Studia nad wywiadem i kontrwywiadem Polski w XX wieku. Tom 3, IPN, 2016

 

Witold Bagieński

Analiza sprawy ppłk. Michała Goleniewskiego, uciekiniera z wywiadu PRL

 

Sprawa ucieczki ppłk. Michała Goleniewskiego jest jedną z najczęściej przytaczanych i opisywanych historii związanych z dziejami wywiadu cywilnego Polski Ludowej. Jest ona obecna zarówno w krajowych opracowaniach i wspomnieniach, jak i obcojęzycznej literaturze i prasie. Zawierają one różne, nieraz zupełnie sensacyjne wersje dotyczące sprawy Goleniewskiego. Jako pierwszy jej naukowego opisu podjął się Leszek Pawlikowicz. Przedstawił ją w jednym z rozdziałów swojej książki o uciekinierach ze służb specjalnych PRL, która została opublikowana w 2004 r. Choć analiza tego autora jest bardzo obszerna i została oparta na wielu nieznanych szerzej publikacjach, baza źródłowa, z której korzystał autor, nie obejmuje wielu kluczowych dla jej opisu dokumentów, które są już dziś dostępne dla badaczy. W czasie jej przygotowywania udało mu się dotrzeć jedynie do akt sprawy sądowej Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Choć przeprowadził kwerendę w archiwum IPN, akta osobowe Michała Goleniewskiego i inne dokumenty na jego temat nie były jeszcze dostępne. Najprawdopodobniej spoczywały wtedy jeszcze w archiwum Agencji Wywiadu, a co za tym idzie dostęp do nich był niemożliwy. Z tego powodu warto podjąć kolejną próbę przeanalizowania sprawy Goleniewskiego, by w oparciu o niewykorzystane dotychczas źródła oraz nowe publikacje zaktualizować i zweryfikować stan wiedzy na ten temat.

Resortowy życiorys Michała Goleniewskiego

Michał Goleniewski urodził się 16 sierpnia 1922 r. w Nieświeżu na Nowogródczyźnie. Już w latach dwudziestych wraz z rodziną przeniósł się do wielkopolskiego Wolsztyna, gdzie mieszkał do 1945 r. Przed wojną zdążył ukończyć gimnazjum ogólnokształcące. W czasie okupacji pracował jako goniec i księgowy w majątkach koło Wolsztyna. Pod koniec 1944 r. poważnie zachorował i w czasie, gdy wkraczała Armia Czerwona leżał w szpitalu. Do komunistycznych organów bezpieczeństwa wstąpił w marcu 1945 r. i w ciągu nieco ponad dwóch lat przeszedł karierę od wartownika do p.o. szefa PUBP w Zielonej Górze. Zdaniem byłego oficera ówczesnego kontrwywiadu Tadeusza Szadkowskiego, zawdzięczał to protekcji ze strony sowieckich doradców. Nie jest to wykluczone, choć być może wynikało to po prostu z jego dużej gorliwości i sadystycznej wręcz bezwzględności. Po latach o jednym z takich zdarzeń opowiedział były żołnierz AK i członek WiN Rościsław Kotwicki. Na podstawie jego relacji historyk Bogdan Biegalski napisał: "W trakcie śledztwa […] szczególną brutalnością wykazywał się Michał Goleniewski, ówczesny szef PUBP. Bił on R[ościsława] Kotwickiego 60-centymetrową pałką, która zbudowana została z kilkunastu cienkich stalowych drutów obszytych skórą; jej koniec był pozbawiony skóry, w związku z czym wystawały druty. Szef PUBP przesłuchiwał o różnych porach. Strażnicy prowadzili z piwnic podejrzanego do pokoju na parterze budynku. Po wejściu do pomieszczenia Goleniewski uderzał R[ościsława] Kotwickiego kilkakrotnie w twarz, powtarzając za każdym uderzeniem: 'Nie zważam na wykształcenie ani stanowisko'. Po tym 'powitaniu' kazał kłaść się przesłuchiwanemu na krześle i opisaną wyżej pałką bił po udach. Trwało to około godziny. Po przesłuchaniu podejrzany przy pomocy strażnika (ze względu na dotkliwy ból nóg) odprowadzany był do celi". Jak można sądzić, przypadek ten nie był odosobniony i funkcjonariusz najpewniej bił także innych przesłuchiwanych.

W świetle powyższych faktów jak ponury żart brzmi opinia partyjna wystawiona o jego osobie w czerwcu 1947 r. przez I sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR Ignacego Wróbla. Goleniewski został w niej określony jako "pionier pracy w zakresie bezpieczeństwa powiatu", który "dobrze zasłużył się społeczeństwu, Partii i Państwu na naszym terenie. W pracy swej wykazywał i wykazuje wyjątkową bezstronność, sumienność i staranność w pełnieniu swych trudnych obowiązków. Podczas krótkiego okresu czasu [sic!] na stanowisku szefa Urzędu zaskarbił sobie zaufanie i ogólne poważanie tak ogółu społeczeństwa jak i Partii, stojąc twardo w obronie praw demokratycznych naszego Państwa".

W czasie kierowania zielonogórskim UB Michał Goleniewski wysłany został na kurs dla szefów PUBP w Centrum Wyszkolenia MBP w Legionowie, który ukończył w lipcu 1947 r. W sierpniu 1948 r. przeniesiono go do Poznania, gdzie przez pół roku kierował Wydziałem Miejskim, a następnie przez półtora roku Wydziałem I (kontrwywiadowczym) poznańskiego WUBP. W tym czasie udało mu się m.in. zdemaskować kilku byłych agentów gestapo wśród członków PPR "na poważnych stanowiskach". W czerwcu 1950 r. przeniesiono go na analogiczne stanowisko do Gdańska, gdzie pracował równo przez trzy lata. Zarządzanej przez niego jednostce udało się w tym czasie osiągnąć kilka sukcesów związanych ze sprawami prowadzonymi przez centralę bezpieki. Przyczyniła się ona m.in. do ujawnienia i zlikwidowania siatek wywiadowczych kierowanych przez Wincentego Orlińskiego, Kazimierza Praissa i Joachima Schaaka.

Po przeniesieniu do centrali, od czerwca 1953 r., kierował nowo powstałym Wydziałem IX (Analityczno-Informacyjnym) Departamentu I (kontrwywiadu), którego rolą było konfrontowanie i ocena informacji zdobywanych przez wydziały operacyjne oraz sporządzanie na ich podstawie meldunków dla kierownictwa ministerstwa i innych odbiorców. Sam Goleniewski opracowywał różne analizy zlecane mu przez kierownictwo kontrwywiadu oraz wykonywał inne specjalne polecenia. Miał wówczas opinię "najwierniejszego z wiernych", "zwolennika przyjaźni z ZSRR" i "pewnego politycznie" aktywisty partyjnego, choć niepełniącego żadnych statutowych funkcji. Według Tadeusza Szadkowskiego, w tym czasie uchodził wręcz za prawą rękę wicedyrektora Departamentu I MBP Juliana Konara i przejawiał aspiracje do kierowania tą służbą. Od połowy marca 1955 r. był wicedyrektorem Departamentu II KdsBP (kontrwywiadu), w połowie grudnia zaś przeniesiono go na stanowisko zastępcy szefa Głównego Zarządu Informacji MON, czyli kontrwywiadu wojskowego. Decyzję tę uzasadniano koniecznością wzmocnienia kierownictwa GZI doświadczonym pracownikiem i bliższego zespolenia tej służby z Departamentem II KdsBP.

Przez cały czas pracy w resorcie Goleniewski zbierał pozytywne oceny za swoją pracę, jednak od czasu do czasu pojawiały się również opinie mówiące o jego nadmiernym zarozumialstwie, manii wielkości i nieumiejętności przyjmowania krytyki. Odnosząc się do tych spraw podczas posiedzenia organizacji partyjnej przy kontrwywiadzie, samokrytycznie stwierdził, że przyszedł do ówczesnego Departamentu I z terenu: "z poważnym bagażem naleciałości, wyrażającej się w opryskliwości w stosunku do ludzi oraz stawianiu wyżej metody komenderowania nad metodą wychowania. Jego oschłość i wyniosłość gniewa i zraża ludzi do jego osoby. Wady te są wynikiem wieloletniej pracy w terenie, gdzie miał niedobrych nauczycieli, gdzie rozkaz, dyscyplina, 'tak jest', pokrzykiwania, zamieniały wychowanie partyjne".

Pod koniec lat czterdziestych Biuro ds. Funkcjonariuszy MBP, czyli tzw. bezpieka w bezpiece, prowadziło przeciwko niemu postępowanie w związku z podejrzeniami o współpracę z Niemcami w czasie okupacji. Ponieważ stawianych mu zarzutów nie udało się potwierdzić, dochodzenie umorzono. Bezpośrednio przed przeniesieniem Goleniewskiego do wywiadu Komisja Partyjna przy MSW rozpatrywała sprawę zarzutów "nadużycia władzy", które postawiono mu w okresie Października ’56. Zarzucono mu, że w czasie pracy w Departamencie II niewłaściwie odnosił się do swoich podwładnych, m.in. zwołując nocne odprawy, na które sam nie przychodził. Chociaż członkowie komisji rozpatrujący jego sprawę dali mu negatywną rekomendację dla dalszej pracy w organach bezpieczeństwa, to jednak Kolegium MSW uznało zarzuty w jego sprawie za bezpodstawne i zadecydowano o przeniesieniu go do wywiadu. 1 lutego 1956 r. ppłk Michał Goleniewski został naczelnikiem Wydziału VI Departamentu I MSW, zajmującego się wywiadem naukowo-technicznym. Stanowisko to było dla niego zupełnie nowym doświadczeniem zawodowym, jednak dość szybko odnalazł się w nowej roli, a kierownictwo wywiadu było zadowolone z jego pracy. W charakterystykach z tego okresu doceniano zwłaszcza jego zdolności organizacyjne, samozaparcie oraz duże doświadczenie w pracy z agenturą. Mimo pracy na stanowisku kierowniczym, samodzielnie werbował agentów, prowadził i osobiście przeprowadzał ważniejsze operacje wywiadowcze. Działając zagranicą, występował najczęściej jako dziennikarz PAP o nazwisku Roman Tarnowski. Podczas jednej ze spraw realizowanych w kraju podał się za pracownika Prokuratury Generalnej dr. Romana Tarnowskiego. Posługiwał się również ps. "Roman" i "Stefan".

Michał Goleniewski dość szybko stał się oficerem zdecydowanie wyróżniającym się wśród kadry kierowniczej Departamentu I. Przez niektórych funkcjonariuszy, zarówno podległych mu, jak i obserwujących go z boku, był uważany wręcz za "trzeciego człowieka" w Departamencie I, po dyrektorze Witoldzie Sienkiewiczu i wicedyrektorze Henryku Sokolaku. Miał uchodzić za "człowieka radzieckich" i wręcz afiszować się swoimi związkami z KGB. Jeśli wierzyć relacjom byłych oficerów, jego pozycja miała być na tyle silna, że w przeszłości, w jego obecności, nawet doradcy sowieccy mieli przed nim stawać na baczność. Równocześnie, według wielu relacji, wobec podwładnych był nieufny i zarozumiały. Miał tendencję do wyręczania ich w konkretnych działaniach, ponieważ uważał, że konkretne zadania potrafił wykonać lepiej od nich. Studziło to zapał zwłaszcza młodszych stażem oficerów. Goleniewski wydawał pochopne sądy o ludziach, a ponadto często popisywał się swymi znajomościami i powoływał się na znane sobie osobistości ze świata polityki i nauki. Według charakterystyki z tego okresu, sporządzonej przez dyrektora Sienkiewicza, ambicją ppłk. Goleniewskiego było "być zawsze widocznym i sprzedać jak najlepiej osiągnięcia zarówno własne jak i wydziału". Według innej oceny ówczesnego szefa wywiadu: "Goleniewski właściwie przyjaciół w Dep[artamencie] I nie miał. Kontaktów z pracownikami departamentu nie utrzymywał. Często pracował wieczorami. Miał wojskowe zainteresowania - Zarząd II i WSW".

Opinie te dobrze korespondują ze wspomnieniami innych oficerów na jego temat. Tadeusz Szadkowski napisał o nim: "egocentryk szczególnego chowu, zarozumiały do przesady, przekonany o swoich zdolnościach uważał, że jest niedoceniany, arbitralny w decyzjach, bardzo uległy wobec zwierzchników, ale teraz nie angażuje się w partii". Stwierdził też, że oficer ten nie przyjaźnił się z nikim i sprawiał wrażenie niezrównoważonego psychicznie. Miał mu się m.in. skarżyć, że "chodzi za nim obserwacja". Zdaniem byłego funkcjonariusza Departamentu I Mieczysława Rysińskiego, Goleniewski: "Wyróżniał się spośród wywiadowców posturą doborowego oficera gwardii cesarskiej. Drażnił nas swoją wyniosłością, tupetem i protekcjonalnym traktowaniem podwładnych mu pracowników. Otoczył się grupą dyspozycyjnych i wiernych mu faworytów". Inny oficer, Szczepan Misiura uważał, że pod kierownictwem Goleniewskiego nastąpiła stagnacja i usztywnienie pracy, a dotychczasowa "wielokierunkowa działalność wydziału została sprowadzona do działalności uderzeniowej, znajdując swój wyraz w efekciarstwie, nie zawsze udanym".

Żoną Michała Goleniewskiego była Rosjanka - Anna Malinowska z d. Diaczenko (ur. 1926 r.). Miał z nią dwoje dzieci - Danutę (ur. 1946 r.) i Jerzego (ur. 1950 r.) *[Jerzy Goleniewski był gitarzystą basowym. Wziąć udział w nagraniu czterech płyt zespołu Breakout. Według relacji jego znajomych, w czasie pobytu w USA bezskutecznie poszukiwał kontaktu z ojcem, który przeżył go o kilka lat.]. Wychowywali też wspólnie córkę Anny z jej pierwszego małżeństwa, Halinę (ur. 1944 r.). Małżeństwo Goleniewskich nie było jednak szczęśliwe. Główną przyczyną była postępująca co najmniej od połowy lat pięćdziesiątych choroba nerwowa Anny. Według opinii byłego przełożonego Goleniewskiego, Stefana Antosiewicza, jej przyczyną mogły być jakieś drastyczne przeżycia z okresu wojny, od których nie potrafiła się uwolnić. Goleniewski mocno to przeżywał, jednak gdy w 1958 r. objawy choroby psychicznej jego żony nasiliły się (zdiagnozowano u niej schizofrenię urojeniową), zaczął żyć z nią w separacji i przeprowadził się do mieszkania swojej matki - Janiny.

W lipcu 1957 r. podczas pobytu służbowego w Berlinie poznał Niemkę Irmgard Kampf, z którą nawiązał romans. Była ona wówczas sekretarką w szkole w Berlinie Wschodnim i miała na utrzymaniu swoich rodziców emerytów. Goleniewski, który zaczął planować zawarcie z nią małżeństwa, obdarowywał ją drogimi prezentami, takimi jak futro czy biżuteria. Dał jej także pieniądze na urządzenie ich przyszłego, wspólnego mieszkania. Kierownictwo Departamentu I przez długi czas nie wiedziało o jego znajomości z Kampf. W pierwszej połowie 1959 r. wicedyrektor Sokolak, odpowiedzialny za nadzór nad wydziałem Goleniewskiego, zauważył co prawda, że wyjeżdża on do NRD częściej niż wymagały tego sprawy służbowe, jednak gdy w marcu 1960 r. przeprowadził niespodziewaną kontrolę pracy podwładnego w terenie, żadnych podejrzanych zachowań z jego strony nie zauważył. Według złożonej po latach relacji Jana Bisztygi, podczas pobytów w Berlinie Goleniewski był za to kilkakrotnie widziany podczas nierejestrowanych (tj. bez wiedzy centrali wywiadu) spotkań z tamtejszym rezydentem KGB.

Pierwszą informację o kontaktach Goleniewskiego z Kampf MSW otrzymało od Stasi dopiero we wrześniu 1960 r. Od oficera zażądano wówczas wyjaśnień i zakomunikowano mu decyzję o wstrzymaniu zgody na wyjazdy służbowe i prywatne za granicę. Jednocześnie za jego plecami zaczęto zbierać dane na temat jego znajomości z Niemką. Źródłem informacji, które dostarczało danych na jego temat, została jego żona Anna. Informacje odbierał od niej wicedyrektor Departamentu I ppłk Zbigniew Dybała *[W późniejszym liście do swojej matki Goleniewski napisał o swojej byłej żonie m.in.: "Proszę Cię nie powracaj stale w Twoich listach do Anny, ja jej nie zostawiłem bez środków i pomocy. Poza tym ma przecież tyle [sic!] protektorów, dla których była nawet szpiclem w stosunku do mnie". Niewyjaśnioną kwestią pozostaje to, w jaki sposób Goleniewski dowiedział się o donoszeniu Anny na niego.]. Goleniewski mocno przejął się zaistniałą sytuacją i jak zeznał później jego podwładny, Jan Bisztyga, często przychodził do pracy "zmieniony na twarzy i miał szkliste oczy". Dopóki przełożony nie zwierzył mu się ze swoich problemów domowych, młody oficer podejrzewał go nawet o to, że może być narkomanem. W 1960 r. niezależnie od znajomości z Irmgard Kampf Goleniewski miał też romans z inną kobietą, mieszkanką Warszawy *[Na marginesie warto dodać, że już kilka lat wcześniej żona podejrzewała go o romans z jedną z sekretarek pracujących w resorcie, za co zrobiła mu publicznie awanturę. Sprawa ta stała się na tyle głośna, że wspomniano o niej nawet w charakterystyce partyjnej.].

W październiku 1960 r. Michał Goleniewski zwrócił się do adwokata, by dowiedzieć się, jakie są ewentualne możliwości prawne rozejścia się z żoną. Ten poinformował go, że z uwagi na jej przewlekłą chorobę uzyskanie z nią rozwodu wydawało się być raczej niemożliwe. To nie zraziło Goleniewskiego, który nadal starał się znaleźć jakiś sposób, by móc związać się ze swoją kochanką z Niemiec. W połowie listopada przedstawił dyrekcji Departamentu I dziewięciostronicowe wyjaśnienia na temat swojej sytuacji rodzinnej i poinformował o planie zawarcia małżeństwa z Irmgard Kampf. W raporcie tym skłamał, że poznał ją w 1958 r., choć w rzeczywistości miało to miejsce wcześniej. Mimo tego decyzję o zakazaniu mu wyjazdów zagranicznych utrzymano w mocy. W tej sytuacji Goleniewski zaczął aktywnie zabiegać o cofnięcie zakazu u kierownictwa MSW. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego sytuacja osobista mogła w dłuższej perspektywie oznaczać dla niego konieczność odejścia nie tylko z wywiadu, ale także z resortu. Gdy jego sprawa została przedstawiona ministrowi spraw wewnętrznych, Władysław Wicha podtrzymał decyzję kierownictwa Departamentu I. W tej sytuacji 22 grudnia ppłk Goleniewski przedłożył dyrektorowi Sienkiewiczowi raport o zezwolenie na wyjazd do Berlina w dniach 26 grudnia 1960 - 3 stycznia 1961 r. Miał się tam udać w celach służbowych oraz po to by, jak twierdził, ostatecznie zerwać znajomość z Niemką. Kierownictwo Departamentu I zwróciło się o rozstrzygnięcie problemu zezwolenia Goleniewskiemu na wyjazd do wiceministra Mieczysława Moczara, który był odpowiedzialny za nadzór nad wywiadem. Ten zaaprobował go i płk Henryk Sokolak musiał go podpisać. Datę powrotu Goleniewskiego przesunięto na 8 stycznia.

Goleniewski wyjechał do Berlina zgodnie z planem, 25 grudnia wieczorem. Przed wyjazdem pobrał z kasy Departamentu I ok. 11 tys. marek zachodnioniemieckich. W wigilię 5 tys. marek oraz dwie koperty (otwartą, zawierającą kilka dokumentów i zaklejoną) przekazał swojemu podwładnemu ppor. Janowi Bisztydze i nakazał mu przewiezienie ich do Berlina. Ten w jego obecności przekazał je mjr. Jerzemu Kędzierskiemu, uznając, że jemu będzie łatwiej zabrać je ze sobą. W pierwszy dzień świąt Goleniewski przebywał w siedzibie departamentu, a po południu odwiedził Bisztygę w domu i przekazał mu, że niezależnie od choroby oficera, który miał z nimi jechać, wyjadą do Berlina we dwóch. Według późniejszych zeznań młodego funkcjonariusza, jego przełożony wydał mu się wówczas mocno zdenerwowany. Ostatecznie jednak podróż pociągiem przebiegła bez zakłóceń. Na miejscu oficerowie rozdzielili się.

27 grudnia, na terenie Berlina, Goleniewski spotkał się z Bisztygą i Kędzierskim, by przejąć od nich przesyłkę służbową i pieniądze, a następnie umówił się z nimi na następne spotkania. W kolejnych dniach miał realizować zaplanowane wcześniej zadania operacyjne. 1 grudnia rozmawiał z berlińskim rezydentem, ppłk. Władysławem Michalskim ps. "Ren". Poprosił go wówczas o wypłacenie mu 4 lub 5 stycznia sumy 13 tys. marek zachodnioniemieckich i 1100 funtów angielskich z funduszu operacyjnego rezydentury. Ponieważ suma ta aż trzykrotnie przekraczała te, które Goleniewskiemu zdarzało się pobierać w podobnych sytuacjach wcześniej, rezydent wyraził zgodę na wypłacenie mu sumy wyższej niż 5 tys. marek wyłącznie za udokumentowaną zgodą centrali.

W trakcie swojego ostatniego spotkania z Goleniewskim ppor. Bisztyga odniósł wrażenie, że jego przełożony był mniej zdenerwowany niż w Warszawie, choć miał wspomnieć, iż wydaje mu się, że był obserwowany przez służby NRD. Na to samo skarżył się też wcześniej ppłk. Michalskiemu. W okresie 3-6 stycznia Goleniewski nie miał przewidzianych żadnych zadań służbowych. Jak przekazał mjr. Kędzierskiemu, 6 stycznia zamierzał wracać do kraju. 3 stycznia o godz. 21 na krótko pojawił się w rezydenturze, gdzie wydano mu 5 tys. marek. Następnie ok. 22.20 pojechał do mieszkania Kampf, które znajdowało się zaledwie ok. 150 m od granicy sektora zachodniego. Ta część miasta nie była wtedy jeszcze otoczona murem i można było do niej wjeżdżać bez poważniejszych ograniczeń o każdej porze dnia i nocy. Przed godz. 23 Goleniewski wyjechał z Kampf i jej rodzicami w nieznanym kierunku. Mieli ze sobą tylko damską torebkę i teczkę.

Współpraca Michała Goleniewskiego z amerykańskimi służbami

Michał Goleniewski nawiązał kontakt z Amerykanami podczas wyjazdu służbowego do Szwajcarii. Najprawdopodobniej było to na przełomie marca i kwietnia 1958 r. *[W literaturze przedmiotu istnieją jednak różnice co do tego, kiedy dokładnie to nastąpiło. Najczęściej badacze, m.in. Christopher Andrew, Chapman Pincher, James Rusbridger oraz David E. Murphy, Sergei A. Kondrashev i George Bailey, poprzestawali na stwierdzeniu, że miało to miejsce w 1958 r. Według Nigela Westa i Mary Ellen Reese w marcu, a według Guya Richardsa, Williama J. Gilla, Edwarda J. Epsteina i Jana Nowaka-Jeziorańskiego w kwietniu tego roku (w jednym ze swoich artykułów Epstein podał nawet datę dzienną - 1 kwietnia). Na kwiecień wskazywał również Leszek Pawlikowicz, który korzystał z niektórych z tych opracowań. Według Petera Wrighta Brytyjczycy dowiedzieli się o informacjach od "Snipera" w kwietniu 1959 r., gdy już od kilku miesięcy Amerykanie otrzymywali od niego przesyłki z informacjami. Z kolei m.in. Harry Rositzke i Tennent H. Bagley stwierdzili, że pierwszy list od niego przyszedł w marcu 1959 r. (z tym że w tej samej książce Bagleya wydarzenie to jest datowane również na kwiecień 1959 r.).] Według wykazu wyjazdów służbowych, znajdującego się w jego aktach osobowych, przebywał on w Szwajcarii dwukrotnie - w okresie 24 marca - 3 kwietnia oraz 16-30 listopada 1958 r. Ze względu na dalszy przebieg zdarzeń zdecydowanie bardziej prawdopodobny wydaje się pierwszy z tych terminów. Do zainicjowania kontaktu doszło, gdy Goleniewski nadesłał z Zurychu przesyłkę zaadresowaną na amerykańską placówkę w Bernie. Znajdowały się w niej dwa napisane po niemiecku listy, których adresatami byli: ambasador USA w Szwajcarii Henry J. Taylor i dyrektor FBI John Edgar Hoover. Oprócz nich znalazły się w niej także instrukcje odnośnie do formy dalszych kontaktów oraz pierwsze informacje na temat działalności wywiadu sowieckiego i peerelowskiego w Europie Zachodniej. Goleniewski przedstawił siebie jako wysokiego rangą oficera komunistycznych organów bezpieczeństwa (nie podał jednak, z jakiej służby i kraju) i podpisał pseudonimem "Heckenschütze" (niem. strzelec wyborowy, snajper). Jak wspominał pracujący wówczas na placówce w Bernie oficer CIA Tennant H. Bagley, pierwszą przesyłkę od nieznanego z nazwiska oferenta zza żelaznej kurtyny, którego zaczęto nazywać "Sniper", potraktowano z dużą podejrzliwością, ale ponieważ tajemnicze źródło ujawniało bardzo wrażliwe dane zdecydowano się pozytywnie odpowiedzieć na jego ofertę. Jej przyjęcie miało zostać potwierdzone zamieszczeniem ogłoszenia w rubryce towarzyskiej niemieckiego dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Tą drogą przekazano mu też adres kontaktowy - skrytkę pocztową w Berlinie Zachodnim, na którą zaczął wysyłać listy adresowane do dyrektora FBI *[W świetle tych informacji należy odrzucić tezę Jana Bisztygi i Zbigniewa Siemiątkowskiego, jakoby od 1957 r. Michał Goleniewski współpracował ze służbami brytyjskimi, a następnie został przez nie przekazany Amerykanom. Nie jest również prawdą stwierdzenie, że przyjaciółka oficera Irmgard Kampf była współpracowniczką brytyjskiego wywiadu.].

Zachowane dokumenty i relacje nie dają odpowiedzi na pytanie, co sprawiło, że Goleniewski zdecydował się na tajną współpracę z Amerykanami. Być może od samego początku zakładał, że z czasem ucieknie z PRL, a przekazywane dane traktował jako swego rodzaju inwestycję, która miała mu zapewnić bezpieczne pozostanie na Zachodzie. Niezależnie od jego intencji pomiędzy grudniem 1958 a końcem 1960 r. wysłał łącznie czternaście przesyłek z dokumentami i różnorodnymi informacjami. Według Bagleya, po otrzymaniu drugiej lub trzeciej przesyłki w CIA przekonano się, że dane przekazywane przez "Snipera" są nie tylko prawdziwe, ale niezwykle wartościowe. Według późniejszej wypowiedzi Johna R. Norpela, pracownika Biura ds. Międzyamerykańskich Departamentu Stanu, a wcześniej FBI, informacje, które od 1958 r. dostarczał "Sniper", były szybko i możliwie głęboko weryfikowane. Początkowo nie darzono go nadmiernym zaufaniem i podejrzewano, że mógł być podstawiony. Jednak gdy kolejne przekazywane przez niego informacje potwierdzały się i okazywały się mieć bardzo dużą wartość, na początku 1959 r. zaczęto traktować go jako ważne źródło, a uzyskane od niego informacje były przekazywane FBI i Departamentowi Stanu.

Listy od "Snipera" liczyły zazwyczaj kilka stron gęsto zapisanego tekstu, podzielonego na ustępy poświęcone poszczególnym sprawom, które często opatrzone były konkretnymi kryptonimami nadanymi poszczególnym ludziom. W dalszym ciągu były one pisane po niemiecku i zawierały dane na temat sowieckich i peerelowskich operacji wywiadowczych. Z czasem kontakt z nim zaczęto utrzymywać także za pomocą martwych skrzynek ulokowanych na terenie Warszawy. Nadal nie było jednak jasności, kim może być oferent. W CIA dość szybko zauważono, że większość dostarczanych przez niego informacji była w jakiś sposób powiązana z PRL lub Polakami, stąd z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładano, że jest nim jakiś funkcjonariusz MSW. Przykładowo jedna z przesyłek zawierała listę 26 polskich urzędników, których brytyjskie służby wytypowały jako potencjalnych kandydatów do nawiązania kontaktu. Dzięki informacjom pochodzącym od Goleniewskiego zidentyfikowano aż 31 agentów wywiadu PRL, z których część udało się przewerbować. Jego sprawa była prowadzona przez CIA oficjalnie pod kryptonimem "BE/Vision".

Z uwagi na to, że wśród danych przekazywanych przez "Snipera" pojawiły się ważne informacje dotyczące spraw brytyjskich, CIA zdecydowała się poinformować o nich służby tego kraju. W kwietniu 1959 r. w przedstawicielstwie MI 6 w Nowym Jorku oficer CIA Howard Roman poinformował przedstawicieli MI 5 i MI 6 o dwóch sowieckich agentach działających na terenie Wielkiej Brytanii. Informator określił ich kryptonimami "Lambda 1" i "Lambda 2". Po tym spotkaniu Brytyjczycy rozpoczęli dochodzenie w sprawie obu szpiegów, a tajemniczemu informatorowi Amerykanów, na własne potrzeby, nadali kryptonim "Lavinia".

Dzięki szczegółowym informacjom na temat agenta "Lambda 1" wkrótce udało się ustalić trzy dokumenty, które widział "Sniper". Pierwszym była "lista obserwowanych" przez warszawską rezydenturę MI 6, na której znalazły się osoby znajdujące się w jej operacyjnym zainteresowaniu, drugim zaś dotyczący spraw polskich fragment dorocznego raportu MI 6, który zwyczajowo rozsyłano do wszystkich placówek. Trzecim z kolei dokumentem był fragment raportu wewnętrznego MI 6 na temat najnowszych osiągnięć w dziedzinie techniki operacyjnej stosowanej przez tę służbę. Na rozdzielniku tego dokumentu były także placówki zagraniczne brytyjskiego wywiadu. Na tej podstawie za najbardziej prawdopodobne źródła przecieku uznano przedstawicielstwa w Berlinie i Warszawie. Wytypowano dziesięć osób, które miały dostęp do tych dokumentów, jednak nie znaleziono przekonujących dowodów przeciwko którejkolwiek z nich. Uznano za to, że prawdopodobnie dane te pochodziły z placówki w Brukseli, gdzie dwa lata wcześniej miało miejsce włamanie do sejfu rezydentury MI 6.

Do marca 1960 r. o agencie "Lambda 2" wiadomo było tylko tyle, że w 1952 r. pracował w Warszawie, gdzie został zwerbowany na bazie materiałów kompromitujących związanych z czarnorynkowym handlem. Według nowych informacji od "Snipera"/"Lavinii" jego nazwisko miało brzmieć podobnie do "Huiton". Człowiek ten po powrocie do Anglii miał być zatrudniony w wywiadzie Królewskiej Marynarki Wojennej i zdaniem informatora od tego momentu kontakt z nim utrzymywał jakiś sowiecki nielegał. Tak szczegółowe dane umożliwiły odnalezienie człowieka, o którego chodziło. Był nim Harry Houghton, pracownik Instytutu Broni Podwodnej w Portland, w hrabstwie Dorset. Śledztwo w jego sprawie zaczęła prowadzić Sekcja Polsko-Czeska (D2) MI 5. Na podstawie obserwacji stwierdzono, że figurant raz w miesiącu przyjeżdża do Londynu w towarzystwie swojej kochanki Ethel Gee, która pracowała w tym instytucie jako archiwistka. Oboje mieli łatwy dostęp do ściśle tajnych informacji m.in. na temat okrętów podwodnych o napędzie nuklearnym. W lipcu 1960 r. brytyjskiemu kontrwywiadowi udało się udokumentować spotkanie Houghtona z nieznanym mężczyzną, któremu wręczył dużą torbę, w zamian otrzymując kopertę. Obserwatorzy śledzący go mylnie rozpoznali w nim oficera londyńskiej rezydentury wywiadu PRL, jednak po sprawdzeniu numeru rejestracyjnego auta, do którego wsiadł, okazało się, że zarejestrowano je na nazwisko Gordona Arnolda Lonsdale’a, obywatela Kanady, który był właścicielem kilku przedsiębiorstw wynajmujących szafy grające, tzw. jednorękich bandytów, i maszyny sprzedające gumę do żucia. Od tego momentu poddano go ścisłej obserwacji i założono mu podsłuch.

W sierpniu udokumentowano jego kolejne spotkanie z Houghtonem i Gee, a wkrótce potem, gdy wyjechał on do USA, zrewidowano depozyt bankowy, który zabezpieczył w banku przed podróżą. W walizce znaleziono m.in. specjalistyczny sprzęt do mikrofotografii oraz sowieckie bloczki szyfrowe. Znalezisko to pozwoliło stwierdzić, że obserwowany jest agentem wywiadu nie PRL, a KGB. Lonsdale wrócił do Londynu w połowie października. Od listopada kontrwywiad zaczął przechwytywać i odczytywać zaszyfrowane emisje z instrukcjami, które przekazywała mu KGB. W wyniku dalszej obserwacji jego poczynań udało się ustalić, że jednym z odwiedzanych przez niego miejsc było mieszkanie nowozelandzkiego małżeństwa Petera i Helen Krogerów, znajdujące się na zachodnich peryferiach Londynu. Byli oni właścicielami małego antykwariatu i jak się okazało Lonsdale zamieszkiwał u nich. Chociaż 2 stycznia 1961 r. kierownictwo MI 5 podjęło decyzję o dalszej obserwacji Lonsdale’a i osób utrzymujących z nimi kontakty, by ujawnić całą jego siatkę, zamiar ten musiał zostać zarzucony. W okolicach Nowego Roku "Sniper" poinformował bowiem Amerykanów, że w najbliższych dniach zamierza dokonać ucieczki na terenie Berlina Zachodniego.

Informacja od Goleniewskiego stanowiła duże zaskoczenie dla CIA, która w trybie pilnym rozpoczęła przygotowania do przyjęcia uciekiniera w amerykańskiej rezydenturze w Berlinie i oczekiwała na kolejny sygnał od niego. 4 stycznia o godz. 17.30 Goleniewski zadzwonił z budki telefonicznej na uzgodniony wcześniej, specjalny numer telefonu, przedstawił się swoim nazwiskiem operacyjnym i przekazał, że za około pół godziny przyjedzie do amerykańskiego konsulatu w Berlinie Zachodnim. Tuż po godz. 18 przed placówką zatrzymała się zachodnioberlińska taksówka, z której wysiedli Goleniewski i Kampf. Mieli przy sobie mały bagaż i sprawiali wrażenie przestraszonych. Na ich powitanie wyszedł szef berlińskiego przedstawicielstwa CIA David Murphy. Chwilę później z uciekinierami przywitał się przybyły specjalnie z Waszyngtonu oficer, który odebrał pierwszą wiadomość od "Snipera" - Tennant Bagley. Goleniewski, dotychczas znany Amerykanom wyłącznie pod nadanym mu kryptonimem, przedstawił się i opowiedział o okolicznościach, w których zdecydował się nawiązać z nimi kontakt. W tej sytuacji przyznanie im azylu stało się możliwe. Według jednej z wersji miał też poprosić Amerykanów o odsunięcie od kontaktów z nim Davida Murphy’ego, ponieważ nie budził on jego zaufania. Wkrótce Goleniewski i Kampf zostali przewiezieni na lotnisko wojskowe we Frankfurcie nad Menem, skąd po pierwszych przesłuchaniach, 11 stycznia, zabrano ich do Waszyngtonu. Po przewiezieniu oficera do należącej do CIA posiadłości Ashford Farm w stanie Maryland, 16 stycznia rozpoczęto cykl wielomiesięcznych przesłuchań. Dzięki tym rozmowom ustalono przebieg jego kariery w bezpiece, charakterystyki ludzi, z którymi współpracował, zainteresowania i metody pracy UB i SB oraz szczegóły spraw i przedsięwzięć, z którymi się zetknął. Posiadana przez niego wiedza wynikała z jego osobistych doświadczeń, a także rozmów z innymi oficerami, a czasem zwykłych, "korytarzowych", plotek. Główną osobą odpowiedzialną za kontakty z uciekinierem był oficer CIA Howard Roman. Oprócz niego ważną rolę odegrali Maurice Oldfield i Harold Shergold, którzy opracowywali kwestionariusze pytań, jakie zadawano Goleniewskiemu. Uzupełnieniem jego relacji było co najmniej kilkaset stron dokumentów *[Guy Richards podał, że było to ok. 800 stron dokumentów]. Część z nich została przesłana do USA przez warszawską rezydenturę CIA, która idąc za wskazówkami uciekiniera, odnalazła drzewo, w którym, jeszcze przed wyjazdem do Berlina, ukrył klisze ze zdjęciami dokumentacji.

Dla kontrwywiadu Wielkiej Brytanii ucieczka "Snipera"/"Lavinii" oznaczała konieczność przerwania inwigilacji i bardzo szybkiego zatrzymania Gordona Lonsdale’a i osób stanowiących jego główne kontakty. MI 5 spodziewała się, że Sowieci mogą uznać ich za spalonych i zorganizować ich ucieczkę do ZSRS. Ponieważ na sobotę 7 stycznia Lonsdale był umówiony na spotkanie z Harrym Houghtonem, a tego samego dnia rano spodziewana była najbliższa transmisja szyfrowa z Moskwy, zdecydowano się na przeprowadzenie operacji właśnie tego dnia. Według relacji Petera Wrighta, chociaż przez trzy kolejne doby nie miał ani chwili na sen, to plan tych aresztowań był "cudem logistyki". Gdyby w porannym komunikacie Lonsdale został ostrzeżony przez KGB, MI 5 miała zatrzymać go w jego mieszkaniu. Ponieważ nic takiego nie miało miejsca, aresztowano go po południu podczas spotkania z Houghtonem i Ethel Gee, czyli agentami o kryptonimach "Szach" i "Asie" ("Asya"). Równocześnie funkcjonariusze zatrzymali Petera i Helen Krogerów, w których mieszkaniu przeprowadzono szczegółową rewizję. Znaleziono wówczas m.in. bloczki szyfrowe, harmonogram transmisji wywiadowczych z Moskwy, tajnopis, akcesoria do mikrofotografii, skrytkę z bardzo dużą ilością pieniędzy i silny nadajnik.

W trakcie dochodzenia w sprawie tzw. siatki z Portland (Portland Spy Ring), jak określono aresztowaną grupę szpiegów, wyszło na jaw wiele sensacyjnych faktów. Gordon Lonsdale okazał się sowieckim nielegałem, który naprawdę nazywał się Konon Trofimowicz Mołodyj. Jako szpieg posługiwał się tożsamością nieżyjącego już Kanadyjczyka pochodzenia fińskiego i przebywał w Anglii od 1955 r. W ewidencji I Zarządu Głównego KGB nosił kryptonim "Ben", a w kontaktach z Houghtonem i Gee posługiwał się nazwiskiem "Alex Johnson". Również Krogerowie okazali się nielegałami. Amerykanie dość szybko zidentyfikowali ich jako Morrisa i Leontinę (Lonę) Cohen, czyli małżeństwo szpiegów należących w przeszłości do siatki Rosenbergów - sowieckich agentów, którzy zdobyli ściśle strzeżone informacje o budowie broni atomowej przez Amerykanów. W ewidencji KGB nosili oni pseudonimy "Luis" i "Lesley", a jako para "Dacznicy" ("Dachniki"). Po wycofaniu ich z USA, w 1954 r. zostali przerzuceni pod nową tożsamością do Wielkiej Brytanii, gdzie kontynuowali działalność szpiegowską na rzecz Sowietów.

W maju 1961 r. na życzenie KGB Departament I sporządził notatkę na temat wiedzy Goleniewskiego o sprawie Harry’ego Houghtona jako byłego agenta kontrwywiadu PRL o ps. "Miron". Wynikało z niej, że po raz pierwszy zetknął się z nią w sierpniu 1954 r., gdy jako naczelnik Wydziału Informacyjnego Departamentu I MBP przeglądał jego teczkę roboczą. Już wówczas od naczelnika Wydziału Amerykańskiego ppłk. Henryka Żmijewskiego dowiedział się, że po wyjeździe z PRL kontakt z nim przekazano służbom sowieckim. Po raz drugi zapoznał się z aktami tegoż we wrześniu 1960 r., gdy wypożyczył je na kilka dni z Departamentu II. Według Raymonda Palmera początek współpracy Houghtona z UB miał następujący przebieg. Pod koniec 1951 r. poznał on młodą dziewczynę podstawioną mu przez bezpiekę. "Wprowadziła go ona w gorący, namiętny i kosztowny styl życia, a ponadto pokazała mu, jak pozwolić sobie na to zajmując się nielegalnym handlem. Wkrótce Houghton został odwiedzony przez 2 oficerów polskiego wywiadu [w rzeczywistości oficerów kontrwywiadu MBP - W.B.]. Osiągnięto porozumienie, w zamian za jego nielegalne transakcje i seksualne uwikłania Houghton zgodził się pracować z Polakami. Współpracował dotąd, dopóki nie odesłano go do domu w listopadzie 1952 r. z uwagi na obawę spowodowaną jego bliskimi związkami z różnymi Polakami. Oczywiście doniesienie to nie zostało sprawdzone starannie tak jak być powinno przez służbę marynarki". Według niektórych danych w okresie pomiędzy marcem a listopadem 1952 r. Houghton miał dostarczyć łącznie ok. 4500 stron dokumentów, w tym m.in. bloki kodów morskich Królewskiej Marynarki, dzięki czemu możliwe stało się śledzenie łączności szyfrowej Brytyjczyków. Służby PRL istotnie przekazały go na kontakt wywiadowi sowieckiemu, ponieważ, jak przyznawano po latach: "w tym okresie nasz wywiad nie był w stanie kontynuować z nim pracy na terenie Anglii z pozycji nielegalnej". W późniejszych latach Houghton za pośrednictwem Lonsdale’a dostarczył wielu niezwykle cennych informacji i dokumentów.

Proces siatki z Portland odbył się w marcu 1961 r. Konon Mołodyj skazany został na 25 lat więzienia, Morris i Leontine Cohen na 20 lat, a Harry Houghton i Ethel Gee na 15 lat. Wkrótce po zapadnięciu wyroku służby sowieckie podjęły szeroko zakrojone starania o uwolnienie swoich agentów. W marcu 1962 r. KGB zwróciła się do Departamentu I MSW, by ten zaangażował się w sprawę wydobycia Lonsdale’a z brytyjskiego więzienia. Rolą wywiadu PRL miało być znalezienie rodziny, która mogłaby uchodzić za jego krewnych i tym samym stworzenie podstawy do jego ewentualnej wymiany. W podobnym czasie władze NRF (zachodnie Niemcy) zwróciły się nieoficjalnym kanałem do władz PRL z sugestią wymiany za skazanych obywateli niemieckich. Chodziło im przede wszystkim o kapitana Żeglugi Wielkiej Wilhelma Ahlrichsa z Organizacji Gehlena, który w warszawskim więzieniu odbywał piętnastoletni wyrok za szpiegostwo *[Wilhelm Ahlrichs (ur. 1895 r.), od 1929 r. agent Abwehry. Po wybuchu wojny został przyjęty do służby w tej organizacji. Brał udział w wielu akcjach wywiadowczych, w tym m.in. przygotował i osobiście kierował słynną operacją "Pastorius", polegającą na wysadzeniu z dwóch łodzi podwodnych grupy niemieckich dywersantów u wybrzeży USA w rejonie Long Island. Po wojnie pracował dla Organizacji Gehlena. Aresztowano go w kwietniu 1959 r., gdy po raz kolejny pojawił się na terenie Polski z misją szpiegowską. Wyrokiem Sądu Marynarki Wojennej z 30 I 1960 r. skazano go na 15 lat więzienia. Wyrok odbywał w Zakładzie Karnym Warszawa I przy ul. Rakowieckiej. Zwolniono go po ułaskawieniu w czerwcu 1965 r.]. Po uzgodnieniach z wiceministrem Moczarem zaproponowano wymianę Ahlrichsa na Lonsdale’a. Ostatecznie jednak w 1964 r. Mołodyj został wymieniony za Greville’a Wynne’a - brytyjskiego szpiega aresztowanego w Moskwie. Z inspiracji KGB Departament I MSW i MSZ podjęły też starania u władz brytyjskich o uwolnienie Cohenów (Krogerów), jako rzekomych polskich obywateli. Po ośmiu latach spędzonych w więzieniu, w 1969 r. wymieniono ich za obywatela brytyjskiego odsiadującego wyrok w ZSRS. Oficjalnie jednak podano, że jako Polacy repatriowali się do PRL i zamieszkali w Lublinie.

Inni agenci ujawnieni przez Michała Goleniewskiego

Równolegle do sprawy siatki z Portland, zdekonspirowanej dzięki informacji Goleniewskiego o "Lambdzie 2", nadal nie w pełni pozostawała wyjaśniona sprawa "Lambdy 1" - źródła, z którego pochodziły dokumenty na temat działalności MI 6. Nowe szczegóły na jego temat zostały ujawnione przez Goleniewskiego we Frankfurcie, podczas pierwszych przesłuchań ucieczce. Na ich podstawie w marcu 1961 r. ustalono tożsamość "kreta" w MI 6. Okazał się nim George Blake, którego przedterminowo odwołano z kursu języka arabskiego w Bejrucie. Gdy wrócił do Wielkiej Brytanii zatrzymano go. W śledztwie przyznał się do szpiegostwa na rzecz Sowietów od 1951 r. Nosił ps. "Diomid" ("Diamond"). To za jego sprawą Sowieci dowiedzieli się o tajnym tunelu wykopanym pomiędzy Berlinem Zachodnim a Wschodnim, za pomocą którego zamierzano podsłuchiwać podziemne linie telekomunikacyjne wiodące z sowieckiego dowództwa wojskowego i wywiadowczego w Karlshorst. W marcu 1962 r. otrzymał on bardzo surowy wyrok, którym skazano go na 42 lata więzienia. Nie odbył jednak całości kary, ponieważ w październiku 1966 r. udało mu się uciec z więzienia i z pomocą sowieckich służb wrócić do ZSRS.

Niezwykle cennym sowieckim szpiegiem, którego udało się ujawnić dzięki informacjom przekazanym przez "Snipera", był Heinz Paul Felfe. Niemiec, który w czasie II wojny światowej był porucznikiem SD, czyli nazistowskiej służby bezpieczeństwa, a równocześnie współpracował z brytyjską SIS. Od 1951 r. był członkiem zachodnioniemieckiej służby wywiadowczej - Organizacji Gehlena, a następnie Bundesnachrichtendienst. W 1958 r. powierzono mu niezwykle ważne stanowisko szefa Sekcji Sowieckiej Departamentu Kontrwywiadu. W jednym ze swoich listów Goleniewski przekazał Amerykanom, że jeden z oficerów KGB pochwalił się przed nim, iż wśród członków delegacji BND, która była w Stanach Zjednoczonych, był ich agent. Określił go kryptonimem "Hacke". Aresztowano go w listopadzie 1961 r. Ujawnienie jego zdrady pokazało, że przez dekadę służby sowieckie miały niezwykle precyzyjny wgląd w działalność Organizacji Gehlena, a później BND. Oznaczało to konieczność zbudowania zachodnioniemieckiego wywiadu zupełnie od nowa. Była to również osobista kompromitacja gen. Reinharda Gehlena. Rozpracowanie wykazało, że oprócz Felfego kolejnym ważnym szpiegiem sowieckim był inny członek Organizacji Gehlena - Hans Clemens. W ten sposób potwierdziły się informacje byłego uciekiniera z kontrwywiadu sowieckiego MSW Piotra Dieriabina o tym, że Sowieci mieli dwóch cennych agentów w zachodnioniemieckim wywiadzie, którzy mieli nosić kryptonimy "Peter" (Felfe) i "Paul" (Clemens). W 1963 r. osądzono ich wspólnie z Erwinem Teiblem, trzecim sowieckim agentem, którego ujawniono w ramach całej sprawy. Heinz Felfe został skazany na 14 lat, Hans Clemens na 10 lat, a Erwin Tiebel na 3 lata więzienia.

Według informacji przekazywanych potajemnie przez Goleniewskiego agentem sowieckim miał być także pracujący w szwedzkim Ministerstwie Obrony oficer lotnictwa Stig Wennerström. W latach 1948-1951 był on attaché lotniczym przy Ambasadzie Szwecji w Moskwie, a od 1952 do 1957 r. pełnił takie samo stanowisko w Waszyngtonie. Po tym jak w listopadzie 1959 r. informacje na jego temat zostały przekazane przez CIA Skandynawom, poddano go długotrwałej obserwacji. Przez kilka lat zebrano solidny materiał dowodowy i ujawniono kilku kontaktujących się z nim Rosjan. Zanim w lipcu 1963 r. aresztowano go, przesunięty został na mniej znaczące stanowisko w szwedzkim MSZ i jak można przypuszczać, wykorzystywano go jako kanał dezinformacyjny. Był on jedynym źródłem GRU, które ujawnił Goleniewski.

Kolejnym sowieckim szpiegiem, którego zdemaskowanie przypisuje się "Sniperowi", był dr Israel Beer, historyk i ekspert do spraw wojskowości. Aresztowano go pod koniec marca 1961 r. w trakcie spotkania z oficerem z rezydentury KGB w Tel Awiwie. Wśród innych sowieckich agentów ujawnionych przez Goleniewskiego był Edward Symans (właśc. Szymański), amerykański dyplomata, który przez pewien czas pracował na placówce w Polsce. Od 1941 r. miał współpracować z sowieckimi służbami, jednak w prowadzonym później dochodzeniu nie udało mu się udowodnić szpiegostwa. Innym agentem KGB miał być człowiek określony kryptonimem "Boxer". Według danych Goleniewskiego miał być oficerem służącym w amerykańskiej armii.

Według informacji podanych przez Guya Richardsa i Jana Nowaka-Jeziorańskiego, uciekinier miał też ujawnić, że w cegłach dostarczonych do zbudowania kabiny ciszy w ambasadzie amerykańskiej w Warszawie kontrwywiad PRL umieścił mikrofony, a poprzez szantaż obyczajowy udało się zwerbować kilku wartowników z Piechoty Morskiej strzegących tej placówki. Dzięki temu kontrwywiadowi udało się przeprowadzić penetrację ambasady i wykraść z niej dokumenty. Służby PRL założyły też podsłuchy w mieszkaniach prywatnych obcych dyplomatów. Weryfikując te dane, istotnie natrafiono na mikrofon w mieszkaniu I sekretarza ambasady Thomasa Donovana. Oprócz tego Goleniewski miał również poinformować Amerykanów o tym, że ppłk Jerzy Bryn po powrocie do kraju (po wcześniejszej ucieczce i przesłuchiwaniu go przez CIA) został aresztowany, był przesłuchiwany, a następnie skazano go na karę śmierci. Oznaczało to, że Amerykanie błędnie uznali go za fałszywego uciekiniera.

Jednocześnie Goleniewskiemu przypisano część informacji, które CIA zdobyło z innych źródeł. Tak było m.in. ze sprawą ujawnienia II sekretarza Ambasady USA w Warszawie Irvina C. Scarbecka jako agenta służb peerelowskich i sowieckich. W rzeczywistości poufna informacja na jego temat miała zostać przekazana anonimem przysłanym do amerykańskiej ambasady w Warszawie. W 1961 r. skazano go na 30 lat więzienia, zmniejszając później ten wyrok do 10 lat. Z kolei brytyjski wojskowy służący w Admiralicji William John Vassall nie został ujawniony jako sowiecki szpieg przez Goleniewskiego, jak początkowo sądzono. Zdekonspirował go były oficer KGB Anatolij Golicyn, który oddał się do dyspozycji Amerykanów w grudniu 1961 r. w Helsinkach.

Sytuacja w Departamencie I po ucieczce ppłk. Goleniewskiego

Z zachowanej dokumentacji Departamentu I MSW nie wynika, którego dnia wywiad uznał zaginięcie Michała Goleniewskiego za dezercję. Jego poszukiwania wszczęto najprawdopodobniej już w piątek, 6 stycznia, czyli w dniu, gdy miał wracać do kraju. Mjr Jerzy Kędzierski, który pojechał na dworzec kolejowy, by się z nim zobaczyć, nigdzie go nie zauważył i prawdopodobnie to on zaalarmował o jego zniknięciu. Następnego dnia do Berlina wyjechał wicedyrektor Sokolak, który miał zorganizować akcję poszukiwawczą. Po przyjeździe spotkał się z przedstawicielami Stasi, którzy poinformowali go o swoich ustaleniach w tej sprawie. Jak się okazało, Goleniewskiego przez pewien czas rzeczywiście obserwowano. Tego samego dnia w trakcie rewizji w mieszkaniu Kampf okazało się, że zabrała ona wszelkie kosztowności, które posiadała. Z kolei w miejscu, gdzie nocował Goleniewski znaleziono jego teczkę z rzeczami osobistymi. Przedstawione przez Niemców fakty mogły w równym stopniu oznaczać celową ucieczkę, jak i uprowadzenie lub wypadek oficera.

Na polecenie płk. Sokolaka 12 stycznia ppłk Czesław Gwóźdź, mjr Wiaczesław Maczuła i ppor. Jan Bisztyga otworzyli komisyjnie szafę pancerną i biurko swojego szefa. Oprócz dokumentów związanych z jego pracą w Departamencie I naleźli w niej m.in. stenogram z przesłuchania gen. Wacława Komara z 1954 r., rys historyczny sprawy Tatar-Utnik-Nowicki, dokument dotyczący niedozwolonych metod śledczych, którymi posługiwała się Informacja Wojskowa oraz wiele innych materiałów dotyczących GZI MON i Departamentu II KdsBP, z okresu gdy w nich pracował. W konsternację wprawił ich jednak wykaz wszystkich spraw prowadzonych przez Wydział VI wraz z dopisanymi nazwiskami osób, których dotyczyły. Z punktu widzenia konspiracji pracy i przepisów wewnętrznych MSW taki dokument nie miał prawa powstać. Jak się okazało, pod koniec listopada 1960 r. ppłk Goleniewski zlecił swojemu zastępcy, ppłk. Gwoździowi, sporządzenie wykazu spraw prowadzonych przez ich jednostkę. Powołał się przy tym na rzekomy rozkaz kierownictwa departamentu, według którego z końcem roku zamierzano dokonać analizy wszystkich prowadzonych spraw. Dokument, który sporządzono na mikromaszynie do pisania w dwóch egzemplarzach, zawierał kryptonimy 191 spraw, ich numery rejestracyjne, informacje o terenie, których dotyczyły, źródle naprowadzenia oraz o prowadzących je oficerach. Ponadto informacje o miejscach zatrudnienia poszczególnych osób i sposobach utrzymywania z nimi łączności. W wykazie były dane 45 agentów, 20 współpracowników placówkowych (tj. agentów wśród pracowników przedstawicielstw dyplomatycznych PRL), 87 współpracowników krajowych, a także figurantów 39 agenturalnych rozpracowań na osobę.

Po otrzymaniu wykazu Goleniewski wydał swojemu zastępcy polecenie podania nazwisk osób, których dotyczyły poszczególne sprawy. Te, których nie znał Gwóźdź, uzyskał od innych swoich podwładnych, a następnie wbrew przepisom naniósł je na jedną z dwóch kopii dokumentu. Po pewnym czasie przekazał Gwoździowi pierwszy egzemplarz tego wykazu bez naniesionych nazwisk, swoją zaś, uzupełnioną o nie wersję, zatrzymał. To właśnie ten dokument znajdował się w jego szafie pancernej i stanowił najmocniejszy ze znalezionych dotąd dowodów na to, że oficer mógł zdradzić. Jak sądzono, mógł on zostać przez Goleniewskiego przepisany lub zapamiętany, choć za najbardziej prawdopodobne uznawano jego sfotografowanie. Przemawiało za tym to, że w okresie bezpośrednio przed wyjazdem do Berlina Goleniewski wypożyczył od ppor. Bisztygi małoobrazkowy aparat "Minox" i sześć filmów, od mjr. Kędzierskiego zaś jeden film. Tuż przed świętami zwrócił Bisztydze sam aparat i pobrał od niego cztery kolejne filmy. Jak tłumaczył swoim podwładnym, były mu one potrzebne do przeszkolenia współpracownika.

W depeszy rozesłanej 13 stycznia do wszystkich rezydentur poinformowano funkcjonariuszy będących wówczas w terenie o zaginięciu Goleniewskiego podczas pobytu służbowego w Berlinie. Dodawano jednak, że na podstawie niektórych faktów istnieje podejrzenie dopuszczenia się przez niego zdrady. W tej sytuacji zalecano ostrzeżenie kadry o możliwych prowokacjach z jego strony, zarówno wobec nich samych, jak i agentury. Zalecono im zachowanie spokoju i niepodejmowanie tego tematu w rozmowach między sobą.

Chociaż 14 stycznia dyrektor Sienkiewicz zdecydował się zawiadomić prokuratora Wojsk Wewnętrznych MSW o dezercji ppłk. Michała Goleniewskiego, to w dalszym ciągu brakowało niezbitych dowodów zdrady. Dwa dni później prokuratura zaocznie postawiła mu zarzut ucieczki do NRF i wkrótce również zaocznie zawieszono go w obowiązkach służbowych. 19 stycznia minister bezpieczeństwa państwowego NRD Erich Mielke przesłał wstępne wyniki dochodzenia Stasi w sprawie "Romana Tarnowskiego" i Irmgard Kampf. W dokumencie opisano szczegóły znajomości Goleniewskiego z Niemką, przedstawiono wyciąg z jej licznych wpłat na książeczkę oszczędnościową oraz informacje uzyskane od znajomych na temat okresu bezpośrednio poprzedzającego jej zniknięcie. Okazało się, że posiadała ona aż ok. 12 tys. marek wschodnioniemieckich oszczędności i to przy zarobkach ok. 300 marek miesięcznie. Z kolei podczas dochodzenia wewnętrznego w Departamencie I wyszło na jaw, że w latach 1958-1960 Goleniewski wyłudził 550 dolarów amerykańskich i 200 funtów angielskich, przedkładając fałszywe pokwitowania odbioru pieniędzy przez Tadeusza Sasa - agenta o ps. "Tetsa".

Jak się wydaje, pewność co do tego, że Goleniewski nie tylko uciekł, ale także zdradził, uzyskano dopiero około 24 stycznia, po tym jak do Departamentu I dotarły informacje o represjach obcych służb wobec znanej mu agentury. Sporządzono wówczas notatkę, w której stwierdzono m.in.: "Przyczyną zdrady była niewątpliwie dwulicowa postawa ideologiczna Goleniewskiego oraz chęć połączenia się z kobietą, która najprawdopodobniej była podstawioną przez wroga". Na to, że Irmgard Kampf była agentką zachodnich służb specjalnych nie posiadano co prawda żadnego dowodu (nie ma na to dowodów także dzisiaj), jednak przynajmniej wówczas uważano to za wielce prawdopodobne. Być może właśnie dzięki temu sformułowaniu w części dotychczasowych wypowiedzi i publikacji dotyczących sprawy Michała Goleniewskiego kobieta ta przedstawiana była wprost jako agentka CIA lub MI 6 *[Do spopularyzowania tej wersji przyczynił się list płk. Henryka Bosaka do "Gazety Wyborczej", będący jego reakcją na wcześniejszą notkę Jacka Kalabińskiego na temat śmierci Goleniewskiego. W liście tym były oficer Departamentu I przedstawił skrócony i niemal całkowicie błędny życiorys uciekiniera (nie był on żołnierzem Armii Czerwonej, absolwentem szkoły NKWD w Kujbyszewie ani oficerem Informacji Wojskowej od 1944 r.) oraz rzekome okoliczności jego przejścia na stronę amerykańską. Według Bosaka początkowo Irmgard Kampf była cenną agentką Departamentu I o ps. "Inga", wykorzystywaną do rozpracowywania berlińskiej placówki CIA. Po pewnym czasie miała zostać przewerbowana przez zachodnioniemiecki wywiad BND. Płk Bosak powtórzył tę wersję w jednej ze swoich opartych na rzeczywistych faktach powieści oraz opowiedział o niej Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, który przytoczył ją w swojej książce o wywiadzie cywilnym PRL.].

Sprawę ucieczki ppłk. Goleniewskiego omówiono 27 stycznia 1961 r. na Kolegium MSW do spraw Bezpieczeństwa. W swoim wystąpieniu dyrektor Sienkiewicz przyznał, że ucieczka Goleniewskiego nie tylko sparaliżowała działalność wywiadu naukowo-technicznego, stanowiła zagrożenie dla zdekonspirowanych współpracowników, ale także podważyła zaufanie agentury do wywiadu PRL oraz wywołała przygnębienie i zniechęcenie do pracy w całym Departamencie I. Na pytanie dyrektora Departamentu III Zbigniewa Paszkowskiego o to, czy znane są szefowi wywiadu jakieś przesłanki wskazujące na uprzednią współpracę uciekiniera z obcym wywiadem, Sienkiewicz odparł, że trudno mu orzec, czy Goleniewski myślał wcześniej o zdradzie. Nie przypuszczał też, by został on uprzednio przez kogoś zwerbowany lub stał za serią wpadek Departamentu I sprzed ponad roku. Jak stwierdził: "Wszystko raczej wskazuje, że zdecydowało uczucie. […] Poprzednie 'wsypy' nie mogą być wiązane z Goleniewskim. Nic nie wskazuje na to". Podsumowując całą dyskusję, minister Wicha stwierdził: "Zdrada Goleniewskiego uderzyła dotkliwie w cały resort. Jest to wielki cios dla nas. Szkody spowodowane ucieczką Goleniewskiego są dotkliwsze niż szkody spowodowane kiedyś ucieczką Światło. Goleniewski zna sieć wywiadu i organizację pracy. Zdrada uderza w morale naszych pracowników. Trzeba się ustawić inaczej na froncie naszej walki. Dziś jest bardzo ważne, aby pobudzać i mobilizować do dalszej pracy. Należy się zastanowić, czy i w jakim stopniu sami jesteśmy odpowiedzialni za otrzymany cios. Wytworzyła się taka sytuacja, że nie prędko będziemy mogli wyjść z impasu, do którego przyczyniły się błędy popełnione przez nas. Goleniewski swoim ordynarnym zachowaniem się, swoją butą i zarozumiałością, powinien budzić zastrzeżenia do siebie".

W tym czasie dokonano również wstępnego bilansu strat spowodowanych zdradą Goleniewskiego. Oceniono, że był on w stanie przekazać wrogim służbom bardzo wiele tajnych informacji: "1. System organizacyjny i obsadę kierowniczą jednostek b[yłego] MBP, Komitetu ds. B[ezpieczeństwa] P[ublicznego] i MSW; 2. Strukturę, w dużej mierze obsadę kadrową, metody i organizację pracy Dep[artamentu] II MSW; 3. Informacje z zakresu pracy Głównego Zarządu Informacji sprzed 1957 r.; 4. Dane personalne agentury Wydziału VI Dep[artamentu] I (45 osób) znajdującej się w krajach kapitalistycznych; 5. Strukturę, metody pracy i obsadę personalną Dep[artamentu] I; 6. Obsadę personalną, organizację i metody pracy rezydentur Dep[artamentu] I w krajach kapitalistycznych". Według dyrektora Sienkiewicza znał on sprawy pracowników kadrowych w kraju i zagranicą w aż około 90%, nie znał natomiast zbyt dobrze młodej kadry *[W świetle tego dokumentu, a także materiałów archiwalnych zawartych w Rozpracowaniu Operacyjnym krypt. "Teletechnik" należy odrzucić twierdzenie Marcelego Wieczorka zawarte w książce Henryka Piecucha jakoby Goleniewski "sfotografował miniaturowym minoxem teczki personalne całego nowego zaciągu do wywiadu MSW. […] Goleniewski był jedynym naczelnikiem w Departamencie I mającym swobody dostęp do akt personalnych. Jego wydział był uznawany za najważniejszy. Jako naczelnik Wydziału Naukowo-Technicznego Goleniewski mógł wybierać pracowników, podbierać ich z innych wydziałów wywiadu, a nawet z innych departamentów itp. Dlatego nie wzbudzał niczyich podejrzeń, gdy interesował się teczkami personalnymi kadry. Tłumaczył, że musi wiedzieć kogo wybrać do swojego wydziału"; H. Piecuch, Imperium służb specjalnych…, s. 266-267.]. Zakładano, że mógł zdekonspirować również zasady tajnej współpracy wywiadu MSW z wieloma ministerstwami i instytucjami w kraju, a także zlecane przez nie zadania. Departament II MSW ocenił, że znał on lub mógł znać tożsamość około 70 jego tajnych współpracowników, z których aż połowa przebywała wówczas za granicą, a także wiele innych danych związanych z pracą tej jednostki. Wiadomo mu było m.in. o penetracjach dokonywanych w zagranicznych przedstawicielstwach dyplomatycznych i rozpoznanych metodach pracy operacyjnej obcych służb.

Według późniejszych szacunków oprócz przekazania Amerykanom wspomnianego wykazu zawierającego 191 spraw Wydziału VI Goleniewski znał także przynajmniej 92 agentów i 131 współpracowników innych jednostek oraz około 40 aktualnie prowadzonych przez nie spraw. W rzeczywistości liczba ta mogła być większa, choć trudno zakładać, by Goleniewski pamiętał o absolutnie wszystkich sprawach i agentach, z którymi miał styczność. Niezależnie od kwestii opisanych w dokumentach można sądzić, że uciekinier mógł być również cennym źródłem informacji o resortach gospodarczych, instytucjach i konkretnych zakładach przemysłowych oraz o pracujących w nich ludziach. Wiedza ta mogła być przydatna nie tylko do lepszego zorientowania się w kierunkach polityki gospodarczej PRL, ale także do werbowania nowych współpracowników. Niepoliczalne były też tzw. szkody polityczne związane z rozgłosem wokół tej sprawy. Nie można było wówczas wykluczyć, że Amerykanie mogą zechcieć wykorzystać uciekiniera do celów propagandowych. Według ówczesnego pracownika grupy kontrwywiadowczej rezydentury w Berlinie Jerzego Bronisławskiego jednym ze skutków ucieczki Goleniewskiego była konieczność znalezienia nowej siedziby dla rezydentury w Berlinie. Ze względów konspiracyjnych mieściła się ona w prywatnej willi w Berlinie Wschodnim.

Podejrzane zniknięcie Goleniewskiego i możliwa dekonspiracja agentury sprawiły, że w Departamencie I podjęto decyzję o sprowadzeniu części zagrożonych osób do kraju. Chodziło o to, by zapewnić im bezpieczeństwo w potencjalnie najniebezpieczniejszym dla nich okresie oraz stworzyć pozory, że kontakty utrzymywane przez nich z wywiadem PRL odbywały się na płaszczyźnie oficjalnej i nie miały nic wspólnego ze szpiegostwem. Tak postąpiono m.in. z agentem "Mikron" (kierownikiem działu rozwojowego lamp nadawczych w firmie Deutsche Mikrowellen GmbH we Fryburgu). 12 stycznia, za pośrednictwem berlińskiego Biura Radcy Handlowego, pod pretekstem prowadzenia rozmów handlowych z przedstawicielami przemysłu, ściągnięto go do kraju. W lutym za pośrednictwem wiceministra Moczara, który rozmawiał w tej sprawie z wicepremierem Piotrem Jaroszewiczem i Mieczysławem Waluchowskim z Komisji Planowania, przedyskutowano propozycję zatrudnienia go w jednym z zakładów jako konsultanta specjalistę. Ostatecznie jednak, z uwagi na to, że - jak sądzono - zagrożenie aresztowaniem nie było aż tak poważne, dano mu wolną rękę i wrócił do Zachodnich Niemiec. Wkrótce potem, w marcu 1961 r., na terenie RFN wywiad amerykański dotarł do niego i próbował go przewerbować. Amerykanie szantażowali go wiedzą o jego powiązaniach z wywiadem PRL. W kwietniu Amerykanie odwiedzili żonę "Mikrona", od której także usiłowali wydobyć interesujące ich informacje. Chociaż wywiad był wtedy jeszcze zainteresowany podtrzymaniem z nim kontaktów na płaszczyźnie oficjalnej lub półoficjalnej, to ostatecznie sam współpracownik zerwał dalszą współpracę. Zdaniem oficerów, którzy prowadzili jego sprawę, mógł zostać przewerbowany lub został już wcześniej podstawiony wywiadowi przez obce służby specjalne.

Po zniknięciu Goleniewskiego ewakuowano z Paryża agenta "Pierre’a", inżyniera zatrudnionego w firmie elektronicznej Thomson-Houston. Jak wspominał Marian Chabros, ówczesny rezydent w Paryżu: "Ewakuacji agenta wraz z rodziną dokonywano wśród nocy [sic!], w atmosferze niesłychanego pośpiechu. Żona była całkowicie niezorientowana o nielegalnej pracy męża, zupełnie bezwolna, próbowała tylko raz stawiać opór, gdy trzeba było obudzić maleńkie dzieci. Przerzut 'Pierre’a' do Polski, którego dokonywał kpt. Witold Dominiak miał przebieg bezbłędny i w sam czas. Jak ustalono później, nieomal nazajutrz pojawili się w jego domu funkcjonariusze D[irection de la] S[urveillance du] T[erritoire] tj. kontrwywiadu". Francuzi najpierw przeprowadzili rewizję w jego mieszkaniu, a następnie zorganizowali tam na niego zasadzkę.

Inny współpracownik Departamentu I, ps. "Mateusz", który wyjechał na studia medyczne na Uniwersytet Kalifornijski w San Francisco, został przesłuchany przez FBI. Mimo że nie skonfrontowano go z żadnymi dowodami, postawiono mu zarzut szpiegostwa i nakazano opuszczenie kraju. Jego przypadek był o tyle charakterystyczny, że do tego momentu współpracownik ten nie zdołał zrealizować jeszcze żadnego zadania operacyjnego. Pomiędzy styczniem a kwietniem 1961 r. zatrzymano bądź przesłuchano łącznie 12 agentów, co do których istniała pewność, że zostali oni zdekonspirowani przez Goleniewskiego. W 10 przypadkach miało to miejsce w NRF, w dwóch pozostałych zaś w USA. Zdawano sobie jednocześnie sprawę z tego, że ujawnienie dalszych spraw i kolejne zatrzymania mogą być tylko kwestią czasu.

W zaistniałej sytuacji trzeba się było również liczyć z ewentualnością przewerbowania części współpracowników przez obce służby i wykorzystania do prowokacji wobec funkcjonariuszy wywiadu pracujących za granicą. W dokumentacji dotyczącej Michała Goleniewskiego odnotowano jedną z sytuacji tego typu. Na początku marca attaché wojskowy w Paryżu, oficer Zarządu II Sztabu Generalnego płk Kazimierz Michalski otrzymał anonimowy list zawierający propozycję przejścia na stronę amerykańską. Był on napisany łamanym językiem polskim. Napisano w nim, że Goleniewskiemu była znana jego współpraca z GZI MON i kilkakrotnie nawiązywano do sprawy uciekiniera z wywiadu wojskowego Pawła Monata. Wkrótce potem Michalski wraz z drugim oficerem attachatu został zatrzymany po spotkaniu z agentem prowokatorem, a następnie uznany za persona non grata i musiał przedterminowo wrócić do kraju. W świetle znanych dokumentów wydaje się jednak, że do zdekonspirowania go przyczynili się przede wszystkim uciekinierzy z wywiadu wojskowego PRL - wspomniany płk Monat oraz Marcin Sochaczewski i Jerzy Bryn. Posłużenie się w liście do płk. Michalskiego nazwiskiem Goleniewskiego mogło więc być celową dezinformacją.

Postępowanie prokuratorskie w sprawie przeciwko Michałowi Goleniewskiemu potoczyło się dość szybko. Przesłuchano zaledwie kilku świadków, którymi w większości byli oficerowie Departamentu I. Warto zauważyć, że wśród przesłuchiwanych nie znalazł się wiceminister Mieczysław Moczar, który wyraził zgodę na feralny wyjazd uciekiniera za granicę. 7 kwietnia 1961 r. warszawska Prokuratura Wojsk Wewnętrznych sporządziła akt oskarżenia w sprawie przeciwko uciekinierowi. Wyrokiem Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego z 18 kwietnia 1961 r. skazano go zaocznie na karę śmierci z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia na rzecz skarbu państwa. Ponadto zdegradowano go do stopnia szeregowego. Obrońca wniósł o rewizję wyroku, jednak Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie postanowieniem z 24 maja 1961 r. utrzymał ów wyrok w mocy.

Choć początkowo niewiele na to wskazywało, to jednak ucieczka Michała Goleniewskiego okazała się czynnikiem, który zaważył na dalszym losie dyrektora Departamentu I płk. Witolda Sienkiewicza. Rozkazem z 6 kwietnia przeniesiono go do dyspozycji Departamentu Kadr i Szkolenia MSW, a jego miejsce zajął dotychczasowy wicedyrektor płk Henryk Sokolak. Za sprawą ppłk. Goleniewskiego Wydział Wywiadu Naukowo-Technicznego Departamentu I MSW trzeba było zacząć tworzyć niemalże od nowa. 1 kwietnia 1961 r. jego nowym naczelnikiem został ppłk Tadeusz Szadkowski, doświadczony oficer, zajmujący się wcześniej problematyką kontrwywiadowczą i niemiecką, do tej pory naczelnik Wydziału III. Jego pierwszym i jak się wydaje głównym zadaniem było ustalenie zakresu szkód spowodowanych zdradą Goleniewskiego i ustalenie okoliczności jej przebiegu. W związku z reorganizacją struktury wywiadu, którą przeprowadzono 1 maja 1961 r., dotychczasowy Wydział VI stał się Wydziałem VII. Ze względu na wyjątkowe okoliczności, w których przyszło Szadkowskiemu objąć stanowisko, dano mu swobodę decyzji w sprawach kadrowych. Mimo że wszyscy oficerowie wydziału pracujący w czasie urzędowania ppłk. Goleniewskiego zostali przez niego zdekonspirowani, nowy naczelnik nie zwolnił żadnego z nich. "Także tych, którzy nieświadomie przewozili przez granicę przygotowane przez Goleniewskiego materiały dla wywiadu amerykańskiego".

Rozpracowywanie uciekiniera

Początkowo Departament I rozpracowywał zbiega w ramach sprawy o kryptonimie "Technik". Oficerem, który bezpośrednio ją prowadził, był kpt. Jan Cupiał z Wydziału VII (Wywiadu Naukowo-Technicznego). W związku z reorganizacją ewidencji operacyjnej wywiadu, w październiku 1962 r. przerejestrowano ją do kategorii rozpracowania operacyjnego i zmieniono kryptonim na "Teletechnik". W listopadzie 1963 r. prowadzenie sprawy przejął Wydział III (Kontrwywiadowczy) Departamentu I MSW. W pierwszym okresie jej prowadzenia analizowano okoliczności ucieczki Goleniewskiego, a także sporządzano bilans znanych mu spraw i agentów *[Według relacji Aleksandra Makowskiego, niedługo po ucieczce Michał Goleniewski miał pojawić się w Londynie i rozpoznać jego ojca Czesława Makowskiego (wówczas Mackiewicza), który był wtedy rezydentem w Wielkiej Brytanii. Informacja ta nie znajduje potwierdzenia w dokumentach sprawy kpt. "Teletechnik" i wydaje się mało prawdopodobna, ponieważ po ucieczce oficer bardzo szybko został zabrany do USA; zob. P. Reszka, M. Majewski, Zawód: szpieg. Rozmowy z Aleksandrem Makowskim, Warszawa 2014, s. 37.]. Z uwagi na to, że uciekinier przebywał na terenie Stanów Zjednoczonych podejmowane przez wywiad działania operacyjne sprowadzały się do całodobowej inwigilacji matki zbiega, Janiny, której nadano kryptonim "Przekupka". Liczono na to, że Goleniewski może chcieć się z nią skontaktować, a to mogłoby umożliwić ustalenie miejsca jego aktualnego pobytu i sytuacji osobistej. Działania te przez kilka lat nie przyniosły poważniejszego efektu. Dzięki służbom NRD udało się jedynie ustalić niektóre fakty z dnia ucieczki Goleniewskiego.

Dokumentacja ze sprawy "Teletechnik" wskazuje, że przez kilka lat po ucieczce Goleniewskiego wywiad PRL nie znał dokładnych okoliczności tego wydarzenia. Jak zapisano w listopadzie 1964 r.: "Istnieją poszlaki, że 'Teletechnik' został zawerbowany przez wywiad angielski na terenie Szwajcarii podczas jednej z podróży na dokumentach nielegalnych. Brak odpowiednich dokumentów nie pozwala ani odtworzyć tej podróży, ani ustosunkować się do tej hipotezy. Powyższe popiera się zbieżnością dat ucieczki 'Teletechnika' i aresztowania agentury PR ["przyjaciół radzieckich", czyli KGB - W.B.] w admiralicji brytyjskiej (główny agent był przekazany PR przez Departament II - sprawę znał 'Teletechnik'). Przypuszczenie, że do werbunku opracował 'Teletechnika' agent 'Tetsa', Anglik polskiego pochodzenia, ma swoje uzasadnienie w ścisłym obopólnym kontakcie, uzależnianiu się 'Teletechnika' od 'Tetsy' finansowo poprzez prezenty i pożyczki gotówki. Podaje się również kontakty 'Teletechnika' na terenie Warszawy z obywatelem o nazwisku Mazaraki, którego brat ma być wiceministrem s[praw] w[ewnętrznych] w Anglii". Departamentowi I nie udało się także ustalić miejsca zamieszkania rodziców Irmgard Kampf. Według współczesnej relacji Jana Bisztygi, przytoczonej przez Zbigniewa Siemiątkowskiego, chociaż odnalezienie i egzekucja uciekiniera były dla kierownictwa wywiadu kwestią prestiżową, KGB miała odmówić pomocy w zlokalizowaniu go.

Do niejasnego zwrotu w zachowaniu Goleniewskiego doszło najprawdopodobniej w połowie 1963 r., gdy już podczas przesłuchań przeprowadzanych przez amerykańskie służby zaczął się podawać za Aleksego Romanowa - jedynego syna cara Mikołaja II, który miał rzekomo uniknąć śmierci w 1918 r. Było to o tyle dziwne, że carewicz urodził się w 1904 r., a Goleniewski zdążył już wcześniej podać, że urodził się w 1922 r. Dość poważnie zaczęto się wówczas zastanawiać, czy nie cierpi on na poważne zaburzenia umysłowe. Mimo tego informacje wywiadowcze, które przekazywał, były w dalszym ciągu bardzo dokładne. Z upływem czasu opowieść Goleniewskiego o "carewiczu" rozrastała się o coraz to nowe i coraz bardziej nieprawdopodobne wątki, a on sam przeszedł od słów do czynów. W styczniu 1964 r., podpisując się jako Aleksy M. Romanow, zwrócił się do sądu w Hamburgu z prośbą o potwierdzenie jego praw do dziedziczenia po nieżyjących rodzicach - carze i jego żonie. Z kolei 16 sierpnia upublicznił swoją historię, udzielając wywiadu w radiowej audycji Barry’ego Farbera w rozgłośni WOR. Wtedy to po raz pierwszy oznajmił publicznie, że jest carewiczem Aleksym. Podczas kolejnych wywiadów udzielanych prasie rozwinął tę historię, przedstawiając jednocześnie roszczenia do majątku Romanowów zdeponowanego w zachodnich bankach. 30 września w Nowym Jorku Goleniewski, występując jako Aleksiej Romanow, wziął ślub z Irmgard Kampf w obrządku prawosławnym. Wiosną 1964 r. w piśmie "New York Journal-American" ukazała się seria pięciu artykułów przedstawiających historię Michała Goleniewskiego jako rzekomego carewicza. Ich autorem był Guy Richards, który w 1966 r. opublikował na ten temat książkę pt. Imperial Agent. The Goleniewski-Romanow Case. Po jej wydaniu uciekinier oskarżył go o oszczerstwo i obraził się na niego. Równocześnie zaczął rozpowszechniać sensacyjne informacje, które de facto ośmieszały go i wprowadzały w zakłopotanie jego dotychczasowych opiekunów z amerykańskich służb. Stwierdził m.in., że CIA miało potajemnie przekazać KGB oraz włoskiej i amerykańskiej partii komunistycznej łącznie 1,2 mln dolarów. Ponieważ zachowanie Goleniewskiego było dla CIA kompromitujące, pod koniec 1964 r. przyznano mu rządową emeryturę i przerwano stałe kontakty z nim. Dla bezpieczeństwa amerykańskie służby zapewniły mu stałą, dyskretną ochronę. W reakcji na zachowanie uciekiniera Departament I MSW podjął działania mające pokazać, że jest on hochsztaplerem. Ponieważ wywiad PRL podejrzewał, że jego zachowanie jest celową grą inspirowaną przez CIA, postanowił skompromitować go w oczach opinii publicznej i zachodnich służb *[Dokumenty ze sprawy "Teletechnik" przeczą twierdzeniom Henryka Bosaka przytoczonym przez Zbigniewa Siemiątkowskiego, że w centrali wywiadu w Warszawie obserwowano sprawę "carewicza" z satysfakcją. Nie jest również prawdą, że "Wydział inspiracji" Departamentu I "otrzymał polecenie puszczenia w świat informacji o związkach Goleniewskiego z KGB", tym bardziej że jednostkę zajmującą się inspiracją i dezinformacją, czyli Inspektorat "I", utworzono dopiero w 1968 r. Oprócz tego informacja ta nie mogła już wówczas osłabić wiarygodności "tajemnic wywiadowczych przekazanych przez niego Amerykanom i Brytyjczykom", ponieważ do tego czasu zachodnie służby zdążyły pozytywnie zweryfikować większość z nich. Autor ten nadał też przesadny wymiar sprawie oskarżeń Goleniewskiego wobec Henry’ego Kissingera o współpracę z sowieckimi służbami. Ze względu na to, że sformułował je dopiero w 1972 r., trudno sobie wyobrazić, by amerykańskie służby potraktowały te enuncjacje w poważnie, zwłaszcza że wcześniej same odcięły się od niego; por. Z. Siemiątkowski, Wywiad a władza…, s. 153.]. Najpierw wiosną 1965 r. w popularnym austriackim dzienniku "Express" opublikowano inspirowaną przez wywiad serię artykułów wyjaśniających, że jest on samozwańczym carewiczem. Ich autorem był redaktor naczelny pisma Ekhard Mahovsky, któremu przekazano zebrane i opracowane przez Departament I informacje oraz dokumenty na temat uciekiniera i rzeczywistych losów jego rodziny. Według późniejszej oceny wywiadu, dzięki tej publikacji kontakty z Goleniewskim zerwali dostojnicy emigracyjnej Cerkwi prawosławnej, część tzw. białej emigracji rosyjskiej, a nawet Eugenia Smith, która podawała się za córkę cara Mikołaja II - księżną Anastazję. Za przeprowadzenie tej operacji oficer prowadzący sprawę "Teletechnik" kpt. Józef Mędrzycki i oficer wiedeńskiej rezydentury mjr Antoni Knychała wyróżnieni zostali przez dyrektora Departamentu I nagrodą finansową.

Przygotowując się do tych działań, Departament I szczegółowo prześwietlił życiorys Goleniewskiego i jego rodziny. Z pewnym zaskoczeniem stwierdzono, że w jego aktach osobowych nie było oryginalnych dokumentów i świadectw z okresu poprzedzającego jego służbę w MBP. Brakowało także danych na temat jego rodziców. W 1967 r. oficer prowadzący jego sprawę stwierdził też, że po 1945 r. Goleniewski najprawdopodobniej rozmyślnie niszczył wszelkie oryginalne dokumenty na swój temat, a jeśli ich przedłożenie było konieczne ze względów służbowych, udostępniał je jedynie w postaci odpisów. Chociaż akta osobowe funkcjonariusza i akta personalne MON Michała Goleniewskiego istotnie zawierają jedynie kilka odpisów z jego oryginalnych dokumentów, wytłumaczenie tego faktu może być dość banalne. Część oryginalnych dokumentów osobistych mogła ulec zniszczeniu w czasie wojny, a pozostałe równie dobrze mogły zostać usunięte czy też zgubione przez kadrowców bezpieki. Oprócz tego warto mieć na względzie to, że w okresie Października ’56 niektórym funkcjonariuszom zezwolono na wgląd w ich akta osobowe i część z nich wykorzystała ten moment do wyjęcia z nich niektórych, zwłaszcza kompromitujących, dokumentów na swój temat. Na ogół chodziło o te, które dotyczyły wykroczeń dyscyplinarnych lub dochodzeń prowadzonych wobec nich przez Biuro ds. Funkcjonariuszy MBP. O tym, że usuwanie ich zdarzało się także później świadczyć może mocno okrojona zawartość teczek osobowych Mirosława Milewskiego i Franciszka Szlachcica, które przechowywane są dzisiaj w archiwum IPN.

W kwietniu 1966 r. Departament I zaplanował kolejną akcję inspiracyjną. Ze względu na to, że w Stanach Zjednoczonych toczyła się dyskusja wokół działalności CIA postanowiono wykorzystać sprawę Michała Goleniewskiego do "podgrzania atmosfery" i zmuszenia amerykańskiego wywiadu do dalszego tłumaczenia się przed opinią publiczną. Aby to osiągnąć, Departament I postanowił rozesłać informacje dyskredytujące uciekiniera i przedstawiające go w dwuznacznym moralnie świetle - jako hochsztaplera, antysemitę i bigamistę. Przedstawiono również dowody na to, że wbrew temu, co twierdził, nie ma wyższego wykształcenia. Materiały te mieli otrzymać wybrani amerykańscy kongresmani, którzy wypowiadali się szczególnie krytycznie na temat CIA, a także kilka redakcji prasowych. Równocześnie postanowiono doprowadzić do opublikowania w amerykańskiej prasie informacji o nagłej śmierci Goleniewskiego w wypadku samochodowym. Oficer tamtejszej rezydentury wywiadu miał zadzwonić do redakcji jednego z dzienników z budki telefonicznej i nie przedstawiając się, opowiedzieć o tym zdarzeniu. Liczono na to, że redakcja, nie mając czasu na zweryfikowanie tej wiadomości, ze względu na jej sensacyjność opublikuje ją w najbliższym wydaniu pisma. Gdyby do tego doszło zamierzano doprowadzić do powołania się na ten dziennik w innych gazetach publikowanych w Stanach Zjednoczonych i Europie oraz w krajowym "Expressie Wieczornym". Działania te miały przyczynić się do nagłośnienia sprawy Goleniewskiego i zmuszenia go do przynajmniej chwilowego wyjścia z ukrycia. Rezydentury w Nowym Jorku i Waszyngtonie miały wykorzystać ten moment do ustalenia miejsca pobytu uciekiniera, tak by można było przejść do bezpośredniego rozpracowywania go.

Przedstawioną koncepcję zrealizowano tylko częściowo. 28 czerwca 1966 r. funkcjonariusze z rezydentury w Nowym Jorku rozesłali listy dotyczące sprawy Goleniewskiego do senatorów, dziennikarzy i redakcji. Otrzymali je m.in. senatorowie William Fulbright, Eugene McCarty, a także niektóre redakcji i dziennikarze, np. David Wise i Guy Richards. Przygotowano również list do szefa FBI Johna Edgara Hoovera, ale ostatecznie nie zdecydowano się na jego wysłanie. Najprawdopodobniej operacja ta przyniosła oczekiwany skutek i 27 lipca w amerykańskim Senacie doszło do burzliwej dyskusji na temat rozszerzenia kontroli Kongresu nad działalnością CIA. Ze względu na to, że główna część obrad toczyła się przy drzwiach zamkniętych, a w protokole z posiedzenia nie ujęto wszystkich spraw tajnych, Departament I nie miał jasności, w jakim stopniu krytycy CIA wykorzystali przekazane im materiały. Uznano to jednak za dość prawdopodobne. Oprócz tego wywiad PRL z satysfakcją odnotował opublikowanie przez dziennik "New York Times" notatki anonimowego autora, która świadczyła o tym, że CIA odcięła się od publicznych wystąpień Goleniewskiego. W komentarzu do tej publikacji oficer prowadzący sprawę "Teletechnika" stwierdził, że należy ją traktować jako "pierwszą oficjalną odpowiedź na naszą inspirację, krytykującą bezmyślne angażowanie się CIA w sprawę carewicza. Nasuwa się również wniosek, że materiał przez nas przedstawiony spowodował oficjalne dementi dokonane w imieniu CIA na łamach prasy".

W wyniku skomplikowanych i trudnych do całościowego odtworzenia działań jesienią 1967 r. Departament I ustalił przybliżone miejsce pobytu Goleniewskiego i jego numer telefonu. Dostarczył je wieloletni agent Departamentu I, dziennikarz Leopold Dende ps. "Pola" (w przeszłości "Mela"), który od dłuższego czasu był podejrzewany przez wywiad PRL o pracę na dwie strony. Mimo tego wywiad PRL wykorzystywał go m.in. do zbierania informacji na temat osób mających kontakt z uciekinierem. W maju 1968 r. od tego samego współpracownika otrzymano już dokładny adres zamieszkania Goleniewskiego i informację, że posługuje się nazwiskiem Franz Roman Oldenberg. Sprawdzenie tego adresu i próby obserwowania go nie dały jednoznacznej odpowiedzi, czy uciekinier faktycznie tam przebywał. Za podejrzane uznawano to, że CIA nie strzegła zbytnio tego adresu - tak jakby celowo chciała zwrócić na niego uwagę. W obawie przed prowokacją amerykańskich służb Departament I nie zdecydował się na podjęcie bardziej zdecydowanych działań i w kolejnych latach poprzestawał na pobieżnym obserwowaniu publicznej działalności Goleniewskiego. On sam nie tylko podtrzymywał opowieść o tym, że jest synem cara, ale również oskarżył niektóre osoby publiczne o to, że miały w przeszłości powiązania z sowieckimi służbami. Najgłośniejsze stały się sformułowane przez niego w latach siedemdziesiątych zarzuty wobec Henry’ego Kissingera i ajatollaha Chomejniego. Jak się wydaje, Goleniewski usiłował w ten sposób zwrócić na siebie uwagę opinii publicznej, jednak z powodu swej ekscentryczności nie był już traktowany w pełni poważnie.

Prowadzenie rozpracowania operacyjnego krypt. "Teletechnik" zakończono w marcu 1983 r. W podsumowaniu stwierdzono m.in.: "Zdrada figuranta poza stratami w postaci utraty wielu cennych jednostek agentury i naprowadzeń, została wykorzystana przez wrogie służby specjalne oraz ośrodki dywersji antykomunistycznej do długotrwałej i intensywnej kampanii propagandowej przeciwko krajom socjalistycznym i naszym służbom wywiadowczym. Figurant wraz z przyjaciółką Irmgard M. Kampf został przewieziony do USA i przez około 3 lat[a] składał zeznania. Później zamieszkał na terenie Nowego Jorku. Sensację światową zyskało ogłoszenie się przez niego carewiczem - pretendentem do tronu carskiego i wielkiej fortuny zdeponowanej w bankach zachodnich. Dokonane przez naszą służbę przedsięwzięcia inspiracyjne demaskowały 'sensacje' figuranta jako zwykłe fałszerstwa i bzdury zapobiegając powiększeniu się szkód. Od 1979 r. nie odnotowano żadnej działalności figuranta. W związku z tym dalsze prowadzenie sprawy jest niecelowe". Michał Goleniewski zmarł 12 lipca 1993 r. w Nowym Jorku, w wieku 70 lat.

Pytania i hipotezy

Nawet najwięksi sceptycy nie mogą mieć już dzisiaj wątpliwości, że Michał Goleniewski nie był synem cara Mikołaja II. W 2007 r. odnaleziono i zidentyfikowano szczątki Anastazji i Aleksego Romanowów, co jednoznacznie zamknęło sprawę wszystkich uzurpatorów podających się za te osoby. Mimo tego nagły zwrot w zachowaniu Goleniewskiego nie został do dziś przekonująco wytłumaczony, tym bardziej że większość autorów unikała stawiania jakichkolwiek hipotez w tej sprawie. Najpopularniejszymi teoriami na ten temat są: rozmyślne działanie w celu wyłudzenia fortuny carów (według Williama Clarke’a źródłem wiedzy Goleniewskiego o rodzinie carskiej były bogate zbiory Biblioteki Publicznej w Nowym Jorku, gdzie spędził sporo czasu, studiując publikacje na temat Romanowów, i archiwum redakcji dziennika "New York Times") oraz jego rzekoma choroba psychiczna (zachowanie Goleniewskiego przypominało niektóre objawy charakterystyczne dla schizofrenii), a być może jedno i drugie. Oprócz tego pojawiały się również sugestie, że mógł działać z inspiracji KGB, lecz nie miały one oparcia w żadnych dowodach. Dość logiczna wydaje się natomiast teza, że po przekazaniu Amerykanom całej swojej wiedzy i zainkasowaniu za to sporych pieniędzy, chcąc być nadal w centrum zainteresowania, zaczął konfabulować na temat związków różnych ludzi z KGB oraz sprawy "carewicza".

W polskich publikacjach na temat sprawy Goleniewskiego bardzo często przytaczane są, nie wiadomo na ile autentyczne, opinie byłego naczelnika Wydziału III (Kontrwywiadowczego) Henryka Wendrowskiego i byłego szefa wywiadu Witolda Sienkiewicza, które przedstawione zostały w książkach Henryka Piecucha. Płk Wendrowski miał stwierdzić: "Moim zdaniem Goleniewski był wariatem. Ale nie aż tak wielkim, żeby się od razu można było na nim poznać. Do dziś nie mogę zrozumieć, w jaki sposób udało mu się podejść tak doświadczonego oficera, jak pułkownik Witold Sienkiewicz, który go przecież awansował. Goleniewski sypnął wiele ważnych spraw dotyczących naszych działań na terenie Niemiec, Wielkiej Brytanii i Izraela. Aby zneutralizować szkody wynikłe z tej ucieczki, wymyślono wiele historyjek na jego temat i 'sprzedano' je na Zachód. […] Z naszych informacji wynikało, że Amerykanie 'kupili' dezinformację. Pomógł w tym sam uciekinier zgłaszając pretensje do tronu rosyjskiego. Ale nawet jeśli nie 'kupili', to i tak było sporo zamieszania i wywiad Stanów Zjednoczonych nie do końca miał pewność, co jest naprawdę grane. Osobiście poznałem wielu pracowników CIA, którzy uważali, że w wypadku Goleniewskiego mają do czynienia z oczywistą dezinformacją naszych służb".

Opinie przypisywane płk. Sienkiewiczowi brzmią znacznie bardziej sensacyjnie. Warto się do nich odwołać, ponieważ niektórzy autorzy przytaczają je bezrefleksyjnie jako niemalże dowód na to, że ucieczka Goleniewskiego mogła być w całości mistyfikacją. Pierwsza z nich brzmiała: "Sprawa Goleniewskiego miała być specjalną kombinacją operacyjną, przeprowadzaną przez wywiad MSW wspólnie z wywiadem Związku Radzieckiego. Czy Goleniewski był wariatem, jak tego chce mój przyjaciel Henryk Wendrowski? Myślę, że nie był większym wariatem niż my wszyscy. Czy był współpracownikiem CIA, a myśmy o tym nie wiedzieli? Był współpracownikiem, ale myśmy o tym wiedzieli. Bo sam nam o tym powiedział. Gdy otrzymał propozycję współpracy, przyszedł i zameldował. Rozmawiałem z nim osobiście na ten temat. Dopiero później się dowiedziałem, że od towarzyszy radzieckich otrzymał radę, aby szukał kontaktów z CIA, miał to robić w taki sposób, aby wyglądało, że Amerykanie sami go złowili. Jak wiadomo, udało mu się to doskonale. Następnym krokiem miała być dezercja Goleniewskiego i odegranie spektaklu z dochodzeniem praw do tronu rosyjskiego. Szykowano nawet jakąś damę, która miała mu w tych staraniach pomagać. Dezercja była powtórzeniem manewru wykonanego wcześniej przez Józefa Światłę. Miałem nieco inne zdanie na ten temat. Uważałem, że nie należy powtarzać tego typu operacji, w dodatku nie w pełni udanej, w tak krótkim czasie. Poza tym, cała gra w Romanowów wydawała mi się bardzo prostacka. Przekonywano mnie, że Amerykanie uwierzą, gdyż na Zachodzie bardzo lubią wielkie postaci historyczne, a rosyjskie w szczególności. Mimo to byłem przeciwny grze… Niestety, nie wiem, jak dalej rozwijała się ta sprawa, albowiem zostałem zwolniony z resortu. Goleniewski zdezerterował, w kuluarach było dużo szumu informacyjnego na ten temat. Czy jednak osiągnięto zakładane cele operacyjne, trudno powiedzieć". W innej książce Henryk Piecuch przytoczył drugą, również nie wiadomo czy prawdziwą, wypowiedź płk. Sienkiewicza. Miał on stwierdzić: "Na głowę Goleniewskiego również nastawał 'Wiesław' [Władysław Gomułka - W.B.]. I również interweniowali ludzie KGB. Powiedzieli, aby go nie ruszać, i to było święte".

W świetle przedstawionych wcześniej okoliczności, zarówno ucieczki Goleniewskiego, jak i dalszych działań Departamentu I, rewelacje płk. Sienkiewicza przedstawione przez Henryka Piecucha sprawiają wrażenie całkowitej konfabulacji. Trudno sobie wyobrazić, by szef wywiadu świadomie dopuścił do zdekonspirowania i sparaliżowania kierowanej przez siebie jednostki, zatrudnionych w niej funkcjonariuszy oraz werbowanych z takim trudem agentów i współpracowników, nie mówiąc już o zainwestowanych środkach finansowych. Ponadto wydaje się niezwykle mało prawdopodobne, by sowieckie organy bezpieczeństwa, kierujące się zasadą ograniczonego zaufania do wszystkich "bratnich służb", poinformowały MSW o tak skomplikowanej i wymagającej szczególnej ostrożności operacji czy wręcz przeprowadziły ją wspólnie. Natomiast teoretycznie możliwa jest sytuacja, w której operację taką przeprowadzili sami Sowieci, brak na to jednak jakichkolwiek dowodów.

Nie można również wykluczyć, że jeszcze przed ucieczką służby sowieckie zorientowały się, że Goleniewski rozpoczął współpracę z zachodnimi służbami. Mógł więc zostać wykorzystany do nieświadomego dezinformowania ich i wśród wielu prawdziwych informacji, które służyły uwiarygodnieniu go, przekazać im sfabrykowane informacje, które skierowałyby jakąś część ich wysiłków w ślepą uliczkę. Możliwe jest także, że już po ucieczce i głównej części przesłuchań KGB dotarła do nieco słabiej wówczas chronionego Goleniewskiego i w jakiś sposób zmusiła go do odegrania roli carewicza i pozostałych dziwnych zachowań. Według opinii niektórych funkcjonariuszy MI 5, przytoczonej przez Chapmana Pinchera, choć istniały mocne dowody, że Goleniewski począwszy od 1963 r. znalazł się pod silną presją ze strony KGB i mógł od tego momentu zostać zmuszony do odegrania roli dezinformatora i prowokatora, to jego wcześniejsze informacje nie budziły wątpliwości i w dalszym ciągu uznawano je za niezwykle cenne. Słynny szef sztabu kontrwywiadu CIA James Angleton miał na temat sprawy Goleniewskiego stwierdzić, że była najbardziej złożoną historią uciekiniera, z jaką kiedykolwiek przyszło im się w CIA zmierzyć, ponieważ nikt nie wiedział, w co ma wierzyć.

Nie można też całkowicie wykluczyć wersji, do której w połowie lat sześćdziesiątych przychylano się w Departamencie I, że za sprawą carewicza stało CIA lub ludzie w jakiś sposób z nią związani. W tym kontekście ciekawa wydaje się opinia byłego oficera Departamentu I Mieczysława Rysińskiego, który powołując się na rzekome ustalenia wywiadu MSW (nie znajdują one jednak potwierdzenia w omówionych dokumentach), stwierdził, że Goleniewski miał się stać "instrumentem radzieckiego, a później amerykańskiego wywiadu. Za cenę zdrady PRL i przekazane Amerykanom informacje, CIA nie przeszkadzała mu w jego bezskutecznych próbach wejścia w posiadanie potężnego majątku carów, zdeponowanego w zachodnich bankach". Autor tej wypowiedzi nie miał jednak bezpośredniej styczności ze sprawą "Teletechnik" i trudno stwierdzić, jaką podstawę źródłową miały jego twierdzenia.

Przy analizie sprawy Michała Goleniewskiego rzucają się w oczy jeszcze dwie kwestie. Po swojej ucieczce poinformował on Amerykanów, że pracując w MSW, utrzymywał nie tylko koleżeńskie, ale także agenturalne kontakty z oficerami KGB, które miały się rozpocząć po dojściu Władysława Gomułki do władzy i zmianach zachodzących w bezpiece w 1956 r. Jak było w rzeczywistości, trudno ocenić. Bez wątpienia jako naczelnik bardzo ważnego wydziału w Departamencie I mógł wyjeżdżać służbowo do ZSRS i mieć częste, oficjalne spotkania z sowieckimi oficerami. Naturalnie najczęstszy kontakt utrzymywał z funkcjonariuszami z warszawskiego Przedstawicielstwa KGB przy MSW. Według Edwarda J. Epsteina w okresie bezpośrednio przed ucieczką Goleniewski spotykał się m.in. z zastępcą przedstawiciela KGB przy MSW do spraw wywiadowczych płk. Andriejem I. Rainą, który w latach czterdziestych był zastępcą rezydenta NKWD w Stanach Zjednoczonych ds. wywiadu naukowo-technicznego. To od niego miał się m.in. dowiedzieć o agencie KGB w Organizacji Gehlena, którym okazał się później Heinz Felfe, oraz kilku innych sowieckich szpiegach. Sprawa agenturalności Goleniewskiego wobec służb sowieckich może więc być nadinterpretacją kontaktów i zależności służbowych, jakie mieli z KGB i jego poprzednikami właściwie wszyscy członkowie kadry kierowniczej bezpieki. Amerykanie mogli nie zdawać sobie z tego sprawy, sam Goleniewski zaś mógł podtrzymywać to przekonanie dla podniesienia swojej wartości w ich oczach.

Oprócz tego w sprawie Goleniewskiego zastanawiające wydaje się to, że prawdopodobnie nie poinformował on Amerykanów o prawdziwej przyczynie swojej ucieczki, tj. o problemach rodzinnych i potencjalnej groźbie zwolnienia go z wywiadu. W świetle literatury anglosaskiej Goleniewski miał wyjaśnić, że do podjęcia tej decyzji skłoniła go informacja, którą zdobyła KGB, o "krecie" w wywiadzie PRL. Według relacji Tennanta Bagleya miał się o niej dowiedzieć, ponieważ to do niego służby sowieckie zwróciły się z prośbą o zbadanie tej sprawy. Dzięki przypadkowemu ostrzeżeniu miał zaaranżować swój wyjazd służbowy do Berlina i tam uciec. Z kolei według relacji Petera Wrighta informację o podejrzeniach Sowietów odnośnie do istnienia "świni" *[Określenie uciekiniera lub zdrajcy epitetem "świnia" jest charakterystyczne dla służb sowieckich, później rosyjskich. Używa się go do dnia dzisiejszego, o czym świadczyć może wypowiedź premiera Rosji Władimira Putina podczas prywatnego spotkania z grupą rosyjskich szpiegów wydalonych z USA pod zarzutem szpiegostwa. Uciekiniera ze Służby Wywiadu Zewnętrznego (SWR) Rosji, który ich zdradził, nazwał wówczas "świnią, która jeszcze pożałuje".], czyli obcego agenta wewnątrz wywiadu PRL miał otrzymać od wysokiego rangą oficera MSW w ostatnim tygodniu lipca 1960 r. Początkowo zamierzano włączyć go do ekipy śledczej szukającej "kreta", gdy jednak przed świętami Bożego Narodzenia zorientował się, że sam jest na liście podejrzanych, podjął decyzję o ucieczce. W świetle przedstawionej dokumentacji MSW obie wersje należy odrzucić, warto jednak zadać pytanie o przyczynę i skutki nieprawdziwego oświadczenia Goleniewskiego. Być może uciekinier uważał, że prawda byłaby zbyt banalna i poprzez konfabulację postanowił podnieść swoją wartość w oczach amerykańskich służb. To jednak sprawiło, że zarówno oni, jak i Brytyjczycy zaczęli zadawać sobie pytania o to, jak KGB mogło wpaść na trop uciekiniera. Obie służby całkiem poważnie zaczęły brać pod uwagę ewentualność penetracji swoich szeregów przez głęboko zakonspirowanych sowieckich szpiegów. Zaczęły również analizować wiele innych okoliczności, które mogły doprowadzić do przecieku.








Leszek Pawlikowicz - Podpułkownik Michał Goleniewski