Focus Historia - 02/03/2009

 

 

Andrzej Nieuważny

Jako mąż... i nie mąż

 

 

Miał sześć imion, wszystkie rodzaju męskiego. Mimo to kawaler d'Éon de Beaumont, oprócz tego, że był żołnierzem, dyplomatą, tajnym agentem, szermierzem, pisarzem i awanturnikiem, był... kobietą!

 

Powtórzmy za dziejopisami światowego szpiegostwa (Genovefą Étienne i Claude'em Moniquet): "nikt nie może zrozumieć, dlaczego mężczyzna, który zdążył być oficerem [...], doktorem prawa cywilnego i kanonicznego, adwokatem parlamentu paryskiego, ambasadorem i posłem, uznaje się nagle za kobietę, przyjmując kobiece suknie i sposób życia i stając się najsłynniejszym transwestytą w dziejach Francji. Która z tych dwóch płci była udawana? Pytanie jest w gruncie rzeczy czysto teoretyczne, gdyż nie ulega wątpliwości, że d'Éon jest niewątpliwym mężczyzną".

CHŁOPIEC CZY DZIEWCZYNKA

Na świat przyszedł w burgundzkim Tonnerre w 1728 r. To pewne. Wątpliwości nie ulega też fakt, że mały (akt urodzenia wyraźnie określa płeć dziecka) Éon de Beaumont był dzieckiem oczekiwanym. Oczekiwanym zwłaszcza przez ojca, który - zgodnie z kontraktem ślubnym - liczyć mógł na pokrycie długów spadkiem żony jedynie po spłodzeniu męskiego potomka. To wtedy - jak twierdziła plotka - rozpoczęła się całożyciowa przebieranka. Z powodów spadkowych śliczną dziewczynkę uznano za chłopca i zgodnie z decyzją rodzinną tak wychowywano i ubierano. Inni biografowie podkreślali fizyczną, niemal dziewczęcą, wątłość chłopczyka oraz dziwactwa matki ubierającej go w należące do siostry ciuszki.

Nadzieja rodziny uczyła się świetnie (ukończyła paryski College Mazarin w 1748 r.), szczególny talent wykazując do języków. Rok później, po intensywnych studiach prawniczych, młody d'Eon zapisał się do stołecznej adwokatury. Pilność w nauce nie przeszkodziła szlachcicowi wprawiać się w szermierce, co miało później bardzo mu się przydać. W szkołach był niewątpliwym chłopczykiem, co pisane niby w imieniu d'Éona "pamiętniki" (1779) podkreślają tak: "zdaniem szkolnych kolegów nie przyniósł sobie nigdy wstydu przesadną skromnością, nie splamił się też jakąś nagrodą za dobre sprawowanie. Nie! [...] Okazał się być prawdziwym chłopakiem, nieskażonym żadną zaletą, żadną powściągliwością, która mogłaby podać w wątpliwość czystość jego krwi. Nauczyciele i koledzy przyznali mu tę tak ważną dla przyszłości cechę; a pewien księżulo, Mr Marceney de Tonnerre oświadczył nawet, przez miłość prawdy, że widział małego łobuza nago, gdy po ojcowsku wychłostał go za liczne bezeceństwa".

Pierwsze lata po ukończeniu kolegium nie zapowiadały dalszej kariery kawalera (jak tytułowano wszystkich nie hrabiów, nie markizów i nie baronów) d'Éon. Posada sekretarza poborcy podatkowego pozwoliła mu na wydanie pierwszej książki - analizy (podupadłych) finansów Francji. Świat drukowanego słowa ciągnął widać kawalera bardziej niż liczby, skoro przyjął posadę w królewskiej cenzurze. Mógł tu czytać (i poprawiać) cudze, a pisać własne książki. Toteż do 1756 r. stworzył ich pięć, oddając się z lubością rozważaniom o naturze, rozumie, religii i objawieniu, a zwłaszcza polityce.

"SEKRET KRÓLA"

Rok 1756 okazał się znaczący tak dla Europy, jak i młodego cenzora. Wybuchł konflikt światowy, czyli toczona na trzech kontynentach i wyspach karaibskich wojna siedmioletnia. A sam d'Éon znalazł się wśród elity elit - trzydziestki tajnych agentów tzw. sekretu króla (secret du Roi). Określano tak powstały ok. 1745 r. tajny gabinet Ludwika XV, dysponujący biurem szyfrów i zakonspirowaną siatką dyplomatyczno-szpiegowską.

Europejska polityka tamtych czasów to skomplikowana partia szachów, pełna marzeń o hegemonii, wojen i zmian sojuszy. Chorobliwie wstydliwy Ludwik zmuszał się do rządzenia własnymi ministrami, toteż dał się namówić kuzynowi, księciu de Conti do własnej polityki zagranicznej, prowadzonej za pomocą "sekretu". Ta niewidzialna sieć szpiegowska, odczuwana w MSZ, lecz dlań nieuchwytna, otwierała kanały negocjacyjne w państwach, z którymi Francja wojowała bez szkody dla jej własnych sojuszy.

Dzieje tajnej służby Ludwika XV dowodzą, że firmował on działania swego ministra spraw zagranicznych, nie przestając kierować rywalizującą z nim siatką lub niweczyć jego starań! Co więcej, agentami obu struktur byli często ci sami ludzie, otrzymujący naprzemiennie sprzeczne instrukcje i rozkazy.

Mechanizm ten opisał Victor-François de Broglie, starszy brat księcia Charles'a-François, w latach 1752-1756 posła w Warszawie, który zastąpił Contiego, odsuniętego od łask królewskich przez Madame de Pompadour. De Broglie przyznał, że gdy ktoś z członków "sekretu" został ambasadorem, "musiał komunikować wszystkie pisemne lub ustne instrukcje ministra spraw zagranicznych, a instrukcje te były badane, kontrolowane i często poprawiane w myśl osobistej polityki króla. Ambasador nie zawsze zresztą był wtajemniczony; jeśli nie wzbudzał zaufania, wybierano kogoś z jego otoczenia lub umieszczano w nim sekretarza odpowiedzialnego za korespondencję z tajnym gabinetem. Dokładano wszelkich starań, by zwieść niedyskretnych ciekawskich; wszystkie listy szyfrowano, a osobom nadawano fantazyjne pseudonimy".

Wysyłaniem depesz zajmował się jeden z "podwójnych agentów" w MSZ Jean-Pierre Tercier, kierujący zresztą tajnym gabinetem po księciu de Broglie. Odpowiadał on też za przechwytywanie korespondencji ministerialnej oraz za szyfry. Pilne lub nadzwyczaj ważne wiadomości wozili po kontynencie zaprzysiężeni królewscy kurierzy. Niejeden tajny dokument powierzono najzdolniejszemu z emisariuszy - kawalerowi d'Éon de Beaumont.

SZELEST SUKNI W PETERSBURGU

U progu wojny siedmioletniej francuskie akcje stały nad Newą źle. Pełnym zaufaniem carycy Elżbiety (córki Piotra I) cieszył się wybitny kanclerz Aleksiej Bestużew-Riumin, tyleż przyjazny Austrii i angielskim pieniądzom, co wrogi Francji i jej wpływom. Temperaturę jego uczuć symbolizował fakt, że od 1743 r. wersalski dwór nie miał w Petersburgu nawet konsula, załatwiając bieżące sprawy przez domy handlowe. Francuskim posłańcom zamurowano odtąd dostęp do (bardzo kochliwej) carycy, a próbujący przerwać blokadę chevalier de Valcroissant studiował od 1754 r. życie szczurów w twierdzy szlisserburskiej.

De Conti nie rezygnował, a wdzięk, z jakim chevalier d'Éon nosił suknię na jednym z przebieranych balów, podsunął mu rozwiązanie. Skoro wróg czyhał na kolejnego Monsieur, losy misji (i tajne pismo Ludwika XV do carycy ukryte w oprawie dzieła Monteskiusza) powierzono teraz Mademoiselle. Bo choć Francuzi nie znają przysłowia o posłaniu baby tam, gdzie diabeł nie może, sens jego znają aż nadto!

W lipcu 1755 r. do Petersburga ruszyła więc... śliczna Lia de Beaumont, której - dla zmylenia policji - towarzyszył szkocki wujek Douglas Mackenzie. Dokumenty podróży szacownego "badacza minerałów" słowem nie wspominały, że jego celem jest ustalenie stanu negocjacji Bestużewa z (określanym w depeszach jako "czarny lis") angielskim ambasadorem Charlesem Hanbury Williamsem. Obojgu polecono też dotrzeć do wrogiego Bestużewowi frankofila, wicekanclerza Michaiła Woroncowa.

Sprawy "wuja i siostrzenicy" szły zrazu źle. Douglas odbijał się od dworskiego muru, bez szans na zajrzenie do podpisanej we wrześniu 1755 r. umowy zobowiązującej Anglię do wypłaty 100 tys. funtów rocznie za trzymanie 50 tys. rosyjskich żołnierzy nad granicą Prus Wschodnich, a dużo więcej za ich użycie. Konszachty z nadzorowanym przez kanclerską policję Woronowem musiały zaś być bardzo ostrożne. Wszystko to przestało być ważne, gdy energiczna "siostrzenica" uzyskała prywatną audiencję u carycy. Przyszła oczekiwana chwila zapewnień o zyskach płynących z sojuszu z Francją, o gorącej sympatii jej króla i jeszcze gorętszych uczuciach księcia de Conti, pragnącego zbliżyć się do obiektu swego pożądania, objąć dowództwo w armii rosyjskiej lub... księstwo Kurlandii. O pożądanym tronie polskim na razie nie było ani słowa!

Jeśli wierzyć "pamiętnikom" d'Éona, Elżbieta przyjęła emisariuszkę w sypialni, nie wstydząc się doświadczonego czasem i rozpustą ciała, które "nosiło nieścieralne ślady owego podwójnego zużycia i nie kryło tajemnic nagradzających przykre pozory okazane spuszczającemu wstydliwie głowę kawalerowi". Okazało się też, że temperatury uczuć księcia de Conti starczyło dla rozgrzania sympatii carycy wobec uroczej Francuzki... "Zostałem zepchnięty na ostatnią linię obrony", wspominał d'Éon. Emisariusz wziąłby pewnie górę nad emisariuszką, gdyby nie nadmiar stresu, strach przed zdemaskowaniem i zaskoczenie: "byłem w najtrudniejszej dla mężczyzny sytuacji, zwłaszcza w obliczu absolutnej monarchini; zakłopotanie, w jakie wprawiła mnie słabość mego ciała, wprawiło mnie w drżączkę i ogromnie upokorzyło. Na szczęście, ku mojej wielkiej uldze, caryca nie obraziła się, a zaniosła śmiechem, wybaczając mi błąd, za który trudno było mnie winić i który później naprawiłem".

Chcemy to wierzmy, nie chcemy nie wierzmy, wielu źródeł do tej petersburskiej przygody d'Éona nie mamy. I choć historyk nie uwierzy "pamiętnikom" przypisującym polityczny zwrot Rosji tylko rozumowi, wytworności i tężyźnie dragona, fakty dyskusji nie podlegają. Umowa z Anglią nie została skonsumowana, a uroczyście zawarty w maju 1756 r. w Wersalu traktat francusko-austriacki doczekał się w roku następnym rosyjskiego podpisu. Zaś w sierpniu 1757 r. rosyjskie wojska ruszyły na wspieranego przez Anglię króla Prus.

Po pierwszych zgrzytach w sojuszu kawaler d'Éon wrócił (1758) nad Newę, tym razem jako sekretarz ambasady, a zarazem... łudząco podobny brat "siostrzenicy badacza minerałów". Doczekał się upadku Bestużewa oskarżonego o spiskowanie z żoną następcy tronu (Piotra, siostrzeńca Elżbiety) niemiecką księżniczką Katarzyną oraz kanclerskiej nominacji Michaiła Woroncowa. Opuszczał zaś Petersburg w 1760 r. wioząc ratyfikację traktatów fracusko-rosyjskich. Któż mógł przewidzieć, że już dwa lata później śmierć Elżbiety i szaleństwa wielbiącego Fryderyka Piotra III skończą się wycofaniem Rosji z wojny i wejściem na tron Katarzyny?

MAŁY WIELKI KAWALER

Po rozstaniu (1760) z dyplomacją, kapitan dragonów został adiutantem ks. de Broglie i bił się dzielnie w ostatniej fazie wojny siedmioletniej. Następnym szczeblem kariery miał być Londyn, gdzie jako sekretarz ambasadora, chargé d'affaires, a wreszcie (1763) tymczasowy poseł pełnomocny przy brytyjskim tronie pracował dla ministra i dla... "sekretu króla". Instrukcja monarchy była jasna: "Monsieur d'Éon ma ode mnie polecenie prowadzenia obserwacji w Anglii [...]; zobowiązałem go, aby przedsięwziął wszelkie środki dla osiągnięcia celu [...], pragnąłbym, aby zachował swoją misję w najgłębszej tajemnicy i nie opowiadał o tym nikomu, nawet moim ministrom [...]".

Londyn to szczyt kariery "naszego małego d'Éon", jak pisał o nim nie przeczuwający podwójnej roli sekretarza ambasador, książę de Nivernais. To właśnie "małemu" powierzył on przewiezienie do Wersalu podpisanego przez Jerzego III traktatu pokojowego, co oznaczało łaskę króla, deszcz pieniędzy oraz należny jeszcze za wojenne czyny order Świętego Ludwika. Odtąd d'Éon miał oficjalne prawo do tytułu "kawalera" (chevalier).

Pasmo sukcesów zamąciło kawalerowi obraz rzeczywistości. Prowadząc samodzielnie sprawy ambasady, a świadom, że informacje kosztują, nie skąpił pieniędzy na przyciąganie londyńskich elit wystawnymi (i drogimi) przyjemnościami. Pojawiły się długi, a na prośby o dodatkowe fundusze ministerstwo odpowiadało odmową i naukami moralności. Nękany przez wierzycieli d'Éon zastawił więc... pobory oczekiwanego nowego ambasadora. Tak więc, nim hrabia de Guerchy objął urząd, już był dłużnikiem. Zrozumiała wściekłość ambasadora miała jeszcze drugie dno: był protegowanym pani de Pompadour, a ta znała już sekret "sekretu" (wykradła ponoć śpiącemu królowi kluczyk do pełnej papierów sekretery) i zwalczała tajną siatkę króla.

ZDRADZONY DESPERADO

Ludwik stanął przed nie lada problemem: z jednej strony musiał wezwać odwołanego dyplomatę do kraju, z drugiej zaś (11 października 1763 r.) ostrzegał go przed powrotem: "w sukniach kobiecych służył mi Pan z równym powodzeniem jak w tych, które Pan nosi teraz. Niech się Pan znowu przebierze za pannę. Rozkazuję Panu pozostać w Anglii ze wszystkimi tajnymi dokumentami, jakie Pan posiada. Proszę czekać na moje dalsze polecenia. Nie jest Pan bezpieczny w ambasadzie, ponieważ ma Pan potężnych wrogów".

Król obawiał się, że rozgoryczony agent ujawni piórem tajne dokumenty (w tym plan inwazji na Wyspy), kompromitując "sekret króla" i jego samego. O desperacji d'Éona świadczyło i to, że po nieudanym zamachu na swe życie (usiłowano otruć go winem z domieszką opium i utopić) oskarżył Guerchy'ego o próbę zabójstwa przed angielskim sądem. Sprawę wprawdzie w 1767 r. (zapewne rozkazem z góry) umorzono, ale ambasador musiał wyjechać. Zadowoleni ze skandalu Brytyjczycy odmówili z kolei ekstradycji d'Éona. Zamykając agentowi usta, król przyznał mu w 1766 r. 12 000 liwrów rocznej pensji (ok. dzisiejszych 140 000 zł).

Tak zakończyła się przepychanka, w której d'Éon szantażował dawnych mocodawców ujawnieniem tajemnic, a oni grozili mu lub nasyłali skrytobójców. Chcąc zaś zdyskredytować "zerwanego ze smyczy agenta", ambasada ogłosiła, że rzekomy dyplomata jest... kobietą. Co ciekawe, rachunki ówczesnych speców od czarnego PR-u zawiodły, a d'Éon de Beaumont zyskał wśród Brytyjczyków pewną sławę. Sprzedawano ryciny z jego (męskimi i damskimi) podobiznami, a kochający hazard wyspiarze zakładali się nawet o jego (jej) płeć.

JESTEM KOBIETĄ!

Ten stan rzeczy mógłby trwać długo, gdyby nie zbieg kilku okoliczności. W 1774 r. zmarł Ludwik XV, a zasłona milczenia wokół "sekretu króla" zaczęła się unosić. Po drugie, źle znoszący wygnanie d'Éon opublikował w tymże roku część posiadanych dokumentów. Nowy władca Ludwik XVI oraz jego minister spraw zagranicznych Vergennes postanowili więc za wszelką cenę odzyskać groźne "kwity".

Do Londynu posłano wówczas błyskotliwego agenta wywiadu Pierre'a-Augustina Caron de Beaumarchais, zegarmistrza z zawodu, lecz pisarza z powołania, o czym świadczy "Cyrulik Sewilski" i "Wesele Figara". Beaumarchais miał uciszyć (przekupstwem, nie trucizną) zjadliwego pamflecistę Théveneau de Morande i zdobyć papiery d'Éona. Drugie zadanie wymagało targów. Wygnaniec domagał się wolnej drogi do kraju i odszkodowania, a także gwarancji bezpieczeństwa ze strony rodu de Guerchy. Jego żądania odrzucano, on zaś nie godził się na stawiane warunki. Zmiękczając przeciwnika skarżył się na swą bezbronność i kruchość, by nagle - wyznać autorowi "Wesela Figara", że... jest kobietą.

Vergennes wyczuł okazję: z jednej strony słabość płci chroniłaby byłego agenta przed zemstą wrogów, z drugiej zaś - dezawuowałaby jego rewelacje. Trzeba było tylko nakłonić go do publicznego wyznania! Tylko tyle i aż tyle. Po wielu odmowach, do osaczenia d'Éona użyto metody tajnej służby: przekabacony Théveneau de Morande ogłosił po prostu w Londynie drukiem, że "3 lipca 1774 r. Charles-Genevieve d'Éon objawił mi z własnej woli swą płeć, pokazując pierś, a nawet pozwolił wsunąć rękę pod kołdrę. To była prawdziwa kobieta!". Powagą nauki potwierdził zaś rewelację doktor Le Goux, dawny medyk ambasady francuskiej. Kto by pamiętał, że był też domowym lekarzem ambasadora de Guerchy?

Wreszcie, 25 sierpnia 1775 r. stęskniony za ojczyzną d'Éon podpisał cyrograf. Zwracał wszystkie dokumenty i godził się na oficjalne potwierdzenie żeńskiej płci (ukrytej ponoć w dzieciństwie przez rodziców) oraz na damskie suknie. W zamian mógł liczyć dożywotnio na królewską pensję, powrót do kraju oraz zdobyty "w męskim przebraniu" order św. Ludwika! Po spełnieniu warunków (1777) panna d'Éon mogła zajmować się rodową rezydencją oraz wyrobem wina. Świat za bardzo jednak ją pociągał, by po ustaniu wojny z Anglią, toczonej w imię amerykańskiej niepodległości, poddana króla Francji nie wróciła na Wyspy. Pojechała do Londynu z zamiarem ostatecznej likwidacji swych spraw, ale... została na zawsze.

Dramat przyszedł wraz z Rewolucją, która skasowała królewską pensję. By przeżyć, panna d'Éon wyprzedawała wspaniałą bibliotekę i - mimo wieku oraz sukni - stawała do szermierczych pokazów. Umierała (1810) w biedzie, nie napisawszy autobiografii, na którą pięć lat wcześniej pobrała zaliczkę. Pochowano ją na cmentarzu Saint-Pancrace, który w XIX wieku zniknie pod fundamentami jednego z londyńskich dworców kolejowych.

Przed złożeniem do grobu ciekawscy lekarze nie mogli odmówić sobie sekcji, której efekt był jednoznaczny - Mademoiselle fizycznie była mężczyzną. Być może, dodają dzisiejsi badacze, cierpiał on jednak na (opisany niemal pół wieku później) tzw. zespół Kalmanna powodujący niepełny rozwój cech płciowych... Lekarze jedno, a tradycja swoje, w wielu tekstach drukowanych i internetowych urodzony i zmarły jako mężczyzna d'Éon to "ona". Trwałą pamiątką po (tylko kostiumowych?) dylematach tej zmarłej dwa wieki temu postaci jest Beaumont Society, założone 40 lat temu dla pomocy transwestytom i tym wszystkim, dla których własna płeć jest zagadką.