Gazeta Wyborcza - 19/10/2002
MAGDALENA GROCHOWSKA
Odwrócenie
Gwałcą słabych - by zabić słabość w sobie, odzyskać moc, którą pod wpływem przemocy ktoś im kiedyś odebrał
Podstawiłem mu wiadro, zwymiotował. Usiadł i się trzęsie. Znów pytam, czy odda pieniądze. Zamierzył się na mnie, ale byłem szybszy. Wpadł do kącika sanitarnego, oberwał zlew, huknęło. Funkcjonariusz zapalił w celi światło i pyta przez drzwi, co się stało. Mówię: nic. Światło zgasło... Czułem żądzę zemsty. Zgwałcić go, upodlić! Najpierw w usta, potem w odbyt. To nie była żądza seksualna. Nie doznałem żadnego zaspokojenia ani przyjemności. Po prostu wykonałem czynność oczywistą jak wieczorne mycie zębów. Spełniłem obowiązek, który wynika z mojego kodeksu honorowego.
Potem umyłem się i poszedłem spać. Grał cicho magnetofon. Zasnąłem.
Słusznie postąpiłem
Wprowadzają go w kajdankach. Wzrost 194 centymetry, waga 120 kilogramów, wiek 22 lata, ma bujne czarne włosy i brodę. Za gwałt na współwięźniu Krzysztof C. odbywa wyrok pięciu lat w zakładzie karnym w Radomiu na oddziale dla niebezpiecznych. Oddział otoczony jest dodatkową siatką; obowiązuje tu zaostrzony rygor - to więzienie w więzieniu.
Przez okienko w drzwiach Krzysztof C. podaje strażnikowi ręce, rozkuwają go. Z lekkim ukłonem całuje mnie w dłoń. W rozcięciu koszuli błyszczy krzyżyk.
W wierszu, który napisał dwa lata temu, krótko przed gwałtem, Krzysztof C. przygląda się brudnej szybie, szyba to jego życie. Boi się. Chce odejść, ale najpierw zgarnia z szyby do plecaka "okruchy wspomnień/ kokony objęć i pocałunki".
Krzysztof C. siedzi na taborecie i przez kratę, która nas dzieli, rzuca tytuły swych ostatnich lektur: "Wyrok" Kafki, opowiadania Hemingwaya, wiersze Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Staffa. Recytuje swój wiersz: "W drogę, zanim pomyślę, zanim zaboli...".
- Zrobiłem wtedy bilans życia - tłumaczy treść wiersza. - Narkotyki, alkohol, dziewczyny... Złe uczynki.
- A gwałt?
- On wymusił pięćset złotych na moim przyjacielu. Nie pozwolę, żeby przyjaciel cierpiał. W więzieniu jest tak: albo dokonasz zemsty, albo stracisz autorytet. Słusznie postąpiłem.
W listopadzie 2000 roku siedział w trzyosobowej celi w Radomiu skazany na trzy lata za rozbój i kradzieże. Na górnym łóżku M. - wyrok za morderstwo. Na dolnym - Andrzej, kradzież z włamaniem. Rówieśnik Krzysztofa C., nieco niższy, dobrze zbudowany.
- Mówię Andrzejowi: "Jak nie oddasz pieniędzy, to będziesz uwalony na cycki i skończy się dzień dziecka". Ja dżudo trenowałem. Chciałem go zniszczyć, pokazać, że jest nikim. Nie planowałem gwałtu, to się samo potoczyło. Urwałem metalowy uchwyt od lufcika i go walnąłem. Przewróciłem i zaplotłem mu nogi - taki chwyt zapaśniczy. Stłukłem go po stopach, zaczął płakać. Puściłem go, ale byłem coraz bardziej wściekły, aż piany dostałem. Musiałem chyba strasznie wyglądać: łysy, z pianą na ustach. Tamten trzeci siedział na górnym łóżku i tylko się trząsł. Walnąłem Andrzeja głową, podałem mokry ręcznik, żeby się wytarł z krwi. - Teraz zagramy w karty na picie wody - mówię. - Kto przegra, ten pije pół litra. Graliśmy w oczko, światło było już zgaszone, ale paliła się lampka w kąciku sanitarnym. Oszukiwałem. Wypił dwanaście litrów. Wymiotował i trząsł się z zimna. Przyniosłem mu wiadro. Wymiotował, ale pił. I graliśmy dalej.
Ojcu powiedziałem, że mnie tylko pobili
Andrzej przebywa na wolności. Odmówił rozmowy.
W więzieniu na północy Polski karę sześciu lat (za rozboje i kradzieże) odbywa Piotr. Drobny, ma wąskie, niebieskie oczy, lat 21. Choruje na padaczkę. Dręczy go sen: mężczyzna przykłada mu do szyi żyletkę, wpycha mu członek do ust; Piotr się dusi, budzi się zlany potem i już nie śpi do rana. Z górnej pryczy obserwuje, jak z ciemności nocy wyłania się w oknie betonowy płot, czubki sosen. W miejscowości R. na południu Polski Piotr też mieszkał pod lasem. Lubił chodzić do lasu z niewidomą siostrą i psem.
Trzeci pawilon tutejszego więzienia, cela 24, jest styczeń 2002 roku. Piotr leży na łóżku i stara się nie widzieć, jak X i Y "piszą na rękach" - rozmawiają za pomocą znaków. Piotr ma przeczucie, że stanie się coś złego. Już go nazwali konfidentem. - Pogadamy sobie w nocy - zagrozili. Piotr się boi, że zaraz dostanie ataku padaczki.
X i Y siedzą za rozbój; obaj drobni jak Piotr. - Złaź - mówi X i przykłada Piotrowi do gardła zimne ostrze. Y przysłania dolne łóżko kraciastym kocem; wpychają go do środka. Piotr widzi białą poświatę lampki w radiu, które zostawili włączone na łóżku. Kolejno zmuszają go do stosunku oralnego. Dwóch innych ogląda telewizor, trzeci śpi.
- Może to trwało godzinę - mówi Piotr. - Na początku płakałem. Grozili mi. Czułem wstręt, obrzydzenie, zabiłbym ich. Ale obciągałem im dla świętego spokoju. Potem kolega obudził się i pożyczył mi pastę do zębów. Okropnie się wstydzę, że mi to zrobili. Nienawidzę ich. Ojcu powiedziałem, że mnie tylko pobili. Bo jak bym mu w oczy spojrzał? Teraz czuję wstręt do seksu. Nawet z kobietą nie chciałbym tego robić. Czasem na spacerze wołają za mną: "Lachociąg! cwel!".
Cwel w języku więziennym to obiekt seksualny; nie zasługuje na miano człowieka, jest na dnie więziennej hierarchii, nosi imię kobiece. Wolno go gwałcić, poniżać, bić. Nie ma szansy na zmianę swej sytuacji - kto raz został cwelem, jest nim na zawsze.
Ktoś, kogo nie ma
"Akt zgwałcenia w ultramęskim świecie więzienia jest największym upokorzeniem, jakie może stać się udziałem mężczyzny, zmuszeniem go do przyjęcia roli kobiety" - pisze w swym studium gwałtu Wilbert Rideau, który w latach 90. odbywał wyrok w więzieniu w Luizjanie. "Nie jest to akt seksualny i nie jest on uważany za »gwałt« w takim sensie, w jakim termin ten jest rozumiany przez społeczeństwo. W istocie nie nazywa się go nawet »gwałtem«. W Luizjanie zarówno sami więźniowie, jak i personel określają na ogół ten akt mianem »odwrócenia«, terminem, który nie ma żadnych konotacji seksualnych i ukazuje rytualny charakter tego zabiegu będącego w rzeczywistości aktem podboju i pozbawienia męskości, odebrania męskiej ofierze statusu mężczyzny. W wyniku tego aktu określona zostaje na nowo jego tożsamość; musi on przyjąć rolę kobiety w tej perwersyjnej subkulturze i pogodzić się z tym, że jest »własnością« zdobywcy".
Wojciech Trzciński, kierownik oddziału terapeutycznego więzienia w Potulicach (dziesięć lat w zawodzie), rozmawiał ze zgwałconymi; na jego oddziale przebywa obecnie ofiara gwałtu. - Mężczyzna, który został zgwałcony przez mężczyznę, czuje nieskończone poniżenie i wstyd - mówi psycholog. - Ma poczucie utraty kontroli nad swoim ciałem - ja jestem nikim, a moje ciało jest przedmiotem nadużycia. Ciało stanowi o naszej tożsamości; naruszenie ciała, gwałt dotykają jądra tożsamości. Jeżeli mężczyznę pobije inny mężczyzna, to jest to dla niego jakoś zrozumiałe - to nie narusza jądra tożsamości męskiej. Natomiast uczynienie z niego przemocą kobiety uderza w podstawy jego identyfikacji seksualnej. Różne są reakcje zgwałconego - jest wściekły na gwałcicieli albo zachowuje się tak, jakby nic się nie stało; on wierzy, że się nic nie stało. Niektóre ofiary mówiły mi o gwałcie bez emocji, opisowo, "było, minęło". Odcięły się, odłączyły od tego faktu uczucia. Ten mechanizm, nazywany odszczepieniem, pomaga im radzić sobie z traumą. Odszczepienie może dotyczyć tylko tego wydarzenia albo może się rozprzestrzenić na całą sferę kontaktów cielesnych; są one wtedy postrzegane jako sfera brudna, bezczuciowa.
Maria Gordon, psycholog z oddziału psychiatrii sądowej aresztu śledczego przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie (33 lata w zawodzie): - Ofiara przeżywa ból fizyczny. Nieuchronne jest cierpienie psychiczne związane ze świadomością, że jest się wykluczonym ze społeczności, powszechnie pogardzanym, po prostu nikim. Poczucie braku przynależności, krzywdy, wstydu, zagrożenia, bezsilności może prowadzić do utraty samoakceptacji i do obwiniania siebie samego: "Coś takiego jest we mnie, że zasługuję na gwałt". Ofiara godzi się na ograniczenia i sposób traktowania, by nie narazić się na dodatkowe szykany. Dotyka ją podwójna izolacja, bo została skazana na pobyt w więzieniu, a tam zepchnięta na dno, pozbawiona praw członka grupy społecznej.
Z miski, z podłogi, jak pies
Potencjalna ofiara to człowiek słaby fizycznie i psychicznie, o niskim poziomie intelektualnym (nie rozumie w pełni sytuacji, w jakiej się znalazł, nie umie przewidzieć zagrożeń), bierny, z tendencją do podporządkowywania się. Ułomny fizycznie.
Będą go chcieli zgwałcić, jeśli współpracuje z organami ścigania i służbą więzienną (wystarczy cień podejrzenia, zwykle nie weryfikuje się podejrzeń, często padają fałszywe oskarżenia - są elementem osobistych porachunków, walki o pozycję). Konfident uniknie kary, jeśli zdoła przekonać grupę, że on tylko "kręci wychowka", czyli wprowadza kadrę więzienną w błąd.
Gwałcą za przestępstwa seksualne dokonane na dzieciach. - Można ukraść, zabić, ale zgwałcić dziecko to najgorsze - mówi Marek, wielokrotnie więziony za kradzieże i pobicia, mieszkaniec domu Stowarzyszenia Penitencjarnego "Patronat" w Warszawie. - Takiego trzeba poniżyć, żeby więcej tego nie zrobił. Siedziałem w jednej celi na Białołęce z gwałcicielem dziesięcioletniej dziewczynki. Miałem pasierbicę w jej wieku... Najpierw mówił, że okradł sklep. Odebraliśmy mu akt oskarżenia, jeden czytał, reszta go przesłuchiwała. I kopa w twarz. Został trochę obity w brzuch i po nerkach. Wsunęliśmy go pod łóżko: - Tam jest twoje miejsce. Jadł z miski, z podłogi. Jak się załatwiał, to musiał zadzierać nogę jak pies. Nie miał prawa się do nas dotknąć. Końcówkę od szczotki do sedesu musiał sobie wsadzać w odbyt. Powiedzieliśmy mu: "Poskarżysz się, utopimy cię w kiblu". Ja go nie gwałciłem; wiedziałem, że za to grozi dziesięć lat.
- Gwałciciel dorosłej kobiety nie zostaje automatycznie zdegradowany - mówi Maria Gordon. - Nie cieszy się jednak uznaniem, bo według kodeksu etycznego przestępców prawdziwy mężczyzna nie musi uciekać się do gwałtu, gdy chce zdobyć kobietę.
W więziennej hierarchii spada na dno: dotknięty członkiem w twarz; homoseksualista, który nie potrafi tego ukryć - zmuszą go do posług seksualnych; ten, który złamał normy podkultury i stanął w obronie ofiary - choćby był silny, poddadzą go presji psychicznej, wyizolują, zdepczą i zgwałcą.
Dlatego gdy jedni gwałcą - pozostali patrzą w telewizor lub śpią.
Pojawił się ostatnio nowy typ więźnia - członek gangu - jedyny, który może sobie pozwolić na ignorowanie norm podkultury. Ma pieniądze, papierosy, kawę, karty telefoniczne, kosmetyki, za pomocą których podporządkowuje sobie innych. Ma autorytet, gdyż uczestnicy przestępczości zorganizowanej stoją w hierarchii więziennej wysoko.
Na oddziale psychiatrii sądowej przy ulicy Rakowieckiej siedzi znany członek gangu, postać z pierwszych stron gazet. Ma gest - daje czasem współosadzonym drobne prezenty. W tej samej celi przebywa sprawca okrutnego zabójstwa, który został zdegradowany z powodu współpracy z organami ścigania. Nic go nie łączy z członkiem mafii. Ale czuje się bezpieczny, bo w obecności tamtego nikt nie ośmiela się go tknąć.
Paskiem od garnituru
W domu Piotra w R. na południu Polski pod lasem był krzyk. Mama pracowała przy krowach i utrzymywała ich siedmioro. Krzyczała na tatę, że nie pracuje i że przez niego mają niewidomą córkę. Tata pił i krzyczał na mamę, że to wszystko przez nią. Piotr uciekał w pola, do lasu, sypiał w stogu siana, wagarował. Raz mama uklękła na ulicy, złożyła ręce i wołała za nim: "Wracaj!". Nie wrócił, bał się lania. Tata bił go paskiem od garnituru. Gdy Piotr skończył dziesięć lat, trafił do domu dziecka w R.
W zakładzie wychowawczym w L. koledzy zażądali papierosów i pieniędzy. Kopali go. Wykluczyli z grupy.
Wrócił do domu. Miał 18 lat, skończył siedem klas szkoły podstawowej. Na cmentarzu w R. kradł kobietom torebki, na dworcu kolejowym rabował podróżnych.
W zakładzie karnym w T. w lutym 2001 roku więźniowie chcieli go zmusić do seksu oralnego. Kopali go; gdy jeden siadł mu na klatce piersiowej, Piotr dostał ataku padaczki. Trafił do szpitala.
- Zagrozili mi na spacerniaku, że jeśli nie wycofam oskarżenia w sprawie próby gwałtu - opowiada - to mi rodzinę zabiją. Wycofałem.
Jesienią został przewieziony do więzienia na północy Polski. Przyszła za nim wiadomość z T., że sprzedał tam współwięźniów. W styczniu 2002 roku wepchnięty pod koc i zgwałcony.
Kablem od grzałki
W domu Krzysztofa C. w miasteczku na wschodzie Polski tata ciągle powtarzał: - Synu, ja cię nie będę bił, bieda cię wybije! Ojciec pracował w straży pożarnej. Krzysztof uważa, że tata miał do niego pedagogiczne podejście. - Koleżko, nie oglądasz przez miesiąc filmów na wideo - bo Krzysztof był niesfornym, nadpobudliwym dzieckiem. Gdy musiał wytrwać chwilę bez ruchu, czuł, że energia go rozrywa. - Jakby mi przyczepiono pług, tobym z nim poszedł - śmieje się. Leczyli go na nerwicę.
Podczas gonitwy z bratem roztrzaskał w mieszkaniu szybę; tata zbił go po plecach przewodem od żelazka. W siódmej klasie podczas sprzeczki z kolegą Krzysztof chwycił go za głowę i uderzył nią o ścianę; dostał kablem od grzałki.
Grał w reprezentacji szkoły w piłce ręcznej. Trenował ciężary, dżudo. Grał w rugby. Jeździł na zawody ogólnopolskie w tenisie stołowym. - Myślałem, że jak zostanę sportowcem, to będę miał autorytet na osiedlu - opowiada. - Wolałem starszych kolegów. Gdy rówieśnicy zbierali znaczki, ja byłem już dwa lata po znaczkach: przy bilardzie, piwie i dziewczynach.
W 1995 roku wyrzucono go za wagary z liceum ekologicznego. Umieszczony w ośrodku Katolickiego Ruchu Antynarkotykowego w Warszawie uciekł po czterech miesiącach. Na bazarze w swoim miasteczku kradł z rosyjskich straganów. Napadł z nożem. Aresztowany jesienią 1998 roku, dwa lata później zgwałcił współwięźnia.
Piotr, ofiara: - Tych, co mi to zrobili, trzeba też przecwelić.
Krzysztof, sprawca: - Ten z górnego łóżka, który trząsł się ze strachu i świadczył na rozprawie przeciwko mnie, będzie przecwelony. A ten, na którym dokonałem słusznej zemsty i mnie oskarżył, jeśli wróci do więzienia - gdziekolwiek to będzie w Polsce - wróci do piekła. Ja im obu nie odpuszczę.
Dwa tygodnie - cztery kawałki puszki
Najpierw prowadzą "gierki", czyli urabiają ofiarę. Krzysztof C. zgwałcił Andrzeja w trzeciej dobie dręczenia. Recydywista z domu Patronatu pamięta, że gwałciciela dziewczynki rozmiękczali przez miesiąc.
Socjolog Marek Mieszkowski, wicedyrektor zakładu karnego w warszawskiej Białołęce (w więziennictwie 30 lat): - Stosują długotrwałe mechanizmy poniżania. Sprawdzają, dokąd mogą się posunąć w okrucieństwie. Posprzątaj, upierz - zaczynają od posług porządkowych. Już nie będziesz jadł przy stole, będziesz siedział na kiblu itd. Jeżeli ofiara się nie przeciwstawi i usiądzie na kiblu, umyje kibel ręką, a nie "berłem", czyli szczotką, to już jest przekreślona, dochodzi do gwałtu. Potem ktoś zgłasza: "Panie oddziałowy, cwel z nami siedzi, trzeba go przenieść". Ten okres przygotowawczy ma na celu takie podporządkowanie człowieka, żeby zyskać pewność, że się nie poskarży.
W Potulicach odbywa karę Józef, lat 27. Zamieszany był w głośny gwałt na Piotrze Ż. Piotr Ż. trafił we wrześniu 1996 roku do aresztu śledczego w Bydgoszczy z powodu niezapłaconej grzywny (później okazało się, że zaszła pomyłka - na karę grzywny kolegium skazało jego brata). Przez sześć dni Piotra Ż. gwałciło trzech współosadzonych. Józefa sąd skazał w tej sprawie na dziesięć lat więzienia. Dziś Józef twierdzi, że on nie gwałcił. Jednak drobiazgowo opisuje metody znęcania się nad ofiarami.
- W areszcie śledczym robi się taki numer: mówisz nowemu, że jak zrobi laskę przez samarkę, czyli przez woreczek foliowy, to nie zostanie cwelem. Jak uwierzy, już po nim. Temu Piotrowi Ż. powiedziałem, już jak go gwałcili, że jeśli zje kawałki puszki od konserwy, to szybciej wyjdzie. On miał do odsiedzenia tylko dwa tygodnie. Byłem ciekawy, czy połknie. Zrolowaliśmy parę kawałków i zawinęliśmy w folię; połknął cztery. To był taki wstrzyk, czyli numer.
Ekstaza
Dlaczego gwałcą?
Recydywista z domu Patronatu w Warszawie: - Żeby upodlić.
Marek Mieszkowski: - Nie chodzi o zaspokojenie żądzy seksualnej, choć taką funkcję gwałt też spełnia. Chodzi o to, żeby zepchnąć kogoś na niższą pozycję, naznaczyć go w sposób negatywny. Poprzez poniżenie ofiary sprawca chce siebie wywyższyć i dowartościować.
Cierpią zwykle na zaburzenia osobowości - kiedyś nazywano je psychopatią lub socjopatią, dziś psychiatrzy mówią: osobowość dyssocjalna (Maria Gordon ocenia, że 90 proc. więźniów jest dotkniętych tym zaburzeniem). Człowiek o takiej osobowości nie ma ciepłych więzi z innymi, nie liczy się z ich potrzebami, z obowiązującymi normami prawnymi czy obyczajowymi; nie znosi, jak mu się coś nakazuje; nie uczy się za pomocą kar. Może być bardzo inteligentny, może czytać poezję Staffa i snuć na jej temat głębszą refleksję intelektualną, lecz jest ona oddzielona od jego doświadczenia życiowego i uczuć. Nie ma wykształconego sumienia.
- Nie musi nim powodować ten znany mechanizm - trauma przeżyta w dzieciństwie - mówi Wojciech Trzciński. - Kiedy moi pacjenci sięgają do dzieciństwa, okazuje się często, że nie doznali wielkiej traumy, tylko rośli w specyficznej atmosferze. Ktoś przy stole odczuwał ogromny strach przed ojcem, który wcale nie był surowy; nie bił go, tylko patrzył na niego zimno. Ktoś przez wiele lat bał się i gromadził w sobie złość. Sprawca, który doznał kiedyś przemocy, dokonując gwałtu, za każdym razem dokonuje symbolicznego odwrócenia ról, identyfikuje się z tamtym sprawcą, który jemu wyrządził krzywdę. Wyrzuca z siebie i przenosi na ofiarę cały swój przeżyty wstyd. On nigdy nie przyzna się do tego wstydu przed sobą, więc musi wciąż powtarzać taką magię: "to tamten jest nikim, to nie ja...". Gwałcąc słabego, chce zabić słabość w sobie. Gwałcąc, odzyskuje moc, którą pod wpływem przemocy ktoś mu kiedyś odebrał. I czuje przy tym ogromną biologiczną radość. Pacjent mi powiedział: "Jak się nad nim znęcałem, to myślałem w ekstazie - zobacz, jak to jest, jak ja tego doświadczałem...". Sprawca czerpie z gwałtu ogromną satysfakcję, która nieświadomie dotyka sfery bycia mężczyzną, kimś silnym, ekscytującym, oryginalnym, ciekawym.
Więzień z Potulic Z. odbywa karę czterech lat za gwałt zbiorowy dokonany na współosadzonym w areszcie śledczym w Białymstoku w lipcu 2000 r. (twierdzi, że jest niewinny). Zgłosił się do psycholog Hanny Koryckiej z prośbą o terapię przeciw uzależnieniom.
- Zobaczyłam w nim objawy typowego sprawcy przemocy: maskowatość twarzy, maskowatość uczuć - opowiada Hanna Korycka. - Nie nazywał swoich prawdziwych emocji, nie mówił: "Czułem gniew, złość czy wściekłość...", tylko - "to była jakaś siła, która mnie popchnęła...". Pracowaliśmy nad tym, żeby potrafił określić stan swoich emocji, uzewnętrzniać uczucia. Na piątym spotkaniu, gdy zadawałam mu trudne pytania, powiedział: "Czy możemy przerwać? To jest dla mnie za trudne, czuję się taki napięty". Po raz pierwszy nazwał uczucie, jakie nim owładnęło; otworzyła się szczelinka w jego masce. Zapytałam: "Czy jest panu z tym uczuciem źle?". Przytaknął, ale zaraz się zreflektował i zaprzeczył. Bo przecież nie mógł się przyznać do słabości. Z testu zdań niedokończonych wynikało, że sfera jego największych konfliktów wewnętrznych dotyczyła kontaktów z ojcem. Od dzieciństwa słyszał: co ty, baba jesteś? Chciał sprostać wizerunkowi silnego syna, o jakim marzył ojciec. I wszedł w tę rolę.
W pokoju przesłuchań rozmawiam z Z. Ma nieśmiały uśmiech, kruchą sylwetkę, wyraziste, kobiece oczy. Młodociany. Kiedy ukradł "malucha", dostał od ojca w twarz. Wyznaje, że był kiedyś świadkiem gwałtu w celi. - Kazali mi jednego przecwelić, ale mnie chłopaki nie kręcą, nie wytrzymałbym z obrzydzenia.
Harem
W więzieniu na północy Polski Piotr chodził do szkoły w sąsiednim pawilonie, ale po gwałcie zrezygnował. Na jednej zmianie uczy się tam dwustu mężczyzn, na przerwie pilnuje ich trzech funkcjonariuszy. Ktoś mógłby go dopaść w toalecie. I tak krzyczą w jego okno: "Lachociąg!".
Siedzi w celi 14, mówią: cwelownia. Czyli cela dla więźniów, których trzeba chronić przed linczem. Sąsiednie łóżko zajmuje mężczyzna, któremu przypalali grzałką członka ("gwałciciel dziewczynki!" - wrzeszczeli). Mieszka też tutaj chory na AIDS, nigdzie go nie chcieli.
Na spacery chodzi z celą 11 i 28, to też więźniowie zagrożeni. Gdy ściska go w piersiach, rezygnuje ze spaceru. Mógłby poprosić o pomoc psychologa, ale raczej z niej nie korzysta (w jego więzieniu na tysiąc dwustu osadzonych jest dwóch psychologów).
Potulice. Spośród półtora tysiąca więźniów blisko sześćdziesięciu wymaga ochrony przed przemocą, w tym około trzydziestu przebywa na oddziale terapeutycznym (dla upośledzonych umysłowo oraz osób z zaburzeniami psychicznymi). Pozostali zamieszkiwali do niedawna specjalny oddział nazywany przez więźniów haremem. Z odrębnym spacerem, łaźnią, zajęciami kulturalno-oświatowymi i wydzielonym miejscem podczas mszy. Oddział powstał około dziesięciu lat temu.
- Osadzanie zagrożonych na jednym oddziale to był błąd - mówi Jarosław Nurkiewicz, zastępca kierownika działu penitencjarnego w Potulicach. - W tej populacji również tworzy się podkultura i dochodzi do większych wynaturzeń niż w ogólnej populacji więźniów, gdy razem mieszkają grypsujący i niegrypsujący. Od kilku miesięcy stopniowo likwidujemy ten oddział. Kierujemy więźniów do innych zakładów, warunkowo zwalniamy, wysyłamy do szkół, do zakładu półotwartego, przenosimy do innych oddziałów. Chodzi o to, żeby nie tworzyć getta, nie naznaczać skazanych.
Co widać przez wizjer?
Nowy więzień przebywa do dwóch tygodni na oddziale przejściowym. Psycholog określa zarys jego osobowości. Już przy zakładaniu akt funkcjonariusze oceniają, czy więzień stanowi potencjalną ofiarę.
Pytają o dzieciństwo, czy utrzymuje kontakt z rodziną, o uzależnienia i choroby. Wreszcie: czy ma inne preferencje seksualne? Jeśli nie zrozumiał: czy miał kontakty seksualne z mężczyznami? Recydywiści oburzają się zwykle: "To ja na takiego wyglądam?". Jeśli więzień się przyznaje i ma osobowość potencjalnej ofiary, osadzany jest w tzw. celi chronionej (z innymi narażonymi na przemoc) lub w "zwykłej", spokojnej, której lider nie stosuje przemocy.
Sprawcom przestępstw seksualnych kadra przechowuje w biurkach dokumenty związane z postępowaniem karnym (więzień ma prawo wziąć je do celi). Instruuje: proszę im powiedzieć, że siedzi pan za wypadek samochodowy, włamanie, paragraf numer... Jeśli zaczną pana zaczepiać, ma pan obowiązek zawiadomić oddziałowego. Każdy nowy jest informowany o bezwzględnych normach podkultury więziennej.
Y, podejrzany o molestowanie seksualne swojej córki, nie uwierzył. Na oddziale psychiatrii sądowej przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie tłumaczył wszystkim w celi, pod jakim zarzutem go aresztowano, i zapewniał o swej niewinności. Uniknął gwałtu, bo broniąc się, pobił współosadzonych. Jest nadal zagrożony.
Na tym samym oddziale przebywa więzień lekko upośledzony umysłowo. Nauczył się reagować na wszelkie objawy agresji strasznym krzykiem. To go chroni.
Przynajmniej raz dziennie wychowawca wchodzi do celi i przygląda się osadzonym (zwykle asystuje przy wydawaniu obiadów). Na podstawie kolejności, w jakiej odbierają zupę, orientuje się, jaka jest hierarchia w celi. Jeśli więźniowie chcą któremuś podać talerz, może to oznaczać, że jest pobity i nie może wstać.
W nocy w nieregularnych odstępach czasu oddziałowy zagląda do cel przez wizjer. Poza zasięgiem jego wzroku pozostaje kącik sanitarny.
Andrzej, ofiara Krzysztofa C., leżał po gwałcie koło sedesu; nad ranem strażnik zobaczył przez wizjer jego stopy.
Prawda i 30 listów od dziewcząt
Krzysztof C. siedzi w Radomiu z zabójcą (dożywocie) oraz ze skazanym za rozboje. Co drugi dzień gra w świetlicy w ping-ponga i ćwiczy mięśnie. Nie chodzi do szkoły, bo jest więźniem kategorii N - zagrażałby innym. Nie odbywa żadnej terapii.
- Moja pozycja wzrosła - mówi, patrząc na mnie chłodno zza kraty - więźniowie czują przede mną respekt.
Wychowawca Andrzej Fereniec: - Jemu się tak tylko wydaje. W jego celi nie ma lidera. On teraz usprawiedliwia swój czyn i podaje takie wytłumaczenie, które będzie przyjęte i zaakceptowane przez jego grupę.
Krzysztof twierdzi, że dla przyjaciela skoczyłby w ogień (psychologowie mówią, że w więzieniu nie ma przyjaźni. Człowiek trzyma się drugiego, bo sam by zginął. Lojalność jest oparta na strachu przed degradacją). Napisał do radomskiego radia, że jego życie jest szare i czuje się samotny. Dostał 30 listów od dziewcząt. Z jedną z nich, studentką prawa, wyznali sobie miłość. Ofiarowała mu krzyżyk. O gwałcie Krzysztof powiedział jej tylko, że zmusił człowieka do stosunku oralnego. Zataił, co było dalej, oraz to, że ofiara leżała potem w drgawkach i że na dwa dni straciła mowę.
Czyta. Pisze wiersze. Wychowawca zaproponował mu sprzątanie korytarzy; odmówił.
Imiona więźniów zostały zmienione
W statystykach więziennych gwałty i znęcanie się stanowią wspólną kategorię. W 2001 roku zanotowano w więzieniach w Polsce 124 takie przypadki, w których uczestniczyło 296 osadzonych. W 2000 roku było 108 takich zdarzeń i 256 uczestników. Część gwałtów nigdy jednak nie zostaje wykryta.
Luiza Sałapa, rzecznik prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej, ocenia, że przemoc seksualna w więzieniach jest obecnie zjawiskiem raczej marginalnym (wszystkich więźniów jest 80 tys., a rocznie przewija się ich przez zakłady karne 180 tys.).
Apogeum gwałtów przypadało na przełom lat 60. i 70. Panowało wówczas w więzieniach ogromne przeludnienie (ok. 150 tys. osadzonych). Kadra była źle wykształcona i przypadkowa; pomoc psychologiczna znikoma (w zakładach karnych i aresztach śledczych pracowało w całej Polsce blisko 50 psychologów, dziś - ponad 200).
Najczęściej gwałcą młodociani. Są bardziej zbuntowani i spontaniczni, niedojrzali emocjonalnie, a ich frustracja z powodu niezaspokojonych potrzeb seksualnych jest większa.
W większości więzień nie ma pokojów wizyt intymnych, w których więźniowie w nagrodę mogą spotykać się bez dozoru ze swymi stałymi partnerkami.
Ofiary gwałtów mogą korzystać z pomocy psychologa. Jeśli wykazują objawy zaburzeń zachowania (samoagresja, stany depresyjne), trafiają na oddziały terapeutyczne, gdzie mogą poddać się psychoterapii. System pracy terapeutycznej ze sprawcami przemocy (w tym seksualnej) jest w polskich więzieniach dopiero w zalążku.
Prawie zupełnie nie odnotowuje się przemocy seksualnej w więzieniach kobiecych.