Focus Historia - 27/09/11
Konrad Godlewski
Smutna historia parszywych dwunastek
Oba koreańskie państwa powołały oddziały straceńców rodem z filmu "Parszywa dwunastka". Jednostki te polowały na przywódców dwóch skłóconych Korei: Park Chung-hee i Kim Ir-sena
Od 1953 roku strefa zdemilitaryzowana, oddzielająca Koreę
Południową od Północnej, to najpilniej strzeżona granica na świecie. Szeroki na
4 km pas ziemi niczyjej otaczają po obu stronach zasieki, patrolowane
nieustannie przez wojsko. Dzika przestrzeń, ciągnąca się przez 238 km górzystego
terenu wzdłuż 38. równoleżnika, stanowi zarazem największe na świecie pole
minowe. A jednak 17 stycznia 1968 r. grupa komandosów z komunistycznej Północy
(KRLD) zdołała się przekraść na Południe. Był to Oddział 124 - najlepsi z
najlepszych. Mieli dostać się do pałacu prezydenckiego w Seulu i zamordować
przywódcę Korei Płd. gen. Park Chung-hee. Partia komunistyczna zadbała o
staranne wyszkolenie śmiałków. Wybrano ich spośród 100 tys. kandydatów, nauczono
survivalu, walki wręcz i posługiwania się rozmaitymi rodzajami broni. Zostali
też przeszkoleni w wymyślnych sposobach kamuflażu, jak np. ukrywanie się nocą na
grobach. Nie nauczono ich jednak rzeczy najważniejszych: realiów życia na
Południu oraz myślenia.
ODDZIAŁ 124 DAJE PLAMĘ
Przez dwa dni komandosi chowali się w lesie, zastanawiając się nad sposobem
dotarcia do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Seulu. 19 stycznia Oddział 124
napotkał kilku drwali, których przez parę godzin próbował przekonać do
komunistycznej ideologii. Ogłupieni propagandą żołnierze Północy wyobrażali
sobie zapewne, że ludzie na Południu tylko czekają na "wyzwolenie". W trakcie
rozmowy okazało się, że tak wcale nie jest. Drwali ostatecznie zwolniono, bo
obiecali, że nie puszczą pary z gęby. To był błąd. Jeszcze tego samego dnia
drwale donieśli o spotkaniu. Korea Płd. była wówczas państwem policyjnym. Jedną
z pierwszych decyzji gen. Park Chung-hee (po zdobyciu władzy w bezkrwawym
przewrocie wojskowym w 1961 r.) stało się powołanie KCIA, czyli Koreańskiej CIA.
Była to policja polityczna, która prowadziła operacje nie tylko w obu Koreach,
ale także w Japonii, USA, a nawet w komunistycznej Europie. Do najśmielszych
akcji KCIA należał tzw. incydent berliński z 1967 r. Agenci porwali z NRD grupę
komunizujących Koreańczyków, aby ich osądzić na Południu.
Kiedy władze Korei Płd. dowiedziały się o dywersantach z Północy, ich los był
już właściwie przesądzony. Tymczasem komandosi kontynuowali misję, co było o
tyle łatwe, że teren dzielący strefę graniczną od Seulu jest pofałdowany i
lesisty. Sam pałac prezydencki stoi na granicy miasta, sąsiadując z wysokimi
skalistymi wzgórzami. W pobliżu Seulu dywersanci zauważyli wzmocnioną ochronę -
efekt ich błędu z drwalami. Wówczas przebrali się w przyniesione ze sobą mundury
armii Południa. Dzięki temu udało im się minąć kilka posterunków. Zbliżyli się
do pałacu na odległość zaledwie 800 metrów. Tam zatrzymał ich patrol policji.
Widząc zdenerwowanie dowódcy zatrzymanych, jeden z policjantów sięgnął po broń.
Wywiązała się strzelanina, która ściągnęła uwagę całego garnizonu. Oddział 124
przerwał misję i podzielił się na małe dwu- i trzyosobowe grupki, które zbiegły
w różnych kierunkach. Seulskie władze zarządziły obławę. Zginęło w niej 34
żołnierzy i policjantów Południa. Niemniej dwudziestu ośmiu północnokoreańskich
komandosów zastrzelono, a jeden został pojmany żywcem. Dwóch komandosów zdołało
wrócić na Północ. Uważa się, że jednym z nich był Park Jae-gyong, który dzięki
temu wyczynowi został później wysokim oficerem w komunistycznej armii.
POWOŁANIE ODDZIAŁU 684
Misja, choć udaremniona, rozwścieczyła przywódcę Korei Płd. Jedyny pojmany
zamachowiec zeznał, że komunistyczny lider Kim Ir-sen "zażyczył sobie głowy gen.
Parka". Uratowany cudem generał postanowił odpłacić komunistom pięknym za
nadobne. Aby zemścić się na Kim Ir-senie, Park nakazał stworzyć oddział rodem z
"Parszywej dwunastki". Ten amerykański film o jednostce straceńców z drugiej
wojny światowej (z Lee Marvinem, Telly Savalasem i Charlesem Bronsonem w rolach
głównych) wszedł do kin w 1967 roku. Kopiując hollywoodzki pomysł, w kwietniu
1968 roku południowokoreańskie władze powołały Oddział 684, złożony nie z
komandosów (jak w przypadku Oddziału 124 z Północy), ale ze skazańców (którym
obiecano darowanie kary) i z bezrobotnych (których skuszono obietnicą pracy i
sowitą nagrodą). Śmiałków umieszczono na Silmido - niewielkiej zmilitaryzowanej
wyspie. Oddział liczył trzydziestu jeden ludzi: dokładnie tylu, ilu było
żołnierzy w północnokoreańskim Oddziale 124. Cały projekt otoczono tajemnicą.
Trening Oddziału 684 był dosłownie morderczy: podczas przeszkolenia 7 członków
grupy zginęło. Ale zadanie, którego mieli się podjąć, było równie karkołomne -
dostać się do stolicy KRLD i zgładzić Kim Ir-sena. Jednak rozkaz ataku na Północ
nigdy nie nadszedł!
BUNT NA SILMIDO
Na losie Oddziału 684 zaważyła wielka polityka. Park Chung-hee chciał się
zemścić na Kimie, lecz nie za wszelką cenę. Potrafił być bezwzględny, ale był
też pragmatykiem. To Park doprowadził w Korei Płd. do cudu ekonomicznego,
polegającego na 10-krotnym wzroście gospodarczym w latach 1961-1977. Właśnie
dlatego komuniści chcieli go zabić: bali się, że wzbogacona Korea Płd. kupi
nowoczesne uzbrojenie i zyska przewagę nad Północą. Park nie chciał jednak
wszczynać wojny. Kiedy z początkiem lat 70. tajnymi kanałami dowiedział się, że
komuniści są gotowi do dialogu, podjął z nimi grę. Powodem było wielkie
tąpnięcie w światowej polityce. Otóż USA rozpoczęły wówczas z Chinami sekretny
dialog. Mao Zedong uznał, że "imperialistyczna" Ameryka stanowi mniejsze zło niż
"rewizjonistyczny" ZSRR (w 1969 r. oba czerwone kolosy wdały się w zatarg o
wyspę Zhenbao na rzece Ussuri i wojna wisiała na włosku). Mao, który nigdy nie
ufał Moskwie, niepokoił się rosnącymi sowieckimi wpływami w rozdartym wojną
Wietnamie. Dlatego zaczął spiskować przeciw Rosjanom z administracją Richarda
Nixona. Obie Koree zdały sobie sprawę, że Półwysep Koreański traci rolę gorącego
punktu na mapie zimnej wojny. Postanowiły zatem przygotować się do ewentualnego
ocieplenia stosunków między Pekinem a Waszyngtonem. I północna, i południowa
Korea były przecież uzależnione od zimnowojennych mocarstw.
Oddział 684 przestał być potrzebny. Co więcej, gdyby plany zamachu na Kim
Ir-sena wyszły na jaw, mogłyby stać się zgrzytem w nowych, lepszych
międzykoreańskich stosunkach. Dlatego wszystkich członków oddziału rozkazano
zgładzić. Świetnie wyszkoleni desperaci przypuszczalnie dowiedzieli się, co się
święci, bo wszczęli bunt. 23 sierpnia 1971 r. zabili pilnujących ich żołnierzy,
a następnie wydostali się na stały ląd, porwali autobus z cywilnymi zakładnikami
i ruszyli w kierunku pobliskiego Seulu. Po drodze zatrzymała ich jednak wojskowa
blokada. 20 żołnierzy Oddziału 684 zginęło w walce lub popełniło samobójstwo.
Czterech, których pojmano żywcem, osądzono, a następnie stracono 10 marca 1972
r. Dwa tygodnie wcześniej Richard Nixon przyjechał z historyczną wizytą do Chin
i spotkał się z Mao Zedongiem. Ameryka uznała zasadę "jednych Chin", w myśl
której Tajwan stracił pozycję w ONZ na rzecz Pekinu. Czyniąc na złość Moskwie,
Pekin oznajmił, że obecność Amerykanów w Korei Płd. jest pożądana. 4 lipca 1972
r. Seul i Phenian niespodziewanie ogłosiły, że są gotowe negocjować pokojowe
zjednoczenie. Był to efekt sekretnych negocjacji między Parkiem a Kimem.
Tragiczny los Oddziału 684 miał pozostać ściśle chronioną tajemnicą. A co z gen.
Parkiem, który powołał południowokoreańską "Parszywą dwunastkę"? Choć w 1968 r.
uniknął zamachu, zły los dalej się o niego upominał.
FATUM NAD PARKIEM
W 1974 r. młody Koreańczyk z Japonii ostrzelał generała w trakcie przemówienia.
Park cudem uniknął śmierci, ale kule dosięgły jego żonę. Od tego czasu
południowokoreański przywódca stał się podejrzliwy, a jego rządy - coraz
surowsze. Śledztwo KCIA wykazało, że zamachowiec był zwolennikiem i
przypuszczalnie agentem KRLD. W 1978 r. w Iranie zwyciężyła islamska rewolucja,
a południowokoreańska gospodarka - oparta na eksporcie - doznała uszczerbku na
skutek wysokich cen ropy i kryzysu paliwowego. W kraju wybuchły protesty,
wojskowa dyktatura Parka nie radziła sobie z ich opanowywaniem. 26 października
1979 r. przywódca Korei Płd. jadł obiad z szefem KCIA Kim Jaegyu, którego złajał
za mało energiczne tłumienie protestów. "Musiałbym zabić 2000 ludzi" - żachnął
się Jaegyu. "Szach Iranu nie miał takich oporów" - odparował Park. Wtedy do
krytyki szefa KCIA dołączył się ochroniarz prezydenta. Takiego afrontu Jaegyu
nie mógł zdzierżyć. Krytyka z ust osoby niższej rangą oznaczała utratę twarzy.
Główny szpieg Korei Płd. przeprosił gości i poszedł do swego gabinetu po
pistolet. Kiedy wrócił, zastrzelił ochroniarza, a potem samego Parka.
W 1979 r. i 1980 r. w Korei Płd. nastąpiły kolejne wojskowe przewroty. Po pełnię
władzy sięgnął gen. Chun Doo-hwan, który karierę w armii zaczął od... dowodzenia
seulskim garnizonem w 1968 r., gdy ocalono Parka. Był więc naturalnym
kontynuatorem reżimu. Dlatego sprawa tragicznego losu Oddziału 684 zaczęła
wychodzić na światło dzienne dopiero w latach 90., kiedy wybory wygrał polityk
opozycji Kim Young-sam. Korea Płd. rozpoczęła bolesne rozliczenia z trudną
przeszłością i wojskową dyktaturą. W 2003 r. na ekrany wszedł film "Silmido",
przedstawiający historię Oddziału 684. Stał się przebojem kasowym i zgromadził
10-milionową widownię! Film przyspieszył rozliczenia. W 2006 r. krewni członków
Oddziału 684 dowiedzieli się o ich prawdziwym losie, który do tej pory
pozostawał tajemnicą. Poszli wówczas do sądu i w procesach w roku 2009 i 2010
wywalczyli odszkodowania. "Agenci z Silmido nie zostali właściwie poinformowani
o poziomie niebezpieczeństwa oraz o surowości treningu, który gwałcił ich
podstawowe prawa człowieka" - oświadczył
sąd.
NAWRÓCENIE PORUCZNIKA KIMA
W Korei Płd. od lat mieszka Kim Shin-jo, były porucznik północnokoreańskiej
armii, który w 1968 r. miał zabić prezydenta Parka, lecz został schwytany. Po
roku przesłuchań wypuszczono go na wolność. Przyjął południowokoreańskie
obywatelstwo, został budowlańcem, ożenił się i doczekał dzieci. Jednak
antykomunistyczna propaganda na Południu sprawiła, że były komandos wciąż
znajdował się w centrum uwagi, piętnowany przez sąsiadów i pilnowany przez
agentów KCIA. Jego dzieci słyszały w szkole, że są "komunistami". W latach 80.
pod wpływem żony Kim nawrócił się na protestantyzm i postanowił zacząć nowe
życie: zmienił imię, przeprowadził się i został pastorem. Od tego czasu jeździ
po kraju, dając świadectwo swej wierze i przekonując, że Koreańczycy na Północy
potrzebują chrześcijaństwa, a nie komunizmu. Kim wspiera też grupę, która wysyła
na Północ balony z antykomunistycznymi ulotkami. W 1970 r., kiedy na Południu
trwał trening Oddziału 684, reżim w KRLD zarządził publiczną egzekucję rodziców
Kima w odwecie za to, że dał się złapać żywcem i przeszedł na stronę wroga.
Dalszych krewnych pozamykano w obozach pracy. W zeszłym roku niezwykłego
pastora, dziś 70-letniego, odwiedził dziennikarz "Los Angeles Timesa". "Czasami
dochodzę do wniosku, że byłoby lepiej, gdybym wówczas zginął" - powiedział mu
Kim Shin-jo.