WPROST - nr 40/2008
Dariusz Baliszewski
Dlaczego bohaterski dowódca i obrońca
Modlina, generał Wiktor Thommée, nigdy po wrześniu 1939 r. nie podał ręki
bohaterskiemu dowódcy i obrońcy Warszawy, generałowi Juliuszowi Rómmlowi?
Byli równolatkami, obaj pochodzili z armii rosyjskiej, obaj mniej więcej w
tym samym czasie otrzymali szlify generalskie i obaj we wrześniu 1939 r.
dowodzili tą samą Armią Łódź. Tyle że gen. Rómmel po pierwszym
bombardowaniu 7 września opuścił swoje stanowisko dowodzenia i wyjechał do
Warszawy. A gen. Thommée pozbierał rozrzucone i porzucone wojsko i w ciężkich
bojach doprowadził je do Modlina, by od 12 do 29 września bohatersko bronić
twierdzy. Podobno, gdy kapitulował, gdzieś w Skierkach, na podmodlińskiej
szosie, pozwolił sobie nie podać ręki także niemieckim oficerom, co Niemcy
odnotowali jako świadectwo braku rycerskich manier u Polaków.
Bohater z nadania Po wojnie obaj generałowie wrócili do kraju,
przy czym gen. Thommée został dozorcą domu gdzieś na Wybrzeżu, a gen. Rómmel
- doradcą marszałka Roli-Żymierskiego do spraw szkolenia. I wtedy też obwołano go legendarnym,
bohaterskim dowódcą obrony Warszawy. Tyle że tak naprawdę dowódcą obrony
Warszawy był od 3 do 27 września generał Walerian Czuma, "skromny, cichy i
prostolinijny" - jak go charakteryzuje Zbigniew Mierzwiński. Problemem
gen. Czumy, napisał po latach prof. Paweł Wieczorkiewicz, pewnie najuczciwszy
badacz września, było nie to, że zlecono mu obronę Warszawy, nie pozostawiając
w stolicy koniecznej broni, bo broń zdołali ze Starzyńskim gdzieś zdobyć, a
nawet nie Niemcy, bo z nimi nauczyli się skutecznie walczyć, ale największym
problemem stał się gen. Juliusz Rómmel. Historycy są w zasadzie zgodni co do tego, że gen. Rómmel odegrał w
Warszawie fatalną rolę. Jak wynika choćby z meldunków płk. Leopolda
Okulickiego do naczelnego dowództwa, Rómmel jest obwiniany o nieudzielenie
pomocy wojskom generałów Kutrzeby i Bortnowskiego przebijającym się do
Warszawy. Podobnie jak nie udzielił pomocy swojej własnej Armii Łódź,
skierowanej na Warszawę przez gen. Thommée. Generał Michał
Tokarzewski-Karaszewicz, który zdołał się przebić do oblężonego miasta,
po rozmowie z prezydentem Starzyńskim zapisał w swoich notatkach jednoznaczną
krytykę Rómmla, oskarżanego o tendencje kapitulanckie. Wszystko wskazuje na
to, co sugeruje Daniel Bargiełowski, że gen. Juliusz Rómmel we wrześniu 1939
roku był zdecydowany odegrać rolę polskiego marszałka Philippe'a Pétaina. Polski Pétain 17 września 1939 r. od rana płonął Zamek Królewski
w Warszawie, trafiony niemieckim bombami. "Zamek, potrzaskany granatami, z
zawalonym miedzianym dachem, palił się okropnym, czarnym słupem dymu, bijącym
w niebo, jak sama rozpacz" - zapisał w swym wrześniowym dzienniku szef
propagandy dowództwa obrony Warszawy płk Wacław Lipiński. Jak się jednak
miało okazać, owa "sama rozpacz" dopiero była przed nimi. Tego dnia radio
podało wiadomość o przekroczeniu przez bolszewików polskiej granicy i
zajmowaniu wschodnich ziem Rzeczypospolitej. O godz. 18.20 w ręce płk. Lipińskiego
trafiła depesza, którą gen. Rómmel nakazał wysłać przez radio do Wacława
Grzybowskiego, ambasadora RP w Moskwie. "Nakazałem wojska sowieckie wkraczające
w granice Polski traktować jako wojska sprzymierzone" - napisał w depeszy.
Pod depeszą dopisano: "Prosimy wszystkich, którzy tę wiadomość usłyszą,
zakomunikować ją najbliższej władzy wojskowej polskiej". Płk Lipiński, co oczywiste, natychmiast
wstrzymał wysłanie depeszy. Na pytanie skierowane do dowództwa armii: "Co
to wszystko ma znaczyć i od kiedy to dowódca armii decyduje o sprawach wojny i
pokoju?!" od pułkowników Arciszewskiego i Pragłowskiego otrzymał wyjaśnienie,
że "ponieważ nie ma rządu, bo uciekł z kraju, a Moskale zajmują wschód,
trzeba stworzyć rząd, który by Polskę reprezentował i prowadził wojnę z
jednym tylko przeciwnikiem. Właśnie rząd taki w Warszawie się tworzy".
Historyk Jerzy Łojek, który próbował zbadać te tajemnicze zdarzenia, w swej
pomnikowej pracy o agresji 17 września 1939 r. zapisał, że "już o godzinie
10 dnia 17 września
(a więc na wiele godzin przed nadaniem przez Naczelne Dowództwo w Kołomyi
"dyrektywy ogólnej" w sprawie niestawiania oporu Armii Czerwonej) wysłannik
dowodzącego obroną Warszawy gen. Rómmla odbył konferencję z... jednym z członków
ambasady ZSSR, a na podstawie oświadczeń tegoż dyplomaty gen. Rómmel wydał
rozkaz do wojsk polskich (jak się wydaje - wszystkich), by nie bić się z
bolszewikami". Profesor Jerzy Łojek nie miał najmniejszych wątpliwości,
że "Juliusz Rómmel dopuścił się ogromnego występku przeciwko swoim obowiązkom
żołnierza i obywatela RP, zasługując na stanięcie przed sądem wojskowym i
najsurowszy wymiar kary - do czego niestety nigdy nie doszło". Sam gen.
Rómmel, który nigdy nie ukrywał, że w sowieckim "nożu w plecy" nie
widział aktu wrogiego, stwierdził: "Raczej widzę w nim zamaskowany manewr
przyszłego sprzymierzeńca, który swoim wystąpieniem chce ubezpieczyć przed
Niemcami duże połacie naszego kraju". W swoich wspomnieniach Rómmel ujawnił
informacje uzyskane przez jego trzech wysłanników (płk. Piaseckiego oraz
majorów Wernica i Młoszewskiego) od jakiegoś nieznanego z nazwiska urzędnika
ambasady sowieckiej w Warszawie. "Osobiście wyraził pogląd, że Polska nie
ma powodów obawiać się ZSRR i że jego zdaniem akcja rządu radzieckiego w żadnym
wypadku nie jest przejawem wrogości w stosunku do Polski (...) W końcu zapytał,
czy wiadomy jest nam fakt, że marszałek Śmigły Rydz nie jest już wodzem
naczelnym, a jest nim gen. Sikorski, i że cały nasz rząd przeszedł granicę
rumuńską, a z nim razem też marszałek Śmigły. Na pytanie moich oficerów o
źródło tych wiadomości, pracownik ambasady dał odpowiedź wymijającą"
- notował Rómmel. Jeśli gen. Rómmel w tej sprawie nie mija się z prawdą,
to mamy niepojętą zagadkę. Skąd Sowieci na kilkanaście godzin przed
przekroczeniem rumuńskiej granicy wiedzieli, że marszałek Rydz-Śmigły
jednak ją przekroczy, skoro on sam wahał się do ostatniej chwili? I skąd
mogli wiedzieć na dwa tygodnie przed zdarzeniem, że to gen. Sikorski 30 września
stanie na czele rządu i wojska polskiego? Niepodzielny honor Jak wiadomo, w oblężonej Warszawie do zamachu
stanu nie doszło. Czarną nocą, jak pisze Lipiński, przy Rakowieckiej w
sztabie gen. Rómmla doszło do tajemniczego, dramatycznego posiedzenia niedoszłego
gabinetu. Zabrał głos przewidywany na ministerstwo spraw wewnętrznych Starzyński,
który, "klnąc strasznie", przedstawiał generałowi "niemożność
decydowania przez niego spraw polityki zagranicznej państwa bez porozumienia z
rządem, który mógł tymczasem inną powziąć decyzję. Powstanie
anarchia". Głos zabrał także płk Lipiński, który wyjaśniał: "Obawy,
że Niemcy stworzą rząd, są nieistotne. Obowiązkiem natomiast jest bić się
z każdym wrogiem, który na nas idzie, nie zaś decydować, kto jest
sojusznikiem, a kto wrogiem". Kiedy płk Arciszewski próbował replikować,
że "honor nakazuje nam bić się z Niemcami, a z dwoma naraz bić się nie możemy,
więc jednego musimy uznać za sprzymierzeńca, panie pułkowniku - skoczyłem
na niego - zanotował Lipiński. - Honor, to nie kiełbasa, nie jest
podzielny, honor jest tylko jeden!". Chwilę potem odbyło się posiedzenie. Nie
nowego rządu na czele z gen. Rómmlem jako premierem i ministrem spraw
wojskowych, ministrami Lubomirskim, Zarembą, Niedziałkowskim, Ewertem, księdzem
Kaczyńskim i Krahelskim, lecz Komitetu Obywatelskiego - ciała doradczego o
nigdy niesprecyzowanych kompetencjach i uprawnieniach. O potrzebie nowego zamachu stanu nikt więcej nie
wspominał, choć próbowano jeszcze przekonywać prezydenta Starzyńskiego, że
w nowej sytuacji gen. Rómmel powinien otrzymać pełnomocnictwa dyktatorskie.
Ale na to już nikt nie miał ochoty. Tak zakończyła się jedna z
najdziwniejszych i najmniej jasnych prób przejęcia władzy w polskiej historii
najnowszej. O tym, że to się naprawdę zdarzyło, świadczy wiele depesz Rómmla
do naczelnego dowództwa z żądaniem pełnomocnictw politycznych. Pozostały
bez odpowiedzi zapewne także z tego powodu, że naczelnego dowództwa już nie
było. Ale być może Śmigły, Sławoj i Beck, nawet przekraczając granicę,
nie potrafili sobie wyobrazić prosowieckiego rządu polskiego z niepokonanym
generałem Rómmlem na czele. Generał Rómmel pytany po latach, dlaczego we
wspomnieniach nie poświęcił tej sprawie nawet drobnej wzmianki, odpowiedział
krótko i po żołniersku - jak zapisał jego apologeta płk Jan Ciałowicz
- "nie przywiązywałem nigdy nawet najmniejszej wagi do tego nonsensownego
pomysłu (...) i wolałem o tej tragigrotesce nie wspominać". W tej
sytuacji, kiedy bohater milczy lub kłamie, historyk ma obowiązek publicznie
odnotować fakt jawnej zdrady, której się dopuścił gen. Juliusz Rómmel
"bohaterski dowódca obrony Warszawy we wrześniu
1939 r." wobec ojczyzny, wobec swoich żołnierzy.