Gazeta Wyborcza - 20.11.2014
Marcin Kącki
Kuszenie w cieniu katedry
Marię dręczą pytania. Chciałaby je zadać hierarchom
kościelnym, bo uważa, że przez nich straciła syna.
Szukam odpowiedzi. Kuria poznańska nie chce o tym rozmawiać. Dzwonię do abp.
Juliusza Paetza. Głos w słuchawce spokojny. - Czas nie dojrzał jeszcze do takiej
rozmowy - mówi.
Idę pod kanonię Paetza, willę obok poznańskiej katedry. Pukam, otwiera
zaskoczony. Niechętnie mnie gości, ale nie wyrzuca, skoro jestem, jak mówi, tak
zdeterminowany.
Siedzimy w staromodnym salonie z wystawionym na widok listem gratulacyjnym od
Benedykta XVI. Za oknem bije na mszę katedralny dzwon. Blisko 80-letni, lekko
zgarbiony, z dyskretnym uśmiechem na twarzy, dostojny w ruchach. W koszuli z
koloratką, lekkim swetrze. Stawia na stole przykrytym białym obrusem kawę i
ciasteczka. Chyba zamęczam go pytaniami, które nurtują Marię, bo grzecznie
kończy rozmowę.
- Mam do pana prośbę - mówi w drzwiach, składając ręce jak do modlitwy. - Proszę
napisać o mnie prawdę.
- O chłopcach pachnących Hugo Bossem, leczących się psychiatrycznie, o butelkach
po whisky chowanych przed urszulanką?
Unosi brwi, uśmiecha się łagodnie, błogosławi mnie znakiem krzyża na drogę.
Piotr
Maria i jej mąż uprawiają rolę w jednej z wielkopolskich wsi. Byli dumni z syna,
proboszcz mówił, że Piotr jako dziecko był taki uduchowiony. Maria była
spokojna, że syn poszedł do seminarium. Bo gdzie będzie bezpieczniej jak pod
poznańską katedrą?
Spotkała Paetza, gdy przyjechała odwiedzić syna. Serdeczny, bezpośredni, pokazał
plac budowy nowego seminarium i powiedział: "Wasz syn będzie tu mieszkał". Maria
pamięta, że nawet na tablicy tej budowy był napis "Inwestor: abp Juliusz Paetz".
Mąż mówił jej, że ten arcybiskup trochę dziwny, ale nie zwracała uwagi.
Po kilku miesiącach syn przyjechał do domu bez zapowiedzi. Od progu wyglądał
inaczej, trzy dni się nie odzywał, nie chciał wracać do Poznania. W końcu
powiedział: "Arcybiskup to pedał".
Maria nie jest w stanie opowiedzieć, co przeżywali. Paetz był dla nich jak
święty, pracował u boku świętego papieża Jana Pawła II, a tu takie coś. Świat
się zawalił.
- Modlę się, by syn znów nie wpadł w depresję, choć minęło już prawie 15 lat od
naszej tragedii. No, niech mi pan powie - Maria unosi głos. - Dlaczego oglądamy
Paetza w telewizji w pierwszym rzędzie na kolejnych uroczystościach? Nie ma
wstydu, jest taki butny, dumny. Gdyby chociaż przeprosił...
Baccione
Najpierw "Fakty i Mity", a w lutym 2002 r. "Rzeczpospolita" w tekście "Grzech w
Pałacu Arcybiskupim" opisuje kulisy wieloletniego molestowania młodych,
pełnoletnich seminarzystów przez arcybiskupa poznańskiego Juliusza Paetza: to
seksoholik, zaleca się nawet do archeologów szukających koło katedry reliktów
pałacu Mieszka I. Wybierał seminarzystów uległych lub pochodzących z ubogich
domów, jak Piotr, do których chodził podziemnym przejściem, przekupywał
prezentami, stypendiami w Rzymie.
Działaczom katolickim sprawa znana była wcześniej. Maciej Giertych rozmawiał z
Paetzem, żądając zaprzestania seksualnych praktyk. Bez skutku.
Ks. Tomasz Węcławski, dziekan Wydziału Teologii Uniwersytetu im. Adama
Mickiewicza, wspólnie z rektorem seminarium słali listy do nuncjusza
apostolskiego, opisując molestowanie. Do papieża nie dotarły, a Paetz w zemście
nękał Węcławskiego. Ksiądz stracił posadę dziekana wydziału teologicznego,
zrezygnował z kapłaństwa, dokonał apostazji, ożenił się, przybrał nazwisko
Polak.
Dopiero Wanda Półtawska, przyjaciółka Jana Pawła II, dostała się do ucha
papieża, opowiedziała o breweriach.
Nigdy nie ujawniono raportu komisji watykańskiej, którą przysłał papież. Nie
wiadomo, kto i co zeznawał. Watykan odsunął Paetza na emeryturę, nikt nie złożył
doniesienia do prokuratury.
Paetz bronił się z ambony, że źle interpretowano jego spontaniczność. Klerykom
mówił, że to niewinne "baccione" (z włoskiego: całus).
Prof. Tomasz Polak mówi mi dziś, że wśród molestowanych byli dwaj bracia,
klerycy. Jeszcze inny przyznał się Polakowi, że Paetz zawiózł go do znajomego
proboszcza w Niemczech, do gejowskiej sauny. Kilku kleryków porzuciło sutanny,
wyjechali na Zachód, co najmniej jeden trafił do szpitala psychiatrycznego.
Wojna
Katedra, Pałac Arcybiskupi, seminarium duchowne są na Ostrowie Tumskim, w
dzielnicy Poznania zwanej wyspą, bo leżącej w rozlewisku Warty.
Zmuszony do rezygnacji Paetz osiadł tam w willi tuż przy katedralnym placu. Po
jego drugiej stronie, w Pałacu Arcybiskupim, zamieszkał abp Stanisław Gądecki.
Miał 53 lata, gdy zajął miejsce skompromitowanego arcybiskupa.
Stanisław Zasada, dziennikarz współpracujący z mediami katolickimi: - Nie da się
ukryć, że hierarchowie za sobą nie przepadają.
Jan Filip Libicki, senator PO, działacz katolicki: - Są z innych światów.
Paetz jest zaprawionym gawędziarzem i salonowcem uwielbianym przez establishment
Poznania.
Gądecki w Episkopacie zajmował się dialogiem religijnym z judaizmem. Jest
skryty, małomówny, niechętny do kontaktów z wiernymi. Rzadko opuszcza swój
pałac.
Podczas ingresu Gądeckiego, w kwietniu 2002 roku, w orszaku idzie również Paetz:
żegna ludzi uśmiechem, macha ręką, odpowiadają mu brawa i okrzyki tych, którzy
nie wierzą w zarzuty.
Paetz żegna się wtedy z wiernymi, ale pozostaje, jak mówi, "w cieniu katedry,
zawsze gotowy in Nomine Domini [z łac. - w imię Pańskie] życzliwie służyć
każdemu człowiekowi". Watykan zakazał mu posługi: rozdawania komunii, spowiedzi,
udzielania ślubów, przewodniczenia mszom, wyświęcania księży, konsekrowania
kościołów.
Nowy arcybiskup dziękuje Paetzowi za posługę i dodaje jedno wieloznaczne zdanie:
"Kościół łatwiej przebaczy wszystko niż atak na prawdę". Czy był to zarzut wobec
mediów, które ujawniły aferę, czy wobec Paetza, który ją chciał zdusić? Nie
wiadomo. Gądecki nigdy nie chciał rozmawiać o Paetzu.
Po pożegnalnej mszy Paetz idzie jeszcze raz do seminarium, staje przy klerykach
pilnujących drzwi i rzuca z uśmiechem. - Nie zapomnicie mnie nigdy, co?
Abp Józef Kowalczyk, nuncjusz apostolski, po ingresie Gądeckiego wolał zjeść
obiad z Paetzem w jego domu.
Paetz za czasów świetności wyremontował Pałac Arcybiskupi i kazał w podłodze
jednego z pomieszczeń wmurować własny herb, w którym są lilie - symbol czystości
i niewinności. Gądecki kazał zasłonić herb dywanikiem.
Herb wisi także w katedrze, przybity do balkonu chóru. Gądecki musi na niego
patrzeć, ilekroć ze swojego tronu spojrzy w lewo.
Przed Wielkanocą 2006 roku podczas gorzkich żalów Paetz przeszedł wzdłuż nawy i
usiadł w fotelu zarezerwowanym dla Gądeckiego. Ten wszedł, spojrzał na zajęty
fotel i usiadł z tyłu, na miejscu biskupa pomocniczego. Paetz, jak widzieli
wierni, ukrył twarz w dłoniach, by nie spotkać spojrzenia Gądeckiego.
Organem prasowym archidiecezji jest "Przewodnik Katolicki", gazeta mająca
XIX-wieczny rodowód. Po odejściu Paetza starają się tam, by jego nazwisko w
pamięci poznaniaków się zatarło. Ale Paetz tego nie ułatwia, pojawia się na
kościelnych, miejskich, państwowych uroczystościach.
Adam Suwart, były dziennikarz "Przewodnika Katolickiego", minął Paetza na
"wyspie" w 2007 roku.
- Szedłem przez plac katedralny, zatrzymał mnie, miał szeroko otwarte oczy. Czy
pan to widział, spytał zadowolony, pokazując mi okładkę jednego z tabloidów. Był
na pierwszej stronie. Proszę mi kupić, powiedział, z dziesięć egzemplarzy.
Suwart spojrzał na tekst pod zdjęciem: "Oskarżony o molestowanie abp Paetz wita
się z papieżem".
W 2012 r. "Wyborcza" zamieściła zdjęcie, na którym Paetz uczestniczy w mszy.
Zadzwonił do redakcji. - Chciałem serdecznie podziękować za piękne zdjęcie. Czy
mógłbym kupić je na pamiątkę? - spytał dziennikarza dyżurnego.
Po procesji Bożego Ciała w Poznaniu pisze do redakcji "Przewodnika
Katolickiego":
"Z głębokim ubolewaniem stwierdzam, że w ww. relacji nie ma ani jednego słowa o
mej obecności podczas tej Uroczystości. Uczyniła to natomiast »Gazeta Wyborcza«. Pozostawiam ten fakt bez dalszego komentarza".
Gdy "Przewodnik" pomija jego nazwisko przy mszy odpustowej, Paetz znów śle
skargę: "Nie zdarza się to redakcji pierwszy raz, iż przemilcza, pomija, nie
zauważa mojej osoby i mojej posługi pasterskiej. Ten fakt medialny wpisuje się w
określone działania zmierzające do marginalizowania [mojej] osoby i posługi".
Paetz jest na pogrzebach znajomych proboszczów, w operze poznańskiej, siedząc w
honorowej loży obok biznesmena Jana Kulczyka i poznańskich polityków
Wita w Polsce papieża Benedykta XVI.
Jest na audiencji w Watykanie w 2005 i 2009 roku.
Przychodzi na mszę popielcową do katedry poznańskiej, a abp Gądecki sypie mu na
głowę popiół, mówiąc: "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię".
Jest w Krakowie na mszy z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Na Lednicy wśród rozmodlonej młodzieży.
Siedzi na ingresach biskupów.
Kroczy w orszaku pogrzebowym pary prezydenckiej po katastrofie w Smoleńsku, co
widzą w telewizji Maria i jej syn.
W 2010 roku idzie wśród duchownych ulicami Poznania w procesji Bożego Ciała.
Monstrancja niesiona jest pod baldachimem. Biskupi zmieniają się, gdy drętwieją
im ręce.
Suwart: - Paetz manewrował, by choć przez chwilę ponieść monstrancję. Ale zza
jego pleców wyłonił się nagle inny duchowny i prawie wyrwał mu ją z rąk.
Dżulietta
W kwietniu 2009 roku w redakcji "Przewodnika" konsternacja. Jeden z dziennikarzy
przypomniał, że tego roku przypada 50-lecie kapłaństwa Paetza.
- Co robić? - ks. Madejczyk pyta abp. Gądeckiego, bo zgodnie ze zwyczajem należy
umieścić gratulacje i notę biograficzną.
- Dajcie - odpowiada arcybiskup. Ale sugeruje, by dać w kolejności
alfabetycznej, nie wedle rangi. Kto zrobi wywiad z Paetzem, bo to także zwyczaj?
Wszyscy się wykręcają sprośnymi aluzjami. Zgłasza się Suwart.
- Byłem go ciekaw, bo znałem wtedy tylko z opowieści.
Suwart dzwoni do Paetza, który z trudem skrywa zadowolenie. Po rozmowie
dziennikarz melduje ks. Madejczykowi: - Arcybiskup się ucieszył, ale zażądał, by
dzwonił do niego ktoś wyższy rangą.
Na spotkanie idą obaj.
Paetz w "stroju krótkim": marynarka, biała koszula, w mankietach bursztynowe
spinki. Koloratka kontrastuje z opalenizną i siwymi włosami.
Paetz zawstydza Madejczyka. - Ksiądz już zapomniał, kto księdza wysłał na studia
do Rzymu? Oj, nieładnie...
- Chcielibyśmy zacząć wywiad - mówi Madejczyk.
- O, nie. Dzisiaj tylko ustalimy, o czym to ma być. Ksiądz mieszka dwie kanonie
dalej, ma do mnie 75 kroków, a nigdy mnie nie odwiedza - ciśnie Paetz.
- Zaraz ktoś przyjdzie zrobić zdjęcia - Madejczyk zmienia temat.
- Pani czy pan? - pyta Paetz znad talerza.
- Pan.
Paetz podrywa się po dzwonku do drzwi. Wchodzi fotograf - niewysoki brunet z
kilkudniowym zarostem.
- Ksiądz jest jednym z najbardziej fotogenicznych biskupów... - mówi, szykując
sprzęt.
- Jednym? - Paetz podnosi brwi.
- Najbardziej.
- Jak pan ma na imię? - pyta Paetz, przeczesując włosy przed lustrem.
- Jarek.
Kilka godzin później Paetz podekscytowany dzwoni do Suwarta.
- Zna pan tego fotografa, Jarka? Ma pan do niego numer?
- Mam, ale nie sądzę, by chciał kontynuować z arcybiskupem znajomość, a ja nie
zamierzam być stręczycielem.
Paetza w "Przewodniku Katolickim" zaczęto nazywać "Dżulietta".
Pomysł wywiadu przestał mu się podobać, zażądał pytań na piśmie. Uznał, że są
nudne, odpowiedział na jedno: jak z perspektywy lat widzi sprawę swojej
rezygnacji? Odpowiedź nigdy nie pojawiła się w "Przewodniku". Paetz poniewiera w
niej księdza Węcławskiego, twierdząc, że nie może być wiarygodny ktoś, kto
odszedł z Kościoła. Madejczyk zaczyna targi: jeśli Paetz wyrzuci ten wątek,
redakcja pominie wzmiankę o molestowaniu. Paetz się zgadza. Ale z nieba spada mu
list od Benedykta XVI.
Czcigodny
Paweł, młody świecki pracownik archidiecezji, bywał Paetza pod osłoną nocy, na
winie. Latem 2009 r. zastał Paetza w euforii. - Syczał, że teraz dopiecze
gadowi, bo tak nazywał Gądeckiego. Relacjonował mi zebranie plenarne Episkopatu
w Łomży. Do Paetza podszedł tam Józef Kowalczyk, nuncjusz watykański, i zaprosił
na raut.
- Nie przyjdę - Paetz był nadąsany - bo Gądecki zrobił mi afront, nie pozwolił
przewodniczyć mszy, podczas której obchodzę 50-lecie kapłaństwa.
Kowalczyk: - Uspokój się, dostałeś przecież list od Ojca Świętego.
- Jaki list? - Paetz był zaskoczony.
- Gratulacyjny, z okazji twojego jubileuszu. Wysłałem Gądeckiemu, by tobie
wręczył.
Paetz ciągnie abp. Kowalczyka do stojącego nieopodal abp. Gądeckiego.
- Ponoć ksiądz arcybiskup ma dla mnie list?
- Jaki?
- Od Ojca Świętego.
- A rzeczywiście, coś przyszło, dokładnie nie czytałem - odpowiada Gądecki.
Paetz ledwie powstrzymuje furię. Żąda publikacji listu w "Przewodniku
Katolickim" - zamiast wywiadu.
Benedykt XVI po łacinie pisze: " (...) kierujemy nasze życzenia do Ciebie,
Czcigodny Bracie, który w tym roku obchodzisz niezwykłe wydarzenie w swoim
życiu, a mianowicie 50. rocznicę Twoich święceń kapłańskich. (...) Zarówno w
diecezji łomżyńskiej, którą kierowałeś przez 13 lat, jak i na macierzystej
starodawnej Stolicy Metropolitalnej Poznańskiej, prowadząc swoją owczarnię,
dawałeś świadectwo wiary w zmartwychwstanie Chrystusa, która oddala wszelki lęk.
Czcząc z synowską miłością Maryję jako Matkę Kościoła i Królową Polski oraz
pobożnie oddając wraz z Twoim ludem cześć świętym i błogosławionym Twojej ziemi,
pracowałeś nad dziełem duchowego rozwoju".
Paetz szeptał Pawłowi: - Czy ty to słyszysz? Jak on to napisał: "Czcigodny
bracie".
Watykan nigdy nie skomentował listu. Nie wiadomo, czy był wpadką, czy efektem
szczerych intencji. Paweł z półsłówek Paetza wnioskował, że "wydeptał" list w
Watykanie, a potem został on papieżowi podrzucony do podpisania w stercie
korespondencji.
"Przewodnik" wydrukował list zamiast wywiadu, ale nie bez złośliwości. W nocie
biograficznej dopisano jednak, że Paetz "odszedł po oskarżeniach o
molestowanie". Autorem notki jest Suwart. - Ale to nie ja dopisałem o
molestowaniu, proszę o to pytać ks. Madejczyka - mówi.
Kilka tygodni później Madejczyk chciał przywitać się z Paetzem po mszy w
katedrze. Ten zbył go: - Zwalniam księdza z obowiązku podawania mi ręki.
Madejczyk, obecnie proboszcz jednej z podpoznańskich parafii, nie chce rozmawiać
o sprawie Paetza. - Niech wszyscy teraz zobaczą, co o mnie papież sądzi - mówi
Paetz Pawłowi podczas kolejnego wieczoru zakrapianego winem.
- Przecież wydrukowali już list w "Przewodniku".
- Rozsyłam go dalej.
Paetz kazał introligatorowi skopiować list, zachowując wiernie wygląd: ozdobny,
czerpany papier, wypukły, kolorowy herb papieski, wytłoczoną pieczęć. Poprosił o
tłumaczenie z łaciny na polski i rozesłał do biskupów, przełożonych zakonów,
osób publicznych, zaprzyjaźnionych polityków.
Adam Suwart: - Żył tym listem na granicy obsesji. Mówił mi: czy pan wie, jaki
jest rezonans? Setki osób mi gratulują, wreszcie odżyję.
Paweł, który przychodził nocą do Paetza na wino: - Nie liczył się z pieniędzmi.
Kiedyś pokazał mi buty, niezwykle szykowne. Powiedziałem: może pojedziesz w tych
butach do Nigerii, na misję?
- Ty to umiesz dogadać - odparł Paetz z uśmiechem.
Hugo Boss
Symbolem luksusu, jakim lubił otaczać się Paetz, był tron, na którym zasiadał w
katedrze - bijący po oczach złotą farbą i ornamentami; trafił później do "złotej
kaplicy", zwanej bizantyjską. Można go dzisiaj oglądać w katedralnej komnacie po
wrzuceniu do automatu "5 złotych za oświetlenie".
Paetz słynął z wystawnych uczt wyprawianych dla establishmentu w Pałacu
Arcybiskupim. W 2001 roku zakomunikował młodym księżom kelnerom, którzy
obsługiwali uczty, że muszą pójść do krawca, by dać miarę.
- Nie mogę narażać swoich gości, często niewierzących, by obsługiwali ich księża
w sutannach. Uszyję wam liberie - oznajmił. Paetz nie zdołał przebrać księży za
luksusowych lokajów, bo rok później został zmuszony do ustąpienia.
Pozostał estetą i degustatorem.
Paweł: - Lubi mleczne bułki z rodzynkami, takie maślane. Zadzwonił raz do mnie i
mówi: kup, proszę, te, co się w ustach rozpływają.
Uległym klerykom, młodym przyjaciołom wręczał wodę toaletową Hugo Boss o silnej
męskiej nucie, model classic. Siostry urszulanki obsługujące pałac na imieniny
dostawały od niego perfumy Coco Chanel. Lubił też dworskie ceremoniały. Gość
przychodzący na audiencję kładł swoją wizytówkę na tacy. Ten zwyczaj przetrwał.
Teraz wizytówki zdarza się nosić siostrze Teresie, urszulance, która mu gotuje,
sprząta i pierze.
Paweł: - Paetz sugerował, że gdybym chciał pobyć w Rzymie, to udostępni mi
mieszkanie. Zastrzegł przy tym, że ma brzydki widok z okna, bo na podwórko. Nie
skorzystałem.
Skorzystał Adam, seminarzysta: - Rok po wybuchu afery spędzałem wakacje w
Rzymie, dałem znać Paetzowi. Wpadnij, odpisał SMS-em, mam tu mieszkanie.
Adam szedł 15 minut spacerem od Watykanu, główną ulicą via del Conciliazione,
potem skręcił w mniejszą. Zobaczył zadbaną kamienicę, wszedł na piętro. Paetz
otworzył drzwi, na których nie ma wizytówki. Adama uderzyła biel marmurów na
podłodze i białe ściany z wiszącym na nich bursztynowym krzyżem. Dalej kuchnia
połączona z salonem, meble a la Ludwik XVI i widok z okna na podwórze, na którym
bawiły się dzieci. W pokoju gościnnym było łóżko dla dwóch osób, szafa i biurko.
Sypialnia Paetza to podwójne łoże z grubym materacem, sekretarzyk z kosmetykami
i dwudrzwiowa szafa. Łazienka dla gości była skromna. Druga, dla Paetza,
wykończona marmurami, z dużą wanną i detalami najwyższej jakości.
Mieszkanie to, jak mówił Paetz przyjaciołom, kupić miał jeszcze w latach 80. za
odprawę, jaką otrzymał po wyjeździe z Rzymu.
Adam
Gdy Paetz przyjmuje gości w willi koło katedry poznańskiej, za oknami często
słychać mszę. W środku jest hol z kamienną posadzką, drewniane schody na piętro.
Na parterze jadalnia z oknami na plac katedralny. Kredens, dębowy stół, krzesła.
Na ścianach obrazy - impresjonizm. Na piętrze sypialnia i gabinet z regałami
pełnymi książek. Bywa tam Adam, niewysoki, o chłopięcej twarzy, modnie ubrany.
Początek ich znajomości to 2000 rok, gdy był w poznańskim seminarium. Pamięta
scrutinium - rozmowy w cztery oczy, na jakie zapraszał Paetz do swojego pałacu i
testował: przytulanki, baccione, alkohol.
Adam, wówczas 20-latek, przyjmował to bez protestu, bo był pogodzony ze swoim
homoseksualizmem. W zamian dostawał koszule kapłańskie, pod koloratkę - włoskie,
najwyższej jakości, z kaszmiru i wełny.
Adam usłyszał raz od Paetza, że fajnie byłoby mieć kogoś, do kogo można się
przytulić, mieć świadomość, że jest.
- Nie odebrałem tego jako oferty; raczej zwierzenie, że jest bardzo samotny.
Kilka tygodni po wymuszonej rezygnacji, w marcu 2002 roku, Paetz zadzwonił.
- Nie chciałbyś się spotkać? - spytał smutno.
Spacer do Paetza obciążony jest wtedy ryzykiem. Arcybiskup Gądecki na straży
seminarium stawia ks. Pawła Wygralaka, który wśród młodych kleryków ma ocenę
mało wyrozumiałego dla wszelkich przejawów życzliwości między mężczyznami.
Adam: - Idę przez plac katedralny, spotykam Paetza, krótka pogawędka. Dochodzę
do seminarium, ktoś woła: rektor cię zaprasza!
- Rozmawialiście na placu. Co was łączy? - pyta ks. Wygralak.
- Plac - odpowiada Adam. Zapachniało mu inwigilacją.
Jego znajomość z Paetzem nadal trwa. W willi wypijają z reguły dwie butelki
wina, whisky.
- Spytałem kiedyś: dlaczego tu zostajesz, masz apartament w Rzymie. Jak to,
odparł wzburzony, przecież ludzie mnie tu szanują!
Czasami Paetz daje Adamowi gotówkę, kilkaset złotych. Tak jak ostatnio, na
kolacji. Paetz ubrany w jedną z tych eleganckich, drogich koszul pod koloratkę.
Zaproponował, by poszli na górę, na koniaczek. Przytulał się coraz bliżej,
mocniej, całował.
- Może pójdziemy do sypialni? - spytał.
Poszli.
Potem jak zwykle Adam zabrał puste butelki po alkoholu i wyrzucił daleko od
katedry.
W 2005 r. zrezygnował z kariery duchownego. Dlaczego? - pytam.
- Bo jestem homoseksualistą i nie mógłbym jak Paetz uwodzić swoich parafian.
Adam nadal spotyka się z Paetzem.
Paweł
Wysoki, przystojny, o południowej urodzie. Ma świetną dykcję i głos. Pracował w
archidiecezji jako "cywil", prosi o niepodawanie dokładnego stanowiska.
Od wielu lat także jest częstym gościem Paetza pod osłoną nocy. Poznali się
przypadkiem, w biegu, gdzieś na placu katedralnym. Pamięta pierwszy wieczór,
suto zakrapiany winem. Paetz biegał po butelki do piwniczki, do której wchodzi
się z holu. Piwniczka jest mała, mroczna, pełna regałów na wina, w nieokreślonej
liczbie i wartości.
Paweł: - W pewnym momencie czuję, że tracę świadomość. Prawie się wyczołguję z
jego domu, ulica mi faluje, mijam katedrę, schodzę nad rzekę, by sprowokować
wymioty. Nie jestem abstynentem, znam swoje reakcje na alkohol i jestem
przekonany, że z czymś to zmieszał. Na rok ograniczyłem z nim kontakty.
Paetz pisze SMS-y, prosi o telefon, Paweł odpisuje: "Nie życzę sobie tego typu
znajomości". Pawłowi sprawiało przyjemność, że trzyma arcybiskupa w niepewności.
Po roku się poddaje. Obiad, wino na potęgę i znów finał z frywolnymi tekstami.
Paweł chce wyjść, Paetz obejmuje go za szyję, próbuje całować, tłumaczy, że to
tylko "baccione".
- Ceną za poznanie go miało być zbliżenie. Nie byłem tym zainteresowany, ale
ciągnęła mnie ciekawość.
Paweł wypytuje Paetza o kulisy pracy w Watykanie, w którym zrobił błyskotliwą
karierę.
Słyszy, że arcybiskup trafił do Rzymu w latach 60., na studia, był szeregowym
urzędnikiem kurii watykańskiej. W 1976 r. awansował nagle na prałata antykamery
papieskiej. Antykamera to pokój, w którym goście papieża czekają na audiencję, a
Paetz miał ich zajmować, nim przekroczą drzwi sali audiencyjnej. To stanowisko
wyrobiło w nim ogładę towarzyską, dawało mu stały kontakt z papieżem.
Paweł usłyszał od Paetza taką anegdotę: pewnego dnia 1976 roku papież Paweł VI
kroczył korytarzami Watykanu w orszaku kardynałów i kazał ten orszak zatrzymać.
- Kim jest ten ksiądz? - pyta papież, pokazując na Paetza. Przyzywa go, pozwala
się pocałować w pierścień, zamieniają kilka słów. Po kilku tygodniach Paetz
zostaje prałatem antykamery i dostaje apartament zastrzeżony dla wysokich
kardynałów z Watykanu.
Choć Paetz nigdy tego oficjalnie nie potwierdził, w biografii Pawła VI Macieja
Wrzeszcza przeczytać można, że w otoczeniu Pawła VI "przebywał na wyraźne
życzenie samego papieża".
Podczas jednej z kolacji Paetz po drugim lub trzecim winie mruga do Pawła i mówi
konfidencjonalnym szeptem: - Chyba mogę ci coś pokazać. Wyjmuje album ze
zdjęciami, na których jest w towarzystwie sław. Przewraca karty albumu, wyjmuje
z niego dwa zdjęcia. Na pierwszym, biało-czarnym, stoi na plaży w krótkich
szortach i koszulce, a obok stoi podobnie ubrany papież Paweł VI. Na drugim
młody Paetz nie ma już koszulki.
Paweł pyta, czy arcybiskup zamierza to kiedyś opublikować.
- Ty to masz poczucie humoru.
Włącza płytę Andrei Bocellego, próbuje z Pawłem tańczyć.
- Dobrze wtedy wyglądałem, co?
- Nadal dobrze wyglądasz.
- Bo ważę się co rano, nago, po prysznicu. Możemy się zważyć razem - Paetz
pokazuje drzwi łazienki.
Paweł zauważył, że arcybiskup miał obsesję na punkcie swojego ciała. - Gdy
zobaczył mnie raz nieco tęższego, robił wymówki, szarpał za koszulę. Jak ty
wyglądasz, mówił, bierz ze mnie przykład.
Paetz jada regularnie, pięć posiłków dziennie, regularnie się także bada. Gdy
zaprzątały go piegi na dłoniach, pytał Pawła, czy to prawda, że można je wywabić
cytryną.
- Kiedyś byłem wierzący - mówi mi Paweł. - Tymczasem Paetz był jakimś
perwersyjnym, pociągającym kontrastem. Ten alkohol, przepych, pycha kojarzyły mi
się z cytatem z Apokalipsy św. Jana. Zna pan? O "pijanej krwią Chrystusa"?
Paweł cytuje:
"I ujrzałem Niewiastę siedzącą na Bestii szkarłatnej, pełnej imion
bluźnierczych, mającej siedem głów i dziesięć rogów. A Niewiasta była odziana w
purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły, miała w swej ręce
złoty puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu".
Pewnego wieczoru po dwóch winach Paetz prosi Pawła, by poszli do sypialni.
- Po co?
- Pomożesz mi ściągnąć książki z górnej półki.
Paweł się rozgląda. Jest wielkie łoże, książek nie ma.
- Gdzie one?
Arcybiskup kładzie dłonie na swoich piersiach. - Tutaj - uśmiecha się
zawadiacko.
Po tym wieczorze dostał od arcybiskupa tomik poezji bp. Jana Szkodonia z
zaznaczonym wierszem:
Ty jesteś mną, a ja - tobą
Ja tęsknię w tobie, a ty we mnie
Tęsknię, więc czekam:
na myśl, na słowo, na telefon, na obecność
Tęsknię i cierpię
Ja jestem twoją nadzieją
jestem twoim złudzeniem,
snem i narkotykiem.
Kilka dni później Paweł widzi, jak Paetz kroczy ulicami
Poznania w szeregu duchownych w procesji Bożego Ciała.
Innego razu przysłał mu w nocy SMS-a: "Myślę o tobie przed snem".
"To niedobrze, bo nie będziesz mógł zasnąć" - odpisuje Paweł.
"Dzięki za dobre słowo, które jest ze mną w łóżku. Brakuje cię tu pod
czternastką. Ślę uściski, twój Juliusz".
Grudzień 2011 r. Paetz, kołysząc się od wina, odprowadza Pawła do furtki i mówi:
"Kocham cię". Paweł był pod takim wrażeniem, że dopiero w taksówce zauważył, że
ściska pustą butelkę po winie. Paetz kazał ją zabrać i wyrzucić daleko, by
siostra urszulanka nie zorientowała się, że miał gościa.
Siostra Teresa
Jest skryta i skromna. Niewysoka, ok. 50 lat, przysadzista, z czarno-siwymi
włosami ukrytymi pod czepkiem. Przychodzi do Paetza rano, wychodzi popołudniem.
Wozi go również volkswagenem polo na kolacje z przyjaciółmi.
Paetz nie miał wpływu na jej wybór, dostał ją od archidiecezji, dlatego siostrze
raczej nie ufa.
Paweł: - Napisał mi SMS-a: "Idź do Piotra i Pawła, kup mi cztery parówki, jakieś
markowe, i dobrą wątrobiankę".
"Dlaczego nie wyślesz siostry" - spytałem.
"Bo wie, że jem dwie, domyśli się, że będę miał gościa".
Bał się, że siostra Teresa donosi arcybiskupowi Gądeckiemu, dlatego kazał
gościom, głównie młodzieńcom, wyrzucać flaszki daleko poza "wyspą". Bał się, że
siostra sprawdza nawet śmietnik w jego domu. Prosił też Pawła, by umył naczynia,
by zatrzeć ślady biesiady przed siostrą.
Paetz rozluźnia się w rozmowie z gośćmi dopiero wtedy, gdy siostra wychodzi z
domu. Gdy raz zatrzasnęły się za nią drzwi, zbiegł po wino do piwniczki, nalał,
a potem dał Pawłowi wodę Hugo Boss.
- Kilka dni później przyłożył nos do mojej szyi, powąchał i spytał z kokieterią
w głosie: nie używasz? Kupił ją na lotnisku w Monachium, gdy wracał z Rzymu.
Paweł spytał, po co był w Rzymie.
- Załatwić sprawę Gądeckiego - odparł Paetz konfidencjonalnym szeptem.
Przypadłość
Arcybiskup Gądecki tylko raz zabrał głos w sprawie Paetza - w 2003 roku, po
przejęciu władzy nad poznańską kurią, odpowiadając na pytanie Katolickiej
Agencji Informacyjnej: "Sprawa została definitywnie rozwiązana przez Stolicę
Apostolską. Najpierw przez fakt przyjęcia rezygnacji, potem przez zakaz
wykonywania funkcji duszpasterskich na terenie archidiecezji poznańskiej. Dla
mnie są to dostateczne przesłanki, by poprzez pozytywną pracę dla Królestwa
Bożego przywracać jedność całego Ludu Bożego".
Chciałem porozmawiać z abp. Gądeckim o Juliuszu Paetzu. Odmówił.
W 2010 r. doszło między nimi do najważniejszego pojedynku. Media informowały, że
Watykan zwrócił Paetzowi przywilej święceń, koncelebracji mszy. Gądecki na znak
protestu miał grozić dymisją.
Paetz pisze SMS-a do Pawła: "I co? Wreszcie Gad zrezygnował?".
Bezpośrednią przyczyną tej rozgrywki miała być odmowa Gądeckiego, by zezwolić
Paetzowi na udzielenie ślubu komuś z jego rodziny. Paetz poprosił wtedy abp.
Henryka Muszyńskiego, metropolitę w Gnieźnie, by zgodził się na celebrację na
jego terenie.
- Mogły być jakieś prośby, ale nie pamiętam - mówi mi abp Muszyński i dodaje, że
"woli się w te spory na trzeciego nie wtrącać".
Gądecki zebrał wszystkie siły, by utrącić zniesienie kar. Dostał poparcie od
polskiego Episkopatu. Dobił Paetza rzecznik Watykanu, mówiąc, że zasady i
restrykcje ustalone w 2002 r. pozostają w mocy. Może odprawiać msze, ale tylko w
swojej willi, w małej kaplicy. To niewielki pokój z krzesłami dla mniej więcej
10 osób, z małym ołtarzem i krzyżem.
Gądecki wzmocnił swoją pozycję w wojnie z Paetzem, więc na odwagę zdobył się
wtedy "Przewodnik Katolicki". Ks. Madejczyk napisał w komentarzu: "Oświadczenie
rzecznika Stolicy Apostolskiej (...) wyraźnie wskazuje, że wyniki watykańskiej
wizytacji, która poprzedziła dymisję arcybiskupa, i ocena zebranych wówczas
materiałów skłoniły Stolicę Apostolską do zdecydowanych działań, które mają
charakter trwały".
Madejczyk wypomina też Paetzowi pojawianie się na publicznych uroczystościach,
uznaje to za niestosowne.
Ale Paetz nadal jako "arcybiskup senior" figuruje w corocznym "Annuario
Pontificio", watykańskim spisie wszystkich biskupów na świecie. Na jego
podstawie układa się zaproszenia na różne uroczystości. Nadal też jako senior
uczestniczy w zebraniach Episkopatu. W 2012 przybył na jego posiedzenie, gdy
obradowano nad pedofilią wśród księży. Episkopat nie chciał tego komentować.
Tylko raz głos zabrał kardynał Józef Glemp, u kresu życia, w 2012 roku. Pytany
przez "Newsweek" mówił: "Także jestem zadziwiony jego [Paetza] aktywnością. Co
prawda nie zajmuje urzędu w Kościele, ale chyba byłoby lepiej, gdyby był poza
Polską". Glemp przyznał, że wiedział o sprawie Paetza z plotek, nim podjęły to
media. Dodał rzecz niezrozumiałą: "Starano się także ustalić, czy przypadłość
Paetza się rozwija, czy nie".
Gdy w 2014 r. nowym prymasem zostaje Wojciech Polak, Paetz jest obecny w
archikatedrze w Gnieźnie i serdecznie się z nim wita.
Na stronie internetowej archidiecezji poznańskiej jest jego życiorys z listą
licznych funkcji i zasług. Na końcu tylko wzmianka, że w 2002 r. papież przyjął
jego rezygnację ze stanowiska metropolity poznańskiego.
Nie razi
Pytanie Marii, matki molestowanego seminarzysty, o obecność Paetza na
publicznych uroczystościach można skierować do poznańskich elit. W 2006 r. Paetz
dostał zaproszenie od prezydenta Ryszarda Grobelnego na obchody 50-lecia
wydarzeń czerwca 1956 r.
Gdy w 2002 r. jego sprawę ujawniła "Rzeczpospolita", otrzymał poparcie
establishmentu. Powstał list, który odwoływał się do "moralności
chrześcijańskiej". Sygnatariusze pisali: "Oskarżony został człowiek cieszący się
powszechnym szacunkiem, o niepodważalnych zasługach dla poznańskiej nauki i
kultury, odgrywający wielką i konstruktywną rolę w życiu naszego miasta i
regionu". Apelowano do mediów, by nie skazywały bez sądu. Podpisało go 26 osób:
rektorzy, prorektorzy, wykładowcy Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza,
Politechniki, akademii: Medycznej, Rolniczej, Sztuk Pięknych, rzeźbiarka
Magdalena Abakanowicz, a także biznesmeni Jan Kulczyk (Paetz dawał we Włoszech
ślub jego córce) i Piotr Voelkel.
- To ja namówiłem Magdalenę Abakanowicz. Nie chodziło o to, że znamy Paetza i
jego winy, ale że nie jest fair, by wydawać wyrok w mediach, nim wyjaśni się, co
zrobił - mówi mi Voelkel, który widywał wtedy Paetza na premierach operowych.
Teraz spotyka się z nim częściej, na prywatkach. Uważa go za ujmującego
człowieka, fascynujące źródło informacji o Watykanie.
Kolacje z Paetzem organizuje dzisiaj Sławomir Pietras, b. dyrektor opery, który
sadzał arcybiskupa w loży obok włodarzy i również podpisał list poparcia. Uważa,
że arcybiskup został skrzywdzony.
Na tych kolacjach Voelkel widuje Paetza. - Widzę emeryta, który oddałby wiele,
żeby mieć większy kontakt z ludźmi. Jest towarzyski, więc źle znosi samotność.
Jeżeli są twarde dowody na jego niemoralne działania wobec młodych mężczyzn, to
to mnie oburza. Wiem też, że bezgrzesznych nie zna przyroda.
Jan Filip Libicki, senator, widywał Paetza na imieninach u ks. Władysława
Kołodzieja, zmarłego w ub.r. poznańskiego oficjała sądu duchownego: - Arcybiskup
Paetz wyglądał jak ujmujący starszy pan, o którym prałat Kołodziej mówił, że
wykończyli go masoni.
Paetz lubi przytaczać w towarzystwie anegdotę o Giulio Andreottim, b. premierze
Włoch, podejrzanym o kontakty z mafią: - Opluli go, ale byli tacy, co stali przy
nim do końca.
Przy Paetzu trwa ksiądz Antoni Warzbiński, jego były wikariusz. Paradoksalnie,
trzy lata temu podczas mszy w katedrze Warzbiński potępił homoseksualizm i
związki partnerskie.
Także wierni nie buntują się przeciw temu, że Paetz jest obecny publicznie. Co
roku w czerwcu przechodzi w procesji Bożego Ciała. Tego lata procesja zbiegła
się z protestem poznańskich środowisk katolickich przeciwko sztuce "Golgota
Picnic", która miała obrażać ich uczucia religijne. Paetz, idąc w orszaku,
nikogo nie raził.
- Mnie raził - mówi mi Libicki.
- Ma pan bloga, dostęp do mediów. Publicznie pan nie protestował.
- Ale panu to mówię.
Co roku Paetz wyprawia swoje imieniny. Kilka lat temu był na nich Paweł.
Arcybiskup co chwila wybiegał, odbierał telefony z życzeniami, przyjmował gości.
Wśród nich był Stefan Jurga, b. rektor UAM, inicjator listy poparcia.
- Jestem już daleko od tych spraw, nie mam nic więcej do dodania, historia to
osądzi - mówi mi Jurga.
List podpisał także Jerzy Smorawiński, rektor AWF w Poznaniu. Dzisiaj jest tym
zniesmaczony. - Jurga zapewniał mnie wtedy, że Paetz jest niewinny, że to
nagonka. Mam do niego pretensje, że nie powiedział mi całej prawdy.
Jurga wiedział o zarzutach wobec Paetza długo przed publikacją
"Rzeczpospolitej". Powiadomił go ksiądz Węcławski, ale rektor to zignorował,
pozbył się Węcławskiego z uczelni.
Jurga działa w Akademickim Klubie Obywatelskim, prawicowo-katolickiej grupie
poznańskich naukowców. W 2008 roku został rycerzem papieskiego Orderu Świętego
Sylwestra.
Zaproszenia
Tego dnia, gdy wyszedłem od abp. Paetza z jego prośbą, by napisać prawdę, ze
znakiem krzyża na drogę, zadzwonił wieczorem, niespokojny. Poprosił o
autoryzację swoich wypowiedzi.
- Ksiądz nie odpowiadał na moje pytania, trudno coś autoryzować.
- Pan wie, że nie mogę na nie odpowiadać.
- Nie, nie wiem. Dlaczego?
- Proszę już nie pytać.
- A mam jeszcze jedno: czy ksiądz czuje się samotny?
- Skądże! Jestem stale w drodze, na zaproszenie biskupów, kardynałów, nowego i
poprzedniego prymasa. Chodzę ulicami Poznania, doznaję wiele życzliwości. Ludzie
się zatrzymują, mówią: niech będzie pochwalony, dziękują, że zostałem w
Poznaniu.
- Nie o taką samotność pytałem.
- Życzę panu pomyślności.
- Czego życzyć księdzu?
- Bożej łaski.