Gazeta Wyborcza - 12/12/1998

 

 

MAGDALENA GROCHOWSKA

Barchan i koronka

 

 

Jaracz pije. Warmiński stroni od alkoholu. Jaracz policzkuje dyrektora teatru w Kijowie, Warmiński jest dystyngowany i powściągliwy. Przed czym uciekał Jaracz z gabinetu w Ateneum do knajp i spelunek na przedmieściach? O czym rozmawiał do rana z dorożkarzami? Dlaczego w Paryżu, w 1926 r., wypił dwa flakony jodyny i podciął sobie żyły? Przed czym opancerzał się Warmiński? - historia teatru Ateneum i ludzi, którzy go stworzyli.

 

Zapach: kurzu, pudru, zmywacza do paznokci, drewna, niepranego pluszu. - Tu wisi "Dom wariatów" - pan Rysio, garderobiany w teatrze Ateneum, rozgarnia rząd kostiumów, woń wypełnia magazynek. - A tu "Hemar". Kamizelka ze złotych łusek jest z "Opera Granda".

Idziemy wzdłuż szpaleru foteli, tronów i kanap. Przy zielonym stoliku aktorzy grają w kości.

Garderoby dzielą się na Aleję Zasłużonych (wąskie dziuple z półką pod sufitem) oraz Stare Budownictwo (pokój ze stołem, przy którym aktorzy świętują po premierach). W Alei przebierał się do "Dwoje na huśtawce" Zbigniew Cybulski.

- Raz przyszedł na strasznym kacu - opowiada pan Rysio - i woła: "Ratuj!". Przyniosłem mu mleka. Podniósł butelkę do ust i wylał mleko na czarny garnitur z krepy. A inspicjent uderza już w gong. Złapałem pastę do butów i wtarłem w te plamy.

Na miejscu Cybulskiego siedzi dziś Artur Barciś i rozprowadza puder po twarzy do "Opera Granda".

Sztuka najważniejsza

Szczęsny nie lubi Ateneum. - Ten teatr zabrał mi rodziców - mówi.

Otwiera portfel, w plastikowym okienku uśmiecha się chłodno Aleksandra Śląska. Szczęsny ma po matce rude błyski we włosach i kształt oczu, jest tłumaczem z angielskiego. Aleksandra Śląska ponad 30 lat grała w Ateneum.

Zamieszkali z Januszem Warmińskim w 1955 r., gdy Szczęsny miał pięć lat. O ojczymie mówi "ojciec".

Przez ponad 40 lat Warmiński był dyrektorem Ateneum.

- Rano mieli próby, wieczorem spektakl, spotykaliśmy się na wakacjach. Sztuka była dla nich najważniejsza.

Chory kąt, dziki kąt

Dom Związku Zawodowego Kolejarzy przy ul. Czerwonego Krzyża 20 otwarto we wrześniu 1927 r. Mieścił biura, klub, hotel na 46 pokoi i salę teatralną. Wiosną następnego roku odbył się wieczór inauguracyjny w sali widowiskowej. "Robotnik", organ PPS, relacjonował: "W domu tym, w dzielnicy (...) przez nędzę warszawską zamieszkanej, jest ta sala, gdzie chcemy dać masom teatr". ZZK był ściśle związany z PPS.

Powiśle, lata 20. - dzielnica robotnicza: elektrownia, zakład oczyszczania miasta, betonownia, stacja pomp. Pół wieku wcześniej przechadzał się tędy Wokulski. "To chory kąt, dziki kąt" - myślał, patrząc na zapadnięte rudery.

Pod koniec lat 20. ulice są oświetlone i wybrukowane, Wybrzeżem Kościuszkowskim jeździ tramwaj, za teatrem dudni kolejka. - Nadal był to region robotniczy - mówi profesor Edward Krasiński, autor książki o Ateneum - ale w okolicy teatru mieszkała już inteligencja, a przy Czerwonego Krzyża stały zamożne kamienice.

Kilka lat wcześniej z inicjatywy Ignacego Daszyńskiego, wybitnego socjalisty, powstało w Polsce Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego. Organizowało odczyty, wycieczki, chóry i amatorskie przedstawienia, ale nie miało sal widowiskowych. Członkowie ZZK opodatkowali się na fundusz budowy domów kolejarzy, które miały m.in. służyć Towarzystwu.

Gmach na Powiślu kosztował 3 mln zł. Westybul teatralny i klatkę schodową wyłożono marmurem kararyjskim, sala była w jesionie, kurtyna i fotele z czarnego pluszu. Pierwszym dyrektorem został sekretarz generalny TUR Stefan Kopciński, współpracownik Daszyńskiego. Na inauguracyjnym przedstawieniu 15 kwietnia 1928 r. wykonano "Lilie" Mickiewicza.

Tarzan spada z pieca kaflowego

Janusz Warmiński ma wtedy sześć lat, mieszka na Przyokopowej na warszawskiej Woli, trzecie piętro. Matka Martyna jest krawcową, wstawia trzy maszyny do pokoju, zatrudnia szwaczki, jeździ do Wiednia kopiować najnowsze wzory. Suknie odstawia do sklepu na Chmielnej (kiedy jego właściciel pójdzie do getta, przekaże sklep Martynie; gdy Niemcy aresztują Martynę w 1941 r., sklep aż do powstania prowadzić będzie ciotka Aniela Obrębska, matka chrzestna Janusza).

Jego ojciec jest mechanikiem w Wytwórni Parowozów przy Kolejowej. Będzie wynosił z pracy smar do karabinów dla oddziału Janusza. Aresztowany w fabryce zimą z 1941 na 42 r.

Najstarszy brat Jurek, uzdolniony muzycznie, w tajemnicy przed rodzicami występuje w teatrzykach rewiowych. Pod koniec września 1939 r. widzi przez okno, jak polski oficer żegna się ze swoim oddziałem. Otwiera okno, siada do pianina i gra na całą ulicę "Jeszcze Polska nie zginęła". W grudniu 1940 r. zabiera go gestapo.

Stanisław, drugi brat, studiuje na Politechnice. Aresztowany na ulicy Brackiej, w drodze na zbiórkę, zimą przełomu 1941/42 roku.

Zanim wybuchnie wojna, matka po każdej zmianie pościeli skrapia łóżka bzem z rozpylacza.

Chłopcy właśnie wrócili z filmu "Tarzan", Janusz wskakuje na gzyms pieca i spada na podłogę razem z kaflami.

Bez, Tarzana i chłopców przechowuje w pamięci Krystyna Sobolewska, stryjeczna siostra Janusza, która po śmierci swojej matki mieszkała w latach 1930-39 na Przyokopowej. Tylko ona żyje z tej rodziny.

Teatr dla hrabiego i dla konduktora

"Ten teatr to wasza własność, Towarzyszki i Towarzysze" - reklamował Ateneum PPS-owski "Robotnik". W pierwszym sezonie zespół objazdowy Placówka Żywego Słowa Janiny Górskiej i Mieczysława Szpakiewicza wystawia "Wandę" Norwida. Słonimski pyta w recenzji: "Widz słuchać będzie wiersza Norwidowskiego jak mszy łacińskiej w kościele, może się (...) wzruszy niezrozumiałym dźwiękiem, ale czyż o to chodzi twórcom teatru Ateneum?". Deficyt w kasie rośnie.

- Aby przyciągnąć widzów, potrzebne było wielkie nazwisko - mówi profesor Edward Krasiński. - Sławny aktor Stefan Jaracz był wtedy bez angażu. Ze swoim upodobaniem do spraw społecznych i rodowodem socjalistycznym pasował do lewicującego programu twórców Ateneum.

Ojciec Jaracza, chłop z pochodzenia, był nauczycielem ludowym. Matka urodziła ośmioro dzieci, nim zmarła na gruźlicę, pochowała czworo. Na studiach w Krakowie młody Jaracz dorabiał jako korektor w organie PPS "Naprzód", zapisał się do tej partii. Przyjaźnił się z komunistą Karolem Radkiem.

Kiedy obejmował Ateneum jesienią 1930 r., dobiegał pięćdziesiątki. Miał za sobą wędrówki z teatru do teatru i konflikty z dyrektorami. Mówił, że teatrowi polskiemu brak współczesnych metod pracy, że wyrabia barchany, a on pragnie koronek.

Zaczął sezon "Zemstą" Fredry. W wywiadzie powiedział, że nie uznaje pojęcia teatru proletariackiego. Teatr współczesny ma być dla mas, a nie dla klas. Ma odpowiadać gustom zarówno pana hrabiego, jak i konduktora tramwaju.

W codziennym ubraniu na galeryjkę

Na ostatnie próby "Chorego z urojenia" Jaracz ściąga szemrane typy z Powiśla. Kiedy zaczynają chichotać, oddycha z ulgą. A gdy salę obiega rechot, decyduje: "Pojutrze premiera".

Kamienica na scenie, zapalają się światła w oknach. Amerykański dramaturg Elmer Rice opowiada w "Ulicy" o zwykłych ludziach mieszkających za tymi oknami. Miłość, zdrada i zbrodnia chwyta warszawiaków za serce. 108 przedstawień, frekwencja sięga 80 procent. Czeladnik żydowski prosi codziennie, żeby wpuścić go na przedstawienie, nie stać go na bilet. Dają mu stałą wejściówkę na galerię.

- Robotnicy, którzy nie poszliby do Teatru Polskiego, bo tam były dla nich za wysokie progi, w Ateneum czuli się u siebie - mówi profesor Edward Krasiński. - Na galeryjkę można było przyjść w codziennym ubraniu. Publiczność była jednak głównie inteligencka, wiedziona modą na teatr lewicujący, przyciągana nazwiskiem Jaracza. Ateneum reklamował żydowski dziennik "Nasz Przegląd".

W ówczesnej geografii teatralnej Warszawy Ateneum było czwartą ważną placówką - po Narodowym, Polskim i Kameralnym - ale w wielu sezonach prasa pisała o nim jak o pierwszej scenie stolicy.

W Ateneum grają Galsworthy'ego, "Zemstę" w futurystycznej scenografii Iwo Galla ("To skandal - oburzali się krytycy - parodia i kpina z kostiumów narodowych"), grają sowiecką sztukę o Leninie, o życiu bezrobotnych na Węgrzech. Prawica ubolewa, że Jaracz gubi chrześcijan "w morzu mniejszości wyznaniowej", lewica gromi go za mieszczański repertuar. "Dosyć już tego snobowania się komunizmem (...) tej maskarady humanitarnej" - zaatakuje Ateneum kilka lat później młodoendecki dziennik "ABC".

- Jaracz stworzył własny typ bohatera scenicznego - mówi profesor Barbara Lasocka, historyk teatru - człowieka zagubionego, samotnego, w szponach nałogu. Przedstawiał go w sposób ludzki i pełen współczucia, obdarzał poezją. Tych bohaterów trzeba było lubić.

Profesor Krasiński dodaje, że Jaracz grał po prostu siebie.

Pszczelarz podgląda zza tiulu

Jaracz pije. Warmiński stroni od alkoholu. - Nawet na bankietach nie mógł się rozluźnić - opowiada Władysław Kowalski, aktor Ateneum w latach 1960-74. - Jakby zawsze bronił dostępu w głąb siebie.

Jaracz policzkuje dyrektora Teatru Polskiego w Kijowie (1918); zaplątuje się w kotarę i bełkotliwie recytuje "Redutę Ordona" (1921). Warmiński jest dystyngowany i powściągliwy.

W dniu otwarcia Teatru Narodowego (1924) Jaracz zamyka się w garderobie, jego rolę wykreślają. We Lwowie żąda do garderoby piwa, a gdy podają mu kawę, wpada we wściekłość. Ląduje w knajpie przy Gródeckiej, a tego wieczoru miał grać główną rolę. Znika też z Ateneum podczas prób "Ulicy".

Warmiński przez pół godziny strofuje Władysława Kowalskiego na próbie "Andorry", że słabo zna tekst. Notuje w zeszycie spóźnienia. Informacje o karach i nagrodach każe wywieszać na tablicy. Przez tiulową zasłonę podgląda próby na scenie, zespół szepcze ostrzegawczo: "Uwaga, Pszczelarz!". Nie zawsze odpowiada na pytania. Może dlatego, że od ropnej anginy, jeszcze sprzed powstania, słabo słyszy na jedno ucho. A może unika odpowiedzi.

Przygody Jaracza prasa relacjonuje obok kroniki kryminalnej. - Gdy kryzys mijał, był bratem łatą, opiekuńczym i wyrozumiałym - mówi profesor Edward Krasiński.

Warmińskiego nazywają w teatrze "Chińczyk".

- Człowiek-zagadka. Godzinami dyskutowałem z nim o Brechcie czy Stanisławskim - opowiada Zdzisław Tobiasz, który grał i reżyserował w Ateneum przez prawie 30 lat. - Szanowałem go za wiedzę i dyscyplinę wewnętrzną, ale brak mi było otwarcia, ludzkiego kontaktu, zbliżenia tak potrzebnego w twórczości.

Przed czym?

Przed czym uciekał Jaracz z gabinetu gwiaździstego Ateneum do knajp i spelunek na przedmieściach? O czym rozmawiał do rana z dorożkarzami? Dlaczego w Paryżu w listopadzie 1926 r. wypił dwa flakony jodyny i podciął sobie żyły?

Kiedy wiosną 1945 r. gruźlica gardła odebrała mu głos, pisał: "Choroba pozwoliła mi zrobić wielki rachunek ze sobą i przygotować się do (...) śmierci. Uciekałem od tego całe niemal życie, pełne wiecznego lęku przed Nieznanym. Ten lęk był powodem wielu mych szaleńczych kroków. I oto (...) wojna (...) Oświęcim (...) choroba zmusiły mnie, bym stanął odważnie wobec pewnych omijanych zagadnień. To jest wielkie dobrodziejstwo nieszczęścia".

Przed czym opancerzał się Warmiński? Kazimierz Dejmek mówi, że być może przed samym sobą.

O teatrze nie mogą decydować chamidła

W 1932 r. Jaracz zaprasza do Ateneum Leona Schillera, oskarżanego o współpracę z komunistami. "Agent Kominternu", "Apostoł czerwonego teatru" - piszą gazety po jego inscenizacji "Krzyczcie, Chiny!" Trietjakowa, zdjętej przed piątym przedstawieniem. To apoteoza bolszewizmu - stwierdza lwowski "Ilustrowany Kurier Codzienny". Podczas rewizji policja znajduje u Schillera książki o teatrze sowieckim, aresztuje go na kilka godzin.

Jaracz oburza się: o losach teatru nie mogą decydować lwowskie chamidła i ikacowscy detektywi! Sezon 1932/33 rozpoczyna wspólnie z Schillerem. Profesor Krasiński pisze, że żaden teatr nie odważył się wówczas złożyć Schillerowi takiej oferty.

W 1968 r., po zdjęciu przez cenzurę Dejmkowskich "Dziadów" w Narodowym, Warmiński proponuje Kazimierzowi Dejmkowi reżyserowanie w Ateneum "Wujaszka Wani". KC PZPR oskarżyło właśnie Dejmka, że w swych "Dziadach" głosi antyrosyjskość, antyradzieckość i religianctwo. "Polityczne szalbierstwo!" - krzyczy Gomułka. Wyrzucają Dejmka z Narodowego i z partii.

"Dziedzina ta jest mi daleka - Gomułka ma na myśli teatr. - Nie wiem, czy reżyserowi wolno nakazywać aktorom, by zwracali się wprost z rampy do publiczności". To intelektualiści, twierdzi Gomułka, "sączyli wrogie poglądy". Wkrótce zacznie czystki wśród inteligencji.

- Teatr Narodowy opuściło wtedy około 30 aktorów - opowiada Kazimierz Dejmek. - Mówiło się, że wydział kultury KC PZPR wydał zakaz angażowania ich w teatrach warszawskich. Warmiński zaangażował mnie i Gustawa Holoubka. Myślę, że musiał na ten temat odbyć rozmowy na wysokim szczeblu partyjnym. Jego gest odebrałem jako naturalny rewanż. Kiedy bowiem w 1958 r. usunięto Warmińskiego z Ateneum, zaproponowałem mu współpracę z Teatrem Nowym w Łodzi, którego byłem dyrektorem. Pracował na etacie przez dwa sezony.

Szczęśliwe dni

Nowe Ateneum Schillera i Jaracza miało być teatrem "krzywdy społecznej i dzwonu na trwogę" - jak oznajmili w 1932 r. krytycy. Ale dyrektorów różnią wizje artystyczne, ostatecznie skłócą ich pieniądze. Po jednym sezonie Jaracz odchodzi.

Kolejna spółka: Schiller - Karol Adwentowicz nie przynosi teatrowi sukcesu. W 1935 r. wraca Jaracz.

Profesor Edward Krasiński: - Nastały dla Ateneum cztery najlepsze lata. Sytuacja ekonomiczna kraju stabilizowała się po kryzysie, teatr mocno stanął na nogi. Z Jaraczem pracowali znakomici artyści: scenograf Władysław Daszewski i reżyser Stanisława Perzanowska. Nie zamykali się w jednej formie. Wychwytywali tematy bliskie ludziom.

W Ateneum grają Moliera, Gogola, Szaniawskiego. Po "Ludziach na krze" Wernera - komedii o konflikcie pokoleń - krytyka pyta, dlaczego wielki Jaracz nie prowadzi jeszcze Narodowego. Jaracz zamawia nowe tłumaczenia dramatów Szekspira, następny sezon pragnie otworzyć "Kumoszkami z Windsoru" z Ćwiklińską.

Ostatnie przedstawienie z 31 sierpnia 1939 r. nosi tytuł "Szczęśliwe dni".

Pod koniec lat 60. Barbara Lasocka rozmawiała ze Stanisławą Perzanowską o przedwojennym Ateneum i Jaraczu (Perzanowska była jego miłością). Raz w trakcie rozmowy skrzypnęły drzwi od bieliźniarki. - Znowu Stefcio jest ciekawy, co ja mówię - powiedziała Perzanowska. - Popatrz, wysunęła się krawatka Stefcia.

Wysoka, brunetka i nie może pachnieć rosołem

Rodzice w teatrze, gosposia wyszła. Siedzą na skrzyni z węglem w kuchni na Przyokopowej: Janusz Warmiński, Stanisław, Jerzy i ich siostra stryjeczna Krystyna. Od płyty pieca bije blask. Wyobrażają sobie, jak to będzie, gdy dorosną. - Wysoka, brunetka i nie może pachnieć rosołem - marzy o żonie 17-letni Janusz. Wkrótce wybucha wojna.

Janusz wyjeżdżał teraz co niedziela do Dąbrowy Leśnej. Był tam domek państwa P., przyjaciół rodziców. Przed wojną obie rodziny spędzały razem święta i wakacje. P. mieli syna Zbigniewa i córkę Danutę.

- Janusz miał kontakty z ZWZ, wciągnął mnie do konspiracji - opowiada Zbigniew P., architekt. - Skończyliśmy tajną szkołę podchorążych. Przygotowywaliśmy się do powstania. Kiedy gestapo zaplombowało jego mieszkanie, przeniósł się do nas.

Godzinami powtarzał słówka angielskie i ćwiczył głoskę "ł", bo uczył się w podziemnym studiu dramatycznym w Warszawie.

Danuta P., chirurg stomatolog, zachowała zdjęcia z tego okresu: jedzą lody w ogródku; Janusz wspina się po drabinie; Janusz obejmuje Danutę - ona smukła i w bryczesach, on ma bujne czarne włosy, uśmiechnięci. Na fotografii napisał: "Ty znasz wszystkie moje tajemnice".

Zabity już dawno temu...?

"Jak to się działo, że ten człowiek w swojej istocie był nieobecny?" - pisze dyrektor artystyczny Ateneum Gustaw Holoubek w jubileuszowym, wydanym w tym roku albumie poświęconym teatrowi. "Tak, jakby życie teatru, jego tętno, namiętności aktorów (...) przepływały obok niego. (...) Niepodobna było (...) dociec przyczyn tej izolacji. Może został zabity już dawno temu...?".

Jerzego gestapo wzięło z łazienki, siostra Krystyna zdążyła mu wetknąć papierosy Mewa. Po wojnie przyszedł do Janusza więzień Mauthausen i opowiedział o ostatnich chwilach brata. Niemiec uderzył go w twarz. Jerzy wyrwał mu pistolet i ostrzeliwując się - wszedł na druty.

Stacha rozstrzelali w Palmirach. Ojciec zginął w Oświęcimiu.

Aresztowana matka została szefową szwalni na Pawiaku. Przez panią Rosłońską, strażniczkę, przesyłała grypsy, szydełkowe serwetki, kosmetyczki haftowane w kwiaty i czarne majtki kąpielowe dla Janusza.

- Janusz już przywykł do myśli, że matka do końca wojny przesiedzi w więzieniu, nosiliśmy paczki na Krochmalną - wspomina Krystyna Sobolewska, pedagog. - Rozstrzelali ją w maju 1944 r.

Tuż po wojnie napisał ołówkiem kartkę do matki Danuty i Zbigniewa: "Pani jest jedyną kobietą, w której znalazłem moją matkę. To głupie - ale... oczy nabiegły mi teraz łzami".

Nie od wszystkich można żądać bohaterstwa

W czasie wojny w gmachu ZZK na Powiślu mieścił się niemiecki zarząd Kolei Wschodnich. Teatr służył za magazyn hotelowy. Od października 1943 r. działał tu Kleines Theater der Stadt Warschau dla niemieckich żołnierzy. Spłonął w czasie powstania.

Jaracz mieszkał dwa kroki stąd, przy Czerwonego Krzyża 14 m. 29, czwarte piętro. Aresztowany 1 kwietnia 1941 r. w odwecie za likwidację Igo Syma - przedwojennego gwiazdora filmowego i niemieckiego agenta. W Oświęcimiu spotyka Schillera. Wychodzi po sześciu tygodniach z gruźlicą, odtąd powoli umiera. Zdąży jeszcze w 1945 r. zaapelować do ministra kultury o ostrożność w ocenie artystów, którzy współpracowali z teatrami koncesjonowanymi przez Niemców.

- Zwracał uwagę - mówi profesor Barbara Lasocka - że weryfikacja według szablonu: "współpracował - winien" może być krzywdząca, bo jedna sprawa nierówna drugiej.

Na spotkaniach okupacyjnej Tajnej Rady Teatralnej powtarzał, że nie od wszystkich ludzi można jednakowo żądać bohaterstwa. Zmarł 11 sierpnia 1945 r.

Pięć minut drogi od teatru, przy Okólnik 11a, mieszkał Janusz Warmiński z ciotką Anielą Obrębską i Krystyną. Wynajęty lokal naszpikowany był bronią. W czasie powstania ciotka Aniela urządziła w mieszkaniu punkt mycia żołnierzy, którzy wyszli z kanałów. Myjąc Krystynę, nie poznała jej, bo dziewczyna cztery godziny leżała pod gruzami na Starówce.

Janusz i Zbigniew P. walczyli w Grupie Kampinos, Danuta trafiła do oddziału zrzutów.

Wolelibyście, bym zginął

W lutym 1958 r. Ateneum wystawia sztukę Warmińskiego "Osaczeni" o Powstaniu Warszawskim. W programie autor napisał, że jego dramat pokazuje "najgorsze w życiu człowieka chwile, kiedy on sam i jego ideały zostają wystawione na próbę śmierci".

- Błądziliśmy nocami, mieliśmy się przebić w Góry Świętokrzyskie i dalej walczyć. My z Januszem uważaliśmy, że walka już nie ma sensu - opowiada Zbigniew P. - 29 września pod Jaktorowem zostaliśmy okrążeni.

W "Osaczonych" Cezar, 15-letni pianista, pyta: "Czy jest coś w stanie usprawiedliwić moją śmierć, nadać jej sens?". Nina, inna bohaterka "Osaczonych", tę ostatnią noc chce spędzić w ramionach chłopaków. Zenon, dezerter: "Bezmyślnie wydaje się ludzi na śmierć. (...) Podeptałem najświętsze ideały, prawda? Wolelibyście, bym zginął (...). Byliście zaczadzeni (...). Nie potrafiliście (...) dojrzeć granicy, gdzie zaczyna się wielkie kłamstwo".

Jeden z aktorów mówi dziś o tej sztuce "hańba", że wypacza obraz powstania. Pamięta, że Warszawa przyjęła spektakl gwizdami. Dopiero dwa tygodnie po premierze "Życie Warszawy" zamieściło lakoniczną recenzję: "Wszystko w niej brzmi fałszywie (...). Budzi (...) obrzydzenie".

Gdy wchodzili Rosjanie, Janusz, Zbigniew i Danuta siedzieli na strychu w Milanówku. - Wtedy problemem było dla nas jedzenie, a nie okupacja sowiecka - mówi Zbigniew P.

Żołnierze chrapią podczas "Interwencji"

- Chcieliśmy stworzyć teatr zespołowy - Mirosława Dubrawska należała do grupy kilkunastu młodych aktorów, którzy w 1950 r. postanowili wskrzesić Ateneum. - W tym teatrze miała być równość i sprawiedliwość. Raz się gra dużą rolę, innym razem ogon. Wspólnie decydujemy o wszystkim.

Pracowali z nimi reżyserzy: Tadeusz Żuchniewski, Jerzy Ukleja, który w Łodzi zrealizował właśnie "Młodą Gwardię" Fadiejewa, oraz Ludwik Rene, uczeń Schillera. Ten ostatni niedawno wrócił z wycinki drzew na Dalekiej Północy i jego palce - fenomenalnie zdolnego pianisty - nie nadają się już do klawiatury.

- Mówiono o nim wtedy, że będzie socjalistycznym następcą Schillera, miał pokazać, że da się robić socjalistyczny teatr - mówi Jerzy Markuszewski, reżyser.

Piszą prośbę do Ministerstwa Kultury, żeby im oddać Ateneum. Dostają je. Pierwsze spotkanie z Włodzimierzem Sokorskim (wówczas zastępca członka KC PZPR, niebawem zostanie ministrem kultury) odbywa się w holu, wśród wiórów i trocin, obok furczy maszyna stolarska. Dziś jest w tym miejscu Scena 61.

- Deklarowaliśmy, że teatr będzie polityczny - opowiada Zdzisław Tobiasz - ale wielu z nas nie należało ani do ZMP, ani do partii. Po prostu chcieliśmy grać.

Premiera "Interwencji" Sławina (o tym, jak biali próbują zdławić władzę radziecką) odbyła się 22 lipca 1951 r., trwała do czwartej rano, zakończyła się klapą.

Jeszcze 104 razy zagrali tę sztukę. Na widowni siedziały bileterki, szatniarki, związki zawodowe i żołnierze. Chrapali i śmierdzieli, tak ich zapamiętała Mirosława Dubrawska.

W styczniu 1952 r. kierownictwo artystyczne teatru Ateneum objął Janusz Warmiński.

Byliśmy zaślepionymi głupkami

- Janusz wydał mi się niezmieniony, taki, jak w czasach konspiracji na Okólniku, cieszył się z mojego powrotu - Krystyna Sobolewska, stryjeczna siostra wywieziona po powstaniu do Niemiec, wraca w 1947 r. Jej mężem jest Juliusz, dowódca powstańczego batalionu "Odwet", mają już dziecko. Zatrzymują się u ciotki Anieli w Łodzi, mieszka tam Warmiński. - Dopiero później zrozumiałam, że przewartościował swoje życie. Wykreślił przeszłość i zamknął się w skorupie jak ślimak.

W maju 1948 r. powstaje Grupa Młodych Aktorów, należą do niej Dejmek i Warmiński. Deklarują kolektywną pracę "w duchu marksizmu-leninizmu, ponieważ Grupa uważa, że socjalizm jest (...) postępową siłą naszej epoki".

Jerzy Markuszewski: - Sądzę, że słowa socjalizm nie użyli cynicznie. Oni tak myśleli, naprawdę pragnęli robić w teatrze coś ważnego. Wielu ludzi z AK chciało wrócić do normalnego życia. Warmiński miał poczucie, że jest utalentowany, chciał tworzyć i pracować.

Profesor Barbara Lasocka: - Część polskiej inteligencji była przed wojną wyraźnie lewicująca, ale pokolenie Warmińskiego chodziło wtedy do szkół średnich i jeszcze nie musiało dokonywać wyborów ideowych. Ich kształtowała droga okupacyjna. Niektórzy dość łatwo wpisali się w kulturę poddaną reżimowi. Może z łatwowierności.

"Byliśmy zaślepionymi głupkami" - powie po latach Dejmek.

Założyli z Warmińskim Teatr Nowy.

Jak zagrać pracę ślusarza

W opowiadaniu "Obrona Grenady" Kazimierza Brandysa trzech młodych ludzi zakłada pod koniec lat 40. teatr Grenada. "Prócz mocnej chęci życia nic im nie zostało. (...) Jeszcze zapatrzeni w blask swych płomiennych przygód, ale już gorzcy od ich daremności".

Umieli tylko kłócić się o Polskę - pisze dalej Brandys o pokoleniu Warmińskiego - i rzucać butelkami w czołgi. Zaczęli deklamować Majakowskiego.

Aktorzy Nowego w Łodzi idą do fabryki Wifamy, by uczyć się od robotników, jak zagrać pracę ślusarza. W listopadzie 1949 r. występują z premierą produkcyjniaka "Brygada szlifierza Karhana" w inscenizacji Dejmka i Warmińskiego. Aktorzy Grenady z opowiadania Brandysa realizują "Brygadę szturmową", akcja toczy się w kopalni. Mówią: "To, co robimy, jest prawdą, ponieważ prawda jest w nas".

"Lada mydłek czuje się dziś mądrzejszy od tych lat - pisze Kazimierz Brandys. - Trąbi z triumfem, że on >>nie dał się wciągnąć<< (...). Ale przecież my wierzyliśmy w te lata. Jak to się stało, że nie kłamaliśmy i zarazem nie mówiliśmy prawdy?".

- Wtedy nie mieliśmy jeszcze żadnych wątpliwości - mówi Kazimierz Dejmek.

Chwasty uczą czujności

Prawdę o systemie Kazimierz Dejmek poznał - jak sam mówi - około roku 1952. Nie wie, kiedy dotarła do Janusza Warmińskiego, bo nigdy o tym nie rozmawiali.

W 1952 r. Warmiński wystawił w Ateneum własną sztukę "Zwycięstwo". Antonina Pietrzak spod Elbląga pokonuje w niej opór kułaków i tworzy spółdzielnię produkcyjną. "Zwycięstwo" zdobyło pierwszą nagrodę w konkursie na polską sztukę współczesną, było grane w wielu miastach.

- Warmiński jeździł pod Elbląg - opowiada Mirosława Dubrawska, która grała Pietrzakową - śledził losy tej spółdzielni, wszystko było autentyczne. Ale wyszła z tego nędzna sztuka.

Spektakl obejrzała Krystyna Sobolewska. - Nie byliśmy z mężem entuzjastami nowego systemu. Wróciliśmy z Niemiec, bo Bierut tak pięknie zapraszał, a mój mąż mówił: "Siano w Polsce inaczej pachnie". Zaraz zainteresowała się nami bezpieka: "Dlaczego tak późno wracacie?". Kiedy próbowaliśmy odzyskać mieszkanie ciotki Anieli na Saskiej Kępie, lokatorka zaśmiała mi się w twarz i nazwała parszywym karłem reakcji. Kiedy więc zobaczyłam "Zwycięstwo", powiedziałam Januszowi: "Nie rozumiem, dlaczego się w to angażujesz".

W Boże Narodzenie 1952 r. Juliusz Sobolewski zostaje aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, Krystyna jest w szóstym miesiącu ciąży. Sąd kapturowy skazuje go na śmierć.

- Janusz nie mógł w to uwierzyć - mówi Krystyna.

Półtora roku później wystawił swoją kolejną sztukę "Chwasty" (Anna Sadowska ze spółdzielni produkcyjnej Czerwony Sztandar walczy z kliką intrygantów). ">>Chwasty<< uczą czujności" - napisano w posłowiu wydania książkowego. Egzemplarz ofiarował Warmiński Franciszkowi P. z Dąbrowy Leśnej, ojcu Danuty i Zbigniewa. "Mojemu ojcowskiemu adwersarzowi, w nadziei rychłego wspólnego wyrywania chwastów" - dedykacja jest z marca 1955 r.

Nie dla kariery, lecz dla teatru

Kiedy w 1988 r. Edward Krasiński w jubileuszowym referacie wspomniał o socrealizmie w Ateneum, Warmiński wykreślił mu cały akapit. - Bolał go ten rozdział biografii - mówi profesor. - Potem, w okresach przełomów, już nigdy nie machał nowymi sztandarami. Nie angażował się w doraźną politykę, umiał rozmawiać z każdym. Dzięki temu tak bezbłędnie przeprowadzał swój teatr przez zakręty historii.

Profesor Barbara Lasocka: - W wielu sprawach milczał. Mówiono, że ma w gabinecie wejście i wyjście - jak zanosiło się na trudne rozstrzygnięcie, po prostu znikał. Wolał milczeć, niż zająć stanowisko, które by mogło ludzi skłócić. Nie podpisywał protestacyjnych listów otwartych do władz. Aleksandra Śląska mówiła mi: "To ja podpisuję, jestem jego żoną, więc odpowiedzialność spada na nas oboje". Niektórzy posądzali go o oportunizm.

Krystyna Sobolewska: - Po latach zaczęłam go rozumieć. To, że Polska została wasalem, przyjął jako fakt, którego nie można zmienić. Odsunął od siebie sprawy niepodległości, żył tylko teatrem. Do partii zapisał się nie dla kariery, lecz żeby móc prowadzić teatr. Kiedy po wprowadzeniu stanu wojennego mówił mi, że rzucił legitymację, miał radość w głosie.

Pieniądze pod serwetką

Na "Sprawę rodzinną" Lutowskiego o inżynierze-szpiegu (1952 r.) przychodziły tłumy. - Też produkcyjniak, ale zręcznie napisany - mówi Zdzisław Tobiasz. - Gościnnie wystąpiła Aleksandra Śląska. Od tej sztuki teatr ruszył do przodu.

W Ateneum grają Zapolską, Galsworthy'ego, Gorkiego. Im bliżej Października, tym więcej w repertuarze literatury zachodniej. Niebawem ZLP wysunie postulat zniesienia cenzury i "re- europeizacji literatury", a SPATiF-ZASP zażąda wpływu na życie teatralne.

Warmiński regularnie odwiedza w Józefowie Krystynę z dziećmi. Poruszyła niebo i ziemię, żeby ratować od śmierci męża. Komendant główny MO Franciszek Jóźwiak gdzieś zadzwonił i kazał napisać podanie. Wyrok śmierci zamieniono na 40 miesięcy więzienia.

- Po wizytach Janusza znajdowałam pieniądze pod serwetką - mówi Krystyna.

W więzieniu Juliuszowi wciąż prześwietlali płuca. Po wyjściu na wolność zachorował na białaczkę. Zmarł w 1956 r.

Tuż po Październiku Krystyna stara się o rehabilitację męża. Ateneum przygotowuje właśnie "Tramwaj zwany pożądaniem" Williamsa. "Pilnujmy, aby słowa wróciły jak najprędzej do swych macierzystych znaczeń" - pisze o intelektualistach Andrzej Kijowski w "Nowej Kulturze". I że nauczyło ich "doświadczenie dworackie, że miejsce intelektualisty, jeśli chce zachować (...) autorytet moralny, jest po stronie narodu".

- Poprosiłam Janusza, żeby opowiedział przed sądem o postawie mojego męża - opowiada Krystyna. - Nie przyszedł na rozprawę, napisał tylko o Juliuszu oświadczenie, którego zresztą sąd chyba nie wziął pod uwagę. Dlaczego nie przyszedł? Był bohaterski w czasie okupacji. Przez całe życie nikogo nie skrzywdził, kierował się Dekalogiem. Jednocześnie był w jakiś sposób słaby.

Sąd zrehabilitował Juliusza Sobolewskiego.

W ciemnych okularach nie wolno

Lata 60. W zespole Ateneum: Cybulski, Kobiela, Kępińska, Kowalski, Woszczerowicz, Wilhelmi, Kociniak, Śląska. Dużo młodych. Będą o nich pisać: najlepszy młody zespół w Polsce.

- Warmiński nauczył nas znaczenia teatru - mówi Władysław Kowalski. - Podporządkowanie teatru zajęciom w filmie czy telewizji było nie do pomyślenia. Ale też czuł się za nasz rozwój odpowiedzialny. Kiedy nie było dla mnie roli przez sezon, dał mi podwyżkę. Powiedziałem mu: "Te pieniądze mi się nie należą". Tłumaczył: "Cenię pana, martwię się tym, że pan nie gra, myślę o panu". Tak traktował nas wszystkich. Od widza wymagał ciągłego dorastania, chciał z nim rozmawiać poważnie. Repertuar stanowił przegląd dramaturgii światowej. Do Ateneum przychodziła elitarna, inteligencka publiczność.

Na afiszach Sartre, Frisch, Miller, Szekspir, Kafka. Warmiński ogłasza konkurs debiutów dramatycznych, tworzy dla młodej polskiej dramaturgii Scenę 61. Swoje sztuki wystawią tu: Iredyński, Choiński, Mrożek, Grochowiak. Sztuka Osieckiej "Niech no tylko zakwitną jabłonie" zostanie pokazana 500 razy.

Wajda realizuje na Scenie 61 "Dwoje na huśtawce" Gibsona z Cybulskim i Elżbietą Kępińską.

- Historia niespełnionej miłości, z dwojgiem młodych, wspaniałych aktorów, była przebojem sezonu - wspomina Jerzy Markuszewski.

Po filmie "Popiół i diament" (1958), oskarżonym o "uporczywą tendencyjność", Cybulski miał zakaz grania większych ról i występowania w ciemnych okularach. Przygarnął go Warmiński. Garderobiany, pan Rysio, pamięta z tego okresu dużo młodych ludzi w teatrze ubranych "na Cybulskiego".

- Pomimo cenzury system PRL w pewnym sensie sprzyjał atrakcyjności teatru - mówi Władysław Kowalski. - Ludzie chcieli usłyszeć, że ustrój jest zły. Czy graliśmy klasykę, czy sztukę współczesną wszystko się widzowi kojarzyło z polityką. Im więcej aluzji wypowiadał aktor, tym lepszą - zdaniem publiczności - tworzył kreację. A władza podlizywała się aktorom, zależało jej na nas, bo to my nieśliśmy słowo w lud. Poklepywała nas po plecach, chciała kupić i często kupowała przydziałami na mieszkania i małe fiaty. Jednocześnie mówiła: przecież macie teatry Warmińskiego, Axera, Huebnera, więc nie przesadzajcie z tym zamordyzmem.

Pacjenci wchodzą, ale nie wychodzą

W "Wejściu i wyjściu" Leszka Kołakowskiego (1961), w reżyserii Jerzego Markuszewskiego, pacjenci wchodzą do gabinetu dentysty, ale z niego nie wychodzą. W przerwie z głośników płyną na widownię jęki.

- Był to aluzyjny, groteskowy sposób przedstawienia rzeczywistości - opowiada reżyser. - Poza Warmińskim nikt w Polsce nie wystawił sztuki Kołakowskiego.

Właśnie Gomułka atakował filozofa za rewizjonizm. Cenzura zdjęła sztukę po trzech przedstawieniach.

Już na próbie generalnej, rok po Marcu, zdjęto "Dialogus de Passione", staropolskie dramaty pasyjne w realizacji Kazimierza Dejmka. - Przychodziły komisje z cenzury - opowiada Henryk Łapiński, aktor Ateneum od 56 r. - Pierwszy wyleciał epizod Szymona Cyrenejczyka - był to polski chłop, który idzie z koszykami na targ, a żołnierze każą mu dźwigać krzyż. Nie podobały się też cenzorom diabły w czerwonych kostiumach.

W "Niech no tylko zakwitną jabłonie" skreślili sekwencję o tym, że "siedzi Hela we więzieniu". Potem przedstawienie zawiesili. I odwiesili. - Szczęśliwi, że możemy grać, wyszliśmy po próbie generalnej przed teatr - wspomina Henryk Łapiński. - Była noc, maj, połowa lat 60. Tańczyliśmy i śpiewaliśmy na całą ulicę. I wtedy Janusz Warmiński też zaczął tańczyć. Pokazywał nam na schodach, jak się przed wojną stepowało. Nigdy go takim radosnym nie widziałem.

Nacisk czasu

Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego na łamach "Trybuny Ludu" toczy się dyskusja o powinnościach inteligencji. "Odmówiła rozumienia historii, zatraciła poczucie więzi państwowej, nie zdała egzaminu" - pisze Kazimierz Koźniewski.

- Z zagranicy płynęła pomoc finansowa dla aktorów odmawiających po 13 grudnia występów w telewizji. Kontakty z Francją załatwiał Warmiński - opowiada Jerzy Markuszewski.

"To nie my organizujemy bojkot" - mówi w telewizji minister kultury Kazimierz Żygulski. Ogłasza powołanie Teatru Rzeczypospolitej, w którym wystawiane będą - jak mówi - wybitne inscenizacje teatrów z całego kraju.

- Siedziałem w gabinecie Warmińskiego i słyszałem, jak przez telefon uratował przed wojskiem dwóch młodych aktorów - wspomina profesor Krasiński.

Pod przykrywką zebrań ITI (Międzynarodowy Instytut Teatralny) udostępnia Scenę 61 dla rozwiązanego ZASP i ZLP. Wiosną 1983 r. wystawia "Hamleta" z wyraźnymi aluzjami do działań ZOMO. Stefan Treugutt pisał w recenzji: "Nacisk czasu formował namysł reżysera".

Kleił modele samolotów

Latem 1989 r. Warmiński i Aleksandra Śląska pojechali do sanatorium. Śląska musiała przeczuwać coś złego, skoro zostawiła w kuchni kartkę: jak włączać opiekacz i kuchenkę mikrofalową, jak rozmrażać lodówkę. Już nie wróciła do mieszkania na Złotej. Zawieźli ją prosto do szpitala. Po raz pierwszy w życiu zapomniała tej jesieni o imieninach syna - Szczęsnego. Zmarła na raka 18 września. Trzy tygodnie później Warmiński poprosił profesor Barbarę Lasocką o spotkanie.

Przyjaźniły się z Aleksandrą Śląską od lat. Barbara Lasocka wolała przychodzić na Złotą pod nieobecność Warmińskiego. - Jego niezmącony spokój mnie paraliżował - wspomina.

Czasem widziała, jak w drugim pokoju kleił modele samolotów dla Sebastiana, syna Szczęsnego. Słyszała huk spadających talerzy, gdy wszedł do kuchni. Oglądała albumy z rodzinnymi fotografiami, skrupulatnie opisane jego ręką. Czasem wymieniali uprzejmości.

Teraz wprowadził ją do pokoju żony. - Gdzie pani zwykle siadała? - zapytał. Sam usiadł na miejscu Śląskiej. Długo opowiadał o jej ostatnich tygodniach.

I co ty widzisz?

Wypożyczył ze szpitala dokumentację choroby Śląskiej. Chciał wiedzieć, czy musiała umrzeć. W mieszkaniu wszystko zachował tak, jakby wyszła tylko na wieczorne przedstawienie. Nie mógł spać. Czasem dzwonił do Barbary Lasockiej.

- Opowiadał o Sebastianie, o teatrze, otworzył się. Ten człowiek o nienagannych manierach, który mnie zawsze peszył, okazał się pełen kompleksów. Nosił aparat słuchowy w okularach, przez zapomnienie zdejmował je i wtedy aparat piszczał. Niezwykle go to krępowało, udawałam, że niczego nie zauważam. On się wstydził.

W 1991 r. zadzwonił do Danuty P. - tamtej smukłej dziewczyny w bryczesach, którą na zdjęciu sprzed powstania obejmuje w Dąbrowie Leśnej. Potem spotykali się co tydzień. Jeździli do Puszczy Kampinoskiej na spacery.

Odwiedził po raz pierwszy od wielu lat Krystynę. - I co ty widzisz? - zapytał, kiedy wpatrywała się w niego uważnie. - Ciebie widzę - zaśmiała się i poczuła się tak, jakby znów siedzieli na skrzyni z węglem w kuchni na Przyokopowej. Przez parę godzin wspominali.

Potem napisał do Krystyny: "Jak to dobrze, że wyrwałem się z mojego hermetycznego świata".

Muszę tam chodzić, bo tam jest Ola

Władysław Kowalski pracował wtedy w Teatrze Powszechnym. - Rok przed śmiercią Warmiński zaprosił mnie na rozmowę. Miał pomysł, aby spotykać się regularnie w gronie ludzi teatru i rozmawiać o teatrze - jak go ratować w nowych czasach. Widać było, że znalazł się w świecie, którego nie rozumie. Nie zgadzał się na uzależnienie teatru od mechanizmów ekonomicznych. Na pogoń za widzem, upodobnienie się teatru do chwytliwych form kultury masowej, na niedbałość w sztuce. Dla niego był to symptom rozkładu. Bolały go też recenzje; nie dlatego, że były złe - takie zdarzają się zawsze. Raził go ich nowy styl, jakby pisali je ludzie, którzy teatru nie lubią. Mówił jak człowiek, który patrzy na wszystko już z pewnego oddalenia, ale wciąż z emocjami.

Barbara Lasocka: - "Jakżeż trudno w tym teatrze pracować" - powiedział. "Co to za teatr, jeśli ja tygodniami nie mogę zebrać aktorów na próbę, bo scena jest ich ostatnim miejscem pracy. A przecież nie mogę im też powiedzieć: nie idź, nie zarób w telewizji czy reklamie". Bolał nad tym, że ta nowa Polska nie sprzyja spokojnemu tworzeniu.

Zapytała go: - Czy nie może pan odejść?

- Muszę tam chodzić - odpowiedział - bo tam jest Ola.

Poprosił o zszycie płaszcza

Około północy 16 czerwca 1995 r. Warmiński wracał z teatru na Złotą jak zwykle ulicą Tamka. Tego wieczoru grali "Za i przeciw" Harwooda w reżyserii Warmińskiego (niemiecki dyrygent Wilhelm Furtwaengler jest oskarżony po wojnie o kolaborację z nazistami, następnie oczyszczony).

Tamką zjeżdża w dół autobus, zatrzymuje się, wyskakuje dwóch mężczyzn, kopią Warmińskiego do nieprzytomności.

Potem poprosił garderobianego, pana Rysia, o zszycie i oczyszczenie płaszcza. W teatrze mówił, że miał wypadek samochodowy. Gustaw Holoubek zapytał go po paru tygodniach, dlaczego wszystko zataił. Odpowiedział: "Ja jestem oficerem AK. I leżałem na bruku, w błocie, bity, kopany i całkowicie bezbronny. To niemożliwe".

Krystynie powiedział: - Już nie chcę żyć.

Uporządkował sprawy w teatrze.

Zmarł w mieszkaniu na Złotej 2 listopada 1996 r.

Inspicjent uderza w gong

Spotkał kiedyś na Powązkach Henryka Łapińskiego. Szli razem aleją. - Panie Henryku - powiedział Warmiński - przecież my nie umiemy nic innego robić, tylko teatr. Tam też musi być jakieś Ateneum.

 

Korzystałam z książek "Stefan Jaracz" i "Teatr Jaracza" Edwarda Krasińskiego