Gazeta Wyborcza - 19/03/1999

 

 

MONIKA PIĄTKOWSKA

A JA ZOBACZĘ MAJTKI

 

 

Jest tak: albo zaliczasz konkretnych facetów, gitarzystów, pałkerów, liderów. Albo jest ci wszystko jedno.

Oto co Marlena lubi robić po szkole: zadawać się z muzykami. Marlena to nie jest jej prawdziwe imię, ale woli być Marleną. Jest ładna, ale nie ma nic z chłodu Dietrich. Wygląda raczej jak lalkowata bohaterka serialu "Beverly Hills 90210".

Marlena uczy się w warszawskim liceum. Nie ma ulubionych przedmiotów. Umówiłyśmy się w pubie. Przyszła z dwiema koleżankami: Karoliną i Justyną. Wokół hałas rozmów. Przekrzykujemy gwar.

- Jest tak: albo zaliczasz konkretnych facetów, gitarzystów, pałkerów, liderów. Albo jest ci wszystko jedno. Wtedy może być każdy. Każdy muzyk - opowiada Marlena.

- I co, pamiętasz ich wszystkich? - krzyczę.

Karolina ze śmiechem: - No pewnie. Na tym polega zabawa, żeby pamiętać. I opowiedzieć innym laskom.

- I dużo ich było? Tych muzyków?

Marlena: - Sporo. Kilku. Chcesz nazwiska?

Kiedy pytam, czy to nie zwykła prostytucja, dziewczyny się nadymają. Nie lubią takich pytań. Są przecież kobietami sukcesu, a nie jakimś marginesem. Przełamuje się Marlena.

- Pieniędzy nie biorę i nie z każdym idę do łóżka - mówi. - Interesują mnie tylko wybrani. Rozumiesz - najlepsi. I dla nich mogę zrobić wszystko (śmiech).

- Wszystko, czyli co?

Marlena: - Jeden powiedział, żebym mu wyprała majtki. To wyprałam. Potem mi je dał. Na pamiątkę. Jakby mi kazał wypić surowe jajko, to też bym wypiła, chociaż się brzydzę.

- A ile wy macie lat?

Chórem: - Siedemnaście.

Mamie powiedziała, że wróci późno

- One są nie do powstrzymania. Złapiesz za bluzkę, to zerwie z siebie i poleci w podkoszulku - opowiada Jacek, ochroniarz w warszawskim klubie studenckim. Dzisiaj, jak co tydzień, koncert. - Chodzi im tylko o to, żeby się dostać do garderoby. Kiedyś je ganiałem. Teraz już nie. Nikt się nie złości, że je przepuszczam.

- Po raz pierwszy poszłam na koncert dwa lata temu - opowiada Marlena. - To było na wakacjach. W czasie Inwazji Mocy. Udało mi się wejść z koleżanką za scenę. Kręciło się już tam sporo dziewczyn. Bałam się. Nie wiedziałam, jak zacząć. Chodziłam tam i z powrotem z jakimiś kanapkami. W końcu zaczepił mnie akustyk i mówi: Mam coś dla ciebie. Pytam co, a on, że to coś wygląda jak Telefunken U47.

- Czyli co?

- No mikrofon - mówi Marlena. - Potem wylądowaliśmy w pakamerze. Tak się wciągnęłam.

Przed dzisiejszym koncertem Marlena dwie godziny spędziła na przygotowaniach. Wymalowała się, zmieniła bawełniane majtki na palmersy, zamiast swetra kusy podkoszulek eksponujący dekolt i biust. Na tyłek wcisnęła skórzane spodnie. Z trudem, bo ostatnio przytyła. Mamie powiedziała, że wróci późno. Zresztą mama się bardzo nie dopytuje.

Na sali ryk, huk i tłok.

Zespołu nie ma jeszcze na scenie. Marlena i Justyna przedzierają się do pierwszych rzędów. Justyna pracuje łokciami. - Odsuń się kobieto - wrzeszczy do jakiejś nastolatki.

Jest kilka metod, żeby po występie złapać muzyka: czatowanie pod motelem, przy wyjściu dla zespołu (jedynie po zdobyciu identyfikatora) albo atak na koncercie.

One chodzą na koncerty.

- Patrz na te laski - pokazuje Marlena. - Każda z nich marzy, żeby potem przespać się z facetem, który biega po scenie. No, w ostateczności porozmawiać. Potem patrzysz, jak wychodzą i mogą sobie co najwyżej poopowiadać o ich spodniach. A ja wiem, że zobaczę majtki.

Zaczyna się koncert.

Krzyczą i piszczą, chociaż o zespole nie wiedzą zbyt wiele. Słuchają każdego rodzaju muzyki (- Z wyjątkiem jazzu i disco-polo - uściśla Justyna), ale nie są fankami żadnej grupy: nie znają dyskografii, tekstów, płyt. Wszystko jedno im, na jaki koncert idą. Byle kapela była znana.

Kiedy występ się kończy, błyskawicznie znikają w tłumie.

Nie mam pojęcia, gdzie są, pewnie już w garderobie.

Marlena i Justyna mają kilka sposobów na rozpoczęcie rozmowy z muzykami. Marlena przedstawia się jako fanka. Kiedy muzycy pytają o szczegóły, ratuje się okrągłymi zdaniami. Próbowała też "na dziennikarkę", ale od razu się połapali, że ich nabiera. Najlepiej od razu zapytać, gdzie nocują - wtedy można na nich czekać pod hotelem.

Wszystko co potem, to improwizacja.

Marlena mówi zdecydowanie "nie" na trójkąty i większe grupy. Tylko tego nie zrobi dla idola.

Panny są do łóżka i do przepierki

Nie wiadomo, kiedy dokładnie narodziło się zjawisko groupies - fanek gotowych na wszystko. Na pewno kluczową rolę odegrała rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych.

Świat dowiedział się o kulisach zjawiska za sprawą The Rolling Stones, grupy znanej z erotycznej inwencji. O swoich groupies śpiewali piosenki. "Stay Cat Blues" opowiada o przygodzie z piętnastolatką, a "Parachute Woman" to relacja z igraszek z wielbicielkami. W roku 1972 powstał opowiadający o zespole i otaczających je fankach film "Cocksucker blues". Ze względu na pornograficzny charakter nigdy nie został publicznie pokazany. Za to na kasetach wideo pojawiły się jego pirackie kopie.

Na Zachodzie zjawisko groupies łączy się z eksplozją muzyki rockowej. W Polsce wyrosło wokół muzyki środka, pioseneczek o wróbelkach i pierwszych randkach.

Największą popularnością wśród groupies z przełomu epoki Gomułki i Gierka cieszył się męski zespół śpiewający liryczne piosenki o miłości. Tabuny dziewczyn brały udział w firmowej zabawie muzyków: gonieniu po hotelowym korytarzu roznegliżowanych panienek.

- Po naszym debiucie na koncercie w Opolu w roku 1969 pojawiły się wokół nas tłumy dziewczyn - opowiada 55-letni dziś Jan Wójcik. - Ja z tego nie korzystałem, bo byłem żonaty i żona jeździła ze mną. Ale chłopcy z kapeli brali te dziewczyny na trasy. Służyły nie tylko do łóżka. Jeszcze do sprzątania i do przepierki. Takie gosposie.

- Przychodziły do nas dziewczyny poniżej piętnastki - wspomina Wójcik.

W tym samym czasie "Filipinka" rozwiązywała problemy trądziku młodzieńczego i wyjaśniała, że od pocałunku nie można zajść w ciążę.

Nie można się opędzić od towaru

- Czy to zjawisko ewoluuje? Tak, chyba tak - mówi Andrzej Stańczyk.

W latach siedemdziesiątych największe wzięcie mieli perkusiści. W latach osiemdziesiątych zastąpili ich gitarzyści. O jednym z nich krążyły opowieści, że został wyjątkowo obdarzony przez naturę. Żaden inny muzyk nie mógł się z nim równać. Informację tę przekazywano sobie w fanklubach.

Po stanie wojennym zaufane groupies wykorzystywano do małych szmugli. Mariola, dziś dorosła kobieta, przemycała z Moskwy złote ruble w maszynce do robienia dymu. Potem szmuglowała kasety i płyty. W zamian jeździła na koncerty w samochodzie grupy, a nie tak jak inne fanki, pociągiem.

Dziś takie rzeczy już się nie zdarzają.

Zmieniły się też same groupies.

Wójcik stwierdza krótko: - Oszalały. Zwyczajnie nie można opędzić się od towaru. Łapie cię taka za rękaw i mówi: byłam striptizerką we Włoszech. Chcesz zobaczyć?

Stańczyk uważa, że to przede wszystkim efekt wejścia na rynek kolorowych pisemek dla młodzieży.

- One je nakręcają. Nie mówię, że bez nich dziewczyny zajęłyby się nauką, pewnie nie. Ale te pisemka kreują nowe zachowania, nowe wzorce - tłumaczy. - W jednym z prasowych wywiadów gitarzysta legendarnej amerykańskiej grupy ZZ Top na pytanie, dlaczego w ogóle zajął się muzyką, odpowiedział: bo blisko do panienek. W Polsce nikt oficjalnie nie wygłosiłby takiego tekstu - uważa Stańczyk.

Sam zresztą też chce się ukryć pod pseudonimem. Stańczyk to nie jest jego prawdziwe nazwisko.

- Najważniejsza zasada obowiązująca w branży to dyskrecja.

Na Ewelinkę pan trafi

Poczta z ostatniego miesiąca Wojciecha Rafalskiego, znanego prezentera telewizyjnego:

- zdjęcie gołej dziewczyny z obciętą głową (nie zmieściła się w kadrze) i wypisanym szminką na ciele numerem telefonu;

- list od 28-letniej panny z Żywca: mam biust nr 1B, ale może wolisz 1A? Mam wzrost 153 - 155 cm, gdyż Bóg nie obdarzył mnie większym;

- list od pani Basi o jej siostrzenicy Ewelince: "Jesteście sobie przeznaczeni. Mogę zaaranżować spotkanie. Choćby pan nie chciał, to pan na Ewelinkę trafi".

- Zjawisko groupies nie dotyczy tylko zespołów rockowych. To samo jest z bluesem, metalem i ludźmi znanymi z telewizji, disco-polo. Każda z tych grup ma swoje groupies - mówi Rafalski.

Pierwsze propozycje Rafalski zaczął otrzymywać pół roku po tym, jak zaczął prowadzić własny program. Fanki zdobyły jego adres i numer telefonu, chociaż jest zastrzeżony.

- Gdy zacząłem jeździć po Polsce jako konferansjer, rozpętało się piekło - mówi.

Współpracuje z agencją, która zleca takie fuchy. Zapowiada koncerty, prowadzi bale, imprezy dla firm. Najczęściej w niedużych miastach i kurortach.

- Wiedziałem, że jest ciśnienie, ale jego skala mnie zaskoczyła. Nie mogłem się uwolnić od dziewczyn i kobiet. Przylepiały się przy śniadaniu, czatowały pod hotelem. Kiedyś w Szczyrku prowadziłem jakąś imprezę dla biznesmenów. Potem biznesmenki sobie popiły i dobijały się do mojego pokoju. Osobna kategoria to lokalne dziennikarki. Przychodzą na wywiady z gołymi biustami, potem chcą dopracować szczegóły w pokoju.

Kiedy się wykręcam, stają się złośliwe. Zwyczajnie wredne - mówi Rafalski.

Zastrzegł sobie w umowie, że organizatorzy mają mu zapewnić taksówkę do Warszawy albo na dworzec. Nie chce nocować w hotelach.

- Nagle łapiesz się na tym, że żyjesz w świecie, o którym nie miałeś pojęcia, a Polska to zupełnie inny kraj niż piszą w gazetach. Przynajmniej od strony obyczajowej. Im mniejsze miasto, tym więcej dziewczyn chce ci wejść do łóżka. Erotyka na wysokim poziomie. W mediach dyskusja o wprowadzeniu wychowania seksualnego do szkół, bo młodzież nie wie, co to seks, a tu nastolatka z małego miasteczka demonstruje ci mistrzowskie panowanie nad mięśniem okrężnym.

Według Rafalskiego gwiazdor ma dwie możliwości: ulec i robić to, czego kobiety od niego oczekują, albo uciekać i narażać się na gniew. Cokolwiek jednak wybierze, i tak się zdemoralizuje. - Złapałem się na tym, że zamiast mówić "dziewczyna", mówiłem "towar".

Wcześniej je myjemy

Dziś w Pałacu Kultury i Nauki koncert Rewelersów.

Marlena nic o nim nie wie i dlatego nie ma jej w garderobie. O występie nie było w mediach, to zamknięta impreza dla pewnej firmy.

Gdyby Marlena wiedziała, przyszłaby na pewno: w rankingu groupies Rewelersi zajmują czołowe miejsce jako jeden z najbardziej przystępnych zespołów.

W środowisku znany jest ich ranking usług erotycznych. Opracowali go w trakcie jednej z tras: kręcenie śmigła - 1 punkt, polerowanie głowicy - 2 punkty, penetracja per vaginam - 3 punkty, teatrzyk brązowe oko - 4 punkty itd. Dla zwycięzcy - profesjonalna panienka z agencji.

W garderobie luz: wódka na stole, gitarzysta przyprowadził ze sobą śliczną Azjatkę i gładzi ją po gołym brzuchu, reszta się przebiera i łazi w slipach.

Rewelersi za nic nie chcą, by wymieniać ich z nazwiska. Boją się żon.

- Raz zabraliśmy dziennikarza na trasę koncertową i tak nas obsmarował, że wykupywaliśmy całe nakłady gazety w naszych miejscowościach - opowiadają.

Rewelersi grają od dziesięciu lat. Od trzech są popularni, dają 20 koncertów miesięcznie. Ich piosenki to najczęściej dowcipny i inteligentny komentarz do polskiej rzeczywistości. Lubią kawały. Na koncercie obwieszczają, pokazując na mnie: "Tu, koło sceny z lewej, stoi nasza czołowa groupie, która od dwóch lat jeździ za nami i świadczy nam usługi erotyczne. Dziś nie było czasu, ale wieczór się jeszcze nie skończył". - Są dwa podstawowe bajery, które serwujemy panienkom - opowiadają. - Pierwszy to szczerość: słuchaj, mam żonę, rodzinę, jestem tu sam, miasto jest zimne, ty jesteś taka miła. I drugi - podpucha: właśnie szukamy dziewczyn do naszego teledysku, na okładkę płyty. Nadajesz się.

- Nie boicie się AIDS?

- Nie. Każdy się jakoś zabezpiecza.

- A jak dziewczyny są brudne, to je wcześniej myjemy - dorzuca menażer.

W notesach mają telefony ulubionych groupies. Obok imion dopisek: telewizja kablowa - żeby się żona nie zorientowała.

Przed koncertem Rewelersi dzwonią do groupies i umawiają się w hotelu. Mają stałe adresy w różnych miastach Polski. Lubią lokalne dziennikarki.

- Korzyść z nich podwójna - tłumaczy menażer. - Najpierw umilają czas, a potem dzwoni się do nich, żeby jakoś zareklamowały kapelę.

Sami już nie wiedzą, ile dziewczyn przeszło przez ich garderobę.

- Pytacie je o wiek?

- Co?

- Lubicie je?

- Co?

- Trudno powiedzieć - zastanawia się menażer Rewelersów. - No nie wiem.

- Nie bierzemy wszystkiego - dodają. - Trafiają się czasem studentki. Towar wchodzi do garderoby i oceniamy. Jak się nie podoba - to przepędzamy, jak w porządku - ustalamy, który się załapuje.

Najważniejsze, to wytresować dziewczyny tak, by znikały, kiedy nie są potrzebne. Karolina chciała raz ruszyć w trasę z pewną grupą. Po nocy w hotelu nie pozwolili jej jednak wsiąść do mikrobusu. Dostała kopniaka. - Innemu dałabym w pysk, ale oni to ktoś inny dla mnie, rozumiesz. Oni mogą sobie na wszystko pozwolić - mówi z namaszczeniem.

Mówię, że się zgrywa, ale Karolina potrząsa głową, że nie.

- Ale po co ci to?

Karolina wybucha: - O rany, bo nie zawsze tak jest. Niektórzy są bardzo fajni. Zagadają, postawią śniadanie. Jeden dla zgrywu przedstawiał mnie w knajpie jako swoją dziewczynę!

Prowincja pełna amatorek

Muzycy dzielą groupies na zawodowe i amatorki.

Zawodowe to takie, które znają reguły. Nie liczą na coś więcej niż seks. Zespoły wymieniają między sobą informacje na ich temat.

Amatorki trafiają do hotelu przypadkiem i wydaje się im, że jedna noc ze znanym muzykiem zmieni w ich życiu wszystko.

Polska prowincja pełna jest porzuconych amatorek.

Anka ma 17 lat i maluje usta na różowo. Uczy się na fryzjerkę. W miasteczku, w którym mieszka, są dwa technika, liceum, motel i fontanna na rynku, pod którą zbiera się młodzież.

W domu kultury, jedynym w całej okolicy, kilka razy w roku odbywają się koncerty rockowe. Po jednym z nich Anka załapała się do motelu z muzykami.

- Wcale nie opowiadałam, że jestem narzeczoną tego basisty - mówi. To jedyne, co chce powiedzieć o całej historii.

Dziewczyny z miasteczka są bardziej otwarte. - Mówiła, że on ma żonę, ale się dla niej rozwodzi, bo się zakochał - donoszą pod fontanną. - I że on pisze listy. Wszystkieśmy jej zazdrościły, co nie?

Najbardziej tego, że będzie za darmo chodziła na koncerty, i pozna ludzi innych niż bywalcy Piastowskiej, lokalnej piwiarni. Że zobaczy coś więcej niż deptak w Kielcach, najbliższym dużym mieście.

Że pójdzie do salonu fryzjerskiego, w którym potrafią zrobić coś więcej niż weselne trwałe na krótkich włosach.

I że jej mąż będzie mówił o bluesie i hip hopie, a nie o tym, czy na pokrycie dachu lepsze są dachówki, czy może eternit.

Tak to sobie wyobrażają.

Po roku zespół wrócił do miasteczka. Dziewczyny czekały, co zrobi Anka. Ale ona nie poszła ani na koncert, ani do motelu. Poszły za to jej koleżanki.

- I się okazało, że wszystko zmyśliła. A jak się jej to w oczy powiedziało, to ona, że nieprawda. Ciągle uważa się za narzeczoną - oburzają się pod fontanną.

Anka chciałaby wyjechać z miasteczka, ale na razie nie ma dokąd. Rozmawiamy przy furtce. Ona cały czas trzyma rękę na klamce, bo rozmowa jej się nie podoba. Grzebie nogą w dziurze w chodniku.

- Tu jest dziura - mówi zrezygnowana.

- Mówisz o miasteczku czy o dziurze w chodniku? - uściślam, ale macha ręką.

- Wszystko jedno.

Dobre dla dziewczynek z Pipidówki

Wydana w roku 1979 rock-opera "Garaż Joego" Franka Zappy opowiada o karierze zespołu, który zaczynał od grania w garażu i dochodzi do sławy. Zappa bez skrępowania opowiada w nim o zjawisku groupies. Jedną z piosenek poświęcił pracownikom technicznym.

- Szansę ma każdy, kto kręci się przy kapeli - mówi Andrzej Stańczyk.

Marlena wylicza: kierowcy, menażerowie, tekściarze, organizatorzy koncertu i techniczni: akustycy, oświetleniowcy.

Podczas trasy koncertowej w roku 1972 Rolling Stonesi podróżowali samolotem DC-7 z wymalowanym na kadłubie wywalonym jęzorem. Na jego pokładzie z entuzjazmu fanek korzystali wszyscy: od muzyków po osobistego lekarza grupy.

- Techniczni to osobna kategoria - mówi Stańczyk.

- Techniczni mają lepszą pozycję wyjściową, bo są na sali, szybciej wypatrzą dziewczyny. Po drugie, to zamknięta grupa, w której obieg informacji jest doskonale zorganizowany. Oni grają z różnymi zespołami, mają przegląd sytuacji - opowiada Stańczyk. - Poza tym są przystępniejsi, nie zadzierają nosa.

Rewelersi trochę się krzywią na takie wywody.

- Techniczni dostają same spady - mówią.

Stańczyk tłumaczy: czasami nie sposób dostać się do zespołu.

- Po ubiegłorocznym koncercie Rolling Stonesów w Chorzowie dziewczyny nie miały szans, by przebić się do muzyków. Wszystko spadło na technicznych. Nocowałem z nimi w hotelu w Sosnowcu. Niektórzy wiedli za sobą po kilka panienek.

W rankingu zawodowych groupies techniczni nie zajmują jednak wysokich miejsc. Liczą się ci, co na scenie, nawet z piątego szeregu.

Justyna uważa, że już przeskoczyła etap akustyków.

- To jest dobre dla dziewczynek z Pipidówki, które wyrwały się z domu - mówi pogardliwie. - Naiwniary, zanim dojdą do wokalisty, to przejdą przez trzy łóżka. Najpierw z ochroniarzem, bo od niego można dostać identyfikator, potem techniczny, menażer, a potem dopiero zespół.

Mieć gołe zdjęcie z idolem

W pokoju Marleny stoi meblościanka, tapczan i biurko. na nic więcej nie ma miejsca.

W biurku Marlena trzyma zdjęcia z idolami: Marlena w pubie uwieszona ramienia muzyka; Marlena w swobodnej pozie z koszulą zadartą do góry prezentuje stanik. Widać, że jest wstawiona.

W szafie na ubrania trzyma zaś majtki idoli - to jej małe hobby. Ma trzy pary: bokserki w pingwiny, w żółwie i zwykłe slipy. Pisze też pamiętnik. Opisuje szczegóły techniczne: jaki członek, gdzie pieprzyk, gdzie tatuaż.

- Nie boisz się, że mama to przeczyta?

Marlena się nie boi.

- Mama ma swoje sprawy - mówi. - Nie zagląda do mojego pokoju.

Co rano jeździ na drugi koniec miasta, żeby opiekować się roczną wnuczką - siostrzenicą Marleny.

Marlena tymczasem chciałaby mieć gołe zdjęcie z idolem, ale wie, że to niemożliwe.

- Oni się boją takich rzeczy - mówi. - Dowodów.

Rewelersów przeraziła kiedyś groupie, która nosiła ze sobą kajet i robiła notatki.

- Przegnaliśmy ją precz - mówi menażer.

W przeciwieństwie do zachodnich kolegów, polscy muzycy nie boją się procesów o molestowanie nieletnich. Nie zdarzył się jeszcze ani jeden taki wypadek.

- Boję się samych dziewczyn - wyznaje Jacek, gitarzysta Wesołych Chłopaków.

Lidera jednego z najstarszych zespołów discopolowych dwie fanki odwiedziły w domu, w którym mieszka z babcią, rodzicami i siostrą. Chciały autograf. Kiedy trafiły do pokoju muzyka, zamknęły drzwi i oświadczyły:

- A teraz cię obie prze...

Nastolatki są nieobliczalne. Nie wystarcza im jedna noc. Odrzucone mszczą się. Wydzwaniają do domów, grożą rozmową z żoną, wystają pod domem.

- Jedna mi oświadczyła, że opisze mojej żonie wszystko, co z nią robiłem. A na dowód, że mówi prawdę, poda szczegóły anatomiczne. Moje - opowiada Jacek. - Dwa tygodnie żyłem w strachu. Latałem do skrzynki i sprawdzałem, czy list już nie przyszedł. W końcu się z nią dogadałem. Nagadałem jej, że jest jedyna i niepowtarzalna.

Nie wszyscy jego koledzy mieli takie szczęście. Dwóch muzyków i kierowca rozwiedli się z powodu groupies. Żony wynajęły detektywów.

Straszna Marta wbija widelec w ramię

Dorota, od pięciu lat żona basisty legendarnego zespołu rockowego (ich przebój był jednym z najdłużej utrzymujących się utworów na liście przebojów Trójki), przez kilka miesięcy jeździła "za mężem" w trasy. Była na 40 koncertach.

- Widziałam te dziewczyny, które się na niego rzucały i widziałam, jak przed nimi uciekał - mówi. Czasami żal jej groupies - zwłaszcza gdy widzi, jak po nocy skradają się do mikrobusu, a muzycy zatrzaskują im drzwi przed nosem.

- Nie jestem zazdrosna. Wiem, że mój stary tego nie robi - kończy Dorota.

Zabieranie w trasy żon i narzeczonych to rzadkość. Rewelersi nigdy tego nie robią.

- Za jedną wokalistką jeździ mąż. Można się uśmiać - mówią.

Dziewczyny czasami kradną sprzęt muzyczny. Próbują też wyciągnąć pieniądze na dziecko. Straszą procesem o ojcostwo, w końcu okaleczeniem siebie lub muzyka.

Rewelersi boją się Marty z Warszawy, 21-letniej byłej studentki zarządzania i bankowości. Wyrzucają ją z koncertów, nie wpuszczają do garderoby. W warszawskim hotelu MDM, gdzie nocowali po występie, ściągnęła im na głowę brygadę antyterrorystyczną. Kiedy nie chcieli wziąć jej do pokoju, urządziła prawdziwą rozróbę na portierni. Tłukła szyby i krzyczała. Portier wezwał policję.

- Ona jest kopnięta - mówi menażer Rewelersów. - Powiedziała, że nam wypali oczy. A kiedy jeden z chłopaków brzydko się do niej odezwał, chwyciła za widelec i wbiła mu w ramię. Wścieka się, że już jej nie chcemy.

- To jest najgorszy rodzaj groupies - mówią Wesołe Chłopaki. - Nie wystarcza im seks, chcą jeszcze wleźć nam w życie.

Jolka, Jolka, kto ty jesteś?

Janusz Bodek, znany tekściarz, ma na swoim koncie kilka przebojów. Pisał o alienacji, o trudnej miłości, o buncie. Napisanie piosenki o groupies nie przyszło mu do głowy. - Piosenka powinna być uniwersalna. Fan musi coś w niej znaleźć - tłumaczy. - Tymczasem zjawisko dotyczy w sumie wąskiej grupy dziewczyn. Wojtek, dajmy na to z technikum mleczarskiego, nie ma o nim pojęcia.

Przez jakiś czas plotkowano, że przebój Budki Suflera "Jolka, Jolka" jest właśnie o groupies.

- To historia dziewczyny, którą przeleciał cały autobus - uważa znany tekściarz.

Na łamach "Gazety Wyborczej" przyjaciel autora przeboju dał jednak inną wykładnię: "Jolka, Jolka" opowiada o prawdziwym romansie, z Jolantą R. - kobietą dojrzałą, matką i żoną.

Marlenie i jej koleżankom opowieść o Jolce bardzo się podoba. Piosenka o nich powinna być w tym samym stylu: spokojna, rzewna, dużo o zachodach słońca.

- Romantyczna - wyrywa się Karolina.

Romantycznie to według Karoliny mało o seksie, a więcej o patrzeniu w oczy.

Marlena widziała w filmie "Matka mojej matki" taką scenę: Janda nuci przebój Czerwonych Gitar "Nikt na świecie nie wie, że się kocham w Ewie" i tłumaczy córce, że to o niej. Chciałaby coś takiego przeżyć.

- Spotykają się gdzieś na trasie i on szaleje z miłości. Do niej - wyobraża sobie Marlena. - A dalej to nie wiem co. Nie mam pomysłu.

 

Warunkiem rozmów była zmiana personaliów bohaterów