Życie
z dnia 2000-11-30
Francis
Fukuyama
Koniec ery
industrialnej
Czy społeczne wstrząsy ostatnich dekad XX wieku skończą się po
wejściu w "epokę postindustrialną"?
W
ciągu ostatniego półwiecza Stany Zjednoczone wraz z innymi krajami
gospodarczo rozwiniętymi stopniowo weszły w tak zwany "wiek informacji",
"epokę postindustrialną" i przekształciły się w "społeczeństwa
informacyjne". Futurolog Alvin Toffler nazwał tę przemianę "trzecią falą";
jego zdaniem będzie ona w ostatecznym rachunku tak samo brzemienna w
skutki jak dwie poprzednie: przemiana społeczeństwa zbieracko-łowieckiego
w rolnicze i rolniczego w przemysłowe. Na wejście w wiek informacji
składa się wiele związanych ze sobą elementów. W gospodarce usługi
stopniowo wypierają wytwórstwo jako źródło dochodu. Zamiast pracować w
hucie żelaza czy fabryce samochodów, typowy robotnik społeczeństwa
informacyjnego ma posadę w banku, firmie oprogramowania komputerowego,
restauracji, uniwersytecie czy w placówce opieki społecznej. Rola
informacji i ludzkiej inteligencji, które człowiek spożytkowuje,
konstruując coraz bardziej wyrafinowane maszyny, staje się coraz większa i
praca umysłowa wypiera pracę fizyczną. Produkcja ulega globalizacji w
miarę jak tania technologia informacyjna coraz bardziej ułatwia przepływ
informacji przez granice państwowe, a błyskawiczna komunikacja za pomocą
telewizji, radia, faksu oraz poczty elektronicznej narusza odrębność
istniejących od dawna społeczności kulturowych. Społeczeństwo
zorganizowane wokół informacji będzie wytwarzać więcej spośród dwóch dóbr,
które ludzie najbardziej sobie cenią we współczesnej demokracji: wolności
i równości. Nastąpiła istna eksplozja wolności wyboru: mamy dziś łatwy
dostęp do wielu kanałów telewizyjnych, tanich miejsc zakupów czy
przyjaciół poznanych przez Internet. Nowe czasy nieubłaganie napierają na
wszelkiego rodzaju hierarchie, czy to w świecie polityki, czy wielkich
przedsiębiorstw, i zaczynają je niszczyć. Przejście do gospodarki opartej
na wiedzy, która "umacnia" jednostki ludzkie, dając im dostęp do
informacji, podważyło wielkie i sztywne struktury biurokratyczne, które za
pomocą przepisów, zaleceń i przymusu usiłowały kontrolować wszystko, co
leżało w ich polu działania. Sztywne biurokracje wielkich przedsiębiorstw,
takich jak IBM czy AT&T, ustąpiły miejsca mniejszym i sprawniejszym
rywalom, gdzie stopień partycypacji pracowniczej był większy; podobnie
Związek Radziecki i NRD uległy rozpadowi, ponieważ nie były w stanie
zapanować nad wiedzą swoich obywateli. Przejście do społeczeństwa
informacyjnego zostało ocenione bardzo wysoko praktycznie przez
wszystkich, którzy o nim mówili czy pisali. Obserwatorzy o różnych
orientacjach politycznych, tacy jak George Gilder, Newt Gingrich, Al Gore,
Alvin i Heidi Toffler oraz Nicholas Negroponte, uznali te zmiany za
zjawiska sprzyjające dobrobytowi, demokracji, wolności, słowem, za
pomyślne dla całego społeczeństwa. Społeczeństwo informacyjne daje wiele
niewątpliwych korzyści, ale czy wszystkie jego konsekwencje są pozytywne?
Erę informacji ludzie wiążą z nadejściem Internetu w latach
dziewięćdziesiątych, ale wychodzenie z epoki industrialnej zaczęło się co
najmniej o jedno pokolenie wcześniej: nastąpiła wówczas
dezindustrializacja rejonu przemysłu ciężkiego w północnych Stanach
Zjednoczonych, zaś w innych rozwiniętych krajach zaczęły się analogiczne
procesy odchodzenia od przemysłu wytwórczego. W tym okresie, mniej więcej
od połowy lat sześćdziesiątych do początku dziewięćdziesiątych, większość
krajów uprzemysłowionego świata doświadczyła poważnej erozji warunków
społecznych. Wzrastała przestępczość, załamywały się prawo i porządek, a
życie w niektórych dzielnicach wielkich miast najbogatszych krajów świata
stało się prawie niemożliwe. Osłabienie więzi rodzinnych jako instytucji
społecznej, które postępowało przez przeszło 200 lat, uległo gwałtownemu
przyśpieszeniu w drugiej połowie XX wieku. W większości krajów Europy i w
Japonii przyrost naturalny spadł tak znacznie, że w następnym stuleciu
społeczeństwa te ulegną depopulacji, jeżeli powstałych braków nie wyrówna
liczniejsza imigracja. Spadła liczba małżeństw i narodzin, wzrosła
gwałtownie liczba rozwodów; jedno na troje dzieci w Stanach Zjednoczonych
rodziło się poza małżeństwem, a w Skandynawii aż połowa. Wreszcie nastąpił
głęboki czterdziestoletni kryzys zaufania do instytucji społecznych. U
schyłku lat pięćdziesiątych większość mieszkańców Stanów Zjednoczonych i
Europy ufała swoim rządom i swoim współobywatelom, na początku lat
dziewięćdziesiątych - już tylko nieznaczna mniejszość. Zmienił się również
charakter stosunków międzyludzkich. Choć nie ma dowodów na to, że ludzie
mniej się ze sobą wiązali i mniej ze sobą przestawali, ich wzajemne więzi
na ogół okazywały się mniej trwałe, mniej głębokie i obejmowały mniejsze
grupy. Te wszystkie zmiany miały dramatyczny przebieg, wydarzyły się w
bardzo wielu podobnych do siebie krajach i pojawiły się mniej więcej w tym
samym okresie historii. One to właśnie złożyły się na Wielki Wstrząs
wartości społecznych, które dominowały w społeczeństwach wieku
industrialnego jeszcze w połowie dwudziestego stulecia; te zmiany są
przedmiotem części pierwszej tej książki. Przesuwanie się wskaźników
społecznych tak szybko i w jednym czasie jest rzeczą bardzo niezwykłą.
Nawet jeśli nie wiemy, dlaczego tak się stało, mamy powody podejrzewać, że
te wszystkie wskaźniki są ze sobą jakoś powiązane. Chociaż konserwatystom
takim jak William J. Bennett często dostaje się za bezustanne głoszenie
moralnego upadku w społeczeństwie, w zasadzie mają oni rację: porządek
społeczny uległ rzeczywistemu załamaniu; ta konstatacja nie wynika z
nostalgii, osłabienia pamięci czy braku wiedzy o obłudzie poprzednich
epok. Moralny upadek daje się wymierzyć w statystykach przestępczości,
dzieci pozbawionych ojców, ograniczonych możliwości wykształcenia,
podważonego zaufania itp.
Czy tylko przypadek sprawił, że te
negatywne trendy społeczne, które w sumie odzwierciedlają osłabienie
społecznych więzi i zbiorowych wartości podtrzymujących wspólnoty ludzkie
w zachodnich społeczeństwach, pojawiły się właśnie wtedy, gdy gospodarki
tych społeczeństw przechodziły od epoki przemysłowej do informacyjnej? W
tej książce stawiam hipotezę, że oba te fakty były ze sobą ściśle związane
i że wraz z błogosławieństwami płynącymi z gospodarki opartej na
informacji pojawiły się w naszym życiu moralnym i społecznym również pewne
zjawiska negatywne. Był to splot czynników technologicznych, gospodarczych
i kulturowych. Na skutek zmian w charakterze pracy wysiłek umysłowy
wypierał wysiłek fizyczny, tym samym popychając miliony kobiet do podjęcia
pracy zawodowej i podważając tradycyjny model rodziny. Wynalazki
technologii medycznej, takie jak pigułka antykoncepcyjna i przedłużenie
okresu ludzkiego życia, zmniejszyły wagę prokreacji i w ogóle rodziny.
Ponadto kultura wybujałego indywidualizmu, który w laboratorium i na rynku
prowadzi do innowacji i powoduje wzrost gospodarczy, przenikała do sfery
norm społecznych, gdzie poważnie naruszyła praktycznie wszelkie formy
autorytetu i władzy, osłabiła więzi rodzinne, narodowe oraz więzi
niewielkich wspólnot miejskich i terytorialnych. Cała sprawa jest
oczywiście bardziej skomplikowana i w różnych krajach przybiera różne
postaci. Mówiąc jednak ogólnie, zmiany technologiczne, które powodują to,
co Joseph Schumpeter nazwał "twórczym zniszczeniem", są przyczyną
podobnych wstrząsów w świecie stosunków międzyludzkich. Byłoby dziwne,
gdyby tak właśnie się nie działo. Niemniej istnieje też jasna strona
tego medalu: porządek społeczny poddany niszczącym wstrząsom przejawia
skłonność do ponownej odbudowy i wiele wskazuje na to, że z taką sytuacją
mamy dzisiaj do czynienia. Nic w tym dziwnego, a powód jest prosty: ludzie
są z natury istotami społecznymi, a ich najbardziej podstawowe popędy i
instynkty popychają ich do stanowienia zasad moralnych, które tworzą
spoiwo wspólnego życia. Ludzie są również z natury istotami racjonalnymi;
racjonalność pozwala im na tworzenie obszarów spontanicznej współpracy.
Religia, często przydatna w tym procesie, nie jest warunkiem sine qua non
porządku społecznego, wbrew temu, co sądzi wielu konserwatystów. Nie jest
również tym warunkiem silne i ekspansywne państwo, jak twierdzi wielu
ludzi lewicy. Naturalnym stanem człowieka nie jest "wojna wszystkich przeciw wszystkim", jak to sobie
wyobrażał Thomas Hobbes, ale raczej społeczeństwo obywatelskie, gdzie
istnienie całego szeregu zasad moralnych tworzy ład i porządek. Co więcej,
wymienione stwierdzenia są udokumentowane ogromną ilością najnowszych
badań prowadzonych przez nauki biologiczne: tak odległe od siebie
dyscypliny, jak neurofizjologia, genetyka behawioralna, biologia
ewolucyjna, etologia, jak również biologicznie zorientowane nurty
psychologii i antropologii. Powstawanie porządku społecznego nie w wyniku
działania hierarchicznej, a zarazem ustanawiającej hierarchię władzy
politycznej lub religijnej, lecz w rezultacie samoorganizacji
zdecentralizowanych jednostek, jest jednym z najbardziej interesujących i
najważniejszych odkryć intelektualnych naszych czasów. Tak więc część
druga niniejszej książki pomija bezpośrednie problemy społeczne stworzone
przez Wielki Wstrząs i stawia bardziej ogólne pytania: jaka jest geneza
porządku społecznego i jakiej podlega on ewolucji w zmieniających się
okolicznościach?
Przekonanie, że porządek społeczny musi mieć
źródło w scentralizowanej, racjonalnej i biurokratycznej hierarchii, było
silnie związane z erą industrialną. Max Weber, który badał przemysłowe
społeczeństwo XIX wieku, twierdził, że system racjonalnej biurokracji
należy do istoty naszych czasów. Dziś wiemy jednak, że w społeczeństwie
informacyjnym ani rządy, ani wielkie przedsiębiorstwa nie będą opierać się
wyłącznie na formalnych, urzędowych zasadach organizacji grup ludzkich,
nad którymi sprawują władzę. Natomiast będą musiały władzę decentralizować
i delegować, polegając na samoorganizacji pracowników, nad którymi mają
tylko nominalny nadzór. Warunkiem koniecznym takiej samoorganizacji są
zinternalizowane zasady postępowania, co wskazuje, że świat dwudziestego
pierwszego stulecia będzie w dużej mierze polegał na nieformalnych
normach. Tak więc, choć przejście do społeczeństwa informacyjnego
wstrząsnęło normami społecznymi, z których wiele uległo zniszczeniu,
nowoczesne społeczeństwo technologiczne nie poradzi sobie bez nich i
będzie miało istotne powody, by je tworzyć.
Część trzecia tej
książki będzie wybiegać w przód, a także spoglądać za siebie w
poszukiwaniu źródeł społecznego porządku. Niektórzy konserwatyści od dawna
są już przekonani, że moralny porządek społeczeństwa od lat znajduje się w
fazie schyłkowej. Edmund Burke twierdził, że oświecenie, które zapragnęło
tradycję i religię zamienić na ludzki rozum, jest ostatecznym źródłem
kłopotów, a współcześni dziedzice myśli Burke'a nadal utrzymują, że u
podstaw współczesnych problemów społecznych leży świecki humanizm. Ale
choć konserwatyści mogą mieć słuszność, wykazując, że na przestrzeni dwóch
ostatnich pokoleń moralność uległa erozji pod wieloma istotnymi względami,
są zarazem skłonni pomijać fakt, że porządek społeczny nie tylko podlega
erozji, lecz również odbudowuje się w długich cyklach czasu. To właśnie
wydarzyło się w Wielkiej Brytanii i w Ameryce w XIX wieku. Są wszelkie
dane po temu, by sądzić, że od końca XVIII wieku mniej więcej do połowy
XIX nastąpił okres gwałtownie pogłębiającego się rozkładu moralnego w obu
tych krajach. Wzrosły wskaźniki przestępczości w niemal wszystkich
wielkich miastach, rodziny uległy rozbiciu i rosła ilość nieślubnych
dzieci; stosunki społeczne tworzyły dystans między ludźmi i "wybuchła"
konsumpcja alkoholu, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych: w roku 1830 była
na głowę mieszkańca chyba trzykrotnie wyższa niż dzisiaj. Ale później,
wraz z każdą mijającą dekadą od połowy XIX wieku do jego końca,
praktycznie wszystkie spośród tych społecznych wskaźników wykazywały
wartości dodatnie: spadła przestępczość, więzi rodzinne okazywały się
bardziej trwałe, pijacy przestawali zaglądać do kieliszka, jak grzyby po
deszczu powstawały nowe, dobrowolne stowarzyszenia, które dawały ludziom
nowe poczucie wspólnotowej przynależności. Istnieją podobne oznaki
wskazujące, że Wielki Wstrząs, jaki przeszedł przez większość świata
uprzemysłowionego w latach 1960-1990, zaczyna słabnąć. Gwałtownie spadła
przestępczość w Stanach Zjednoczonych i innych krajach, gdzie zdążyła już
nabrać rozmiarów epidemii. Od lat osiemdziesiątych spadła liczba rozwodów
i pojawiły się dane pozwalające twierdzić, że liczba nieślubnych dzieci
(przynajmniej w Stanach Zjednoczonych) przestała wzrastać, a może nawet
spadła. Podniósł się poziom zaufania do wielkich instytucji społecznych, a
społeczeństwo obywatelskie zdaje się kwitnąć. Istnieje również mnóstwo
pośrednich dowodów wskazujących na powrót bardziej konserwatywnych norm
społecznych oraz na spadek popularności skrajnych form indywidualizmu,
które pojawiły się w latach siedemdziesiątych. Jest jeszcze zbyt wcześnie,
by kusić się o wniosek, że mamy te problemy za sobą. Ale błędem byłoby
twierdzić, że nie jesteśmy zdolni przystosować się do technologicznych i
gospodarczych warunków wieku informacji.
Powyższy tekst jest
fragmentem książki Francisa Fukuyamy "Wielki Wstrząs", której
polski przekład (autorstwa Hanny Komorowskiej i Krzysztofa Dorosza) ukazał
się niedawno nakładem Świata Książki
|