Rzeczpospolita - 1999.05.08
Dziesiąta rocznica "Gazety Wyborczej"
RAFAŁ KASPRÓW, LUIZA ZALEWSKA
Od nędzy do pieniędzy
Takiego deszczu milionerów jeszcze w Polsce nie było. Każdy z pakietów akcji, które posiada kilkudziesięciu pracowników spółki Agora, wydawcy "Gazety Wyborczej", wart jest około miliona dolarów. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wielki sukces, jaki odniósł największy dziś w Polsce dziennik.
Nie ma wolności bez "Solidarności"
Pierwszy niezależny od władz PRL dziennik powstał dzięki porozumieniu zawartemu podczas obrad Okrągłego Stołu. Ustalono wówczas, że "Gazeta Wyborcza" skorzysta z ulgowych cen reglamentowanego papieru. Tytuł dziennika nawiązywał do czerwcowych wyborów parlamentarnych, w wyniku których po raz pierwszy od dziesiątek lat Polacy mogli wybrać w demokratyczny sposób jedną trzecią posłów i cały Senat. O tym, że "Gazetą" będzie kierował właśnie Adam Michnik, zdecydował Lech Wałęsa.
Pierwszy numer ukazał się w poniedziałek 8 maja 1989 r. Wydała go spółka Agora, którą założyli Andrzej Wajda, Zbigniew Bujak i Aleksander Paszyński. Kapitał zakładowy wynosił 15 zł (150 tys. starych zł), a każdy z założycieli objął po jednej trzeciej akcji.
W pierwszym numerze zamieszczono zdjęcie i list Lecha Wałęsy oraz sylwetki kandydatów do parlamentu z listy Komitetu Obywatelskiego. Tuż pod tytułem znajdował się napis "Nie ma wolności bez <<Solidarności>>" wraz z symbolem popularnego wówczas związku zawodowego. Drugi numer "Gazety Wyborczej" ukazał się również jako dodatek do francuskiego dziennika "Liberation", który tego dnia kosztował o dwa franki drożej. Pieniądze zostały przeznaczone na rozwój "Gazety".
Dziennik zaczynał od zera, bez ogłoszeń i reklam. - Na początku nie byliśmy w stanie drukować wystarczająco dużo egzemplarzy, by zaspokoić popyt. Ludzie odbijali gazetę na ksero i sprzedawali. Nam to jednak nie przeszkadzało - mówi Rawicz. Pierwsze numery przewoziła starym maluchem Helena Łuczywo.
Przez pierwsze tygodnie pracownicy "Gazety" nie otrzymywali pensji. O pieniądze nie wypadało pytać, bo dziennik był czymś więcej niż zwykłym miejscem pracy. Nawet solidarnościowi drukarze z innych drukarni przyjeżdżali do "Gazety" pracować za darmo, po godzinach.
Pieniądze z zagranicy
Znaczna część dziennikarzy trafiła do "Gazety" z wydawanego w podziemiu "Tygodnika Mazowsze". Przejęto z niego również część sprzętu. Do "Tygodnika" trafiało wiele pieniędzy i darów zarówno z Polski, jak i zagranicy.
W 1990 r. w paryskiej "Kulturze" Irena Lasota, która zajmowała się pomocą dla podziemnej prasy w Polsce, opublikowała sprawozdanie finansowe, z którego wynikało, że "TM" otrzymał dwa razy po 500 dolarów w latach 1985 - 1986. To niewielka kwota - dużo mniejsze podziemne gazety otrzymywały zazwyczaj więcej pieniędzy. - Do "Tygodnika" i tak trafiała znaczna część pomocy z zagranicy. Uznaliśmy więc, że tym razem wsparcie należy się też innym gazetom - wyjaśnia Irena Lasota.
Początkowo pożyczek udzielały "Gazecie" także osoby prywatne m. in. dwoje Amerykanów, Rea Hederman i Robert Silvers, późniejsi współudziałowcy. Oboje związani z "The New York Review of Books".
W lipcu 1991 r. Jacek Maziarski, ówczesny działacz Porozumienia Centrum, powiedział "Życiu Warszawy", że Agora "powstała z pieniędzy przeznaczonych na całą ówczesną opozycję". Agora pozwała go do sądu. Maziarski proces przegrał i musiał przeprosić gazetę za swoją wypowiedź. W trakcie procesu sąd ustalił, że "Gazeta" dostała kredyt z X oddziału Banku PKO BP w lipcu 1989 r. Poza tym Stowarzyszenie Solidarności Francusko-Polskiej przekazało ok. 400 tys. dolarów, głównie na sfinansowanie przekazania przez "Le Monde" maszyn drukarskich oraz wsparcie rozruchu gazety. Maszyn nie udało się nigdy złożyć, ale Agora mogła wziąć pod nie kredyty.
W 1990 r. Kongres Polonii Amerykańskiej przekazał "Gazecie" 55 tys. dolarów od National Endowment for Democracy na pokrycie podstawowych wydatków technicznych dziennika. W tym samym czasie 20 tys. funtów trafiło z brytyjskiego know-how na modernizację systemu komputerowego.
Jak wspomina Wanda Rapaczyńska, dopiero w połowie 1993 r. firma przestała się martwić, czy wystarczy w kasie pieniędzy na wypłaty. Wtedy Agora dostała pierwszy duży kredyt - 8 mln dolarów - z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
Pierwszy niekomunistyczny dziennik
"Gazeta" błyskawicznie zdobyła silną pozycję na rynku prasowym. Źródeł sukcesu było kilka, ale najważniejsze to ogromna sympatia czytelników do nowego, niekomunistycznego tytułu oraz wielka rewolucja w polskim dziennikarstwie, jakiej dokonał ten dziennik. Prostota i komunikatywność języka oraz nieograniczony dobór tematów (choć początkowo redaktorzy dziennika musieli jeszcze zmagać się z cenzurą) sprawiły, że PRL-owskie gazety nie były dla "Wyborczej" poważną konkurencją.
Nic więc dziwnego, że pod koniec 1990 r. średni dzienny nakład "Gazety" sięgał już 500 tys. egzemplarzy. W tym samym czasie inne środowiska opozycyjne przejmowały stare, PRL-owskie tytuły (np. "Życie Warszawy", "Sztandar Młodych", "Express Wieczorny", "Rzeczpospolitą"), ale najczęściej okazywało się, że nowi szefowie dzienników nie radzą sobie z takimi wyzwaniami. "Gazeta" przejmowała nie tylko czytelników tych dzienników, ale i poważną część drobnych ogłoszeń, szybko stając się liderem i w tej dziedzinie.
Równolegle rozrastał się majątek Agory. W sierpniu 1993 r. spółka zyskała amerykańskiego inwestora firmę Cox, która nabyła 13,2 proc akcji spółki. Rok 1993 przyniósł też duży kolorowy dodatek - "Magazyn". Dwa lata później wprowadzono nowoczesne metody usług ogłoszeniowych i dokonano istotnej zmiany szaty graficznej.
Gazeta niecałej opozycji
"Gazeta" miała być dziennikiem całej opozycji okrągłostołowej, ale już po roku okazało się, że jest gazetą tylko jej części. - To naturalne, opozycja przecież sama się rozbiła. Zresztą nie zamykamy się przed nikim. Publikują u nas przecież i Stefan Niesiołowski, i Leszek Moczulski - mówi Juliusz Rawicz, zastępca redaktora naczelnego "GW".
Swą linię polityczną "Gazeta" ujawniła jeszcze przed pierwszą rocznicą powstania. Zaangażowała się w "wojnę na górze", czyli spór w obozie solidarnościowym między zwolennikami Tadeusza Mazowieckiego a Lecha Wałęsy, po stronie ówczesnego premiera. Oburzona atakami na Wałęsę Komisja Krajowa "Solidarności" jesienią 1990 r. pozbawiła dziennik prawa do używania logo związku.
Nie wszyscy dziennikarze "Wyborczej" byli zadowoleni z opowiedzenia się po jednej ze stron. Zdarzało się, że z tego powodu tracili pracę. - Jestem reporterem, którego rolą jest dostarczanie faktów, a w trakcie kampanii prezydenckiej nalegano, bym wartościował kandydatów i w swych tekstach opowiedział się za Mazowieckim - wspomina Krzysztof Leski, dziś dziennikarz BBC. - Popadłem wówczas w poważny konflikt z kierownictwem "Gazety", potem zawieszono mnie pod byle pretekstem w prawach reportera, przeniesiono do działu zagranicznego, a potem wysłano na półtoraroczny bezpłatny urlop.
- Nie pamiętam, z jakich powodów odszedł Krzysztof Leski. Jeżeli dlatego, że uważał, że reprezentuje inną linię polityczną, to być może tak właśnie było - mówi Rawicz.
Jednak dla wielu dziennikarzy gazeta Michnika to wymarzone miejsce pracy. - Każdy tytuł ma swoje sympatie i antypatie. Czasami kogoś nie wypada zaatakować na łamach i takie sytuacje zdarzają się we wszystkich dziennikach w Polsce - mówi publicysta "Gazety", przez pięć lat szef działu kultury, Michał Cichy. Jego zdaniem, to najciekawsze i najbardziej różnorodne pismo w kraju. - Można tu na przykład zamieszczać obszerne eseje, na które w innych pismach nie ma miejsca - dodaje. Dla wielu dziennikarzy "Gazeta" była drugim domem.
- Tak było i ze mną. Na półtora roku odszedłem do telewizji, bo chciałem spróbować czegoś innego, ale wróciłem - mówi Artur Domosławski, publicysta.
Nie wszyscy zadowoleni
W tamtym okresie Adam Michnik zaczął publicznie okazywać sympatię Wojciechowi Jaruzelskiemu. Podczas wspólnego występu w telewizji francuskiej naczelny "Wyborczej" stanął w obronie ówczesnego prezydenta atakowanego przez dziennikarzy. - Odpieprzcie się od generała - rzucił w stronę telewizyjnych kamer, kiedy dziennikarze indagowali Jaruzelskiego.
Kolejnym powodem niezadowolenia części dziennikarzy "Gazety" był wewnętrzny okólnik wydany na początku 1991 r. Ograniczał on współpracę z innymi mediami, ale - co ważniejsze - zakazywał dziennikarzom publicznego prezentowania poglądów sprzecznych z linią programową pisma. - Linii programowej nigdy nie sformułowano na piśmie, spytaliśmy wówczas szefów, co możemy mówić na temat ustawy antyaborcyjnej. Usłyszeliśmy, że "Gazeta" nie zajmuje wyraźnego stanowiska w tym sporze, więc nie możemy sprzeciwiać się nowym przepisom ani ich popierać - mówi Grzegorz Górny, wówczas młody dziennikarz działu reportażu dziennika Michnika, dziś redaktor "Frondy". - "Gazeta" coraz mocniej nas krępowała, zdarzało się, że wysyłano mnie na reportaż z gotową instrukcją: poprzeć tego, zaatakować tamtego. Ten sposób pisania nie odpowiadał mi i gdy odszedłem, poczułem wielką ulgę.
Adam Michnik żałuje
Gdy kończyła się kadencja Lecha Wałęsy, naczelny "Gazety" uznał zaangażowanie w wybory sprzed pięciu lat za duży błąd. Żałował jednoznacznego poparcia dla Tadeusza Mazowieckiego, żałował również czynnego udziału w "wojnie na górze".
- W tym dramatycznym konflikcie nie zachowaliśmy neutralności. Zajmowaliśmy wyraziste stanowisko, stojąc po stronie Mazowieckiego, po stronie polityki Balcerowicza, Kuronia, Skubiszewskiego. Aprobowaliśmy filozofię "grubej kreski" w tym znaczeniu, które nadawał jej Mazowiecki - pisał Adam Michnik w szóstą rocznicę "Gazety" i przyznawał: - Nie szczędziłem złośliwości politykom Porozumienia Centrum i Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, nie szczędziłem ich także prezydentowi Wałęsie. Szczerze dzisiaj boleję nad każdą niesprawiedliwością, którą wyrządziłem swoimi słowami.
"Wyborcza" kreuje
Jednak i później "Gazeta" wielokrotnie zajmowała wyraźne stanowisko w sporach politycznych. Jej rola jednak znacznie różni się od innych dzienników (na przykład "Trybuny" czy "Życia"), którym często zdarza się popierać publicznie zgłoszone koncepcje zaprzyjaźnionych polityków, a potem wcielać je w życie. "Gazeta" jest dużo bardziej samodzielna - sama kreuje wydarzenia polityczne albo przynajmniej starannie przygotowuje pod nie grunt.
Pierwsze próby zakończyły się wielkim sukcesem. Hasło "Wasz prezydent, nasz premier" zaskoczyło ponoć nawet Tadeusza Mazowieckiego, któremu przyszło osobiście je zrealizować. Skuteczna okazała się kampania "Gazety Wyborczej" przeciwko rządowi Jana Olszewskiego. Z poglądami gazety sprzęgły się wówczas działania polityków Unii Demokratycznej: ówczesny poseł UD Jan Maria Rokita złożył wniosek o wotum nieufności dla tego rządu, którego głosowanie przyspieszyła afera lustracyjna.
Lustracja brudzi
Długo skuteczny był również ostry sprzeciw wobec lustracji (początkowo podzielany przez UD), który bardzo opóźnił ujawnianie współpracowników PRL-owskich służb specjalnych.
- Byliśmy i jesteśmy przeciwnikami lustracji przede wszystkim dlatego, że nie wierzymy w wiarygodność materiałów Służby Bezpieczeństwa. Nie udało nam się jednak przekonać wszystkich, dlatego mamy to, co mamy. Lustracja bardziej brudzi niż czyści - mówi Juliusz Rawicz, wicenaczelny "Gazety".
Czy poglądy "Wyborczej" w sprawie lustracji nie mają żadnego związku z udziałem Adama Michnika w tzw. komisji ds. zbiorów archiwalnych? W 1990 r. naczelny "Gazety" i zarazem poseł Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, został członkiem komisji, która zajmowała się badaniem zasobów archiwów służby bezpieczeństwa. Jak wynika z odpowiedzi Janusza Pałubickiego koordynatora służb specjalnych na interpelację poselską w tej sprawie, Michnik miał dostęp do teczek tajnych współpracowników SB. Według Pałubickiego, w zbiorach archiwalnych UOP nie ma żadnych dokumentów wyjaśniających, na jakiej podstawie ta komisja działała.
Niewykluczone, że zasługą "Gazety" jest w pewnej mierze obecny kształt Unii Wolności. Wczesną wiosną 1995 w czasie rywalizacji o przywództwo tej formacji dziennik Michnika delikatnie popierał Leszka Balcerowicza - tak przynajmniej interpretowali to sami unici. "Gazeta" forsowała również Jacka Kuronia - jako unijnego kandydata na prezydenta w 1995 r. - i ostatecznie to Kuroń ubiegał się o prezydencki fotel.
Z Kwaśniewskim i Cimoszewiczem
Nie zawsze jednak starania "Gazety" kończyły się sukcesem. Sam Kuroń - mimo silnego poparcia gazety i dramatycznych apeli Michnika, by na jego rzecz wycofał się Aleksander Kwaśniewski - zdobył w wyborach nieco ponad 9 proc. głosów.
Podobnie było w czasie burzliwych miesięcy działania koalicyjnego rządu SLD - PSL, który nie mógł uporać się ze "sprawą Olina". W ostatnich dniach stycznia 1996 r. na łamach "Gazety" Michnik wezwał SLD i PSL oraz UW i UP do "przedłożenia interesu państwowego ponad interesy partykularne swoich ugrupowań", czyli stworzenia wielkiej koalicji. I jeszcze tego samego dnia prezydent Kwaśniewski zaprosił do siebie liderów UW. Ci jednak odrzucili ten pomysł, proponując w zamian ponadpartyjny Rząd Odbudowy Wiarygodności Państwa. Ostatecznie powstał rząd Włodzimierza Cimoszewicza.
Do dziś nie udało się zrealizować wspólnego manifestu Michnika i wicemarszałka Sejmu Włodzimierza Cimoszewicza (SLD) z września 1995 r. We wspólnym artykule "O prawdę i pojednanie" apelowali o przerwanie konfrontacji między obozem posierpniowym i postkomunistycznym. Apel o "dialog w prawdzie na rzecz prawdy i pojednania" ukazał się na dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi. "Uważamy, że winna powstać grupa złożona z osób zaufania publicznego, która przygotowałaby swój <<raport dla prawdy i pojednania>>. Muszą tam znaleźć się ludzie z różnych obozów, z różnych stron polskiej barykady. Muszą oni podjąć próbę wspólnej oceny naszej najnowszej historii, ukazując możliwie najpełniej prawdę o wydarzeniach, ludziach, ich postawach, motywach, wyborach, o panującym systemie" - napisali Michnik z Cimoszewiczem. Apelowali, by nowy prezydent podjął się takiego zadania.
Jesteśmy gazetą polityczną
- Jesteśmy gazetą niezależną od biznesu, reklamodawców i polityków, ale nie od polityki. Bo jesteśmy gazetą polityczną - mówi Juliusz Rawicz. - Kreujemy sytuacje, wydarzenia, gdy chcemy popularyzować nasz pogląd na daną sprawę. Tak robią wszystkie gazety. Ale bez przesady z tą skutecznością: w 1990 r. Mazowiecki przegrał, pięć lat później przegrał Wałęsa, lustracji nie udało się zablokować - mówi Rawicz.
Przez wiele lat "Gazeta" nie zmieniła sposobu przedstawiania czytelnikowi własnych opinii. Znaczna część światowych dzienników wyodrębnia specjalną stronę na redakcyjne komentarze i bardzo dba o to, by wyraźnie oddzielić je od informacji. "Gazeta" tymczasem do dziś publikuje komentarze bezpośrednio pod tekstem nawet na pierwszej stronie.
- Próbowaliśmy wprowadzić osobną stronę z komentarzami, ale to nie wyszło. Stara koncepcja pod względem dziennikarskim była atrakcyjniejsza - mówi Rawicz.
Z sondaży opublikowanych trzy lata temu w "GW" wynika, że jeśli chodzi o powiązania z partiami politycznymi, czytelnicy najbardziej utożsamiają ją z Unią Wolności. Ostatecznym potwierdzeniem tak bliskich związków stało się przekazanie przez Agorę na konto wyborcze UW 300 tys. zł przed ostatnimi wyborami do parlamentu.
Lider wszystkich rankingów
Pierwszy numer "Gazety" ukazał się w 150 tys. egzemplarzy.
Dziś nakład dziennika w tygodniu waha się między 470 a 520 tys. egzemplarzy, w weekendy dochodzi do 750 tys. Średnia dzienna sprzedaż w dwóch pierwszych miesiącach tego roku wyniosła 458 tys. egzemplarzy (według danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy). "Gazeta" przewodzi we wszystkich zestawieniach - jest dziennikiem o największym nakładzie i największym czytelnictwie w Polsce. W pierwszym kwartale tego roku (jak wynika z Polskich Badań Czytelnictwa '99 prowadzonych przez SMG/KRC) "Gazetę" każdego dnia czytało przeciętnie 2,2 mln Polaków powyżej 15. roku życia.
Każdy egzemplarz "Gazety" składa się z trzech części: grzbietu głównego, dodatku tematycznego (np. motoryzacyjnego, mieszkaniowego, komputerowego) i dodatku regionalnego (który przygotowuje 18 redakcji regionalnych).
Znaczenie, jakie dziennik przywiązuje do dodatków regionalnych, i ich silny wpływ w regionach Polski spowodowały, że "Gazeta" dawno przestała mieć charakter wyłącznie gazety ogólnopolskiej. Dodatki stanowią niejednokrotnie poważną konkurencję dla silnie zakorzenionych w regionie lokalnych tytułów.
Aby wzmocnić obecność na lokalnych rynkach prasowych, Agora wydaje jeszcze sześć tygodników regionalnych, w tym cztery w samym tylko regionie bydgosko-toruńskim. Tygodniki redagują dziennikarze regionalnych oddziałów "Gazety".
W czwartki ogólnopolska "Gazeta" poszerza się o "Magazyn", w piątki o "Gazetę Telewizyjną", w soboty o nowy dodatek dla kobiet "Wysokie Obcasy".
Wielkie sukcesy i udane akcje
W ciągu dziesięciu lat istnienia "Gazety" opublikowano na jej łamach wiele istotnych artykułów. Maciej Gorzeliński i Piotr Najsztub ujawnili korupcję w polskiej policji. Opisanie afery związanej z bankiem Davida Bogatina doprowadziło do jego ekstradycji do USA. "Gazeta" szczegółowo śledziła rozwój imperium Elektromisu i badała przyczyny uchwalenia przez Radę Ministrów zakazu importu żelatyny.
Bez wątpienia największą akcją społeczną "Gazety" była walka o prawa kobiet, które w godnych warunkach chcą rodzić dzieci - "Rodzić po ludzku". Publiczne piętnowanie szpitali, które najmniej dbają o pacjentki, i chwalenie placówek, które polecały czytelniczki, zrewolucjonizowało polskie oddziały położnicze. Mniejsze efekty przyniosła akcja "Mieszkać po ludzku", w ramach której dziennik radzi, jak tanio i ładnie zbudować własne mieszkanie. Trudno też zaliczyć do udanych walkę z nadużywaniem alkoholu.
"Gazeta" pomaga nawet rzucić palenie papierosów. Zwycięzcy corocznego konkursu "Rzuć palenie razem z nami" mogą wyjechać na tygodniową wycieczkę do Rzymu. Na łamach dziennika roi się od wielu drobnych akcji - kojarzenia osób, które chcą wyjechać autem na wakacje czy gotowe są przygarnąć bezdomne zwierzęta.
Radiowe imperium
Niezauważalnie zaczęło rozrastać się radiowe imperium Agory. Już w rok po uruchomieniu dziennika firma zaczęła inwestować w media elektroniczne.
Pierwsze było Radio Zet, które założyła spółka Radio-Gazeta należąca do Agory. Zdaniem wielu obserwatorów, szyld i konotacje polityczne "Gazety" ułatwiły zdobycie koncesji dla tej stacji. W 1991 r. Agora przekazała 90 proc. udziałów pracownikom stacji, a w 1998 r. odsprzedała już wszystko. - Jako mniejszościowy udziałowiec nie mieliśmy wpływu na strategię i działalność Radia Zet. Poza tym aktywnie zaangażowaliśmy się w stacje lokalne - tłumaczyła w prasie Wanda Rapaczyńska.
Agora zaczęła kupować udziały lokalnych stacji od 1996 r. Dziś związana jest z dziesięcioma rozgłośniami. W samym Poznaniu ma udziały w dwóch stacjach: Radiu 88,4 FM, Radiu POP, a z trzecią - Klasyka FM - jest stowarzyszona poprzez Biuro Obsługi Radiowej.
Teraz, w nowym procesie koncesyjnym, Agora ubiega się o poszerzenie częstotliwości dla ponadregionalnej stacji Tok FM (dawne Inforadio). Stara się też o koncesje dla nowych rozgłośni w ośmiu miastach m.in. w Łodzi.
Telewizja nieprzewidywalna
Z dużo mniejszym powodzeniem Agora inwestuje w rynek telewizyjny. Pierwsza - i jak na razie - ostatnia inwestycja to kupno 22,5 proc. akcji (dziś ma 17,9 proc.) Telewizyjnej Korporacji Partycypacyjnej, czyli kodowanej telewizji Canal Plus. W 1997 r. Agora zapłaciła za to 98 mln zł.
Początkowo intensywnie wspomagała Canal Plus: nie zabezpieczonymi pożyczkami w wysokości 5,5 mln dolarów na 50 lat i kredytem - w ramach umowy akcjonariuszy TKP - w wysokości 1,7 mln marek. Nie pomogło to jednak kodowanej stacji, gdyż na rynku pojawił się nie koncesjonowany konkurent - telewizja HBO oraz zagraniczna platforma cyfrowa Wizja TV. Zmusiło to Canal Plus do uruchomienia własnej platformy o dwa lata wcześniej niż planowano, a więc do dodatkowych gigantycznych wydatków. Agora postanowiła już w to nie wchodzić - w prospekcie emisyjnym zapewniła, że na razie nie zamierza inwestować w Canal Plus, nie ma obowiązku wspierać finansowo TKP i nie pomoże platformie cyfrowej tworzonej przez kodowaną stację.
- Rynek telewizyjny jest dziś nieracjonalny, nieprzewidywalny i uwikłany politycznie. Nasze dalsze inwestycje byłyby więc niecelowe - mówi Wanda Rapaczyńska.
Mocne wejście
Trzy tygodnie przed dziesiątą rocznicą wydania pierwszego numeru "Gazety" Agora zadebiutowała na giełdzie. Tego dnia jedna akcja warta była 49,9 zł (wczoraj w południe kurs wynosił 45,5 zł). Agorę wyceniono na 2,83 mld zł, co oznacza, że jest obecnie jedną z największych giełdowych spółek w Polsce. Debiut okazało się wielkim sukcesem. W tym samym dniu w Polsce pojawiło się kilkadziesiąt osób, które posiadają akcje warte około miliona dolarów. Przynajmniej pięć osób z tego grona uplasuje się w czołówce największych prywatnych inwestorów giełdowych.
Prospekt emisyjny Agory informuje, że sukces spółki zależy w dużym stopniu od aktywnego zaangażowania trzech członków zarządu: Wandy Rapaczyńskiej, Piotra Niemczyckiego, Heleny Łuczywo, a także redaktora naczelnego Adama Michnika. Według prospektu odejście każdej z tych osób mogłoby spowodować niekorzystny wpływ na działalność spółki. Członkowie zarządu są właśnie największymi beneficjentami wejścia spółki na giełdę.
Nie myśleliśmy o pieniądzach
Akcje Agory otrzymało około 1,6 tys. pracowników. Jednak 96 spośród nich, będących kluczowymi pracownikami firmy, posiada pakiety znacznie wyższe niż pozostali (oni też głównie zdecydowali o takim właśnie rozdziale akcji).
Osoby te w większości były związane z "Gazetą" od początku jej istnienia. Ponad dwadzieścia osób stało się współwłaścicielami gazety jeszcze w 1990 roku. W 1998 r. osoby te zgodziły się na to, aby dodatkowe 75 osób zostało współwłaścicielami spółki. 96 kluczowym pracownikom przypada w udziale od kilku tysięcy do ponad 1,7 mln akcji - w sumie ponad 19 mln akcji o wartości prawie 1 mld zł. Najwięcej otrzymały cztery osoby: Helena Łuczywo (wiceprezes Agory), Piotr Niemczycki (wiceprezes Agory), Wanda Rapaczyńska (prezes Agory), Juliusz Rawicz (wicenaczelny "Gazety"). Niewiele mniej niż milion akcji otrzymali również: Seweryn Blumsztajn (kieruje lokalnymi dodatkami), Ernest Skalski (komentator "Gazety") i Piotr Pacewicz (wicenaczelny "Gazety"). Rekordzistą jest Piotr Niemczycki którego 1,7 mln akcji warte jest ok. 80 mln zł.
Mimo że posiadane akcje mają znaczną wartość, nie zawsze osoby, które je otrzymały wiedzą, ile ich mają. - Nie wiem, ile akcji posiadam. Nigdy mnie to nie interesowało - mówi Juliusz Rawicz.
Helena Łuczywo stanie się jedną z najbogatszych Polek. Pakiet akcji będących własnością Niemczyckiego plasuje go wśród największych polskich inwestorów giełdowych między Michałem Sołowowem, współwłaścicielem Echo Investment, a Sobiesławem Zasadą, znanym potentatem samochodowym. - Kiedy zakładaliśmy gazetę, nikt nie myślał o pieniądzach. I teraz w moim życiu również nic się nie zmieni - mówi Piotr Niemczycki.
W grupie pracowników, którzy mogli nabyć spore pakiety akcji warte po kilka milionów złotych, jest wielu znanych dziennikarzy: Michał Cichy, Piotr Stasiński, Edward Krzemień, Joanna Szczęsna, Anna Bikont i Ewa Milewicz. Akcje warte ponad 1 mln dolarów staną się także własnością założycieli dziennika: Zbigniewa Bujaka, obecnie polityka UW, i Andrzeja Wajdy, reżysera filmowego. Pracownik sekretariatu redakcji uzyskał akcje o wartości 4,4 mln zł, były szef jednego z działów, a obecnie dyrektor w spółce - 24,3 mln zł, zaś obecny szef jednego z działów - 7,5 mln zł. Pakiet akcji jaki ma szef innego działu wart jest 5,8 mln zł, zaś szefa jeszcze innego działu - 11,5 mln zł. Szef jednego z dodatków regionalnych ma akcje warte 14,9 mln zł, a innego - 2,7 mln zł.
Żadna z akcji posiadanych przez kluczowych pracowników spółki nie może jednak być sprzedana od razu. Dopiero w lipcu przyszłego roku będą mogli zbyć 20 proc. akcji, a potem co roku po 10 proc. W rezultacie całość akcji będzie można sprzedać dopiero po 10 latach.
Michnik nie wziął akcji
Równocześnie pięć osób: Łuczywo, Rapaczyńska, Niemczycki, Blumsztajn i Rawicz przejęło kontrolę nad Agorą Holding posiadającą z kolei 19,2 mln akcji Agory, wartych dziś blisko miliard złotych.
- To system wzorowany na wielu gazetach zachodnich, szczególnie amerykańskich. Te pięć osób odgrywa rolę strażników niezależności gazety. Posiadanie akcji Agory Holding nie wiąże się z żadnymi korzyściami. Jeżeli kiedyś doszłoby do ich sprzedaży, to pieniądze uzyskane w ten sposób, zgodnie ze statutem spółki Agora Holding, mogą być przekazane wyłącznie na cele charytatywne - wyjaśnia Rapaczyńska.
Adam Michnik nie wziął żadnej akcji. Timothy Garton Ash, angielski historyk i publicysta, napisał niedawno, że: "Michnik nie ma żadnego problemu, co zrobić z tymi pieniędzmi. Już wcześniej zdecydował się nie wziąć akcji. Zrezygnował z miliona dolarów. Powiedział mi, że jego niezależność intelektualna i redagowanie gazety mogłyby na tym ucierpieć, zmuszać do myślenia o tym, jaki to ma wpływ na wartość akcji. Nikt dziś nie może oskarżyć Michnika o kierowanie gazetą w celu zarobienia pieniędzy. Ale to nie znaczy, że ktoś nie spróbuje, kiedy ludzie uzmysławiają sobie, jak bogata i wpływowa jest Agora." - pisał Ash w lutym 1999 w amerykańskim tygodniku "The New Yorker".
Pozostali dostali mniej
Do rąk reszty pracowników spółki - od pracowników technicznych po dziennikarzy - trafiły już dużo mniejsze pakiety akcji - do ok. 6 tysięcy. W sumie między 1,5 tys. pracowników rozdzielono 2,2 mln akcji. Kto dokładnie ile dostał, nie ujawniono. Znane są tylko ogólne zasady rozdziału pakietów - premiowany był przede wszystkim staż pracy ze szczególnym uwzględnieniem okresu zakładania gazety i pierwszych lat jej istnienia. Ofertę adresowano do konkretnych osób, dlatego kilkuset z pracowników Agory z najkrótszym stażem pracy nie mogło w ogóle kupić akcji.
- Zdarzyło się, że dobry dziennikarz, który pracuje u nas od niedawna, otrzymał znacznie mniej akcji niż sprzątaczka pracująca od początku - mówi Rawicz.
Jeden ze znanych dziennikarzy działu krajowego "Gazety", pracujący tam od końca 1991 r., otrzyma na przykład około 4 tysięcy akcji. - Sądzę, że inni otrzymali podobną liczbę, choć wiem, że kierownictwo więcej. Swoich akcji nie zamierzam sprzedać. To będzie rodzaj mojego zabezpieczenia na przyszłość - mówi.
Spora część akcji zostanie jeszcze podzielona w ramach programów "motywacyjnych". Dostanie je w przyszłości ok. 300 pracowników spółki, m.in. dziennikarze, kierownicy pionów i firm Agory, jeśli zrealizują założony wcześniej plan związany z rozwojem spółki. Na przykład szefowie stacji radiowych, kiedy podwyższą o określony procent słuchalność swojej rozgłośni. - Ustalanie efektu, jaki powinno się osiągnąć, odbywa się w wyniku negocjacji. W ten sposób wyznacza się górną granicę realnych możliwości i mobilizuje do ich osiągnięcia - tłumaczy Rapaczyńska.
Film na urodziny
Co roku "Gazeta" bardzo uroczyście świętuje swoje rocznice. Pięciolecie uświetnił film dokumentalny w telewizji publicznej, kierowanej wówczas przez Wiesława Walendziaka. - Film ten powstawał w dużych bólach - wspomina Piotr Zaremba, ówczesny szef publicystyki I programu TVP. - Jeszcze przed napisaniem scenariusza, podczas rokowań z szefami "Gazety" najpierw nie zgodzili się oni, by film przygotowała "podejrzana" dla nich ekipa "Pulsu Dnia". Potem odrzucili większość kandydatur osób z prawej strony, które miały wypowiadać się o "Gazecie", m.in. Ryszarda Legutki, Czesława Bieleckiego i Tomasza Strzembosza. Nikt, kogo szefowie dziennika nie zaakceptowali, w dokumencie ostatecznie nie wystąpił. "Gazeta" wymusiła na telewizji pełną kontrolę nad każdą sekundą tego filmu.
W tym roku telewizja publiczna planuje poświęcić "Gazecie" trzy programy.
JAK TO ZROBIONO
W styczniu 1998 do Agory Holding przystąpiło 75 udziałowców stanowiących wyższą kadrę kierowniczą gazety. Ze spółki wystąpił wówczas Adam Michnik, którego udziały umorzono. Kapitał własny podniesiono ze 150 zł do 52,14 tys zł. Po tej operacji inwestorzy posiadali udziały o wartości od 5 zł do 468,37 zł. Następnie wniesiono je do spółki Agora-Gazeta w zamian za jej udziały. Za wkłady wydano 38 1396 udziałów Agory-Gazety o wartości nominalnej 19,2 mln zł. Jednocześnie na Agorę-Gazetę przeniesiono udziały w Agorze-Poligrafii. Po zarejestrowaniu tych operacji zdecydowano o przekształceniu spółki Agora -Gazeta w Agorę i jej wejściu na giełdę. W ten sposób 98 udziałowców w zamian za udziały w Agorze-Holding o wartości 52,14 tys zł uzyskało 19 069 800 akcji o wartości emisyjnej 572 mln zł. Dodatkowo po wzajemnym umorzeniu udziałów pomiędzy Agorą Gazetą a Agorą Holding właścicielami tej ostatniej stało się 5 osób, które kontrolują w ten sposób 19 235 350 mln akcji wartych po cenie emisyjnej 577 mln zł.