Gazeta Wyborcza - 13-02-2004


Jerzy Jarniewicz

Nie strzelajcie do poetów



Tak jak każdy może zostać idolem, tak każdy może stać się poetą slamowym - w obu przypadkach decyduje głos ludu - Jerzy Jarniewicz broni poezji przez slamem




Slam stał się faktem. Należy mu przyklasnąć jako ciekawej inicjatywie z pogranicza kultury i rozrywki, odświeżającej zaśniedziałe już nieco życie klubowo-literackie. Ta "poezja nowej ery", jak nazwał slam Igor Stokfiszewski, nie jest jednak tak niewinna, jak mogłoby wynikać z jego entuzjastycznego tekstu ("GW", 09.02.br.).

Nie brakuje tej poezji seksapilu, doceniam jej atuty. Cieszę się, że slam rozbija śmiertelną powagę ortodoksji, wprowadza do poezji ducha happeningu, zacierając granicę między twórcą a odbiorcą, przekraczając podziały na literaturę, muzykę i teatr, otwierając wiersz na wymiar improwizacji i efemeryczności, który komplikuje pokutujące do dzisiaj, choć nie zawsze wyrażane wprost, przekonanie o ponadczasowym, a więc sakralnym poniekąd charakterze dzieła. Kłopot w tym, że to wszystko robiono już wcześniej. Wyzwalaniem poezji z kiełzna książki zajmowali się twórcy z najróżniejszych parafii, dość wymienić futurystów i dadaistów, Dylana Thomasa i Allena Ginsberga, poetów liverpoolskich i rapujących poetów, takich jak Benjamin Zephaniah. No i wreszcie Świetlicki. Marcin Świetlicki.

Poezja z "Idola"

To nie slam wyprowadził w Ameryce poezję z akademickich gett. Istnieje oczywiście pisarstwo akademickie, ale trudno o bardziej zdemokratyzowaną twórczość niż współczesna poezja amerykańska. To poezja żywego, potocznego języka i rozpoznawalnej codzienności, zakorzenionej w "tu i teraz". To także niezliczone, otwarte dla wszystkich kursy kreatywnego pisania, setki magazynów poetyckich, festiwali i konkursów, całodniowe mityngi poetyckie w parkach, pubach, szkołach, na dworcach kolejowych i stadionach. Slam pod tym względem niczego nowego nie wnosi. Z drugiej strony wahałbym się przed uznaniem za forpocztę slamu wspomnianych przez Stokfiszewskiego beatników i nowojorczyków, gdyż nie próbowali oni przebijać się do masowej widowni: były to świadomie niszowe nurty i stosunkowo zamknięte środowiska. Z tego powodu, jak sądzę, twórca slamu Mark Smith z przekąsem wypowiada się o jednych i drugich, pomawiając ich o pięknoduchostwo i elitaryzm.

Slam poetry tym różni się od dotychczasowych nurtów poezji, odrzucających książkę i "wchodzących w przestrzeń publiczną", że jest efektem działania tych samych potrzeb i mechanizmów, które wyprodukowały telewizyjnego "Idola". Tak jak każdy może zostać idolem, tak każdy może stać się poetą slamowym - w obu przypadkach decyduje głos ludu. Tak jak w "Idolu" nie liczy się talent wokalny, ale osobowość i umiejętność zdobywania publiczności, tak w slamie nie jest istotna znajomość poetyckiego warsztatu, ale "charyzma i umiejętność sprzedania towaru". Tak jak w "Idolu" zawodnik może zaprezentować się tylko w jednym, nieprzekraczającym trzech minut utworze, tak w slamie każdy poeta musi zmieścić się w przypisanym mu demokratycznie czasie.

Kompleks Kopciuszka

Fascynacja slamem mówi nam coś ciekawego o kondycji dzisiejszej poezji, ujawniając kompleks Kopciuszka niedający spokoju niektórym poetom, którzy pod naporem kultury masowej czują się artystami podlejszego sortu. Marzy im się status gwiazdy, rozpoznawalnej na ulicy, spoglądającej z okładek kolorowych pism, odbierającej w błyskach kamer Oscary i Globy, Grammy i olimpijskie medale. Wzorcem dla poetów nie są już inni pisarze, ale gwiazdorzy filmu, telewizji i rocka, znani i podziwiani przez wielomilionowe rzesze fanów. Wobec takiej publiczności poeta, którego tomiki sprzedają się w 200 egzemplarzach, czuje, że jest jakimś atawizmem, niczym kość ogonowa, potrzebującym usprawiedliwienia dla swojej egzystencji. Wstydzi się tych 200 czytelników. A z czasem rodzi się w nim podejrzenie, że został zwyczajnie wykolegowany: film, telewizja i muzyka już dawno zatarły granicę między kulturą i przemysłem rozrywkowym, stając się trampoliną do medialnych karier, a frajerskiej poezji, która z rozrywką mało komu się kojarzy, zostały ochłapy ze stołu.

Dla przeciętnego konsumenta kultury poeta nie ma twarzy - kto rozpozna na zdjęciu Celana czy Kawafisa? Tej anonimowości, tak rażąco niesprawiedliwej, poeta znieść nie może, bo wie, że "być w kulturze" znaczy dzisiaj "być gwiazdą", a gwiazdami stają się już nie tylko aktorzy, politycy i sportowcy, ale też chirurdzy, psycholodzy, językoznawcy, dziennikarze, meteorolodzy. Pora, by doszlusowali poeci.

Ucieczka przed czasem

O ile listy przebojów powstają co tydzień, o tyle hierarchie literackie tworzą się z mozołem przez długie lata; poeta żyje więc w bolesnym zawieszeniu, niepewny swojej wartości. Tej niepewności - grafoman ze mnie czy geniusz? - nie rozwieją listy bestsellerów, bo nie trafiają na nie książki poetyckie; nie rozwieje sława medialna, bo media wolą prezenterów telewizyjnych i członków komisji śledczej. Tymczasem slam daje poetom natychmiastową i jednoznaczną gratyfikację. Zamiast czekać w niepewności na osąd przyszłych pokoleń, poeta uczestniczący w slamie już wie, że jest lepszy (lub gorszy) od kolegi po fachu, bo taki jest niepodważalny wyrok ludu. I nie ma co spierać się o sposób rozumienia dykcji poetyckiej czy żywotność sestyny.

Igor Stokfiszewski nie wspomniał o pewnym aspekcie slamu, który mnie wydaje się najbardziej niepokojący. Spotkania slamowe, które widziałem w Stanach Zjednoczonych, to tak naprawdę mecze bokserskie - imprezy oparte na rywalizacji sportowej. Najpierw mamy eliminacje, potem finałową walkę, po której ogłasza się wynik, zawodnik zostaje czempionem, wchodzi do ligi mistrzów, by na kolejnym mityngu bronić mistrzowskiego tytułu. W tego typu imprezach panuje filozofia, że aby być dobrym, trzeba być lepszym od konkurenta. Przyjemność wygrania slamu, to nie tyle satysfakcja z uznania publiczności, ile radość ze znokautowania konkurenta - w slamie odzywa się więc wysublimowany instynkt walki, doskonale odpowiadający dzisiejszym czasom, które premiują osobowości asertywne, przedsiębiorcze i rywalizacyjne. Sprzeczne jest to z moim rozumieniem literatury jako spotkania wielu równoprawnych głosów, jako niekończącego się dialogu, któremu pośpiech może tylko zaszkodzić.

Slam to wykwit kultury niecierpliwości, w którym widzę potrzebę natychmiastowego spełnienia i wyraźnych jednoznacznych hierarchii. W poezji jednak, nieustannie poddawanej próbie czasu, natychmiastowych i jednoznacznych ocen (na szczęście) nie ma. Slam ucieka przed próbą czasu. Bo slam, czyli poezja natychmiastowego spełnienia, jest ucieczką przed czasem. Stawia go to niebezpiecznie blisko takich zjawisk współczesnej kultury jak telewizyjny "Idol", prozac, boys bandy czy gabinety odnowy biologicznej.






WARSZAWKA !!!