Gazeta Polska - 3 grudnia 2003 r.


Anita Gargas

Tera Jola!

 



Jeszcze dwa lata temu Jolanta Kwaśniewska zapytana, czy będzie ubiegać się o prezydencki fotel, odpowiadała: "Nigdy! Polityka mnie brzydzi!" albo: "Chcę działać ponad podziałami i ponad granicami". Ostatnio zmieniła w tej sprawie pogląd. Już nie odżegnuje się od uprawiania polityki, choć jest to "polityka miłości i dobroci". Odkryła także, że wprawdzie "polityka jest straszna", ale "i fascynująca".

W kuluarach sejmowych aż kipi od spekulacji, czy pomysł z kandydowaniem Jolanty Kwaśniewskiej to sposób na trzecią kadencję jej męża, czy samodzielna decyzja zainteresowanej. Szum medialny w tej sprawie tworzą parlamentarzyści SLD.
- Jeśli otoczenie prezydenta z jego kancelarii liczy, że w całości zostanie przejęte przez Jolkę, to ciężko się myli - powiedział "GP" jeden z posłów Sojuszu.
- Na względy nie może liczyć na przykład Marek Siwiec, do którego prezydentowa miała zastrzeżenia o kontakty z mężem, kończące się przy kieliszku.

Kłopot z potencjalną kandydatką polega na tym, że jak ognia unika pytań merytorycznych. Po wystąpieniu w Krakowie, gdzie nie wykluczyła startu w wyborach, stała się niedostępna dla dziennikarzy. "GP" czeka w kolejce do wywiadu. - Plan zajęć pani prezydentowej jest niezwykle napięty. Grudzień to tradycyjnie miesiąc intensywnej pracy charytatywnej - poinformowano nas w jej biurze.

O poglądach Kwaśniewskiej wiadomo niewiele: z polityków ceni Tadeusza Mazowieckiego i Aleksandra Małachowskiego. Zdecydowanie opowiada się za prawem do małżeństw homoseksualnych. Za ideał godny naśladowania uważa Ojca Świętego. Chętnie jeździ do Watykanu. Ale zapytana, do którego kościoła chodzi na msze, odpowiada: "Jeśli to możliwe, wypoczywamy za miastem prawie 100 kilometrów od stolicy, mamy więc daleko do kościołów". Dowcipkuje: "Ja jestem wierząca niepraktykująca, mąż niewierzący praktykujący". Swego ślubnego uparcie nazywa pomazańcem Bożym. Sama jako ucieleśnienie Matki Teresy i księżnej Diany cieszy się uwielbieniem czytelników prasy kobiecej. "Viva", organ żeńskich lokatorek Pałacu Namiestnikowskiego, nie czekała na wyniki wyborów i na pierwszej stronie pokazała "przyszłą prezydent" w obiektywie najlepszego fotografika.

Jolanta Kwaśniewska lubi obiektywy i kamery, nie znosi za to dziennikarzy, którzy psują jej wizerunek. - Przed zorganizowanym przez prezydentową zjazdem 12 królowych i żon głów państw, które miały debatować o pomocy dzieciom, zapytałam na konferencji prasowej, czy pieniędzy wydanych na podjęcie ich świt nie byłoby lepiej wydać właśnie na potrzebujące dzieci. Pani Kwaśniewska zdenerwowała się. Pierwszy raz widziałam, jak wyszła z roli - opowiada Beata Grabarczyk, wówczas dziennikarka Radia Zet. - Wykrzykiwała, że jeśli nie wiem, co ona robi dla dzieci, to mam sprawdzić u prezesa swojego radia. Parę dni potem napisała skargę do moich przełożonych, że deprecjonuję jej działania na rzecz Polski. Szefowie radia uznali moje racje i zdecydowali, że nie będziemy obsługiwać szczytu.

Romantyczne początki w SZSP

Jolanta Kwaśniewska z domu Konty omal nie została sędzią. Ukończyła prawo na Uniwersytecie Gdańskim, ale nie udało jej się zdać egzaminów na aplikację sędziowską. Jej grupę zapamiętał ówczesny pracownik naukowy UG, prof. Lech Kaczyński. - Stanowili bardzo oryginalną grupę - ludzie z SZSP byli w zażyłych kontaktach z ludźmi rodzącej się opozycji.

Była szefową rady wydziałowej Socjalistycznego Związku Studentów Polskich.
- W jednym z wywiadów dla kobiecego pisma redaktor naczelna spytała mnie, czy powtórzyłabym swoją drogę, czy nie wstyd mi, że byłam członkiem ZSP. To niebywałe, że istnieje ciągle taki typ myślenia - oburzała się na łamach "Angory" w czerwcu 1998. Kwaśniewska w wywiadach uparcie powtarza, że należała do ZSP, choć w 1973 zostało ono przekształcone w SZSP. Nowa organizacja różniła się od ZSP dużo większym stopniem upolitycznienia i gorliwością w wykonywaniu poleceń partii.

Członkostwo w SZSP dawało możliwość zdobycia bardzo dobrze płatnej pracy. Szefowa rady wydziału korzystała z tego przywileju: malowała okna w Leningradzie, sprzątała trawlery. Na obozie pracy w NRD kopała rowy. Była to ciężka robota, ale pozwalała na ekstra wydatki, na przykład zakup butów firmy Salamander - nieosiągalnego marzenia przeciętnej studentki.

Aleksandra Kwaśniewskiego poznała gdy studiował na Wydziale Ekonomiki Transportu UG. Jako jeden z dwudziestu najzdolniejszych studentów" (jak informowała PRL-owska prasa) odwiedził przewodniczącego Rady Państwa. Był aktywistą SZSP, a potem PZPR.

- Traktowałam go służbowo - powie o przyszłym wybranku w jednym z wywiadów. - Przeszedł drogę przez mękę, by zostać moim mężem.

Kwaśniewska podaje, że poznali się podczas narady szefów rad wydziałowych. Była w tym gronie jedyną dziewczyną. - Olek prowadzący zebranie zerkał na mnie ukradkiem. Pisał do mnie liściki. W jednym wyznał, że jestem bardzo piękną kobietą, ale nie śmie podejść, bo jest brzydalem z kompleksem zębów. W uśmiechu rzeczywiście pokazywał zęby "z przerwami"!

Nowy chłopak miał być dla panny Konty "antidotum na dawną miłość". Czyli faceta, który nie dawał rękojmi na ustatkowane życie.

W 1979 Jolanta i Aleksander pobrali się (choć narzeczony nie przypadł do gustu ojcu) i przenieśli do Warszawy. Świeżo poślubiony awansował do centrali SZSP przy Ordynackiej. Wkrótce został redaktorem naczelnym "ITD", a przez ich mieszkanie przewijali się dziennikarze i dziennikarki, z którymi zaprzyjaźniła się pani domu. W przyszłości okazało się to bardzo przydatne, bo przyjaciele objęli kierownicze funkcje w wielu pismach.

Te drobne trzy miliardy

W 1984 roku, po urlopie wychowawczym po urodzeniu Aleksandry, Jolanta Kwaśniewska znalazła pracę w szwedzko-polskiej firmie polonijnej PAAT. Pod koniec 1985, za kadencji Messnera, Aleksander Kwaśniewski został ministrem-członkiem Rady Ministrów. Piął się w górę. W 1987 roku powołano go na przewodniczącego Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej.

Równolegle awansowała ministrowa - została wicedyrektorem, potem dyrektorem ds. handlowych. PAAT produkowała wtedy sztuczną biżuterię, którą eksportowała na Wschód. Jeden z naszych rozmówców pamięta, że pani dyrektor była wraz ze swą firmą na międzynarodowej wystawie w Moskwie, gdy dotarła do niej wiadomość o upadku gabinetu Messnera. - Nie szkodzi, mój mąż nie jest w nomenklaturze tego rządu - rzekła. W październiku 1988, za czasów Rakowskiego, Kwaśniewski objął stanowisko członka Rady Ministrów - przewodniczącego Komitetu Społeczno-Politycznego RM.

Po okrągłym stole handel z Moskwą siadł i PAAT zwinęła żagle. Kwaśniewska zdecydowała się uruchomić agencję nieruchomości. - Wspólniczką została jej dobra koleżanka, żona Ireneusza Nawrockiego, który z kolei uchodzi za osobę bardzo bliską liderowi SdRP jeszcze od czasów SZSP. Nawrocki pracował z Kwaśniewską w PAAT - był przedstawicielem właściciela firmy - podała "Polityka". Nawrocki prezesował potem jednemu z NFI, PZUŻycie, przewodniczył Radzie Nadzorczej KGHM.

Agencja Royal Wilanów bardzo dobrze prosperowała. Nie próżnował także Kwaśniewski, który zdążył rozpożyczyć kolegom pieniądze z kasy Komitetu Młodzieży i poużywać życia na koszt Polskiego Komitetu Olimpijskiego. W 1993 r. jako poseł złożył na ręce marszałka sejmu oświadczenie majątkowe, w którym zeznał, że posiada wraz z żoną m.in. działkę o pow. 500 mkw. w Warszawie-Wilanowie, działkę rekreacyjną o pow. 3000 mkw. w Sobikowie w gm. Góra Kalwaria, mieszkanie w Warszawie przy ul. Wiktorii Wiedeńskiej 1 i udział członkowski w spółdzielni "Parkowa" w Warszawie.

Na początku 1995 wspólniczki z Royal Wilanów zaczęły działać na własny rachunek. Równocześnie Kwaśniewscy notarialnie rozdzielili majątek - on był już wtedy kontrkandydatem Wałęsy do fotela prezydenckiego.

W tym czasie wciąż zajmowali 83-metrowe mieszkanie przy ul. Wiktorii Wiedeńskiej na prominenckim osiedlu zwanym Zatoką Czerwonych Świń (prezydentowa często myli się i podaje, że lokal ma 75 metrów). Mieszkanie kupili za 20 procent ceny. Ich sąsiadami byli m.in. Oleksowie, Jaskierniowie i Władimir Ałganow (ten sam, z którym Kwaśniewski miał spędzić wakacje 1994 roku w Cetniewie. Nawet jeśli nie był w Cetniewie, wypoczywała tam jego żona). Ponadto Kwaśniewscy posiadali dwie działki - budowlaną (500 mkw.) wartą 750 mln zł i rekreacyjną (2600 mkw.), 130-metrowy lokal użytkowy oraz własne kilkusetmilionowe wkłady na kontach bankowych.

- Te trzy miliardy, które zarobiłam w ciągu trzech lat, przecież musiałam częściowo zainwestować, m.in. w akcje "Polisy", czego wcale nie ukrywam. Na koncie mam 700 milionów. To na budowę domu za mało - wyznała Kwaśniewska "Panoramie".

Mocny w gębie

Po raz pierwszy o żonie lidera partii postkomunistycznej zrobiło się głośno w 1992 roku, po publikacji skandalizującej książki Marzeny Domaros, która opisała przywódcę postkomunistów jako mężczyznę mocnego w gębie, słabego w alkowie. Kwaśniewska nie szczędziła języka, lokalizując autorkę wynurzeń w okolicach warszawskiego pigalaka. Ale zniosła sytuację z fasonem.

Poza tym wyjątkiem nie pojawiała się w mediach. Aż do 1995 roku, kiedy to jej mąż zdecydował się na start w wyścigu do fotela głowy państwa.

Szefowa sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego, późniejsza szefowa jego kancelarii, a obecnie przewodnicząca KRRiTV Danuta Waniek, która połowicę swego pryncypała poznała tak naprawdę dopiero w czasie kampanii, opowiada:
-
Jolanta do końca sierpnia nie uczestniczyła w kampanii wyborczej Aleksandra. Myślę, że było to zamierzone. Jolanta miała nie do końca wyrobiony pogląd, czy jej mąż dobrze robi, startując w wyborach. Świadczy o tym jedna z jej wypowiedzi. Ponadto tamta kampania dostarczała nam wielu nieprzyjemnych, nawet niebezpiecznych sytuacji.

Atmosfera spotkań z kandydatem SLD była napięta nie tylko dlatego, że w miarę zbliżania się terminu głosowania szanse dwóch pretendentów były niemal wyrównane. Ataki na swą osobę prowokował sam Kwaśniewski.

To nie kłamstwo, to majstersztyk propagandy

Podczas kampanii szeroka publiczność dowiedziała się, że okłamał Państwową Komisję Wyborczą, podając, że ma wyższe wykształcenie. Kłamał nie pierwszy raz - wcześniej w oświadczeniach składanych w Kancelarii Sejmu w rubryce "wykształcenie" wpisywał "wyższe - mgr ekonomii". Zaskoczenia informacją nie kryli najbliżsi współpracownicy.

Mimo ujawnienia w październiku 1995 r., że nie posiada dyplomu uczelni, Kwaśniewski kłamał dalej. W wywiadzie dla radiowej "Trójki" upierał się, że ma wyższe wykształcenie, a pracę magisterską bronił na Uniwersytecie Gdańskim. To samo powtarzał niemieckiej gazecie "Frankfurter Rundschau". Jego wersję podtrzymywała żona.

- Pani Kwaśniewska mówiła, że dokładnie pamięta, iż poznali się w czasie zdawania przez Aleksandra Kwaśniewskiego ostatniego egzaminu w toku studiów. Zapamiętała to wydarzenie dlatego, że oboje czekali pod drzwiami egzaminatora i tak się zaczęło - uściśla minister Waniek.

Dopiero po kategorycznym wyjaśnieniu rektora UG, że Kwaśniewski został skreślony z listy studentów na V roku studiów w 1978 roku, bo nie zdał dwu egzaminów i nie otrzymał jednego zaliczenia, prezydent-elekt przyznał, że nie obronił pracy magisterskiej. W międzyczasie jednak odbyły się wybory, a wyborcy wybierali między magistrem Kwaśniewskim i absolwentem zawodówki Wałęsą.

Pod koniec kampanii wyborczej w 1995 wyszło na jaw jeszcze jedno kłamstwo Kwaśniewskiego. Podał mianowicie nieprawdę w deklaracji majątkowej, którą - zgodnie z ustawą antykorupcyjną - wypełniał jako poseł. W deklaracji powinien podać wszystkie składniki majątku posiadane przez niego i żonę. Tymczasem nie ujawnił akcji Towarzystwa Ubezpieczeniowo- Reasekuracyjnego "Polisa" posiadanych przez Jolantę Kwaśniewską - był to pakiet 31 tysięcy 332 akcji (za 1995 rok dywidenda z tytułu ich posiadania wyniosła ponad 532 mln st. zł, czyli 53,2 tys. nowych).

Jerzy Jaskiernia (SdRP), ówczesny minister sprawiedliwości - prokurator generalny, bronił swego partyjnego kolegi. Dziennikarzom, którzy opublikowali deklarację, zagroził wszczęciem sprawy o ujawnienie poufnych materiałów.

Kwaśniewska uznała aferę "Polisy" za "majstersztyk propagandy". - Media ogarnęło jakieś szaleństwo - mówiła "Trybunie" dokładnie 5 lat później, podczas kolejnej kampanii męża.

Mieszkanie dla przyjaciela

Po wygranych wyborach lider SdRP z rodziną przeniósł się do Pałacu Namiestnikowskiego. Swe mieszkanie udostępnili ponoć biznesmenowi Włodzimierzowi Wapińskiemu. - Pan Wapiński to stary przyjaciel państwa Kwaśniewskich, wspomagał nas też w czasie kampanii prezydenckiej w 1995 roku, wtedy go poznałam - opowiada Danuta Waniek. - Kiedyś przyszedł z wielką torbą pełną koszulek, na których były wydrukowane zdjęcia Aleksandra. Sprawia na mnie wrażenie niezwykle łagodnego człowieka, zawsze uśmiechniętego.

Z informacji "GP" wynika, że Jolanta Kwaśniewska przyjaźni się z Wapińskim znacznie bliżej niż jej mąż.

O Wapińskim było głośno w związku z aferą Laboratorium Frakcjonowania Osocza (biznesmen miał w tej fabryce udziały). Budżet państwa będzie musiał wyłożyć 20 milionów dolarów, poręczone na inwestycję w 1997 roku przez rząd SLD-PSL. A fabryka osocza nigdy nie powstała.

Dwa tygodnie temu "Wprost" napisał, iż Wapiński był skazany w Szwecji za handel narkotykami.

Biznes się kręci

Wraz z przeprowadzką na Krakowskie Przedmieście prezydentowa zmuszona była zrezygnować z prowadzenia swej agencji nieruchomości.

- Jolanta była dumna ze swej firmy, bo był to jej własny dorobek. Wiedziałam, że będzie jej się trudno z nią rozstać. Pamiętam, iż z jej wypowiedzi wynikało, że sprzedaż firmy nie wchodzi w grę - mówi Danuta Waniek - Z braku doświadczeń w warunkach polskich postanowiliśmy sięgnąć po wzorce amerykańskie. Poprosiłam urzędnika ambasady amerykańskiej o opis standardów obowiązujących w takich sytuacjach w USA. W odpowiedzi poinformowano mnie, że w takich przypadkach obowiązują u nich konkretne procedury i firma oddawana jest w zarząd. I tak uczyniła Jolanta. Postanowiła zająć się działalnością charytatywną i był to bardzo dobry wybór.

Kwaśniewska utrzymywała publicznie, że na początku prezydentury bywała w swej firmie "co jakiś czas, mniej więcej raz na dwa miesiące". - Potem zrezygnowałam i z tego. Moja obecność trochę zawsze przeszkadza, klienci przypatrują się, traci na tym rytm pracy.

Pierwsza dama jest nadal właścicielką firmy, na jej konto zarząd powierniczy przelewa zyski z agencji. Odwiedziliśmy Royal Wilanów tydzień temu. Dwie urzędujące tam panie twierdzą: "pani prezydentowa wpada do nas raz na miesiąc. Urządzamy sobie także wspólny opłatek i jajeczko".

Szefowa agencji bardzo niechętnie rozmawia z GP". - Pani Kwaśniewska to wspaniała osoba - recytuje. - Jest przystępna i szalenie miła.

W numerze z czerwca zeszłego roku "GP" opisaliśmy, jak pierwsza dama zabiega o swe interesy. W 2001 roku Kwaśniewscy sprzedawali swą działkę przy ul. Rumianej w Wilanowie. Obyta na rynku nieruchomości prezydentowa postanowiła podbić cenę nieruchomości, uzyskując w gminie pozwolenie na wybudowanie na działce apartamentowca. Uzyskania odpowiednich dokumentów domagał się ewentualny nabywca, z którym podpisali przedwstępną umowę sprzedaży.

Prezydentowa załatwiła formalności, choć ul. Rumiana leży w obszarze tzw. niskiej zabudowy Wilanowa, co oznacza, że można na nim stawiać jedynie domki jednorodzinne. Wszystkie procedury (w tym odwoławcze - protesty składali mieszkańcy sąsiednich posesji) odbywały się w błyskawicznym tempie. Tak błyskawicznym, że inwestor zdążył już postawić czterokondygnacyjny budynek. Mieści on ponad 20 apartamentów i dosłownie przelewa się na sąsiednie parcele.

Pewne hece, skandale i skandaliki

Sprawa działki w Wilanowie to nie pierwszy przypadek, gdy Kwaśniewskim zarzucano postępowanie moralnie dwuznaczne.

Na początku lutego 1998 r. ukazała się reklama mebli "Forte" z wizerunkiem Aleksandra Kwaśniewskiego i podpisem "Prezydent powinien być zadowolony". W dniu ukazania się reklamy prezydent bronił się, iż polityk może wspierać dobre firmy prowadzące eksport na rynki azjatyckie. Zaprzeczał, by cokolwiek łączyło go z reklamowaną firmą. Tydzień potem wyszło na jaw, że salon meblowy "Forte" w Gdańsku prowadzi szwagier Jolanty Kwaśniewskiej, Mariusz Godlewski, wraz ze swym ojcem Czesławem.

Prezydent zapowiedział, że wyciągnie konsekwencje służbowe wobec osób odpowiedzialnych za umieszczenie jego wizerunku w reklamie mebli. Konsekwencje te przyjął mężnie na siebie rzecznik, Antoni Styrczula. W nagrodę dostał posadę szefa Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych.

Prezydent był także bohaterem paru skandali, do których dopuścił się pod wpływem alkoholu. W siedzibie ONZ owijał się w polską flagę. Publicznie ładował się do bagażnika swojej limuzyny. Jak mówią nasi rozmówcy, hece zdarzały się wtedy, gdy męża nie upilnowała Jolka - wielka przeciwniczka nadużywania alkoholu przez prezydenta.

Do najbardziej przykrego incydentu doszło w 1999 roku podczas uroczystości w Charkowie upamiętniających oficerów pomordowanych przez NKWD. Kwaśniewski bełkotał, miał kłopoty z utrzymaniem równowagi. Według oficjalnej wersji prezydent cierpiał z powodu przeciążenia goleni.

- Bolą mnie takie ataki. Wiem przecież, że podczas gry w tenisa mąż zerwał sobie zaczepy mięśni. Wiem, jaki ból towarzyszy takiej kontuzji - zapewniała żona głowy państwa. Dziwiła się, dlaczego wyborcy nie znoszą "komucha". I dlaczego dają upust nienawiści - jak przed koncertem galowym w Paryżu, gdy polscy studenci przywitali ich jajkami. - Zdumiony obserwowałem, jak zwierzchnik sił zbrojnych ucieka, pozostawiając swą żonę na ulicy - opowiada "GP" uczestnik tego zdarzenia, Witold Gładkij.

Kwaśniewska z trudem doczyszczała garderobę, jeszcze podczas koncertu koleżanka wyciągała jej skorupkę z ucha.

Goło i wesoło

Politycy wszystkich opcji przyznają zgodnie, że Jolanta Kwaśniewska "wyrobiła się" i doskonale wypełnia reprezentacyjne obowiązki małżonki głowy państwa. Ale prezydenturę męża rozpoczęła od serii wpadek. Najbardziej rzucały się w oczy te, łamiące zasady protokołu i etykiety. Prezydentowa wkładała zbyt krótkie spódniczki podczas witania głów państwa, zbyt jaskrawe stroje na wizyty w Oświęcimiu. Sama przeciągała swój ciężki fotel bliżej stolika, przy którym usadzano gości i parę prezydencką do zdjęć.

Podczas przyjęcia na cześć królowej brytyjskiej włożyła wyjątkowo strojną, mocno wydekoltowaną suknię. Gołe ramiona nie zrobiły wrażenia na towarzyszącym Elżbiecie II księciu Filipie, którego przy stole posadzono koło Kwaśniewskiej. Przeciwnie - zatopił się w rozmowie z sąsiadem z drugiej strony. Gawędził z nim najpierw bokiem, a potem tyłem do prezydentowej. Znawcy protokołu ze zgrozą obserwowali niespotykaną, coraz bardziej obraźliwą dla niej sytuację, próbując różnymi gestami nakłonić księcia do poświęcenia jej uwagi.

Jeszcze w rok po wyborach Kwaśniewskiej zdarzyło się publicznie stracić nerwy. - Życzę pani dużo zdrowia, bo na rozum za późno - odpowiedziała kobiecie, która podczas festiwalu w Sandomierzu wylewała pod jej adresem swe żale.

Ale Kwaśniewska szybko się uczyła. Może dlatego, że dyscyplinę wyniosła z domu, w którym dominował ojciec Andrzej Konty - pułkownik WOP, jako emeryt dorabiający w charakterze nauczyciela przysposobienia obronnego.

Państwo Konty mieli trzy córki, Jolanta była średnią. Gdy miała przyjść na świat, spodziewali się syna, wybrali mu nawet imię - Włodek. Dziewczynka, która pojawiła się w zamian, była nazywana Włodkiem i wychowywana jak chłopak. - Moje siostry prosiły Mikołaja o lalki, ja chciałam armatkę lub karabin. Najbardziej dziewczęcą zabawką był dla mnie "mały konduktor" z ręcznym dziurkaczem do biletów - wspominała.

Gdy "Włodek" była w podstawówce, matka postanowiła dodać jej dziewczęcości - wysłała ją na lekcje baletu i muzyki.

"Bez barier" z barierami

W działalność charytatywną Kwaśniewska wkroczyła mało delikatnie. Zaczęła bowiem od wystosowania listu do 49 wojewodów (wojewodowie podlegają szefowi rządu, wówczas z SLD) z prośbą o spis kilkunastu firm w województwie, do których będę mogła wystąpić o ewentualne wsparcie materialne" dla potrzebujących. Fundacja "Porozumienie bez barier" jeszcze nie istniała. "Proszę, by spis zawierał następujące dane: imię i nazwisko prezesa, dyrektora lub właściciela, nazwę z kodem i krótką charakterystykę produkcji i działalności". Angażowanie struktur administracji państwowej do działalności żony prezydenta przedstawiciele innych organizacji pozarządowych uznali za oburzające. Sama prezydentowa nie kryła, że z jej pozycją łatwiej gromadzić środki niż komu innemu.

Pierwszym znaczącym sponsorem Fundacji "Porozumienie bez barier" był nasz mieszkający w USA pięściarz Andrzej Gołota. Wpłacił na konto fundacji 100 tysięcy dolarów. W tym samym czasie prezydent wystawiał bokserowi list żelazny na powrót do kraju (Gołota ścigany był w Polsce za pobicie).

Sumy przekazywane na konto fundacji trzymane są w największej tajemnicy. Wiadomo, że wśród sponsorów znalazły się największe firmy w Polsce: Kulczyk Holding, Fundacja Warta, PTK Centertel, Grupa Żywiec, Winthertur, Fundacja Banku Zachodniego WBK. Mniejsze kwoty wpłacał Bartimpex i L'Oreal. Cały swój majątek przepisał fundacji w testamencie ambasador Edward Pietkiewicz. W 2001 roku "Porozumienie bez barier" otrzymało 4,5 miliona zł darowizn.

Kwaśniewska obdziela dotacjami szpitale, domy dziecka, hospicja. Bierze udział w licytacjach charytatywnych - w ostatni piątek sprzedawano jej portret pędzla Rafała Olbińskiego. Anonimowy nabywca dał za niego 30 tys. zł. Niestrudzenie podróżuje po Polsce, odwiedzając chorych.

Z podziwu dla zaangażowania prezydentowej nie może wyjść członek Rady Fundacji, ks. Arkadiusz Nowak. - Jest osobą bardzo serdeczną i bardzo szczerą, z poczuciem humoru. Mam powody, by o niej mówić w samych superlatywach, choć jak każdy człowiek nie jest bez wad - powiedział "GP".

Futerko z łasic i soboli z koronką ze skórki źrebiąt

W lipcu 1999 przez polskie media przetoczyła się fala tekstów dotyczących wyjazdu Kwaśniewskiej do Turynu, na obchody 100-lecia koncernu Fiat. Miała tam reprezentować zaproszonego na uroczystość prezydenta RP. Do kraju nasza first lady wróciła samolotem Fiata. Kancelaria Prezydenta utrzymywała potem, że pokryła koszty przelotu, ale nagabywani przedstawiciele koncernu utrzymywali, że nic nie słyszeli o rachunku.

Wizytę przygotowały przedstawicielstwa dyplomatyczne Polski w Turynie i Mediolanie. W tym ostatnim prezydentowa przez parę godzin robiła zakupy - buty i inne rzeczy dla jej męża przymierzał funkcjonariusz BOR, który ma wymiary zbliżone do Kwaśniewskiego.

Parę tygodni później prezydentowa otwierała pawilon firmy Marks&Spencer położony w Al. Jerozolimskich przy Dworcu Centralnym w Warszawie. Gości imprezy witały transparenty "największy przekręt w gminie", sklep został bowiem postawiony bez odpowiednich zezwoleń.

Kwaśniewska nie przejęła się, co więcej - wykorzystała rozdawany gościom bon w postaci pensa, uprawniający do darmowych zakupów. Dla porównania - dyrektor dzielnicy Śródmieście odmówiła wykorzystania bonu i skierowała do prokuratury sprawę o próbę przekupstwa.

Borowcy ochraniający prezydentową niejednokrotnie wykonują nietypowe polecenia. W Szczecinie rozdawali pocztówki ze zdjęciem i autografem Kwaśniewskiej małym pacjentom tamtejszego szpitala (gdy ona rozmawiała z personelem i chorymi).

W jednym z wywiadów wyznała: "Zdarza się, że mówię do moich chłopców: Przepraszam, czy możecie mi dopiąć zamek w sukience?".

Ochroniarz odwiedza z first lady salony mody, podaje garderobę do mierzenia. W październiku asystował przy zakupie wartego 23 tysiące futerka z łasic i soboli z koronką wycinaną laserowo ze skórki źrebiąt. Tak znakomitej klientce zaoferowano rabat.

Marzenie: pałacyk

Jolanta Kwaśniewska jest w ostatnich czasach znacznie mniej wylewna niż za pierwszej kadencji męża. W wywiadach sprzed paru lat pozwalała sobie na intymne zwierzenia. "Lubimy rano potańczyć w łazience. Tańczymy na bosaka. Czasami, kiedy mąż pierwszy weźmie prysznic, jeszcze wpada do mnie na chwilę do łóżka, by się przytulić i woła psa do kompletu". Albo: "Zaprzyjaźnieni mężczyźni często zwierzają mi się ze swoich osobistych kłopotów, także z zawodów miłosnych. Czasami mam wrażenie, że stałam się pogotowiem miłosnym". "Byłam najbrzydsza z sióstr, okropnie pucołowata". "Nigdy nie chodziłam do pracy na ósmą. O ósmej dopiero wstawałam".

Ostatnie wywiady wskazują, że prezydentowa w pełni się kontroluje i dla każdego czytelnika znajdzie coś miłego. "W dzieciństwie (...) brałam udział w pieleniu, kopaniu ziemniaków, nauczyłam się doić krowę" - zdradziła czytelnikom "Zielonego Sztandaru".

Gdyby wyciągać wnioski z jej wypowiedzi prasowych, można by odnieść wrażenie, iż głównym powodem, dla którego zdecyduje się na start w wyborach, jest brak odpowiedniej rezydencji.
- Przyznam, że jesteśmy w dość śmiesznej sytuacji. Spośród naszych znajomych mieszkamy chyba w najmniejszym mieszkaniu. Nasi przyjaciele powolutku zbierając pieniążki, mają domki... - mówiła na początku pierwszej kadencji i powtarza to co parę lat.

Gdy w 2001 sprzedawała działkę w Wilanowie, tłumaczyła: - Z przerażeniem myślimy, że za cztery lata musimy się przeprowadzić do naszego domu. Nie możemy wrócić do swojego starego mieszkania.

Ostatnio, jak dowiedziała się "GP", żaliła się komuś, że chciałaby mieć pałacyk w Konstancinie. - Pieniądze mamy, ale nie możemy ich użyć, tak wszyscy patrzą na ręce.

W związku z tym państwo Kwaśniewscy budują dom w mniej prestiżowym Józefosławiu pod Warszawą.

***