Technika Wojskowa Historia - nr 4 / 2023

 

Koncepcja "zdrady Zachodu", który we wrześniu 1939 roku mógł uratować zaatakowaną przez hitlerowską Rzeszę Rzeczpospolitą, ale nie uczynił tego, od pomocy wręcz się odżegnując, silnie zakorzeniona jest w polskiej umysłowości. Jej początki sięgają gorących dni wrześniowej kampanii, kiedy to walczący z przygniatającą przewagą wroga Polacy niemal każdego dnia liczyli, że ulgę przyniesie niebawem podjęta na Zachodzie aliancka ofensywa. Zapisy zawartych z sojusznikami umów oraz uwarunkowania ich realizacji znane im nie były, i zresztą nie obchodziły ich - z przyczyn dość oczywistych. Nawet garstka osób w sojuszniczych uzgodnieniach zorientowanych działała wówczas pod presją dramatycznych okoliczności zakrojonej na szeroką skalę akcji zachodnich aliantów żądając niemal natychmiast, bez oglądania się na realia. Postawę taką przyjęli w tym czasie zresztą nie tylko Polacy. Podzielali ją w dużej mierze także przebywający na terenie Rzeczypospolitej przedstawiciele państw alianckich - również i oni podkreślali w korespondencji konieczność podjęcia takiej akcji. Czynił tak nawet gen. Louis Faury, szef francuskiej misji wojskowej, który, jak stwierdził w napisanych kilkanaście lat później wspomnieniach, tuż przed udaniem się do Warszawy został wprost poinformowany, że armia francuska w razie niemieckiego ataku na Polskę nie planuje działań zakrojonych na większą skalę. 8 września i on jednak wzywał przełożonych, aby bezwzględnie podjęli szybkie działania w celu odciążenia polskiego frontu, zmuszając Niemców do odesłania na Zachód możliwie licznych sił z frontu polskiego.

 

Mazur Wojciech

Offensive pour la Pologne: koncepcja i realizacja

 

Po przegranej kampanii rozgoryczenie wobec sojuszników, a przede wszystkim Francuzów, było powszechne i bardzo głębokie - ci ostatni zaś, postępując niezręcznie i nie zamierzając bynajmniej się kajać, jeszcze je pogłębiali. Klęska, którą francuski sprzymierzeniec poniósł wiosną 1940 roku, resentymenty te przesunęła na dalszy plan, ale bynajmniej ich nie zlikwidowała. Powróciły one niebawem - w propagandzie oraz nie zawsze łatwej do odróżnienia od propagandy historiografii doby PRL. W tej ostatniej podkreślano z reguły obłudę, dwulicowość czy wręcz wiarołomną postawę sojuszników (tu z kolei - częściej brytyjskich), których jedynym celem miało być skierowanie agresji Hitlera nie na zachód - ale ku wschodowi. Antytezą tej postawy miała być szczera oferta ZSRR - zignorowana przez niezdolne do realnej oceny sytuacji sanacyjne władze.

Co interesujące, choć ten ostatni element w opracowaniach powstających po roku 1990 z oczywistych względów pojawiać się przestał, to oskarżycielska wobec Zachodu narracja nadal pozostaje nierzadko aktualna. Nawet uznani historycy nie tylko nie wahają się w nich powielać opartych w sporej części na manipulacjach tez historiografii ostatnich dziesięcioleci PRL, ale wręcz wprost powołują się na teksty sztandarowych postaci tej historiografii - np. Włodzimierza T. Kowalskiego. Nadal też, podobnie jak w okresie PRL, tezy te wspierane są odniesieniami do bardzo już przestarzałych, dziś liczących sobie 50 i więcej lat, pozycji historiografii zachodniej.

Niektórzy ze współczesnych historyków posunęli się nawet dalej - w poświęconych francuskiemu planowaniu wojennemu i działaniom podjętym przez Francuzów we wrześniu 1939 roku fragmentach tekstów prezentując czasem informacje, których podstaw doszukać się trudno. W publikacjach tych autorzy rozdęli siły Francuzów do rozmiarów niewiele mających wspólnego z rzeczywistością, wprowadzili nieistniejące w omawianym okresie typy sprzętu, jednostek czy elementy planowania operacyjnego.

Teksty, których autorzy problematykę traktują krytycznie, dążąc do przedstawienia aktualnego stanu wiedzy, są tu niestety rzadkie. Wśród nieco starszych warto wzmiankować wypowiedzi krakowskiego historyka wojskowości Mariana Zgórniaka. Nie podjął on co prawda źródłowych studiów nad zagadnieniem, w szczegółach popełniał niekiedy błędy, ale na podstawie analizy danych dostępnych w literaturze słusznie zanegował szanse skutecznej zbrojnej interwencji aliantów zachodnich na rzecz Polski we wrześniu 1939 roku. Z kolei wśród publikacji nowszych na wyróżnienie zasługuje artykuł Norberta Bączyka Sojusznicza iluzja - francuskie możliwości pomocy Polsce w 1939 roku, który ukazał się na łamach "Techniki Wojskowej Historii" w numerze 1/2014. Jego autor, odrzucając zadawnione schematy, przedstawił problematykę w świetle nowszych ustaleń badawczych - także i własnych.

Rzecz jasna nawet w opracowaniach zawierających liczne błędy część informacji zgodna jest ze stanem faktycznym. Mieszaninę prawdy i fałszu trudno jednak uznać za wartościowe źródło wiedzy. Warto więc chyba podjąć próbę przedstawienia, choćby tylko pobieżnie, w krótkim szkicu, podsumowania podstawowych faktów dotyczących genezy i przebiegu operacji, którą francuscy dowódcy nieco na wyrost określili jako offensive pour la Pologne - czyniąc to, w odróżnieniu od wcześniejszych podobnych prób, na podstawie dokumentów z epoki pozyskanych w trakcie archiwalnej kwerendy.

Prapoczątków tej koncepcji należałoby szukać niemal u zarania niepodległego bytu II Rzeczypospolitej. 19 lutego 1921 roku Polskę i Francję połączył formalny sojusz polityczno-wojskowy. W serii przeprowadzonych w latach 1922-1924 konferencji sztabowych podejmowane były rozmowy dotyczące współpracy operacyjnej obu armii. Przyniosły one m.in. uzgodnienie ogólnych zarysów planu wojny koalicyjnej przeciwko Niemcom. Dalsze postępy tych prac zahamowały jednak skutki zawartych w roku 1925 porozumień z Locarno, w których znacząco zróżnicowano gwarancje bezpieczeństwa dla Francji i dla Rzeczypospolitej, a następnie przejęcie skutkiem zamachu stanu z maja 1926 roku władzy w Polsce przez nieufnego wobec francuskiego partnera marszałka Józefa Piłsudskiego. Choć współpraca wojskowa Paryża i Warszawy nie zamarła, to w następnych latach stopniowo była ograniczana. Próby jej reanimacji podjęto po śmierci Piłsudskiego, od roku 1936, w atmosferze wzrastającego zagrożenia coraz bardziej agresywną postawą Rzeszy. Nie dotyczyły one jednak w zasadzie planowania operacyjnego - francuscy sztabowcy w prowadzonych w tym czasie pracach polski wkład w ewentualnym zbrojnym konflikcie z udziałem Francji traktowali ostrożnie. Zakładali zwykle, że sojusznik znad Wisły wystąpi w nim po stronie Paryża, ale jednak nie na pewno - i raczej nie od razu. Kryzys sudecki z września 1938 roku ich zdaniem potwierdził żywione wątpliwości. Z drugiej jednak strony - w Paryżu niebawem przełknięto owo rozczarowanie. Możliwość wojskowej współpracy z preferowaną dotąd Pragą i ewentualnie Moskwą stawała się problematyczna. Skłaniało to do zwrotu ku Warszawie. Ta ostatnia z kolei nad Sekwaną szukać zamierzała asekuracji wobec wyrażanych w coraz bardziej ultymatywnej formie żądań Rzeszy.

Pierwsze w tej nowej sytuacji sondaże co do ściślejszej współpracy Francuzi podjęli w Warszawie w lutym roku 1939. Wypadły one pozytywnie, ale ostateczne decyzje francuskich władz podjęte zostały dopiero po wkroczeniu wojsk niemieckich do Pragi w połowie marca oraz brytyjskich gwarancjach dla Polski. Francja, aprobując swój w nich udział już wówczas, formalnie gwarancji takich udzieliła niewiele później - 13 kwietnia.

15 maja do Paryża przybyła na rozmowy polska delegacja pod przewodnictwem ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego - występującego jako osobisty przedstawiciel generalnego inspektora sił zbrojnych marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Jednym z jej głównych zadań wedle instrukcji sformułowanej przez tego ostatniego było, co charakterystyczne, ustalenie, czy armia francuska w ogóle zamierza opuścić nadgraniczne fortyfikacje i przekroczyć granicę Rzeszy, a jeśli tak, to ile potrzebuje na to czasu, jakie przewidywane są w takim przypadku cele operacyjne oraz siły które w działania te miałyby zostać zaangażowane.

Strony dysponowały tylko ograniczoną ilością czasu - a krótka z założenia wizyta nie pozwalała na przeprowadzenie bardziej szczegółowych uzgodnień. Oficjalna, protokołowana część rozmów, objęła tylko dwie ich sesje, przeprowadzone 16 maja (istnieje także sporządzony przez stronę francuską protokół z rozmów przeprowadzanych 17 maja, nie został on jednak włączony do oficjalnych dokumentów). Delegacja polska zdołała jednak w zasadzie zrealizować "operacyjną" część instrukcji generalnego inspektora: w razie gdyby głównym celem niemieckiego ataku stał się polski sojusznik Francuzi zobowiązali się do wkroczenia w granice Rzeszy i podjęcia działań ofensywnych "głównymi siłami", poczynając od piętnastego dnia po dniu początkowym powszechnej mobilizacji ich sił zbrojnych. Mniej konkretne były informacje dotyczące wielkości sił, które zamierzano w te działania zaangażować. Końcowy protokół rozmów nie zawierał żadnych danych dotyczących tej kwestii, prócz stwierdzenia, że chodzić będzie o "siły główne", a więc tylko wydzieloną część całości. Ową całość strona francuska określiła w trakcie rozmów na 88 dywizji, które po mobilizacji znaleźć się winny na terenie metropolii, zaznaczając przy tym, że 15 z nich to jednostki forteczne, z oczywistych przyczyn w akcji ofensywnej niezbyt przydatne. Generał Gamelin deklarował, że na froncie północno-wschodnim, rozciągającym się od Morza Północnego po Szwajcarię, rozmieszczone zostanie 2/3 jednostek, dodając, że "połowa tych sił może wziąć udział w ofensywie". Strona polska w późniejszym czasie utrzymywała, że w tym kontekście padła liczba 40 dywizji - prosty rachunek wykazuje jednak, że musiało to być nieporozumienie. Sam Gamelin w spisanych po latach wspomnieniach wyjaśniał, w rozmowach nie chciał być dokładny bardziej niż to było niezbędne, ale owa połowa trzech czwartych wynosić miała "koło 33-38 dywizji". I skądinąd - przyznać trzeba, dość dokładnie antycypował tu realia przyszłej operacji. 17 września 1939 roku, w dniu, w którym wedle uzgodnionych w maju zasad przypaść miał początek ofensywny francuskiej "siły głównej", w ugrupowaniu wyznaczonej do jej przeprowadzenia 2. Grupy Armii (do podjęcia takich działań w tym czasie bynajmniej zresztą nie gotowej) znajdowało się 31 dywizji piechoty.

Choć Gamelin z pewnością nie jest postacią, która może budzić sympatię polskiego historyka, to niektóre z formułowanych w historiografii oskarżeń wobec jego postawy podczas majowych rozmów ze stroną polską wydają się niezasadne. Nieco paradoksalnie - sporą ich część wywołał on sam niezręcznymi, a niekiedy wręcz kłamliwymi próbami wybielania się w opublikowanych po zakończeniu wojny wspomnieniach. Wątpliwe jest jednak np. obwinianie francuskiego głównodowodzącego o wprowadzenie w błąd polskich partnerów poprzez użycie w podsumowującym rozmowy protokole terminu les gros (siły główne - część dostępnych sił) zamiast le gros (siła główna - całość sił) w odniesieniu do planowanej ofensywy. Jak już wspomniano, z protokołów spotkań z 16 maja wynika jednoznacznie, że Gamelin uprzedził partnerów ze wschodu, iż do ofensywy wykorzysta właśnie część sił dostępnych na froncie północno-wschodnim.

Podkreślić należy, że choć w trakcie rozmów rozważano możliwości podjęcia przez armię francuską ataku na chroniące Rzeszę od zachodu fortyfikacje tzw. Linii Zygfryda, to w protokole końcowym nie znalazło się zobowiązanie do przeprowadzenia takiej operacji. Co więcej - z ówczesnej korespondencji brytyjskiego attache wojskowego w Paryżu wynika, że Polaków poinformowano o braku zamiaru podjęcia takich działań tuż po wybuchu wojny - co, choć niechętnie, miało zostać przyjęte przez nich do wiadomości. Informacja taka, przekazana attache przez jednego z najbliższych współpracowników Gamelina, jako pochodząca z drugiej ręki nie musi być w pełni wiarygodna. Trudno jednak znaleźć powody, dla których wspomniany oficer miałby tu być wprowadzany w błąd.

Strona francuska zastrzegła, że postanowienia sygnowanego 19 maja protokołu końcowego paryskich rozmów wejdą w życie dopiero po podpisaniu umowy politycznej. Ta ostatnia była już w tym czasie uzgodniona, oczekując jedynie na formalizację. Jej sygnowanie zostało jednak niemal w ostatniej chwili wstrzymane z przyczyn politycznych, przy czym, jak się wydaje, świeżo zawarte porozumienie wojskowe nie miało na to większego wpływu.

Niezależnie zresztą od stanu uzgodnień politycznych 31 maja Gamelin wydał Directive pour le General Commandant de Theatre d’Operations du Nord-Est en Vue des Operations Initiales a Conduire Eventuelle entre Rhin et Moselle, określając w niej podstawowe założenia akcji, którą podjąć mieli Francuzi w razie skierowania głównego niemieckiego uderzenia na Polskę. W dokumencie przewidywano, że w takim wypadku "najwcześniej, jak to tylko możliwe" na zachodniej granicy Rzeszy mogą zostać podjęte działania zbrojne (nie określone zresztą w dokumencie mianem ofensywy), które pozwolą zatrzymać lub ściągnąć w ten rejon maksimum sił niemieckich. Zawarty w dokumencie zarys tych działań wbrew zdaniu niektórych polskich historyków nie był sprzeczny z uzgodnieniami poczynionymi w Paryżu dwa tygodnie wcześniej - z pewnością jednak nie odpowiadał ówczesnym oczekiwaniom polskich delegatów. Francuska akcja miała być bowiem "powolna i metodyczna" (co skądinąd Polakom podczas rozmów zapowiedziano) - przede wszystkim zaś zakrojona niezwykle ostrożnie - szturm na umocnienia Linii Zygfryda przewidziany został jedynie jako opcja, której założeń Gamelin nie przedstawił nawet we wstępnym zarysie.

Formalnie go nie wykluczał - armia francuska miała już zresztą do dyspozycji szczegółowo opracowane, oparte na eksperymentalnych ćwiczeniach instrukcje dotyczące takiej akcji - ale traktował z wyraźną niechęcią.

W istocie zdecydowania większość francuskiej wojskowo-politycznej elity (choć bynajmniej nie jej całość) od planowanej ofensywy najchętniej by się odżegnała. Ową chęć (czy może raczej - niechęć) formułowano niekiedy wprost, przecząc zamiarom podejmowania takiej akcji. Z drugiej jednak strony w Paryżu dobrze zdawano sobie sprawę z konsekwencji definitywnego przyjęcia takiej właśnie negatywnej postawy. Wysoce prawdopodobne w tym scenariuszu szybkie załamanie frontu wschodniego potencjalnie stawiało bowiem Francję w niekorzystnej sytuacji wobec silniejszego, upojonego łatwym sukcesem przeciwnika, w okresie, w którym brytyjski sprzymierzeniec dopiero zbierałby siły, niezdolny do efektywnej pomocy. Co więcej - choć dziś, gdy znamy już bieg wydarzeń, może to dziwić, nad Sekwaną brak było pewności, że pierwsze uderzenie Hitlera skierowane zostanie na wschód. W razie zaś gdyby Wehrmacht pomaszerował najpierw w kierunku zachodnim, front wschodni stawał się elementem tym bardziej cennym - nie pozwalając Niemcom na koncentrację niemal całości sił na jednym tylko, śmiertelnie groźnym dla Francji kierunku.

Dylematom tym dał wyraz Gamelin w dwóch wartych przytoczenia wypowiedziach sformułowanych 13 lipca, gdy przyjmował w Paryżu delegację brytyjskich dowódców, z szefem Imperial General Staff lordem Gortem na czele. W trakcie wymiany zdań z przybyszami z Londynu szef francuskiego Sztabu Generalnego Obrony Narodowej najbardziej pożądany scenariusz spodziewanego konfliktu zarysował następująco: Mamy wszelki interes w tym, by wojna zaczęta się na wschodzie i rozwijała jedynie stopniowo. Mielibyśmy w ten sposób czas na postawienie na stopie wojennej całości sił francusko-brytyjskich. Podkreślić trzeba koniecznie, że na ziszczenie się takiego właśnie scenariusza wpływ Gamelina był znikomy zresztą brak przesłanek, by sądzić, że podjął on w tym kierunku jakiekolwiek działania. Niemal równocześnie gospodarz paryskiego spotkania wypowiedział zresztą też inną opinię. Dążąc do uznania przez brytyjskich partnerów Polski za najważniejszego odbiorcę zachodniego sprzętu wojskowego, stwierdził, że aliantom winno zależeć, by armia polska była silna. Odpowiednio wzmocniona miała bowiem stanowić zagrożenie dla tyłów armii niemieckiej. Przyniesie to ulgę frontowi zachodniemu, podkreślał Gamelin.

Skądinąd - to właśnie stosunkowo szczodre dostawy sprzętu wojskowego, a nie zakrojona na szerszą skalę ofensywa stanowić miały zdaniem Paryża główną formę pomocy dla frontu wschodniego. Zbrojeniowe dostawy traktowano, jak się wydaje, nigdy zresztą nie formułując tego wprost, jako swoisty substytut owej ofensywy. Tak też zapatrywać się miało na to zagadnienie francuskie kierownictwo polityczno-wojskowe (a szczególnie premier Edouard Daladier) i później - w pierwszych tygodniach wojny.

Jak już jednak wspomniano, z ewentualnej ofensywy na rzecz aliantów ze wschodu Francuzi bynajmniej nie rezygnowali. W planowaniu zachowywali natomiast daleko idącą wstrzemięźliwość, przyjmując założenia zarazem minimalistyczne, ograniczone do wstępnej fazy działań, jak i niejednoznaczne, z pozostawieniem możliwie szerokiego marginesu dla przyszłych decyzji, uzależnianych od rozwoju wydarzeń. Dezorientowało to ważnego z punktu widzenia Paryża sprzymierzeńca brytyjskiego. W rozważanej przez Francuzów ofensywie nie miał on brać udziału, z oczywistych jednak względów był zainteresowany dotyczącymi jej informacjami. Na kierowane do francuskich partnerów zapytania otrzymywał jednak wyjaśnienia za każdym razem nieco odmienne, i stąd nigdy właściwie, aż do pierwszych tygodni września, nie przyjmowane w Londynie jako ostateczne i w pełni autorytatywne.

"Minimalistyczny i niejednoznaczny" charakter miały też instrukcje wydane w ramach realizacji dyrektywy Gamelina z 31 maja w ostatniej dekadzie lipca przez generałów Andre-Gastona Pretelata (Grupa Armii - dla dowódców mających wejść w jej skład III, IV i IV Armii) oraz Alphonse’a Georgesa (Północno-Wschodni Teatr Działań Wojennych, dla Pretelata jako dowódcy Grupy Armii). Ten ostatni, w przypadku, w którym główny wysiłek niemiecki zwróciłby się ku Polsce i brak było oznak zagrożenia Francji atakiem przez Belgię albo Szwajcarię, przewidywał "ewentualne" podjęcie między Renem i Mozelą serii operacji, które prowadzić miały kolejno do wejście w kontakt z linią niemieckich fortyfikacji, akcje ofensywne "o celach ściśle ograniczonych" wobec wysuniętych elementów tej pozycji, wreszcie, w zależności od osiągniętych rezultatów, opcjonalny atak na ową pozycję na szerszym froncie w rejonie na wschód do Sarrebruck (niem. Saarbrucken). Georges bardziej szczegółowo zarysował przy tym tylko pierwszą z tych operacji - dzieląc ją dodatkowo na dwa etapy, z których pierwszy realizowany miał być głównie przez IV Armię, drugi zaś -przez sąsiadującą z nią od wschodu III Armię, która wykonywanie wyznaczonych zadań winna była podjąć przed 17. dniem mobilizacji.

W trakcie działań prowadzonych przez III Armię IV Armia miała przygotowywać się do kolejnej operacji - tj. ataku na wysunięte niemieckie fortyfikacje. Podjęcie realizacji w tym ostatnim przypadku przewidywane było około 30. dnia po mobilizacji. Oznaczało to znaczące rozciągnięcie w czasie terminów uzgodnionych w trakcie majowych rozmów ze stroną polską. Zgodnie bowiem z zapisami protokołu Kasprzycki-Gamelin ofensywa francuskiej "siły głównej" miała ruszyć 15 + 1 dni po rozpoczęciu mobilizacji. Tymczasem Georges planował na ten okres jedynie zakończenie pierwszej, wstępnej fazy działań - poważniejsze, ale wciąż nie decydujące operacje przesuwając na termin znacząco późniejszy. W dodatku w działania fazy "wejścia w kontakt" zaangażowane być miały jedynie stosunkowo niewielkie siły: w jej pierwszym etapie cztery dywizje, w drugim kolejnych pięć, łącznie więc dziewięć wielkich jednostek.

Dodać trzeba, że założenia powyższe były w następnych tygodniach uzupełniane i korygowane. Ponadto zaś instrukcja Georgesa odnosiła się tylko do początkowej fazy przewidywanych operacji. W wymienianej w sierpniu korespondencji francuscy wojskowi zastanawiali się nad możliwym dalszym ich przebiegiem, w tym potencjalnymi zagrożeniami ze strony przeciwnika oraz wielkością i składem sił niezbędnych do realizacji przewidywanych zadań. W datowanym na 4 września, w pierwszych godzinach francuskiego udziału w wojnie podsumowaniu instrukcji dla dowódców trzech armii ze składu Grupy Armii gen. Pretelata (wtedy już opatrzonej numerem 2), uwzględniono w jej ugrupowaniu już nie dziewięć wyznaczonych do zainicjowania akcji dywizji, ale 23 takie jednostki.

Do nadchodzących potencjalnie wydarzeń przygotowywała się rzecz jasna także strona niemiecka. W połowie sierpnia 1939 roku Szef Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych (Oberkommando des Heeres - OKH) gen. Franz Halder zakładał, że na froncie północno-wschodnim, od granicy Francji z Belgią i Luksemburgiem po Szwajcarię, Francuzi będą zdolni rozmieścić w pierwszej fazie działań 44 związki w sile dywizji. Oznaczało to znaczące zawyżenie możliwości przeciwnika. Sile tej Halder zamierzał przeciwstawić 31 podobnych związków. Była to jego zdaniem liczba najzupełniej wystarczająca. Pewne obawy budzić mogło, jak sądził, jedynie niedostateczne wyposażenie tych jednostek w artylerię i broń przeciwpancerną. Halder nie wydawał się zbytnio zaniepokojony francuską ofensywą na granicy z Rzeszą (na terenie Saary), sądząc raczej, że przeciwnik może podjąć próbę akcji ofensywnej przez obszar Beneluksu. Był jednak przekonany, że Rzesza znacząco wcześniej niż Francja rozpocznie mobilizację, co zapewni jej armii wcześniejsze osiągnięcie gotowości bojowej.

Adolf Hitler na spotkaniu odbytym 14 sierpnia z dowództwem OKH w Obersalzbergu (Berchtesgaden) bezpośredni francusko-brytyjski atak na Rzeszę na odcinku między Saarbrucken a szwajcarską już Bazyleą uznał za pozbawiony widoków powodzenia. Przewidywał, że akcja taka może co prawda przynieść atakującym pewne sukcesy lokalne, ale poważne "natarcie na śmierć i życie" określił jako mało prawdopodobne. Kilka godzin później stwierdził zaś wprost: Uderzenie na Westwall jest nieprawdopodobne. Obejście od północy przez Belgię i Holandię wyklucza szybki marsz. Tak więc Polacy nie otrzymają pomocy. Zresztą, dodał natychmiast, Anglia i Francja nie przystąpią do wojny, jeśli nie zostaną zmuszone.

Halder jak się wydaje nie był tymi wywodami w pełni przekonany, w każdym zaś razie brał pod uwagę także mniej korzystny obrót wydarzeń. 21 sierpnia na kartach swego dziennika wyrażał obawy dotyczące znaczącej przewagi ilościowej i jakościowej artylerii francuskiej oraz liczebności francuskich czołgów, którym, jak podkreślał, Niemcy nie będą mogli na froncie zachodnim przeciwstawić własnych wozów bojowych. Początek wielkiego natarcia po 2-3 tygodniach, zapisał. W następnych dniach strona niemiecka dość nerwowo obserwowała francuskie i brytyjskie przedsięwzięcia mobilizacyjne.

Mobilizację powszechną władze francuskie ogłosiły jednak dopiero po niemieckim ataku na Polskę, 1 września 1939 roku, jako jej dzień początkowy wyznaczając 2 września. Na formalne przystąpienie Francji do wojny trzeba było zaś poczekać aż do godziny 17.00 dnia 3 września. I wtedy jeszcze armia francuska nie została upoważniona do podjęcia działań zbrojnych. Ulokowana w zamku Vincennes pod Paryżem Kwatera Główna ich początek wyznaczyła na godzinę 5.00 dnia następnego - formalnie dla "zapewnienia zgodności" z gotowością do akcji brytyjskich bombowców, które miałyby zapewnić wsparcie francuskim działaniom zaczepnym. Faktycznie zwłokę spowodował dążący do zyskania na czasie Gamelin, wiedząc, że proponowane przezeń formy koordynacji działań RAF z lądowymi poczynaniami Francuzów są w Londynie traktowane zdecydowanie niechętnie - co pozwolić może na czasowe wstrzymanie podjęcia tych poczynań.

Nominalnie jednak podtrzymywał swoje wcześniejsze dyspozycje. 4 września w nocie dla gen. Georgesa raz jeszcze stwierdził, że pierwszym z celów działań, które miałyby być podjęte między Renem a Mozelą, winno być dążenie do nawiązania kontaktu z Linią Zygfryda "celem zatrzymania przed nami maksimum sił niemieckich". Całość noty sformułowana była jednak w manierze, którą w następnych dniach Gamelin posługiwać miał się z lubością: w dokumencie niczym filozof rozważał ogólnikowo możliwe scenariusze wydarzeń, nie udzielając jednak żadnych konkretnych wskazówek - o decyzjach nawet nie wspominając. Te ostatnie wprost pozostawiał Georgesowi, prosząc tylko o informowanie o ich treści.

W przyszłości miało mu to posłużyć do odsuwania od siebie odpowiedzialności za bieg wydarzeń.

W innych okolicznościach potrafił jednak wypowiadać się bardziej precyzyjnie - i nadspodziewanie wręcz szczerze. Po południu 2 września w trakcie dość przypadkowego spotkania z radcą ambasady RP w Paryżu Feliksem Frankowskim oświadczył wprost, że nie zamierza na razie szturmować Linii Zygfryda, ponieważ nie chce w ten sposób przedwcześnie wykrwawić swych sił. Zapowiedział natomiast podjęcie innych działań odciążających polskiego sojusznika. Frankowski treść rozmowy powtórzył natychmiast ambasadorowi Juliuszowi Łukasiewiczowi - z nieznanych przyczyn nie została ona jednak przekazana do kraju.

Dwa dni później, podczas konferencji z przybyłymi do zamku Vincennes brytyjskimi szefami sztabów, Gamelin poinformował, że planuje "metodyczny, powolny i uporządkowany" ruch ku Linii Zygfryda, podjęcie prób rozpoznania bojem jej umocnień oraz przetestowanie ich odporności na ostrzał ciężkiej artylerii. Podkreślił jednak, że działać będzie ostrożnie, unikając nadmiernych strat, całość zamierzonej akcji stanowić zaś ma jedynie une essai - próbę. W trakcie rozmów paść miała także data, w której armia francuska winna uzyskać gotowość do podjęcia operacji przeciw linii Zygfryda. Informacja ta, podana do wiadomości brytyjskiego Gabinetu Wojennego, ze względu na ściśle tajny charakter nie została zapisana. Z pośrednich danych można jednak wnosić, że chodziło o 17 września - tj. termin ustalony ze stroną polską. Brytyjczycy z kolei obiecali, że we francuskich działaniach ofensywnych weźmie udział RAF, a w każdym razie przerzucane właśnie do Francji lekkie bombowce Advanced Air Striking Force. W następnych dniach kilkukrotnie sygnalizowali gotowość do wypełnienia tej obietnicy, za każdym jednak razem francuski partner wycofywał żądanie brytyjskiej lotniczej pomocy dla swych działań ofensywnych - wyjaśniając, że przedwczesne ich podjęcie zakłóci trwającą wciąż koncentrację jego sił.

O północy 4 września 1939 roku gen. Pretelat, dowódca 2. Grupy Armii, nakazał podjęcie przez III i IV Armię przewidzianych w lipcowych instrukcjach operacji wstępnych (tj. faktycznie rozwinięcie sił wzdłuż granicy Rzeszy) najpóźniej w nocy z 7 na 8 września. Dwa dni później, rano 6 września, sprecyzował zadania, które armie te (w szczególności zaś, w pierwszej fazie manewru, IV Armia) miały zacząć wykonywać już na terytorium Niemiec, poczynając od nocy z 8 na 9 września. Wyznaczony w ten sposób początek zasadniczej części francuskiej operacji poprzedziły akcje patroli i pododdziałów rozpoznawczych. Ich pierwsze wypady na teren Rzeszy wykonywane były na głębokość ledwie kilkuset metrów - i nie spotkały się z reakcją przeciwnika. Zabawne qui pro quo stanowi fakt, że w tym czasie niemal równolegle zarówno Gamelin, jak i dowodzący niemiecką Grupą Armii C generał Wilhelm von Leeb wyrażali zdziwienie faktem, że "druga strona nie strzela". Nieco dalej Francuzi posunęli się dopiero w nocy z 6 na 7 września, na odcinku III Armii penetrując m.in. kilka opuszczonych przez ewakuowaną ludność wsi po niemieckiej stronie granicy. Kilkukrotnie doszło do wymiany ognia z posterunkami przeciwnika, rany odniósł jeden z francuskich żołnierzy.

Rozpoczęta o świcie 9 września i wstrzymana w godzinach południowych 14 września francuska "ograniczona ofensywa" (co samo w sobie stanowiło logiczny i terminologiczny łamaniec) była krótka. Niemniej jednak - jej przebieg trudno byłoby przedstawić w niedługim tekście. Warto jednak zwrócić uwagę przynajmniej nie niektóre aspekty tej operacji.

Po pierwsze - w tej fazie prowadzono ją relatywnie niewielkimi siłami. Po południu 9 września Gamelin informował premiera Daladiera o zaangażowaniu trzech armii, precyzując, że usytuowana w centrum ugrupowania (i, czego już nie dodał, jedyna bardziej aktywna) IV Armia między rzekami Saarą i Blies atakuje siłami pięciu (faktycznie - czterech z pięciu) dywizji. Na jej lewym skrzydle znajdowała się III Armia, posiadająca w linii jedną dywizję kawalerii i dwie dywizje piechoty. Z kolei po stronie prawej IV Armia sąsiadowała z V Armią, która, wbrew dumnej nazwie - w linii dysponowała siłą dwóch dywizji piechoty. Stan ten w zasadzie nie uległ istotnej zmianie do końca offensive pour la Pologne. Dodać przy tym należy, że wspomniane dywizje nie działały całością sił - zazwyczaj około 1/3 z nich pozostawiając w odwodzie.

Po drugie - we wstępnej fazie działań, do której faktycznie akcja została ograniczona, wielkość zaangażowanych sił była zasadniczo wystarczająca. Co więcej, strona francuska nie była w stanie ani wcześniej podjąć tej operacji, ani znacząco rozbudować realizującego ją ugrupowania. Na przełomie pierwszej i drugiej połowy września wciąż trwała bowiem koncentracja, a jednostki, które ostatecznie ruszyły do akcji, czyniły to często krótko po opuszczeniu transportów, nie zawsze w pełni ukompletowane. Potencjalne możliwości ograniczała tu także decyzja, by do działań zaczepnych skierować w tej fazie tylko dywizje aktywne (tj. czasu pokoju). Skądinąd - przy uwzględnieniu tego ograniczenia najzupełniej prawdziwa stawała się obietnica złożona Polakom w maju: 10 września w akcji, przynajmniej nominalnie, znalazła się połowa rozmieszczonych na froncie północno-wschodnim francuskich dywizji aktywnych.

Po trzecie - choć w poprzedzających operację rozkazach z góry nakazywano, by działanie prowadzić "stopniowo i metodycznie", to postępy francuskich oddziałów okazały się wyjątkowo wręcz powolne, odbiegając in minus od przyjętego terminarza działań. Przyczyny tego stanu rzeczy były dość złożone i wymagać winny odrębnej analizy. Jak się jednak wydaje, do najistotniejszych należały:

- silna i nasilająca się z biegiem czasu obawa przed poważną kontrakcją przeciwnika - w efekcie zaś wielka ostrożność i nastawienie na poły defensywne;

- miny i przeszkody terenowe, którymi wręcz usiany był teren działań;

- aktywność niewielkich, ale wysoce mobilnych i dobrze z reguły dowodzonych sił przeciwnika;

- silny, często bardzo celny i nasilający się w miarę francuskich postępów ogień niemieckiej artylerii;

- niedostateczne wyszkolenie części kadry dowódczej i żołnierzy - choć nominalnie zaangażowane zostały dywizje aktywne, to około 2/3 ich składu stanowili rezerwiści;

- niedostatki sprzętu - np. ogromna różnorodność pochodzącego z mobilizacji materiału samochodowego, który w dodatku często nie spełniał norm i był w znacznym stopniu zużyty;

- warunki terenowe: silne pofałdowanie, lasy, ograniczona liczba dróg bitych;

- warunki pogodowe: przez większość okresu operacji deszczowe chmury i deszcze.

Na marginesie dodać być może warto, że sam głównodowodzący, ostentacyjnie wręcz dystansujący się od częstszego ingerowania w przebieg operacji, ich tempo uważał raczej za zbyt szybkie niż zbyt powolne. Realizujący akcję dowódcy, utyskiwał, po nawiązaniu kontaktu z przeciwnikiem skłonni wydają się od razu przechodzić do fazy ataku, zaniedbując równie co najmniej ważny etap engagement (zaangażowania). Trudno uznać te zarzuty za uzasadnione - z pewnością jednak były charakterystyczne.

Po czwarte: choć działania z góry zakrojone zostały bardzo ostrożnie, to na ich przebieg i przedwczesne zakończenie zasadniczy wpływ miał rozwój wydarzeń w Polsce. Francuscy dowódcy z góry sceptycznie oceniali możliwości stawienia przez alianta ze wschodu dłuższego oporu, ogromne wrażenie wywarło na nich jednak tempo posuwania się wojsk niemieckich, a szczególnie skutki masowego wykorzystania wojsk pancernych i lotnictwa. Warto przypomnieć, że w przeddzień podjęcia działań na froncie zachodnim Niemcy dotarli do Warszawy i podjęli pierwszą, nieudaną próbę jej opanowania. Już dzień później Gamelin w przeznaczonej dla gen. Georgesa Instruction personelle No 1 stwierdził, że spodziewać się należy utraty przez armię polską linii Narwi i Wisły, co spowodować może zwrot większości sił niemieckich przeciwko Francji. Z dotyczącego tego dnia zapisu w Journal des marches et operations Kwatery Głównej Gamelina wynika jednak, że już wówczas Polskę uznawał on za straconą, zastanawiając się tylko, czy po jej opanowaniu Niemcy zwrócą główne siły przeciw Francji, czy też kontynuować będą działania na wschodzie - atakując Rumunię.

Po piąte: konsekwencją takiej postawy Gamelina było jego zachowanie w trakcie przeprowadzonego 12 września w Abbeville spotkania alianckiej Najwyższej Rady Wojennej. Posiedzenie to zwołano skutkiem wywołanych aktywnością premiera Daladiera dążącego do zwiększenia alianckiej pomocy dla Polski (głównie w postaci dostaw sprzętu) obaw brytyjskiego Gabinetu Wojennego, że Francuzi mogą podjąć przedwczesną akcję ofensywną. Gamelin, wykorzystując owe obawy, uzyskał na forum tej konferencji aprobatę dla decyzji o wstrzymaniu działań ofensywnych na froncie zachodnim. Stwierdził też, że ewentualny dłuższy opór Polski nie skłoni francuskiego dowództwa do zmiany tego postanowienia, a jedynie dostarczy aliantom czasu na przygotowania, zatrzyma bowiem znaczną część sił Rzeszy na wschodzie kontynentu.

Wydane wieczorem tego dnia rozkazy - adresatom z poziomu Grupy Armii dostarczone 13 września - istotnie wstrzymały w ciągu następnych kilkudziesięciu godzin prowadzoną siłami IV Armii offensive pour la Pologne. Ani jednak rozmowy prowadzone w następnych dniach z przedstawicielami armii brytyjskiej, ani wydana 15 września Instruction personelle et secrete No 5 nie wskazują, by Gamelin deklaracje z Abbeville (których brzmienie niebawem zresztą wprost zanegował) uznał w jakimkolwiek stopniu wiążące. Nadal bowiem, choć znów tylko w sferze deklaracji, informował o zamiarze przeprowadzenia "testowego" ataku na wybrany odcinek Linii Zygfryda. Do ponownego zwrotu ku bardzie] aktywnym działaniom nie skłaniały Gamelina doniesienia o zagrożeniu Polski ze strony ZSRR, znane we francuskiej Kwaterze Głównej co najmniej od wieczora 15 września.

W świetle powyższych uwag podkreślić trzeba, że konferenc]a w Abbeville stanowi jeden z najbardziej zafałszowanych elementów wydarzeń związanych z francuską offensive pour la Pologne. Historycy, w tym szczególnie badacze polscy, koncentrują się na przywoływaniu najbardziej bulwersujących fragmentów jej protokołów (których w całości zresztą nie znają) - całkowicie w zasadzie ignorując realne ich znaczenie. Tymczasem, choć francuskie poczynana istotnie początkowo wywołały nerwowość w niemieckich dowództwach na froncie zachodnim, to wobec bardzo powolnych postępów Francuzów dość szybko została ona opanowana. Do 12 września offensive pour la Pologne bezpośrednio nie spowodowała wycofania żadnych znaczących sił z frontu polskiego - i wobec wiedzy o francuskich planach trudno przypuszczać, by stan ten miał ulec zmianie w następnych dniach. Tym bardziej że, jak warto przypomnieć, kolejna, wciąż jeszcze potencjalnie nie bardzo groźna dla strony niemieckiej faza serii francuskich operacji zaplanowana została przez gen. Georgesa dopiero na 30. dzień po mobilizacji, tj. w praktyce na przełom września i października. A choć oczywiście termin ten mógł ulec przyśpieszeniu, nic nie wskazuje, by poważnie o tym myślano.

Po szóste: bez większego znaczenia są kierowane pod adresem aliantów zachodnich oskarżenia, że o ustaleniach z Abbeville nie poinformowano Polaków. Ustaleń tych, jak wyżej wskazano, od początku nie zamierzali honorować sami uczestnicy konferencji. W dodatku, przynajmniej w Londynie, pozostawały one nieznane nawet tym, którzy, by były realizowane, znać je powinni - w tym szefom sztabów czy najwyższym urzędnikom Foreign Office. Nieco paradoksalnie podstawową z "abbevillańskich" treści znali za to, niekoniecznie formalnie tu poinformowani, przedstawiciele Rzeczypospolitej. Obecnie zostaliśmy skazani na samych siebie i liczyć możemy jedynie na pomoc materiałową, donosił z Londynu przed południem 15 września szef świeżo zainstalowanej tam polskiej misji wojskowej gen. Mieczysław Norwid-Neugebauer.

Oczywiście wszystko to pozostało bez większego już znaczenia. W początkach drugiej połowy września strona francuska wciąż nie posiadała nad stopniowo wzmacnianą obroną przeciwnika przewagi, która mogłaby pozwolić na podjęcie zakończonej powodzeniem próby przełamania linii umocnień wzniesionych na zachodniej granicy Rzeszy. Na dalszą, śpiesznie realizowaną wobec perspektywy niemieckiego kontruderzenia koncentrację sił zabrakło czasu. 16 września Gamelin informował co prawda brytyjskich sojuszników, że owa koncentracja zakończona zostanie 24 września - pewne jest jednak, że o podjęciu wykonywania dotyczącej Linii Zygfryda części "instrukcji No 5" bezpośrednio po upływie tego terminu nie mogło być mowy.

Ostatecznie o dalszym biegu wydarzeń przesądziła rozpoczęta o świcie 17 września, na Zachodzie spodziewana już od kilku dni (i jako potencjalne zagrożenie sygnalizowana polskiemu sojusznikowi), agresja wschodniego sąsiada Rzeczypospolitej. Kwestia poczynań ofensywnych, które miałyby zostać w bliskiej przyszłości podjęte na terenie Rzeszy, błyskawicznie zniknęła z alianckiej agendy. Powrócić do niej miała kilka miesięcy później, gdy francuscy sztabowcy ponownie pochylili się nad mapami Saary, kreśląc na nich strzałki nieco podobne do tych, które pojawiały się tam latem roku 1939.

Ale to już była zupełnie inna historia.