Gazeta Wyborcza - 07/07/1995
TOMASZ SZAROTA
Kolaboranci pod pręgierzem
Po II wojnie światowej postanowiono ukarać Edith Piaf. Gdy Francja była pod okupacją, Piaf jeździła a występy do Niemiec. Badająca sprawę komisja zadecydowała jednak: "Żadnych sankcji, gratulacje!"
Okazało się, że Edith Piaf śpiewała tylko w obozach dla jeńcow francuskich, a dzięki niej aż 147 żołnierzy mogło podjąć próbę ucieczki z niewoli. Piaf fotografowała się bowiem w otoczeniu jeńców, a potem we Francji na podstawie powiększonego zdjęcia wykonywano sfałszowane dokumenty. Piaf przemycała je do Niemiec, udając się na kolejne występy. Mało tego, dzielna Piafka w swym paryskim mieszkaniu dawała schronienie i pomagała prześladowanym Żydom.
Francuskiej aktorce Arletty (niezapomniana Garance z "Komediantów" Marcela Carne) postawiono zarzut utrzymywania podczas okupacji intymnych stosunków z Niemcami - była zakochana w niemieckim oficerze. Odpowiedziała: "Moje serce jest francuskie, ale mój tyłek jest międzynarodowy". Posłano ją za kratki.
"Kolaborant" to określenie wieloznaczne. Raz ma się na myśli dziennikarza pisującego do szmatławca lub aktora występującego na jakiejkolwiek jawnej scenie, kogoś, kto zachowywał się niegodnie, sprzecznie z kodeksem moralności patriotyczno-obywatelskiej, kiedy indziej miano to jest synonimem zdrajcy narodu: donosiciela, szantażysty, konfidenta gestapo. Spytać można, czy uznając za kolaboranta "granatowego" policjanta, którego użyto do konwoju Żydów transportowanych na stację kolejową, skąd ich wywożono do obozu zagłady, jego winę da się porównać z winą współpracownika niemieckiej policji, delatora lub szmalcownika?
A co z tymi, którzy dorobili się krociowych fortun na interesach z władzami okupacyjnymi? Kolaboracja ekonomiczna z wrogiem to zresztą temat nie tknięty, tak w Polsce, jak i we wszystkich innych byłych krajach okupowanych.
Wyroki podziemia
Rozrachunek z kolaborantami podziemie prowadziło w całej niemal okupowanej Europie już w czasie wojny. Z tym że jedynie w wypadku Polski można mówić o całym systemie konspiracyjnego wymiaru sprawiedliwości. Był on jednym z ogromnie istotnych elementów fenomenu, jakiemu na imię Polskie Państwo Podziemne. W innych krajach zdrajców ojczyzny piętnowano w prasie tajnej, a zamachy na nich dokonywane były przez bojówki poszczególnych organizacji podziemia.
Współpraca z okupantem była zagrożeniem dla tworzonych struktur cywilnego i wojskowego ruchu oporu. Walka z nią stanowiła więc konieczną samoobronę przed infiltracją i zdradą. Z drugiej strony eliminacja zdrajców z szeregów narodowej i patriotycznej wspólnoty sygnalizowała istnienie podziemnej władzy, kontrolującej zachowania się rodaków, pomagała w konsolidacji tej wspólnoty, wzmagała poczucie narodowej jedności i solidarności. W polskiej, ale i nie tylko w polskiej, prasie konspiracyjnej ogłaszano nazwiska, a niekiedy całe listy osób, które zasłużyły swym postępowaniem na potępienie. Specyfika polska polegała na tym, że gazetki tajne publikowały także niektóre wyroki sądów podziemnych. Przypomnijmy, że działały podczas okupacji Wojskowe Sądy Specjalne, Cywilne Sądy Specjalne i Komisje Sądzące Walki Cywilnej (od lipca 1943 r. - Podziemnej). Te ostatnie mogły wymierzać jedynie kary ostrzeżenia, nagany i infamii, czyli pozbawienia czci, praw publicznych i obywatelskich praw honorowych. Zaznaczyć trzeba, że kara infamii nikogo nie uprawniała do zabicia osoby na nią skazanej.
Według szacunków Leszka Gondka, sądy podziemne rozpatrzyły ok. 5 tys. spraw, wydały 3-3,5 tys. wyroków śmierci, z których wykonano ok. 2,5 tys. Dokonywane były także pozasądowe likwidacje niebezpiecznych agentów. Te akcje, nazywane akcjami "C" (czyszczące), kilkakrotnie nasilano.
Wiemy, że od stycznia 1943 r. do czerwca 1944 r. (bez kwietnia 1943 r.) Armia Krajowa zlikwidowała 2015 osób. Ponieważ akurat zachowały się też dane, mówiące o podobnych działaniach francuskiego ruchu oporu od września do grudnia 1943 r., można dokonać porównania za te cztery miesiące. Okazuje się, że we Francji zlikwidowano w tym czasie 709, w Polsce zaś - 626 zdrajców. Zapewne w obydwu krajach musiało dochodzić do pomyłek, wypadków osobistej zemsty i do porachunków, niesprawiedliwych oskarżeń i do zbyt surowych wyroków.
Na pewno nie można już dziś zestawić imiennej listy kolaborantów, którzy zostali pozbawieni życia przez uczestników ruchu oporu w każdym z krajów okupowanych. Pewne zamachy podziemia przeszły jednak do historii tamtych lat. Wśród nich zamach na Igo Syma w Warszawie 7 III 1941 r., otrucie w Pradze 11 X 1941 r. dziennikarza Karela Lażnovskiego, zastrzelenie w Holandii 5 II 1943 r. gen. Seyffardta, byłego szefa Sztabu Generalnego, patronującego holenderskim kolaboranckim formacjom wojskowym, zastrzelenie 14 IV 1943 r. na ulicy w Brukseli szczególnie znienawidzonego, choć utalentowanego dziennikarza Paula Colina, zamach w Paryżu 28 VI 1944 r., kiedy to zabito ministra informacji i propagandy w rządzie Vichy, Philippe'a Henriota.
Francuskie "czystki"
W żadnym kraju nie toczyła się równie długa i zaciekła dyskusja dotycząca rozprawy nad kolaborantami jak we Francji. Wzięli w niej zresztą udział, obok publicystów, pisarzy i historyków francuskich, także cudzoziemcy, w tym dwaj historycy amerykańscy - Peter Novick i Herbert Lottman. Przedmiotem kontrowersji był głównie pierwszy etap "epuration" (czystki), a konkretnie liczba ofiar tzw. executions sommaires, czyli egzekucji doraźnych, wykonanych po wyrokach najprzeróżniejszych sądów i trybunałów nadzwyczajnych, wojskowych, ludowych, partyzanckich lub nawet będących wynikiem samosądu, dokonanego spontanicznie przez tłum. Innymi słowy, chodziło o wydarzenia, jakie rozegrały się we Francji przed 6 VI 1944 r., w okresie pomiędzy lądowaniem aliantów a wyzwoleniem oraz w pierwszych tygodniach i miesiącach po wyzwoleniu, zanim uformowały się normalne władze państwowe, a więc i sądy.
Przez kilkadziesiąt lat przeciwnicy "epuration", przede wszystkim przedstawiciele ugrupowań prawicowych i antykomuniści, z uporem twierdzili, że wskutek owych pozasądowych i barbarzyńskich represji zginęło we Francji więcej niż 100 tys. osób. Robert Aron już w roku 1959 liczbę tę obniżył do 30-40 tys. Wspomniany już Novick w 1968 roku udowodnił, że i ona musi być zawyżona, skoro w wyliczeniach opartych na raportach prefektów, do ofiar "epuration" zaliczono, jak się okazuje, także ofiary egzekucji dokonanych przez Niemców, np. 642 osoby z masakry w Oradour-sur-Glane.
Dopiero w wyniku badań regionalnych, przeprowadzonych we Francji w latach 70. i 80. (otrzymano wyniki z 76 na 90 departamentów), udało się ustalić rzeczywiste rozmiary owych egzekucji doraźnych. Odpowiednie dane opublikował Marcel Baudot w 1986 r. W 76 departamentach przed 6 VI 1944 r. zginęły w ten sposób 2004 osoby, między tą datą a dniem wyzwolenia 4025 osób, a 1259 osób po wyzwoleniu - razem 7288 osób. Po uwzględnieniu 14 departamentów, z których brak danych (m.in. Pas-de-Calais), można przyjąć, że pozasądowe "epuration" pociągnęły za sobą śmierć mniej niż 10 tys. Francuzów. Historyk amerykański Herbert Lottman, autor wydanej w 1986 roku książki "L'Epuration 1943-1953", napisał w jej zakończeniu: "Wydaje się, że Francuzi nie muszą rumienić się z powodu swej czystki, jak to zbyt często są skłonni czynić".
Kolaboracja horyzontalna
"Kobiety, które utrzymują z Niemcami stosunki towarzyskie zawiadamia się, że są jeszcze miejsca wolne w domach publicznych" - głosiły "motylki" rozklejane w Warszawie w grudniu 1939 r. przez członków organizacji konspiracyjnej PLAN.
W dowcipach kobiety takie nazywano filatelistkami, "ponieważ zbierały marki". We Francji używano też określenia - "kolaboracja horyzontalna".
Nie umiem powiedzieć, w jakim kraju okupowanym i kiedy po raz pierwszy ostrzyżono do gołej skóry kobietę za utrzymywanie intymnych stosunków z Niemcem. Bez wątpienia przejawy fraternizacji wszędzie ogromnie raziły i wywoływały oburzenie patriotów. Podobno Jean Texcier, który w lipcu 1940 r. napisał swoje "Rady dla okupowanego", nazywane potem "podręcznikiem godności", zdecydował się na ten krok, widząc paryżanki spacerujące pod rękę z niemieckimi żołnierzami.
Gromadząc materiały do książki "Okupowanej Warszawy dzień powszedni" zupełnie przypadkowo natrafiłem na informację, że 25 V 1943 r. przeprowadzono w Warszawie pierwsze strzyżenie kobiety "za przyjmowanie Niemców". W raporcie podziemia podano imię i nazwisko tej kobiety.
Prawdopodobnie wypadków takich było więcej, głównie jednak chyba na prowincji. Działacze konspiracyjnego ruchu ludowego Kazimierz Bagiński i Wincenty Bryja opracowali nawet specjalne zasady stosowania kar cielesnych, głównie chłosty, gdyż na wsi kara infamii była mało zrozumiała.
Niekiedy, ale chyba bardzo rzadko, zdarzało się, że strzyżono także mężczyzn, co uczyniono 13 V 1944 r. kierownikowi artystycznemu jednego z teatrzyków warszawskich za "wyrządzanie szkody polskiemu życiu kulturalnemu" i zachowanie "ubliżające godności obywatelskiej i artystycznej aktorów polskich".
Zdaniem Lottmana strzyżenie kobiet było pierwszym aktem dokonującej się w momencie wyzwolenia "epuration" niemal w całej Francji. W żadnym chyba innym kraju zjawisko to nie było aż tak powszechne. Ale tego rodzaju porachunki robiono też w Danii i w Holandii, gdzie karę tę nazywano "kaalknippen", a kobiety, które utrzymywały stosunki towarzyskie z Niemcami, nosiły miano "moffenmeiden", czyli szkopskich dziwek.
Sceny znęcania się nad kobietami uznać można za wstrętne, wręcz haniebne. Znamienne jednak, że tam gdzie doszło do takich ekscesów, prawie nie odnotowano potem ofiar śmiertelnych. Poprzez uczestnictwo w tego rodzaju "akcie spawiedliwości", wielu ludzi, w tym także członków ruchu oporu, rozładowywało swój gniew, dawało upust nagromadzonej od dawna wściekłości i chęci zemsty. Tym samym strzyżenie kobiet wielokrotnie po prostu zapobiegło rozlewowi krwi. Można jednak spojrzeć na to i z innej strony, widząc w napiętnowanych kobietach jedynie "kozły ofiarne". Wcale nie jest wykluczone, że niekiedy atak na nie był kierowany przez osoby, które w ten sposób oddalały podejrzenia od siebie i którym zależało na ostentacyjnym podkreśleniu swego rzekomo nieposzlakowanego patriotyzmu. Być może właśnie w ten sposób niejeden z mających na sumieniu znacznie większe grzechy, po prostu uniknął kary.
Za co karano?
Wszędzie starano się postawić przed sądem ludzi, których działalność przyczyniła się do ujęcia i zabicia osób prześladowanych i poszukiwanych przez okupanta. Do grupy tej przede wszystkim zaliczyć należy konfidentów gestapo i delatorów. Inną kategorię stanowili członkowie najprzeróżniejszych wojskowych formacji ochotniczych (legionów, oddziałów Waffen-SS), uczestniczących w wojnie po stronie Trzeciej Rzeszy. Polska była bodajże jedynym krajem okupowanym, który takiej formacji nie miał, choć w lipcu 1944 r. Niemcy podjęli jakąś próbę w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, by ją jednak stworzyć. Do odpowiedzialności karnej pociągani też byli funkcjonariusze zachowanej przez okupanta policji danego kraju.
Tam, gdzie Niemcy zezwolili na działalność partii i stowarzyszeń politycznych o programie faszystowskim, sama przynależność do takiej partii wystarczała po wojnie do sformułowania oskarżenia. W Norwegii dotyczyło to członków Nasjonal Samling, w Holandii - Nationaal Socialistische Beweging, we Francji - Partie Populaire Francais oraz bojówek, powołanej w styczniu 1942 r. przez Josepha Darnanda, Milice. Jeśli bardzo srogo postąpiono we Francji z członkami rządu Vichy i osobami kierującymi agendami tego rządu, to w Belgii i Holandii nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej tzw. sekretarzy generalnych, kierujących odpowiednimi resortami pod niemieckim zwierzchnictwem. We wszystkich krajach karano po wojnie za pracę w mass mediach, będących pod kontrolą niemiecką, a więc za uczestniczenie w propagandzie wroga. Bodajże najostrzej potraktowano kolaboranckich dziennikarzy w Belgii (70 wyroków śmierci). Udział w jawnym życiu kulturalnym, a głównie w imprezach propagandowych, rozpatrywany był zazwyczaj nie przez sądy, lecz specjalnie do tego celu powoływane komisje środowiskowe.
W niektórych krajach karano po wojnie nie tylko za konkretne czyny, a więc zbrodnie czy przestępstwa wobec własnego narodu, ale także za zachowanie się i postępowanie uwłaczające narodowej godności. Oto lista takich przewinień, za które trzeba było odpowiadać przed sądem w Holandii: 1) spożywanie posiłku przy jednym stole z Niemcem, 2) przyjacielskie stosunki z Niemcem, 3) zezwolenie dzieciom na przynależność do proniemieckiej organizacji lub bawienie się z Niemcem, 4) hitlerowskie pozdrowienie w miejscu publicznym, 5) zakończenie listu zawołaniem używanym przez holenderskich faszystów, 6) zawieszenie podobizny Hitlera w domu, 7) wysłanie życzeń urodzinowych komisarzowi Rzeszy Seyss-Inquartowi, 8) abonowanie pisma wydawanego przez NSB, 9) publicznie wyrażana duma z niemieckiego pochodzenia, 10) nazywanie alianckich lotników "mordercami".
Zwróćmy uwagę na punkt przedostatni. Rzadko chyba zdajemy sobie sprawę, że u nas, w Polsce, największą grupę osób skazanych "za kolaborację" stanowili oskarżeni z dekretu z 28 VI 1946 r. "o odpowiedzialności za odstępstwo od narodowości w czasie wojny 1939-1945". Do sprawy Volksdeutschów zaraz powrócę.
Sądy - wyroki - skazani
Zacznijmy od Francji. Sprawy kolaborantów rozpatrywane tam były przez sądy dwojakiego rodzaju: specjalne sądy karne (cours de justice) i trybunały obywatelskie (chambres civiques). Te ostatnie - podobnie jak działające u nas w podziemiu Komisje Sądzące Walki Cywilnej - zajmowały się tylko osobami oskarżonymi o uwłaczenie godności narodowej i mogły jedynie wymierzać karę infamii (degradation nationale), czyli utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych, dożywotnio lub na czas określony.
Dla spraw o szczególnym znaczeniu powołany był w listopadzie 1944 r. Haut Cour de Justice, przed którym do 1949 r. toczyły się sprawy 108 oskarżonych i zapadło 18 wyroków śmierci (trzy wykonano).
Autor ostatniej pracy na temat francuskiej "epuration", Henry Rousso podaje, że za kolaborację skazano we Francji po wojnie ok. 40 tys. osób na karę więzienia, przeszło 50 tys. na karę infamii, a sądy cywilne wydały ok. 7 tys. kar śmierci, z których wykonano ok. 800. Doliczyć trzeba jeszcze egzekucje 700 osób, skazanych przez sądy wojskowe.
Dwukrotnie przeprowadzano we Francji amnestię (w 1951 i 1953 r.). W 1960 r. siedziało w więzieniu tylko dziewięciu kolaborantów.
W Holandii, a także w Danii i Norwegii przywrócono po wojnie karę śmierci, zniesioną jeszcze w XIX w.
W Holandii także działały dwa rodzaje sądów: specjalne sądy karne i trybunały ludowe. Pierwsze z nich skazały na kary więzienia prawie 15 tys. osób, drugie - najczęściej na pozbawienie praw obywatelskich - prawie 50 tys. osób. Zapadły 154 wyroki śmierci, z których wykonano 40. 15 X 1945 r. siedziało w więzieniach holenderskich ok. 96 tys. kolaborantów, w maju 1959 roku pozostało ich już tylko 49.
W Danii zaraz po wyzwoleniu w ciągu kilku dni aresztowano pod zarzutem kolaboracji ok. 22 tys. osób. Potem sądy wymierzyły ok. 14 tysiącom Duńczyków kary więzienia, do kwietnia 1948 r. z zapadłych 46 wyroków śmierci wykonano 23.
W Belgii we wrześniu 1945 r. aresztowano kilkadziesiąt tysięcy osób za współpracę z okupantem, nowa fala aresztowań przypada na maj 1945 roku. Na kary więzienia skazano za kolaborację ok. 57 tys. osób, z 1247 wyroków śmierci wykonano 242. Pod koniec 1949 r. odbywało w Belgii karę 9 tys. kolaborantów, podczas gdy w czterokrotnie ludniejszej Francji tylko 8 tys.
W maleńkiej Norwegii aż wobec ok. 93 tys. ludzi wszczęto po wojnie postępowanie "za zdradę kraju", z braku dowodów zwolniono przeszło 37 tys. osób (prawie 40 proc.). 17 tys. Norwegów skazano na kary więzienia, osadzono też w więzieniach 28 tys. osób bez procesu. Ukarano ok. 45 tys. członków Nasjonal Samling, przy czym przeszło połowie z nich nie można było niczego zarzucić poza przynależnością do tej partii. 25 osób stracono.
Od niedawna dysponujemy danymi na temat "czystki" na Węgrzech, gdzie rozprawiano się po wojnie głównie z członkami partii Ferenca Szalasiego, tzw. Strzałokrzyżowców, która w październiku 1944 r. dokonała faszystowskiego przewrotu. Po wojnie skazano za kolaborację 19 273 osoby na karę więzienia, z 322 wyroków śmierci wykonano 146.
Cytowany już Peter Novick dokonał przeliczenia liczby wyroków więzienia za kolaborację w kilku wybranych krajach na 100 tys. ludności. Otrzymał w ten sposób interesujący wskaźnik "ostrości" przeprowadzonej czystki: Norwegia - 633, Belgia - 596, Holandia - 419, Dania - 374 i Francja - 94.
Kolaboranci - i "faszyści z AK"
A jak na tym tle przedstawia się polska "epuration"? Kolaborantom wymierzano w Polsce kary na podstawie dekretu z 31 VIII 1944 r. "o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcanie się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz zdrajców Narodu Polskiego" i wspomnianego już dekretu z 28 VI 1946 r. Dodam, że na podstawie mniej znanego dekretu z 4 XI 1944 r. "o środkach zabezpieczających w stosunku do zdrajców Narodu" Volksdeutschów (osoby, które zadeklarowały w GG przynależność do narodowości niemieckiej lub swoje niemieckie pochodzenie - tzw. Deutschstaemmige) kierowano do obozów pracy przymusowej.
Z zachowanych akt Sądu Okręgowego w Warszawie wynika, że na przechowywane w Archiwum Państwowym m.st. Warszawy 4223 jednostki archiwalne (nieco mniej trzeba liczyć spraw sądowych) 2393, a więc przeszło połowa, dotyczą postępowania wobec osób, które przyjęły Volkslistę.
Dopiero w trakcie pisania tego artykułu otrzymałem od dr. Dariusza Jarosza informację o odnalezionym przez niego w zespole akt Kancelarii Prezydenta RP i Rady Państwa bardzo ważnym dokumencie: wykazie liczby skazanych w Polsce na podstawie "sierpniówki" w latach 1944-1949. Dane te nigdzie dotychczas nie były publikowane. Okazuje się, że w 1944 r. skazano 29 osób, w 1945 r. - 1205, w 1946 r. - 2238, w 1947 r. - 3690, w 1948 r. - 4683 i w 1949 r. - 4777, czyli razem 16 622 osoby.
Gdybyśmy przyjęli liczbę ludności 25 mln (tyle wykazał właśnie spis z 3 XII 1950 r.), to wówczas wskaźnik, jaki obliczał Peter Novick, wyniósłby dla Polski zaledwie 68.
Z komentarza dołączonego do danych za rok 1949 wynika, że ówczesny "wymiar sprawiedliwości" dzielił skazanych z dekretu sierpniowego na sześć grup. Pierwszą stanowili zbrodniarze niemieccy sądzeni po ich ekstradycji do Polski, drugą - "granatowi" policjanci, trzecią - o zgrozo! - członkowie "ugrupowań faszystowskich (NSZ, AK, zwz) współpracujący z gestapo", czwartą - konfidenci i agenci gestapo oraz żandarmi, piątą - osoby winne przestępstw popełnionych w obozach koncentracyjnych (np. znęcający się nad współwięźniami funkcyjni) i wreszcie grupę szóstą, najliczniejszą - chłopi, biorący udział w obławach lub wydający w ręce okupanta ukrywających się Żydów lub uczestników ruchu oporu.
Osoby oskarżane z artykułów osławionej "sierpniówki" nie mogły otrzymywać kary mniejszej niż trzy lata więzienia. Jednocześnie odbierano im prawa obywatelskie i honorowe oraz orzekano konfiskatę mienia. Ich sprawy rozpatrywane były przez Specjalne Sądy Karne, powołane do życia dekretem z 12 IX 1944 r. i istniejące do 1947 roku. Kompetencje tych sądów przejęły potem wydziały karne normalnych sądów okręgowych.
W powojennej Polsce nigdy nie doszło ani do oddania należnych zasług tym, którzy w latach 1939-1945 celująco zdali egzamin z patriotyzmu, ani też do osądzenia tych wszystkich, którzy poszli na współpracę z najeźdźcą lub swym zachowaniem zasłużyli na potępienie rodaków. Zapewne samo określenie "kraj bez Quislinga", które funkcjonowało już od początku lat 40. na całym świecie, utrudniało podjęcie szeroko zakrojonych działań przeciwko rodzimym kolaborantom. Istotne było i to, że społeczeństwo polskie wychodziło z wojny raczej w poczuciu klęski niż triumfu, nowa "władza ludowa" i jej organy, takie jak MO, UB, ale i wymiar sprawiedliwości, nie budziły przecież zaufania. Wielu ludzi liczyło na szybką zmianę sytuacji politycznej, nawet wybuch kolejnej wojny.
Niewykluczone, że owa "władza ludowa" początkowo rzeczywiście zamierzała dokonać w Polsce uczciwego suum cuique, a dekret "sierpniowy" PKWN w intencji jego autorów służyć miał tylko i wyłącznie do rozprawy z hitlerowskimi zbrodniarzami i zdrajcami narodu polskiego. Mało znane są pod tym względem poczynania władz na Pradze jesienią 1944 r. Otóż podczas pierwszego plenarnego posiedzenia Warszawskiej Rady Narodowej 30 XI 1944 r. przyjęta została uchwała zobowiązująca komitety domowe do "rejestracji niemców [z małej litery - T.S.] i osób oskarżonych o współpracę z władzami okupacyjnymi". Komentarz "Życia Warszawy" (z 3 XII 1944 r.) do tej uchwały nosi tytuł "Oczyścić dom". Chodziło więc o podobne działanie jak francuska "epuration", z tym że wyraźnie odwoływano się u nas do udziału czynnika społecznego. Dla każdej kamienicy miano robić listy zdrajców i kolaborantów, ewentualnie, gdy ich wśród lokatorów nie było, należało dostarczyć zaświadczenie, "że w odnośnym domu nie zamieszkują zdrajcy narodu", podpisane przez przewodniczącego komitetu domowego. Dziwnie jakoś potem głucho o tej akcji.
Nie mogło być inaczej, skoro "władza ludowa", jak sądzę z nakazu NKWD, zaczyna się interesować nie tyle kolaborantami, co swoimi wrogami politycznymi, przede wszystkim żołnierzami Armii Krajowej. Oto tytuły z cytowanego "Życia Warszawy": 13 XII 1944 r. - "A.K. - organizacja zbrodni", 14 XII - "Zniszczyć gniazda zbrodni", 16 XII - "Wstąpienie do A.K. to przejście na stronę niemiecką", 21 XII - "Pod pręgierzem - nowa zbrodnia A.K."
Szczególnie po 1948 r. przepisy tzw. sierpniówki coraz częściej były stosowane wobec żołnierzy polskiego podziemia, zasłużonych w walce z okupantem. Na jej podstawie skazano na śmierć gen. Emila Fieldorfa!
Leszek Gondek, autor książki "Polska karząca", trafnie zauważa, że w okresie stalinowskim "z jednej strony stale łagodzono kurs wobec rodzimych delatorów z lat wojny i okupacji, którym z różnych względów udało się uchronić głowę, a z drugiej - wzmagano represje wobec rzeczywistych, a w znacznie szerszym zakresie także wyimaginowanych przeciwników politycznych".
Za symbol wymiaru sprawiedliwości tamtych lat może posłużyć uzasadnienie wyroku skazanej na dożywocie 12 VI 1953 r. agentki gestapo Blanki Kaczorowskiej (wyszła z więzienia w 1962 r.). Sędzia nazwał ją "ofiarą zbrodniczej działalności kierownictwa AK, które, jak wiemy obecnie, współpracowało z gestapo, było na usługach gestapo i wraz z gestapo walczyło przeciwko większej części Narodu Polskiego w jego walce o narodowe i społeczne wyzwolenie".
Sądy w powojennej Polsce zajmowały się przede wszystkim czynami popełnionymi w Generalnym Gubernatorstwie, w niewielkim zakresie uwzględniano tzw. ziemie wcielone do Rzeszy, a to, co działo się na terenie b. Kresów Wschodnich, prawie zupełnie nie było rozpatrywane, a tematem tabu na dziesięciolecia była okupacja sowiecka z lat 1939-1941. Dopiero od niedawna trwa publicystyczna dyskusja nad "winą i karą" tych antykomunistów, którzy współpracowali z gazetami wydawanymi przez Niemców (Józef Mackiewicz, Stanisław Wasylewski) oraz nad oceną postępowania tych, którzy uczestniczyli w życiu kulturalnym okupowanego, najpierw przez Litwinów, a potem od lata 1940 r. przez Sowietów, Wilna oraz Lwowa pod okupacją ZSRR. Moim zdaniem w dyskusjach zbyt często zapomina się, kogo ówcześnie nazywano kolaborantem i za co ludzi wtedy potępiano. Otóż Tadeusza Boya-Żeleńskiego, o ile wiem, z tego powodu, że wykładał na uniwersytecie im. Iwana Franko literaturę francuską, nikt za kolaboranta nie uważał. Podobnie zresztą, jak Jean-Paula Sartre'a w Paryżu, mimo że miał on podczas okupacji premiery dwóch swych sztuk teatralnych i wydał książkę.
Od urzędników do aktorów
Niezależnie od rozpraw sądowych, w każdym z krajów, który przeżył okupację niemiecką, dokonano po wojnie "rozliczenia" postaw urzędników państwowych, oficerów, przedstawicieli poszczególnych grup zawodowych. Cytowany już przeze mnie Rousso podaje, że we Francji oddalono ze służby 16 113 urzędników i zwolniono 2570 oficerów.
Według badacza holenderskiego Louisa de Jonga, na 380 tys. osób, zatrudnionych w służbie publicznej w tym kraju, 32 tys. zostało poddanych sprawdzeniu lojalności, 17,5 tys. usunięto z pracy, a 6 tys. otrzymało kary dyscyplinarne. Postępowanie w związku z oskarżeniem o kolaborację wytoczono, według danych Petera Romijna i Gerharda Hirschfelda, 2,5 tys. holenderskim studentom, 120 profesorom, 1000 dziennikarzy i wydawców, 600 artystom, 200 lekarzom i 63 adwokatom, 4,3 tys. osobom za "kolaborację ekonomiczną", z armii zaś usunięto 444 oficerów. Werner Brockdorff podaje, że w Norwegii ze służby publicznej wydalono aż 95 tys. urzędników.
Nie umiem powiedzieć, jak tego rodzaju "czystka" przebiegała w Polsce, gdzie przecież także musiano analizować postawę pozostawionych przez Niemców na urzędach sołtysów, wójtów, burmistrzów. Sprawy ludzi teatru rozpatrywała specjalna Komisja Weryfikacyjna ZASP, której materiały wykorzystał w swej książce "Teatr czasu wojny" Stanisław Marczak-Oborski. Według jego obliczeń ok. 200 polskich aktorów "wyszło na scenę" wbrew postanowieniom podziemnych władz tego środowiska.
Najczęstszą karą wymierzaną przez Komisję Weryfikacyjną, spełniającą rolę sądu koleżeńskiego, był zakaz występów w stolicy. Niekiedy zakazywano występów przez pewien czas na terenie całego kraju. Bardzo rzadko sprawy aktorów trafiały do sądów - stało się tak w wypadku tych, którzy uczestniczyli w nakręcaniu filmu antypolskiego "Heimkehr". Należy podkreślić, że uprzednio, 3 XII 1942 r., karę infamii wymierzył im sąd Polski Podziemnej.
Fotografia z Vel' d'Hiv'
Przez kilka dziesięcioleci publikowano we Francji i wielu innych krajach słynne zdjęcie z Vel d'Hiv (Velodrome d'Hiver - stadion w Paryżu, na którym przed wojną odbywały się wyścigi rowerowe, tzw. sześciodniówki) z podpisem, że przedstawia ono Żydów - ofiary akcji z lipca 1942 r.
W dniach 16 i 17 VII 1942 r. policja francuska na zlecenie Niemców przeprowadziła w Paryżu wielką obławę na Żydów. Osoby samotne przewożono do obozu w Drancy pod Paryżem, a 1129 mężczyzn, 2916 kobiet i aż 4115 dzieci umieszczono na stadionie Vel' d'Hiv'.
I oto, wiele lat po wojnie - w 1983 r. - Serge Klarsfeld, którego można by nazwać francuskim Szymonem Wiesenthalem, udowodnił, że zdjęcie to, pochodzące z dawnej agencji Havasa, potem przejęte przez Agence France Presse, w istocie wykonane zostało zupełnie kiedy indziej i pokazuje zupełnie kogoś innego. Mianowicie paryskich kolaborantów, internowanych na tym samym stadionie od 28 VIII do 2 IX 1944 r. Dlatego na fotografii nie odnajdziemy ani jednego dziecka, choć stanowiły połowę osadzonych na Vel' d'Hiv' w wyniku lipcowej obławy. Trudno dziś dojść kto i kiedy umieścił pod tym zdjęciem mylny podpis.
Jedną, z osób, która znalazła się na Vel' d'Hiv' w sierpniu 1944 r. był znany aktor i reżyser Sacha Guitry. Opisał on swój tam pobyt we wspomnieniach opublikowanych już w 1949 r. Wraz z nim osadzonych było na stadionie 2-3 tys. kolaborantów. Stamtąd skierowano ich, tak jak trzy lata wcześniej Żydów, do obozu w tym samym Drancy.
Petain, Quisling, Hamsun i gen. Własow
Za pierwszy proces kolaboranta uznać należy proces sądzonego w Algierze, i tam w marcu 1944 r. skazanego na śmierć przez władze Wolnej Francji, byłego ministra spraw wewnętrznych w rządzie Vichy, Pierre'a Pucheu.
W grudniu 1944 r. wykonany został w Paryżu wyrok śmierci na dwu hersztach bandy pozostającej na usługach gestapo, mającej swą siedzibę przy rue Lauriston - za swe czyny zapłacili Pierre Bony i Henri Lafont (wł. Chamberlain). 19 I 1945 r. zapadł wyrok śmierci, który szczególnie żywo był komentowany - najwyższy wymiar kary zastosowano wobec wybitnego intelektualisty, Roberta Brasillacha. W obronie jego życia wypowiedziało się wielu świetnych pisarzy. Francois Mauriac nazwał go "jednym z najbardziej błyskotliwych umysłów swojej generacji". Generał de Gaulle, od którego zależało ułaskawienie, nie zrobił tego, zwierzywszy się jednemu ze swych przyjaciół: "Być może sprawiedliwość nie wymaga jego śmierci, ale wymaga tego ocalenie państwa francuskiego". Dodać tu trzeba, że przy innej okazji miał się on wyrazić, że dwie kategorie kolaborantów nie zasługują na litość: ludzie pióra, obdarzeni wielkim talentem, oraz oficerowie zawodowi.
Bez wątpienia po wojnie dla Francuzów najważniejsze były dwa procesy: szefa kolaboranckiego rządu Vichy Pierre'a Lavala oraz marszałka Philippe'a Petaina.
Zanim doszło do pierwszego z nich (toczyły się w Paryżu od 23 VII do 15 VIII 1945 r.) kilkakrotnie przeprowadzano we Francji sondaże opinii publicznej na temat losu sędziwego, 89-letniego marszałka. W maju 1944 r. ankietę przeprowadzono jeszcze w warunkach konspiracyjnych, w sposób dość prymitywny. Pytanie brzmiało: "Gdybyś był(a) sędzią, a prokurator żądał dla Petaina kary śmierci, jaka byłaby twoja decyzja?". 30 proc. respondentów zaaprobowałoby ten wyrok bez zastrzeżeń, 26 proc. chciałoby go złagodzić, 36 proc. nie zgadzało się na tę karę, 8 proc. było niezdecydowanych.
We wrześniu 1944 r. sondaż przeprowadził Institut Francais d'Opinion Publique. Tylko 32 proc. Francuzów wypowiedziało się wówczas za postawieniem marszałka Petaina przed sądem, a zaledwie 3 proc. z nich za słuszną uznało karę śmierci. Ale odsetek głosów opowiadających się za nią wzrastał: w styczniu 1945 r. wynosił 21, w kwietniu - 31, w maju tego roku - 44. Choć w nocy z 14 na 15 VIII 1945 r. zapadł w końcu taki wyrok (zaledwie jednym głosem większości), aż 17 sędziów sprzeciwiło się jego wykonaniu. Karę śmierci zamieniono Petainowi na dożywotnie więzienie (zmarł na wyspie Yeu 23 VII 1951 r.).
Proces Lavala toczył się jesienią 1945 r. przed tym samym Haut Cour de Justice. 9 października zapadł wyrok śmierci. Gdy sześć dni później zamierzano Lavala zabrać z celi, by wyrok wykonać, okazało się, że usiłował on w nocy popełnić samobójstwo. Odratowano go i postawiono przed plutonem egzekucyjnym. Zginął z okrzykiem "Vive la France!" na ustach.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy w Paryżu sądzono Lavala, przed sądem w Oslo stanął Vidkun Quisling, człowiek, który stał się symbolem politycznej kolaboracji. Rozstrzelano go 24 X 1945 r. w twierdzy Akershus, w tym samym miejscu, w którym kilka lat wcześniej proklamował objęcie urzędu premiera kolaboranckiego rządu norweskiego.
W grudniu 1947 r. rozpoczął się w Oslo proces 86-letniego pisarza, laureata nagrody Nobla, Knuta Hamsuna. Rok temu "Magazyn" nr 26 (70) opublikował obszerny tekst na temat tego procesu i tragicznych losów człowieka zafascynowanego pewnymi elementami faszystowskiej ideologii. Po dwóch latach internowania w domu i pobycie w szpitalu psychiatrycznym Hamsun został skazany na karę grzywny, która dla pisarza była rujnująca.
22 III 1946 r. wykonano w Holandii wyrok śmierci na twórcy miejscowej partii faszystowskiej Antonie Adriaanie Mussercie. 12 VIII 1946 r. w Moskwie rozstrzelano gen. Andrieja Własowa i 11 innych oficerów stworzonej przezeń Russkoj Oswoboditielnoj Armii.
19 IV 1947 r. odbyła się w Czechosłowacji egzekucja przywódcy powołanego pod niemieckim patronatem Państwa Słowackiego - księdza Josefa Tiso. W tym wypadku trudno jest mówić o kolaboracji z okupantem, gdyż Słowacja teoretycznie była państwem niezależnym i nie weszła w skład okupowanego przez Niemców Protektoratu Czech i Moraw.
Jeszcze bardziej skomplikowana była sprawa sądzonego w Jugosławii od 10-15 VII 1946 r. i też straconego przywódcy serbskich czetników - Drazy Mihajlovicia, konkurenta marszałka Tito. Trudno jednak zaprzeczyć, że obok niewątpliwych zasług w zwalczaniu niemieckiego okupanta, w pewnym momencie poszedł on na współpracę z najeźdźcą.
Ci, których nie ukarano
Oczywiście takich były tysiące. Większość z tych, których nie dosięgła kara, po prostu uciekła z kraju przed wyzwoleniem, częstokroć wraz z wycofującymi się Niemcami. Wśród tych, którzy za współpracę z najeźdźcą i zdradę ojczyzny nie zapłacili, były też postacie pierwszoplanowe, jak chociażby Marcel Deat, autor sławetnego artykułu "Umierać za Gdańsk", założyciel kolaboranckiego stowarzyszenia Rassemblement National Populaire. Michżle Cotta w książce wydanej w 1964 r. pisząc o losie Deata mogła tylko powiedzieć, że "udało mu się przedostać do Włoch, gdzie jego ślad się urywa". Wiadomo teraz, że ukrył się w jednym z klasztorów. Zdaje się, że nie podano dotychczas daty jego śmierci.
Dość częstym miejscem schronienia dla europejskich kolaborantów była rządzona przez gen. Franco - Hiszpania. Podążył tam belgijski faszysta Leon Degrelle, twórca Legionu Walońskiego, z którym sam udał się na front wschodni, a także Louis Darquier de Pellopoix, kierujący w latach 1942-1944 Komisariatem do Spraw Żydowskich w rządzie Vichy, współodpowiedzialny za deportację i śmierć ok. 75 tys. francuskich Żydów. W 1947 r. został on zaocznie skazany we Francji na karę śmierci "za tajne porozumienie z nieprzyjacielem", a w 1968 r. kara uległa przedawnieniu. W mocy pozostawał jedynie dożywotni zakaz pobytu we Francji. W 1978 r. wysłannikowi paryskiego "L'Express" udało się przeprowadzić z nim wywiad. Gdy dziennikarz wspomniał o uśmiercaniu Żydów w komorach gazowych Oświęcimia - usłyszał: "Powiem Panu, co dokładnie zdarzyło się w Oświęcimiu. Gazowano tam. Tak, to prawda. Ale gazowano pchły".
Zmarł na obczyźnie w 1980 r. informacja o jego śmierci w "Le Monde" znalazła się dopiero 22 II 1983 r.
W 1960 r. jednym z "nieśmiertelnych" Akademii Francuskiej wybrano Henry'ego Montherlanta. Piętnaście lat wcześniej wymieniano go wśród tych, których postawa podczas okupacji budziła poważne zastrzeżenia.
W 1984 r. na budynku, w którym podczas okupacji mieszkał w Paryżu inny pisarz umieszczany na liście kolaborantów, Louis Ferdinand Celine, została uroczyście odsłonięta tablica pamiątkowa.
Tomasz Szarota (urodzony w 1940 r.) jest profesorem w Instytucie Historii PAN. Opublikował m. in. biografię Stefana Roweckiego "Grota", "Okupowanej Warszawy dzień powszedni ", "V - jak zwycięstwo. Symbole, znaki, demonstracje patriotyczne walczącej Europy", "Życie codzienne w stolicach okupowanej Europy".
ROZLICZANIE
Kolaboracja z Niemcami (pomijam tu współpracę z innymi okupantami - Włochami, Litwinami, Słowakami czy władzami radzieckimi), poza jednym wyjątkiem, a mianowicie Francją, była i jest nadal tematem bardzo niechętnie podejmowanym przez historyków tych krajów, w których zjawisko to występowało. W jeszcze większym stopniu "białą plamą" jest "rozliczanie się" z kolaborantami, które rozpoczynało się w momencie wyzwolenia i które w gruncie rzeczy nigdy do końca nie zostało przeprowadzone. O przebiegu "czystki", by posłużyć się francuskim określeniem "epuration", dokonanej np. w krajach bałtyckich, na Ukrainie, Białorusi, w Czechach, na Słowacji, czy na terenie byłej Jugosławii, gdzie zginęły prawdopodobnie setki tysięcy ludzi, nie wiemy prawie nic lub w każdym razie niewiele. Badania naukowe tak na dobrą sprawę dopiero się zaczynają, więc proponowane tu ujęcie porównawcze musi być bardzo niekompletne.
KOLABORACJA
Termin ten, w znaczeniu współpracy z najeźdźcą, narodził się w trakcie spotkania Petaina z Hitlerem w Montoire 24 października 1940 r. Była to niemiecka oferta, która została przez szefa "państwa francuskiego" przyjęta. Francuzi natychmiast wykpili zasady tej współpracy, proponując taką oto jej definicję: "Daj mi twój zegarek, a powiem ci, która godzina".
Jeśli się nie mylę, określenia "kolaborant" i "kolaboracja", w odniesieniu do sytuacji w okupowanej Polsce, w ogóle nie występowały w naszej prasie konspiracyjnej.