Gazeta Wyborcza - 19/09/2005

 

MCKARIERA 

 

KATARZYNA SURMIAK-DOMAŃSKA

Jestem z wyższej półki

 

Profesor: To typowa ofiara przyspieszenia

Ofiara: Mam za sobą 13 zabiegów chirurgicznych twarzy i na tym jadę

Maciej Kolinka.

Wiek: 25 lat.

Wykształcenie: dziennikarstwo multimedialne (licencjat) i pedagogika edukacji humanistycznej (magisterium) w Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi.

Zawód: ciekawy człowiek.

Wypowiedział wojnę starzeniu się. - Prasa kolorowa nadała mi przydomek polski Michael Jackson. Mam za sobą 13 zabiegów chirurgicznych twarzy. I na tym jadę - tłumaczy mi w biegu.

Rozmawiamy w czasie szybkiego marszu z Piotrkowskiej do jego domu, gdzie czekają kropelki do nosa, których zapomniał wziąć ze sobą, a bez których za chwilę się udusi.

Mieszka w Łodzi, w starej kamienicy, w dwupokojowym mieszkaniu, z mamą, czwórką kotów, yorkiem Wiktorem i kilkoma rybkami.

Na widok mijanego zakładu kosmetyczno-fryzjerskiego, a następnie optycznego, gdzie kupuje się kolorowe soczewki do oczu:

- To wszystko ludzie, którzy pracują na mój wizerunek. Cała machina. Ludzie, którzy zarabiają dzięki mnie.

- Przepraszam, ale czy to prawda, że jest pan transseksualistą?

- Nie! Broń Boże... Co za pomysł?

- Tak wyczytałam gdzieś w internecie.

- Czego to ludzie nie wypisują... Ale z drugiej strony gorzej, gdyby nic nie pisali.

Prawdziwy Michael Jackson po pierwszych operacjach plastycznych wyglądał ślicznie, po późniejszych okropnie. U Macieja odwrotnie. Dziś jest super. Początki były jednak straszne.

Ojciec

- Chyba najlepiej byłoby tak, gdybym ja pani opowiedział wszystko od samego początku. Dobrze?

- Dobrze.

- Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Tata był dziennikarzem, kierowcą rajdowym i oficerem milicji. Został internowany w stanie wojennym za zakładanie w milicji związków zawodowych. Przez nasz dom przewijało się bardzo dużo znanych osób ze świata biznesu, sportu, estrady - ludzi sukcesu.

Tata był bardzo dobrym człowiekiem. Wiele razy dostał po tyłku za to, że pomagał ludziom i zwierzętom. Nigdy nie przeszedł po deszczu chodnikiem, jak leżała dżdżownica. On się musiał zatrzymać, podnieść ją i przenieść w bezpieczne miejsce, na trawnik.

W szkole byłem szykanowany. Nauczycielka potrafiła mnie posadzić na środku klasy i przy wszystkich zadawała pytania: ile twój ojciec zarabia, dlaczego masz takie ubrania? Inni rodzice mieli pretensje do mojej mamy, że jem banany na przerwach. No, kurczę, straszne to były czasy.

Potem tata zachorował na raka. Choroba pochłonęła majątek. Wszystko musieliśmy wyprzedać. Znajomi dziennikarze zaproponowali mi, żebym poprosił o pieniądze w radiu. Nie chciałem żebrać, ale to był jedyny ratunek. Wtedy przekonałem się, jaką siłę mają media. Pieniądze się pojawiły, niestety było za późno. Tata zmarł.

Zostaliśmy sami. Gdy skończyły się pieniądze, dawni przyjaciele odsunęli się od nas. Miałem 14 lat. Powiedziałem sobie: albo odzyskamy ten status, który mieliśmy, albo tragedia. Wstąpiłem do znanej firmy kosmetycznej działającej podobnie do Amwaya i tak dobrze sprzedawałem ich produkty, że w wieku 15 lat miałem pod sobą 55 ludzi. Każdego z nich umiałem zarazić żądzą zarabiania. Rok później miałem swój pierwszy telefon komórkowy i ciągle odbierałem go, kiedy dzwonił na lekcjach. Nie mogłem go wyłączyć, bo przecież ciągle ktoś mnie potrzebował.

Od dziesięciu lat nie proszę mamy o pieniądze. Myślę, że tata może być ze mnie dumny.

Nos

Maciej: - To był koszmar. Blokada psychiczna. Nie wiem, po kim odziedziczyłem takie szkaradzieństwo. Już jako dziecko zrozumiałem, że jedynym rozwiązaniem będzie skalpel.

Mama Macieja, ładna 50-latka (bez operacji), częstuje herbatą i jagodziankami: - Nos miał po mnie. Inne matki marzą o tym, żeby ich dziecko urodziło się zdrowe, tłuściutkie. Ja, gdy tylko się urodził, najpierw spojrzałam na nos... Maciek chciał się operować, już gdy miał 14 lat. Błagałam, żeby poczekał. Wtedy chirurgia plastyczna u nas raczkowała.

Maciej: - Poczekałem do 18. roku życia. Pokazałem lekarzowi jedno z wcześniejszych zdjęć Michaela Ja- cksona: prosty, wąski, delikatnie zadarty nos. Lekarz powiedział: daj mi te pieniądze do ręki, ja ci to zrobię taniej prywatnie. Nie udało się.

Mama: - Pielęgniarka niosła go ulicą na plecach, był prawie nieprzytomny. Z nosa sączyła się krew, z oczu także. W dodatku po zdjęciu opatrunków okazało się, że nos wygląda jeszcze gorzej, po prostu jak faja.

Maciej: - Lekarz nie odbierał telefonów, wkrótce wyjechał do Ameryki. Znalazłem innego. Powiedział: - Ja panu zrobię taką twarz, że pan będzie gwiazdą wszystkich pism. No i rzeczywiście. W każdej gazecie chyba byłem. Lewa strona nosa się zapadła, kulka na środku, czubek mi ściął pod kątem 90 stopni. Tak mnie oszpecił...

Izba lekarska kazała mu poprawić.

Poprawił. Tyle że po zdjęciu gipsu okazało się, że nos jest tym razem szeroki, krzywy i sinofioletowy. Zakażenie na całą twarz, zdruzgotane zatoki, krzywa przegroda w trzech miejscach. 21 procent uszczerbku na zdrowiu. Prawie nie mogłem oddychać, a w dodatku od dziecka jestem alergikiem.

Happy end

- Tragedia. Środki antydepresyjne, uspokajające. Żeby wyjść z domu na uczelnię, musiałem robić bardzo gruby make up i zakładać okulary słoneczne. I tak siedziałem na zajęciach.

Nie byłem w stanie funkcjonować w związku, nienawidziłem swojego ciała, a przecież miałem być dziennikarzem! W tym czasie w telewizji pojawił się "Big Brother". Boże, jak ja chciałem w nim wystąpić!

Moja nauczycielka ze szkoły dziennikarskiej powiedziała: - Z taką twarzą, nosem ja pana w telewizji nie widzę, niech się pan nie gniewa. Zostaje radio i gazety.

Ale ja chciałem do telewizji. Już jako dziecko wpatrywałem się w Bogumiłę Wander z gerberą przy bluzce, która czytała program telewizyjny. Ja też się ładnie ubierałem, siadałem i czytałem swój program do szczotki do włosów albo do jakiegoś widelca, w koszuli taty: - Nazywam się Maciej Kolinka, witam państwa w programie takim a takim.

Kolejny chirurg profesor powiedział: - Nikt panu nie pomoże, ani w Polsce, ani w Brazylii, ani w Stanach. Musi się pan przyzwyczaić.

Pani Kasiu, ja raczej nie płaczę... Wtedy jednak wyszedłem od tego profesora i łzy mi leciały straszne.

Wziąłem wodę mineralna, garść tableteczek i mówię sobie: co mi zostało? Poczekałem, aż mama pójdzie spać, już miałem te tabletki w ręku i... mama mnie zawołała z drugiego pokoju. Jak wróciłem do siebie, to już nie miałem tej odwagi.

Jakiś czas potem zobaczyłem w telewizji, w programie o operacjach plastycznych, doktora Andrzeja Sankowskiego. On mi pomógł. Wyłamywał nos od postawy czaszki, przywrócił funkcje oddechowe oraz kształt nosa, po roku wszczepił na grzbiet goreteksowy implant. Potem zajął się resztą twarzy.

Było warto. Niech pani patrzy: to jest moje zdjęcie przed pierwszą operacją, to wykonane po ostatniej. Nie ten sam człowiek, prawda?

Atrakcyjność

- Ciekawe, że po tych przejściach nie zniechęcił się pan do skalpela.

- Jestem przekorny. Tak się zaczęło. Sylikonowe implanty kości policzkowych, podniesienie brwi, zmiana rysów twarzy, zmiana kształtu oka, powiększanie oka, podwiązanie tkanki tłuszczowej w polikach, botoks pod oczy, lifting...

- Lifting w wieku 20 lat?

- 22.

- Ale właściwie po co?

- Żeby stać się atrakcyjnym facetem.

- Ale był pan. Na tym pierwszym zdjęciu to nie jest atrakcyjny facet?

- Nie.

- Dlaczego?

- Bo ten jest atrakcyjny, a ten nie.

- A co jest lepsze u tego?

- O Jezu, wszystko!

- A mnie się chyba ten bardziej podoba.

- Nie!

- Jak to nie? Ja przecież wiem lepiej, co mi się podoba.

- Nie ma pani racji i już.

Telewizja

- Tak naprawdę jednak sławę zawdzięczam przede wszystkim temu oszpeceniu. To był pierwszy szczebel. Zawiadomiłem o tym lokalną gazetę. Wkrótce jako pierwszy człowiek w Polsce wygrałem proces z chirurgiem. Zaraz zlecieli się inni dziennikarze, wystąpiłem w kilku programach telewizyjnych typu "Superwizjer". Potem media śledziły moje kolejne, już udane operacje. Najpierw pisali, że wyglądam źle, potem, że ładnie. Potem już pisali, czym się interesuję...

Macieja Kolinkę telewidzowie znają m.in. z dwóch reality show. W 2002 roku został zwycięzcą polsatowskiego "Kłamcy". Wygraną - 15 tysiącami złotych - podzielił się po połowie z drugim finalistą. Wystąpił też w drugiej edycji "Baru". Zaprosiła go tam jego koleżanka Agnieszka Frykowska - popularna Frytka z "Big Brothera", też łodzianka. Znają się jeszcze z czasów technikum hotelarskiego. Kolinka złożył także papiery do czwartej edycji "Baru", ale nie dostał się: - Nie przeszedłem, bo powiedziałem prawdę. Że nie idę tam po przyjaźnie czy związki, idę po to, żeby wypromować siebie. Być może byłem za naturalny, być może oni potrzebują ludzi, którzy grają.

Wystąpił też w kilku talk-show, m.in. w "Rozmowach w toku" i "Ja tylko pytam". Zwykle towarzyszy mu doktor Andrzej Sankowski.

- To, co robi Maciej, jest bardzo godne polecenia. On przełamuje tabu, jakim jest u nas przyznawanie się do plastycznych korekt - chwali pacjenta chirurg.

Nie ukrywa, że Kolinka jest jego chodzącą reklamą: - Od czasu gdy mówi o mnie w mediach, mam dużo więcej klientów. Na polskim rynku tylko on ma odwagę promować mnie oficjalnie.

Uspokaja, że nie ma obawy, że jego pacjent przesadzi ze skalpelem: - Jestem za niego odpowiedzialny i jeśli trzeba, hamuję jego zapędy. Na kilka pomysłów się nie zgodziłem.

Śmieszność

Danuta Bieńkowska, profesor doktor habilitowany, językoznawca. Kolinka pisał u niej pracę licencjacką na WSHE na temat języka SMS-ów.

- To, co robi Maciek, mnie zadziwia. Gdyby był przygłupem i naprawdę nie mógł zaistnieć w inny sposób... Ale to inteligentny chłopak, bardzo bystry. Przy tym systematyczny, samodzielny. Sam wybrał temat swojej pracy. Mógłby być naprawdę dobrym dziennikarzem.

Osobiście źle sądzę o zjawisku, że osoby, które niczego w życiu nie dokonały, urastają do rangi idoli. Czasem nawet ośmieszają się, żeby być zauważonymi. Bo czym innym jest opowiadanie publiczne o swoich operacjach plastycznych? Myślę, że dużo ludzi, którzy go oglądają, widzi tę śmieszność.

Joanna Kaczmarek, koleżanka Macieja z dziennikarstwa w WSHE:

- Że Maciek robi karierę, opowiadając o swoich operacjach? Dlaczego nie? Każdy sposób jest dobry. Największym atutem Maćka jest jego komunikatywność i to, że nie ma tremy przed kamerą. W telewizji to podstawa. Kibicuję Maćkowi. Z naszego roku on zdobył największą popularność. Ale tylko on od początku dążył do telewizji. Reszta z nas wybrała raczej prasę i radio.

Niekonwencjonalność

Oprócz kosmetyczki stylistki, optyka, chirurga do sztabu dbającego o image Macieja Kolinki wchodzi również menedżerka: - No bo passe jest, żebym ja sam dzwonił do gazety i proponował, żeby o mnie napisano. Właściwie powinienem mieć też asystentkę do odbierania telefonów, bo passe jest, żebym sam odbierał. Prawda?

Agnieszka Czernik, dwadzieścia parę lat. Absolwentka romanistyki na Uniwersytecie Łódzkim, specjalność lingwistyka. Skończyła studia MBA. Interesuje ją ubieranie różnych rzeczy w słowa. Pracuje w firmie impresaryjnej, gdzie opiekuje się dwoma zespołami rockowymi. Jeden z nich to znana formacja z lat 80., która przygotowuje swój come back.

Po godzinach Agnieszka, już na zasadzie indywidualnych kontraktów, jest menedżerem "ciekawych ludzi". W jej stajni jest ich dwóch.

Pierwszy to Maciej Kolinka - człowiek, który miał 13 operacji plastycznych i nie wstydzi się o tym mówić.

Drugi - człowiek, który jest podobny (naturalnie) do modnego aktora hollywoodzkiego.

Prywatnie Agnieszka przyjaźni się z Maciejem Kolinką. Jej suczka Fifi i jego Wiktor chodzą razem do fryzjera.

- Maciek jest ciekawy, bo jest absolutnie niekonwencjonalny. Mówi otwarcie o botoksie w kraju, w którym o takich rzeczach się nie mówi. Ma w sobie nieprzeciętny magnetyzm.

- A dlaczego ciekawy jest sobowtór modnego aktora?

- Dlatego, że jest bardzo męski, inteligentny i szczery, opiekuńczy, silny, rodzinny. On całą osobowością przypomina tego aktora. Jest autentyczny.

- A zdarzył się jakiś kandydat na ciekawego człowieka, którego pani odrzuciła?

- Owszem. Dziewczyna, która twierdziła, że jest podobna do znanej modelki. Nie podobał mi się jej kręgosłup moralny. Była niebezpiecznie zdeterminowana, nie miała intuicji. Każdy, kto jej coś obiecywał, był dobry. Wystraszyłam się jej. Nie byłaby wobec mnie szczera i lojalna. Poza tym wcale nie była taka podobna.

Autorytet

- Panie Maćku, teraz, gdy już pan jest piękny, w jakim charakterze jest pan zapraszany do mediów?

- W tej chwili właściwie jestem już ekspertem. Opowiadam o operacjach, jak się czułem przed, jak po. Mnóstwo ludzi dzwoni do mnie lub pisze już prywatnie, żeby się poradzić. Dzwonią także do mnie z pism kobiecych i zadają pytania o najnowsze trendy w makijażu. Ktoś mnie niedawno pytał o ubrania, jakich lubię projektantów, czy szyję na zamówienie, czy kupuję w Polsce.

- A proszą o wypowiedzi na inne tematy?

- Tak. O, tu jest "Fakt" z kwietnia. Poproszono mnie o wypowiedź na temat viagry dla kobiet. Uznali mnie bowiem za mężczyznę atrakcyjnego, który zapewne ma bogate życie seksualne. Stałem się więc osobą opiniotwórczą.

"Ta tabletka przywraca kobietom to, czego im brakuje. Obecne kobiety mają mało ochoty na seks. Teraz to się odmieni. Uwaga, panowie, bo teraz będziecie musieli bardzo walczyć o kobiece względy" - czytam na głos.

- I to wszystko? Cała opinia?

- Tak, bo to się akurat zbiegło ze śmiercią Papieża, więc dlatego tylko tyle dali.

Agnieszka Czernik przyznaje, że promowanie zespołów muzycznych jest łatwiejsze i bardziej przewidywalne. W "ciekawych ludzi" trzeba zainwestować więcej czasu i dłużej czekać na zwrot, ale ta branża też się opłaca.

- Kiedy słyszę, że pewna stacja radiowa organizuje akcję "Operacja" - czyli relacjonowane przez dziennikarza operacje plastyczne słuchaczy - dzwonię i proponuję, żeby włączyć do programu Maćka. Uzasadniam, poddaję pomysły. Czasem dostajemy za to pieniądze, czasem nie. Na razie jestem zainteresowana tym, żeby Maciek po prostu jak najczęściej był na rynku. Oczywiście jest dużo pustego przebiegu.

Ciekawi i nieciekawi

U nas swoje pięć minut mieli już "ciekawi ludzie" z pierwszej edycji "Big Brothera". Ale powoli znikają.

Agnieszka Czernik twierdzi, że oni po prostu nie są ciekawi, że to tylko takie błyski i nie warto o nich mówić.

- A o mnie gazety piszą od kilku lat - podkreśla Kolinka. - Przez ten czas nie było roku, żebym choć raz nie pokazał się w telewizji. "Fakt" zrobił całą fotorelację z mojej operacji powiększania ust. To także źródło dochodu. Za wygrany proces z chirurgiem, który mi zniszczył nos, dostałem 30 tysięcy złotych. Za zwycięstwo w "Kłamcy" 7,5 tys. Za 15 minut w talk-show mam 300 złotych. "Fakt" i "Super Express" dzwonią do mnie regularnie, pytając, co słychać, bo wiedzą, że u mnie zawsze znajdą jakiś temat na artykuł.

Dzięki temu, że jestem w mediach, łatwiej by mi było teraz dostać się do jakiegoś reality show. Do mnie sami dzwonią producenci: słuchaj, wchodzi nowy program, chcemy, żebyś był jego twarzą. Oczywiście to nie ma wpływu na to, czy wygram, ale mam wejście.

Na Zachodzie "ciekawy człowiek" to biznes znany od dawna. Maciej sam podsuwa mi swój amerykański odpowiednik: Monika Lewinsky.

Otwarte mówienie o swoich operacjach czy o romansie z prezydentem USA to tylko trampolina. Dalsza kariera nie musi mieć z nią wiele wspólnego. Menedżerowie doradzają raczej stopniowe się od niej oddalanie.

Lewinsky była gwiazdą amerykańskich mediów w roku 1998. Powstała o niej piosenka oraz serial telewizyjny. Wydała książkę o swojej znajomości z Billem Clintonem. Potem wypadła z rynku. Jej come back przebiegł już pod zupełnie innym szyldem. We francuskiej telewizji poprowadziła reality show pt. "Mr Personality". Bohaterką była kobieta, która wybierała mężczyznę spośród zamaskowanych kandydatów. Wygląd się nie liczył, tylko rozmowa, osobowość.

Kariera Kolinki zaplanowana jest według podobnego schematu.

- Teraz Maciek pisze bardzo ciekawą książkę o sobie, o swoich operacjach. Widziałam kilkanaście stron. Niesamowite pióro - zdradza Agnieszka Czernik. - Gdy będzie gotowa, wyślę fragmenty do różnych wydawnictw. Zamierzam też wysyłać oferty Maćka do różnych stacji telewizyjnych.

- Najbardziej marzę o poprowadzeniu własnego reality show, który zmieni oblicze telewizji - mówi Maciek. - Ludzie będą w nim okazywać swoje emocje, kłócić się, bić.

- Ale przecież pan wie, że ludzie, żeby dostać się do telewizji, potrafią udać wszystko.

- Ale jaka jest oglądalność!

Ekshibicjonista

Socjolog profesor Kazimierz Krzysztofek, autor m.in. eseju o telewizji "Okno na McŚwiat": - Maciej Kolinka wzorcowo realizuje hasło naszych czasów: miej swój projekt życiowy! Odrzuć opresywną kulturę, która cię ogranicza, narzuca ci normy. Twórz własną, niby z klocków lego: burz i buduj, burz, buduj. On paradoksalnie jest właśnie sobą.

Podobnie postępują ludzie uciekający w świat internetu albo w sekty. Tylko że Kolinka w odróżnieniu od nich czuje silną potrzebę, żeby dodatkowo swój projekt sprzedać.

I tu także odnosi sukces.

Jest psychicznym ekshibicjonistą, a na takich jest dziś wielki popyt. Na rynku jest bowiem ogromna grupa ludzi, którzy są voyerystami, czyli podglądaczami. To ludzie, którzy mają zbyt mało zasobów wewnętrznych, żeby zagospodarować swoje życie psychiczne. Dlatego żyją życiem innych. Do tego służy telewizja.

Kolinka, sam będąc konsumentem, jest również konsumowany.

To typowa ofiara imperatywu akceleracji. Do efektu trzeba dochodzić szybko, żeby zdążyć przed innymi w wyścigu o najrzadsze z dóbr, czyli uwagę i zainteresowanie odbiorców. A uwaga to pieniądz. Dlatego wybiera nie systematyczną pielęgnację urody, ale skalpel.

Uwagę może oczywiście przyciągnąć także profesor Wolszczan, który odkrył nowy układ planetarny, ale w równym stopniu człowiek, który opowie ze szczegółami o tym, jak gwałcił matkę. Tylko że Wolszczan na swoje pięć minut w telewizji musiał pracować latami. I nie ma w tym wypadku znaczenia, że relacji tego drugiego słuchamy z niesmakiem.

Praca nad sobą, nad swoim warsztatem to inwestycja długoterminowa. Dla szybkiego rezultatu lepiej zastosować jedną z trzech technik: silna tuba, skandal, pójście pod prąd.

I to jest smutne. Tak zanikają elity. Warto dodać, że Kolinka jest człowiekiem ambitnym. On chce być kimś. Tylko że dla niego bycie kimś sprowadza się do tego, że napisze o nim "Super Express" albo zadzwoni researcher z telewizji.

Kocham Diora

Katarzyna Zientara, dwadzieścia parę lat. Osobista stylistka i wizażystka polskiego Michaela Jacksona. Kolinka to jedyna osoba publiczna pod jej opieką. Głównie dba o wygląd dyrektorów handlowych i agentów ubezpieczeniowych. Na co dzień pracuje w zakładzie kosmetyczno-fryzjerskim niedaleko domu Macieja:

- Maciek jest człowiekiem z silnym charakterem i z wizją. Wyróżnia się z tłumu. Dlatego nie pasuje do niego konserwatywny, klasyczny strój. Na pewno nie niebieska koszula pod granatowy garnitur. Raczej pomarańczowa koszula na dżinsy, raczej marynarka z kapturem. Nie naturalny kolor włosów, tylko zawsze jakieś pasemka. Raczej kontrast niż monochromatyka. Umiarkowana biżuteria. Razem polujemy po sklepach. To, co Maciek ostatecznie wkłada na siebie, to konsensus.

W dużym pokoju w mieszkaniu Macieja i jego mamy przygotowujemy z fotografem sesję zdjęciową. Już dzień wcześniej Katarzyna wpadła wybrać ubrania. Na początek czarne spodnie i czarna koszula. Potem marynarka z kapturem.

Maciek z szelmowskim uśmiechem zakłada metalowy naszyjnik oraz pasek z dużym napisem DIOR: - Kasia mnie zabije, ale ja po prostu kocham dobre marki.

- To są sytuacje, kiedy konsensus ustępuje miejsca kompromisowi - kwituje stylistka.

Przeciętność

- Czasem patrzę na jego twarz i zastanawiam się, czy to naprawdę mój syn. - Pani Kolinka przygląda się sesji z papierosem w palcach. - Uparty jest jak jego ojciec. Gdybym mu zabraniała, i tak by to nie pomogło. Dla mnie najważniejsze, że jest szczęśliwy i że mam z nim dobry kontakt. Wiem o nim wszystko. Jego przyjaciele nie muszą wystawać na klatce, mamy dom otwarty. Każdą operację przeżywam, ale nie jeżdżę z nim. Odkąd poznał doktora Sankowskiego, wiem, że jest pod fachową opieką.

Profesor Danuta Bieńkowska:

- Nieprzeciętność Macka wyraża się tylko w jego wyglądzie. Jest dobrze ułożony, poukładany. Grzeczny, bardzo grzeczny, nie ma w nim cienia arogancji. Jego sposób myślenia to absolutnie średnia. Może on chciałby dopiero być nieprzeciętny...

Marzenia

Wychodzimy zrobić parę zdjęć przy naturalnym świetle. Maciej pomaga nam nieść sprzęt fotograficzny.

- A jak pan sobie wyobraża swoją dalszą przyszłość? - pytam po drodze.

- Chciałbym wszystkiego spróbować. Poznać cały świat. Robić jakieś ekstremalne rzeczy, niedostępne dla przeciętnych ludzi. Jeść robaka z jakimś Pigmejem z buszu... Zaraz, zaraz, nie chcę tu zdjęcia.

- Tu jest bardzo ciekawe światło.

- Okropne. To przecież podwórko- -studnia. Czy nie możemy wyjść w jakiś ładny plener?

- Ale tu jest świetne światło wpadające przez bramę.

- Nie chcę na tle jakiejś rudery.

- Ale to pana dom.

- Nie zgadzam się. Pani Kasiu, ja jestem coraz bardziej zaniepokojony tym wszystkim...

Przemijanie

- Pani Kasiu, po pani to od razu widać, że pani jeszcze nie miała operacji plastycznej.

- Tak?

- Tak. Wystarczy spojrzeć na pani czoło. Jak pani się śmieje, to się całe rusza. Niech pani spojrzy na moje. Jest nieruchome. Brwi mogę unieść tylko w nieznacznym stopniu.

- A co będzie, jak pan będzie miał 50 lat?

- Będę konserwował to, co mam. Panuje bujda, że po operacjach plastycznych coś mi się rozsypie, urwie. Co się ma urwać? Ja przez to, że zrobiłem lifting, będę się już zawsze starzeć dziesięć lat wolniej niż moi rówieśnicy. Regularnie wstrzykuję sobie botoks, żeby się nie zmarszczyć. Wypowiedziałem wojnę starości.

- Jak pan będzie miał 50 lat i będzie wyglądał na 25, to będzie trochę głupio.

- Ale kto mi udowodni, że mam 50? Będę walczyć, tak jak walczy Cher. Ma 60 i wygląda genialnie. W show-biznesie nie można się starzeć. Starość jest passe, zmarszczki są passe, brzydkie ciało jest passe. Ja tego nie chcę.

Kilka tygodni temu Maciej obronił na piątkę pracę magisterską. Zapowiada, że teraz będzie przebierał w ofertach pracy, bo szanuje siebie. Ale przyznaje, że na razie tych propozycji nie ma za wiele.

- W Polsce ludzie są zbyt konserwatywni, nie rozumieją, że na kimś takim jak ja można świetnie zarobić. Gdybym mieszkał w USA, dziś miałbym dwóch menedżerów i byłbym milionerem. Tam łatwiej jest coś sprzedać. Tam naprawdę znają się na promocji ciekawych ludzi. Wiedzą, jak zrobić z niczego coś.

[-]

Definicje Macieja Kolinki

Kontrowersyjność:

Jestem kontrowersyjny, bo nie wstydzę się przyznać do tego, że miałem 13 operacji, i w przeciwieństwie do znanych pań, które spotykam u chirurga, nie twierdzę, że urodę zawdzięczam maseczkom z pomidora.

Ruch społeczny:

Jestem przykładem nowego ruchu społecznego, o którym głośno się nie mówi, choć należą do niego tłumy. Już nie tylko gwiazdy show-biznesu, znudzone żony potentatów, ale i sekretarki, studenci, pielęgniarki oraz brzuchaci biznesmeni i żwawi menedżerowie firm.

Piękno:

Przede wszystkim nie może być zmarszczek. To logiczne, zmarszczki są oznaką zużycia materiału. Liczy się też świeże, ładne spojrzenie, sposób bycia, poruszania się oraz wnętrze człowieka.

Uroda:

Uroda daje siłę! Nigdy nie wstydziłem się stawać w świetle reflektorów w wielu programach telewizyjnych i otwarcie mówić o moich operacjach niczym kreator mody ze swoją kolekcją czy rzeźbiarz z najnowszym dziełem.

Męskość:

Prawdziwą męskość i kobiecość można mierzyć wskaźnikiem obliczanym na podstawie ilorazu: obwód talii/obwód bioder. Dla mężczyzn ten iloraz powinien oscylować wokół wartości 0,9.

Kobiecość:

Dla kobiet wokół 0,7.

Odwaga:

Odważna jest moja koleżanka Frytka. Miała odwagę być sobą w "Big Brotherze". Inni kupili sobie nowe ubrania, poszli do fryzjera, zrobili się. Jedna jedyna Frytka poszła tak, jak stała. Nie bała się uprawiać seksu z chłopakiem, który jej się podobał, na oczach kamer. Ja też nie wstydziłbym się uprawiać seksu przed kamerami.

Sława:

Sława to nieprzeciętność. Ja jestem człowiekiem z wyższej półki i nie chcę być przeciętny. Jeżeli kogoś jest dużo w telewizji, to znaczy, że coś w sobie ma.