Polityka - 2007-10-06

 

Edyta Gietka

Zbrodnia domowa

 

Pani ukryła zwłoki pana w kurniku, pan zawinął panią w dywan z dużego pokoju, syn pogrzebał tatę w lesie, mama - dzieci w beczkach. Tylko 12 proc. zabójców w Polsce to ludzie całkowicie obcy dla swych ofiar. Bezpieczniej jest teraz na ulicy niż we własnej kuchni.

 

W 90 proc. swój swojego zabija nożem, najczęściej w kuchni. Do czasu polskiej pierestrojki mordowano się w naszych rodzinach dwukrotnie rzadziej niż teraz. W 1989 r. zbrodni kuchennych odnotowano 188, w 1993 r. - 366, w 1999 r. - 279, 2001 r. - 353, w 2006 r. - 261.

Spośród 837 zabójstw w 2005 r. blisko 500 dokonano w domu ofiary, a oprawca był albo jej krewniakiem, albo bliskim znajomym (często współbiesiadnikiem). Na ulicy doszło w tym czasie do 94 morderstw. Psycholodzy mówią, że w rodzinie jest jak w lesie: wrzucisz niedopałek na mokrą ściółkę - las się nie zapali, ale może się zapalić w upalny dzień. Wniosek: upalnie się w rodzinach porobiło.

Sprawa spowszedniała. Prasa lokalna przestała już naciskać na Dominika Flunta, który z biura prasowego sądu okręgowego we Wrocławiu rozsyła dziennikarzom terminy ciekawych wokand. Z ostatniego czasu do medialnych należała może sprawa Jerzego B.: wieszał panią na haku, przybił jej dłoń do blatu stołu, a pociąwszy nożem twarz, zszył rany osobiście krawieckimi nićmi. W dodatku nie okazał skruchy, a rozprawa była kopalnią cytatów w stylu: "Trzeba bić, żeby dziwkę zmienić w człowieka".

Z reguły jest standardowo, według któregoś z następujących modeli:

 

1. Zbrodnia wiejska. Bazyli N. ze wsi pod Sokółką zatłukł żonę lewarkiem, bo ona pierwsza zaczęła, przyduszając go poduchą z pierzem. Bazyli nie lubił tego, że ona handlowała ruską wódką, przecież miała rentę, on drugą, było swoje jajko, świniak, kombajn, syn też już na własnym. Przez ruską wódkę nie było nocy, żeby do okna nie pukali po towar, a według Bazylego noc jest od spania. Więc po incydencie z poduszką Bazyli kupił gaz obezwładniający za 10 zł na rynku w Białymstoku, wziął lewarek i poszedł żonę łupnąć, zostawiwszy okulary przed domem pod jabłonką, żeby nie spadły, jak się będą szamotać: - Psiknąłem gazem, żeby ją ogłuszyć, a tu nic, jaka cena, taki towar - przeciąga głoski na wysokich tonach mową podlaską. - To ją lewarkiem w głowę, a echo odbijało się takie jak w lesie, gdy się pałką tłucze o suche drzewo - pum, pum, pum. Posiedziałem, nie wstała. Jak koniec, to koniec - streszcza rzeczowo. W końcu ona pierwsza rękę podniosła, to on drugi, żeby było sprawiedliwie.

Bazyli, obecnie więzień aresztu w Hajnówce, będzie głosował na partię Kaczyńskich i nawet o warunkowe nie będzie się ubiegał, bo zasłużył na 12 lat. - 60 lat u mnie milicji na podwórku nie było, to znaczy nic nie zrobiłem, a jak zrobiłem, to przyjechali. Prosta sprawa - chucha na okulary, przecierając je rękawem. - Przecież wiedziałem, po co szykuję lewarek. W grudniu będzie połówka wyroku. A jak Bazyli dożyje i wyjdzie, trzeba będzie nowy sprzęt rolniczy kupić.

W mordowaniu wiejskim grunt jest nieoryginalny: alkohol, po którym wzbierają w człowieku stare i nowe żale. Wieś Gatne, Mieczysław O., lat 42, będąc pod wpływem, zadusił brata powrozem w kłótni o schedę po ojcu. Bierzglin, Wojciech Ch. zatłukł ojca, bo ten zarzucił mu, że źle zaorał pole. Sądowi wyznał, że "wyszedł z nerw".

90 proc. wezwań policji na wsi to nieporozumienia rodzinne. Tak zwany moment spustowy sędzia Bogusław Tocicki z Sądu Okręgowego we Wrocławiu opisałby jako prosty, polski zbieg okoliczności: - Rodzinna uroczystość, imieniny szwagra, komunia, sylwester, alkohol, silna huśtawka nastrojów, najpierw jest miło, potem zaczynają sobie sprawy wypominać i zabijają się przy stole albo po powrocie do domu.

Na wsi oprócz noża korzysta się z szufli na węgiel, nogi od stołu, orczyka od końskiej uprzęży. Prosto i bez finezji.

 

2. Zbrodnia miejska. Bytom, brat zabił brata, bo ten szydził, że zamiast sadzonych zrobił jajecznicę. Zakopane, bliźniacy Grzegorz i Bartłomiej K. zatłukli siostrę wazonem z regału, pokłóciwszy się o dochody z parkingu po śp. ojcu, bo nikomu w domu się nie przelewa.

W mieście żyznym gruntem pod morderstwo jest stres. Poza nożem w użyciu często są nożyczki lub broń palna. Mieszczanie częściej niż spontaniczni mieszkańcy wsi mordują, rzecz wcześniej przemyślawszy. Zwłaszcza kobiety, jak twierdzi Krzysztof Orszagh, szef Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej. Niektóre miastowe morderczynie biegli nazywają: perfekcyjne. Pani z Warszawy, poznawszy kochanka, wynajęła kilera, żeby zabić męża, prosząc, żeby zainstalował ładunek koniecznie w lewym kierunkowskazie samochodu, bo gdy mąż wyjeżdżał z domu, najpierw skręcał w prawo, potem w lewo. Ładunek w prawym kierunkowskazie mógłby uszkodzić elewację ogrodzenia.

 

3. Syn tatę, mama syna. Zarówno w mieście, jak i na wsi, jeśli dzieci mordują rodziców, to zwykle ojców dla dobra rodziny. W 80 proc. zabijają synowie. Jeśli giną dzieci, to na ogół morderczyniami są matki. Z biedy albo - coraz częściej - z powodów nihilistycznych. Mama odsyła dzieci na tamten świat dla ich dobra, bo tam będzie lepiej. Jaworzno, trzy tygodnie temu Krystyna Ś., lat 39, wbiła nóż w pierś syna, gdy spał, po czym nóż wbiła we własny brzuch, okręcając kilka razy. Sąsiedzi zeznali, że miała depresję, coś mówiła, że odbiorą jej dzieci, choć w domu było jak w każdym - ani specjalnie dobrze, ani specjalnie źle.

 

4. Pani zabija pana. 9 na 10 zabójstw małżeńskich dokonują kobiety, głównie z powodu picia pana. Wyszków, bibliotekarka, matka trzech synów, w rocznicę ślubu szykowała uroczystą kolację. Pan przyszedł na bani i bluzgał: co, ty ku...o, dla kogo? Pani to, co kumulowało się latami, przeszło przez mózg do ręki, którą kroiła polędwicę. (Psycholodzy twierdzą, że cholerycy raczej nie mordują, zabijają sangwinicy, taki typ księgowego, w których urazy kumulują się latami). Zadała 17 ciosów nożem.

Pani zabiwszy pijaka często przechowuje go blisko. Lipsko Polesie; we wrześniu odkryto, że Elżbieta C. przez 24 lata trzymała męża, kierowcę ciągnika, który pił i bił, w kurniku pod warstwą kurzych odchodów. Przy szkielecie znaleziono strzępek gąbki z tapczanu.

Według Dominika Flunta te morderstwa nie są skomplikowane. W przeciwieństwie do innych są od lat wykrywane w niemal 100 proc. (2006 r. - 98,8 proc., 2005 r. - 100 proc.). Ciała zwykle znajduje się w lesie zawinięte w dywan z dużego pokoju albo koc z nadrukiem tygrysim z tapczanu, a w domu maluje się kuchnie, bo krew nie woda, nie wsiąka.

 

5. Pan zabija panią. - Gdyby nie te pomidory - Michał D. obwinia je za to, że teraz mieszka w Hajnówce, czyli w areszcie. Sześć lat tak sobie myśli o tych pomidorach. I patrzy na zdjęcie śp. Ireny. Ale i tak została w pamięci ta leżąca twarzą do podłogi na klatce schodowej, we krwi, która poszła żonie ustami. Cały Sąd Rejonowy w Bielsku Podlaskim wyszedł na korytarz, jak prowadzili Michała D., palacza i dozorcę w sądzie, gdzie śp. Irena była główną księgową

- Normalnie żyliśmy, czasem draka, czasem do rany przyłóż, miało się działkę z altanką, warzywa pod folią, jeździło do Bułgarii na handlowe wycieczki - Michał D. uśmiecha się do przeszłości. - To się stało 17 lipca 2001 r., zdaje się, że 17 lipca, bo 23 lipca syn kończył 24 lata - liczy na palcach czas. Więc tego dnia wrócił ze wsi od swoich ojców, żeby kupić sznur do snopowiązałki, bo u ojców zaczynały się żniwa. Rano miał jeszcze ze szwagrem, który stawiał piekarnię, zalać posadzkę. Jak sprawy wieczorem pozałatwiał, to stanął pod kioskiem, jak stają w Bielsku, żeby piwko wypić i samemu w domu nie siedzieć, bo śp. Irena była jeszcze w pracy. Może gdyby ten fotel, na którym siedziała śp. Irena, nie miał kółek. Wrócił do domu, gdy pisała w komputerze jakieś sprawozdanie: - Cześć, cześć, ona mówi, że jedzie do swoich ojców, bo też mają żniwa. Ja na to, jak to tak? Jak świniaka przywożę do lodóweczki, to jest dobrze? Ona: ty mnie nie obchodzisz. Ja na to, jak to tak? Ja cię mogę nie obchodzić, ale masz coś do żarcia? Nie mam. Mówię, hola, hola, ani jeść, ani nic? Ukroiłem kiełbasę, ale przypomniałem sobie, że na parapecie są rozłożone pomidory z działki. I taka głupia myśl przeszła przez głowę, to ja cię teraz nastraszę. Skuliła się, a fotel ze śp. Ireną wjechał na nóż. Ot, i całe zajście.

Irena wyleciała na klatkę, Michał opłukał nóż w zlewie i wyszedł za żoną: - Strzał był snajpera, przebił płuco, tętnicę i serce. Spojrzałem, że nie oddycha, to dzwonię do syna, żeby wracał do domu, bo chyba matka nie żyje. Już ja narobił biedy, doszło do mnie, jak usłyszałem płacz nad matką. Zamknąłem drzwi na dwa zamki i proszę: synu nie wchodź, bo nie wiadomo, co między nami powstanie. Chciałem sobie poderżnąć gardło, ale patrzę na siebie w lusterku i myślę, co ja będę większą biedę robił, jak dzieci już matki nie mają?

Dużo jest mężów w Hajnówce, którzy trzymają przy sobie zdjęcia śp. żon w oprawkach zrobionych przez więziennych fachowców z żutego godzinami chleba - zdjęcie ma ochroniarz z Białegostoku, betoniarz z Brańska, murarz z Wasilkowa.

Rodzina po zbrodni

Po zbrodni rodzina musi żyć dalej. Czy da się to życie jakoś ułożyć? Z danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej wynika, że w sierpniu 2007 r. w polskich zakładach karnych przebywało 2743 kobiet, blisko 35 proc. spośród nich - za zabójstwo męża. Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej sporządziło raport na temat kobiet odbywających kary pozbawienia wolności w krajach UE. W Wielkiej Brytanii i Szwecji nawet nie wspomina się o podobnym motywie. Tam morderstwu towarzyszy najczęściej kradzież i narkotyki.

Polskie żony w więziennych garsonkach są brzydkie, z bliznami, bardzo chude albo bardzo grube. W zakładzie karnym w Grudziądzu mogą siedzieć z dziećmi do czwartego roku życia. Dobrze wiedzą, że jeśli kara jest dłuższa niż 4 lata, zabiorą im dzieci. Ewa Woydyłło, psycholog: - Psycholodzy zbadali, że gdyby zostały dłużej, mogłyby wchłonąć więzienną mentalność. Grudziądz to laboratorium miłości. Bite, przez nikogo nie brane w obronę, z dołów społecznych, kochają te dzieci taką patetyczną miłością. Prof. Wiktor Osiatyński tych kobiet nie wini. To, co zrobiły, jest uzasadnione, bo są słabsze: - Małżeństwo prawnie oznacza, że ona przysięgając temu, którego wybrała, wyrzeka się wobec niego ochrony prawnej, jaką posiada wobec obcego. Bo jeśli obcy uderzy kobietę na ulicy, od razu na pomoc przychodzi policja. Wobec męża środki ochronne to sterta kwitów w urzędach. A Kościół ten stereotyp utrwala. Św. Augustyn wyniósł na ołtarze swoją matkę, św. Monikę, za to, że całe życie katował ją mąż. Więc kobieta dokonuje zabiegów nieprawnych i sama wymierza sprawiedliwość.

Czy te żony powinno się powypuszczać z więzień? Prof. Osiatyński zadaje sobie pytanie, jaką informację wysłalibyśmy wtedy do społeczeństwa? Rozwiązaniem byłoby, gdyby żona dostawała rozwód od ręki, na prośbę.

Adrian P. to tata Klaudii i Amandy. Tata udusił mamę w toalecie z powodu zazdrości, gdy poszła odwiedzić tatę w zakładzie karnym we Wrocławiu, dokąd trafił za rozboje. Po zabiciu mamy napisał list do teściowej Haliny Horby, żeby wysłała mu zdjęcia z córkami, bo bardzo mu na tym zależy. Klaudia ma już 4 lata, Amanda rok. Klaudia była u mamy na cmentarzu, a dziadkowie opowiedzieli jej tę dziecinną bajkę, że aniołek, czyli mama, patrzy z nieba. A ponieważ mama jest w niebie, zabrano państwowe alimenty na Klaudię i Amandę, bo jeszcze nie ustanowiono opiekuna prawnego. Sąd będzie analizował, czy dziadkowie na niego się nadają. Klaudię i Amandę odwiedza druga babcia, matka taty. Mówi, że nie chce syna znać. Ale, jak to matka, czasem otrze łzę i tłumaczy tatę, że kiedyś jej mąż mocno go bił.

Więzienni wychowawcy mówią, że w matkach morderców jednak coś pęka. Proszą o widzenia, przywożą ciasto, zdjęcia z albumów. Gdy prowadzili w kajdankach Michała O., który udusił młodszą siostrę, bo skarżyła na niego rodzicom, matka zasłaniała syna przed okiem fotoreporterów, wciskając mu kaptur na twarz. Potem więzi robią się słabsze.

Dzieci zwykle wybaczają matce, która zabiła tatę. Matki wybaczają dzieciom zabójstwo męża. Ojcu, który zabił matkę, już się nie wybacza.

Michał D. kupuje zeszyt w kantynie, wydziera kartki i pozdrawia na kartkach wszystkich: syna, jedną córkę, drugą. Syn ma już 30 lat. Matka Michała D. na widzeniach opowiada losy jego dzieci. Ponoć po tej całej biedzie ze śp. Ireną syn rzucił studia i pracuje w piekarni szwagra. Starsza córka ponoć wyszła za mąż, ponoć siedzi w Irlandii z mężem, sprzedali tamto mieszkanie w bloku. Nigdy nie odpisali ojcu. Michał D. okazuje w Hajnówce skruchę, w niedzielę pomagając batiuszce w śpiewie prawosławnym. Już dwa razy był na przepustce u śp. Ireny: - Zajadę, uronię wiadro łez i nic tu po mnie. Był też u ojców, zobaczyć jak ziemia. Wszystko idzie na marne, krzaki po kolana wyrosły tam, gdzie był sad. Jeszcze 10 lat zostało w Hajnówce.

10 proc. zabójców popełnia samobójstwa. Prof. Brunon Hołyst, wiktymolog, nazywa ich najszlachetniejszą grupą morderców.

Co się z nami stało?

Może coś stało się w ludzkich mózgach, że zbrodnia przychodzi tak łatwo? Może za gwałtownie zmieniły się okoliczności społeczne? Ewa Woydyłło: -Tak nas wychowano. W większości domów i rodzin, mimo miłości, relacje oparte są na dynamice tarmoszenia się, wiecznego kontredansa, kto tym razem wygra, a kto nie. Nie musi być ciosów i gilotyny, ale - raz szpileczka, raz kopniaczek. To się bierze z naszych nawyków kulturowych - każdy Polak chce mieć rację. Już matka uczy córkę: pamiętaj, jak się wydasz, to się nie daj, bo jak się dasz, to on cię zdominuje. Babcia uczy wnuka: patrz, czy jej matka szanuje ojca. Porady w stylu: nie daj się partnerowi, można przeczytać we wszystkich gazetach kobiecych. Więc w takim kodzie funkcjonujemy, czaimy się względem siebie, przyłapujemy na słabościach.

Do tego kontredansa dochodzi polski defekt - poczucie braku wartości. Wychowujemy dzieci przez porównanie: zobacz, jaki zdolny jest Jasiu, a ty co? W Polsce kultura jest przepojona wzajemnym dołowaniem się, a to według Ewy Woydyłło powoduje, że działamy z pozycji ludzi, którzy muszą coś nadrabiać, ścigać się, udowadniać. Najłatwiej nadrobić własną wartość, deprecjonując resztę - teściowa strofuje synową, mąż żonę, ojciec syna. Według prof. Józefa Gierowskiego, psychologa klinicznego i biegłego w sprawach o zabójstwo, przekroczyliśmy granicę psychicznej wytrzymałości. Tracimy instynkt samozachowawczy.

Z kolei według prof. Brunona Hołysta nic tak ludzi nie dzieli jak wspólne mieszkanie. Na Zachodzie można się spakować i wynająć drugie. U nas w kupie mieszka kłócący się mąż z żoną, mąż z żoną po rozwodzie albo mąż z żoną i teściami, bo bezpieczniej się kłócić i czekać, aż umrą, niż wziąć kredyt na 30 lat i kupić własne. - Spadło poczucie bezpieczeństwa w rodzinach - mówi Krzysztof Orszagh. - 20 lat temu prawdziwy mężczyzna potrafił przynieść do domu wieniec papieru toaletowego, żona się cieszyła, a on czuł się dowartościowany. Po 1989 r. okazało się, że wszystko jest, tylko pieniędzy brakuje. W rodzinie zaczęły się zrywać emocjonalne więzi. Kiedyś to wybucha.

Z powodu nagłego wybuchu, czyli zabicia krewnego w afekcie, wyrok jest mniejszy o połowę niż za zabicie obcego. Sąd bierze pod uwagę fakt, że pani lub pan, otrząsnąwszy się, natychmiast wzywają pogotowie. Orzeka zespół otępienny, degradację osobowości lub odpowiedzialność uznaje za rozproszoną, bo nie wiadomo, czy ofiara nie była agresywna.

Prawnicy zaczęli dostrzegać rolę psychologii w rodzinnej kilerce. Od 1997 r. w kodeksie karnym zwiększono katalog zabójstw, analizując osobowość sprawcy, okoliczności, motywacje, poziom patologii, udział ofiary w zbrodni oraz czynniki nieformalne, czyli - czy rodzina wybacza albo czy sprawca rozpacza z powodu, że karę już mu wymierzył los. Gdy Krystyna F. z Zakrzowa zabiła tatę młotkiem, okolicznością łagodzącą był fakt, że przyszła do ojca z 2-letnią córeczką, a nie przychodzi się zabić z dzieckiem. Na zeznaniach w sprawie "załatwienia" przez syna i wnuczka taksówkarza Henryka G., brat zabójcy szlochał, że za młodu gehennę im zgotował ten Henryk G., bo matkę bił szufelką, a synów kablem i teraz oni są psychologicznie tacy, jacy podręcznikowo powinni być - skażeni.

Według prof. Gierowskiego tak kończy się tylko promil dramatów rozgrywających się w polskich domach, na których coraz częściej wisi szyld: obiekt chroniony, informując obcych, że domu strzegą panowie z pistoletem.

Rozwiązania importowane

8-letni Filip Handkiewicz obecnie mieszka z tatą. W poznańskim bloku przy ul. Matejki zostały ubrania na zimę, dżojstik, komiksy. 11 sierpnia tato zabrał Filipa, bo były wakacje. Tato, po rozwodzie z mamą, zawsze odbierał Filipa przy drzwiach, demonstrując w ten sposób, że nie wtrąca się w jej drugie życie. Dwa dni potem dziadek zatłukł młotkiem mamę Filipa oraz Aleksa, który miał 8 miesięcy; potem dziadek wyskoczył z okna.

8-letni Filip powiedział do taty: - Wiedziałem, że to się kiedyś tak skończy. Wybrał w markecie koszulę i czarne trampki. W zakładzie pogrzebowym kupili biały kwiatek, robią je specjalnie dla dzieci. Filip wrzucił go do dołu z mamą i Aleksem. Wieczorem Filip pyta tatę, czy może się pomodlić? Tato mówi: módl się synku, módl.

Wszyscy wiedzieli, że w Poznaniu przy ulicy Matejki mieszka Filip z matką i dziadkiem, który rzucał w mamę, czym popadło. Przecież prosiła o osobne mieszkanie.

Był 11 września 2002 r., gdy Senat RP na 24 posiedzeniu obradował na temat programu "Bezpieczna Polska". Program obejmował 84 zadania, dotyczył 28 ustaw, miał być kompleksowy, długofalowy, systemowy. Ówczesny minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik powoływał się na Szwajcarię: wchodząc do mieszkania przeciętnego Szwajcara na czołowym miejscu w przedpokoju minister widział dyplom od policji za skuteczny donos na sąsiada. Minister zwracał uwagę, że obywatele siebie sami powinni pilnować, że to etyczny i moralny obowiązek.

12 lutego 2005 r., IV kadencja Sejmu, 97 posiedzenie, drugi dzień. Temat - przeciwdziałanie przemocy w rodzinie. Przemawia poseł Adam Ołdakowski z Samoobrony w sprawie domowego mordowania, które narasta. Poseł ma postulat, żeby "nałożyć na lekarzy, pielęgniarki i nauczycieli ustawowy obowiązek o informowaniu organów ścigania o tego typu sygnałach pod groźbą kary grzywny. Żeby zmienić tę - nie bójmy się tego słowa - znieczulicę, a następny rząd, bo na ten nie ma co liczyć, musi poprawić wreszcie jakość życia społeczeństwa (oklaski)".

Takich stenogramów można przytoczyć mnóstwo, ale od lat niezmiennie wszystkie instytucje, powołane do pomocy i interwencji w rodzinie, jak pracowały, tak pracują osobno, chowając w metalowych szafkach kwity, których nikt nie czyta. Gdy dziadek Filipa zamordował mamę, każdy tłumaczył, że coś wiedział, ale każdy wiedział osobno.

Jarosław Krajewski, szef gabinetu politycznego Joanny Kluzik-Rostkowskiej, minister pracy i polityki społecznej, mówi, że do końca roku w województwie śląskim ruszy pilotażowy program, zwany monitoringiem losów dzieci. Elektroniczny system będzie zbierał w jedno miejsce informacje od ośrodków pomocy społecznej, szkół, lekarzy. Będą oni mieli obowiązek wpisania do systemu, co zauważyli, natychmiast po zauważeniu, bo żyjemy w XXI w. i droga papierowa wydłuża każdą sprawę, którą można załatwić w systemie.

Losów żon na razie nie będzie się monitorować elektronicznie. Z myślą o żonach Ewa Woydyłło, dyrektor programów przeciw przemocy przy Fundacji Batorego, wyszkoliła z pomocą amerykańską 250 trenerów, którzy teraz oduczają agresji w Warszawie, Kielcach, Poznaniu, Wrocławiu, przy Radzie Miasta w Sopocie. Na kursy kierują rodzinnych bokserów sędziowie i kuratorzy sądowi. Tylko 3 proc. kilerów to psychopaci, których nie da się zmienić. Resztę można oduczyć agresji tak samo, jak można ich nauczyć jeździć samochodem. Na pierwszym spotkaniu trener recytuje: - Wiem, dlaczego to robisz. Twoje potrzeby nie są spełnione. Chcesz się dowartościować. Zastanowimy się, jak spełnić twoje potrzeby bez użycia pięści. Ponoć domowy macho mięknie po takiej kwestii. Do instruktorów w Olsztynie po programie w telewizji zaczęły się zgłaszać matki. Proszą, żeby oduczyć je przemocy, bo krzyczą na dzieci.

Według prof. Gierowskiego najwyżej 20 proc. rodzinnych zbrodni dokonuje się bez afektu, z wyrachowania, dla spadku, z zemsty, zazdrości. Czyli reszty mogłoby nie być. Wystarczyłaby prosta umiejętność: rozumieć i wybaczać. To może wydawać się dziwne, że człowiek w XXI w. potrzebuje do tego specjalnych treningów, kursów, rządowych programów.

Ewa Woydyłło: - Nam się jeszcze w głowie nie mieści, że amerykańskie dziecko może powiedzieć: tato, nie pal przy mnie. Ale tam 25 lat temu widziałam całe Chicago obwieszone plakatami z hasłem "Violence is learnt, it can be unlearnt" - Przemocy można się nauczyć, ale także oduczyć. W Polsce dopiero zaczynamy rozumieć, jak to działa.