Leopold Tyrmand

SĄD NAD KONWICKIM

 

 

...Po południu zebranie sekcji prozy Związku Literatów. Jeżeli ktoś chce się utrzymać w związku, lepiej żeby przychodził. Lista obecności wykładana jest do podpisania.

Te zebrania mają cel dwojaki. Po pierwsze, mają pouczać pisarzy, jak mają pisać. Zaprzedani konformiści mogą ewentualnie ciągnąć z nich korzyści instruktażowe, ich usprawniony dydaktyzm może pomóc w konstruowaniu tekstów do natychmiastowej sprzedaży. Po drugie, i to jest ważniejsze, pozwalają wygadać się pisarzom trapionym przez obiekcje. W "swoim" gronie, przy drzwiach zamkniętych. Bezpieczne wentylowanie smrodliwych frustracji bez zatruwania nimi społeczeństwa, kanalizowanie i odprowadzanie nieczystości myśli w cuchnące błotko izolowanej od narodu literackiej kloaki. W ten sposób ropne materie zwątpień, protestów, różnic zdań, zostają zręcznie nacięte przez niby "otwartą" dyskusję i wydezynfekowane z organizmów twórczych. których produkt ma być czysty, higieniczny, bezbarwny, bezwonny. Oczywiście, zebrania te przyciągają tłumnie urzędników od kultury, pracowników wydawnictw i czasopism, tych wszystkich. co żyją z pilnowania pisarzy lepiej, niż pisarze żyją z samych siebie (...).

Pastwiono się nad niejakim Konwickim - młodym literatem, posłusznym i oddanym członkiem partii i wszelkich jej młodzieżowych przybudówek. Napisał opowiadanie o miłości. Z wszystkimi akcesoriami jak trzeba: szlachetny oficer UB, kochankowie pierdolą się niemal pod kontrolą podstawowej organizacji partyjnej, nigdy przeciw, zawsze za i ze Związkiem Radzieckim, w łóżku nieustanna mowa o proletariacie. A jednak okazało się "nie takie". Ludzie w wieku przydrożnych kamieni, o powierzchowności karłów i maszkar - Melania Kierczyńska, Adam Ważyk - informowali ludzi w średnim wieku i o normalnym wyglądzie o tym, co to jest spółkowanie - dojrzałe, klasowo odpowiedzialne, a nie animalistyczne, wynaturzone, amerykańsko-imperialistyczne. Ta Kierczyńska, szara eminencja czerwonej literatury, na oko koszmarny zlepek wyschłych kości i brodawek, która w życiu wypełnionym walką o socjalizm, i przy swej urodzie, kutasa widziała chyba w atlasie anatomicznym, pouczyła nas, że zdrada małżeńska jest przeżytkiem kapitalizmu i zniknie w nowej erze. Noweli Konwickiego chyba nie wydrukują: twarze partyjnych wieszczów i mędrców pokryły się starczym wypiekiem pod wpływem tematu, audytorium jakby spuściło się przy pomocy branzlu o Wedekindach i Havelock Ellisach, odwiecznych symbolach ich bezzębnej seksuologii, czyli Konwickiego niezdarny produkt może iść na złom bez zatruwania zajętego odbudową Warszawy narodu.


Melania Kierczyńska

 

 

 

 

Leopold Tyrmand - "Dziennik 1954"