pierwej wszystkie włosy brzytwą ogolą, dla opatrzenia, aby jakich kunsztownych pomocy we włosiech nie miał według czarnoksięstwa abo czarów inych, za którymi więc żadnej męki nie czują... Przed innymi mękami złoczyńca naprzód był bit miotłami" (ibid., 217-218).

Przebieg wypełniania tormentów według prawa świętobliwego magdeburskiego opisuje Kitowicz:

"Przed ratuszem była tak urządzona piwnica, że w ścianach jej osadzony był hak żelazny gruby z kółkiem, wysoko od ziemi na półtrzecia łokcia do posadzki w środku piwnicy utwierdzony. Tam stawiano stołek. Na nim kat sadzał więźnia, wiązał mu w tył ręce jednym powrozem, drugim wiązał nogi, końce zaś powrozu przywiązał mocno do kółka niższego; przez powróz u rąk przełożył inny postronek, przez kółko wyższe pojedyncze przewleczony, raz drugi około ręki okręciwszy trzymał, aby mu się w ciągnieniu nie wymknął. Przywiązawszy tak więźnia, stanął przy nim w pewnej odległości. Na boku przy ścianie naprzeciw więźnia stawiano stolik i stołki, kałamarz, pióro, papier, za którym zasiadał wójt z dwoma ławnikami. Gdy tak już wszystko było przygotowane, instygator miejski, stojący przy wójcie, imieniem skarżącego w krótkiej przemowie upraszał owego sądu: że ponieważ więzień dobrowolnie wzbrania się przyznać do występku popełnionego, aby go wskazał na tortury, podług praw krajowych. Po czym wójt, przystępując do zwykłej formy badania obwinionego, mówił wprzód do niego łagodnie, zachęcał go do szczerego wyznania prawdy. Gdy to nie odnosiło skutku, wójt zaklinał go na wszystkie świętości, na zbawienie duszy jego, etc. Gdy i to nie pomagało, wówczas wójt na instygatora zawołał: »Mów więc mistrzowi sprawiedliwości, niechaj postąpi sobie z nim według prawa«. Instygator zaś zawołał donośnym głosem: »Mistrzu, postąp z winowajcą według prawa«, Kat, jeszcze nim przystąpił do zadawania mu męczarni, wołał po trzykroć: »Mości panowie zastolni i przedstolni!. Czy z wolą to waszą, czy nie z wolą?« Instygator odpowiadał za każdym razem: »Z wolą«. Dopiero kat silnie pociągnął za powróz. Wtenczas ręce więźnia poczęły się wyłamywać ze stawów, ramion, podnosić się w górę tyłem głowy, postać zaś więźnia, poddając się wyższą częścią ciała za sznurem, znajdowała się na stoliku, nogi zaś, wyciągnięte i do haka przywiązane, wisiały jak na powietrzu, jeżeli po tej męce więzień w dalszym ciągu trwał w uporze, kat przyzywał wówczas swego pomocnika i obydwaj z całych sił za sznur ciągnęli. Wówczas więzień wyciągnięty był jak struna. Ręce wykręciły się tyłem i stanęły w prostej linii z ciałem nad głową, w piersiach zrobił się dół, w który tłoczyła się głowa, cały człowiek wisiał na powietrzu. Wszystkie żebra, kości, stawy i żyły stały się wydatnymi. Jeżeli zdarzyło się, że więzień na torturach skonał, wszystko się na ten czas kończyło i zmarłego pochowano, a sprawa upadła. Niekiedy obwinionemu kładziono na nogi ostre żelaza, karby na kształt zębów, kształt piły mające, z dwóch sztuk złożone, przez które przechodziły z obu końców śruby; tymi śrubami ściągano żelaza zębate na wierzch piszczeli nóg, które pod spodem przymocowane były. Te więc, coraz bardziej gniotąc i kalecząc nogi, nieznośny ból sprawiały. Mistrzowie, żelaza podobne dybom, po swojemu nazywali butami hiszpańskimi. Utrzymywano powszechnie, że nie było zbrodniarza, którego by obuwie to do przyznania winy nie przymusiło.

Kropienie gorącą siarką, przykładanie do boków blach rozpalonych nie było tak bolesne jak buty hiszpańskie.

Kiedy miano czarowników lub czarownice torturami próbować, golono im zwykle włosy na głowie, utrzymując, że we włosach kryje się diabeł i nie dopuszcza czarownicy sumiennego wyznania prawdy, i że ukryty we włosach za niego lub za nią znosi męczarnie, biorąc za powód owo spokojne wytrzymywanie tortur wyżej wymienionych, co zapewne z omdlenia lub opuszczenia sił przychodziło, nie zaś z pomocy szatana. Żydom pospolicie (jak to utrzymują pisarze), o jakibądź występek obwinionym i na tortury skazanym, regularnie to uskuteczniano. Gdy nieraz winowajca, jak Żyd bez mydła ogolony, tortury wytrzymał, kat udawał wówczas, że mu jakiś wielki czarownik tortury oczarował, iż swego skutku osiągnąć nie mogły. Skoro zaś przyznał winę, zdejmowano mu z nóg buty hiszpańskie, sadzano na stołku, wziąwszy potem za ręce powykręcane, odkręcano je na powrót z nowym bólem, potem złożywszy je na krzyż, przed piersi więźnia, kolanem między łopatki tłocząc, tym sposobem naprowadzano w stawy; co było nierównie boleśniejsze niż same tortury. Takowe męczarnie były niekiedy powtarzane do trzeciego razu, po kilkudniowym jednak odpoczynku. Po czym dopiero następował wyrok śmierci lub uwolnienia, a to podług okoliczności. Tortur jednak nie nakazywał sąd szlachecki, ale jeżeli sądy wójtowskie albo gród skazywały kogo na nie, wtenczas odsyłano go na wykonanie onych do urzędu miejskiego. Toż samo czyniono z wyrokami kryminalnymi, w których na końcu, po wyroku już śmierci, zwykle dodawano: pro cuius modi executione rerum ad officium scabinale civitatis praeventis remittit".

Piwnica tortur w Bamberg, w Bawarii.
Moment przed rozciąganiem torturowanego zawieszonego na haku za ręce związane do tyłu.

(Bamberger Halsgerichtordnung, 1508)

 

Takimi to mękami wydobywano z nieszczęśliwych ofiar zeznania. Były jednak tak odporne istoty, które "mało doczego na torturach przyznawały się". Zawdzięczały to może sui generis "trenningowi", o którym wspomina "Porządek sądów miejskich (str. 221): "Wiele ich najdzie, którzy, będąc w towarzystwie, przemieszkiwając w lesiech, w gajach, społem sobie męki zadawają i ćwiczą się na wycierpienie rozmaitych mąk, aby potem, gdyby byli pojmani, mocne męki wycierpieli krom wyznania złych uczynków i towarzystwa swego. Co z wyznania złoczyńców poznano".

Wtedy wynajdywano na ciele piętna diabelskie: "Ręce od plec i nogi od kolan sine, krwawe, zmęczone" (jeszcze by też!) i "z takowych jawnych dowodów i znaków" urząd nakazywał spalić czarownicę na drogach rozstajnych albo, co jest bardzo charakterystyczne, "na miejscu zwyczajnym, gdzie czarowników palą". Aktowi egzekucji towarzyszyły nieraz wyrafinowane męczarnie:

"W roku 1526 straszne męki zadawano dwiema białogłowom (piekarce z Krakowa i Kliszewskiej ziemiance), jakoby ony Janusza Xiąże Mazowieckie zgładziły ze świata: wkopali słup pod Warszawą y dwa łańcuchy przy nim, którymi je opak za ręce nago przywiązali, y drew koło nich stosami nakładłszy zapalili: piekły się przez cztery godziny, biegając około słupa, a gdy się z sobą zeszły, kąsały ciało na sobie wzajemnie, aż upieczone pomarły.".

W r. 1699 w Wierzbocicach jedna z oskarżonych Jagata skazana została na spalenie "zachowując tę kondycję, aby wprzód ręce obiedwie jej, po kikut smołą i siarką polane, wzgórę wyniesione i tak gorzały za to, iż się ona rękoma ważyła dotykać Najśw. Sakramentu, a to na ukaranie wszystkich ludzi, aby się złego wystrzegali, a do dobrego pobudkę mieli". Były wypadki, że czarownice palono razem z bydłem.

W procesach o czary nikt nigdy nie występował w obronie oskarżonych. Jedynie w pewnej sprawie na Żmudzi w r. 1695 koniuszy inflancki Konstanty Knoff stanął w obronie oskarżonych małżonków Ubów. ("Ubowa ciałko dziecięcia, nierządnie spłodzonego, cały tydzień w dymie ciepłym suszywszy, pochowała, a potem, wygrzebłszy z jamy, w ogrodzie Rudzia, sąsiada swego, kości rozsypała, od którego rozsypania rodzina Rudziasa choruje." Świadków za to nie brakło nigdy.

"Ja Kazimierz Szymon Piotr przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu, iż ta pracowita Anna, z tejże wsi Wierzbowic, Ratajka jest prawdziwa i jawna czarownica, którą biorę na sumienie swoje, a co czynię nie z gniewu, nie z nienawiści, nie z zawziętości, nie z namowy, nie z przenajęcia, ale z samej wiadomości i sprawiedliwości. I cokolwiek mnie się i inszym ludziom stało, tylko przez nią. Jako i syna mego o śmierć przyprawiła. A że ta moja prawdziwa i nieomylna jest przysięga, tęż Annę Ratajkę po pierwsze, po wtóre i po trzecie poprzysięgam i na sumienie swoje biorę. Z tego wszystkiego na strasznym sądzie boskim rachunek dać obiecuję. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący i Jego niewinna męko."   (Z procesu w Wierzbowicach, r. 1699, z księgi miejskiej miasta Pyzdr.)

Młynarz Jan Januszewicz zeznaje (akta miasta Słomniki r. 1674), że widział oskarżoną szewcową, "gdy ta zbierała, a rwała jakieś ziele koło chałupy. Więcej nie wiem (sic!), chyba to, że mówili na nią, że ona musi umieć co". Inny świadek opowiada, że, gdy mu się krowa ocieliła, oskarżona przychodziła pożyczyć mąki. Adam Pajączek też widział szewcową, gdy zbierała ziele. A Krzysztof "słyszał tylko, iż ona zbierała co raz patyki i trzaseczki", na półce zaś w komorze jej znalazł nietoperza ususzonego. Na mocy tego rodzaju "obciążających dowodów" stawiono szewcową przed sądem, gdzie do niczego nie chciała się przyznać, nawet po trzykrotnych torturach. "Także gdy była palona od mistrza szynami rozpalonymi, tedy nie przyznała się ni do czego."

Wyrok zaś zapadł następujący:

"Ponieważ Dorota Pilecka szewcowa, poddana jejmości pani Oraczewskiej, bawiła się tymi czarami i gusłami różnymi, czego przez zioła zażywała... tedy ma być za ten występek żywo ogniem spalona od mistrza na to wezwanego, na i rozstajniach i na miejscu na to przygotowanym; którym dekretem wszystka gromada kontentowała się przez mistrza stołecznego, przesławnego Krakowa, imieniem Jakuba, magistra, który dekretowi i swojej robocie na też skazanej dość uczynił i przystojnie zrobił i sprawił".

Innym razem wyrok brzmi:

"Za takowy występek przeciwko Bogu samemu, nie pamiętając na przykazanie Pana Boga: nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną, a wyście się czarta chwycili, a to dla czarostwa wielkiego, którym Pana Boga ciężkoście obrażali i ludziom szkodzili, za co abyście były od mistrza ogniem spalone na drogach rozstajnych".

Czasami używano zwrotu: "abyście z tego mizernego świata ogniem były spalone cale na stos1e przez mistrza.

Niekiedy wystarczyło czyjeś poręczenie lub przysięga i oskarżonej, że nie miała złej intencji, aby sprawę umorzyć. W akcie z r. 1601 mąż ręczy całym swym majątkiem, iż żona jego "żadnych czarów nie ma czynić i kogo innego na nie nie naprawiać i najmać". W roku 1598 niejaki Luzar Krzysztof, "upatrzywszy i zrozumiawszy niejaką krzywdę sobie od Orłowej Andrzejowej, mianowicie w tym, iż w stodole swej niejakie rzeczy plugawe położone przez nią nalazł", pozwał ją przed urząd wójtowski. Eksperci - "wierni" - uznali wprawdzie, że "ty rzeczy ku dobremu niepodobne", lecz oskarżona przysięgła, że uczyniła to bez złej myśli, i została zwolniona.

W aktach miast naszych XVI i XVII w. nie ma prawie jednej karty bez skarg na czarownice. Czarownicami nie były jednak nigdy żony burmistrzów, wójtów, cechmistrzów lub majętniejszych obywateli, lecz zwykle kobiety biedne. Gdy jednak podejrzenie padało na zamożniejszą mieszczkę, znajdywał się zaraz sposób uniewinnienia jej. Tak np. w roku 1673 posądzono w Kobylinie o czarostwo żonę Wojciecha Frydryka, zamożnego obywatela kobylińskiego. Na prośbę Frydryka stanął w sławetnym urzędzie burmistrzowskim mieszczanin kobyliński Bijak i oświadczył, iż on, będąc przedtem wójtem, sądził wiele czarownic i egzekucje ostre nad nimi ad instantiam instigatoris czynić kazał, lecz nigdy nie słyszał, aby sławetna Urszula Frydrykowa o czarostwo była posądzona. To zeznanie byłego wójta wystarczyło, aby panią Urszulę zwolnić.

Tak wyglądała iurisprudentia ciemnych sędziów w ciemnych katowniach, owych rajców sławetnych, co to "ex codice modice a ex digestis non potestis".

VII



Według Damhoudera, słynnego kryminalisty w. XVI, za kodeks prawny w procesach o czary uważano wszędzie słynny Młot na czarownice. Młot ten obuchem uderzył w głowy sędziów i inkwizytorów, zamroczył uderzeniem uczone mózgi i rozpętał istną orgię podejrzeń, oskarżeń i egzekucji. Oryginał - "Malleus
maleficarum" - wyszedł w r. 1489, przekład polski Ząbkowica w r. 1614. Autorami jego są Henryk Institoris i Jakub Sprenger, inkwizytorowie nieprawości heretyckiej w Niemczech z ramienia papieża Innocentego VIII.

Strona tytułowa Malleus maleficarum.
Po raz pierwszy wydany w r. 1486 (1489?), Malleus miał wiele wydań przez następne prawie 300 lat, stając się niezwykle popularnym i pomocnym dziełem w rozpętanym w całej Europie szale procesów o czary.

(To wydanie Lugdun (Lyon, Francja), 1669.   To samo wydanie miał Julian Tuwim.)

 

Dla spopularyzowania swej działalności zabrali się oni przede wszystkim do prześladowania czarownic. Gdy zarzucano im na tym polu niekompetencję, udali się do Rzymu i uzyskali od papieża bullę "Summis desiderantes affectibus" (z dnia 5 grudnia 1484 r.), stanowiącą pierwszy w dziejach Kościoła dokument usankcjonowania przez stolicę apostolską wiary w herezję czarodziejską i urzędowego oddania procesu o czary w ręce inkwizycji haereticae pravitatis. Ten to papież   I n n o c e n t y VIII,   który pono "octo nocens pueros genuit idemque puellas", skarży się w bulli swej, iż słyszał, jakoby wiele osób płci obojga, niepomnych na własne zbawienie, para się z diabłami, którzy w postaci mężczyzn i niewiast wstępują z nimi w związek cielesny, pieśniami zaś, czarami i zaklęciami szkodzą dobytkowi i zdrowiu ludzkiemu, niszczą zasiewy, władzę rodzajną psują itd. Po czym narzeka bulla, że przemądrzali klerycy i laicy mają czelność odmawiać inkwizytorom kompetencji sądzenia spraw czarowniczych, którą to kompetencję bulla wyraźnie im przyznaje i nie dozwala stawiać inkwizytorom przeszkód w ściganiu nowej sekty czarownic. Mając taką bullę w ręku, wzięli się "dilecti filii, Henricus Institoris et Iacobus Sprengerus" do usystematyzowania nauki o herezji diabelskiej, dzieło swe poprzedzili otrzymanym świadectwem "błagonadiożnosti" i przedłożyli wydziałowi teologicznemu w Kolonii, który je uznał za prawowierne. Przy tak możnej protekcji mogli autorowie Młotu wydać swą księgę i zacząć działać. Cel pracy swej scharakteryzowali bardzo dobitnie:

"O Boże Wszechmogący! ponieważ sądy Twoje wszystkie słuszne są, któż wybawi ubogich ludzi uczarowanych i w ustawicznych prawie boleściach umierających, a to za grzechami naszymi? Nieprzyjaciel bardzo górę wziął. Gdzie teraz ci są, którzy by przystojnymi egzorcyzmami sprawy wszystkie szatańskie wątlili i wniwecz obracali? To tylko jest ostateczne lekarstwo, żeby urząd złości czarownic uskramiał rozmaitym karaniem; zaczem się i chorzy będą obawiać u nich ratunku szukać. Lecz, że z żałością o tym powiemy, żaden do tego serca przyłożyć nie chce, o swoje własne rzeczy, nie o Chrystusa Pana, starając się".   (Cz. II, str. 190).


Malleus maleficarum nie był jednak, jeżeli o inwencję chodzi, d z i e ł e m   Sprengera i Institora, lecz konsekwencją prądów nurtujących społeczeństwo średniowieczne od wielu stuleci, był uwieńczeniem budowy, nad którą pracowały pokolenia pogrążonych w zabobonie i lęku "doktorów", tak że dziwić by się właściwie należało, gdyby ta biblia ciemnoty i okrucieństwa nie powstała.

Musiały oczywiście istnieć także przyczyny, dla których tłumaczenie i wydanie Młotu w Polsce okazało się potrzebnym czy nawet koniecznym. "Rozumiałem być za rzecz potrzebną i pożyteczną - pisze Ząbkowic w przedmowie - opisać zwierzchowny postępek i sposoby, których zażywają czarownice w odprawowaniu swej bezbożności... mając nadzieję, że za tą pracą moją ludziom się oczy na te zbrodnie otworzą i urzędy do odprawowania powinności swojej się pobudzą." Wydaniem Młotu otworzył wprawdzie Ząbkowic oczy społeczeństwu polskiemu w. XVII, otworzył aż nazbyt szeroko, lecz dla niewiadomych powodów zaniechał przekładu całej trzeciej części dzieła, a mianowicie o sposobach tępienia i karania czarownic "tam in foro ecclesiastico quam civili".

Tę lukę wypełnił Jakub Czechowicz w Praktyce kryminalnej wydanej w r. 1769. Rozdział XVIII, o postępku czarostwa, traktuje szczegółowo o procesie i torturowaniu czarownic; składa się nań sześć artykułów: "O sposobie i jaki proces formować w sprawie czarostwa"; "Jakimi czarostwa dowodzić potrzeba probacjami"; "O prezumpcjach, które dostateczne indicium do tortur czynią"; "Że sprawiedliwie magistraty i sądy czarowników i czarownice karzą na życiu"; "Jako mają być karani czarownicy i czarownice, z diabłem w ugodę wchodzące i jemu się oddające"; "O tych, którzy nie mając wyraźnego z diabłem przymierza, nauką się czarowską bawią". Autor, prześwietny sędzia miasta Chełmna, skompilował traktat swój z dzieł takich klasyków i specjalistów, jak Damhouder, Carpzow, Bodinus, Sprenger i in., dał więc istny "manuel", znakomite compendium do spraw "występku czarowskiego". Podane w "Wypisach" wyjątki dadzą czytelnikowi pojęcie o duchu książki. Spóźnił się jednak Czechowicz co najmniej o jedno stulecie. W drugiej połowie w. XVIII coraz częściej zaczęły rozlegać się głosy humanitarne, domagające się bądź rewizji, bądź całkowitego skasowania haniebnych procesów i tortur.

VIII



Pierwszym, który w Polsce przemówił w obronie męczonych czarownic był anonimowy autor Czarownicy powołanej (1639)
. Nie jest rzeczą ważną, czy dzieło to jest utworem oryginalnym, czy też, jak twierdzą niektórzy, powstało pod wpływem Cautio criminalis Fryderyka Spee
. zawiera bowiem tyle szczegółów ściśle lokalnych, takie bogactwo materiału obyczajowego, że śmiało możemy je uznać za dzieło polskie, w każdym razie przez Polaka i tylko dla Polaków pisane. Autor przyznaje wprawdzie, "że Bóg i prawo rozkazuje czary karać, ale nie zawsze ani każdego pomówionego, chyba, kiedy są dowody tego pewne i dostateczne. A ponieważ wszyscy, tak w duchownym jako i w świeckim prawie biegli, jednostajnie uczą ten grzech o czarach i spółkowaniu z czartem bardzo trudny do pojęcia i wyrozumienia, nie trzeba skokotliwie, ale rozmyślnie, mając bystre oko na różne w tej sprawie trudności, omyłki i zdrady szatańskie i nadto na lekkomyślnych niewieścisk potwarze i obojętne i mowy, pełne niestatku." (Czarownica powołana, 56).

Radzi dalej, aby urząd raczej łaskawością grzeszył:

"Lepiej dziewięciu winnym pofolgować, aniżeliby dziesiąty bezwinny miał z nimi marnie i niewinnie zginąć. »A cóż masz z tego i za pożytek, choćbyś i całą prowincję od czar uwolnił, kiedy i przy tym stracisz duszę twoją?« Rzeczesz: »będzie gorsza i szkodliwsza, gdy ją (t.j. czarownicę) wypuszczę.« Odpowiadam: »że się nie zatają szydła w miechu... Pokaże się co na nią, sam bies roztrąci się o bożą mękę, jako mówią«."

Jeżeli zaś wtrącono już czarownicę do więzienia, nie należy jej zaraz męczyć, niech ochłonie z przestrachu i myśl ma swobodną; tortury nie powinny być tak srogie, aby osoba wytrzymać ich nie mogła; nie wolno czynić protokołu z zeznań uczynionych   p o d c z a s   "ciągnienia" - ani pytać o wspólników, wyliczając ich po imieniu. Gromi autor sędziów, którzy zmuszają poturbowane mękami kobiety, aby plotkowały na sąsiadki, które sami (tj. sędziowie) mianują.

"A gdy naplotą, mianując tę i ową, uwierzywszy jako ewangelii płonnym ich bajkom, one opiszą i bez żadnego braku ani respektu na dobrą i nigdy nienaruszoną sławę ich i zachowanie starożytne w sąsiedztwie bez żadnej nagany, one, by wierutne złoczyńce, okrutnie łapają, wiążą, niewstydliwie obnażają, męczą, morzą, palą, bez żadnego polutowania, nie dopuszczając się im sprawić ani o sobie sprawę dać, że im i sam żywot w takich katowniach obrzydnie i za takim nierządnym postępkiem przychodzi im do tego, że to wszystko, choć bezwinne, na się czasem wyznawają, o co ich pomawiają, byle onemu utrapieniu przez śmierć jakążkolwiek koniec miały: abo się więc z desperacji wieszają i diabłu oddają. Czego się trafia bez miary." (ibid. 50-51).

Celem autora nie jest jednak bynajmniej przekonanie rodaków o bezpodstawności zarzutów, czynionych czarownicom, wierzy on święcie w diabła i złość popleczników jego, występuje tylko przeciw okrutnej samowoli sędziów i broni zasady sądów mieszanych (mixtum forum), "albowiem grzech czarownic dwojakiej jest natury: raz, że bliźniemu szkodę przynoszą na zdrowiu, dobytku i majątku - i to należy do sądów świeckich; drugi raz, że duszę własną zatracają, zwykły bowiem wyrzekać się Boga i wiary katolickiej, diabłu cześć boską wyrządzać, jako przemożnemu i szczęśliwemu duchowi, który je wszelakiego szczęścia nabawić może, zaczem i herezją pachną. Sąd zaś o tem należy do duchownych pasterzy. Przeto też papież owe takowe sądy inkwizycjom, gdzie jest inkwizycja, albo miasto nich mixto foro zlecają. W ślady tych najwyższych pasterzów Kościoła poszli też pobożni przodkowie polscy i królowie, i konstytucją toż samo co i oni obwarowali. Masz o tym jasną konstytucję na walnym sejmie krakowskim za Zygmunta Starego z r. 1543".

W konkluzji czytamy:

"Z tych tedy rzeczy wzwyż przełożonych, czytelniku łaskawy, jaśnie obaczyć możesz, jako to materia sądowa o czarach i czarownicach zawikłana jest i jako sędzia w niej, by po brzytwach, ostrożnie ma postępować, by nie zaraził i nie zawiódł nierozmyślną ciekawością sumienia swego, bez uważnej a zdrowej porady w tak trudnej sprawie lada jako poczynając".   (str. 108).

Cała zaś książeczka kończy się następującą apostrofą:

Do Czytelnika

Kto chce radzić o czarach z rozsądku zdrowego,
A nie szpecić człowieka sławy bezwinnego,
Niechże przeć ci uważnie, co ta księga radzi.
Sąd i zdanie doktorów wiedzieć nie zawadzi.
Kto się bowiem na własnym swym zdaniu funduje,
Jak po ledzie snadnie na sumnieniu szwankuje.

                                                         
(str. 110)


W niespełna 20 lat po Czarownicy powołanej ukazała się Instructio romana, którą Florian Kaźmierz Czartoryski, biskup kujawski, kazał przedrukować po łacinie i dołączył do niej list pasterski z wymienieniem liczby nadużyć sądów
:

1.     Że odmawiają obwinionym obrońców, a choć na nich pozwalają, to na śmierć skazują, bo tak osądzili z góry.

2.     W wyrokach nie wymieniają przyczyn potępienia, aby w ten sposób ukryć swą niesprawiedliwość.

3.     Że wierzą byle jakiemu doniesieniu: zapominają, że prawdziwe czarownice czyhają na zgubę dusz cnotliwych.

4.     Nie pozwalają apelować od wyroku tortury, a tym samym sądzą nieważnie.

5.     Wymyślają nowe sposoby tortur... każą tak długo męczyć, aż się nieszczęśliwa ofiara nie przyzna: i takie wyznania mają za nieomylne.

6.     Czarownice, zostające na torturach, pytają o wspólniczki, poddając im nazwiska i nie spuszczając z mąk, dopóki nie wymienią podsuniętych sobie osób, a jeśli po torturach odwołają wyznanie, znowu je biorą na męki: nie wierzą nawet, gdy na stosie odwołują swe oskarżenia niewinnych osób.

7.     Bez nowych dowodów powtarzają tortury albo, przerwawszy je na chwilę, ponawiają je.

8.     Po ciężkich mękach umarłym w więzieniu odmawiają chrześcijańskiego pogrzebu, chociaż zbrodnia nie została im dowiedziona, i grzebią je pod szubienicą.


Za główny powód tych błędów uznaje biskup fakt, że sprawy czarownic sądzą ludzie bez nauki, często analfabeci, a przeto nakazuje:

1.     ponieważ egzorcyści udają niekiedy, że po pewnych znakach umieją odróżniać czarownice, każdy egzorcysta ma mieć upoważnienie od biskupa, pod klątwą ipso facto, a plebani i dziekani mają innych chwytać i biskupowi odstawiać, nawet przy pomocy władz świeckich, o czym lud ma być zawiadomiony;

2.     sędziom zabrania się stosowania tortur na podstawie samego oskarżenia lub wieści bez dowodów (zeznania opętanych).

Zakazuje dalej pławienia, więzienia i wydawania wyroku, nim cały proces nie będzie odesłany do biskupa. Gani mieszanie się do tych spraw władz świeckich. Oświadcza, że wprawdzie czarnoksięstwo powinno być karane, lecz naprzód powinni teologowie stwierdzić, czy występek jest magią, kary godną, czy też prostym zabobonem. Za przekroczenie sędziowie odtąd będą karani klątwą latae sententiae. W końcu dodaje, iż rad by, aby zaprzestano prześladowania czarownic, a raczej zajęto się wykorzenieniem innych zbrodni, nie z głupoty, jak czary, ale ze złości pochodzących.

"Życzymy na koniec i napominamy wszystkich sędziów, którzy mają żarliwość świętej sprawiedliwości, aby według powinności swojej karali grzechy, jednak nie tajemne i niedoświadczone i których trudno dowodzić, ale tylko jawne, które każdemu idą w oczy, naprz.: zabójstwa jawne, kradziestwa, wydarcia, oszukiwania i gwałty, zdrady w kupiectwach, w rzeczach do odziewania abo pożywienia należytych, etc., - szpetna abowiem i nieprzystojna rzecz jest, opuściwszy jawne grzechy, pytać się o tajemnych i męczyć podejrzane bez dobrego wywodu."


Następnym etapem walki z prześladowaniem czarownic były Przestrogi duchowne ks. Serafina Gamalskiego. Nie myślał on "bronić obmierzłych czarów i wcielonych czartów", bo "jeżeliż bluźnierca, który słowami uwłoczy honorowi boskiemu, ma być karany, nierównie ciężej mają być męczone piekielne stośnice, które słowy i uczynkami bluźnią... Na takich złośników i złośnice wielkie są konstytucje i dekreta, opisujące kary, ut pro mensura delicti sit plagarum modus. Jednak, żeby nie był excessus albo defectus sprawiedliwości, żeby nie spod obucha, ale z drukarskiej wychodziły sentymenta prasy; żeby prawo sub codice, nie pod pańską wolą - sic volo sic jubeo - zostawało; żeby się bąk nie przebił, a na muchę nie padła wina; żeby przy winnych nie byli karani per fas et nefas niewinni".

Na podstawie prawa kościelnego dowodzi Gamalski, że nawet inkwizytorom nie wolno używać tortur bez pozwolenia biskupa ani skazywać na nie z błahych podejrzeń, ani trzymać choćby przez jedną godzinę.

"O Boże sprawiedliwy i najłaskawszy, a teraz w Polsce mało dwie albo trzy godziny, mało pół dnia, mało drugiego i trzeciego dnia, bez refleksji pofolgowania, refocylacji etc. Nic to, że wycierpiał wszystkie katusze i indicia wypurgował, skasował, nie dopuszczając apelacji, nie uważając na słabość kondycji, sine novis indiciis, przeciwko wszelkiemu prawu, coraz na okrutniejsze biorą tortury, męczą i dręczą; a jeżeli i te wytrzyma, do niczego się nie przyzna, toż samo za dokument czarostwa mają i na stos dekretują. Żadnym prawem takich nie mogą aplikować katuszów, które duszę wyciskają, nie konfesję. Do tego wszak przez tortury mają się doświadczać, czyli winna, czyli niewinna; a przecie czyli się przyzna, czyli nie, za obwinioną mają. Toć i przed torturami determinate musieli wiedzieć, że winna, a czemuś niepotrzebnie przez tortury prawdy szukali i nie po chrześcijańsku, ale po tyrańsku pastwili się nad mizernym cielskiem? I to niepewne indicium czartowskiej pomocy, że, zostając na mękach, ani łezki z oczu, ani słowa z ust wypuści, i owszem - zda się spać; bo naprzód już się dosyć przy pojmaniu napłakała i łzy swoje wszystkie w trapezji wytoczyła, albo też nie może płakać z naturalnego humorów defektu; że nie wrzeszczy, bo bólem ciężkim zdjęta zatnie zęby (jak to w paroksyzmach często bywa), że się zda spać; czyli nie omdlała albo od strachu nie zdrętwiała, albo też sami kaci od złości i zapalczywości nie zalśnęli, albo od wielkich mąk już podobno ostatnim ziewa duchem, i często bywa, że na tak ciężkich torturach umierają. I to mylne indicium, że dobrowolnie sama na się różne śpiewa rzeczy, jak jej pogrozi albo do żywego smyczkiem mistrz zagra, bo woli umierać, niż takie ponosić męki. W niczym nie będąc winna, do wszystkiego się przyznaje, i to śpiewa, o czym jej (co się nie godzi) przed torturami głowę nabili albo egzaminatorowie, albo siepacze, albo kat, albo warta lub publiczny ogłos, a podobno i sami spowiednicy, nierozumnie pytając się penitentów, ich nauczają i do dalszego kłamstwa impet dają; na dokument, gdyby i najniewinniejszych gadaczów na podobne wzięto katusze, bodajby im gęba nie pękła, i wywołaliby dziwniejsze akcje na siebie, nie przepuściliby ojcu ani matce i innym, jako się do tego przyznali niektórzy, będący przytomni torturom; a jakże słaba, delikatna, niecierpliwa z natury swojej płeć nie ma pleść, a baba bajać? Stąd źle czynią sędziowie, którzy posłyszawszy, że ta lub owa jest czarownicą, odsyłają ją do kata. Tu bowiem czart przeklęty kąkol złej suspicji podsiewa, aby więcej na stos snopków niewinnych przysposobił, a gdzie sam diabeł nie może, tam babę posyła i przez nią, jako per organum infernalis vocis, wywoływa i na języki ludzkie podaje, aby przez złe opinie i porozumienia tym snadniej niewinne dusze pożarł. Zaczem nie zaraz trzeba wierzyć poszczekującej babie, i owszem to wierzyć trzeba, że ta prawdy nie powie, która się Boga prawdziwego i samej istoty prawdy zaparła; nie zaraz zbierać, łapać, wiązać, kiedy czart, jak cygan, świadczy swymi dziećmi, ale zaczekać i ścierpieć, choćby powołani samą rzeczą byli kąkolem diabelskim... bo nie nowina czarownicom zmyślać, szalbierować, i choćby druga nie była taka, jednak wiele udaje i prawi, według przysłowia naszego: »jak na mękach« ; i samej sobie nie przepuszcza, a jakże ma drugim przepuścić? Do tego czart krąży, aby dusze niewinne pożarł; kat nie dosypia, aby sobie więcej roboty przysposobił i zapłaty nabył; a podobno i pan dziedziczny lepiej dopiekać i pociągać rozkazuje, aby mógł rapere pauperum dum attrahit, t.j. aby mógł konfiskować poddanych dobra albo przynajmniej przymusić, ut redimant vexam; o czym wiele przykładów i eksperiencji w naszym państwie znalazłoby się."

Dalej protestuje Gamalski przeciw wydobywaniu zeznań podczas tortur. Wolno to czynić dopiero "po ferowanym dekrecie, spowiedzi i należytym przygotowaniu się na śmierć, czego u nas nie uważają".

Wyliczywszy te nadużycia w. dochodzeniu sądowym czarów, autor dodaje:

"Insze racje i fałszywe probacje czartostwa dla krótkości czasu opuszczę, wiedząc, że inni autorowie ex professo o tym traktowali, ad publicum książki wydawali, aże ich tymi czasy mało widać, podobno niesprawiedliwi sędziowie wykupili i stosy nimi podpalili. Na ostatek to tylko dodaję: reflektujcie się, pp. sędziowie, na owe principium naturalne: quod tibi non vis fieri, alteri ne feceris, a bójcie się, aby was samych czasu swego nie powołano i nie palono".

Następnie podaje rady: o badaniu świadków: czy donoszą z babskiej powieści, czy im się przez pijaństwo w oczach nie dwoiło albo o tym śniło, czy mają złość, nieprzyjaźń lub interes do majątku obwinionego itp. "A bywa to, że świadkowie czasem wymyślą więcej, o czym i sam czart nie pomyślał. Diabeł, krążąc około podejrzanych czarownic, wprzód dusze sędziów i świadków niesprawiedliwych łowi, pęta i osiada: i wielki cud, że ich zaraz żywo do piekła nie bierze, o którym cudzie poseł cudzoziemski, powróciwszy z Polski, relację czynił Rzymowi."

Szlachetnym uniesiony gniewem, pomstuje na oprawców, którzy ofiarę swą zbili, zmęczyli i wypłakać się nie dadzą. "Siedzi związana, skrępowana, zbolała, w turmie albo lamuzie; nie może mieć pocieszyciela i do Boga tylko samego wzdycha: Vide Domine afflictionem meam, guoniam erectus est animicus... zawzięci sędziowie rozkazują, aby nikogo do niej nie puszczano, przed kim by się mogła uskarżyć, a bywa często, że i przed spowiednikiem drzwi zawierają; jeżeli zaś wnijść pozwolą, nad godzinę się bawić zakazują, z czego niewypowiedzianie boleje i ostatnie smętna dusza wylewa łzy. Szczęśliwszy w tym czart, na nieszczęście czuwający ludzkie, który ma zawsze przystęp, niż przyjazny człowiek, który by pocieszył, duchowną umocnił nauką i w Bogu jej nadzieję utwierdził."

Kończąc dzieło swe, woła autor:

"Miłość chrześcijańska wyciąga po prawowiernych, samo prawo natury dyktuje i rozum pokazuje, aby każdy sławy i życia swego bronił, kiedy jeszcze nie jest dowodami pokonany, związany, ani podlega. Wiem, że ciężki jest kryminał czarostwa, ale tym samym większych a większych do konwikcji potrzebuje racji; okrutne za sobą ciągnie kary, ale tym samym na obronę ich wzywać potężniejszych każe patronów. Odniosą kogo do magistratu w kradzieży, cudzołóstwie, zabójstwie, etc., pozwalają mu jurystów, dopuszczają apelacji; prowadzą na szubienicę złoczyńców, naznaczają patronów; a kiedy obwinioną w czarostwie, zmęczoną, zdręczoną i niemowną wyprowadzić mają pod szubienicę, denegują adwokata i słowa na obronę wyzionąć nie dopuszczają. Wtenczas dopiero jasne chcą mieć dowody, kiedy się na stosie zapali! I tu zadumiały stanąwszy zawołać muszę z Eklezjastykiem Pańskim: »Widzę pod słońcem i pod tym zapalonym stosem, na miejscu sądów - niezbożność, na miejscu sprawiedliwości - niesprawiedliwość, okrucieństwo, tyranię. Widzę wielu opętanych spiritu malitiae, ignorantiae et crudelitatis«."


I biskup Załuski w swych Objaśnieniach przemawiał do sumienia sędziów, aby żądali od strony oskarżającej stwierdzenia czarostwa "oczywistymi dowodami i naturalnymi probacjami. Nie powinni z taką łatwością, na fundamencie dowodów omylnych, jak pławienia lub innych nienaturalnych sposobów, karać śmiercią"
.

Podobne przestrogi wychodziły nieraz z synodów duchownych.

Synod wileński r. 1643 nakazuje plebanom często upominać panów świeckich, żeby w sprawach o czary nie przekraczali przepisów prawa i nie dozwalali męczyć torturami z lada jakiego podejrzenia. Synod poznański r. 1720, płocki 1733 i żmudzki 1752 ganią barbarzyńskie sposoby śledztwa, to samo biskup Rupniewski w ustawie, wydanej na synodzie łuckim r. 1726:

"Często się zdarza, że niewiasty i panny, nauczywszy się od innych pewnych znaków czarodziejskich i zabobonnych (w czym niekiedy nie ma grzechu śmiertelnego), mniemają, że najlepsze rzeczy czynią, a tymczasem za to niewinną krew dają i doczesne życie utracają..." Ponieważ jednak "osoby o czary podejrzane nie powinny być oskarżane, nim upomniane będą, ato z powodu ich prostactwa i niewiadomości, przeto wpierw przez miejscowego plebana napominane być mają, a jeśli nie poprawią się, mają być doniesione".

W liście pasterskim z r. 1722 ten sam biskup gani urzędy świeckie, że w zabobonnie prowadzonych śledztwach przeciwko czarownicom najgrubszych dopuszczają się błędów, używając niegodziwych i na fałszu opartych sposobów przekonania obwinionych; sądzą, że Bogu przysługę oddają, gdy więżą niewinnych, gdy męczą ich torturami i innymi środkami chcą wydobyć zeznanie; wreszcie, gdy wydają wyrok śmierci, nie myślą bynajmniej, że popełniają niesprawiedliwość przeciw Bogu, bliźniemu i prawu.

Biskup poznański Czartoryski w liście pasterskim z r. 1739 ostrzega, że "gdyby po miasteczkach i wsiach takowe sądy odprawiać się miały, plebani wszelkimi sposobami, klątwą nawet grożąc, temu oponować się będą. Jeżeliby zaś uporu przeprzeć nie mogli, o tym do nas albo oficjała naszego znać dawać jako najprędzej będą powinni. Kiedy zaś jaka osoba obwiniona będzie, jakoby na schadzkach czartowskich bywać miała, temu wiary dawać według kanonów kościelnych nie należy, gdyż prawie niepodobna, aby na to świadectwa niepodejrzane być miały".

IX



W takiej to atmosferze obudzonych uczuć humanitarnych i nowych prądów umysłowych dojrzewało wiekopomne w historii kultury polskiej dzieło ks. Jana Bohomolca
Diabeł w swojej postaci, z okazji pytania, jeśli są upiory, ukazany. Bodźcem do napisania książki tej, jak z tytułu wynika, była "upioromania" społeczeństwa polskiego w. XVIII, lecz dla wywodów swych zgromadził autor materiał nader obfity ze wszelkich dziedzin wiary zabobonnej. Szczegółów, dotyczących Polski, bardzo mało, mnóstwo za to przykładów z dziejów starożytnych i z życia narodów pierwotnych; całość pełna subtelności teologicznych, świadczy o ogromnej erudycji autora. W części pierwszej rozprawia autor o ciele i duszy, o mocy szatana, o opętanych, o cudach, o przenoszeniu ludzi z miejsca na miejsce, o sabatach czarownic, wilkołakach, stosunkach szatana z niewiastą, sprowadzaniu deszczu i piorunów, o dobrych i złych aniołach, o wyroczniach, o hierarchii diabelskiej, o kuszeniu szatańskim i lekarstwach na nie, o pewnych zabobonach, etc. W części drugiej rozpatruje szczegółowo przesąd o upiorach, po czym przechodzi do guseł i czarów. Rejestr tego ostatniego działu podaję w przypisach Czacki twierdzi, że Diabła w swojej postaci bardzo źle u nas przyjęto, ponieważ uznał czary za chorobliwe urojenie, starając się przekonać ogół, że wiara w gusła "nie jest ani dobrego filozofa, ani doskonałego chrześcijanina konsekwencją". Dominikanie z ziem ruskich ogłosili nawet pismo, polemizując z autorem pt. Diabeł przeciw diabłu, na co Bohomolec odpowiedział traktatem Responsio ad censuram i libri de natura et potestate daemonis (Warszawa 1775)
.

Spory namiętne na ten temat, polemiki, głosy pro i contra, artykuły w prasie - wszystko to zwróciło oczy społeczeństwa na prześladowanie i procesy czarownic. Edykt cesarski dla krajów austriackich, znoszący odpowiedzialność sądową za czary, zrobił w czasopismach polskich jak najlepsze wrażenie (Wiadomości Warszawskie, 10 I 1767), sporadyczne wypadki tracenia czarownic wywoływały już naganę opinii. Na dobre zaś zawrzały w Polsce umysły po słynnej tragedii doruchowskiej (1775). Dziedziczka Doruchowa (ziemia wieluńska), imć pani z Rejczyńskich Stokowska, żaliła się wciąż na prześladowanie ze strony czarownic, twierdząc, że szkodzą jej na zdrowiu i dobytku. Zdarzyło się, że pani ta zachorowała. Wina spadła naturalnie na "cioty". Schwytano tedy czternaście wieśniaczek, posądzonych o czarowanie, torturowano je, więziono w beczkach i wreszcie spalono na stosie. Pod wpływem tej zbrodni, zażądał król Stanisław August na sejmie r. 1776 zniesienia tortur, a Wojciech Kluszewski, kasztelan biecki, dodał, że warto byłoby zaprzestać w ogóle dochodzenia sprawo czary. Oba wnioski przyjęto jednomyślnie (Dyaryusz sejmu r. 1776, str. 432. Vol. leg. VIII, f. 882, tit. konwikcje). Ku upamiętnieniu tego faktu wybito medal z napisem łacińskim, który w przekładzie brzmi: "Mękami wyciągać zawsze wątpliwe wyznania zbrodni, pociągać do sądu obwinionych o rzekome związki z mocą szatańską zakazał sejm r. 1776 na wniosek króla Stanisława Augusta".

X



Oprócz czarownic, awangardy hufców swoich, miał diabeł w Polsce i innych "sekwitów niemało: mataczów, wróżków, cyganów, guślarzów, plotkarzów, zabobońców, bałwochwalców, czarnoksiężników, szkolników i szkodników, niepotrzebnych astrologów, proroków, medyków i innych nieprzerachowanych obojga płci pokuśników i zmylników" (Gamalski). W kazaniach często jest mowa o lekownikach, czarownikach, świętoguślnikach, zaklinaczach, nawęzaczach, czaroguślnikach, ptakoprawnikach, sennikach, badaczach, wróżnikach, etc.; nie znaczy to jednak, aby wszystkie te kategorie czarnoksiężników rzeczywiście istniały w Polsce. Ksiądz tłumaczył tylko jak mógł wyrażenia łacińskie: arioli, haruscpices, sortilegi, itd. - stąd tak obszerna terminologia
. Autor Postępku prawa czartowskiego znał "takich wiele, którzy się wizjami nikczemnymi zwierciadłem parali, szukając skarbów abo wietrunków kruszcowych w ziemi"; autor Czarownicy powołanej występuje jako testis oculatus miejsc osób takich, ksiąg, instrumentów i kół czarnoksięskich, zaznaczając, że się ta "przeklęta nauka spólnie z nowym wierzyszczem (tj. protestantyzmem) w Polsce zagęściła, zwłaszcza po dworach senatorskich i przednich, iż nic nie rzekę o niektórych duchownych, że to sobie za osobliwe dworstwo mieli, takie bezecniki, albo - jak je zwali, kunsztmistrze przy sobie chować, przepłacać i one jeden drugiemu odmawiać albo raczej wydzierać". (Czarownica powołana, 34). Monitował biskup Załuski, że trzeba

"karać i karcić wszystkich, którzy wróżą przez powietrze, przez wodę, przez ziemię, przez ogień... przez przypatrowanie się na paznokcie, przez znaki na rękach, przez sny, przez umarłych i przez inne sposoby, od czarta wynalezione dla upewnienia niepewnego rzeczy pewnych lub niepewnych. Tych także, którzy przyszłe zdarzenia przepowiadają, którzy szukają przedmiotów ukrytych, którzy chcą odkryć i wynaleźć skarby utajone, i innych, podobne rzeczy czyniących dla zwiedzenia ludzi prostych lub ciekawych. Podobnież, którzy przedają pierścionki lub insze rzeczy dla czarów lub jakich zabobonów służące... którzy, będąc w podróżach lub zaczęciu jakiego dzieła, upatrują dni, czasy, momenty, głos zwierząt, śpiewanie, latanie ptactwa, spotkanie człowieka lub zwierząt, z czego wnoszą sobie szczęście lub nieszczęście".


W aktach kapituł i konsystorzy, w zapiskach sądów duchownych znajdujemy oskarżenia, że ktoś tam np. jest incantator i że "quibusdam litteris febres curare dicitur" (r. 1473), innego pomawiano "pro querendis thesauris magica arte" (r. 1497), inny "ritus dyabolicos observat" posiada bowiem "libros nigromanticos" (r. 1504)
. W Krakowie w r. 1505 stają przed sądem rektorskim dwaj bakałarze, Petrus de Nivis i Kasper de Gdana, przychwycono ich bowiem "in certis actibus nigromanticis", dwaj inni scholarze odpowiadali "ob exercicium ciromanciae", na okładce dzieła Szymona z Łowicza "Aemilius Macer de herbarum virtutibus" czytał Czacki uwagę, że i królowa Bona trudniła się praktykami zabobonnymi, wiemy o czarach na dworze Batorego, o gusłach i przesądach Zygmunta Augusta (str. 101), jakże się tedy dziwić szlachcie i bakałarzom, jeśli na królewskich dworach wiedzę tajemną uprawiano? Dzieje magii w Polsce, przede wszystkim zaś astrologii i alchemii, dzieje literatury magicznej, czarnoksiężników polskich (Twardowski!) i wszelakich zabobonów ludu prostego wymagałyby oddzielnej pracy. Anonimowy autof dziełka Thesaurus magicus domesticus praktykował w Polsce jako czarodziej przez 37 lat! Sędziwój, Łaski i inni alchemicy polscy cieszyli się sławą i uznaniem w całej Europie ówczesnej, uniwersytet krakowski był głównym ogniskiem astrologii, która sławę jego rozniosła "apud exteras remotissimasque nationes" - wszystkich tych arcyważnych w dziejach nauki i kultury polskiej czynników nie wyzyskano jeszcze, nie opracowano! Co zaś najdziwniejsze: że Faust polski, stokroć od Fausta milszy, czarodziejski i czarowny Pan Twardowski, nie znalazł w Polsce ani swego Goethego ani Kiesewettera!.

Christopher Marlowe, Tragiczna Historia Życia i Śmierci Doktora Faustusa, Londyn 1620.

 

Z braku odpowiedniego przygotowania po pierwsze i miejsca po wtóre, pobieżnie tylko rozpatrzę ważniejsze dziedziny wiedzy tajemnej, uprawiane w Polsce, z kilkoma szczegółami o różnych zabobonach i książkach czarodziejskich.

Czytamy w Dworzaninie Górnickiego, że czarnoksięstwa jawnie w krakowskich szkołach uczono. Wiadomość tę potwierdzają świadectwa obcokrajowców: "Cracaw in Polen, eine der Zauberey halben vor Zeiten berühmte Hochschul" (w jednej z tzw. Faustbücher). Sam Faust uczył się pono magii w Krakowie. Astrologia - "w boską opatrzność wścipianie" (Gilowski) - miała całe zastępy zwolenników. Pierwsi astrologowie przybyli do Polski z Czech (zwano ich matematykami albo gwiazdarzami); jeden z nich, osiadły w Krakowie w 1427, stawiał horoskop nowo narodzonemu Kazimierzowi Jagiellończykowi. Król ten posługiwał się potem astrologami bardzo często. Pierwszy fundusz dla profesora astrologii przy akademii krakowskiej ustanowił Marcin z Zórawic, lekarz nadworny kardynała Zbigniewa [Oleśnickiego], pomnożył go zaś Miechowita (1456-1523), będąc kanonikiem krakowskim. Kolegiat astrologiczny miał przedstawiać corocznie uniwersytetowi prognozy, zawierające wróżby o urodzajach, aurze, położeniu krajów, ziem i pojedynczych stanów. Pierwszą tego rodzaju próbę ogłoszono w roku 1451. Później pojawiały się te "iudicia" co rok. Autorami ich byli Jan z Głogowa, Michał z Wrocławia, Mikołaj z Szadka i inni.

Wielkiej sławy zażywali astrologowie: Bernard z Krakowa, Mateusz Bembus, Tomasz Rogalius, Zedzianowski, Muzonius, Jan Latosz, Jan Brożek, Walenty Fontanus, Stanisław z Rawy, Proboszczewicz i in. Wróżenie z gwiazd było bardzo rozpowszechnione śród wszystkich stanów. Lekarze przepowiadali z konstelacji wypadki chorób i nieszczęść, jak ów Foksjusz Marcin, który przepowiedział śmierć Zygmuntowi Augustowi. Pisze o tym Sołtykowicz:

"Temuż królowi Marcin Foksjusz, nasz akademik i nadworny także astrolog, podług świadectwa Joachima Pastoriusza śmierć przepowiedział na ten właśnie dzień, kiedy roku 1552, wyjeżdżając do Królewca i wystrzałami z dział witany będąc, mało od kuli armatniej przypadkiem czy też przez zdradę czyjąś nie zginął, która tuż przy boku jego jadącego księcia Wiśniowieckiego zabija. O łokieć przecież i tu Foksjusza sztuka była od prawdy.

Podczas choroby zasięgał Zygmunt August rady Turneisera, słynnego astrologa w Berlinie, był bowiem na ogół bardzo zabobonny, zajmował się magią, i alchemią, i miewał schadzki tajemne z czarownicami Budzikową, Korycką, Giżanką, i in., które go leczyły. Duchowieństwo walczyło z astrologią, uważając ją za przesąd szkodliwy. Podług statutu Konrada, biskupa wrocławskiego (synod r. 1446), astrologowi, "qui videt in astrolabio futura", naznaczono dwa lata pokuty, synod łucki z r. 1607 zabrania duchownym czytać i posiadać dzieła astrologiczne, plebanom zaś poleca upominać parafian, aby takich książek nie kupowali i nie dawali wiary rozsiewanym przez nie bajkom.

Niemniej gorliwie zajmowano się alchemią. Gromił wprawdzie Poklatecki "szaleństwo alchimickie, które tak z pospolitego człeka jako z przednia wysokich stanów znacznej liczby poczet uwichłało i siatkami czartowskimi okupieło" (Pogrom czarnoksięskie..., str. 6), śmieli się współcześni, że "omnis alchimista nil ha bet in cista", za "niepewnego pachołka, ciału strapienie, a duszy obrazę przynoszącego" uważał alchemię autor Etyki, Krzysztof Pieniążek, Klonowicz zaliczał ją do "artes heroibus (szlachcie) prohibitae", bo w samej rzeczy trafiali się śród jej adeptów chciwcy i szarlatani (jak np. lekarz Baliński, co to "patrzył alchimiey potajemnie, na którą zadłużywszy się w pieniądze u mieszczan krakowskich, uciekł precz od żony, tyloż go było widać"), śmiał się z nich i ironizował zjadliwie słynny niegdyś profesor medycyny przy akademii krakowskiej, Walenty Fontanus: "Admirandi artifices - mówił - non vulgaribus et emedia plebe petitis remediis medentur, sed prodygiis: decantato elyxyr, balsamo, auro, coelo, lapide philosophorum. Servate obsecro ista aurea medicamina pro venturo saeculo aureo; nunc isto ligneo aevo sinite nos ligno malis hominum subvenire" - mimo wszystko jednak piękna to była nauka i piękny ów awanturniczy typ alchemika, opętanego poszukiwacza eliksiru życia, kamienia filozoficznego i sztucznego a prawdziwego przecie złota! Taki "Franciszek, przedtem pieniacz, teraz alchymista", uwieczniony został w satyrze Krasickiego Złość ukryta i jawna:

Dmucha coraz na węgle, przy piecyku siedzi,
Zagęszcza i rozwilża, przerzadza i cedzi,
Pełne proszków chymicznych szafy i stoliki,
Wszędzie torty, retorty, banie, alembiki.


W Krakowie zajmowano się alchemią m.in. w klasztorze Dominikanów. W r. 1462 bracia, fabrykujący złoto, wzniecili pożar ("alchimiae opera certis fratribus laborantibus", Długosz, Historia V, 342). Pod panowaniem Zygmunta II, wojewoda sieradzki, Albert Łaski, trudnił się z zapałem badaniami alchemicznymi i nauką Paracelsa. Mistrz Theophrastus Bombastus wielu miał w Polsce zwolenników, zwiedził ją nawet, jak o tym w przedmowie do swej Wundarznei pisze. W innym dziele nadmienia, że śród licznych uczniów, którzy mu się nie udali, Polska posiada trzech zaledwie. Pisma jego, w przekładzie łacińskim ślązaka Adama Schoetera, wydane były w Krakowie w r. 1569 i 1596. W wieku XV najsłynniejszym alchemikiem polskim był Wincenty Kowski, dominikanin (zm. w Gdańsku w r. 1488), w XVI - Suchten i w XVII zaś Michał Sędziwój, chluba alchemii polskiej, mistrz o sławie europejskiej, fantasta i awanturnik, postać godna najżywszego zainteresowania. Urodzony w Krakowie w r. 1566, kształcił się początkowo zapewne w akademii krakowskiej, potem zwiedzał uczelnie niemieckie. W sztuce alchemickiej doszedł do takiej perfekcji i sławy, że powoływany był na dwory królewskie, honorowany i obdarzany hojnie. Dzieje przyjaźni Sędziwoja z alchemikiem szwedzkim Setonem i niezwykłe przygody jego opisał szczegółowo Wiszniewski
.

XI



Daremnie siliłbym się na wyliczanie nieskończonego mnóstwa objawów wiary zabobonnej i wszystkich rozpowszechnionych w Polsce za dawnych czasów guseł i przesądów. Z każdą niemal czynnością związany był jakiś zabobon, w każdym fakcie dopatrywano się sprężyn i nici tajemnych, roiło się od przestróg, wróżb, prognostyków, zażegnywań i przepowiedni. Wróżono z wosku i ołowiu lanego, z wody milczącej przed wschodem, z pierścienia rzuconego na ziemię, z lotu ptaków, z popiołu -

"błędów zabobonnych sto tysięcy liczyć by potrzeba, które częścią jeszcze od pogaństwa dotychczas między pospólstwem znajdują się, częścią z inszych krajów, za sekret osobliwszy przyniesione, kwitną, częścią za poduszczeniem czartowskim wymyślone i rozkrzewione, dziedzictwem i posągiem narodu grubego, próżniaków i kobiet, przez potajemną naukę starszych, zostawają"   (Duńczewski).

Słusznie narzekał Januszowski we Wróżkach, że

"chociaż się na krzcie szatana i spraw jego zarzekamy, chociaż się ludźmi krześcijańskimi stawamy, przecie, jako się tych dziwnych gusł szatańskich trzymamy, jako się w nich kochamy, jako bez nich ledwo gdzie stąpamy, rzeczy same świadczą".

"W dzień wilii Bożego Narodzenia nawarzą w drugim domu potraw rozmaitych i z nimi nie wiem jakie gusła stroić będą, kiedy od każdej potrawy bydłu jeść dadzą. A kiedy ich spytasz, czemu to czynią, tedyś odpowiedzą, że temu bydłu, które takowe potrawy w wigilią warzone jada, czarownice i guślarki zaszkodzić nie mogą, albo jako też niektórzy są takiego mniemania głupiego, że krowom mleka od śledzia jeść dawają; powiadają, że takie krowy przez cały rok mleko mieć będą; inni kładą słomę pod obrus stołu świątecznego i tą słomą wiążą drzewa owocowe, inni znów rzucają mak po kątach."   (Gdacjusz).

I Rej w Postylli narzeka:

"Dzień św. Jana bylicą się opasać, a całą noc koło ognia skakać i toć też niemałe uczynki miłosierne. A tam największe czary na ten czas się dzieją. Nuż co gromnic, błażejków owych świętych, wiązania ziół rozmaitych, onego chodzenia po rynku z bębny, z dudami i innych wymysłów abo zabobonów, a kto by się napisał albo napamiętał! tak, iż małochmy tym są różni od poganów".


Czarownica powołana notuje "szarpanie koszuli, gdy kto kaduk albo podobną kadukowi serdeczną chorobę cierpi, i tej koszuli rozbijanie na rozstajniach lub na bożych mękach"; zażywanie pewnych słów, znaków, ceremonii płonnych na kształt baśni, na uleczenie ludzi, bydła, na uśmierzenie boleści; stosowanie lekarstw przyrodzonych,

"ale jednak z pewnymi ceremoniami, jako niedawno jeden Żyd uczynił tu w Poznaniu, co już zdechł. Gdy krew jednej osobie puszczono, ciec nie chciała. Żyd wziąwszy ono puszczadło od cyrulika, uczynił jedną ceremonię, pewne słowa mamrocząc, a zatem się tylko dotknął puszczadłem otworu żyły, zarazem krew skoczyła. A gdy mu przyganiano o to, powiedział, że nie wadzi doktorowi i to, i owo umieć dla poratowania chorych".

Wspomina dalej o rozmaitych zabobonach,

"jako na rusznicę, jak opłatki dawać więźniowi, które leżały na ołtarzu, gdzie ksiądz mszę św. odprawował, choć ich nie święcił. Także poświęconym olejem po wszystkich rogach stołu krzyże pierwej pomazać, na kształt biskupa, gdy ołtarze święci".

Broszura Pieśni i tańce zabawom uczciwym gwoli (1614) podaje gusła miłosne:

U której panny w tym roku
Mąż nie będzie podle boku,
Taka musi już kloc ciągnąć
Albo kury z kwoką lągnąć,
Musi jadać i kapustę,
Siać ogródki rutą puste,
Musi ją zlać Wielkiej Nocy,
Musi suszyć śrzody, piątki,
Msze kupować w każde świątki
.


Warzono "filtry miłosne" z ziół, przy czym istniały najrozmaitsze sposoby zbierania rośliny: w jednym wypadku działał tylko korzeń "kopany na wietchu księżyca", w innym - na nowiu; "dzięgiel kopany pod Marsem leczy od francy", ten sam zaś dzięgiel, znaleziony pod innym aspektem, chronił od morowej zarazy; jedną roślinę należało zawieszać na szyi, drugą pod lewym uchem, trzecią nosić śród tabliczek ze szczerego złota, czwartą z sercem kreta, etc. "Jaskier przywiązany czerwoną nicią na schodzie księżyca w znaku Byka na ogolonym tyle głowy, lunatykom pomaga", "korzeń paproci z ługiem dębowego popiołu i krwią z lewego ucha szczeniaka - na czary", dać choremu "niedośpiałek (kosmaczek) i pięćperst po trzy poranki pić; jeżeli chory zrzuci, znak pewny śmierci, jeżeli zatrzyma - wyjdzie z niebezpieczeństwa". Kto ciekaw, niech przestudiuje Zielnik czarodziejski Rostafińskiego, skąd dane powyższe czerpię
. Moc tajemną przypisywano kamieniom, np.: "Jeżeli się chcesz uchronić pośmiechowisków i wszystkie fantazje, i wszelkie przypadki zwyciężyć, weź kamień nazwany Chalcedonius, a jest blady, rudawy i poniekąd ciemny. Jeżeli ten będzie przedziurawiony, a z mocą kamienia, nazwanego Seneribus, na szyi będzie zawieszony, pomaga przeciwko wszystkim fantastycznym przenagabaniom i dopomaga zwyciężać wszelkie przygody od przeciwników i siłę ciała zachowuje; a ten ostatni skutek jest doświadczony teraźniejszego czasu"   (Albertus Magnus)
. W "Wypisach" znajdzie czytelnik więcej przykładów.

Używano amuletów, czyli tzw. "charakterów", pisanych, rytych na papierze lub metalu, istniały appendicula, ligaturae, plicaturae, kostki zwierzęce, ziarna i korzonki, liście, kwiaty, kamyki wszywane w suknie lub noszone na gołym ciele aż nie opadły, potem je nowymi zastępowano. Z Czarownicy powołanej mamy wiadomość o obrazach wydrążonych w pierścieniach pod pewnymi konstelacjami ("kiedy kto pod znakiem Lwa dał sobie na sygnecie obraz lwa wyrzezać, taki, twierdzą guślarze, pomocny na melankolią, na puchlinę, na gorączkę, przeciw powietrzu morowemu"). O amuletach pisanych dowiadujemy się z kazania De superstitionibus anonima z XV w.

Wypisywano pierwszy rozdział Ewangelii św. Jana lub mękę św. Jerzego i noszono przeciw wszelkiej przygodzie; inni pisali podczas czytania św. Ewangelii w quadragesime "Lutum fecit Dominus ex sputo" i nosili przeciw bólowi oczu. Nawet gdy kto idzie "ad rixas et turpitudines", ma w takim amulecie obrońcę. Posługiwano się tzw. inkluzem, czyli duchem zamkniętym w jakim narzędziu. Inkluzami nazywano także pewne metale, które czarownicy nosili przy sobie i przez nie działali. Inkluz - pieniądz - była to moneta, która właścicielowi swemu sprowadzała inne, wydana zaś - wracała. Wróżono z ręki, posługując się podręcznikami chiromancji, tłumaczono sny - istniał sennik polski Danielowe sny (przekład z bardzo rozpowszechnionego w średniowieczu sennika). Na starym druku napisała nieznana ręka z w. XVI bardzo oryginalny sposób wytłumaczenia snu: po przebudzeniu należało otworzyć jaką książkę i pierwszą literę u góry lewej stronicy odszukać w dodanym kluczu, gdzie wierszem podane było znaczenie każdej litery. Np. na literę p: "Możesz ten dzień czyście plęsać, nie będzie cię gniewnik (diabeł) kęsać".

Przelęknione oczy na niebie i w powietrzu "straszliwe widziały portenta: smoka ognistego, miecze i dziwne straszydła z siebie wypuszczającego, który potem niby na ziemię spadł" - i wierzono, że "takowe i podobne apparycye w tym roku od widzianego komety trzecim, w experymentalnej o tym praktyce od nas opisane, iścić się będą, które zaraźliwymi swymi fumami aby duszy z nas nie wykurzyły, Panu Bogu się pilno polecajmy". Wierzono, że "owa w Hiszpanii nad Kartageną w r. 1743 w grudniu, gdy już trwał kometa, ognista rzeka, która w jeden glub zeszła się, a ten na 4 części świata cum magno et multo fragore rozstrzasł się, owe portenta i monstra... owe latrocinia, rozboje i najazdy... owe bellorum nieustające astus", etc. - wszystko to były "teraźniejszego komety efekta".

W r. 1775 nawałnica pod Lwowem sprawiła popłoch śród ludności. Widziano w chmurach poczwary i straszydła. Nawałnicę przypisywano złym duchom, czyhającym podczas dnia sądnego na Żydów. "Rzecz do tej żwawości przyszła, iż kazano wszystkim Żydom popis generalny uczynić i liczyć się, czy w samej rzeczy żadnego z nich biesi nie porwali. Uspokoiło się pospólstwo, gdy szkolnik, policzywszy, dowiódł, że Żydzi są wszyscy". W r. 1789 pod Strzeżewem, w Małopolsce, proboszcz miejscowy widział smoka o czterech nogach i tyluż skrzydłach, długiego na półtora łokcia, który tchem swoim sprawiał ból oczu, a nawet powodował ślepotę. W Warszawie oglądano z trwogą przedziwne jajo kurze, na którym wyrysowane były wyraźnie figury miecza, krzyża płomiennego, rózgi i łuku - "ita habemus cometas et tot alia praesagia in coelo et supra terram quae nobis praedicant poenitentiam, cuius adhuc exigua apparent indicia".

Pisma ulotne roznosiły wieści o dziwach, cudach, potworach, podawały je zresztą także dzieła pseudouczone, jak ks. Rzączyńskiego Historia naturalis curiosa regni Poloniae, jako to, iż monstra rodzić się mogą przez złość czarta, który za dopuszczeniem Bożym dzieło siły kształtującej spaczyć może (str. 349), więc o dziewczynce z szyją i uszami zajęczymi, o noworodku nieżywym, na którego plecach leżał wąż, o dziecku z oczyma nad pępkiem i z mysim ogonem, o innym - z jelitami na zewnątrz, z wątrobą na miejscu prawego ramienia, o Żydówce, która wydała na świat jednocześnie chłopca wielkości palca, łysego szczura i pięcioro piskląt, itd.

Duńczewski drukował w Kalendarzach baje o dębach, "które odpowiadały nad Dnieprem w puszczy", o wilkołakach, "którzy bywali na Żmudzi, Polesiu i innych prowincjach Polski", o tym, że "za Chmielnickiego pod Batohowem i Cudowem, gdy czarowników przyłapano, łby im uciąwszy, jedna głowa na drugą skakała, gryząc się wzajemnie"; ks. Chmielowski w Nowych Atenach straszył czytelników upiorami i bazyliszkami, Haur w Skarbcu ekonomii plótł trzy po trzy o chłopach latających w powietrzu; wierzono, że "córki pierworodne domu Pileckich, jeżeli zmarły przed zamążpójściem, zamieniały się w gołębie, zamężne zaś w ćmę nocną", czarom przypisywano kołtun (plica polonica), a gdy biskup Czartoryski, przekonany przez lekarza swego Vinera, że choroba ta pochodzi z jedzenia oleju lnianego, wyrobił bullę papieską, pozwalającą na używanie podczas postu nabiału, zakonnicy podnieśli przeciw bulli tej rokosz. Zabobon doprowadzał ludzi do zbrodni i okrucieństwa. Trupom ucinano głowy, aby nie zjawiały się jako upiory, rozprawiano się w ten sposób nawet z ludźmi żywymi, posądzanymi o zdolność szerzenia moru lub upierstwo.

W roku 1720 mieszkańcy miasteczka Krasiłowa spalili niejaką Prośkę Kapłunkę, "mającą lat sto dwadzieścia, pomówioną o upierstwo". Stało się to za namową wróżbity, który w staruszce upatrzył winowajczynię moru w Krasiłowie. "Wewlekli Prośkę prosto w dół, tamże po same ramiona wsadzili, a potem ziemią osypali i mocno wokoło niej ziemię drągiem obili, głowę tylko z trochą ramion na wierzchu zostawiwszy, chróstem około głowy i na wierzch głowy obłożyli i on chróst zapalili." Potem przywalono ją kamieniem młyńskim. "Którą Kapłunkę psy spod kamienia, ile się w głąb mogli dobyć, jedli."

Jak o dwa stulecia wstecz klecha z "Synodu klechów podgórskich" włóczył się od chaty do chaty, zarabiając na kawałek chleba opowiadaniem niestworzonych rzeczy oczarach i diabłach, ak u schyłku wieku XVIII:

Ledwo nie co dzień przechodzące mnichy
O Biczy m więcej nad to nie gadają,
Jak się umarli z grobów, przez wytrychy
Szatańskie, nocą na świat dobywają.
Jak z nimi wojnę toczą, jak ich biją,
Jak się przed nimi w groby wchodząc kryją.

                                               
(Drużbacka)


Istnienia upiorów dowodzili "prawdziwymi probacjami" Duńczewski, Rzączyński, Chmielowski, a ten ostatni doszedł w uniesieniu apologii upiorów do tak osobliwego wniosku, że chociaż "ci, co to swego zdania trzymają się jak rzepiak korzucha..., powiadają, że w cudzych krajach... ...nie masz czarów i upierów... nie idzie (stąd) konsekwencja, że i w Polsce, osobliwie na Rusi, nie masz ich: bo non omnis fert omnia tellus". Walkę z upiorami podjął dopiero ks. Franciszek Bohomolec - starszy brat autora Diabła w swojej postaci - w Monitorze z r. 1765, 1771, 1773.

"Śmiechu godne ale oraz arcyszkodliwe jest owe to powszechne prawie, nie tylko ludu pospolitego, ale też znaczniejszych wielu osób o upiorach zdanie, jakoby to byli jacyś ludzie, którzy po śmierci zmartwychwstają, z grobów wychodzą, po nocy włóczą się, straszą, zabijają i innych wiele wyrabiają złości... tych ma być najwięcej w ten czas, kiedy powietrze panuje."

Autor stwierdza, że "podczas teraźniejszej morowej zarazy, która na Wołyniu, Podolu i Pokuciu po części grassowała", ludzie chwycili się guseł, odbywano procesje, trzem osobom głowy ucięto, trzy spalono, zwłoki z grobów wyciągano, "w piersi koła osikowe, a za pazury trzaski wbijano, na popiół palono". Walkę z upiorem i przesądem w ogóle wcielił Fr. Bohomolec do ogólnego programu reformy, występując w Monitorze (pod pseudonimem Staruszkiewicza), gdzie ironicznie broni rzekomo wiary zabobonnej, bo "od niepamiętnych wieków prawie artykuł wiary jest u nas w Polszcze o upiorach". Zabobon ten rozproszył ostatecznie ks. Jan Bohomolec, prawdziwy "malleus superstitionum".

Nim diabła Bohomolec dał w swojej postaci,
Wieleż książek, powieści o strasznych poczwarach,
O wróżkach, zabobonach, upierach i czarach
Trwożyły nasze ojce!

                               
(Krasicki, Pochwała wieku)


Ale - "satana passa!"  
(Carducci).

 

* * *


Znikło to wszystko. Zginął korowód larw i strachów, dziwactw, cudów i cudactw, czasem pięknych w swej grozie, czasem groźnych w potworności, ale zawsze ciekawych, zastanawiających, kryjących za sobą coś nieskończenie niedocieczonego, mimo mniej lub więcej udatnych prób wytłumaczenia. Zdechł smok stugłowy, który zaczął konać w promieniach wieku oświeconego, a dobijany powoli zdobyczami nauki padł wreszcie, ogłuszony turkotem maszyn, rażony prądem elektrycznym, zatruty skalpelem uczonego, wyśmiany, przez władców mikro- i teleskopów. Satana passa! Nie ma już diabła - a właściwie wiary w moc jego. Został jeno w starych pożółkłych księgach, w podaniach, bajkach dla dzieci. Nie ma czarownic, ucztujących z biesami na Łysej Górze! Skończyły się tajemnicze schadzki miłosne, noce szalone, wściekłe igrzyska, rozpustne sabaty, msze diabelskie i podgwiezdne podróże na miotłach! Nie ma już alchemików, upartych szaleńców i marzycieli! Nie ma astrologów, wypisujących horoskopy z konstelacji gwiezdnych! Nikt już nie warzy o nowiu ziół czarodziejskich i suszonych nietoperzy! Nie słychać już zaklęć, zamawiań, odczyniań! Nikt już na rozstaju nie przywołuje księcia ciemności, nie oddaje mu duszy, nie podpisuje się krwią z serdecznego palca na cyrografie, upstrzonym dziwacznymi znakami! Nie ma już diabła!

Przyznaję, że w słowach powyższych brzmi pewien żal - w tonie zaś owych trenów mógłby kto dosłyszeć westchnienie za "starymi dobrymi czasami", kiedy to czarownice palono, mógłby dosłyszeć jakieś echo wyznania 80-letniego kata, z którym rozmawiał w r. 1834, w Kórniku, Tytus hr. Działyński: "Jak tu nie żałować, że nie palą czarownic? A bywało, jak wolnym ogniem począłem skwarzyć!..." . Lecz to oczywiście żal nie tego rodzaju. Ton jego - to nutka melancholii nad "vanitas vanitatum", nad ostateczną marnością marności wierzeń i wiedzy ludzkiej. Wstrząs obrzydzenia budzi w nas dzisiaj palenie czarownic, z pobłażliwym uśmiechem czytamy o fantastycznych wysiłkach alchemików, argumentami postępu walczymy z przesądem, a przecież za lat trzysta potomkowie nasi z takim samym uśmiechem czytać będą studia i dysertacje współczesnych nam uczonych, takim samym wstrząsem będą reagowali na rozmaite bezeceństwa naszego wieku, tak samo będą wydobywali z pyłu olbrzymich archiwów dokumenty naszej ciemnoty i zacofania, które obecnie uchodzą za zjawiska całkiem normalne, ba! stanowiące często przedmiot dumy naszej! Kultura! XX wiek! Względność sądu w perspektywie historycznej - oto właśnie ta vanitas, ta melancholia, z jaką mówię o zniknięciu diabła, czarownic i guseł.

Myślę o diable bardzo często. I chcę uwierzyć, że

"jedna dusza człowiecza przeważy ciebie, czarcie, i twoje wszystkie złości swoją niewinnością, fałsz twój rozwieje się jako plewa od wiatru, jad twój rozpłynie się jako śnieg od słońca, zdrada twoja na cię się samego obróciła. Przeciw tym wszystkim strzałkom czartowskim lekarstwo jest, człowieku, łaska boża, której ty jesteś próżen, boś ją stracił z swymi towarzyszami na wieki".   (Postępek prawa czartowskiego, 84)

 

1924