Claudia - 25.03.09
Takie sceniczne przezwisko ("Czarne Anioły" to tytuł jej piosenki do tekstu Wiesława Dymnego) nadali artystce zachwyceni dziennikarze. Miała niewiele ponad 20 lat, gdy zstąpiła na estradę i mrocznym, charakterystycznym głosem zaczęła czarować widownię: "Grand Valse Brillant" "Groszki i róże", "Rebeka", "Karuzela z madonnami"... Na festiwalu w Opolu w 1963 r. zgarnęła wszystkie nagrody. Miała to "coś", co sprawiło, że studentka krakowskiej PWST stała się gwiazdą "Piwnicy pod Baranami". Na jej koncerty przychodziły tłumy, które milkły, gdy pojawiała się na scenie. W obowiązkowej czerni, za całą ozdobę mając spojrzenie wielkich, mocno umalowanych oczu. "Druga Edith Piaf", mówiono o niej. Sam dyrektor paryskiej Olimpii klęczał przed nią, by dla niego śpiewała. Olśniła publiczność Paryża. Zresztą na całym świecie podnosiła widzów do owacji na stojąco. Ciekawe, co by było, gdyby nie śpiewała po polsku - zastanawiano się... W 1976 r. zrezygnowała z występów w "Piwnicy". Chciała czegoś więcej. Ale zamilkła. W 1986 r. władze Krakowa stworzyły dla niej Państwowy Teatr Muzyki i Poezji "Teatr Ewy Demarczyk". Wydawało się, że teraz ziszczą się jej marzenia o własnej scenie i wystawi nie tylko recitale, ale i wielkie widowiska poetyckie. Niestety. Choć na koncerty jak dawniej ciągnęły tłumy, Ewa Demarczyk borykała się z brakiem funduszy, kaprysami sponsorów. Genialnie śpiewająca poezję diwa miała kłopot z prozą życia. Zaczęły się konflikty z władzami miasta. O lokal, za małą liczbę koncertów, brak nowego repertuaru, o nieedukowanie młodych talentów, do czego podobno się zobowiązała. To, a także jej ambicja trzymania wysokiego poziomu wyrobiły jej markę trudnej. I nieprzystępnej. Nie przyjmowała propozycji chałtur, składanek estradowych czy występów w telewizji, nie chciała nagrywać nowych płyt, nie godziła się na skracanie repertuaru... Wkrótce jej krakowski teatr zamknięto. Ale w Bochni, gdzie pieśniarce zaproponowano nową siedzibę, też nie zagrzała miejsca. Co robi teraz? Nie wiadomo. Wywiadów zawsze unikała jak ognia. - Nigdy nie chciała być osobą publiczną. Ma obawy, że i tak nie napisze się o niej prawdy - twierdzą jej znajomi. Dziennikarzy odprawiała z kwitkiem, ale czasem, wyjątkowo, godziła się po występie na krótką rozmowę z wielbicielami jej talentu. Jeszcze w 2000 r. dawała koncerty, np. w Krakowie, Gdańsku. Potem śpiewała coraz bardziej nieregularnie. Czy nadal mieszka w Wieliczce, w domu z ogrodem - nie wiadomo. - Ewa Demarczyk z zasady nie mówi o sobie prasie. Ja też nie będę - oświadcza jej oddany współpracownik Paweł Rynkiewicz. Od lat przekazuje diwie e-maile, które napływają na jej stronę internetową. I dementuje bzdury ukazujące się w mediach, np. w wywiadach, których ona nigdy nie udzieliła. Dawni znajomi opowiadają, że odwróciła się od nich, nie przyjmuje niezapowiedzianych wizyt. - Nawet nie wiem, gdzie mieszka - mówi Zbigniew Wodecki. - Pół świata z Ewką objechałem. Była fajna. Pogadała, pożartowała. Ostatnio rozmawialiśmy z 7 lat temu. Potem telefon odbierał jej impresario. Nie chciała rozmawiać z nikim. Poukładała sobie świat według własnych zasad. Zawsze była jedyna w swoim rodzaju. Grzegorz Miecugow w 2004 r. chciał ją zaprosić do programu: - Przez 45 minut żaliła się, że czuje się odrzucona przez środowisko, które rozsiewa plotki, jakoby kiedyś donosiła SB na kolegów. Mówiła, że nie może pracować jako artystka, czuje się zaszczuta jako człowiek. Narzekała, że nikt nie pozwala jej tego publicznie powiedzieć. "Ja to pani proponuję!", zripostowałem. Kazała zadzwonić za pół roku. Tak zrobiłem, ale usłyszałem zdecydowane "nie". - Jaka była na scenie, taka jest prywatnie. Wymagająca, nie lubi sprzeciwu. Łatwo się uprzedza. Z wiekiem te cechy pogłębiły się u niej. Sama skazuje się na niebyt - mówi jej znajomy. Przypomina okoliczności, w jakich skończyła współpracę z kompozytorem Zygmuntem Koniecznym: oskarżyła go, że chciał zniszczyć jej głos, bo napisał piosenkę o pół tonu wyżej. - Ewa jest wybitna. Idzie swoją drogą. Rozczarowała ją polska rzeczywistość, zamerykanizowanie obyczajów. Nie godzi się, że w jej kraju sprzedaje się kicz, a jej, artystce elitarnej, nie pozwolono spokojnie pracować - broni jej znajomy. - Czuje się zawiedziona. Kiedyś rzuciła, że nie ma swego miejsca na ziemi. A mogłaby wiele zrobić. Czy jest nadzieja, że o niej jeszcze usłyszymy? Tak, jest.
Polska Gazeta Krakowska - 02-11-2010
Katarzyna Kachel, Anna Górska
Gdzie odleciał Czarny Anioł
EWA DEMARCZYK jest w Paryżu. Tak mówi jej pełnomocnik. Prowadzić tam ma mistrzowskie warsztaty wokalne. Do Krakowa nie wróci. Nigdy. Może napisze wspomnienia, do czego namawia ją Wiesław Komasa, warszawski aktor, jedyny przyjaciel Ewy, który ma z nią kontakt. Pozostali nie widzieli, a nawet nie słyszeli się z nią od lat - piszą Katarzyna Kachel i Anna Górska w Polsce Gazecie Krakowskiej.
Poszukiwanie. Etap I. Wieliczka
Wysoki mur zasłania prawie cały budynek. Ulica Ochoty. Biały dom z czarnym dachem. Dziwny, zbyt duży, ciężki, dziki. Pasuje do Ewy. W Wieliczce wszyscy wiedzą, że należy do niej. Okna brudne, niektóre zabite dyktą. Po murze pną się krzewy. Ani bramy, ani dzwonka. Tylko brama dla samochodów. Wieliczanie mówią, że nigdy tu nie wpuszczano obcych. Nieproszonym gościom nie otwierano drzwi. Rzadko paliło się tu światło. Obchodzimy budynek. Z tyłu zwykła siatka. To opuszczony dom. Podchodzimy jak najbliżej. Koło basenu z brudną wodą drewniany leżak i kosiarka.
Najbliższa sąsiadka Ewy Demarczyk: Przez ostatnie pięć lat jej tutaj nie widziałam. Dom jest pusty. Dawniej, owszem, pojawiała się tu, ale rzadko. Ani razu nie myła okien, ani nie sprzątała. Kilka razy pływała w basenie. Wszyscy w Wieliczce wiedzą, czyj to dom, choć mało kto Ewę Demarczyk widział. A to przecież małe miasteczko. Tutaj wszyscy się sobie kłaniają. Wiesław Siekierski, dziennikarz, literat, nigdy nie widział wjeżdżających lub wyjeżdżających tu samochodów, wchodzących, wychodzących osób.
- Gdyby tu mieszkała, musiałaby przecież kupować chleb, załatwiać sprawy w urzędzie. A ja nawet sobie nie wyobrażam, że idę ulicą Zamkową i widzę przed sobą Ewę - mówi. Jeśli kiedykolwiek tu mieszkała, była całkiem niewidoczna. - Kiedyś byłem na balu w zamku w Niepołomicach. Sporo artystów, wszyscy mówią, że przyjedzie Ewa, bo ma blisko z Wieliczki - przypomina sobie Siekierski. Nie pojawiła się. Jolanta Sobol, urzędniczka, cały czas liczyła, że będzie okazja, by spotkać wielką artystkę. - Ale gdy budowaliśmy kanalizację przy jej ulicy, wszelkie formalności załatwiał pełnomocnik - rozkłada ręce. - Tak się przynajmniej przedstawił.
Czy kiedykolwiek tutaj żyła? Lech Pankiewicz, znany wielicki weterynarz, jest przekonany, że tak. - Musiała przynajmniej w tym domu bywać, wiem na sto procent - zapewnia. - Przy ulicy Ochota mało jej nie przejechałem. Weszła mi pod koła. Zahamowałem w ostatniej chwili. A ona? Uśmiechnęła się przepraszająco. To była ona, Czarny Anioł. Bezsprzecznie. Nawet wtedy byłem zaskoczony, że ubrana była na szaro. - Nigdy tam nie mieszkała - mówi nam Paweł Rynkiewicz, pełnomocnik Ewy Demarczyk. - Widziano ją tam przecież! - A to inna sprawa - ucina.
Zawinił Kraków?
Wszystko zaczęło się tak naprawdę od afery z teatrem Ewy Demarczyk. Wszystko, czyli powolne wycofywanie się Ewy z życia publicznego. Była rozgoryczona. Mówiła, że Kraków ją wyrzucił i nigdy mu tego nie wybaczy. - Zadbaliście o to, by tu nigdy nie wróciła i nie dała żadnego koncertu - mówi jej pełnomocnik.
Był 1999 rok. Miasto odbiera jej lokal, w którym działał jej teatr. Pracownikom zarzuca się, że przez lata brali pieniądze z miejskiej kasy, a rzadko występowali przed publicznością. Skrupulatni gminni skarbnicy podliczają, że Teatr Ewy Demarczyk (TED) dał w ciągu kilku lat zaledwie 12 przedstawień. Prezydent mówi basta i proponuje połączenie z Teatrem Ludowym.
- Bo to nie był teatr, to była fikcja. Żadnych przedstawień, brak stałej widowni, ten sam repertuar. Wszyscy to wiedzieli, lecz bali się głośno powiedzieć. Ja się nie bałam i na mnie skupiła się cała nienawiść - mówiła wówczas Teresa Starmach, ówczesna wiceprezydent Krakowa, prowadząca z TED negocjacje. - Próbowałam przekonać panią Demarczyk do połączenia scen. Chcieliśmy dać jej szansę występowania. Proponowaliśmy jednak, by zrezygnowała z zarządzania tą instytucją. Była wściekła. Propozycja miasta tak naprawdę dla artystki oznaczała śmierć teatru. Do Nowej Huty pojechały tylko fortepiany i prywatne rzeczy Ewy Demarczyk.
Poszukiwanie. Etap II. Paryż
Ta plotka dotarła do Piwnicy pod Baranami całkiem niedawno: Ewa Demarczyk wystawiła dom w Wieliczce na sprzedaż i wyjechała na stałe do Paryża. Nikt nie jest w stanie nam tego potwierdzić.- Często tam bywa, prowadzi warsztaty mistrzowskie. Tu w Polsce przecież nikt jej takich nie proponuje - tyle mówi Paweł Rynkiewicz. Czy zamierza wyemigrować na stałe? Ryniewicz nie potwierdza i nie zaprzecza.
Docieramy do Ireny Filus, naczelnej redaktor Gazety Paryskiej wydawanej dla Polaków: - Nic nie słyszałam o tym, że Ewa Demarczyk mieszka w Paryżu i prowadzi warsztaty - nie kryje zdziwienia.
Nic nie słyszał też Zygmunt Konieczny, kompozytor, autor muzyki do jej największych przebojów. Zerwała z nim wszelkie kontakty przed laty. - Może Wiesław Komasa coś wie. Przyjaźnią się, mają ze sobą stały kontakt - podpowiada. Mają. Ale o miejscu zamieszkania Komasa mówi - nic nie wiem.
- Przyjaźń zobowiązuje - podkreśla ten warszawski aktor. Poznali się na planie filmu Żuławskiego Na srebrnym globie. Od tego momentu mają stały kontakt, rozmawiają najczęściej o sztuce i życiu. - Jaka jest dziś Ewa? - Ma wielkie poczucie humoru. Barwnie opowiada. Sypie anegdotami - wylicza. - Często ją zresztą namawiam: opisz to wszystko, te koncerty, te historie, tamten czas.
Sam też mocno przeżywa jej milczenie. - Byłem w Paryżu, na koncercie Juliette Gréco, która po wielu latach milczenia znów zaśpiewała. Podszedłem do niej i mówię, że to niebywałe. A ona na to: przecież wy macie swoją Ewę Demarczyk. To prawda - pomyślałem. - Czy śpiewa? - Bywa, że opowiadając, nagle coś zanuci w rozmowie przez telefon - mówi.
Potem była Bochnia. Ostatnie koncerty i wielka cisza. Urwała kontakty ze znajomymi i przyjaciółmi.
Z Krzysztofem Orzechowskim, wiolonczelistą, który grał z Ewą siedemnaście lat, także: - Nigdy nie dzwoni sama. Jak chce coś powiedzieć, przekazuje przez Pawła. Nic o niej nie wiem. Chłopcy z zespołu także. - Jak pan myśli, dlaczego? - Zawsze taka była - twierdzi. - Tajemnicza postać. Na plakatach informujących o koncercie nigdy nie umieszczała ani daty, ani miejsca występu. Nic o niej nie wie także Zbigniew Wodecki, kiedyś przyjaciel Demarczyk. - Jak kamień w wodę. Nikt nie wie, gdzie jest, gdzie mieszka, co robi - podkreśla. - Zadzwoniłem ostatnio, odebrał jej pełnomocnik, zaproponowałem spotkanie, powiedział mi, że Ewa nie chce się ze mną widzieć.
Poszukiwanie. Etap III. Ul. Wróblewskiego
Jeśli nie Paryż, to gdzie? Bogdan Micek z Piwnicy pod Baranami podpowiada, by szukać przy Wróblewskiego, w mieszkaniu jej mamy. Stoimy przed starą kamienicą, mieszkanie Ewy jest na ostatnim piętrze. I tu znajdujemy brudne, rozpadające się okna. Sąsiad: To totalna rudera. Nikt tutaj nie mieszka.
Nie widziała jej też od kilku lat pani Jadzia, sąsiadka. - Tutaj jej nie szukajcie. Mieszka w Wieliczce. Nikt nie zna adresu, nawet jej siostra. - Nie pomogę wam - tyle tylko słyszymy od pani Lucyny, siostry Ewy Demarczyk. Drugi raz już nie podniesie słuchawki. Pani Jadzia: - Chcecie ją spotkać? Idźcie na groby jej rodziców we Wszystkich Świętych, zawsze porządnie o nie dbała. Musi tam się pojawić.
Ostatni koncert
Ewa Demarczyk od lat nie koncertuje. Przynajmniej nikt o tym nie słyszał. - Ostatni koncert mieliśmy grać w Kaliszu - przypomina Krzysztof Orzechowski. - To było jedenaście lat temu. Odwołała go nagle, bez podania przyczyn. Później kilka razy mówiła nam: Chłopaki, trzymajcie formę, jeszcze zagramy. Od dwóch lat nie mamy już żadnego kontaktu. Nawet na święta. Dwa lata milczenia. Gdzie w tym czasie była? Gdzie jest?
Żadnego wywiadu nie będzie
Kolejny telefon do pełnomocnika Ewy Demarczyk. - Ewa nie udzieli wam wywiadu - informuje krótko Paweł Rynkiewicz. - I proszę mnie nie cytować. Niczego nie potwierdzę.
Wprost - 30 stycznia 2011
GDZIE JEST EWA DEMARCZYK
ANITA ZUCHORA
DAWID KARPIUK
Zniknięcie czarnej królowej
PRZED TYGODNIEM OBCHODZIŁA 70. URODZINY. Bez fanfar, koncertów i uroczystości. Bo od kiedy zeszła ze sceny, zniknęła też z życia publicznego. Ewa Demarczyk zostawiła nas jedynie ze wspomnieniami o swoim niesamowitym talencie.
Wielu dziennikarzy usiłuje dotrzeć do ukrywającej się przed światem Ewy Demarczyk i namówić ją na wywiad. Nikomu się nie udaje. Dziennikarce, która dotarła do piosenkarki kilka lat temu, już po kilku chwilach powiedziała, że zmieniła zdanie i rezygnuje z wywiadu. Sugerowała, że jest podglądana i podsłuchiwana. I że nie obchodzi jej zainteresowanie publiczności.
Wielka diwa polskiej piosenki zeszła ze sceny ponad 10 lat temu. Nagle. Bez uprzedzenia. Bez tłumaczeń. Z dnia na dzień przestała koncertować. Mało kto już pamięta, kiedy dokładnie to się stało. Muzycy, z którymi grała tuż przed zniknięciem, przywołują koncert sprzed 12 lat w Kaliszu. Wtedy odwołała go bez podania przyczyny i bodaj już nigdy więcej nie stanęła na scenie.
Brak jakichkolwiek uroczystości związanych z jubileuszem Czarnej Madonny wynika z tego, że zerwała wszelkie kontakty nie tylko z dawnymi współpracownikami, ale także z przyjaciółmi. Z wieloma z nich rozstała się w gniewie. Nie pojawiła się na pogrzebie Piotra Skrzyneckiego, który ją odkrył dla Piwnicy pod Baranami, gdzie występowała do 1976 r. W 1996 r. zerwała kontakty z Zygmuntem Koniecznym, kompozytorem, z którym współpracowała od 1963 r. i który napisał dla niej m.in. "Karuzelę z madonnami", "Czarne anioły" czy "Taki pejzaż". Potem rozstała się również z kolejnym ważnym w jej karierze kompozytorem Andrzejem Zaryckim, choć to dzięki niemu powstały takie piosenki jak "Skrzypek Hercowicz" czy "Na moście w Avignon". Skonfliktowała się z władzami miasta Krakowa, gdzie od 1986 r. przez 15 lat prowadziła własny Teatr Muzyki i Poezji. W końcu, protestując przeciwko pomysłowi połączenia jej teatru z Teatrem Ludowym, wyprowadziła się z Krakowa. I przeniosła swój teatr do Bochni.
Dziś nie ma również tamtego teatru, a jej wielki dom z ogrodem w Wieliczce otoczony wysokim murem jest całkowicie ciemny i wygląda na niezamieszkany. Prawdę mówiąc, nie wiadomo nawet, gdzie przebywa Ewa Demarczyk. Tę tajemnicę zna zapewne Paweł Rynkiewicz - od lat jej impresario i najbliższy współpracownik, przez którego artystka sporadycznie komunikuje się ze znajomymi czy z siostrą. Ale tajemnicy nie zdradzi.
O przyczynach zniknięcia Ewy Demarczyk różnie mówią jej dawni współpracownicy. Zygmunt Konieczny: - Stworzyła legendę, była na szczycie, a potem, kiedy jej możliwości spadły, zrezygnowała. Chciała mieć wszystko, cokolwiek mniej byłoby dla niej upokorzeniem, nie przyjęłaby tego. Tymczasem, przy jej sposobie śpiewania, dał o sobie znać wiek i ilość zagranych koncertów. Ewa śpiewała gardłem. To wyczerpujące, tak się nie da w nieskończoność. Nie mogła się pogodzić z tym, że nie śpiewa jak za najlepszych czasów. Do tego doszło rozczarowanie nie do końca spełnioną karierą zagraniczną.
Podobne zdanie ma Andrzej Zarycki: - Może była zawiedziona sama sobą, może coś stało się z warunkami wokalnymi. Artyści zachowują się czasem w niezrozumiały sposób.
Inni zaskakującej decyzji artystki wciąż nie umieją sobie wytłumaczyć. - Nie rozumiem, dlaczego się wycofała. Myślę, że za wcześnie zaczęła żyć wspomnieniami - mówi Zbigniew Wodecki. - Nie rozumiem powodów, dla których od nas odeszła, tak jak nie rozumiem, dlaczego od lat milczy - dodaje Krystyna Zachwatowicz, która w tym samym czasie występowała w Piwnicy pod Baranami. - Na pewno wciąż ma fantastyczny głos. Jest nam bardzo żal. Była wyjątkowym zjawiskiem.
Panna - madonna
Urodzona w Krakowie Ewa Demarczyk śpiewała od dziecka. Ale chciała zostać pianistką. Nie starczyło jej konsekwencji - ze szkoły muzycznej przeniosła się na architekturę. A ostatecznie ukończyła szkołę teatralną.
Śpiewać publicznie zaczęła w 1961 r. w kabarecie krakowskiej Akademii Muzycznej Cyrulik. Tam zobaczył ją Piotr Skrzynecki i nie zastanawiał się długo. 24 czerwca 1962 r. Demarczyk zadebiutowała w Piwnicy pod Baranami w programie "Siedem dziewcząt pod bronią", wywołując zachwyt "Karuzelą z madonnami". - Skrzynecki odkrył Ewę w jednym z kabaretów i niemal natychmiast postanowił sprowadzić ją do Piwnicy - wspomina Krystyna Zachwatowicz. - Miał niezwykłą intuicję do wyszukiwania prawdziwych talentów. Mimo że była od nas sporo młodsza, przyjęliśmy ją entuzjastycznie - byliśmy otwartym środowiskiem, a jej talentu nie dało się nie docenić.
To m.in. dzięki Demarczyk krakowski kabaret stał się sławny. Już jako gwiazda Piwnicy wystąpiła w 1963 r. na I Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu i za wykonanie "Karuzeli z madonnami", "Czarnych aniołów" oraz "Takiego pejzażu" zdobyła prawie wszystkie najważniejsze nagrody. W 1964 r. na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie dostała drugą nagrodę za "Grande Valse Brillante". Stała się gwiazdą pierwszej wielkości.
Każdy, kto zobaczył Demarczyk śpiewającą, natychmiast wiedział, że jest niebywałą osobowością sceniczną. Kiedy stawała przed mikrofonem w czarnej, prostej sukience, z mocno umalowanymi oczami, oświetlona punktowym światłem na pogrążonej w mroku scenie, publiczność milkła zahipnotyzowana. Przed występem ponoć zawsze miała tremę. Paliła jednego carmena za drugim. Na scenie już nie było widać cienia wątpliwości.
Pojawiły się propozycje koncertów za granicą. Na początek paryska Olimpia. Zdobyła ją szturmem. Pełna sala, entuzjastyczne recenzje. Podobno szef Olimpii, Bruno Cocatrix, klęczał przed nią, żeby śpiewała tylko dla niego. Sukces w Paryżu otworzył jej drogę na najważniejsze światowe sceny. Polska Edith Piaf, jak o niej mówiono, śpiewała w Carnegie Hall w Nowym Jorku, Chicago Theatre, Queen Elizabeth Hall w Londynie i Theatre Cocoon w Tokio. Śpiewała w Brazylii, Australii, Izraelu, Kanadzie. Wystąpiła w Genewie (z okazji 20-lecia ONZ), na Noordseefestival w Belgii, Musique aux Champs-Elysees w Sztokholmie, Światowym Festiwalu w Varadero na Kubie, na austriackim Wiener Festwoche, Mondial du Theatre w Nancy, Orfeo de Oro w Bułgarii, festiwalu w Rio de Janeiro czy w rumuńskim Braszowic. Recital z tej ostatniej imprezy transmitowała w 1970 r. bezpośrednio polska telewizja.
- Gdy rozpocząłem z nią współpracę, Ewa była numerem jeden - wspomina Zbigniew Wodecki, wtedy 18-letni nieznany skrzypek. - Występowanie z nią na jednej scenie było wielką nobilitacją. Wielokrotnie wyjeżdżaliśmy za granicę, wtedy poznałem świat: graliśmy na Kubie, we Francji czy w Hiszpanii. Ewa była gwiazdą wszędzie, gdzie się pojawiała, hipnotyzowała publiczność, nawet jeśli ta nie rozumiała słów jej piosenek.
- To, jak publiczność na świecie reagowała na nią, robiło na nas ogromne wrażenie - przyznaje Zygmunt Konieczny.
Legenda tych lat
A jednak nie zrobiła kariery międzynarodowej. Zachwatowicz: - Miała wszystkie dane, by być gwiazdą na skalę światową. Nie wiem, dlaczego tak się nie stało.
Konieczny: - To, że zrobi międzynarodową karierę, wydawało się oczywiste. Te nadzieje nie zostały spełnione. Powodem był chyba fakt, że Ewa nie godziła się na kompromisy.
Coraz trudniej przychodziła jej współpraca także w Polsce. Słynęła z wymagań wobec współpracowników. Od muzyków oczekiwała, aby wszystkie utwory znali na pamięć. Światło na scenie mogło być skierowane tylko na nią. W końcu po dziesięciu latach rozstała się ze swoim kompozytorem, Zygmuntem Koniecznym. Oskarżyła go, że chciał zniszczyć jej głos, bo napisał piosenkę o pół tonu wyżej niż zwykle.
Konieczny: - Nasze drogi rozeszły się na początku lat 70. Ewa chciała śpiewać inne piosenki. I chciała większej kontroli nad wszystkim, co robiliśmy. Była apodyktyczna. Na początku współpracy była piosenkarką, potem chciała być także kierownikiem muzycznym, artystycznym. O wszystkim chciała decydować sama. Bardzo trudno się z nią współpracowało, w kontaktach towarzyskich również nie była łatwa. Paradoksalnie, ta cecha była jej atutem na scenie. Dosłownie rządziła publicznością.
Potem odeszła z Piwnicy pod Baranami. Wiadomo, że skonfliktowała się z Piotrem Skrzyneckim. O co dokładnie poszło, nikt nie wie. Zachwatowicz: - Nie znam przyczyn, dla których odsunęła się od Piwnicy. Znałyśmy się właściwie tylko z kabaretu, ale tam każdy wykonywał własne piosenki, a nad całością czuwał Skrzynecki. Bez niego Piwnicy nigdy by nie było, także dlatego, że tylko on potrafił zbudować zespół z indywidualności, które tak bardzo się od siebie różniły.
Po zerwaniu z Koniecznym Demarczyk sięgnęła po kompozytora, z którym współpracowała już od pewnego czasu: Andrzeja Zaryckiego: - Pracowałem z nią 19 lat, od 1966 do 1985 r. - wspomina kompozytor. - Straciłem z nią kontakt, kiedy w 1985 r. z dnia na dzień zrezygnowała z naszego zespołu. Wtedy też zatrudniła człowieka, który stał się rodzajem filtru między nią a resztą świata. Dopiero potem, gdy zorientowała się, że nie ma z kim grać, zaprosiła garstkę osób ze starego składu i z ich pomocą stworzyła na chwilę nową grupę. Wcześniej nic nie zapowiadało konfliktu, żyliśmy w przyjaźni. Nie czuję goryczy, ale jestem zawiedziony. Wiele można było jeszcze zrobić, a tak wszystko to przepadło. Była apodyktyczna, ambitna. Możliwe, że żałowała, że rozbiła grupę, a była zbyt dumna, żeby wrócić. W końcu przyszedł moment, w którym postanowiła przestać się kontaktować z ludźmi. Od tego momentu postanowiła napisać sobie nowy życiorys.
Pod koniec lat 90., mimo że jeszcze koncertowała i prowadziła teatr w Krakowie, coraz bardziej oddzielała się od świata. Ambicja by utrzymać jak najwyższy poziom, sprawiła że nie przyjmowała propozycji okolicznościowych koncertów czy występów w telewizji. Nie ufała nikomu, wszystkich podejrzewała o zmowę przeciwko sobie. Narzekała, że została zaszczuta jako człowiek i artystka. Jako przykład przywoływała plotki, że współpracowała z SB. Wodecki: - Te plotki są totalną bzdurą, nigdy niczego takiego nie zauważyłem. Ewa ma za dużo do powiedzenia jako artystka, żeby tracić czas na takie pierdoły. W tamtych czasach piło się wódkę i waliło w komunistów jak w bęben. Wystarczyło na scenie powiedzieć: "Moskwa" i już cała sala pękała ze śmiechu - wspomina. Zresztą nikt nigdy nie oskarżał jej o współpracę, nie ma na to żadnych dowodów. Wydaje się, że to raczej wytwór wyobraźni piosenkarki.
Mimo to rozczarowana zniknęła. Większość byłych współpracowników nie ma wątpliwości, że Ewa Demarczyk jako piosenkarka zamilkła na zawsze. - Nie wróci do koncertowania, to niemożliwe po tak długiej przerwie - mówi Andrzej Zarycki. Pozostają nam jedynie trzy wydane w Polsce płyty artystki. Na których głos Czarnej Madonny niezmiennie wywołuje gęsią skórkę.