Gazeta Wyborcza - 27/03/1997
MAGDALENA GROCHOWSKA
Niebo, piekło i wyplucie
Ewa W. do matki Felicji Ilskiej, list pierwszy i zarazem ostatni: "Mamo, teraz jest czas łapania zagubionych owiec z Izraela i kozłów, które zapłaczą. (...) Na nowo czysto, prosto kocham. (...) Mamo, zagubiona owco z Izraela. (...) Ja nie wrócę do Nysy".
Pisane w Majdanie Kozłowieckim po aresztowaniu (w lipcu 1993 r.) 15 mężczyzn z Nieba za kradzież żerdzi. Wśród zatrzymanych był Bogdan Kacmajor, przywódca sekty, oraz jego prawa ręka Andrzej - brat Ewy W. "Andrzej (...) w więzieniu głosi Słowo Boże..." - donosiła Ewa matce. U jej nóg bawiła się córeczka Marta Rachela. "(...) jest śliczna".
Miesiąc temu pięć policyjnych samochodów zatrzymało się przed opuszczonym drewnianym domem we wsi Jakubowskie na Białostocczyźnie. Ewę W. zatrzymano pod zarzutem współżycia seksualnego z dzieckiem. Jej brata Andrzeja - za niezapłacenie grzywny. Śliczna Marta Rachela, cała w świerzbie, trafiła wraz z siostrami, Luizą i Iwonką, do szpitala w Lubartowie.
Dwuletnia Iwonka jest owocem związku Ewy W. z Radkiem D. Gdy Bogdan Kacmajor błogosławił to "małżeństwo", Radek miał 14 lat.
Nowe Niebo w kępie sosen
Do chałupy, z której policja zabrała Ewę z trojgiem dzieci, prowadzą dwie drogi. Jedna - koło kapliczki z Matką Boską, inkrustowaną szkiełkami. Po lewej martwy dom, właścicielka w mieście. Widać stąd kępę sosen, które kryją nowe Niebo.
Druga droga wiedzie przez gospodarstwo Antoniego Z., który przeniósł się do Bociek. W oknach zostawił firanki, w oborze - krowy. Raz dziennie przyjeżdża, żeby nakarmić kota i inwentarz.
Andrzej zapytał Antoniego Z., czy mogą brać wodę ze studni, bo u nich jest mętna. Pozwolił.
Poprosił o stare naczynia - Antoni Z. zdjął ze sztachety garnek. Potem Andrzej napomknął o słomie do sienników i rozchylił dwa worki. "Dam wam trzy" - zaproponował Antoni Z., bo ten trzeci chciał zanieść sam i zobaczyć, co takiego dzieje się w kępie sosen za płotem. Ale Andrzej i drugi, młody mężczyzna, uprzejmie podziękowali za pomoc.
Bóg jest zazdrosny
Felicja Ilska z Nysy urodziła troje dzieci i uszyła tysiące kołder dla "Praktycznej Pani". - Mieliśmy przeciętny dom - opowiada - bez luksusów i bez awantur. Mąż był dzielnicowym.
Najstarszy syn Andrzej, rocznik 1962, zdolny. Występował w jasełkach, interesował się kosmosem. W ogólniaku poznał Małgosię. Miała długie jasne włosy i cerę jak lalka. Wyjechali na studia do Wrocławia.
Wpadał na niedzielę, okręcał po kuchni matkę, wtedy jeszcze pulchną i gładką, kazał przyrządzać pizzę. "Moja kochana Felutka", żartował.
"Dyplom mi niepotrzebny" - powiedział pewnego dnia i rzucił biologię tuż przed magisterium. Małgosia skończyła właśnie rolnictwo. Na zdjęciu ślubnym z 1985 r. trzymają się za ręce: on w czarnej marynarce, poważny, ona kobieca, z lokiem przerzuconym przez ramię. Druhna miała czerwoną sukienkę. Wszyscy troje odeszli wkrótce do Nieba.
Najmłodsza córka Felicji - Ewa, rocznik 1969. Drobna, czarna, nie skończyła zawodówki. Malowała porcelanę i wysyłała ją do Niemiec. Henryka W. poznała na dyskotece, pobrali się w lutym 1991 r.
Potem zniszczyła wszystkie swoje zdjęcia, bo "Bóg jest zazdrosny", jak napisała do matki w jedynym liście, i nie znosi "rzeźb ani obrazków".
Felicja Ilska zachowała dwa zdjęcia. Na jednym Ewa wchodzi do pokoju z opuszczoną głową. - Miała już wtedy dziwne spojrzenie, ludzie mówili mi, że to narkotyki. Bałam się jej oczu.
Na drugim Ewa siedzi w altanie, na pierwszym planie jej najstarsza córeczka Luiza.
Ojciec Luizy Henryk W., mechanik: - Odwiedzała brata Andrzeja w Majdanie Kozłowieckim. Na dwa tygodnie przed porodem powiedziała, że tam chce urodzić dziecko. No to pojechaliśmy.
Niechby sobie powiesili
Babcia Eugenia wygrzewa w słońcu swoje 82 lata. W drewnianym domu w Jakubowskich mieszkała pół wieku. Po śmierci męża zdjęła ze ściany obraz Matki Boskiej i wyprowadziła się do córki w Boćkach.
Andrzej I. i Piotr M. zapukali do nich wieczorem 4 listopada 1996 r. - A może wy bandyci, Rumuni albo Armeńcy? - zapytał przez drzwi zięć Marian Kowalski. - My jesteśmy dobrzy ludzie - odpowiedzieli. - Nasze żony z dziećmi czekają na dworcu w Bielsku Podlaskim.
- Podeszłam do nich sercowo - dziecięcą twarz babci Eugenii mąci irytacja - nawet psa się nie wygania, a co dopiero dzieci.
Umówili się na 50 zł komornego miesięcznie i wzięli klucz do domu babci.
Na początku grudnia zięć Marian Kowalski nie poznał babcinego obejścia. Lokatorzy uporządkowali podwórko, postawili ubikację, obudowali wysypisko, wykopali dołek na obierki, podłogi w chałupie i fajerki na kuchni lśniły czystością. Kowalski naliczył w domu dziewięcioro dzieci, cztery kobiety i dwóch mężczyzn.
Przed Bożym Narodzeniem babcia Eugenia przypomniała sobie o obrazie Matki Boskiej:
- Niechby sobie powiesili.
Do Jakubowskich pojechał zięć. - Powiedzieli, że świąt, księdza i obrazów nie uznają. I wtedy pomyślałem, że coś tu nie gra.
Diagnoza: rak
- Tak, gościłam Kacmajora co tydzień, gdy przyjeżdżał z Andrzejem - Felicja Ilska miała pod koniec lat 80. operację na woreczek, Kacmajor stwierdził u niej raka. - Nakładał na mnie ręce, mówił, że nie widzi wokół mnie żadnej aury i że to źle. Myślałam: "Może ma rację..."
Trzymał ręce nad Małgosią, Andrzejem, Ewą, Henrykiem, nad mężem Felicji Ilskiej, ich przyjaciółmi, sąsiadami, mieszkańcami Nysy. Przez przedpokój Ilskich przewinęły się tłumy ludzi, z których wielu wyszło z diagnozą: rak. Nie żałowali więc pieniędzy dla uzdrowiciela. Co najmniej pięć rodzin z miasta i okolic miało potem stracić w Niebie swoje dzieci.
Kiedy na początku lat 90. Małgosia z Andrzejem powiedzieli, że pod Lubartowem będą uprawiać ziemię, Felicja Ilska nie zdziwiła się. - Synowa była przecież po rolnictwie. Nikt wtedy nie mówił o sektach, nie padło jeszcze słowo "Niebo". Zawiozłam im do Majdanu kołdry. Mieszkali w trzy pary: Andrzej, Kacmajor, Piotr M. i ich żony. Co sobota przyjeżdżali ludzie leczyć się u Kacmajora. Obracał wielkimi pieniędzmi.
Ani źdźbła na podłodze
Ta sama, co na zdjęciu ślubnym, ale przecież inna. - Pani Małgosia? - pytam i widzę pierzchające do sionki dzieci. Jeden z chłopców ma letnie szorty i gumowce, błyskają gołe kolana.
Jest zdziwiona. Uśmiecha się jak fachowa sekretarka, samymi wargami. Z blond włosów pozostał chudy pędzelek. W Majdanie Kacmajor mianował ją szefową kuchni.
Wyprana z kolorów i kobiecości, bez wyrazu jak kostka szarego mydła. - Nie będę rozmawiać - mówi i wolniutko zamyka drzwi.
Za drzwiami jest sień, trzymają tam opał. Ludzie pozwolili im zimą zbierać gałęzie w lasach wokół Jakubowskich. Dalej trzy izby i kuchnia z prostym stołem i chłopską ławą. W wiklinowych koszykach trzymają kredki i drewniane klocki dla dzieci.
W każdym rogu posłania: worek foliowy wypchany słomą albo sianem, na nim śpiwór, koce, gdzieniegdzie poszwa. W dzień pościel jest zwinięta. Na ścianach wiszą resztki tapety i wieszaki z korzeni. Ani źdźbła na podłodze.
Kobiety chodzą w letnich szmatkach i męskich tenisówkach przymocowanych gumką do kostki, żeby nie spadały. W reportażu telewizyjnym, kręconym w Majdanie w styczniu tego roku, mężczyźni występują w skórzanych kamizelkach, noszą zegarki i palą dobre papierosy.
Od dzisiaj wojna
W Niebie nie wzywa się lekarza do rodzących. Ewę otoczyli kręgiem i brali na siebie jej ból. Jeśli nadal ją bolało, to widocznie z powodu jej grzechów. Luiza przyszła na świat silna i zdrowa. Był 21 czerwca 1991 r.
Kolacje jadali po zachodzie słońca. Czytali Biblię, dzielili się chlebem, popijali czerwonym winem marki Apostolskie.
- Kacmajor patrzył na każdego z nas - opowiada Henryk - i próbował czytać w naszych myślach. Gdy spuchłem od zęba, powiedział: "rak". Pieniądze leżały w kredensie i każdy mógł brać, ile potrzebował.
Dwa tygodnie później Ewa i Henryk wrócili z Majdanu do Nysy, ale nie było już między nimi jak dawniej.
Felicja Ilska: - Odwiedził nas Andrzej z Kacmajorem. Patrzą po ścianach i mówią: "Pościągajcie te bohomazy". Już nie rozmawiali normalnie, tylko półsłówkami. Mój mąż lubi rozwiązywać krzyżówki. "Wyrzucić je" - mówi Kacmajor, wyłącza telewizor i otwiera Biblię. Mąż się zdenerwował. Kacmajor zerwał się i krzyczy: "Jeśli tak, to od dzisiaj wojna!".
Ewa wyrzuciła Henrykowi dezodoranty. Nie chciała pójść na basen. Nie chciała jechać na wycieczkę do Czech. Nie kupowała Luizie zabawek. "Pieniądze śmierdzą" - mówiła. Obraz Matki Boskiej schowała do wersalki. Na Boże Narodzenie nie podzieliła się opłatkiem. Milczała.
Gdy we wrześniu 1992 r. Henryk wyjeżdżał do pracy w Niemczech, była w trzecim miesiącu ciąży.
Felicja Ilska: - Przychodzę do domu, a tam może dziesięciu mężczyzn. Ewa pakuje rzeczy w poszwę od kołdry. Mąż zadzwonił po policję, więc wyszli. Został tylko nasz Andrzej. Ewa chciała wziąć Luizę na ręce, ale w ostatniej chwili ją złapałam. Andrzej powiedział do Ewy: "Zostaw ją". I pojechali do Majdanu.
My jesteśmy Apokalipsą
Ewa W. do Felicji Ilskiej: "Wyrodną matką nie jestem, bo przecież Chrystus mówił: chodź ze mną. Zostawiali wszystko i szli. (...) Są trzy drogi: niebo, piekło i wyplucie. To trzecie to najgorsze, bo duszy nie ma (...) Mamo, przecież widzisz, jakie kłamstwo i bałagan na świecie (...). Dużo było u nas dziennikarzy (...) z niewieloma były rozmowy. Tylko z tymi, których Duch Święty nawiedził. (...) Kto chciał, to już stąd sobie pojechał i nikt nikogo tutaj na siłę nie trzyma. Wiemy, po co to wszystko właśnie w taki sposób się dzieje. My jesteśmy Apokalipsą (...). To właśnie my, bo Panu Bogu tak się spodobało. (...) My, niby niepozorni".
Mężczyźni z plecakami
Mieszkańcy Jakubowskich nie mogli wiedzieć, że pod bokiem otwarło im się nowe Niebo, bo chałupa babci Eugenii leży 5 km od wsi, za linią drzew. Ale w Boćkach zauważono, że do warsztatu samochodowego przyszedł obcy. Powiedział, że potrafi tynkować i malować.
Sklepowa Jolanta Paszko sprzedawała mężczyznom z plecakami cebulę, marchew, pieczywo, szare mydło i proszek E za 1,80 zł. Urzędniczka w gminie pouczyła ich, jakie dokumenty są potrzebne do zameldowania. Gdy po audycji w lokalnym radiu na temat sekt policja odwiedziła nowe Niebo, wylegitymowali się świeżutkimi dowodami.
Komendant Aleksander Wołkowycki poinformował radnych gminy i wójta Juliana Barana, że policja zajmuje się Niebem, lecz nie może na razie ujawnić szczegółów. Był już luty.
Rozwiązuję ich!
Henryk, mąż Ewy: - Andrzej i Kacmajor starali się nas pogodzić. W gruncie rzeczy chodziło o werbunek. Przyjeżdżali do Nysy z Ewą na przynętę - spodziewała się naszego drugiego dziecka - i zapraszali mnie do Lazurowej, Starej wagi. To najdroższe restauracje w mieście. Raz zapytałem żonę, czy chce zobaczyć Luizę. Powiedziała, że nie. Gdy odmówiłem wyjazdu do Majdanu, Kacmajor krzyknął: "Rozwiązuję ich!". Czyli nasze małżeństwo.
W lutym 1993 r. listonosz przyniósł Henrykowi pastelowy wschód słońca z tekstem na odwrocie: "Mężu, urodziła się Rachela. Chciałabym, żebyś przyjechał, żona". I Henryk pognał "maluchem" do Majdanu.
- Przyjechałem w nocy. Rano wstaję i nie widzę samochodu. Zniknął. Przez trzy dni agitowali mnie. Wreszcie powiedziałem: "Dobrze, zostaję w Niebie, ale najpierw pojadę po ciuchy". Gdy oddali mi samochód, uciekłem.
Wrócił latem 1993 r. Z knajpy w Lubartowie zabrał tylu osiłków, ilu mógł pomieścić polonez. Ustalili cenę - dwie butelki wódki. Po drodze uzbroili się w sztachety. Z drzwi do Nieba zostały drzazgi, kobiety z dziećmi ukryły się na strychu. Wyniósł Ewę z małą i pod osłoną sztachet wrzucił obie do samochodu. Wieczorem dotarli do Nysy.
Czesała i przebierała
Pielęgniarka środowiskowa Jadwiga Jabłuszewska była świadkiem zatrzymania Ewy w Jakubowskich. - Grała na zwłokę: przez kilka godzin czesała i przebierała dzieci. "Czy mam poinformować pozostałych, z jakiego powodu jest pani zatrzymana?" - zapytał policjant. "Nie rozumiem" - odpowiedziała wolno.
Ubiegłej jesieni w Jakubowskich mężczyzna zastrzelił żonę, teściów, a potem siebie. Dwa lata temu roztrzaskał się samochodem chłopak. Inny usiadł na szosie i stracił życie. Tuż po wojnie na Kolonii wymordowano całą rodzinę - ludzie do tej pory milczą o tej zbrodni. Stara kobieta w sklepie mówi, że kiedyś zabito tu niewinnego księdza i odtąd nad wsią zawisła klątwa.
Nie jesteś moją matką
- Wtedy, latem 93 roku, Heniek przywiózł Ewę z Majdanu bosą, ale ode mnie nie chciała wziąć nawet rajstop. Powiedziała: "Odejdź kobieto, nie jesteś moją matką".
Felicja Ilska zaczęła wówczas palić papierosa za papierosem, a przestała jeść i spać. - Ewa zamknęła się w pokoju, nocą wychodziła na balkon. Baliśmy się, że skoczy. Mój mąż powiedział do Heńka: "Dajcie jej spokój, niech jedzie". Pozwoliliśmy jej zabrać dziecko, bo karmiła je piersią.
W południe wyszła po chleb
Sierpień 1994 r., Ilska wraca z targu. W przedpokoju widzi obce buty. Krzyczy do Ewy i mężczyzn: "Wynosić się!". Mąż uspokaja: "Oni będą już normalnie żyć. Mówią, że malują i sprzedają obrazy, pracują... Zrób jedzenie". "Zostanę u was na trochę" - mówi wolno Ewa i patrzy na Luizę.
- Nie odstępowałam jej na krok. Chciała kupić sukienkę dla małej, poszłam z nimi. Chciała do kawiarni, ja też. Uśmiechała się, była normalna. Dziecko pytało ją: "Prawda, że ty jesteś moją mamusią?" W ciągu kilku dni uśpiła moją czujność.
Do spożywczego idzie się od Ilskich minutę. W południe Felicja Ilska wyszła po chleb. Gdy wróciła po pięciu minutach, w domu nie było ani Ewy, ani Luizy, ani wózka.
Chrystus nie dawał ludziom zastrzyków
Ewa do matki: "Śmieją się / Śmiali się z Proroków / Śmiali się z Chrystusa / Śmieją się z nas / Trzeci i ostatni raz. (...) Czy Chrystus dawał ludziom tabletki albo zastrzyki, czy chodził z urządzeniami do prześwietlania, czy kazał im połykać ohydne kamery (...). To wiara ludzi leczyła i leczy. (...) Każdy z tego domu może nałożyć ręce, nawet dzieci, zabrać choroby, lęki przed śmiercią, smutek, samotność, złości. Wszystko, co przeszkadza w byciu świętym. (...) Pamiętasz Tato koniak, który Bogdan zamienił na wino? (...) Tato, Mamo, kochani, czy nie warto zostawić wszystko, żeby móc innym pomagać? (...) To o wasze dusze chodzi".
Bogdan Kacmajor mówił im, że zęby będą odrastać. Stara babcia z Goświnowic koło Nysy, którą do Majdanu sprowadziła rodzina (jej dom sprzedano, pieniądze pochłonęło Niebo), miała zaraz po śmierci zmartwychwstać. Bezpłodne miały rodzić jak drzewa oliwne. Ale zęby nie odrastały, babcia leżała martwa, oliwki nie rodziły.
Ale masz potłuczone
Kiedy latem 1993 r. policja aresztowała 15 mężczyzn z Nieba za kradzież 17 żerdek olchowych z prywatnego lasu, skierowano ich na obserwację psychiatryczną do szpitala w Lublinie.
Doktor Zbigniew Rzecki, dyrektor szpitala:
- Badałem dziesięciu. Każdy z nich - kolejno - przebywał u nas przez sześć tygodni. U żadnego nie stwierdziłem choroby psychicznej. Wszyscy mieli zaburzoną osobowość. Kacmajora charakteryzuje wybujała żądza władzy. Jest doskonałym manipulatorem. Zapowiadał na oddziale, że jego zbór będzie niebawem liczył kilka tysięcy ludzi. Agitował personel i pacjentów. Chorzy psychicznie śmiali się z niego. Mówili: "Ale masz potłuczone".
"Dlaczego pan się wyparł rodziców?" - pytali lekarze.
"Moim ojcem jest Pan Bóg".
"Dlaczego nie posyłacie dzieci do szkół?"
"Bo w szkołach kłamią. Uczą, że nie można chodzić po wodzie, a Jezus chodził".
Doktor Zbigniew Rzecki: - Kacmajor nie jest najinteligentniejszym człowiekiem w sekcie. Andrzej I. w testach plasował się wyżej. Bardziej hermetyczny od Kacmajora, wierzący w głoszone przez niego hasła. Struktura sekty jest prosta: "apostołowie", czyli ścisłe kierownictwo, i wierni, czyli podnóżki. Ideologia opiera się na Psalmach Dawidowych, Księdze Izajasza i innych wyjątkach Starego Testamentu. Kacmajor jest w gruncie rzeczy ateistą.
Dziecko mniej ważne
Tę drogę Felicja Ilska zna na pamięć. Do Lublina przez Puławy, Radom, Kielce - 526 km. Pekaesem do Lubartowa. Do Majdanu taksówką albo pieszo - 7 km.
- Wygnać tę babę! - wrzeszczał Kacmajor. Andrzej nie mówił już: "Felutka", tylko przepędzał matkę słowami z rynsztoka. Znów przyjeżdżała. W chustce na oczach, z kijem, udając kobietę od krów kryła się w lesie, okrążała Niebo. Pewnego dnia zauważyła na podwórku wózek Luizy. Ale wykręcili jej ręce i wyrzucili za ogrodzenie.
W zielonym notesie zaczęła zapisywać sny. Napisała do innych, dotkniętych przez Niebo rodziców. Wstąpiła do Ruchu Obrony Rodziny i Jednostki, zrzeszającego poszkodowanych przez sekty. Zwracała się do telewizji. Wierzyła, że uratuje wnuczki.
16 lutego 1995 r. Sąd Rejonowy w Nysie ograniczył Ewie władzę rodzicielską nad Luizą i nakazał oddanie dziecka ojcu. Przez dwa następne lata komornik nie był jednak w stanie wyegzekwować tego postanowienia.
- Kiedy zginęły żerdzie olchowe z lasu byłego policjanta, to pluton operacyjny odebrał je raz-dwa - Ilska pokazuje zdjęcie: policjanci w hełmach, z tarczami i pałkami stoją szpalerem na wprost posesji Nieba. - Ale dziecko jest widocznie mniej ważne od drewna.
Pisała do prokuratora generalnego, senator Marii Łopatkowej, posła Ryszarda Nowaka - autora interpelacji w sprawie sekt. 20 stycznia 1997 r. kolejna próba egzekucji skończyła się niepowodzeniem. Nie znaleźli w Niebie Ewy z dziećmi, bo od jesieni mieszkała w Jakubowskich.
Przecież jest już mężczyzną
"Prawo i Życie" z 3 sierpnia 1996 r. O Niebie mówi podinspektor Henryk Czerwiński z Komendy Rejonowej Policji w Lublinie: "(...) Mamy uzasadnione obawy, że dorośli wyznawcy współżyją seksualnie z dziećmi".
Doktor Rzecki: - W tak wąskim gronie możliwości znalezienia partnera są ograniczone.
Kacmajor leczył kolano Marianowi D. ze Świdnicy, technikowi budowlanemu. Marian D. sprzedał piękne mieszkanie. Z żoną i synem wyjechali do Majdanu. Chłopiec miał na imię Radek i chodził do szóstej klasy. Wkrótce został "mężem" Ewy W.
Stanisław D. ze Świdnicy, stryj Radka D.:
- Kiedy pojechałem do brata, wcale nie krępował się tym ożenkiem syna. Mówił: "Przecież jest już mężczyzną". Chłopak miał 14 lat.
Radek D. nadal mieszka w Niebie, w Majdanie Kozłowieckim.
Co będzie z dziećmi?
W doniesieniu do Prokuratury Krajowej z 24 stycznia 1997 r. Felicja Ilska zwróciła uwagę na fakt adopcji dwojga dzieci przez rodzinę z Nieba w połowie 1992 roku. "Adopcję załatwiali (...) gdzieś z okolic Lubartowa (...) w ciągu jednego miesiąca! (...) Jakim dobrem dziecka kierowała się służba adopcyjna, oddając dzieci ludziom opętanym. (...) Co będzie dalej z dziećmi uwięzionymi w sekcie (...)? Jaka będzie ich psychika?" - pisze Ilska.
Doktor Zbigniew Rzecki: - Nie rozumiem opieszałości polskiego wymiaru sprawiedliwości wobec zbrodniczej działalności Kacmajora w stosunku do dzieci.
Leszek Miller, ówczesny szef URM, napisał w lipcu 1996 r. do posła Nowaka: "W przypadku osób małoletnich przebywających lub czasowo przetrzymywanych w ośrodkach >>sekty<< - wykorzystywane mogą być środki opiekuńcze i karne. (...) Sąd opiekuńczy obowiązany jest usuwać przeszkody, na jakie rodzice natrafiają przy sprawowaniu (...) władzy. (...) Rząd (...) dostrzega potrzebę eliminacji luk i niedostatków ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania w części dotyczącej procedury rejestracyjnej nowo tworzonych związków wyznaniowych".
Poselski projekt nowelizacji tej ustawy jest od kwietnia 1996 r. w czytaniu. Ryszard Nowak uważa, że na razie polskie prawo sprzyja sektom.
Raj utracony
Odcedzała pierogi, gdy zadzwonili z policji. Felicja Ilska spojrzała na zegarek, było południe. 12 godzin później w środę 26 lutego zgłosiła się z zięciem Henrykiem na komendę w Lubartowie.
Henryk: - Podczas przesłuchania u prokuratora weszła pani sędzia i pyta: "Czy ma pan z żoną rozwód?" "Nie mam". "To może pan zabierać obie dziewczynki i ubiegać się o najmłodszą".
O 14.20 wyszli z sądu. O 15.25 zabrali ze szpitala Luizę i Martę. Felicja Ilska wystąpiła o opiekę - jako rodzina zastępcza - nad Iwonką.
Na początku dziewczynki nie reagowały na swoje imiona. Nazywały siebie Jak Bochenek Chleba (Luiza) i Razem (Marta). Płakały: - Dlaczego nie jedzie z nami Wszystko Jasne (Iwonka)? Pytały: - A gdzie jest Raj?
Raj, czyli ich mama.
Henryk kupił im buty. - Mężczyźni wyrzucili buty kobietom, żeby nie wychodziły do sklepu - powiedziała Luiza.
Babcia zaproponowała podczas kąpieli: - Doleję wam ciepłej wody. - Nie trzeba - powiedziały - my się kąpałyśmy w zimnej.
Rodzina zasiadła do obiadu. - Na cegłach leżały deski - relacjonowała Luiza - i na nich jedliśmy, i czasem deski spadały nam na nogi.
Podano owoce. Luiza sprawnie obrała nożem kiwi. - Skrobałam ziemniaki - pochwaliła się.
W kościele wskazała na księdza: - Co ten mężczyzna mówi do kobiet?
Bo świat sześcioletniej Luizy zdążył się rozpaść na osobne części: mężczyzn, którzy mówią, i kobiet, które słuchają w pokorze.
Kazałem im się wynosić
Ewa jest w areszcie w Lublinie. Prokurator postawił jej zarzut współżycia seksualnego z dzieckiem oraz przetrzymywania w sekcie Luizy wbrew postanowieniu sądu. Sprawa jest w toku.
Jej brata Andrzeja zawieziono do aresztu w Hajnówce, bo nie zapłacił 200 zł grzywny za kradzież łososia w sklepie w Lublinie. Kobiety z nowego Nieba w Jakubowskich musiały teraz same robić zakupy. - Zupełnie nie orientowały się w cenach - mówi sprzedawczyni Jolanta Paszko.
Niedawno Małgosia, żona Andrzeja, zapłaciła zaległe 100 zł za męża (resztę już odsiedział). Wrócił do Jakubowskich. Nadal przebywa w areszcie Piotr M. - także za kradzież jedzenia.
Przed kolegium do spraw wykroczeń odbędą się niebawem rozprawy w związku z zaniedbaniem przez Niebian obowiązków meldunkowych.
Do wydziału rodzinnego Sądu Rejonowego w Bielsku Podlaskim wpłynęła informacja, że synowie Andrzeja i Małgorzaty będą od września podlegać obowiązkowi szkolnemu. Do zerówki nie chodzili. Nie jest obowiązkowa.
Bogdan Kacmajor zniknął z Majdanu.
W poniedziałek, 10 marca, do nowego Nieba zapukał Marian Kowalski, zięć babci Eugenii. - Po raz kolejny kazałem im się wynosić. Obiecali, że to kwestia kilku dni. Ale czy nie kłamią?
Nowe Niebo jest winne babci Eugenii czynsz za dwa miesiące.
PS. Nazwisko rodziny, która wynajęła Niebu dom w Jakubowskich, zostało zmienione.