Archiwum  

Życie z dnia 2000-08-25

 

Kadrówka

Ludzie spod znaku "Solidarności"


Ludzie spod znaku "Solidarności" trafiali pod rozmaite polityczne adresy. Ale to oni nadawali i nadają ton polskim przemianom. Premierzy, ministrowie, partyjni liderzy, posłowie i wysocy urzędnicy, eksperci. Ruch społeczny Sierpnia '80 stał się "I kadrową" III RP.

 

Kiedy w 1980 roku w Stoczni Gdańskiej rozpoczął się strajk, 21 sierpnia Tadeusz Mazowiecki z Bronisławem Geremkiem wsiedli do poloneza i ruszyli na Wybrzeże. Mieli ze sobą podpisany przez 64 intelektualistów list z apelem o pokojowe rozwiązanie konfliktu.

To bardzo piękne wieści, ale co my mamy robić z listami? My potrzebujemy pomocy - przywitał ich Wałęsa. Kurierzy z Warszawy pozostali w Stoczni. Mazowiecki został szefem ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Protestacyjnego. Negocjował porozumienie z rządem, później był doradcą "Solidarności" i redaktorem naczelnym "Tygodnika Solidarność". W stanie wojennym przez rok internowany. Po wyjściu na wolność stał się jednym z najbliższych współpracowników Wałęsy, a pod koniec lat 80. jednym z głównych architektów Okrągłego Stołu.

12 września 1989 r. wygłosił exposé jako pierwszy niekomunistyczny premier w naszej części Europy. Miliony telewidzów obserwowały, jak pozdrawiał ich gestem zwycięstwa i jak omdlały osunął się z sejmowej trybuny w momencie, gdy mówił o katastrofalnym stanie gospodarki.

- Poprzedniej nocy kończył pisać przemówienie. Wypił przy tym morze kawy, wypalił kilkadziesiąt papierosów - tłumaczył później Jacek Ambroziak, szef URM w gabinecie Mazowieckiego.

Mazowiecki po półgodzinnym spacerze wokół Sejmu dokończył mowę. Padły wtedy słowa o "grubej linii", którą niebawem przemianowano na "grubą kreskę" i na zawsze połączono z Mazowieckim. Przypisywaną jego rządowi politykę "grubej kreski" atakowali zwolennicy dekomunizacji i lustracji. Mazowiecki przez długi czas wręcz alergicznie reagował na pytania o ową nieszczęsną kreskę, zapewniając, że nie chodziło mu o rozgrzeszanie komunizmu, lecz wyznaczenie cezury, od której odpowiedzialność za kraj bierze jego rząd.

Gabinet przetrwał 15 miesięcy. Mazowiecki i jego ministrowie wprowadzili kraj na nowe tory. Z dnia na dzień runął socjalizm. Plan Balcerowicza poskromił inflację i zapełnił półki w sklepach. Zniknęła cenzura, rozwiązano SB. Ale pojawiło się bezrobocie. "Wojna na górze" postawiła Mazowieckiego przeciw Wałęsie w wyborach prezydenckich. Premier doznał upokarzającej porażki. Wyprzedził go nie tylko szef "Solidarności", ale również nikomu nieznany Stan Tymiński. Mazowiecki podał się do dymisji. Stanął na czele Unii Demokratycznej. Kolejnego upokorzenia doznał, gdy z partyjnego siodła wysadził go Leszek Balcerowicz. Szybko udowodnił jednak, że na scenie politycznej wciąż jest dla niego miejsce. Negocjacyjne talenty wykorzystał w pracach nad nową konstytucją. Międzynarodowe uznanie zyskał jako specjalny wysłannik Komisji Praw Człowieka ONZ do b. Jugosławii. Zrezygnował z tej funkcji, komunikując sekretarzowi generalnemu ONZ: - Nie mogę uczestniczyć w pozornym tylko procesie obrony praw człowieka. Nie chciał startować w ostatnich wyborach do Sejmu. W końcu dał się namówić. Kieruje Komisją Integracji Europejskiej.

Trzecia grupa inwalidzka

Omdlenie Mazowieckiego podczas wygłaszania rządowego exposé Wałęsa miał skwitować krótko: - Następny będzie Geremek.

Następny był jednak Jan Krzysztof Bielecki. Wałęsa wyciągnął asa z rękawa. Na czele rządu postawił nieznanego dotąd lidera raczkującego dopiero Kongresu Liberalno-Demokratycznego.

W "Solidarności" Bielecki nie był jednak postacią anonimową. Pamiętano go z 1980 r. jako ekonomicznego eksperta związku. W stanie wojennym współpracował z podziemnymi władzami "Solidarności". Za odmowę podpisania lojalki stracił pracę w Ośrodku Szkolenia Kadr Ministerstwa Przemysłu. Pracował jako cykliniarz, a potem na spółkę z kolegą kupił ciężarówkę i woził drewno. W 1985 r. założył spółkę konsultingową "Doradca", w której zatrudnił kilkadziesiąt osób pozbawionych pracy w stanie wojennym.

W gabinecie Bieleckiego pozostał Balcerowicz, co gwarantowało utrzymanie twardego kursu na gospodarkę rynkową. Na szerokie wody wypłynął prywatyzacyjny guru liberałów Janusz Lewandowski. Powstała Giełda Papierów Wartościowych, Klub Paryski zredukował o połowę polskie długi. Na tym jednak skończyły się sukcesy gabinetu. Sejm odmówił mu nadzwyczajnych uprawnień do wydawania dekretów z mocą ustawy ani nie zgodził się na wzmacniające pozycję rządu zmiany w konstytucji. W kraju mnożyły się strajki, afera goniła aferę, Bagsik z Gąsiorowskim uciekli do Izraela. Rozpadły się relikty komunizmu RWPG i Układ Warszawski. W Rosji doszło do puczu Janajewa. Dla Bieleckiego wydarzenia na Wschodzie były najbardziej dramatycznymi przeżyciami. Co zrobić, jeśli puczyści zwyciężą, a w Polsce odezwą się ich poplecznicy? Do Bieleckiego dzwonili prezydent Bush i premier Holandii, która wtedy przewodniczyła Wspólnocie Europejskiej.

- Śmiałem się, że gdyby pucz trwał dłużej, to by nas od ręki przyjęli do Wspólnoty - wspominał Bielecki.

Na premierowski urząd wprowadził nieco luzu. Grał w piłkę, żartował z dziennikarzami (w komunikacji przeszkadzało mu lekkie jąkanie), paradował w sportowych strojach. Kiedyś wybrał się w lotniczą podróż do Japonii ubrany w dres. Podczas międzylądowania w Nowosybirsku wysiadł z samolotu w towarzystwie odzianego w nienaganny garnitur wiceministra spraw zagranicznych Jerzego Makarczyka. Gdy miejscowi zapytali o premiera, Makarczyk wskazał na Bieleckiego. W odpowiedzi usłyszał: - Wy szutnik (żartowniś), przecież to na pewno wy.

Karierę szefa rządu skończył w grudniu 1991 r. po pierwszych prawdziwie wolnych wyborach. Do rządu Hanny Suchockiej wszedł jako minister ds. kontaktów z EWG. Po upadku gabinetu objął intratną posadę w Londynie. Od siedmiu lat jest przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Ostatnią jego akcją polityczną w Polsce był udział w nieudanej dla KLD kampanii wyborczej do Sejmu, w 1993 r. W Kielcach z opresji uratowała go załoga policyjnego radiowozu. Podczas ulicznego wiecu przechodnie pytali go o bezrobocie, prywatyzację i emerytury. Jeden z rencistów spytał, jak można przeżyć miesiąc za 1,2 mln (starych) zł. Bielecki rozjuszył tłum odpowiedzią: - I tak pan dobrze wygląda jak na trzecią grupę inwalidzką.

Ostatni sprawiedliwy

Po pierwszych demokratycznych wyborach teka premiera przypadła Janowi Olszewskiemu. Pomysł wyszedł od lidera PC, Jarosława Kaczyńskiego.

- Sejmowe stronnictwa centroprawicowe wysunęły wtedy moją kandydaturę. Nie wiem, dlaczego akurat moją, nie byłem wówczas zaangażowany w działalność partyjną. Może dlatego, że większość uczestników tego konwektyklu to byli kiedyś moi klienci? - wyznał po latach na łamach "Gazety Wyborczej" Olszewski.

W czasach komunizmu, jako adwokat, bronił wielu opozycjonistów. Jednym z pierwszych procesów była obrona w 1965 r. Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Ma piękny patriotyczny życiorys. Żołnierz "Szarych Szeregów", łącznik Powstania Warszawskiego, pozostaje w konspiracji do 1947 r. W okresie odwilży 1956 r. pisze w tygodniku "Po prostu". W tym samym czasie publikuje tam młody Jerzy Urban. Tygodnik zostaje zamknięty przez Władysława Gomułkę, a Olszewski dostaje zakaz publikacji. Po pierwszych procesach, w których broni opozycjonistów, zostaje pozbawiony prawa wykonywania zawodu adwokata. W latach 70. współpracuje z KOR i ROPCiO. Od 1980 r. działa w "Solidarności". Wraz z Mieczysławem Siłą-Nowickim i Wiesławem Chrzanowskim redaguje statut związku i reprezentuje związek w procesie rejestracyjnym. W 1984 r. pełni rolę pełnomocnika rodziny ks. Jerzego Popiełuszki w procesie jego zabójców.

Pierwszą propozycję objęcia pre-mierostwa otrzymuje po dymisji Tadeusza Mazowieckiego. Po 18 dniach rozmów rezygnuje. Drugie podejście kończy się sukcesem. Olszewski ogłasza w exposé utworzenie "rządu nadziei".

W Watykanie spotyka się z papieżem. Jan Paweł II życzy mu, by tyle czasu był premierem, ile lat trwa jego pontyfikat. Życzenia nie spełniają się. 4 czerwca 1992 r. po słynnej "nocy teczek" (skandal związany z ujawnieniem tzw. listy Macierewicza z nazwiskami polityków podejrzanych o współpracę z SB) rząd Olszewskiego zostaje obalony. Od tej pory mecenas dla swoich zwolenników na zawsze pozostanie jedynym sprawiedliwym na prawicy. Za największy swój sukces uważa odmowę podpisania protokołu do umowy polsko-rosyjskiej przewidującej, że w Polsce w miejsce rosyjskich garnizonów powstaną eksterytorialne przedsiębiorstwa rosyjskie. Zwierzył się również z najzabawniejszej historii, jako go spotkała.

- Gdy zostałem premierem, twórcy popularnego programu telewizyjnego "Polskie zoo" oblekli mnie w skórę misia koala. Nie wiedziałem, jak wygląda australijski niedźwiadek. Ale zaraz na początku urzędowania dyżurujący oficer zameldował mi, że przybyła pani, która przyniosła prezent. Poprosiłem, by ją wpuszczono. Wręczyła mi bardzo zabawnego misia. Mam go do dziś. Była to jedyna rzecz, którą zabrałem odchodząc z mojego gabinetu - opowiadał później w jednym z wywiadów.

Po rozstaniu z rządem Olszewski nie miał szczęścia do budowania partii politycznych. Sukces odniósł w prezydenckiej elekcji 1995 r., zajmując 4 miejsce wśród 13 pretendentów. W tym roku znów próbuje sił. Niedawno miał groźny wypadek samochodowy. Leży w szpitalu. Zapowiada, że z wyborów się nie wycofa.

Nasza polska Hania

Po nieudanej próbie utworzenia rządu przez Waldemara Pawlaka tekę premiera dostała w 1992 r. Hanna Suchocka - pierwsza w Polsce kobieta sprawująca tak wysoki urząd. Nominacja niemal dla wszystkich była niespodzianką. Politycy UD wyciągnęli ją z tylnych szeregów swego ugrupowania, ponieważ była do zaakceptowania przez prezydenta Wałęsę, "Solidarność" i ZChN (zdecydowana przeciwniczka aborcji). Wiadomość zastała Suchocką w Londynie.

- Było to dla mnie kompletne zaskoczenie i w gruncie rzeczy ogromny ambaras. Bardzo nie miałam ochoty - zwierzała się Jackowi Żakowskiemu.

- Pierwszy raz usłyszałem o Suchockiej w 1982 r. przez "kołchoźnik" w celi, kiedy jako posłanka SD głosowała przeciw delegalizacji NSZZ "Solidarność" - wspominał dzisiejszy minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.

Polityczną karierę zaczynała właśnie w Stronnictwie Demokratycznym. W 1980 r. z nadania tej partii weszła do PRL-owskiego Sejmu. W tym samym roku zapisała się do "Solidarności". Do parlamentu wróciła w 1989 r. dzięki wspólnej fotografii z Wałęsą.

Z politycznego cienia wyszła jednak dopiero jako pani premier. Lansowana na polską Margaret Thatcher (nosiła nawet podobne fryzury) zdobyła sporą popularność. Prasa prześcigała się w przyznawaniu jej tytułów "człowieka (względnie "kobiety") roku". Zapytywana, czy chce być drugą Żelazną Damą, odpowiadała skromnie, że woli być pierwszą Suchocką.

Jej rząd wprowadził rygorystyczną ustawę antyaborcyjną i podatek VAT. Wykończyły go nieustanne strajki i krucha koalicja w Sejmie. 28 maja 1993 r. Sejm po wniosku Alojzego Pietrzyka z "Solidarności" przewagą jednego głosu odwołał gabinet. Do pogrzebania rządu przyczynił się Zbigniew Dyka, b. minister sprawiedliwości, który spóźnił się na głosowanie. Kłopoty żołądkowe zatrzymały go w łazience.

Po rozwiązaniu Sejmu pani premier rządziła jeszcze przez kilka miesięcy. Na odchodne zdążyła podpisać konkordat ze Stolicą Apostolską. Posterunkowy z Sochaczewa, Włodzimierz G., pożegnał polską Żelazną Damę strzałami z pistoletu gazowego. Wystrzelił w powietrze, próbując zatrzymać nieoznakowany samochód z Suchocką, przejeżdżający skrzyżowanie na czerwonym świetle. Po tym incydencie stracił pracę. Wrócił do służby po wstawiennictwie pani premier.

Na szerokie wody próbowała wrócić w 1995 r., ubiegając się w Unii Wolności o start w wyborach prezydenckich. - To jest taka nasza polska Hania - rekomendował ją Jan Maria Rokita.

Przegrała jednak rywalizację z Kuroniem. Na szczyty władzy wróciła jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Była jednym z najbardziej krytykowanych szefów resortów. Wypominano jej inwigilację prawicy wtedy, gdy była szefem rządu. Po wycofaniu się UW z koalicji straciła tekę. Na otarcie łez pozostaje jej kariera filmowa. Suchocka ma być bohaterką pierwszego odcinka amerykańskiego serialu telewizyjnego o kobietach przywódcach pt. "Kobiety, które się odważyły".

Karol z cienia

Po czterech latach rządów koalicji SLD-PSL do władzy wróciły ugrupowania solidarnościowe. Na czele gabinetu AWS-UW stanął Jerzy Buzek - pierwszy premier ewangelik. Tym razem zaskoczenia nie było. O Buzku jako kandydacie na premiera mówiło się tuż po wyborczym zwycięstwie AWS. Dla nikogo nie było tajemnicą, że profesor jest przyjacielem i politycznym mentorem lidera Akcji Mariana Krzaklewskiego. Miał duże szanse jako główny autor gospodarczego programu AWS.

W "Solidarności" działa od 1980 r., ale zawsze bez rozgłosu. W Sierpniu '80 przewodniczy obradom zjazdu Związku. Był wówczas docentem w PAN w Gliwicach i członkiem Komitetu Porozumiewawczego Pracowników Nauki NSZZ "Solidarność".

- Argumentowano, że świetnie prowadzi sesje naukowe, więc i zjazdem pokieruje. Radził sobie z salą - wspomina Tadeusz Jedynak, dawny szef górnośląskiej "Solidarności".

W stanie wojennym nie został internowany. Pod pseudonimem Karol kierował "Solidarnością" na Śląsku. Walczył o życie ciężko chorej córki Agaty (dziś dobrze zapowiadającej się aktorki). Kiedy pod koniec lat 80. wybierano władze związku, znów pozostał z boku.

Do wielkiej polityki wciąga go dopiero Krzaklewski.

Buzek wystartował z impetem, wprowadzając w pierwszym roku urzędowania cztery wielkie reformy, ale potem było już coraz gorzej. Atakowano go za brak zdecydowania, zwlekanie z decyzjami, ciągłe oglądanie się na Krzaklewskiego i miotanie się między sprzecznymi interesami koalicjantów. Buzek pobił rekord w długości zajmowania stanowiska premiera, ale jego gabinet okazał się również rekordowy pod względem niskich notowań w badaniach opinii publicznej.

Paradoksalnie dopiero wyjście UW z koalicji pokazało, że potrafi rządzić. Kiedyś spóźnił się na spotkanie opłatkowe z pracownikami swojej kancelarii. Podczas uroczystości śpiewano kolędę "Wśród nocnej ciszy". Buzek wszedł do sali akurat, gdy zaczęła się zwrotka: "Padniemy na twarz przed tobą"...

Europejczyk z fajką

Poczet solidarnościowych premierów nie byłby pełny bez Bronisława Geremka. Profesor wprawdzie nigdy nie stanął na czele gabinetu, ale od 20 lat jest żelaznym kandydatem na to stanowisko.

Wałęsa powierzył mu misję w listopadzie 1991 r. Jednak wobec niepowodzenia Geremek zrezygnował. Europejczyk w każdym calu, zawsze marzył o kierowaniu dyplomacją. Dostał tę funkcję dopiero w rządzie Buzka.

Od początku związany z "Solidarnością", internowany i więziony. Jeden z głównych negocjatorów przy Okrągłym Stole. Prawa ręka Wałęsy, a potem Mazowieckiego. Erudyta i ceniony historyk średniowiecza. Mistrz politycznej gry, dystyngowany i trzymający nerwy na wodzy. Raz tylko utracił stoicki spokój. Ciężko naraził się prasie, zwracając się do marszałka Sejmu o wydzielenie specjalnych miejsc, w których dziennikarze mogliby rozmawiać z posłami i ministrami. Namiętnie pali fajkę. - Fajka jest częścią mnie - zwierzył się kiedyś. - Mam do niej stosunek bardzo osobisty. Prawie zmysłowy.

Przez pięć solidarnościowych rządów przewinęło się kilkudziesięciu ministrów. Kogo opisać bliżej, przy kim się zatrzymać? Trudny wybór. Przypomnijmy więc po jednym szefie resortu, najbardziej reprezentatywnym dla swoich czasów, najciekawszym lub wyjątkowo kontrowersyjnym. Dobór postaci będzie zupełnie subiektywny.

Herbatka Kuronia

Rząd Mazowieckiego miał dwa filary - Balcerowicza i Kuronia. Minister finansów był tym złym, minister pracy tym dobrym. Kuroń - bo o nim będzie w tym miejscu mowa - dawał bezrobotnym zasiłki ("kuroniówki") i karmił bezdomnych (zupą Kuronia). W każdy wtorek wygłaszał w telewizji dobranocki dla dorosłych, w których przekonywał do reform. Mówił zachrypniętym głosem, odpalał papierosa od papierosa, ale był wiarygodny. Jeden z najstarszych stażem opozycjonistów, wielokrotnie więziony, od Sierpnia '80 do "wojny na górze" związany z "Solidarnością".

Nawet najwyższe odznaczenia państwowe odbierał w dżinsowej koszuli. W garnitur przebrał się w 1995 r., gdy wystartował w kampanii prezydenckiej. Eksperyment się nie powiódł. Zajął trzecie miejsce, ustępując Kwaśniewskiemu i Wałęsie. Garnitury rozdał. Nie używa również słynnego termosu. W Sejmie pojawia się rzadko. Kiedyś wzbudzał tym termosem ogromne zainteresowanie. Powszechnie podejrzewano, że pociąga z niego jakiś mocny trunek. Kuroń zapewniał, że nosił tylko herbatę. Ale niedowiarków nie brakowało.

- Ówczesny marszałek Senatu Ślisz spytał mnie kiedyś: "A co ty tam nosisz?" - opowiadał Kuroń. - Powiedziałem, żeby spróbował, a on na to: "Nie mogę, prowadzę".

Skutecznie do termosu Kuronia dobrał się poseł PSL Jacek Soska.

- Kiedyś na posiedzenie komisji ds. ustawy antyaborcyjnej poseł Jacek Soska przyszedł z księdzem - mówił Kuroń w miesięczniku "Press". - Kiedy głosowanie poszło po ich myśli, stwierdził: "Proszę księdza, musimy to oblać". Wziął termos, dwie szklaneczki i nalał. A że herbata była mocna, wyglądało to na poważny trunek. Ksiądz: "Ja w zasadzie nie piję, ale takie pozytywne przemiany zachodzą w ruchu ludowym, że wypiję". No i wychylili. O mały włos się nie udławili. Soska pierwszy się zorientował i mówi do mnie: "Ksiądz proboszcz prosi jeszcze herbatki".

Niezmiennie od lat prowadzi w sondażach zaufania do polityków.

Odcinanie kuponów

Najbardziej kontrowersyjnym członkiem rządu Bieleckiego był Janusz Lewandowski. Pierwszy prywatyzator RP, postać znienawidzona przez ludowców i KPN. Za rzekome prywatyzacyjne afery stawiany przed Trybunał Stanu, oskarżany w sądach. Nigdy włos nie spadł mu z głowy. Pod koniec lat 80. wraz z Janem Szomburgiem opracował metodę prywatyzacji poprzez uwłaszczenie obywateli za pomocą bezpłatnych bonów prywatyzacyjnych. To prawdopodobnie z tego pomysłu Wałęsa zaczerpnął swoje słynne "100 milionów". Tzw. kuponówkę bez sukcesu wprowadziło kilka krajów dawnego bloku socjalistycznego. Fiaskiem zakończył się też zapoczątkowany przez Lewandowskiego program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Poseł UW zaciekle zwalcza teraz powszechne uwłaszczenie w wydaniu AWS.

Człowiek od teczek

Znakiem firmowym rządu Olszewskiego jest niewątpliwie Antoni Macierewicz, ówczesny minister spraw wewnętrznych. Po "nocy teczek" zyskał przydomek naczelnego lustratora III RP. Swą listę domniemanych agentów SB dostarczył do Sejmu w asyście gwardii przybocznej. To za jego urzędowania w resorcie powstał oddział do zadań specjalnych GROM. Uchodzi za jednego z najbardziej konfliktowych polityków. W żadnej partii nie zagrzał długo miejsca. Z ZChN wyrzucony po aferze teczkowej. W 1993 r. opuszcza RdR, w 1997 r. rozbija ROP. W młodości zwolennik południowoamerykańskiego marksisty Che Guevary, dziś radykalny narodowiec. Z wykształcenia historyk, iberysta. - Zostałem politykiem, bo nie było innego sposobu, aby Polska odzyskała niepodległość - tłumaczył swój życiowy wybór. Ma piękną opozycyjną kartę. W stanie wojennym wsławił się ucieczką z obozu dla internowanych w Łupkowie. Gdy prezydenturę objął Wałęsa, stał się jego doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego. Wkrótce potem zidentyfikował prezydenta jako "Bolka". Niedawno obaj antagoniści uścisnęli sobie ręce w Sądzie Lustracyjnym. Ale Macierewicz zdania nie zmienił.

Kobra atakuje znienacka

Gwiazdą rządu Suchockiej był Henryk Goryszewski z ZChN.

- Gdybym został wicepremierem odpowiedzialnym za sprawy gospodarki, to po trzech miesiącach nazwisko Goryszewski będzie tak znane jak dziś Balcerowicz - przechwalał się w 1991 r. Wymarzone stanowisko trafiło mu się właśnie w gabinecie Suchockiej. Ale ekonomicznej sławy nie zdobył. Za to wszyscy powtarzali jego powiedzonka. Zwłaszcza dwa: "Nieważne, jaka będzie Polska, ważne, by była katolicka" oraz "Katolik musi być skrajny". Na stałe przylgnął do niego przydomek Kobra.

"Na podwórku koledzy nazywali mnie Kobrą, bo zawsze atakowałem znienacka" - wyznał w przypływie szczerości.

Po odwołaniu rządu Suchockiej Wałęsa mianował go szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Goryszewski paradował w mundurze i robił sobie zdjęcia na poligonach. W parlamencie obecnej kadencji początkowo miał świetne notowania. Przedstawiając projekt budżetu, pobił rekord długości parlamentarnych wystąpień. Opozycja ceniła go za niezależność w kierowaniu Komisją Finansów Publicznych. Gwiazda Goryszewskiego zgasła nagle, gdy na jaw wyszły interesy, jakie równolegle z działalnością parlamentarną prowadził w swojej kancelarii. Z komisji finansów przeniósł się do komisji sportu.

Koordynator w swetrze

Najbardziej barwną, zagadkową i kontrowersyjną postacią wśród ministrów Buzka jest Janusz Pałubicki. Koordynator ds. służb specjalnych odzywa się rzadko, ale jak coś powie, huczy o tym cała Polska. Po wecie do ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej nazwał Kwaśniewskiego "prezydentem wszystkich ubeków". Kilka lat wcześniej, tuż po wygranych przez lidera SLD wyborach, oświadczył: "Kłamca i oszust nie będzie moim prezydentem". Przed rokiem sytuację w GROM-ie określił mianem "bagna". Dowódca jednostki gen. Sławomir Petelicki odparował mu, mówiąc o "nieogolonym człowieku w czarnym brudnym swetrze".

Ubiór Pałubickiego (dżinsy, sweter, buty traktory) stał się przedmiotem oświadczenia jednego z senatorów SLD. "Proszę o udzielenie mi wyjaśnienia, dlaczego pan minister Pałubicki reprezentuje nasz rząd w stroju trampkarza LZS" - zwrócił się do premiera Buzka senator Grzegorz Lipowski.

Pałubicki przyznaje, że po raz pierwszy i ostatni nałożył garnitur, gdy szedł do Pierwszej Komunii.

- Marynarkę nosiłem, kiedy się maskowałem. Teraz już nie muszę - wyjaśniał podczas zaprzysiężenia rządu.

Ciekawość budzi jego czarna torba. Niektórzy twierdzą, że nosi w niej m.in. lornetkę.

Pałubicki był jednym z założycieli poznańskiej "Solidarności" i kierował nią 17 lat. Przez wiele lat był skarbnikiem Związku. W stanie wojennym konspirował. Z tego powodu został wyrzucony z pracy na uniwersytecie (z wykształcenia jest historykiem sztuki, jego specjalność to rzeźba gdańska). Na dwa lata trafił do więzienia. Wyszedł chory: ma wszczepiony rozrusznik serca, chorobę wrzodową, urazy kręgosłupa. Do dziś często słabnie. Podczas dłuższych zebrań i posiedzeń zawsze wybiera miejsce blisko wyjścia. W sali sejmowej na jego prośbę przydzielono mu miejsce w ostatnim rzędzie przy drzwiach.

Po wyborze Kwaśniewskiego na prezydenta zażądał od Skarbu Państwa odszkodowania za prześladowania i utratę zdrowia. W 1996 r. wygrał proces. Całość odszkodowania (24 tys. zł) przekazał na archiwum poznańskiej "Solidarności".

Związek z pałacem

Jeśli odliczyć postaci zupełnie egzotyczne, okazuje się, że niemal co drugi kandydat na prezydenta 2000 jest lub był związany z "Solidarnością".

W szranki stanął przewodniczący związku i lider AWS Marian Krzaklewski. Dokonał cudu zjednoczenia prawicy. Krytykowany za kierowanie rządem Buzka "z tylnego siedzenia". Ale kiedy dla ratowania koalicji zdecydował się stanąć na czele rządu, UW odrzuciła jego ofertę. Do dzisiejszej pozycji politycznej piął się mozolnie całymi latami. W "Solidarności" działa od 1980 r. Organizuje Związek w Polskiej Akademii Nauk. Przygotowując się do doktoratu (automatyka i komputerowe systemy sterowania w przemyśle), poznaje docenta Jerzego Buzka. W stanie wojennym redaguje podziemne wydawnictwa. Trafia do więzienia.

W 1991 r. nieoczekiwanie wygrywa wybory na szefa związku. Cierpliwie wzmacnia pozycję. Jeździ po Polsce, odwiedza zakłady. Wkrótce nikt nawet nie próbuje kwestionować jego przywództwa. W 1995 r. po raz pierwszy próbuje scalić prawicę. Konwent św. Katarzyny, który miał wyłonić wspólnego kandydata na prezydenta, okazał się jednak wielkim niewypałem. Sukces przyszedł dwa lata później. Krzaklewski na czele AWS wchodzi do Sejmu.

Decydując się na start w wyborach, wypłynął na jeszcze głębsze wody. Sondaże nie dają mu szans na wygraną z Kwaśniewskim. Ale kampania dopiero się rozkręca. Piłka wciąż jest w grze.

Solidarnościowy rodowód ma cały zastęp pozostałych kandydatów do prezydentury. O najwyższy urząd w państwie znów ubiega się Lech Wałęsa. W szranki stanął Jan Łopuszański - przeciwnik wejścia Polski do NATO i UE. Fotel głowy państwa marzy się też Dariuszowi Grabowskiemu - ekonomiście, byłemu kaskaderowi filmowemu (,Polskie drogi", "Czarne chmury"), doradcy Macieja Jankowskiego i Jana Olszewskiego. Z "Solidarnością" niegdyś związany był Piotr Ikonowicz - trybun ludowy z PPS, wspierany w kampanii przez Adama Gierka, syna Edwarda.

Przygodę z "Solidarnością" przeżył również prezes UPR Janusz Korwin-Mikke. W 1980 r. był doradcą NSZZ "S" w Stoczni Szczecińskiej.

Przed pięcioma laty o prezydenturę ubiegała się m.in. Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezes NBP. Ostro starła się wtedy z Lechem Wałęsą, który określił jej postępowanie jako "solidarność hieny".

- Nie spadłam z Marsa, nie jestem żadną klaczą trojańską ani kuzynką Tymińskiego - przekonywała pani prezes.

Zdobyła niespełna 3 proc. głosów, co nie przeszkodziło jej nadal z sukcesem czuwać w NBP nad kondycją złotówki. W wyborach startował również prezes Sądu Najwyższego Adam Strzembosz (wycofał się jeszcze przed rejestracją kandydatów przez PKW). Tak samo postąpił ówczesny prezes NIK, Lech Kaczyński. Partyjne przedbiegi do kampanii przegrali Aleksander Małachowski (Unia Pracy) oraz Hanna Suchocka i Janusz Onyszkiewicz (UW).

W Sejmie i Senacie

Przez gmach przy Wiejskiej przewinęło się kilkuset parlamentarzystów z solidarnościowymi znaczkami. Pierwszym marszałkiem Senatu był prof. Andrzej Stelmachowski - prawnik, nauczyciel akademicki, w "Solidarności" od 1980 r. Minister edukacji w rządzie Olszewskiego, dziś prezes "Wspólnoty Polskiej".

Po Stelmachowskim rządy nad Senatem objął August Chełkowski - niedawno zmarły profesor fizyki, w stanie wojennym jedyny internowany rektor wyższej uczelni.

Od trzech lat solidarnościowe tradycje podtrzymuje w Izbie Wyższej Alicja Grześkowiak - wielka przeciwniczka kary śmierci i aborcji.

W Sejmie laskę marszałkowską dzierżył Wiesław Chrzanowski - nestor antykomunistycznej opozycji, wychowawca prawicowej młodzieży, więziony i prześladowany. Przeżył dramat, gdy Macierewicz umieścił go na swojej liście. Procesował się z Janem Parysem, który nazwał go "komunistycznym kapusiem". Wygrał, ale dopiero niedawno doczekał się satysfakcji - Sąd Lustracyjny oczyścił go z wszelkich podejrzeń.

Po sztafecie marszałków z SLD i PSL pałeczka trafiła do Macieja Płażyńskiego - długoletniego wojewody gdańskiego (1990-96), którego ze stanowiska nie zdołali zmieść nawet postkomuniści. Do "Solidarności" trafił w 1988 r. jako honorowy członek Związku w Porcie Gdańskim. W 1980 r. zakładał NZS. W stanie wojennym organizował studenckie strajki. Potem słynna była jego Spółdzielnia Pracy Usług Wysokościowych, w której zatrudniał zastępy gdańskich opozycjonistów.

Mimo administracyjnego doświadczenia jego debiut na stanowisku marszałka Sejmu wypadł blado. Gubił się w zawiłościach sejmowego regulaminu, nie panował nad salą. Ratował się, odraczając obrady. Zyskał miano marszałka "Przerwy-Płażyńskiego". Karta odwróciła się, gdy w okresie batalii o ustawy podatkowe ostro wystąpił w obronie Sejmu przed Aleksandrem Kwaśniewskim. Jego notowania gwałtownie podskoczyły. Wymieniano go jako kandydata na premiera lub prezydenta.

Sejmowi muszkieterowie

Wśród setek parlamentarzystów kolejnych kadencji nie sposób nie wymienić "czterech muszkieterów" podziemnej "Solidarności": Bogdana Borusewicza, Zbigniewa Bujaka, Władysława Frasyniuka i Jana Rulewskiego. Trzej pierwsi są dziś w Unii Wolności. Borusewicz rozstał się niedawno ze stanowiskiem wiceszefa MSWiA. Bujak skończył zaocznie studia i prezesuje Głównemu Urzędowi Ceł. Frasyniuka wymieniano jako kandydata Unii na prezydenta. Rulewski doczekał się pomnika upamiętniającego pobicie go podczas tzw. wydarzeń bydgoskich z marca 1981 r. Postument zyskał przydomek "zęba Rulewskiego".

Wysoką formę utrzymuje Stefan Niesiołowski (ZChN) - mistrz parlamentarnych polemik, profesor specjalista od owadów, dekomunizator, zaprzysięgły wróg czerwonych, skazany w 1971 r. na 6 lat więzienia za przygotowanie podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie.

Partie z lewa i z prawa

Z solidarnościowego tygla wyłoniły się ugrupowania, które dały początek demokratycznemu układowi partyjnemu i pilotowały przemiany w kraju. Pierwszy, już w 1989 r., powstaje ZChN.

Korzeniami w Sierpniu '80 tkwią dwa młodsze filary dzisiejszego AWS: SKL i PPChD.

Z komitetów wyborczych Tadeusza Mazowieckiego, ROAD i Forum Prawicy Demokratycznej narodziła się w 1990 r. Unia Demokratyczna. Po wchłonięciu liberałów z Kongresu Liberalno-Demokratycznego przemianowana na Unię Wolności.

Dzieckiem "wojny na górze" jest również Porozumienie Centrum - ugrupowanie, które wyniosło Wałęsę na fotel prezydenta i zapewniło ogromne wpływy braciom Kaczyńskim. Potem PC podupadło i dziś praktycznie się nie liczy. Wciąż liczą się natomiast najpopularniejsi w Polsce bliźniacy. Jarosław Kaczyński zrezygnował z przewodzenia PC, ale jest posłem. Lech (kiedyś prezes NIK) zasiada w rządzie jako minister sprawiedliwości.

Szczęścia do ugrupowań nie miał Jan Olszewski. Tworzone specjalnie dla niego szybko rozkwitały, by zwiędnąć zazwyczaj tuż przed wyborami. Tak było z RdR i z ROP.

Na lewicy nie powiódł się eksperyment z partią, która miała połączyć działaczy PZPR z opozycyjnymi kombatantami. W Unii Pracy obok Ryszarda Bugaja, Zbigniewa Bujaka i Aleksandra Małachowskiego zasiedli Marek Pol, Wiesława Ziółkowska i Tomasz Nałęcz. Dziś Bugaja i Bujaka w tej partii nie ma. Małachowski kieruje PCK, a Ziółkowska zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej.

Związki z "Solidarnością" miała również PPS. Ikonowicz poprowadził ją jednak w stroną SLD. Dzięki temu zasiada w ławach poselskich.

Bez "Solidarności" nie obył się nawet SLD. Wiceszefem tej partii jest Andrzej Celiński - niegdyś bliski współpracownik Wałęsy, internowany w stanie wojennym, senator OKP i poseł Unii Wolności.

Aleksandra Kwaśniewkiego wspiera Barbara Labuda, delegatka na I Zjazd "Solidarności", więziona w stanie wojennym.

Fachowcy doradzą

,Solidarność" od początku otoczona była doradcami i ekspertami. Niektórzy zdobyli samodzielną pozycję polityczną. Inni do dziś służą radą, pozostając raczej w cieniu. Do takich fachowców można zaliczyć twórców reformy samorządowej - Michała Kuleszę i Jerzego Stępnia. W rządzie Buzka zrobili swoje i odeszli.

Nad integracją z EWG pracuje Jacek Saryusz-Wolski, na początku lat 80. zastępca rzecznika NSZZ "S" Ziemi Łódzkiej. W Radzie Polityki Pieniężnej nad kursem złotówki czuwa Bogusław Grabowski, współautor programu gospodarczego Akcji Wyborczej "Solidarność". Krzaklewski chciał zrobić go premierem. Grabowski odmówił.

Największy rozgłos wśród solidarnościowych ekspertów zyskał Lech Falandysz - prawnik, adwokat, wiktymolog, nauczyciel akademicki i - jak sam o sobie mówi - artysta kabaretowy z Bożej łaski.

Sławę zdobył jako naczelny prawnik Wałęsy. Przeciwników prezydenta nękał, wynajdując coraz to nowe kruczki prawne w konstytucji. Prasa rozpisywała się o "falandyzacji prawa". A Falandysz tłumaczył ze spokojem: - Jestem tylko skromnym prawnikiem u pana prezydenta.

Nazywał siebie też "sierżantem" Wałęsy. Odszedł ze służby po konflikcie z Mieczysławem Wachowskim.


JERZY KUBRAK