Polityka - 2006-09-16

 

Edyta Gietka

Celebryci

 

Kontraktują relacje ze swoich ślubów, publikują w Internecie zdjęcia swoich dzieci umazanych kupą, na konferencjach prasowych wywlekają małżeńskie brudy, w kolorowych pismach sprzedają żałobę. Na wszystko jest specjalny cennik. Im odważniej, tym drożej. Czytelnik już nie chce byle czego. Polscy celebrities - od angielskiego słowa: "sława" - ludzie sławni. Może je już spolszczmy: celebryci. Czy jest granica, której nie przekroczą?

Dawno temu (pięć lat to w mediach epoka) Anna Samusionek, polska aktorka znana z niewielkiej roli w serialu "Plebania", opowiadała o szczęściu z mężem Krzysztofem Zuberem, o Bogu, domu. W 2005 r. Samusionek zwierzyła się prasie, że mąż poprzebijał opony w jej samochodzie i łomocze do drzwi. Tak otwarcie mówiła o przemocy domowej, żeby szare kobieciny wiedziały, że życie to nie film, i nie czuły się gorsze, bo i celebrytom zdarza się szarpanina.

Ostatnio tragedię w aktach (a właściwie "Faktach" i faktopodobnych) Samusionek, jej byłego męża i 3,5-letniej Angeliki, wyrywanej sobie z rąk, wielbiciele seriali mogli śledzić jak sensacyjny film.

27 czerwca, "Fakt": Zuber i Samusionek biją się o córkę. On porwał dziecko spod warzywniaka, potem zwołał konferencję prasową, żeby opowiedzieć w klubie Traffic, jak bardzo kocha Angie. 28 czerwca, "Fakt": Samusionek rozpacza, że Angie na pewno szlocha za mamą nocami. 29 czerwca, "Fakt": Postanawiają nie prać publicznie brudów.

6 lipca, "Fakt": Matka na wakacjach. Wyjazd traktuje jako sposób na odreagowanie stresów. Gruziński arystokrata Jerzy Czerkwiani masuje jej plecy.

8-9 lipca, "Fakt": Dramat trwa. Samusionek czekająca na dziecko w parku odbiera SMS od pełnomocnika Zubera. Resztę można przeczytać w listach i esemesach, rozsyłanych przez tatę po redakcjach: "Jeśli posłuchasz, cały kraj nam przebaczy i Bóg też".

10 lipca, "Fakt": Pomóżcie mi odnaleźć dziecko - matka.

19 sierpnia, "Fakt": Aktorka dopada męża w ciemnym podwórku. Zuber na stronie internetowej relacjonuje, że ktoś próbował wyrwać dziecko z ojcowskich ramion, jakiś mężczyzna powalił go na ziemię, a on cały czas zakrywał Angie ramionami. Tekstem pogrubionym: "moje dziecko przeżyło najprawdziwszy horror, aż do porobienia się w majtki".

Angie przeżyła medialny dramat po swojemu: wróciła do etapu 1,5-rocznego dziecka, ma koszmary, ciągle trzyma mamę za rękę. Potrzebny jej psycholog.

W rozmowie z Anną Samusionek jak natręctwo przewija się słowo wizerunek: kto na kim wypłynął, kto jest przez kogo rozpoznawalny - dziecko dzięki Samusionek czy Samusionek dzięki dziecku. Pani Anna twierdzi, że nawet na Dominikanie rozdawała autografy i nie musi używać córeczki do autoreklamy. - Dotąd Angelika nie odczuwała negatywnych efektów posiadania mamy aktorki. Niestety to się zmieniło, bo ojciec dziecka wykorzystał jej i mój wizerunek, by odzyskać zainteresowanie mediów, które towarzyszyło mu, gdy byliśmy małżeństwem. W tym celu wynajął nawet agencję PR! Zrozpaczona niemożliwością odzyskania dziecka (mimo jednoznacznych sądowych wyroków) nie miałam wyjścia - dałam się wciągnąć w tę brudną grę. Nie przekroczyłam jednak żadnej granicy, korzystając z pomocy mediów w odnalezieniu mojej córki. Tylko ktoś, kto przeżył podobny koszmar, może to zrozumieć. Gdybym nie była osobą publiczną i zamieściłabym w prasie ten sam apel, nie byłoby żadnych kontrowersyjnych komentarzy.

Wypróbowano wiele granic. Zresztą trudno powiedzieć, co to takiego granica prywatności? Dopiero w dobie tabloidów zaczęli się jej uważniej przyglądać psycholodzy. Nawet powstaje doktorancka praca o wymianie informacji intymnych: co wywołuje niesmak, co wstyd, na ile ludzie są gotowi się zgodzić? Ale to pionierstwo. - Prywatność jest niedefiniowalna - mówi prof. Zbigniew Zaleski, psycholog KUL, autor książki "Psychologia własności i prywatności". - Nie można zmierzyć jej lakmusowym papierkiem. To norma wyczuwana przez autora, który ma coś do sprzedania, i publiczność, która jest ciekawa innych. Granice prywatności wyznacza niepisany kod kulturowy, którego uczymy się od dziecka. To dziwne zjawisko u człowieka: moglibyśmy przecież chodzić nago tam, gdzie jest ciepło, ale nie chodzimy. Dlaczego w poczekalni u lekarza mówi się o chorobach, najintymniejszych rzeczach? Bo kod kulturowy wytworzył poczucie, że tam naturalne jest o tym mówić. Dlaczego jedni opowiadają, inni nie? I czyjemu dobru służą te zwierzenia? - Kiedyś próbowałem wydusić z małego chłopczyka coś o jego rodzinie, ale godzinę siedział z zamkniętymi oczyma i milczał, bo to JEGO mama i JEGO tata. To był dla mnie bohater.

Wiadomości drogie i tanie

Smoktunowicz i Lis należą do tych, którzy starali się uparcie ochronić prywatność. W środowisku plotkowano, że Tomasz Lis za milczenie na swój temat pisuje komentarze do niezbyt szanowanej prasy. Bo inaczej trudno zrozumieć, dlaczego tak długo nie pisano o rozwodzie Lisa z Kingą Rusin i jego nowym związku. Ale "Życie na gorąco" przełamało milczenie: on i Hanna Smoktunowicz w objęciach na wyspie Kos. Przez kilka dni na portalach internetowych byli tzw. gorącym tematem. Taki temat to droga wiadomość. Nie przypadkiem do tego wydania "Życie na gorąco" zakupiło reklamowe spoty w telewizji. Już za tydzień Kinga Rusin była na okładce "Vivy!". W każdym portalu przy top plotce od razu zaczęły fruwać reklamy instytucji finansowych.

Przemek Stoppa, na etacie paparazzi (po włosku - brzęczący insekt) w "Super Expresie", to nie żaden kotleciarz portretujący znanych do kronik towarzyskich. Stoppa to hiena. Lubi takie eventy (zdarzenia) oglądać z ukrycia, bada, rozmawia, żeby się zorientować, kto ma dziś powód do picia, patrzy na lansujące się twarze i wycenia: - Tam siedzi 900 zł, tu cztery stówy, tam siedem stów - jeśli się okaże, że gość zaśnie na stole albo wymknie się z tamtą panią. Klasyfikacja cenowa zależy od tego, kto i co. Elton John, na przykład, złapany w jakiejś jednoznacznej sytuacji ma wartość 100 tys. zł.

Czyhanie. Nie wystarczy, jak Joanna Brodzik wraca do domu. Musi wracać z kimś albo po czymś. Wystarczy dać stówę na chlanie tym, którzy podpierają ściany niedaleko jej domu i "napompować" im popa (komórkę) za 50 zł. Zadzwonili do Stoppy o 23.30, że Brodzik całuje się z facetem. Rano zdjęcia były na stołach redaktorów. Cena takiego zdjęcia, zwanego fotą - 10 tys. zł.

Przemek: - Nie wystarczy Aleksandra Jakubowska, ale ustrzelenie Jakubowskiej w papilotach w dniu komisji śledczej. Im bardziej ktoś nie chce foty, tym większe jest parcie, żeby ją zrobić. Nie jakieś nadzwyczajne rzeczy, takie życiowe problemy, które ma każdy obywatel - jakaś zdrada, jakaś choroba, seks. Ludzie lubią czytać o tym, że ktoś w serialu jest super, a nagle okazuje się, że w życiu taka świnia.

Typowe elementy kultury masowej to - według prof. Antoniny Kłosowskiej - seks i krew. Typowym elementem tej kultury jest Krzysztof Rutkowski. Pokazał się w "Fakcie", że supermąż, fabrykę kobiecie postawił, militarne ciuszki kupuje dla dzieci, to Stoppa musiał go dopaść. - Wrócił ze Stanów, gdzie poznał nową panią, i w wielkiej tajemnicy sprowadza ją do Polski. Dostaję telefon od jego wroga, że za trzy dni o trzeciej w nocy odbiera pannę z lotniska. Wrogowie sprzedają takie newsy. Jak wychodziła z samolotu, puściłem serię - każdy pocałunek, każdy gest - mówi Stoppa.

Festiwal TOPtrendy. Cała Polska piszczy: Małgorzata Foremniak i Rafał Maserak, idole z show w TVN "Taniec z Gwiazdami". Jest parcie na fotę. Bo w tabloidach, gdy nie ma foty, to nie ma tekstu. Stoppa: - Jeździłem za nimi po całym kraju. Nagle w Sopocie zjawia się z mężem, córkami, uśmiecha się, pozuje, fotoreporterzy się rzucili, a ja stoję i patrzę. Obłuda. Jak nikt nie patrzy, Foremniak wyciąga telefon i pisze esemesa. Staję za nią i z półmetrowej odległości robię zdjęcie esemesa, w którym umawia się z Maserakiem. Nawet numer się zarejestrował. Cena 2 tys. zł.

Zwykła śmierć i choroba, które w poważnych gazetach nazywają poważnym reportażem, jest nieopłacalna - cena kilku fotografii to 100 zł. Pewien fotograf wycenił zdjęcia Czesława Niemena na szpitalnym łóżku na 4 tys. zł, ale nikt nie chciał za tyle kupić. Nie chcieli też newsa, że któryś z zastępców Dorna jest nieuleczalnie chory. Co innego Dorn z kochanką czy sikający na deptak Monte Cassino Dariusz Michalczewski, który nie umywszy rąk zamawia kebab. Stoppa: - Zdjęcie ma mieć przekaz. Mówić: taki chcesz być fajny, a taki z ciebie sk...n. W tym celu trwa niedzielne polowanie na Giertycha robiącego zakupy w supermarkecie.

Cennik gwiazd obowiązuje też w reklamie. Według sieci badawczej Millward Brown obecnie w jednej na cztery reklamy występuje gwiazda (w 1995 r. tylko jedna reklama na osiem). Na liście gwiazd polskiego show-biznesu, opublikowanej przez "Forbes", wszystkich przebija Michał Wiśniewski, 737 tys. zł za jedną kampanię, tuż za nim Joanna Brodzik (544 tys.), w czołówce znani z seriali i kronik towarzyskich.

Życie, czyli event

Kiedy to wszystko w Polsce na dobre się zaczęło? Trzeciego września 1997 r. Katedra Warszawska. Błysk, flesze, tłum. Transmisja TVN - pierwsza taka w historii polskich mediów. Krzysztof Ibisz bierze ślub: - Dodatkowo po raz pierwszy w historii jakaś stacja TV dumnie wymieniała nazwiska swoich prezenterów, określając ich gwiazdami. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak widzowie są spragnieni gwiazd - wspomina Ibisz.

Para wyjeżdża do Hotelu Bristol. Polska śledzi to jak kiedyś Anglicy ślub Karola z Dianą. - Chyba wtedy, gdy zobaczyłem ten tłum przed kościołem, zrozumiałem, że coś wymyka się spod kontroli. Nie, nie dostałem za to żadnego wynagrodzenia. Pomysł zrodził się w TVN. Od początku stacja była pozycjonowana na nowoczesną, prowadzoną w innym, światowym stylu. Takie rzeczy już się dawno robiło na świecie. Po prostu postanowiono, by przeprowadzić transmisję ważnego wydarzenia w życiu gwiazdy telewizyjnej. Uznano, że to doskonały sposób na promocję nowej telewizji. Byłem bardzo zaangażowany osobiście w cały ten projekt i wierzyłem w sukces, dlatego nie odmówiłem. Byliśmy pionierami i dostaliśmy po głowie, ale przeszliśmy do historii komercyjnych mediów w Polsce - mówi Ibisz.

- Wizerunek to produkt jak każda marka - Rafał Werczyński, specjalista od public relation z firmy zajmującej się zarządzaniem i budowaniem wizerunku gwiazd, zaczyna uczyć ludzi profesjonalnie zarządzać prywatnością. Powinno to, opowiada, wyglądać tak: zakładamy zespół, mamy wokalistę, który śpiewa romantyczne piosenki. Ustalamy: czy ma być romantyczny, rodzinny, czy kobieciarz, porównujemy, ilu jest podobnych jemu, ilu tego typu brakuje. - Jeśli ma być rodzinny, ciepły facet, szykujemy strategię wizerunkową na rok. Puszczamy do prasy newsy, że miał z żoną romantyczną kolację, że dzieci, wakacje, i każdy jest usatysfakcjonowany. W Polsce o wizerunku sobie przypominają wtedy, jak wychodzi płyta. Wydzwaniają po redakcjach, a o czym tu napisać, jak dwa lata nigdzie ich nie było? No to się jakiś skandalik preparuje. Rynek w Polsce dopiero dorasta do tego, żeby nie pytać, czy ktoś zrobił dobrze, czy źle, ale czy wypadło ładnie, czy nie.

Wielką przegraną rynku sław, mówią spece od PR, jest Edyta Górniak. Wydała wojnę mediom, że chciały zakłócić jej poród i w ciągu trzech miesięcy jej nie było. A powinno być zgodnie z marketingiem: jedziemy na porodówkę, Edyta pozdrawia czytelników, trzymajcie kciuki. Niepotrzebnie bywa zbyt szczera.

Nawet socjologowie kłaniają się przed fenomenem Michała Wiśniewskiego. Rafał Werczyński: - Rodzinne zdjęcia, dobrze i systematycznie sprzedawana historia z domem dziecka, pyskówki, proste argumenty i wnioski dopasowane do grupy docelowej (znam go i jest mądrzejszy, niż mówi), raz na jakiś czas bomba obyczajowa i gadżet - zrobił włosy na czerwono, wyróżnik marki, który potem sprzedał na zieloną. Do tego bogactwo, limuzyny... W tej branży trzeba robić snobizm totalny.

Śluby i połogi największych skupuje na wyłączność "Gala". Są dobre na okładki. Ale Wiśniewski okładki nie dostanie. Okładkę to teraz może dostać, jak się zejdzie z Mandaryną - powiedzieli w kolorowych gazetach z wyższej półki. Żeby się utrzymać, czyli istnieć, musi zrobić coś więcej, podgrzać kanał.

Prof. Wiesław Godzic, medioznawca: - Nastąpiła rewolucja informacyjna. Z jednej strony nie umiemy sobie poradzić z ilością i różnorodnością informacji, z drugiej nastąpiła tak silna unifikacja, że odpowiedzią jest - być innym. Nic dziwnego, że granica tego, co wolno, przesuwa się coraz dalej.

Nowe czasy, nowa granica?

Po Ibiszu drugą granicę przekroczyła Frytka w 2002 r., gdy telewizja otworzyła dla mas swój dom Wielkiego Brata. Wanna, piana, przystojny facet zwany z angielska Kenem. Seks z Kenem na żywo to nie był żaden spreparowany przez TVN event. - Byłam młoda, feromony zadziałały i zaiskrzyło - Agnieszka Frykowska nie czuje żenady. Przeciwnie. - To mnie na pewno wzmocniło, bo weszłam w show-biznes z najgorszej strony. Zrobiłam rewolucję w kraju i ludzie chcą teraz wiedzieć, co się ze mną dzieje.

Edyta Górniak, zdenerwowana na paparazzich, na swojej stronie internetowej powiesiła zdjęcie dziecka umorusanego własną kupą. Z dopiskiem: to dla was od Alanka. Bo się znarowili, że nie pokazała synka, i zaczęli za nią ganiać.

Żałobna sesja na cmentarzu rozpaczającej po stracie ojca Justyny Steczkowskiej przyniosła "Vivie!" przyznawany dorocznie przez SDP tytuł Hieny Roku. Sesję urządzono trzy lata po śmierci pana Steczkowskiego. Na Powązkach. Cmentarz w Stalowej Woli, gdzie naprawdę leży, nie jest pewnie tak efektowny.

Na okładce ona "śpiewa, płacze, choć nie ma już ojca", wyżej minister Andrzej Celiński mówi, że nie miał siły oprzeć się zdradzie... Gdy wzięła ten tytuł do ręki, płakała. Zniesmaczeni fani też pogrzebali ją na długo. - Nie chciałam tej sesji. Pytałam mamę. Powiedziała wtedy, że mówić o zmarłych to tak, jakby zapalić za nich świecę. Co mogę zrobić innego dla taty, jak powiedzieć o nim? To miało wyglądać inaczej, miał być wyraz moich prawdziwych uczuć do ojca, nie marketingowy chwyt, zapłakana lalka na okładce. Gdy to dawali, ktoś z redakcji powiedział ponoć: niech się dzieje, co chce. Wiedzieli, że ja za to zapłacę. Przepraszałam za to wiele razy...

Komercjalizacją rozpaczy Kuba Wojewódzki nazywa to, co stało się w mediach po śmierci Ewy Sałackiej. Najpierw na szybko kręcono rozpaczające po stracie przyjaciółki. Już na spokojnie wywiad do "Gali" tych samych przyjaciółek o tej samej rozpaczy. Wystylizowane, ubrane w wysokie obcasy, czerwone kozaki, na dole podziękowanie pewnej restauracji za pomoc w realizacji sesji.

Biografie buble

Gdy tego lata Jolanta Kwaśniewska opalała się na plaży w Juracie, awionetka na niebie pilnowała spokoju byłej prezydentowej. Z wydm, zza krzaków wystawało kilkanaście głów. Było ogórkowe zamówienie na news. Stoppa zakopał się w wydmie na sześć godzin, ale foty poszły za 10 tys. zł. Zarobił i zaniósł obiektyw zniszczony przez piach do naprawy. - Goni się tego, kto ucieka. Jak przegania, to znaczy, że musi mieć coś do ukrycia. Albo nie musi. Niektórzy udają, że przeganiają. Używają zwrotu zarabiać (nie: zasługiwać) na swój wizerunek. Wizerunek bezpośrednio przekłada się na pieniądze, czyli kontrakty na reklamę rajstop, pasztetu, na konferansjerkę, imprezy biznesowe. To system naczyń połączonych. Celebryci dużo potrafią zrobić, żeby nie przygasać. Potem sięga się po nich jak po rozpoznawalną markę dżemu czy proszku do prania. - Znana aktorka zwołała paparazzich, żeby sfotografowali ją na balkonie nowo kupionego mieszkania w objęciach chłopaka, nawet załatwili balkon naprzeciwko, żeby zdjęcia były niby z ukrycia - mówi dziennikarz tabloidu. - Jak Gosiewski daje buzi żonie na wakacjach, niby że "Fakt" go złapał, wie, że czytelnik zobaczy wreszcie polityka z ludzką twarzą.

Anna Powierza, znana z niewielkiej roli w "Klanie", półtora roku temu zrobiła sobie nos za jedyne kilka tysięcy złotych, a istniała w tabloidach pół roku. Pokazała biust na rozkładówce pisemka, a jak znudził się nos i biust, wymyśliła za sobą pościg. Odkąd Doda zaczęła opowiadać o życiu intymnym z Radosławem Majdanem, jej wizerunek wyraźnie zapunktował.

Specjaliści, pod względem udanej strategii, plasują ją zaraz po Wiśniewskim. Tak bardzo przypominała się publiczności, że aż wygrała Bursztynowego Słowika. Z odwrotnych powodów Edyta Górniak specjalizuje się teraz w zamkniętych koncertach biznesowych. Gdy kilka dni temu ktoś zadzwonił, że są urodziny jej męża, tabloidy zignorowały taki event.

Zawsze wypada się oburzyć na salonach - co oni wypisują. Po cichu celebryci wysyłają do Stoppy SMS: dziękuję, jak pan mógł (uśmieszek), albo stawiają piwo.

Sylwia Gołecka, dziennikarka pism kolorowych, specjalistka od gwiazd polskiego show-biznesu: - Lans gazetowy jest potrzebny. Gwiazdki dobrze wiedzą, że na bankiety nie wolno zakładać czarnych ubrań, bo tego kolorowe gazetki nie kupią. Jak Kożuchowska zaprezentowała swojego nowego narzeczonego? Poszła na imprezę "Tele Tygodnia". Rano zdjęcia leżały na wszystkich biurkach redaktorów. Jest zdjęcie, jest temat. Rutkowski, mega lanser, często informował: tu i tu będę wychodził z dziewczyną, jak chcecie, wyślę SMS. Tylko niech to naturalnie wygląda. Natalia Kukulska dawkuje. Na Dzień Kobiet wstawiła w Internet zdjęcie córeczki z prezentem. Takie zdjęcie to rarytas. Niektórzy w ogóle nie potrafią współpracować. Zadzwoniłam ostatnio do Doroty Choteckiej, żony Radosława Pazury, z pytaniem, czy jest w ciąży. Jak pani tak zaczyna rozmowę, to kończę, rzuciła słuchawkę. Gdy nie masz świadomości, że toczy się gra, to nie ma cię nigdzie. Po drugiej stronie są tacy jak Stanisław Soyka, któremu kompletnie nie zależy na lansie.

Wojewódzki w swoim programie całą tę zabawę zdejmuje z koturnu: - Bo to są biografie buble. Cechą polskiego show-biznesu jest brak dystansu do siebie. Jestem zażenowany, że w Polsce mówi się o gwiazdach. 90 proc. gwiazd można nająć do kampanii reklamowej wprowadzającej nowego dorsza na rynek. A są tak poważni na swój temat, że zwołaliby konferencję prasową z powodu swojego orgazmu. Ja też sięgam do rzeczy tabloidowych, ale moja działalność polega na owinięciu tych historii w kicz. Znana prezenterka oświadczyła mi, że do opowiadania o prywatności jest zmuszona powinnością, ma to wpisane, jako osoba publiczna. Osoby publiczne to stoją na pigalaku.

TZDW

- "Gala" i "Viva!" to piekiełko onanistów - mówi dziennikarz tabloidów. - Tu wszyscy coś kontraktują i sobie robią dobrze, nie ma o złych rzeczach, nigdy nie spadasz, najwyżej zaczynasz od nowa. A w tabloidach bohater ma być czarny albo biały.

Dlatego największy polski tabloid "Fakt", krewniak niemieckiego "Bilda", poluje na rysy w życiorysach przez 24 godziny na dobę. Trzeba mieć półmetrowy obiektyw, wielkości komórki aparat cyfrowy do paska, zeszycik z adresami zamieszkania, znajomych w taksówkach, szatniach, restauracyjnych klozetach (za każdego esemesa z informacją dostają 100 zł). Trzeba też mieć w głowie życiorysy - twarze byłych żon, kochanków. Skomplikowane to jak w brazylijskich serialach.

Informatorzy mówią, że w pewnym tabloidzie istnieje dział zwany TZDW - Tematy Z D... Wzięte. Na kolegiach ustala się, kogo biją, kto pisze łzawą historię, kto ciekawostkę. Do fotek, które co rano spływają z agencji, trzeba dorobić historię. Jest Ibisz ustrzelony, gdy wchodzi bez towarzystwa do hotelu w Warszawie, piszemy, że mu się nie układa z drugą żoną i go pogoniła. Po południu odbywa się jeszcze tzw. kolegium thrillujące (od słowa thriller), na którym podkręca się teksty. Wróg zawsze musi być. Ale trzeba sprytnie. Gdy piszemy, że Jacek Poniedziałek jest gejem, następnego dnia trzeba zapytać kilka szacownych osób, co o tym sądzą, ale tak, żeby chwaliły Poniedziałka.

Wojewódzki: - Niemcy wymyślili społeczną potrzebę nienawiści. Robią w lutym zdjęcia mojego samochodu, jak wracam z Bieszczad, a dają je w maju: patrzcie, jakim on jeździ brudasem. Tabloidy to taki dziennikarski matrix. Tłumaczyli kiedyś, że będą moralizatorem show-biznesu, jak w polityce chłopcy z PiS. Mroczek jest przykładem, jak gazetki mogą zrobić pranie mózgu.

Miłość Rafała Mroczka i jego partnerki w "Tańcu z Gwiazdami" Anety Piotrowskiej połknęła jakaś machina i wyprodukowała coś, co przypomina komiks. To, że na Mroczkach można zarobić, wie przedszkolak, a w dobie cyfrówek nawet idiota zrobi zdjęcie. Oto są w Disneylandzie, obserwują paradę z Myszką Miki, a pani z naprzeciwka obserwuje ich, pstrykając z komórki serię zdjęć. - Podszedłem spytać, dlaczego - opowiada Rafał - i dostaję szybką odpowiedź: a co pan myśli, że jest pan najważniejszą osobą w moim życiu? Robię zdjęcia koleżance, która stoi obok. Za dwa dni zdjęcia są w tabloidach.

Konsekwencją były delikatne naciski TVN, że Aneta i Rafał powinni zasugerować i u nich informację o swoim uczuciu, bo stacja jako producent show nie będzie wiarygodna. Coś wymusili, coś sklecili i wyszedł im z tego romans, na którym kilka miesięcy pasły się gazety. Potem ktoś z TVN zasugerował, że powinni wybronić się z zarzutów "Faktu", że udawali tę miłość. Oni naiwnie chcieli być w porządku wobec fanów i dali wywiad do "Gali", że to uczucie. Potem ona mówi w "Fakcie", że go rzuca, on w "Twoim Imperium" dementuje to, co napisał "Fakt": że nie włóczył się po klubach, to ona odeszła, że są młodzi, widocznie nie pasowali do siebie... Szczerze rozmawiał, jak chłopak z sąsiedztwa. Tytuł następnego dnia na okładce: "Rafał znów rzucił Anetę". Pan redaktor powiedział, że inaczej się nie sprzeda. Rafał Mroczek: - Pewnie dałem się osaczyć. Po co wchodzę w dialog z gazetami? Niezależnie od tego, co powiemy, to nie ma znaczenia. Dzwoni kiedyś do brata pani z "Faktu", że jest pod wrażeniem, bo ma męża, który też studiował na Wydziale Inżynierii Lądowej, i wie, ile czasu trzeba poświęcić na te projekty. Pyta, jak sobie radzimy. Marcin, że czasami jest ciężko połączyć wszystkie zajęcia, pracę, studia, że dajemy sobie radę, choć nie zawsze wszystko wychodzi w stu procentach. Następnego dnia artykuł: imprezowicze, nie chodzą na zajęcia, balangi, sąsiedzi. To nie jest dialog. To jest ich dialog ze mną.

Zawód plotkarz

Dlaczego jednych dramaty śledzimy w odcinkach - Brodzik, Mroczek, Samusionek, innych - Gajos, Janda, Kondrat - nie. Nie ma zapotrzebowania czy umiejętnie się chronią? Rafał Mroczek: - Oni pracowali na swój wizerunek latami, mieli już pozycję, zanim pojawiły się tabloidy. Nawet tym gazetom ciężko by było atakować takie osoby. Ja w tym medialnym tłoku pojawiłem się razem z tabloidami. Jakbym grał w tę samą grę. Jesteśmy młodzi, gramy w najpopularniejszych serialach, na nas łatwo podnieść nakład.

Werczyński: - Jak się prosi Stuhra, Jandę czy Gajosa, żeby poprowadzili jakiś event za kilkadziesiąt tysięcy, odmawiają, bo mają próbę w teatrze za 500 zł. To nie ta branża.

Pewnie też dlatego tacy jak Marek Kondrat są lepszą twarzą banków niż eventów. Kondrat od siedmiu lat współpracuje ze spółkami ING: - Wkroczyłem w ten nowy medialny świat w późnym wieku, po mnie nikt nie spodziewa się fajerwerków. To nie jest kraj, w którym człowiek, który przekroczy czterdziestkę, cokolwiek znaczy. Czytam jak sensację, że ktoś się połączył, inni nie są już razem, ja nie wiem, kto to jest, ale widać większość wie. Ten nowy świat przyniósł im nowy rodzaj oferty - wszystko ma cenę. To korzystają z tego, a prasa przysparza im punktów, o których myślą, że to punkty dodatnie.

Kondrat powiada, że jego świat znika ze swoim obyczajem, monolityczny, nudny. - Nie bazują na mnie tabloidy, ale bazują firmy ubezpieczeniowe i poczytuję sobie za sukces, że nie mieszczę się w nowym świecie. Na chwilę zainteresowano się moją aktywnością finansową, że jakoby kupiłem hotel w Sopocie i pałac w pobliżu. Ale nie wchodzę w utarczki w myśl zasady - polemika powoduje prolongatę tematu. Świat pędzi, wpuścił nas w sytuację trochę anachroniczną - w Anglii trawnik się kosi 100 lat, w Polsce rozwija się z rolki, żeby było szybciej, bo nie ma czasu. W dobie globalizacji pojawiły się odruchy nieokrzesania, wychodzą z tego dziesiątki nietaktów.

Istnieją też ludzie z potrzebą publicznej spowiedzi. Beata Tyszkiewicz: - Może tak się leczą? Wystarczy spojrzeć na ilość autobiografii - o chorobach, rakach, porodach, nieślubnych dzieciach. Gdy miałam sprawę rozwodową, napisałam list do zeznających świadków, że popełnili nietakt mówiąc nieprawdę, i zaniosłam to mojej adwokat, żeby wysłała. Niech pani nie wysyła, powiedziała. Można napisać, ale nie wysłać. Jest takie powiedzenie: jeśli coś chcesz powiedzieć, to nie pisz, jeśli napiszesz, to nie podpisuj, jak podpisałeś, to się nie zdziw. Też się zmagam z bzdurami, o jakich piszą na temat Karoliny, bo nie nazywa się Padlewska, jak młodsza córka, tylko Wajda. Niedawno umówiłyśmy się, że podrzucę jej pewną książkę, zostawię w sądzie na III piętrze. 20 minut po tym, jak przyjechałam do domu, dzwoni "Fakt", co ja robiłam w sądzie, bo mają zdjęcia. Jesteście genialni, pioruny, pochwaliłam. Zatrzymajcie je, bo nie mam jeszcze zdjęć z sądu. To ich rozbraja. Może tak trzeba?

Formuła programów-spowiedzi, z Ewą Drzyzgą (TVN) na czele, bije rekordy popularności. Najmłodszy sędzia karny w Trójmieście Piotr Ostrach rzucił prawo, żeby stać się krytykiem show-biznesu i ciętym autorem kronik towarzyskich, a wszystkie zdobyte newsy natychmiast umieszcza na stronie showbiznes.eu. - Dziś można wykreować na gwiazdę nawet Agnieszkę Frykowską. Zwróciłem jej uwagę, że ma korzenie dobre - dziadek zamordowany w domu Polańskiego, tato zginął w domu Karoliny Wajdy, powinna to pociągnąć. Ona ma parcie na szkiełko. Wymyśliłem, że może zostanie polską Paris Hilton. Załatwiłem apartament w pięciogwiazdkowym hotelu, Frykowska leżała na łożu, w poduszkach ściągniętych z dwóch pokoi, malowała paznokcie i miała wywiad. Niby u siebie. A, jak mówią znajomi, śpi w pokoju wynajętym z koleżanką. - Gazety zwariowały, piszą o Paris znad Wisły, od razu posypały się propozycje wielkich sesji w "Gali", "Vivie!", zaproszenie do "Pytania na śniadanie". Wymyśliłem, że Frykowska jest zachwycona Edytą Górniak i martwi ją, że już trzy single nie mają teledysku. Jak dostanie spadek, chce sfinansować teledysk, jak dziadek wspomógł Polańskiego. Poszło na pierwszej stronie w Onecie. Co najbardziej interesuje ludzi? Romans. Trwają poszukiwania kandydata dla Frykowskiej.

Agnieszka Frykowska co rano przegląda gazety, które zarabiają na jej wizerunek: - Życie jest nudne, dlatego ludzie kochają tych, którzy są jacyś. Sztab ludzi pracuje nad tym, żeby było fajnie, a tradycje rodzinne związane ze skandalami też należy podtrzymywać. Może jestem ostatnią z Frykowskich, która musi postawić kropkę nad i.

Prof. Wiesław Godzic powiada, że seriale, tabloidy, telewizyjne stacje komercyjne mają swoją specyficzną publiczność. Pierwsze są dla samotnych kobiet po czterdziestce z powiatowych miasteczek, drugie - dla tych, którzy muszą mieć jednego prostego wroga. Stacje komercyjne żerują na tym, że wszyscy chcemy odrobiny sławy. - Pragniemy tych słynnych worholowskich 15 minut. A na czym polega bycie sławnym obecnie? Na tym, że ludzi obchodzi twój seks i to, co jesz na śniadanie. Ważne jest, że odróżniasz się na poziomie prywatnego życia, a nie to, co zrobiłeś, jakim jesteś człowiekiem.

Teraz gwiazdy (m.in. Kaja Paschalska, Anna Mucha) chodzą w plastrach antykoncepcyjnych, żeby nas poinformować nie tyle o tym, że plastry są praktyczne, ale że one - celebrytki - uprawiają bezpieczny seks. Można paradoksalnie powiedzieć, gorzko sumuje medioznawca, że doszliśmy do etapu humanizmu - nic co ludzkie nie jest nam obce.