Iwona Kienzler

Maria Konopnicka - rozwydrzona bezbożnica

2014

 

(...)

 

Helena Konopnicka, córka

 

O wiele więcej zmartwień przysporzyły Konopnickiej dwie ostatnie córki, zwłaszcza Helena, za sprawą której Maria zdecydowała się na wyjazd z Warszawy. Paradoksalnie o średniej córce poetki, przyczyny zmartwień i problemów dla całej rodziny, zachowało się najmniej informacji. Nie dysponujemy jej zdjęciem ani metryką, nie posiadamy żadnego napisanego przez nią listu, nie zachował się pisany przez Helenę pamiętnik, nie znamy nawet dokładnej daty jej urodzenia. Wszystkie wymienione dokumenty dotyczące tej córki poetki bezpowrotnie zaginęły, nie tyle na skutek zawirowań dziejowych, ile za sprawą wewnętrznej rodzinnej "cenzury", skrupulatnie prowadzonej zarówno przez samą Konopnicką, jak i przez jej pozostałe córki - Zofię oraz Laurę. Nic dziwnego, zawierały bowiem informacje mogące poważnie uszkodzić nieskazitelny wizerunek "troskliwej mateczki", tak starannie budowany przez autorkę Pana Balcera.

W utworze Marii Konopnickiej Jak się dzieci w Bronowie z Rozalią bawiły znajdziemy bardzo czuły opis maleńkiej jeszcze Helenki: "A Helenka tymczasem spała. Ani jej to w głowie, że już słonko weszło, że jaskółki dzieciom śniadanie przyniosły, że Antek fornal dawno po żyto na pole pojechał - śpi a śpi. Kołyseczka bieluchno muślinem przykryta, ani jedna muszka nie trafi do niej. Helenka cała różowa, na czółku aż rosa stoi, tak śpi maleństwo. Czemu nie ma spać, albo jej to źle? Dopiero jak się chłopcy rozruszali i ona budzić się zaczyna. Wyciągnęła jedną rączkę, wyciągnęła drugą, obie różowe, tłuste, obie w piąsteczki ściśnięte, potem otworzyła oczki ciemne i leży cichutko, jakby nigdy nic". Są to chyba jedyne ciepłe słowa, które Konopnicka napisała o swojej średniej córce. Cóż, łatwo jest kochać dziecko, kiedy jest małym, słodkim brzdącem, znacznie trudniej, gdy dorasta i sprawia kłopoty.

Helenka wraz z matką wyjechała do Warszawy w 1878 roku, ale po paru latach matka odesłała córkę do Gusina, do ojca bądź do jego krewnych. Dlaczego? Czyżby już wówczas sprawiała kłopoty? Maria w liście do stryja z lutego 1882 roku usprawiedliwia swoją decyzję następująco: "Helenka tylko nie z nami; dopiero jak Zosia z domu ustąpi wziąć ją będę mogła, bo teraz ledwo, ledwo mogę pracą dni i nocy nieraz wyżywić, odziać i uczyć dalej tę gromadkę". Jednak jeszcze w tym samym roku Helena wróciła do Warszawy, by pod czujnym okiem matki przygotować się do egzaminów. Niestety nie wiadomo, jakie to były egzaminy i czy dziewczyna zdawała do jakiejś szkoły, a jeżeli tak, to z jakim skutkiem. Kiedy w 1883 roku Konopnicka wyruszyła w zagraniczną podróż, w domu zostawiła Stanisława, Tadeusza oraz właśnie Helenę, o czym świadczy wzmianka w liście do Ignacego Wasiłowskiego: "Helcia gospodaruje w domu", ale niedługo potem, matka zdecydowała się odesłać ją do ojca. Wspomina o tym warszawski "opiekun" poetki Antoni Pług w liście do Józefa Kraszewskiego z roku 1887: "[...] jedną córkę wykształciła [Konopnicka - dop. I.K.] już na guwernantkę, drugą posyła na pensję, najstarszego syna umieściła przy fabryce cukrowej, średniego przy laboratorium chemicznym, najmłodszego zaś oddała do szkoły naukowo-rzemieślniczej. Jedna tylko najstarsza córka jej się nie udała, ale ta została przy ojcu, dlatego żeby jej złe usposobienie nie oddziaływało na młodsze siostry". Choć Pług ze średniej córki Konopnickiej zrobił najstarszą, nie ulega wątpliwości, że chodzi o Helenę. Lojalny wobec swej przyjaciółki nie precyzuje, dlaczego uważa Helenkę za "nieudane" dziecko, jak również nie podaje powodu, dla którego miałaby ona wywierać zły wpływ na swe siostry. Możemy się tego jedynie domyślać. W owym czasie dziewczyna zaszła w ciążę i urodziła nieślubne dziecko.

Niestety, nie znamy ani dokładnej daty narodzin dziecka, ani jego płci. Jego babka, Maria Konopnicka, pisała o nim "to dziecko", traktując je z obojętnością, jako niepotrzebny balast, który skomplikował nie tyle życie jej córki, ile całej rodziny, szargając przy okazji dobre imię poetki. Jedyny ślad, na podstawie którego można umiejscowić jego pojawienie się na świecie, znajduje się w liście Marii do Laury, z 7 kwietnia 1890 roku, w którym poetka informuje swoją najmłodszą córkę: "[...] spadł mi na kark ciężar nowych znów opłat za dziecko Hel. i obowiązek dalszego utrzymywania go. Bo kto się nim zajmie? Potem trzeba będzie koniecznie umieścić go na wsi, ale przez parę lat jeszcze płacić wypadnie".

Z listu wynika też, że dziecko jeszcze nie chodzi, z czego można wysnuć wniosek, że urodziło się w 1888 roku, a Helena musiała zajść w ciążę rok wcześniej. Jego ojcem był zapewne niejaki Ostrowski, o czym świadczy inna wzmianka, zamieszczona w liście do Zofii z 18 listopada 1888 roku: "Co do Heleny - są nowiny o niej. Odebrałam przed paroma dniami list od Ostrowskiego, w którym opowiada historię swojej miłości do niej, swoją wiarę w nią i zamiary powzięte z nadzieją zupełnego szczęścia. Tymczasem wszystko to runęło. Przekonał się, że był otumaniony, oszukany, zwiedzony. Żałuje stokrotnie wszystkiego, co zaszło i prosi z największym żalem o przebaczenie. Teraz dopiero widzi jak «szlachetnie» z nim postępowałam. Nie pisze co go rozczarowało i okazało Helenę we właściwym świetle, ale zapewnia, że napisał ten list dlatego, iż uważał to za swój obowiązek i że tego jego spokój wewnętrzny wymagał. Ładny dokument!". Najwyraźniej ojciec dziecka dziękował Konopnickiej za dyskretne wybawienie go z kłopotu, próbując się wytłumaczyć i winą za rozpad związku obarczyć Helenę. Dość typowa sytuacja.

Przebywająca u ojca Helena, zapewne też pozbawiona kontaktu z własnym dzieckiem, musiała bardzo tęsknić zarówno za matką, jak i rodzeństwem. Nie mogąc w inny sposób zmusić Marii do jej odwiedzenia, wpadła na chytry, przewrotny, ale zarazem okrutny plan. Wysłała do Warszawy telegram o alarmującej treści: "Ojciec umierający, konie czekają w Sieradzu. Konopnicki". Maria czym prędzej spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i wraz z Zosią i Jankiem, którzy byli u niej w Warszawie, wyruszyła w drogę by, jak sądziła, pożegnać się na zawsze z Jarosławem. Ponieważ Zofia właśnie miała wyjechać na Ukrainę do państwa Podhorskich, u których już pracowała, wysłała depeszę informującą o całej sytuacji i powiadamiając o późniejszym terminie swojego przyjazdu. Janek sporo ryzykował, bowiem nie miał urlopu i narażał się na utratę pracy. Konopnicka zarzuciła wszystkie artykuły, które musiała napisać na umówiony termin i rodzina ruszyła w drogę. Po trwającej całą dobę podróży Maria wraz z Janem i Zofią zjawili się w Górze, ale ojca nie zastali bynajmniej na marach, ale... spokojnie jedzącego śniadanie z miejscowym proboszczem! Zdziwionej żonie i dzieciom oświadczył, że nie wybiera się na tamten świat, czuje się świetnie i nigdy nie chorował... Cała ta mistyfikacja była dziełem stęsknionej Heleny, która nie mogła się doczekać przyjazdu matki i rodzeństwa. Niestety, jedyne co zyskała, to pogorszenie stosunków z Konopnicką, które i tak były bardzo złe. Maria, relacjonując owo wydarzenie w liście do stryja, podsumowuje całe zamieszanie z goryczą: "Mogę tylko Stryjeczkowi powiedzieć, że z moich sześciorga dzieci mam teraz tylko moich poczciwych chłopaków tudzież moją dobrą Zośkę i równie zacną Lorkę. A że nie śmierć zabrała mi trzecią, Helenę - nad tym boleję". Nie do wiary, jak matka może napisać tak okrutne słowa!

Kiedy Jarosław stracił dzierżawiony majątek w Górze, Konopnicka nie miała innego wyjścia i zabrała "wyrodną" córkę do siebie. Według informacji zawartych w przywołanym już wcześniej liście Pługa, dziewczyna rozpoczęła naukę w pensji Platerówny, by przygotować się do egzaminu nauczycielskiego. Matka chciała zapewne, by poszła w ślady Zofii. Oczywiście, dziecko, jawny dowód niemoralności panny Konopnickiej, zostało na wsi.

Helena początkowo postępowała zgodnie z planem wytyczonym przez matkę i rzeczywiście została nauczycielką, początkując tym samym ciąg kolejnych znacznie poważniejszych problemów. W styczniu 1889 roku straciła intratną posadę na skutek... kradzieży. Tak relacjonuje całe zajście Konopnicka w liście do Zofii: "O Helenie pewno ci Bolek pisał, że była u Państwa Bobrowskich za nauczycielkę, że pobrała im różne rzeczy, a gdy je znaleziono i pani zrobiła jej wymówkę. H. na to: «O, proszę pani, jeżeli mamy uważać na takie drobiazgi, to lepiej się zaraz rozstańmy!» - (Jednym z tych drobiazgów był jakiś duży, kosztowny obrus). No i odeszła od nich, i to jako sama obrażona". Nie był to pierwszy i ostatni wybryk średniej córki Konopnickiej. W jednym z kolejnych listów oburzona Maria opisuje kolejny wyskok Heleny: "H. świeżo kazała się obwozić po Warszawie, potem przyjechała na Frascati, wysiadła z dorożki, kazała czekać i obszedłszy pałac dolną furtką uciekła. Dorożkarzowi zapłacić musiałam 3 ruble, bo stróż widział, kto jechał. Miałamże pozwolić, aby nas po cyrkułach szargano? Ach co za bezwstyd i łotrostwo". To był dopiero początek wybryków Heleny, która zaczęła kraść, była to ewidentna kleptomania.

Matka uznała, że jej córka "dotknięta jest ciężką formą histerii, graniczącą z obłędem", bowiem w owych czasach wszelkie zaburzenia psychiczne u kobiet tłumaczono właśnie histerią. Co gorsza, Helena urządzała publiczne sceny, przed drzwiami mieszkania matki regularnie dostawała ataków do złudzenia przypominających epilepsję, wywołując przy okazji niemały skandal i zbiegowisko lokatorów. Jakby tego było mało, odwiedzała po kolei wszystkich znajomych Konopnickiej, opowiadając, że rodzina pozbawiła ją i jej dziecko środków do życia i błagając o finansowe wsparcie. Potrafiła być przy tym bardzo przekonująca, płakała, rwała włosy z głowy, a nawet padała ludziom do nóg. Wyobraźmy sobie, jaką sensację musiała wywołać w Warszawie informacja, że znana poetka, ubolewająca nad losem biednego ludu, głodzi własną córkę i jej dziecko! Ale to jeszcze nie wszystko. Wkrótce Helena pokazała, że stać ją na wiele więcej. Jej matka, nie radząc sobie zupełnie z sytuacją, chwyciła za pióro, by zrelacjonować wybryki córki mężowi: "Kradła albo spod ręki, albo jak to było u Lewentalów, gdzie przyszedłszy rzuciła się Lewentalowej do nóg, prosząc o ratunek, a kiedy wyszła do męża Hel. chwyciła kosztowną lornetę i jakiś jeszcze cenny drobiazg, albo też, co jej się zawsze dotąd udawało, w taki sposób: szukała pokoju do wynajęcia, jako nauczycielka poszukująca lekcji i rozbudziwszy zajęcie się sobą, tak samem nazwiskiem, jak i szczegółami swego życia, które musiała odpowiednio układać, zdobywała sobie zwykle zaufanie. Zaufanie to trochę potem chłodło na widok ciągłych wizyt męskich, tudzież wybiegania H. wieczorami na miasto. Następnie okradała tych, co ją przyjęli, nie płaciła za mieszkanie, i albo odsyłała ich do mnie, albo też utrzymywała, że musi kraść, aby żyć". Jak widać, Konopnicka bardziej przejmowała się, że wybryki córki zszargają jej dobre imię, niż przyczyną takiego zachowania Heleny. W liście nie ma ani słowa o próbie leczenia córki, ani o szukaniu pomocy dla niej.

W końcu dziewczyna próbowała popełnić samobójstwo. Ku przerażeniu Marii, informację o tym podał "Kurier Poranny" z 25 listopada 1889 roku, pisząc: "Zamach samobójczy. Wczoraj z rana, w domu nr 37, przy ulicy Nowogrodzkiej, 25-letnia Helena Konopnicka, w zamiarze samobójstwa zażyła jakiejś trucizny, co jednak zaraz dostrzeżono i wezwany lekarz udzielił pomocy, a następnie odwieziono ją do szpitala Dzieciątka Jezus". Pisarka nie mogła dopuścić, by cała Warszawa plotkowała na ten temat, użyła więc wszystkich swoich wpływów, aby jakoś sprawę zatuszować i pięć dni później redakcja gazety zamieściła sprostowanie, w którym donosiła, iż cała sprawa była pomyłką, na dowód zamieszczając stosowne oświadczenia dwóch lekarzy ze szpitala Dzieciątka Jezus. Według redaktora piszącego notatkę, plotka o rzekomej próbie samobójczej powstała "[...] na zasadzie własnego listu Heleny Konopnickiej, który będąc sam przez się smutnym objawem nienormalnego stanu umysłowego pacjentki, pomnożył cały szereg poprzednich jej czynów, przynoszących najwyższą krzywdę tak moralnym, jak i materialnym interesom rodziny, osób trzecich oraz samej chorej".

Wspomniany list, napisany przez Helenę, przysporzył kolejnych zmartwień jej matce. W liście bowiem znalazła się wzmianka, jakoby dziewczyna zażyła strychninę "na żądanie matki". Ponieważ list był otwarty i każdy mógł do niego zajrzeć, ktoś "życzliwy" przekazał go policji i do szpitala przyjechał sędzia śledczy, by przesłuchać Helenę i rozpoczęło się śledztwo w sprawie nakłaniania do samobójstwa. Śledztwo co prawda umorzono z braku dowodów, ale Konopnicka bardzo to przeżyła. Bardziej niż próba samobójcza córki martwił ją jednak wywołany tym skandal i kłopoty, w jakie wplątała całą rodzinę. W liście do męża pisze: "[...] zrobić niesłychany skandal dla całej rodziny, znaleźć sposób, żeby w ręce policji dostały się pozostawione przez nią pisemne oskarżenia ludzi obcych, uzyskać dla siebie powszechne współczucie, jako młoda istota schodząca ze świata dla intryg rodziny, i przy tem wszystkiem nie narazić ani na włos swego cennego zdrowia. Gdyby była choć trzy zapałki zeskrobała i połknęła - ale nic. Byłoby to śmieszne, prawda, w takim razie, ale tak - jest do ostateczności podłe". Jak widać, poetka żałowała, że jej córka naprawdę nie odebrała sobie życia...

Sfingowaną próbą samobójczą nieszczęsna Helena raz na zawsze zatrzasnęła przed sobą drzwi do matczynego serca. Konopnicka nie potrafiła okazać dziewczynie ani krzty uczucia, a w listach do Zofii nazywają "ta potwora". Już wcześniej, pisząc o niej nie używała jej pełnego imienia, a tylko skrótu H. lub Hel. Na domiar złego, Helena miała czelność przedłożyć pisane przez siebie pamiętniki w prokuraturze, jako dowód w śledztwie prowadzonym przeciwko jej matce. Rozżalona Konopnicka napisała w liście do męża, że prokurator bardzo się zainteresował owymi pamiętnikami, czemu nie należy się dziwić, bowiem przy okazji miał wgląd w życie rodzinne bodaj najsłynniejszej mieszkanki ówczesnej Warszawy...

Maria postanowiła publicznie odciąć się od wyrodnej córki i próbowała nakłonić do tego swego męża, pisząc do niego w styczniu 1890 roku: "Należy się to godności nazwiska, jakie noszę, aby z niego zrzucić tę plamę, to raz; a po wtóre należy się to i ludziom krzywdzonym ciągle przez H., o której nie będąc uprzedzeni przyjmują ją w dobrej wierze do swoich domów. Wszyscy poważni i życzliwi mi ludzie krok ten uważają za niezbędny [...]. Odpowiedzialności żadnej nie ma się co lękać, gdyż kleptomania Hel. została stwierdzona przez lekarzy, powołanych w sprawie ostatniej o różne kradzieże. Nieraz zupełnie biedne rodziny padają ofiarą. Obowiązkiem jest naszym przestrzec tych, których właśnie samo nazwisko Hel. usposabia do zaufania [...]. Choćby nie o mnie szło, to chodzi tu o Lorkę i o Zosię; trzeba okazać jawnie, że rodzina wyrzeka się wszelkiej solidarności z H. i nic z nią wspólnego nie ma". Jarosław stanowczo odmówił podpisania przesłanego oświadczenia. W przeciwieństwie do swojej żony kochał córkę, a podczas jej pobytu u siebie zżył się z nią bardzo. Z drugiej jednak strony niczym nie ryzykował; był zupełnym bankrutem i ewentualne zobowiązania Heleny oraz odszkodowania za jej czyny i tak płaciłaby jego małżonka.

Być może taka obojętność okazywana córce przez Marię wynikała także z lekarskich wskazań, bowiem w owych czasach za jedną z metod leczenia histerii, o którą podejrzewano Helenę, było odsunięcie chorego od najbliższej rodziny i jego najbliższych przyjaciół. Nieszczęsna dziewczyna tymczasem wciąż żebrała o matczyną miłość, robiła wszystko, by zwrócić na siebie uwagę matki. Pisała do niej listy, ale Konopnicka darła nie czytając lub odsyłając do nadawcy. W końcu Helena posunęła się nawet do groźby zabójstwa, by móc zostać przy matce. Pewnego dnia wdarła się do mieszkania Konopnickiej oświadczając, że "się stąd nie ruszy, bo tu mieszka matka, więc i ona być powinna". Poetka bynajmniej nie miała zamiaru pozwolić Helenie zostać i w końcu wezwała stróża, by wyprowadził dziewczynę z mieszkania. Wówczas córka Konopnickiej sięgnęła do kieszeni, sugerując, że ma w niej schowany rewolwer i zrobi z niego właściwy użytek. Jej matka wezwała policję...

Wcześniej jeszcze Maria próbowała umieścić córkę w szpitalu, podejrzewając u niej chorobę psychiczną. Napisała w tym celu list do dalekiej znajomej, Wilhelminy Zyndram-Kościałkowskiej z prośbą o załatwienie miejsca dla "chorej osoby" w szpitalu specjalistycznym. Poetka prosiła o protekcję, bowiem na jedno miejsce przypadało aż dziesięć kandydatek... Tymczasem sprawa Heleny nabrała poważnego obrotu, wszczęto bowiem przeciwko niej śledztwo i dziewczynie groziła sprawa sądowa, a być może i pobyt w więzieniu lub zsyłka na Sybir. Tego było dla Konopnickiej stanowczo za wiele, pomimo że jej najbliżsi znajomi i przyjaciele starali się zachować jak najdalej posuniętą dyskrecję, poczuła się skompromitowana i zaszczuta. Postanowiła opuścić Warszawę, by schronić się przed "skandalicznymi napaściami" Heleny i raz na zawsze odciąć się od niej. I to właśnie był prawdziwy powód decyzji o wyjeździe... Początkowo wyjechała na krótko, do Jana, ale potem zdecydowała się opuścić miasto na dobre. Potem niejednokrotnie wspominała, że nie opuściła Warszawy dobrowolnie, ale została z niej "wygnana". Przyczyną owego "wygnania" było oczywiście skandaliczne zachowanie Heleny oraz związana z nim dosłowna lawina plotek, która dosięgła pisarkę już w czasie jej pobytu w Krakowie.

Kiedy Konopnicka opuściła mieszkanie na Frascati, Helena nadal tam przychodziła, nie mogąc uwierzyć, że matka ją porzuciła. Wieści o bezustannych odwiedzinach córki przekonały ostatecznie Marię do definitywnego wyjazdu z kraju. Tymczasem w styczniu i lutym 1890 roku toczyły się przeciwko Helenie rozprawy sądowe, które odbiły się głośnym echem po całej Warszawie. Adwokat i przyjaciel Konopnickiej, Meyet, tak pisze o tym w liście do Orzeszkowej: "Wczoraj stawałem na świadka w sprawie Heleny Konopnickiej oskarżonej o szereg kradzieży. Jest nieszczęśliwe położenie z tą dziewczyną. Wszystkie kradzieże były popełnione z takim rozmysłem i zręcznością, że niepodobna pomyśleć, ażeby to czyniła osoba mająca jakiekolwiek zboczenie umysłowe. Z drugiej znowu strony, wiele pobudek i faktów wytłumaczyć sobie niepodobna. Lekarze o jej stanie nie mogą wyrobić sobie prawdziwego, a co ważniejsze, naukowego pojęcia. Położenie zresztą jest bez wyjścia. Jeżeli orzekną, że jest zdrowa, pojedzie na Syberię, jako szlachcianka, jeżeli ją uwolnią jako wariatkę, nazajutrz po wypuszczeniu z więzienia będzie kradła na nowo. Przytułku ani szpitala dla tego rodzaju chorych u nas przynajmniej nie ma, tak jak brak wielu równie ważnych rzeczy". Konopnicka była wyraźnie zadowolona, że jej córka stanęła przed sądem. W liście do Zofii pisała: "Ach może się to skończy teraz jak sąd uzna ją za niepoczytalną, no to i ubezwłasnowolni ją jednocześnie zapewne i może będzie można umieścić ją gdzieś i płacić za nią i mieć spokój nareszcie".

Ostatecznie sprawa zakończyła się po myśli Marii - jedenastu biegłych uznało, iż cechująca jej córkę "[...] skłonność do kradzieży to objaw zewnętrzny zboczenia sfery psychicznej, wskutek braku poczucia moralnego; jest to następstwo choroby umysłowej" i Helenę uznano za chorą umysłowo, wysyłając do przytułku dla nieuleczalnie chorych w Górze Kalwarii, ku wyraźnemu niezadowoleniu jej matki. Konopnicka w liście do Zofii skarżyła się, że "tam dozór mały i przewidywać można, że znów ucieknie i zacznie broić po swojemu. Takie rzeczy nie miewają innego końca nad wysiedlenie gdzieś daleko". Przewidywania poetki sprawdziły się i Helena rzeczywiście wydostała się z zakładu, wróciła do Warszawy, gdzie, już pod nieobecność matki, wywołała ciąg kolejnych awantur i skandali. Z korespondencji wynika, że zajął się nią Jan, aczkolwiek dalszych losów średniej córki Konopnickiej właściwie nie można odtworzyć. Wiadomo, że przebywała w Tworkach, ale nie mogła tam trafić przed końcem 1891 roku, bowiem dopiero wówczas otwarto zakład, jednak wyszła stamtąd już w marcu następnego roku, ku strapieniu Konopnickiej. Później, chyba za sprawą Jana, udało się załatwić dla niej miejsce w instytucji kościelnej, zakładzie prowadzonym przez siostry miłosierdzia w Kutnie. Potem przez dłuższy okres Maria nie wspomina o córce w żadnym z listów, a pierwsza wzmianka o Helenie pojawiła się dopiero w 1903 roku, w liście do Jana, z którym naradzała się w kwestii oddania dziewczyny do zakładu w Drewnicy. Tymczasem jej syn, Jan, użalił się nad losem siostry tułającej się po kolejnych instytucjach i chciał, by zamieszkała u niego, co bardzo nie podobało się jego matce, która usilnie namawiała go do oddania Heleny do Drewnicy, co w końcu udało się załatwić. Dalsze losy "wyrodnej córki" poetki okryte są tajemnicą. Nie wiadomo ani kiedy i jak zmarła, ani jakie były losy jej dziecka.

Sama Konopnicka "wykreśliła" Helenę z grona swych dzieci. W zachowanej korespondencji z późniejszego okresu poetka ani razu nie wspomina o niej, a kiedy napomina swoje dziecko, by utrzymywało kontakty z rodzeństwem, ani razu nie pisze o nieszczęsnej Helenie. Cóż, jak stwierdziła Grochola, niełatwo było być dzieckiem, a zwłaszcza córką, Konopnickiej...