Jerzy Gruza

Dworzec Wileński

 

Teraz w jego pobliżu tylko przejeżdżam. Imponujący nowy gmach, reklamy, ruch, pełno ludzi w Mac Donald'sie lub KFC... Z dawnym dworcem Wileńskim łączą mnie wspomnienia z dzieciństwa. Stąd wyjeżdżało się na wieś, do sosnowego zagajnika, po świeże powietrze. Zielone dachy budynku przypominały dworce kolejowe w Rosji. Bo i ten zbudowali Rosjanie. Został jako relikt carskiej Rosji w priwislańskim kraju.

Kiedy pracowałem w telewizji archaicznej, umieszczono mnie w hotelu robotniczym pracowników warszawskiego "Metra" na Pradze. Tak, tak!... Metro zaczęto budować w latach pięćdziesiątych... Potem przestano, bo pojawiła się kurzawka. Dlaczego nie ma jej w kapitalizmie? Cholera wie!

Po poniedziałkowym Teatrze TV, z placu Wareckiego zwykle wracałem późną nocą. Trzeba było odreagować, zrzucić z siebie trudy i napięcia spektaklu telewizji na żywo. Koledzy kamerzyści, mikrofoniarze, realizatorzy mówili po takiej robocie: "Setka, setka, setka relanium i spać". Ja wybierałem długi spacer ze śródmieścia, mostem Śląsko-Dąbrowskim na Pragę. Po drodze można było wpaść do knajpy na Dworcu Wileńskim, zjeść coś ciepłego i wychylić setkę wódki. Otwarta była do białego rana.

Jeden z takich wieczorów utkwił mi w pamięci na zawsze. Dym, gwar, tłum pasażerów oczekujących na pociąg, menele, stare wyaranżowane prostytutki, uwijający się kelnerzy, złodzieje i bezdomni. Piekło. Śpią, piją, jedzą, przekrzykują się w ogólnym gwarze.

Piję swoje i czekam na kotlet z kapustą. Przy jednym ze stolików spostrzegam nagle dziwną postać. Łysy, wychudzony młodzieniec o gorejących oczach, ubrany w szare, jakby więzienne drelichy, poruszający się jak Pierrot grany przez Louis'a Barrau ze starego czarno-białego filmu francuskiego, którego już nikt nie pamięta.

Człowiek łysy, znaczyło więzień. Pierwszych w życiu łysych widziałem, gdy z niemieckiej niewoli wracali spuchnięci z głodu, rosyjscy więźniowie. Następnym był ten kościotrup na dworcu Wileńskim. Chłopak, młody mężczyzna, ale już stary.

Ten młody, stary człowiek zatrzymuje się przed siedzącymi przy stolikach kobietami i bacznie im się przygląda. Jest uważnym obserwatorem, jakby oglądał jakieś nadzwyczajne zjawisko. W tym spojrzeniu jest i podziw i oczarowanie. Jego napięta twarz rozluźnia się, oczy błyszczą. Nie ma w tym nic agresywnego, jest nawet pewna nieśmiałość. Obiektem jego zainteresowania są siedzące z alfonsami, przeważnie pijane, prostytutki w wieku od dwudziestu do sześćdziesięciu lat. Mężczyźni odpychają go, kopią lub fangą w czoło odpędzają natręta jak psa. Nagle pojawia się starsza, siwa pani, jakby Rollinsonowa z trzeciej części Dziadów.

- Zostawcie syna. On nic złego nie robi. Wyszedł dopiero z więzienia. Od ośmiu lat nie widział kobiety. On się tylko przygląda!

Zestawienie wymalowanych, czasami bezzębnych starych zdzir z tym młodym człowiekiem, który został zamknięty kiedy miał zapewne kilkanaście lat, dojrzewał w lochach bezpieki z jego wzrokiem pełnym uwielbienia dla tych kobiet, było wstrząsające. Dulcynea i Don Kichot, dziewka kuchenna w wyobraźni rycerza.

Dostał w twarz od alfonsa i krew zaczęła mu płynąć z rozbitej wargi. Matka złapała go w ramiona a on dalej wpatrywał się w jakąś pijaną prostytutkę jak zahipnotyzowany.

Był to okres kiedy po błędach i wypaczeniach w aparacie bezpieczeństwa, na wolność wychodzili ludzie-kaleki.

Zdarzyło się to prawie pięćdziesiąt lat temu, a ja stale pamiętam tego młodego człowieka z Dworca Wileńskiego. Młodego, a już starego, po ubeckim wiezieniu.

W filmie Andrzeja Wajdy "Popiół i Diament" na pytanie, ile masz lat, chłopak przesłuchiwany przez oficera UB odpowiada:

- Sto.

Uderzony w twarz, mówi:

- Sto jeden.

Ten, dostał w twarz od praskiego alfonsa.

Nie bolało.

 

 

* Jerzy Gruza "Pasaże warszawskie. Felietony" 2004