Focus Historia -
13/12/2008
Jerzy T. Bąbel
Gdy ojciec zjadał syna...
Rocznica
wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 r. celebrowana jest w Rosji jako narodowe
święto. W ten oto sposób nasi sąsiedzi podnieśli do rangi sacrum największy
chyba skandal w dziejach polsko-rosyjskich. Nasz sarmacki kanibalizm
Jakub Sobieski, ojciec króla
Jana III, podróżując w latach 1607-1613 po Europie zachodniej, odwiedził również
Paryż. Tam był świadkiem wydarzeń związanych z zasztyletowaniem króla
Henryka IV przez fanatycznego katolika François de Ravaillac. Egzekucja
mordercy króla, który pragnął zakończyć wojny religijne pomiędzy
katolikami a hugenotami, odbyła się 27 maja 1610 roku. Przed uśmierceniem
przestępca został poddany wymyślnym torturom, m.in. rozerwaniu końmi. Jego
szczątki posiekano szpadami na drobne kawałki, które zostały częściowo
rozgrabione przez motłoch. Kilka kęsów trafiło do gospodarzy Jakuba
Sobieskiego. "Ten gospodarz - wspominał potem Sobieski - na pozór
stateczny, z brodą wielką, przyniósł też był kilka sztuczek ciała tego
Rawaliaka i z furyi wielkiej, z jadu smażył je w jajecznicy i jadł je, na co
oczy moje i oczy JM pana Branickiego patrzały". Dwa lata później - choć
w zupełnie innych okolicznościach - Polacy także zajadali się ludzkim mięsem.
I dalej, w liście z 14
stycznia 1613 r. już po kapitulacji, w imieniu jeńców ten sam Józef Budziłło
do króla Zygmunta III Wazy pisze: "Smakowali jednak naszemu brzuchowi dla łaski
JKM, dla wdzięczności Ojczyzny, kotki, psy, szczury i łupieże, a potym z
nich śmierdzące ścierwy zakroczne, robaczywe a roztoczone, skóry i rzemienie
wszelakie, z siodeł i łuków żyłowania, pergaminy, woski, trawy i zielska
wszelakie, które jeno ziemia nosi, na ostatek, gdy to śnieg nielitościwie odjął,
drzewo tarte, siano drobno siekane i co jeno podobieństwo do oszukania
potrzebnego żołądka mieć mogło. Ma kto na tym mało, nie trzeba do infuł
kanibalskim morzem żeglować: lądem się takiego okrucieństwa na stolicy
dojechało, kilkadziesiąt więźniów w głodnych brzuchach pogrzebiono, tych
gdy nie stało, zrazu między sobą losy miotano, potem już tak łakomą paszczękę
głodna samojedź rozwarła, że pan sługi, sługa pana, towarzysz towarzysza
nie był bezpieczen, jawnie ludzie na rzezią brano, zabijano, w sztuki rąbano,
pieczono, warzono, na rożnach obracano, żadna cząstka ciała darmo nie uszła,
ustąpiła wnet przyrodzona miłość, a ociec dzieci swe, wzajem synowie rodziców
na pokarm zabijali - kto dłuższy, tym lepszy. (...) Śmierdzących nawet
trupów z mogił dobywano, o trupa zmarłego krewnego, komu by do zjedzenia
potraw siły w człowieku nic, a jak mówią, ni rąk, ni nóg".
W oblężonym Kremlu i
Kitajgrodzie prócz żołnierzy były również ich rodziny, a także bojarzy, służba,
kupcy i inni. Każdy martwił się tylko o siebie. Biedniejsi łapali gryzonie,
psy i koty, zaś bogatsi za pieniądze i kosztowności kupowali resztki
jedzenia. Rychło rozwinęła się kontrabanda z ludnością Moskwy - wymiana
klejnotów na chleb. Lecz i to ukrócono, szczególnie po tym, jak coraz częściej
zdarzały się podłe oszustwa za strony moskiewskich "kwatermistrzów".
Najwięcej szczegółów o
głodzie, który zapanował na Kremlu i w Kitajgrodzie, znajdujemy w relacji
kupca kijowskiego Bożka Bałyki: "Tego roku dnia 14 września głód wielki
zaczął uciskać, piechota nowa (600 piechurów węgierskich Feliksa
Niewiarowskiego) zaczęła z głodu mrzeć i mało nie wszyscy umarli, i nasza
piechota, i towarzystwo także wszystkich zjedli; Niemcy kotki i psy wszystkie
wyjedli, zielskiem i trawą, i lada czym żywili się, bo wszystko Moskwa odjęła;
drożyzna wielka nastała (...). A potem już głód nieznośny zaczął trapić,
tak że piechota i Niemcy zaczęli ludzi rżnąć i jeść. My najpierw, idąc z
sobornej cerkwi Przenajświętszej Bogarodzicy z nabożeństwa, głowę i nogi
ludzkie w dole naleźli, w kajstrze (worku - przyp. JTB); wyciągnąwszy z
turmy kilkunastu moskiewskich ludzi, piechurów, pomordowali, tych wszystkich
zjedli (...) Pacholika jednego, niedawno zmarłego, z grobu wykopali i zeżarli".
Zagłada z rąk oszalałych
z głodu kanibali groziła nie tylko oblężonym, lecz także oblegającym
Moskalom, np. Kozakom Trubeckiego. Dochodziło bowiem do tego, że
zdeterminowani hajducy, nie bacząc na wrogów, zeskoczyli z murów Kitajgrodu,
jednego z nieostrożnych oblegających porwali, zaraz zabili i skonsumowali. Bożek
Bałyka pisze dalej: "Syn mytnika Petrykowskiego z nami w oblężeniu był,
tego bez wieści porwali i zjedli i innych ludzi i chłopiąt bez liczby zjedli;
przyszliśmy do pewnej izby, tamże natrafiliśmy na kilka beczek osolonego mięsa
ludzkiego; jedną beczkę Żukowski, towarzysz Kołontajowy, wziął; (...)
ponad dwóch set piechoty i towarzyszów zjedli".
CENA LUDZKIEJ NOGI
Ale najgorsze miało
dopiero nadejść. 16 października spadł śnieg. Opady były obfite. Przykryły
trawę i korzenie, utrudniając głodującym do nich dostęp. Wnet wzmógł się
niezwykle silny głód. W Kitajgrodzie jedzono trawę z łojem świecy, pasy i
skórzane pochwy, kości, padlinę, a nawet księgi pergaminowe.
Najistotniejszym problemem wszystkich wojskowych stała się już nie obrona
przed wrogiem, ale znalezienie czegokolwiek do jedzenia. W śmiertelnych opałach
znalazł się jeden z żołnierzy garnizonu, niejaki Bikowski, który
nieopatrznie od towarzystwa swego z zamku oddalił się między piechotę. Tego
piechurzy zaraz porwali i chcieli ubić nad rzeką. Uratowała go dopiero
odsiecz towarzystwa, które usłyszało jego rozpaczliwy krzyk. Bardzo wielu usiłowało
ratować się z tego piekła dezercją, ale i to było ryzykowne, gdyż tylko
nielicznym udało się trafić na litościwych wrogów.
Wodzowie moskiewscy
Trubecki i Pożarski od dezerterów z Kremla i Kitajgrodu, którym udało się
zachować życie, dowiadywali się, że "z Moskwy uciekają wychodcy: Rusini,
Litwini, Niemcy, i mówią, że na Kremlu i Kitajgrodzie ginie od ostrzału
wielu ludzi i z głodu giną, a Litwini jedzą ludzi. Chleba i innych zapasów
nie ma". W garnizonie dochodziło do całkowitego upadku dyscypliny. Żołnierze
w poszukiwaniu żywności m.in. mocno poturbowali księcia Fiodora Mścisławskiego.
Sprawcami byli niejaki Woroniec i Szczerbina, którzy swój czyn przypłacili głowami.
Na rozkaz Mikołaja Strusia, dowódcy garnizonu, pierwszy jako szlachcic został
ścięty i pochowany. Kozaka Szczerbinę mimo wcześniejszych zasług (27 września
1612 r. przekradł się na Kreml z listem od króla Zygmunta III) powieszono.
Ale nawet godzinę nie wisiał, gdyż piechota zaraz go odcięła i to
bynajmniej nie z szacunku do "osoby nieboszczykowskiej". Natychmiast porąbano
go na sztuki i... zjedzono!
W tym okresie pewien żołnierz
nieznany z nazwiska w porozumieniu z wrogiem chciał poddać jedną z baszt
Kremla. Zdradę wykryto. Niedoszły sprawca został schwytany, skazany na śmierć
i natychmiast zabity. Następnie zaś - jak łatwo się domyślić -
skonsumowany. Ceny żywności osiągnęły na Kremlu niebotyczny pułap. Jednak
mięso ludzkie okazało się być wyjątkowo tanie. Pod koniec października
1612 r. za kwartę gorzałki można było kupić 20 nóg lub 13-14 głów, za
1 kota - 4 nogi, za dwie myszy - ludzką głowę.
OKRUTNY ODWET
Wkrótce padł Kitajgród
zdobyty przez żołnierzy moskiewskich Pożarskiego i Trubeckiego. Nie
doczekawszy się odsieczy wojsk królewskich z Zygmuntem III i królewiczem Władysławem
na czele, dowódca garnizonu moskiewskiego pułkownik Mikołaj Struś
skapitulował.
Przed kapitulacją Polaków,
która miała miejsce 7 listopada 1612 r., Moskale zobowiązali się pozostawić
jeńców przy życiu. Obietnicy jednak nie dotrzymali. Podkomendnych pułkownika
Strusia wydano na pastwę Kozaków. Przez następne dni oszalały z nienawiści
motłoch katował ich na różne sposoby i uśmiercał. Tylko nielicznym udało
się ujść z życiem. Żołnierzy z chorągwi Budziłły wybito w Galiczu do
nogi. Taki sam los spotkał w Undzie podkomendnych Strawińskiego. Dowódcy
polscy: starosta Struś, kapitan Charliński i Józef Budziłło mieli szczęście
w nieszczęściu. Uratowali życie, spędziwszy wiele lat w moskiewskiej
niewoli. Trudno dziś ocenić, jaki wpływ na rzeź pokonanych miała wiedza
powstańców moskiewskich o kanibalizmie. Na pewno nie było to tajemnicą. Tym
bardziej że znaleziono ewidentne dowody. Bez wątpienia to, co Kozacy zobaczyli
w Kitajgrodzie, wywarło na nich upiorne wrażenie. Mnich Palicyn napisał, że
w wielu domostwach znaleźli oni "dużo starannie podzielonych płatów
ludzkich, solonych, i pod stropami dużo trupów". Mięso ludzkie, niczym w
jatce, było składowane, konserwowane i gotowe do spożycia. Ludożercy zasługiwali
więc na bezlitosną zagładę.
Zdobycie Moskwy i
utrzymanie Kremla przez 19 miesięcy przez wielu historyków zaliczane bywa do
największych zwycięstw I Rzeczypospolitej na Wschodzie. Ale cena za ten przejściowy
sukces była ogromna. Drugi i zarazem ostatni raz Polacy jako zwycięzcy byli w
Moskwie 200 lat później. Razem z Napoleonem. I ten pobyt nie skończył się
dla nas szczęśliwie. W trakcie Wielkiego Odwrotu Rosjanie "często spotykali
Francuzów w szopach, siedzących wokół ognia na ciałach martwych towarzyszy,
z których wycięli najlepsze kąski, by zaspokoić głód. Później słabli
coraz bardziej i padali martwi, aby z kolei stać się pożywieniem innych".
Kanibalizm we wschodniej
Europie bynajmniej nie zniknął w XIX wieku. Upiór ludożerstwa odrodził się
w XX w. w ZSRR. Już rewolucjoniści francuscy (np. Legendre i in.) chętnie posługiwali
się frazeologią typu "Zabijcie arystokratów, pijcie ich krew, jedzcie ich
ciało", zaś druga zwrotka antyjakobińskiego hymnu termidoriańskiego brzmiała:
"Cóż! Te ludożercze hordy, Które piekło wyrzygało, Głoszą rzezie, głoszą
mordy! Twoją krwią okryte całe!".