Agnieszka Stawiarska

Życie uczuciowo-erotyczne Witolda Gombrowicza

 

 

Czesław Miłosz, który przyjaźnił się z pisarzem w latach emigracji, mówi: "Robił on na mnie wrażenie człowieka, który wzniósł swój gmach na ruinie swego życia uczuciowego".

Gombrowicz, opowiadając o swoim życiu osobistym i intymnym, niemal zawsze uciekał w formuły, anegdoty albo w poetyckie ogólniki, unikając konkretów. W listach do bliskich znajomych, zwłaszcza w późnych latach, bywał swobodny i nieskrępowany, ale jego "nieprzyzwoite" wyznania brzmiały jak żarty.

We Wspomnieniach polskich nie wdawał się w zwierzenia i pisał ogólnikowo, że w młodości podobały mu się różne dziewczyny, czasem służące, czasem panie "z towarzystwa". Opowiedział o drobnych flirtach, kładąc nacisk na przeszkody, jakimi były dla młodego człowieka ówczesne surowe obyczaje i tradycyjny styl "kobiety polskiej". W Testamencie ton wyznań jest bardziej dramatyczny: "Byłem - i wiedziałem o tym bez najmniejszego zdziwienia i bez cienia protestu - istotą anormalną, która nigdy i wobec nikogo nie może przyznać się do siebie, skazaną mi wieczyste ukrywanie się, na konspiracje". Wspominał pracę nad tworzoną w latach czterdziestych sztuką Ślub: "Zdarzyło mi się wtedy, gdym pisał:

 

WŁADZIO - Nic.

HENRYK -         Nic.

OJCIEC                     Przeinaczone.

MATKA                                             Wykręcone.

WŁADZIO                                                             Zrujnowane.

HENRYK                                                                                 Wypaczone.

 

...że rozpłakałem się nagle, jak dziecko - jedyny to raz zdarzyło mi się coś podobnego - nerwy, oczywiście. Gorzko łkałem i łzy kapały na papier. Nie sama poufna, dotycząca moich prywatnych katastrof, zawartość tych słów wypełniła mnie taką rozpaczą, a to, że one tak gładko padały, rytm ich i rym poczułem jak kolec nie znający litości [...]. Po czym przestałem łkać i powróciłem do pisania" (Testament).

W nocie biograficznej, sporządzonej na krótko przed śmiercią, Gombrowicz jeden jedyny raz napomknął o swej "pierwszej miłości", którą była młoda sąsiadka brata, Jerzego, ze Wsoli. Widywał się z nią "nocą, ryzykując życiem, przechodząc przez wąski, niebezpieczny most, idąc 8 kilometrów pieszo. Ta miłość będzie trwała kilka lat" - zapisał pod datą 1926. Miał więc wtedy dwadzieścia dwa lata. Wyznanie można by z łatwością potraktować jako romantyczną stylizację życiorysu, aż się o to prosi. Niemniej była to miłość, czy raczej "potencjał miłości".

Owa "sąsiadka", Krystyna Janowska, już jako starsza pani, w rozmowie z Joanną Siedlecką nie przypomniała sobie żadnych nocnych spotkań z Gombrowiczem. Była wychowaną tradycyjnie ziemianką, mogła więc, nawet po latach, wstydzić się przyznać do młodzieńczego, potajemnego romansu. Jednakże gdyby "coś" między nimi naprawdę zaistniało, wiedziałby o tym Kępiński, a już na pewno nocne spotkania znalazłyby wyraz w twórczości Gombrowicza. Owszem, wydaje się, że znalazły, ale chyba w takich scenach jak ta z Kosmosu, gdy bohater powieści wdrapuje się na drzewo, by ujrzeć ukochaną przez okno...

Kępiński zbagatelizował nawet wzmianki o nieudanej miłości kolegi. Pisał we wspomnieniach: "Niektórzy mówią: «Był czas, że podkochiwał się w pannie X z sąsiedztwa Wsoli». Czy nikt nie rozumie, jak odległe jest to słowo od jego «ja»?" Zdaniem Kępińskiego, Witold w ogóle nie umiał kochać: "niezdolny był poczuć, jak pachną kochanki warkocze".

"Naprawdę nie łączyło nas nic poważniejszego. Po prostu bardzo mu się podobałam, i to wszystko. Nigdy nie mówił mi o swoich uczuciach. Nie deklarował się poważnie ani nie wspominał o małżeństwie" - mówiła Krystyna (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz").

Młodsza od Witolda o cztery lata, była córką ziemian z Bartodziejów w Radomskiem. Państwo Gombrowiczowie bywali u jej rodziców. Krystyna przyjaźniła się z Jerzym Gombrowiczem i jego żoną Olenią. Z Witoldem, jak mówiła, znali się "od zawsze", a spotykali się głównie we Wsoli, gdzie grywali w tenisa. Młodszy brat Jerzego wyciągał ją też na spacery i rozmowy. Widywali się również na Służewskiej, ale zawsze - jak twierdziła Janowska - w większym gronie. Raz jeden (prawdopodobnie właśnie w 1926 roku) przebywali w tym samym pensjonacie w Zakopanem, dokąd Krystyna przyjechała z ojcem na narty, a Witold leżakował na słońcu albo grał w szachy, podziwiając jej "szykowną postać" w narciarskim stroju (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz").

Jakie stosunki ich łączyły? Gdyby rzeczywiście były, jak mówiła Krystyna, zupełnie niezobowiązujące, osoby postronne nie łączyłyby ich w parę. "Miał w sąsiednich Bartodziejach panienkę Krysię" - wspominała służba ze Wsoli. - "Przyjeżdżała tu czasem, on też do niej jeździł. Owszem, ładna, wysoka, może trochę za szczupła, za wysportowana, zbytnia mądrala, tylko taki widać miał gust. W kuchni gadano, że bardzo mu się podobała i byłby się z nią ożenił, lecz go nie chciała. Miała duże powodzenie..." (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz").

Niedoszła narzeczona pojawia się (i to pod swym własnym imieniem) w przywoływanej już Historii. Wyznaje tam bolesny zawód, jaki sprawił jej Witold:

 

KRYSIA

Dlaczego nie jesteś normalny 

Tak jak inni chłopcy obuci! 

Przydałoby ci się wojsko! 

Tam by ci dali szkołę! 

O, ja nieszczęśliwa!

 

W Dzienniku pisał, że w sąsiedztwie, w Bartodziejach, "była osoba", która wprowadzała go w stan oczarowania. W przedwojennym opowiadaniu Przygody bohater wyznaje: "Powróciwszy do siebie na wieś, w Sandomierskie [...] jeździłem w sąsiedztwa z wizytami... a w jednym z tych sąsiedztw była młoda osoba, którą z radością ustroiłbym w welon i w wianek mirtowy". Bohater Przygód unosi się w balonie nad "wiadomym dziedzińcem", nad "wiadomym i drogim mi kolumnowym podjazdem". Marzy o bliskości, o stabilizacji, o małżeństwie, do którego dojść nie może - z przyczyn, które wyrażone są niejasno i symbolicznie.

We Wspomnieniach polskich Gombrowicz pisał ogólnikowo: "Goniłem za kobietami, którym moja rzeczywistość była obca, które nic prawie z tego nie rozumiały. [...] Mój wygląd był bardziej wyglądem młodego ziemianina niż bywalca kawiarnianego i awangardowego literata [...] Dopiero po pewnym czasie zdawałem sobie sprawę, że nic nie może wyjść z takich amorów opartych na mistyfikacji. [...] W tej dziedzinie byłem podobny do tych smakoszów, co uznają tylko potrawy najprostsze, ale w doskonałym gatunku. Żadnych majonezów, sosów, przypraw, pieprzów, nic przyrządzonego, skomplikowanego - chleb razowy, ale pyszny, owoc świeży, prosto z drzewa, soczysty, woda źródlana... no tak, ale czyż te wspaniałości były dla takich, jak ja, połamańców?"

W napisanej w końcu lat trzydziestych powieści Opętani jego marzenie o niemożliwej do zrealizowania miłości objawiło się z potężną, dojmującą siłą. I utrwalony został na kartach Opętanych ideał kobiety, niewątpliwie podobnej do Krystyny: bystrej, odważnej, ostrej w sądach, nieco męskiej w sposobie bycia i - jak Zuta Młodziakówna z Ferdydurke - świetnie wysportowanej i zupełnie "zwyczajnej", nie mającej nic wspólnego ze sztuką czy intelektem.

"W stosunku do istot z tego świata, co ona, nie zgłaszam pretensji - to są istoty, którym raczej przystoi niewiedza we wszystkim, co mnie dotyczy" - tak pisał Gombrowicz o Krystynie w liście do Janusza, w latach sześćdziesiątych. Obu braci pytał kilkakrotnie o "Krystę, dawną moją flamę" i prosił o jej adres (jak się zdaje, bezskutecznie), bo chciał się do niej "odezwać".

Krystyna w rozmowie z Siedlecką z wielką sympatią mówiła o Jerzym, natomiast jego młodszego brata wspominała z dziwną niechęcią. "Z urody bardzo się pannom podobał" - przyznawała. Ale raził ją niejasnymi zwierzeniami, prowokacyjnymi drwinami z ziemiaństwa i brakiem zwykłej męskiej odwagi: nie ukrywał na przykład, że boi się konia albo spuszczonych z łańcucha psów. "Nie czułam się przy nim bezpiecznie" - mówiła. - "Rozumiałam, że jest inny, ciekawy, oryginalny. O wiele lepiej jednak czułam się w towarzystwie zwyczajnych chłopców z sąsiedztwa" (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz").

Ale Krystyna dość długo, jak na zwyczaje środowiskowe, zwlekała z wyjściem za mąż. W roku 1934 poślubiła swego rówieśnika Stanisława Konarskiego, współwłaściciela Kluczewska, dużego majątku ziemskiego.

Witold nie łudził się, że mógłby sprostać oczekiwaniom i wymaganiom dziewczyny. Nie wszedł w role "podziwiającego" i "kochającego".

Ferdydurke kończy się sceną, która wiele mówi o stosunku Gombrowicza do konwencjonalnego związku miedzy mężczyzną a kobietą. Józiowi, bohaterowi tej powieści, marzy się "normalne", zgodne z przyjętym kanonem działanie, porywa wiec swą kuzynkę Zosię i idą razem przez łąki, panna cieszy się i napawa, a on musi spełniać jej oczekiwania. Cóż za obmierzły opis ta wędrówka. Jest to jedna z najbardziej (otwarcie) mizoginicznych scen w polskiej literaturze. Józio wplątał się w relację z chętną panną, dążąc do "miłosnej sielanki", ale zaraz zdaje sobie sprawę, że nikt go tak nie zafałszowuje i nie pozbawia tożsamości jak ta Zosia, która go "kocha". Razi go przede wszystkim egoistyczny fałsz ich układu. Spełnia życzenia "panny z dworku", ale jednocześnie cały czas w okrutny sposób analizuje egzaltacje Zosi oraz własne, tchórzliwe i zakłamane reakcje.

Nie wiadomo, czy ma to jakiś związek z Krystyną. Zosia raczej jej nie przypomina, ale scena pokazuje zasadniczą niemożność Gombrowicza sprostania roli narzeczonego i męża. Musiało być coś w Krystynie, co dawało Witoldowi nadzieję na miłość trochę inną, mniej układną, a bardziej "totalną". Wydaje się, że marzył o związku, w którym mogłoby zostać zdjęte z niego "opętanie", dzięki pomocy istoty silnej i całkowicie mu oddanej. Jednak Krystyna, jak można przypuszczać, potrzebowała i oczekiwała standardu.

Może były też inne przyczyny, jeszcze bardziej osobiste, dla których wycofał się już na wstępie. Właśnie w owym roku 1926, w pensjonacie w Zakopanem, Gombrowicz ukończył pierwszą swą powieść. "Postanowiłem w okolicach dwudziestego roku życia napisać powieść, która by była świadomie «zła», napisać ją tym właśnie, co we mnie było złe, zawstydzające, nie do ujawnienia. Kto wie, czy nie była to rzecz najśmielsza ze wszystkich moich... i może ważna" (Testament). "Nawiasem dodam, że dopiero w dziesięć lat potem zrozumiałem, że to było igranie z ogniem - coś bardzo niezdrowego. [...] Tak jest, musiałem być bardzo zrozpaczony... [...] Umierałem ze wstydu na myśl, że będę musiał to komuś pokazać [...]. Przebywałem wtedy w Zakopanem i zaprzyjaźniłem się z panią Szuchową, osobą inteligentną i oczytaną, która mnie ceniła i wierzyła w moje zdolności.

Oddała mi maszynopis jakoś nie patrząc i powiedziała jakoś bokiem: - Niech pan to spali.

Ja od razu poszedłem do mojego pokoju, wyciągnąłem z walizki pozostałe kopie, wywaliłem wszystko na śnieg za pensjonatem i podpaliłem" (Wspomnienia polskie).

W Testamencie wspomnienie wypadło jeszcze ostrzej: "Przeczytała, oddała mi maszynopis bez słowa i odtąd nie chciała mnie widzieć. Ja w przerażeniu spaliłem utwór. Nic nie zostało".

O czym był utwór, który tak zbrzydził i zaszokował kobietę inteligentną i oczytaną? Według tego, co przekazała komuś w relacji z owej lektury pani Szuchową, powieść opisywała historie straszliwego emocjonalnego zapętlenia i zawierała drastyczne wyznanie - fizycznej niemożności, impotencji.

W rozprawie Kosmos. Wizja życia - wizja wszechświata Antoni Libera dowodził, że tajemnicze "niemożności", powracające nieustannie w utworach pisarza, mogły mieć związek z jego "częściową impotencją na tle nerwicowym" *[Pisarz istotnie miał poważne problemy z nerwami. Mówiono o nim, że miał "nerwy na wierzchu". W korespondencji z rodziną, z czasów emigracji powracają jak refren jego skargi: "Jestem znów gorzej ze zdrowiem, zwłaszcza z nerwami. [...] Zastanawiam się, czy nie przeprowadzić kuracji w jakimś zakładzie" (w liście do siostry w r. 1960). "Nerwy mi nawalają, a to bardzo deprymujące" (w liście do Jerzego w 1961 r.). "Z wielkim trudem doprowadziłem do jakiej takiej równowagi - Nerwy mnie zjadają, a to jest ciężka dolegliwość, bardzo zatruwająca życie. Coraz z tym gorzej (nic dziwnego zresztą) - Ja nie miewałbym się tak źle, gdyby nie nerwy, z którymi walczę jak mogę" (w kilku listach do Janusza).]. Autor rozprawy przeprowadził pod tym kątem szczegółową i sugestywną analizę ostatniej powieści Gombrowicza, Kosmosu *[Rozprawa zamieszczona w tomie zbiorowym Gombrowicz i krytycy, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1984.].

O impotencji pisarza plotkowali niektórzy jego znajomi. Należy jednak odnosić się do tego z ostrożnością i - zgodnie z życzeniem samego Gombrowicza - "z taktem". Niemniej niektóre sceny z Kosmosu nasuwają drastyczne skojarzenia. I znamienne, że pisarz, którego twórczość tak przesycona jest erotyzmem, nie opisał w sposób dosłowny żadnego miłosnego zbliżenia. Prawdopodobnie owa zniszczona powieść była jedynym, ale za to (jak można przypuszczać z tego, co o niej wiemy) wręcz naturalistycznym wyjątkiem. Gombrowicz zniszczył te próbę, ponieważ uświadomiono mu, że przez swą szczerość jest niesmaczna, że przekracza granice wytrzymałości ówczesnego (nawet wyrafinowanego) czytelnika.

We Wspomnieniach polskich określił tamtą powieść jako dzieło "brudne". "Była to ohydna mieszanina rozmaitych wyżywań się - w zmysłowości, w brudzie, w tanich sukcesach, w podrzędnej mitologii". W nocie biograficznej ujął to nieco inaczej, że "próbował napisać powieść złą, opierając się na swych wadach, nie na zaletach (melancholii, nostalgii, nieśmiałości, bierności)". Tym wadom, ujętym tu "psychicznie", można też nadać sens dosłowny, fizyczny.

Libera zauważył, że zniszczenie tamtej powieści wpłynęło na zmianę kierunku drogi pisarskiej Gombrowicza: "Była to pierwsza i zarazem ostatnia próba stworzenia rzeczy «normalnej», wyzwalającej, katharktycznej, w prostoduszny sposób szczerej, ekshibicjonistycznie otwartej". W wyniku odrzucenia książki przez jej jedyną czytelniczkę nastąpił nieodwołalny odwrót, utwierdzenie się w anormalności, w konieczności stylizacji i mistyfikacji. Nieprzypadkowo "data powstania utworu zbiega się w czasie z przeżyciem «pierwszej miłości», która, jak się zdaje, była jedyną w życiu Gombrowicza".

Jedyne związki erotyczne, w jakie wikłał się młody Gombrowicz, to były przeróżne "Katasie" - kobiety gorsze, nie z jego sfery, z którymi nie bał się kompromitacji. Te przygody były pokątne, tajne i zakonspirowane.

"Erotyczne siły pchały mnie w dół, na ulice, w samotne i potajemne awantury z dziewkami najniższej kategorii na dalekich przedmieściach Warszawy. Nie, nie były to prostytutki, ja w tych nieudolnych przygodach szukałem właśnie zdrowia [...] - cóż jednak począć, gdy i to w mych zatrutych dłoniach przemieniało się w groteskę". Gombrowicz zamknął zwierzenia w Testamencie: "Dość, pomińmy przepychy tej nędzy, jej świętość".

Tadeusz Kępiński nie byłby sobą, gdyby nie uprościł tych spraw, ale chyba w sposób naiwny. Według jego relacji, Gombrowicz był zwykłym, dość cynicznym rozpustnikiem. Wcześnie zaczął od "wtajemniczeń z wiejskimi dziewczętami", "w bezpośrednim sąsiedztwie", a potem z kobietami "z ulic Chmielnej i Widok". Omawiając życie erotyczne przyjaciela w Studium portretowym, Kępiński przemówił jeżykiem równie nieporadnym, co trywialnym: "Parę razy nawiązywał bliższe znajomości z tak zwanymi «szwaczusiami», które niekoniecznie trudniły się szyciem. Taki związek trwał czasem cały sezon. Kiedy te źródła zadowoleń nie wystarczały, bazą była ulica". Ojciec dawał mu pieniądze, a on "folgował sobie niemało" (Studium portretowe, t. I).

Był to wiec, według Kępińskiego, seksualizm rozpasany, ale "mieszczański" (w najgorszym sensie). Co ciekawe, kolega twierdził, że erotyka Gombrowicza była całkowicie "prawidłowa" w sensie fizycznym, natomiast anarchiczna i nienormalna w sensie psychicznym. Kępiński powoływał się na opowieści przyjaciela, ale czy te opowieści były prawdziwe?

Nikt poza autorem Studium... nie zapamiętał, by Gombrowicz miał tego typu przygody (choć grał i przed innymi kolegami "lamparta", chodzącego "na dziewczynki"). Postrzegano go jako człowieka bardzo wstrzemięźliwego. "Nie czepiał się - jak to inni panowie - wiejskich dziewuch. Nie zażartował nawet, nie mówiąc już, żeby gdzie ciągnął" - twierdziła na przykład służba ze Wsoli (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz"). Znajomi z mocno rozplotkowanych kręgów artystycznych nie przypomnieli sobie po latach, by Gombrowicz miał jakikolwiek romans w tym środowisku, gdzie wszak było wiele pięknych i zafascynowanych nim kobiet. "Był sam. Nie chodził z żadną dziewczyną". "O podbojach miłosnych nie mówił ani słowa, nikt zresztą o nich nie słyszał" - wspominano (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz").

W wyznaniu Gombrowicza uczynionym w Testamencie uderzają słowa: "dziewki najniższej kategorii - ale nie prostytutki". Co to oznacza? Prawdopodobnie to, że bohaterkami przygodnych "spięć" były kobiety brzydkie, nieatrakcyjne. Tylko ich się nie bał. Obsesja na punkcie brzydoty fizycznej pojawia się z ogromną częstotliwością w jego utworach. Katasia z Kosmosu - kobieta ze zdeformowaną wargą, jest chyba najbardziej uderzającym przykładem. Kępiński przytacza we wspomnieniach opowieść przyjaciela o erotycznej przygodzie w ziemiańskim dworze z jakąś panienką brzydką, a nawet odrażającą.

Motyw rozpaczliwego, pokątnego uwodzenia "sług do wszystkiego", które zresztą z reguły nie dochodzi do skutku, stał się kanwą młodzieńczego opowiadania Na kuchennych schodach. Bohater tego opowiadania, Filip, jest wytwornym urzędnikiem MSZ, subtelnym i słabym młodzieńcem. Ponieważ wstydzi się swych dziwnych skłonności, żeni się z kobietą "stanowiącą zupełne antidotum sługi". Ale obcując z nią, ma wrażenie, że przebywa stale we "wrogiej, oziębłej krainie". Sługi zaś wzruszają go swą naturalnością, abnegacją, zwierzęcą prostotą. "Idzie, poruszając siedzeniem, stawia niemrawo grube, krótkie łydy, gołe w lecie, a zimą w grubej, białej, bawełnianej pończosze". Filip ma ogromne trudności z nawiązaniem z nimi kontaktu. Budzi nieufność, "prymitywną dumę" albo wręcz wesołość prostych kobiet - jest bowiem lękliwy i nerwowy. "Musiało być we mnie coś podjudzającego, co działało jak czerwona płachta na ich organ śmiechu".

Te sceny wypraw Filipa na miasto - śledzenie sług, rozmowy z nimi, "skrępowanie ruchów pod angielskim paltem" - mają w sobie coś absolutnie autentycznego, jakby autor opowiadania opisywał najbardziej osobiste przeżycia *[Opowiadania Na kuchennych schodach nie odważył się zresztą umieścić w debiutanckim tomie, opublikował je dopiero w r. 1937 na łamach miesięcznika "Skamander".]. Skłonności Filipa są wyrazem leku przed kobietami z jego sfery i instynktu ciągnącego go do pierwotnych, nieskrępowanych, wręcz "dziecinnych" zbliżeń.

Gombrowicz był bardzo zaprzyjaźniony z domową służącą swej rodziny, Anielą. Nic ich absolutnie nie łączyło, natomiast nieustannie się przekomarzali. "Wymyślali sobie od ciemnych sług i jaśnie panów. A bywało - rzucała w niego poduszką albo czymś, co akurat wpadło pod rękę. Gonił ją wtedy, gdy złapał - bili się, szarpali" (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz").

W szkicu Erotyka Gombrowicza Janusz Pawłowski pisze, że "to sfera bierności, uległej naturalności, bezpośredniości, łatwej dostępności, całkowitego oddania", która ma "idealny i mistyczny charakter". Gombrowicz pragnął i potrzebował "spontanicznych i skrajnie bezpośrednich stosunków miedzy ludźmi".

"Z kobietami łączył mnie jedynie popęd fizyczny. [...] Żadnej więc z kobietami konfidencji, żadnego porozumienia, może - z nieznanych mi przyczyn - bałem się kobiety. Ale to mnie zamykało w skali erotycznej niezbyt rozległej, od przygodnych spięć do, co najwyżej, koleżeńskich, zabawnych miłostek. Z koleżankami, czasem z kolegami... z niższej sfery. Nie zamierzam się nad tym rozwodzić" - urywał - "powiem tylko, że w tych tajemnych okolicach byłem jeszcze inny, a ta «inność», wbrew temu, co można by przypuszczać, była nacechowana niezmierną łatwością, szczególną lekkomyślnością... która wszakże była też otchłanną powagą, targaną prądami i wirami poezji, wdzięku, piękności... i smutnej groteski" *[Fragment Testamentu, wersja, z której autor zrezygnował, podana do druku przez Wojciecha Karpińskiego, "Zeszyty Literackie" 1999, nr 67.]

Mówi się często i pisze o Gombrowiczu jako o homoseksualiście, z podtekstem, że właśnie te skłonności były przyczyną stłumienia i "pokręcenia" jego życia osobistego. Wyzwolenia miał doznać dopiero w Argentynie. Wydaje się jednak, że było odwrotnie: że ku "zakazanym" doświadczeniom pchnęła go niemożność sprostania roli mężczyzny według przyjętych wymagań i standardów.

O jego homoseksualnych związkach w młodości nic prawie nie wiadomo. Kępiński w Studium portretowym twierdzi, że Witold interesował się przelotnie "hrabią C." i "tancerzem K." Ów tajemniczy "hrabia C." imponował mu swą "arystokratyczną dezynwolturą" i ekscentrycznym stylem życia. Gombrowicz szokował Kępińskiego opowieściami o rozmaitych "perwersjach", "eksperymentach". Ale jak twierdził dawny kolega, "jedne relacje były w miarę autentyczne, inne z daleka pachniały mistyfikacją". Jedyną perwersją, jaką Kępiński zauważył u Gombrowicza, było nawiązywanie "małych flirtów z osobami, co do których było wiadomo, że do niczego nie będzie można doprowadzić" (Studium portretowe, t. I).

Jerzy Andrzejewski wspominał, że w końcu lat trzydziestych na zabawie sylwestrowej Gombrowicz "gwałtownie i natarczywie zaczepiał" jego przyjaciela (Joanna Siedlecka "Jaśnie panicz"). Ale byłby to raczej dowód specyficznie złośliwych relacji miedzy oboma pisarzami niż dowód zdecydowanego homoseksualizmu autora Ferdydurke. Z pewnością, gdyby chciał poderwać Andrzejewskiemu jego przyjaciela, nie zaczepiałby go przy wszystkich, "gwałtownie i natarczywie". Gombrowicz nieraz drażnił i prowokował autora Ładu serca na różne sposoby.

Przejmujący (choć i zagadkowy) jest opis obyczajowego "wyzwolenia" w Argentynie, gdzie Witold znalazł się, mając trzydzieści pięć lat, samotny, bez grosza, w zupełnie nowym otoczeniu. W nocie biograficznej napomknął o "doświadczeniach homoseksualnych z młodymi chłopcami z plebsu" w Buenos Aires, w początku lat czterdziestych. W Testamencie odmalował te przeżycia namiętnie, choć znowu "poetycko" i mało konkretnie: "Skoczyłem w odmęt jak ktoś komu pić się chce! [...] Miewałem tygodnie całe, ja, trzeźwy, takiego pijaństwa poezją, że zdawało mi się, iż już nią jestem! Fatamorgana... Uciążliwa i dręcząca praca... Biedny pajac! Bliski czterdziestki, wiodłem życie dwudziestolatka [...]".

Byłoby to wiec życie wreszcie swobodne, anonimowe, z dala od rodziny i środowiska - ujawnienie prawdziwych skłonności? Ale przecież i wtedy - jak wyznał - musiał "nakładać maski". Pisał tajemniczo o przygodach w dzielnicy Retiro, gdzie "wielu było młodych marynarzy": "I to była chytrość, przebiegłość, zgrzyty, fałsze, przecież mówię, że nie zdołałem niczego osiągnąć, a tylko pewne przybliżenie... przybliżenie, które bardziej wyjaskrawiało mą sztuczność!" (Testament). Czy tak dziwnie, a nawet tragicznie pisze o sobie człowiek wreszcie wyzwolony?

Pod koniec życia Gombrowicz marzył o powieści, w której opisałby ten okres swego życia: "Najważniejsze, co mógłbym zrobić i czego nigdy nie zrobię, to opisać moje poetyckie doświadczenie z pierwszych lat pobytu w Buenos Aires" - powiedział argentyńskiemu pisarzowi Ernestowi Sabato, który go odwiedził w Vence we Francji. "Z jego tonu i wstydliwości, z jaką to powiedział, wywnioskowałem, że chodziło o jego doświadczenie homoseksualne" - wspominał Sabato. - "Z całą siłą i pełen szacunku nalegałem, aby opisał je, by zostawiwszy wszystko inne, wyraził to doświadczenie, które niewątpliwie mogło się okazać jedną z największych rzeczy, jakie zostawiłby po sobie. Ale patrzył na mnie smutno, kręcąc przecząco głową. Zrozumiałem, że moje argumenty nie zmienią jego postanowienia i że ten wrażliwy i niezmiernie wstydliwy człowiek, jakim był Witold Gombrowicz, nigdy nie opowie tego, co było może najbardziej tajemne i najgłębsze w jego życiu" *[Wspomnienie E. Sabato, w: R. Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie.].

W Argentynie łączyła Gombrowicza wieloletnia przyjaźń - ale tylko początkowo i krótko o charakterze erotycznym - z młodszym o dwadzieścia lat Alejandrem Russovichem. Gombrowicz zaproponował Russovichowi, studentowi filozofii, by zamieszkali w tym samym pensjonacie, a gdy ten się wahał, sprecyzował: "Rzecz jasna, Russo, nie będzie już nic miedzy nami. Żadnego tam sentymentalnego związku miedzy dwoma mężczyznami. To w najgorszym stylu". Zostali wiec bliskimi przyjaciółmi, związanymi silną więzią emocjonalną, duchową, życiową. Russovich wyznał we wspomnieniu, że jedną z przyczyn ich późniejszego oddalenia się od siebie było to, iż przyjaciel skrywał przed nim swoje życie intymne i chodził własnymi drogami. Jakimi? Tego Russovich, dyskretny, jak większość bliskich pisarza, nie wyznał.

Pod koniec życia Gombrowicz pisał w Dzienniku (III): "Mnie dobrze wiadomo, że za prawo do dumy płaci się pokorą i wcale nie uchylam się od badań, które zresztą sam prowokuje mymi połowicznymi konfidencjami (Dlaczego konfidencje są połowiczne? A nuż dlatego, że jest się homoseksualistą i nie jest; że się jest w pewnym okresie życia; lub w pewnych okolicznościach; że - to moja opinia - nie ma prawie mężczyzny, który by mógł zeznać pod przysięgą, że nigdy nie doświadczył tego pokuszenia. Trudno w tej dziedzinie domagać się spowiedzi zbyt kategorycznej)".

W młodości bycia kochanym, tak mocno, jak by tego żądał, nie zaznał. Najpierw musiał "zbudować siebie". Większość zdjęć z młodości przedstawia chłopca melancholijnego, nawet zrozpaczonego. Na fotografiach zaś z lat argentyńskich i późniejszych Gombrowicz jest inny: ma pewniejszą minę. "Jestem kimś, zrobiłem siebie" (Dziennik). "Odkąd zdziadziałem, mam wściekłe powodzenie u kobiet" - chwalił się sześćdziesięcioletni pisarz w liście do swego brata, Janusza.

Czy nie było tak, że w życiu Gombrowicza działo się o wiele mniej niż w jego wyobraźni? Opowiadając o "mitycznych" pierwszych latach argentyńskich, wyznał: "Nie dokonałem oczywiście żadnego szalonego czynu. Na pozór byłem osobą bardzo rozsądną, ale w głębi, w głębi siebie, żyłem życiem opartym całkowicie na fantazji. Bardziej fantastycznym, niżby się wydawało, ponieważ pozornie nie działo się zupełnie nic. ...Myślę, że jestem człowiekiem bardzo normalnym, ale mam skłonność do wewnętrznych szaleństw..."

 

* Agnieszka Stawiarska "Gombrowicz w przedwojennej Polsce", 2001