POLITYKA - 27.12.2013-7.01.2014
W sporze o roślinę, w której stworzeniu uczestniczył prof. Ingo Potrykus, padają najcięższe oskarżenia: skażenie środowiska, dzieci w roli królików doświadczalnych, zbrodnia przeciw ludzkości. Kto tu jest zbrodniarzem
Marcin Rotkiewicz
Wojna o złoty ryż
Z okładki amerykańskiego tygodnika "Time" spogląda mężczyzna z charakterystyczną siwiejącą i krótko przystrzyżoną brodą. W tle widać zielone kłosy zboża. Napis wielkimi literami sugeruje, o jaką roślinę chodzi: "Ten RYŻ mógłby uratować milion dzieci rocznie". Niżej, mniejszą czcionką, redakcja dopisała: "...ale protestujący wierzą, że taka genetycznie zmodyfikowana żywność jest zła dla nas i naszej planety". Pod twarzą mężczyzny można zaś przeczytać drobnym drukiem: szwajcarski profesor Ingo Potrykus ze swoim wzbogaconym w beta-karoten ryżem. Data wydania "Time'a": 31 lipca 2000 r.
Dlaczego, po ponad 13 latach, wracamy do okładki amerykańskiego tygodnika? Powody są przynajmniej dwa. Rok 2014 może okazać się przełomowy dla ryżu prof. Potrykusa. Po drugie, jego historia to kolejny przykład, jak ludzie, w imię wyznawanej ideologii, gotowi są ryzykować życie i zdrowie tysięcy, a nawet milionów innych.
Zlikwidować VAD
"Time" zasugerował swoją okładką, że to prof. Ingo Potrykus jest ojcem owego cudownego ryżu. Ale to nieścisłość. Ojców jest dwóch: prof. Potrykus i jego kolega prof. Peter Beyer. Obydwaj są Niemcami (choć Potrykus sporą część naukowej kariery spędził w Szwajcarii) i biologami, pracującymi w publicznych wyższych uczelniach.
Historia z ryżem, mającym ratować miliony dzieci, zaczęła się w latach 80. i 90., gdy prof. Potrykus zainteresował się możliwościami uzyskania odmian roślin bogatych w żelazo i witaminę A. Ich niedobór w diecie powoduje bowiem m.in. osłabienie układu odpornościowego i jest ogromnym problemem milionów mieszkańców Azji i Afryki.
Sam tylko brak witaminy A odpowiada rocznie, jak szacuje Światowa Organizacja Zdrowia WHO, za 250-500 tys. przypadków nieodwracalnej ślepoty u dzieci. Brytyjskie czasopismo medyczne "The Lancet" wyliczyło z kolei, że na skutek VAD (angielski skrót od "Vitamin A deficiency") umiera 668 tys. dzieci poniżej piątego roku życia. W sumie niedobór witaminy A w organizmie i różne tego skutki zdrowotne mogą dotyczyć nawet 250 mln dzieci na całym świecie.
Ten ogromny humanitarny problem bierze się m.in. stąd, że w wielu krajach Azji głównym dostarczycielem kalorii jest ryż - np. w Bangladeszu stanowi on 72 proc. diety, niewiele mniej w Indonezji i Laosie, a ponad 40 proc. na Filipinach, Madagaskarze i w Sierra Leone. Tymczasem ziarna tej rośliny nie zawierają witaminy A. Biednych ludzi nie stać zaś na wzbogacenie posiłków w produkty (m.in. warzywa) będące bogatym źródłem beta-karotenu (organizm człowieka potrafi przekształcić ten związek chemiczny właśnie w witaminę A i dlatego jest on nazywany prowitaminą A).
Organizacje charytatywne i rządy krajów azjatyckich od lat prowadzą akcje wzbogacania diety za pomocą pastylek z witaminą A lub dodawania jej np. do mąki pszennej. Na Filipinach przyniosło to efekty w postaci znacznej redukcji VAD, ale nadal dotyka on ponad 15 proc. dzieci w wieku od pół roku do 6 lat. W sumie to nadal ogromny problem dla 17,5 mln filipińskich dzieci oraz pół miliona kobiet w ciąży, jak i tych karmiących piersią. Suplementacja nie dociera bowiem do wszystkich, ponadto tego typu akcje są bardzo kosztowne. Dlatego świetnym rozwiązaniem byłoby uzyskanie ryżu, który sam produkowałby beta-karoten.
Geny żonkila i bakterii
Nie da się tego jednak zrobić tradycyjnymi metodami uzyskiwania nowych odmian roślin, powszechnie stosowanymi w rolnictwie od dawna. Czyli za pomocą krzyżówek czy wywoływania mutacji w DNA promieniowaniem jonizującym lub substancjami chemicznymi. Ale w latach 70. XX w. zaczęły powstawać narzędzia inżynierii genetycznej, a przede wszystkim nauczono się przenosić geny z jednych organizmów do drugich.
Prof. Potrykus, do którego z czasem dołączył prof. Beyer, dostrzegł tę nową szansę i postanowił podjąć próbę modyfikacji ryżu. Było to bardzo trudne zadanie, gdyż nawet zastosowanie metod inżynierii genetycznej nie gwarantowało sukcesu. Trzeba było bowiem spowodować, by roślina w określonym miejscu - swoich nasionach - wytwarzała substancję, którą normalnie produkuje wyłącznie w zielonych częściach.
A jednak - nawet trochę ku zaskoczeniu obu naukowców - próby te zakończyły się sukcesem (warto dodać, że przyczynił się do tego również polski uczony, prof. Jerzy Paszkowski, który współpracował z Potrykusem, a obecnie jest na uniwersytecie w Genewie). Naukowcy dołożyli ryżowi po jednym genie pochodzącym od żonkila oraz pewnej bakterii. I to zadziałało. Za sprawą owej modyfikacji ryż, oprócz wytwarzania beta-karotenu, zmienił kolor swoich nasion na żółty. Dlatego naukowcy nazwali go "złotym ryżem".
To było w 1999 r. Potrykus i Beyer czuli, że dokonali czegoś ogromnie ważnego, bo ich roślina może istotnie przyczynić się do rozwiązania wielkiego problemu biednych krajów Azji i Afryki. Tym bardziej że od samego początku modyfikacja ryżu była projektem całkowicie humanitarnym, a nie komercyjnym. Finansowała go Fundacja Rockefellera i Unia Europejska. Ponieważ UE wymagała udziału partnera reprezentującego przemysł, więc złoty ryż wsparł szwajcarski koncern biotechnologiczny Syngenta. Z czasem do projektu dołączały kolejne instytucje, m.in. Fundacja Billa i Melindy Gatesów. Dzięki temu ryż miał być dostępny za darmo dla rolników osiągających zyski do 10 tys. dol. rocznie (czyli np. 99 proc. farmerów w Indiach), a dla pozostałych po cenach identycznych jak konwencjonalne odmiany ryżu. Było to możliwe dzięki rezygnacji firm biotechnologicznych, m.in. Syngenty, z opłat za prawa patentowe. Co więcej, w 2005 r. szwajcarski koncern pomógł udoskonalić złoty ryż - zamiast genu żonkila zastosowano gen pochodzący od kukurydzy. Sprawiło to, że ryż wytwarzał 23 razy więcej beta-karotenu.
Koń trojański przemysłu
Ale na tym ta optymistycznie brzmiąca bajka się kończy. Złotego ryżu do dziś nie dostał żaden rolnik w Azji. Dlaczego? Bo to genetycznie zmodyfikowany organizm, czyli GMO. A GMO stało się jednym z głównych wrogów ruchów zielonych, przede wszystkim w Europie. Greenpeace - sprawna i globalna organizacja dysponująca pokaźnym budżetem - od początku wzięła złoty ryż na swój celownik. Wprawdzie w 2000 r. obiecała, że nie będzie niszczyć jego doświadczalnych upraw, ale wprawiła w ruch swoją potężną machinę propagandową.
Zdawała sobie bowiem sprawę, że sukces złotego ryżu (trochę pogardliwie określanego przez działaczy tej organizacji "żółtym ryżem") może zmienić nastawienie opinii publicznej do GMO. Oczywiście rozumiały to doskonale także koncerny biotechnologiczne i stąd m.in. ich wsparcie dla tego projektu. Wprost o tych obawach zielonych wypowiedziała się indyjska ekofeministka, alterglobalistka i przeciwniczka GMO Vandana Shiva, która nazwała cały projekt Potrykusa i Beyera "koniem trojańskim" przemysłu biotechnologicznego. I w taki oto sposób dwaj naukowcy trafili w sam środek ideologicznej wojny rozpętanej na globalną skalę.
Pod adresem złotego ryżu posypały się ze strony Greenpeace najrozmaitsze oskarżenia. Począwszy od tego, że wszystkie rośliny uzyskane za pomocą metod inżynierii genetycznej są niebezpieczne dla ludzi i środowiska (co było i jest sprzeczne z opinią świata nauki i instytucji odpowiedzialnych za zdrowie publiczne i bezpieczeństwo żywności na całym świecie). Że trzeba zjeść ok. 8 kg złotego ryżu, by dostarczyć niezbędną dzienną dawkę witaminy A (badania wykazały tymczasem, że wystarczy jego kubek, by zaspokoić 60 proc. dziennego zapotrzebowania). Że złoty ryż "skazi" konwencjonalne i ekologiczne uprawy (co też jest nieprawdą, gdyż prawdopodobieństwo takich krzyżówek jest małe - ryż to roślina samopylna, a różne uprawy łatwo oddzielić). Że jego stworzenie pochłonęło miliony dolarów, które mogłyby zostać przeznaczone na suplementację diety w biednych krajach.
Tymczasem w 2007 r. koszt całego projektu stworzenia ryżu bogatego w beta-karoten wyniósł 9,3 mln doi. Jego wprowadzenie na rynek z pewnością pochłonie więcej pieniędzy, np. w Indiach ok. 30 mln doi. Czy to jednak rzeczywiście dużo? Szacuje się, że koszt uratowania jednego życia w Indiach za pomocą suplementacji pastylkami to 4,3 tys. dol., dzięki wzbogacaniu żywności (np. mąki) w witaminę A - 2,7 tys. dol., natomiast za pomocą złotego ryżu to ok. 100 dol. Adwersarze Greenpeace'u mogliby ponadto odbić piłeczkę: na walkę z GMO, czyli m.in. ze złotym ryżem, organizacja ta wydała od 1999 r. ponad 84 mln euro (przy dzisiejszym kursie tej waluty to ok. 350 mln zł). Czy tych pieniędzy nie dałoby się lepiej spożytkować?
Strzał w stopę
Kampania Greenpeace'u okazała się jednak skuteczna. Przede wszystkim spowodowała wprowadzenie w Europie i innych krajach bardzo rygorystycznych i długotrwałych procedur dopuszczania do upraw roślin uzyskanych dzięki metodom inżynierii genetycznej. Przepisów, które są nieadekwatnie zapobiegliwe w stosunku do ryzyka związanego z GMO. To przede wszystkim dlatego złoty ryż nadal nie jest uprawiany poza poletkami doświadczalnymi.
Niestety, tej kampanii czarnego PR ze strony Greenpeace'u niekiedy pomagali sami naukowcy. W 2012 r. w czasopiśmie "The American Journal of Clinical Nutrition" ukazała się praca badaczy z Tufts University i chińskich placówek naukowych. Podawali oni 25 dzieciom złoty ryż, by sprawdzić, czy jest on w stanie dostarczyć odpowiednią ilość beta-karotenu. Wyniki okazały się świetne - zmodyfikowany ryż jest lepszym źródłem witaminy A niż np. szpinak. Jednak wokół publikacji wybuchła wrzawa rozpętana przez Greenpeace. Okazało się, że naukowcy, prosząc rodziców o zgodę na udział w eksperymencie, informowali, iż dzieci będą otrzymywały wzbogacony w witaminę A ryż. Nie mówili natomiast, że jest on zmodyfikowany genetycznie. Być może z obawy, że jeśli powiedzą o tym rodzicom, ci nie zgodzą się na wzięcie udziału w badaniach, będąc pod wpływem rozpętanej przez ekologistów histerii.
Trzech chińskich naukowców biorących udział w projekcie straciło pracę. Śledztwo wszczął Tufts University i ustalił, że rzeczywiście procedury informowania nie zostały dopełnione. Greenpeace grzmiał więc cały czas o "obsadzaniu chińskich dzieci w roli królików doświadczalnych". Czy rzeczywiście maluchom coś groziło? Nie, gdyż nie sprawdzano na nich toksyczności lub bezpieczeństwa złotego ryżu. Wiadomo było, że nie może on im zaszkodzić. Chodziło jedynie o zweryfikowanie, czy ryż dostarcza wystarczających ilości witaminy A. Tyle że znów negatywny przekaz o GMO poszedł w świat.
Nikczemna kampania
Jak zatem wygląda sytuacja złotego ryżu A.D. 2014? Ten rok może okazać się przełomowy. W projekt zaangażowały się bowiem m.in. takie instytucje, jak działający na Filipinach International Rice Research Institute oraz tamtejszy oddział Hellen Keller International, niezależnej organizacji charytatywnej walczącej od wielu lat z deficytem witaminy A w krajach rozwijających się. Na Filipinach prowadzone są obecnie cztery badania polowe (jedno z takich poletek doświadczalnych zniszczyli w tym roku aktywiści dwóch filipińskich organizacji pozarządowych, co potępiło kilka tysięcy naukowców z całego świata; jedna z tych organizacji - MASIPAG - współpracuje z Greenpeace'em).
Na podstawie tych testów władze Filipin mają wreszcie w tym roku zapalić zielone światło złotemu ryżowi. To będzie oznaczało rozpoczęcie testów na dużą skalę przez rolników. Oceną ich rezultatów zajmie się organizacja Hellen Keller International. Ewaluacja potrwa dwa lata. Jeśli wypadnie pozytywnie, w 2016 r. złoty ryż powinien trafić do filipińskich rolników. Po nich zapewne zawędruje do Chin, Indii, Bangladeszu, Indonezji i Wietnamu.
Czy jeśli złoty ryż okaże się sukcesem, zmieni nastawienie Europejczyków do GMO? Do tej pory politycy UE z reguły wypowiadali się negatywnie lub bardzo wstrzemięźliwie o zastosowaniu inżynierii genetycznej w rolnictwie, nie chcąc narażać się wpływowym ruchom zielonych i nastraszonej przez nich opinii publicznej. Jednak w październiku tego roku wyłamał się z tego zgodnego chóru brytyjski minister odpowiedzialny za kwestie ochrony środowiska, żywności i rolnictwa. Walkę ze złotym ryżem nazwał "nikczemną".
Nie jest to odosobniona opinia. Mark Lynas - znany brytyjski działacz na rzecz ochrony środowiska, dziennikarz i autor nagradzanych książek popularnonaukowych - przez długie lata bardzo aktywnie walczył z GMO. W styczniu 2013 r. publicznie za to przeprosił, stwierdzając, że kampania anty-GMO opiera się na demagogii i pseudonaukowych argumentach. Działania Greenpeace'u, organizacji, z którą długo blisko współpracował, przeciw złotemu ryżowi nazwał "niemoralnymi i nieludzkimi". Jeszcze ostrzej wypowiedział się na ten temat Kanadyjczyk Patrick Moore, współzałożyciel Greenpeace'u i jego były szef. Dla niego postępowanie tej organizacji to "zbrodnia przeciw ludzkości".
A jak całą tę sytuację komentuje sam współtwórca złotego ryżu prof. Ingo Potrykus? W niedawnym wywiadzie dla tygodnika "New Scientist" nie krył frustracji. Nie jest bowiem w stanie zrozumieć, dlaczego roślina, bezpieczna dla ludzi i środowiska oraz mogąca pomóc ratować zdrowie milionom dzieci, spotyka się z takimi atakami. Choć rozmawiał "na wysokim szczeblu" z działaczami Greenpeace'u, to nie widzi możliwości zmiany ich nastawienia. Bo opiera się ono na silnej ideologii, a działacze tej organizacji mają poczucie zwycięstwa w kampanii anty-GMO.
Prof. Potrykus ma jednak nadzieję, że testy złotego ryżu na Filipinach szybko się zakończą. Życzyłby sobie, bo w tym roku kończy 81 lat, dożyć chwili, gdy jego wynalazek przyniesie owoce w postaci wielu uratowanych istnień ludzkich.