MAO
JUNG CHANG
JON HALLIDAY
2007
(...)
Mao Zedong (Mao Tse-tung), który przez kilkadziesiąt lat sprawował absolutną władzę i rządził jedną czwartą ludności świata, był odpowiedzialny za śmierć siedemdziesięciu milionów ludzi w czasie pokoju. Żaden inny przywódca polityczny w
XX wieku nie przyczynił się do śmierci tylu istnień ludzkich.
Wielki Skok: "Niewykluczone, że umrze połowa Chińczyków"
(1958-1961)
Po ugruntowaniu swojego kultu w społeczeństwie, zastraszeniu kierownictwa partii i uciszeniu krytyków podczas kampanii tępienia "prawicowców" Mao gwałtownie przyśpieszył realizację programu budowy supermocarstwa, choć w dalszym ciągu ukrywał jego militarną naturę. Pierwotny harmonogram "industrializacji" zaplanowanej na piętnaście lat skrócono do ośmiu, siedmiu, pięciu - lub nawet tylko trzech lat. Mao został poinformowany, że dzięki importowi ze Związku Sowieckiego uda mu się awansować do ligi supermocarstw w ciągu pięciu lat. Wyobrażał sobie, że zaspokoi swoje ambicje w jednym "wielkim wybuchu" - oświadczył, że "nasz naród jest jak atom". W maju 1958 roku Mao rozpoczął realizację programu "Wielkiego Skoku Naprzód".
Społeczeństwu zakomunikowano niezbyt jasno, że dzięki Wielkiemu Skokowi Chiny "w dość krótkim czasie prześcigną wszystkie kraje kapitalistyczne i staną się jednym z najbogatszych, najbardziej rozwiniętych i najpotężniejszych państw świata". W niewielkim gronie, zobowiązując wszystkich do dyskrecji, Mao zdradził, co zamierza zrobić po Wielkim Skoku. 28 czerwca oświadczył na spotkaniu z elitarną grupą wojskowych: "Obecnie nie ma pokoju na Pacyfiku. W tym regionie pokój zapanuje dopiero wtedy, gdy go opanujemy". Wtedy wtrącił się Lin Biao: "Musimy zbudować wielkie okręty i przygotować się do desantu w Japonii, na Filipinach i w San Francisco". Mao kontynuował: "Ile lat potrzebujemy, żeby zbudować takie okręty? W 1962 roku, gdy będziemy produkować xx-xx ton stali [dane zamazane w oryginale] (...)". 19 sierpnia Mao powiedział wybranym gubernatorom prowincji: "W przyszłości utworzymy Komitet Kontroli Ziemi i przygotujemy jednolity plan dla całej Ziemi". Mao zdominował Chiny. Teraz zamierzał opanować świat.
Dla chińskiego społeczeństwa Wielki Skok rzeczywiście był ogromnym skokiem - gigantycznie wzrosły obowiązkowe dostawy żywności. Wielkość dostaw wyznaczano nie na podstawie możliwości produkcyjnych rolnictwa, lecz według potrzeb programu zbrojeń. Mao po prostu ogłosił, że nastąpi ogromny wzrost plonów, a prowincjonalni sekretarze partii prześcigali się w deklaracjach, że ich regiony wyprodukują astronomiczną ilość żywności. Gdy nadszedł czas zbiorów, nakłaniali sługusów do obwieszczenia, że w swoich gospodarstwach rzeczywiście osiągnęli fantastyczne plony. Machina propagandowa rozpowszechniała te wieści z wielkimi fanfarami. Stratosferyczne zbiory i inne podobne wyniki nazywano "sputnikami", co było odbiciem obsesji Mao na punkcie sowieckiego satelity. 12 czerwca "Dziennik Ludowy" doniósł, że w Henanie, modelowej prowincji Mao, Spółdzielnia Sputnik wyprodukowała tonę osiemset kilogramów zboża z jednego mu (1/6 akra) - ponad dziesięć razy więcej niż wynosiła norma. Wbrew temu, co głosi oficjalna historia Chin, takie twierdzenia nie stanowiły spontanicznych przechwałek lokalnych funkcjonariuszy i chłopów. Prasa była tubą Mao, nie zaś społeczeństwa.
Wszędzie pojawiały się "pola sputniki". Zwykle tworzono je, przesadzając dojrzałe zboże z kilku pól na wybraną działkę. Były one maoistowskim odpowiednikiem potiomkinowskich wiosek, ale różniły się od nich pod jednym kluczowym względem - nie miały oszukać władcy, lecz zostały stworzone przez władcę na użytek funkcjonariuszy niskiego szczebla ze spółdzielni rolniczych, ponieważ to oni odpowiadali za realizację obowiązkowych dostaw żywności. Mao chciał, żeby po zobaczeniu "pól sputników" również ogłosili o uzyskaniu podobnych wyników, tak aby państwo mogło oświadczyć: skoro więcej produkujecie, można zwiększyć obowiązkowe dostawy. Funkcjonariusze, którzy nie chcieli się do tego przyłączyć, byli potępiani i wyrzucani z zajmowanych stanowisk. W prasie nieustannie powtarzano doniesienia o rzekomych rekordowych plonach, natomiast Pekin po cichu nakazał zaprzestać przesadzania zbóż, bo powodowało to duże straty.
Pod koniec lipca "Dziennik Ludowy" zakomunikował: "Możemy wyprodukować tyle żywności, ile tylko chcemy". Gdy scena została przygotowana, 4 sierpnia Mao oświadczył publicznie: "musimy się zastanowić, co zrobić z nadwyżką żywności". Z pewnością sam nie wierzył w istnienie takiej nadwyżki, ponieważ zaledwie sześć miesięcy wcześniej, 28 stycznia, przyznał na posiedzeniu Najwyższej Rady Państwowej, iż brakuje jedzenia: "Co zrobimy, skoro brakuje żywności?" - pytał. Sam zaproponował następujące rozwiązanie: "Musimy jeść mniej (...), orientalna dieta (...) jest dobra dla zdrowia. Ludzie z Zachodu jedzą dużo tłuszczu; im dalej na zachód, tym więcej tłuszczu w jedzeniu. Według mnie zachodni zjadacze mięsa są godni pogardy". "Myślę, że jest zdrowo jeść mniej. Po co się nażerać i chodzić z wielkim brzuchem, jak zachodni kapitaliści z karykatur?". Te oderwane od rzeczywistości uwagi dobrze pasowały do samego Mao, który dorobił się sporego brzucha, ale nie mogły przekonać głodujących chłopów. W styczniu Mao powiedział, że brakuje żywności, ale ludzie mogą mniej jeść. Sześć miesięcy później twierdził już, że żywności jest za dużo. Te sprzeczne opinie miały ten sam cel: chodziło o wyduszenie z chłopów większych kontyngentów.
We wrześniu "Dziennik Ludowy" napisał, że "rekordowy sputnik ryżowy" wyprodukował siedemdziesiąt ton ryżu z jednej piątej akra, czyli sto razy więcej, niż wynosiła norma. To oszustwo było dziełem nowego, ambitnego sekretarza powiatowego z prowincji Gaungxi. Pod koniec roku jego powiat ogłosił trzy razy większe zbiory, niż uzyskano naprawdę. Państwo zażądało wówczas zwiększenia dostaw o cztery i osiem dziesiątych razy w porównaniu z poprzednim rokiem, co oczywiście było całkowicie niemożliwe.
Niscy urzędnicy i funkcjonariusze partyjni często stosowali przemoc. Gdy byli nieskuteczni, posyłano uzbrojoną milicję. 19 sierpnia 1958 roku Mao tak instruował prowincjonalnych sekretarzy: "Gdy rozkazujecie oddać pewne rzeczy, a wasze rozkazy nie są wykonywane, musicie użyć siły". Odgórny nacisk powodował, że w wiejskich regionach masowo stosowano przemoc.
W celu "uzasadnienia" takich metod Mao wielokrotnie oskarżał chłopów i wiejską administrację o ukrywanie zboża. Na przykład 27 lutego 1959 roku powiedział najwyższym urzędnikom: "Wszystkie zespoły produkcyjne ukrywają żywność, żeby później ją podzielić. Chowają ją w głębokich, tajnych piwnicach, których pilnują wartownicy (...)". Następnego dnia stwierdził, że "chłopi w dzień jedzą nać marchwi, a w nocy ryż". To miało znaczyć, że chłopi tylko udają, iż nie mają żywności, w rzeczywistości zjadają ją po kryjomu. W ścisłym gronie mówił o chłopach z jawną pogardą: "Chłopi ukrywają żywność (...), są bardzo źli. W ogóle nie mają komunistycznego ducha! Chłopi już tacy są. Nie potrafią inaczej się zachowywać (...)".
Mao doskonale zdawał sobie sprawę, że chłopi nie mają żywności, którą mogliby ukryć. Dzięki sprawnemu systemowi raportowemu dobrze wiedział, co dzieje się w całym kraju. W kwietniu 1959 roku zanotował na zestawie raportów, że w połowie kraju ludzie głodują: "poważny problem: piętnaście prowincji - dwadzieścia pięć milionów sto siedemdziesiąt tysięcy ludzi nie ma co jeść". W odpowiedzi kazał władzom prowincjonalnym "zająć się" tą sprawą, ale nie wskazał, jak mają to zrobić. Na jego biurko trafił też raport z prowincji Yunnan z 18 listopada 1958 roku, opisujący liczne przypadki śmierci z powodu obrzęku wywołanego niedożywieniem. Tym razem Mao również zwalił odpowiedzialność na innych: "Za ten błąd odpowiadają przede wszystkim kadry powiatowe". Mao wiedział, że w wielu wsiach ludzie jedzą ziemię. Zdarzało się, że z powodu niedrożności układu trawiennego umierali wszyscy mieszkańcy niektórych wsi.
Wymuszanie dostaw w całym kraju w 1959 roku pozwoliło wyeksportować cztery miliony siedemset czterdzieści tysięcy ton zboża, co przyniosło dziewięćset trzydzieści pięć milionów dolarów. Gwałtownie wzrósł również eksport innych artykułów żywnościowych, zwłaszcza wieprzowiny.
Mao użył argumentu, że Chiny "mają za dużo żywności" również w rozmowie z Chruszczowem. Gdy sowiecki przywódca przyjechał do Pekinu w 1958 roku, Mao domagał się od niego pomocy w budowie podwodnych okrętów atomowych, które musiały dużo kosztować. Chruszczow spytał, jak Chiny za to zapłacą, a Mao odpowiedział, że Chiny mogą wyprodukować dowolną ilość żywności.
Zboże wykorzystywano również jako surowiec w programie atomowym, który wymagał paliwa wysokiej jakości. Ziarno przerabiano na czysty spirytus.
8 września, po zadeklarowaniu, że istnieją nadwyżki żywności, Mao oświadczył na posiedzeniu Najwyższej Rady Państwowej: "Musimy znaleźć sposoby wykorzystania ziarna w przemyśle, na przykład do produkcji alkoholu etylowego na paliwo". Ziarno wykorzystywano zatem do prób rakietowych; każda taka próba pochłaniała dziesięć milionów kilogramów ziarna, czyli dość, żeby spowodować niedożywienie od miliona do dwóch milionów ludzi w ciągu roku.
Chłopi musieli teraz pracować znacznie ciężej niż przedtem. Mao chciał zwiększyć produkcję rolną bez żadnych nakładów, dlatego wybierał metody wymagające wyłącznie intensywnej pracy, nie zaś inwestycji. Z tego powodu rozpoczął kampanię rozbudowy systemu irygacyjnego - tam, zbiorników, kanałów. Od 1958 roku w ciągu czterech lat około stu milionów chłopów zostało zmuszonych do pracy przy realizacji tego programu. Wykonali oni taką robotę, jakby wykopali dziewięćset pięćdziesiąt Kanałów Sueskich, posługując się niemal wyłącznie kilofami, szpadlami i młotami, a niekiedy nawet drzwiami i deskami z własnych łóżek, z których majstrowali taczki. Chłopi często musieli przynosić również własne narzędzia i materiały na budowanie baraków.
Nikt nie dbał o bezpieczeństwo i opiekę medyczną, dlatego bardzo często dochodziło do śmiertelnych wypadków, z czego Mao doskonale zdawał sobie sprawę. W jego przemówieniach do przywódców prowincji nie brakuje wzmianek o liczbie śmiertelnych wypadków. W kwietniu 1958 roku zauważył, że skoro Henan (wzorcowa prowincja) zapowiedział wykonanie zimą prac wymagających przemieszczenia trzydziestu miliardów metrów sześciennych ziemi, to "zginie przy tym trzydzieści tysięcy ludzi". Anhui, inna ulubiona prowincja Mao, zapowiedziała przerzucenie dwudziestu miliardów metrów sześciennych ziemi; myślę, że zginie dwadzieścia tysięcy ludzi". Gdy wysocy urzędnicy z prowincji Gansu zaprotestowali przeciw "marnowaniu ludzkiego życia" podczas realizacji takich projektów, Mao kazał ich potępić i ukarać jako "prawicową, antypartyjną klikę".
Mao domagał się natychmiastowych wyników, dlatego promował takie slogany, jak "Mierz, projektuj i buduj równocześnie". Z tego powodu prawie nie wykonywano przeglądów geologicznych i zwykle trzeba było wprowadzać zmiany podczas prac budowlanych.
Jednym ze znanych projektów była budowa kanału o długości tysiąca czterystu kilometrów przez suchą Wyżynę Lessową na północnym zachodzie. Kanał miał przeciąć osiemset gór i dolin. Sto siedemdziesiąt tysięcy robotników musiało wykopywać ziemianki, w których mieszkali, oraz zbierać zioła, którymi uzupełniali nędzne wyżywienie. Kilka miesięcy po rozpoczęciu budowy i wykopaniu bez pomocy maszyn kilku tuneli, postanowiono zastąpić tunele przepustami. Parę miesięcy później zrezygnowano z przepustów i wrócono do pomysłu kopania tuneli. Po trzech latach takiej pracy i śmierci co najmniej dwóch tysięcy robotników projekt zarzucono. Autorzy oficjalnego sprawozdania musieli przyznać, że nie udało się nawodnić nawet małego skrawka ziemi.
Większość projektów okazała się gigantycznym marnotrawstwem. Wykonanie wielu z nich zarzucono w połowie robót; z ponad pięciuset dużych zbiorników wodnych (o pojemności ponad stu milionów metrów sześciennych), budowę dwustu przerwano już w 1959 roku. Wiele innych uległo zniszczeniu jeszcze za życia Mao. Największa katastrofa w historii ludzkości, spowodowana zawaleniem się tamy, nastąpiła w 1975 roku w modelowej prowincji Henan. W trakcie burzy runęło równocześnie kilka tam zbudowanych w okresie Wielkiego Skoku; utonęło wówczas około dwustu trzydziestu pięciu tysięcy ludzi (według oficjalnych danych osiemdziesiąt pięć tysięcy sześćset). Inne szaleństwa z okresu panowania Mao powodowały tragedie jeszcze długo po jego śmierci. W 1999 roku uznano, że trzydzieści trzy tysiące budowli hydrotechnicznych stanowi zagrożenie ludzkiego życia. Budowa tam sprawiła, że miliony ludzi musiało porzucić swoje domy; jeszcze dwadzieścia lat później dziesięć milionów dwieście tysięcy ludzi było zmuszonych do przeprowadzki z powodu budowy zbiorników wodnych. Mao narzucił chłopom wiele innych niedowarzonych pomysłów, na przykład nakazał im przekopywać ręcznie glebę na głębokość pół metra. "Użyjcie taktyki ludzkiej fali i przekopcie wszystkie pola" - rozkazał. Kolejnym takim pomysłem był gęsty siew, który wymagał sztucznego nawożenia, ale Mao nie zgodził się inwestować w produkcję nawozów, a pod koniec 1958 roku kazał zmniejszyć import nawozów sztucznych. Kiedy indziej powiedział: "Zmieńcie Chiny w krainę świń (...), dzięki czemu będzie dużo łajna (...) oraz aż za dużo mięsa, które będzie można eksportować w zamian za żelazo i stal". Mao nie wskazał jednak, skąd wziąć karmę dla tych świń. W rzeczywistości z powodu polityki Mao pogłowie trzody chlewnej zmalało w latach 1957-1961 o czterdzieści osiem procent.
Przez wieki chińscy chłopi wykazywali wielką pomysłowość w wyszukiwaniu wszelkich substancji, które można byłoby wykorzystać do nawożenia pól. W miastach wszystkie miejsca, gdzie wyrzucano ludzkie odchody, przydzielano poszczególnym wsiom. Chłopi przyjeżdżali przed świtem, żeby wywieźć nieczystości w specjalnych beczkach na wózkach. Ludzki nawóz był tak cenny, że często dochodziło do walk między chłopami, gdyż podbierali go sobie za pomocą długich chochli. Rozpaczliwie szukając nowych źródeł nawozu, chłopi zaczęli mieszać ludzkie i zwierzęce odchody ze starymi strzechami i gliną ze ścian starych domów, nasyconych sadzą i tłuszczem. Zburzono miliony chłopskich chat, żeby uzyskany materiał wrzucić do dołów z nawozem, znanych jako "jeziora gówna i morza szczyn".
Pewnego dnia Mao wpadł na pomysł, że w celu zabezpieczenia zboża trzeba wybić wróble, które zjadały ziarno. Wróble stały się zatem jedną z "czterech plag", które miano zlikwidować - pozostałe to szczury, komary i muchy. Mao zmobilizował całą ludność, nakazując machać kijami i szczotkami oraz hałasować, tak aby wróble pozostawały w powietrzu, aż wreszcie zmęczone spadną z nieba i będą łatwym łupem tłumu. Walka ze szczurami, komarami i muchami była uzasadniona, gdyż są to szkodniki, ale miała fatalny efekt uboczny - pozbawiła ludzi resztek prywatności w czasie zaspokajania potrzeb fizjologicznych, ponieważ gorliwi zbieracze much kręcili się w pobliżu publicznych toalet. Trudniej natomiast było uzasadnić tępienie wróbli, które wprawdzie zjadały ziarno, ale były naturalnym wrogiem wielu szkodników. Nie trzeba chyba dodawać, że przy okazji zabijano inne gatunki ptaków. Populacja szkodników, dotychczas zjadanych przez ptaki, gwałtownie wzrosła, co miało katastrofalne skutki. Władze zignorowały apele specjalistów, którzy zwracali uwagę na niebezpieczeństwo naruszenia równowagi ekologicznej.
Wkrótce po rozpoczęciu walki ze szkodnikami ambasada sowiecka w Pekinie otrzymała prośbę rządu chińskiego, oznaczoną pieczęcią "Ściśle tajne". W imię socjalistycznego internacjonalizmu - pisał rząd chiński - prosimy o jak najszybsze przysłanie dwustu tysięcy wróbli z sowieckiego Dalekiego Wschodu. Mao musiał przyznać, że walka z wróblami okazała się szkodliwa, dlatego tę kampanię stopniowo wyciszono *[W tej sprawie koreański dyktator Kim Ir Sen okazał więcej rozsądku niż Mao. Chociaż przewodniczący przymuszał go do naśladowania chińskiej kampanii przeciw wróblom, Kim przygotował jedynie "trzyletni plan karania wróbli", żeby zrobić przyjemność Mao, ale nie wdrożył go w życie, tylko czekał, jak zakończy się kampania w Chinach.].
Kampania przeciw czterem plagom była typowym maoistowskim "zrób to sam" substytutem opieki medycznej - była pracochłonna, lecz nie wymagała nakładów finansowych. Wcześniej Mao chciał wytępić psy, które też musiały jeść, ale zrezygnował, ponieważ chłopi potrzebowali psów do pilnowania domów, gdy sami byli na polach.
Kolejnym wielkim fiaskiem, które kosztowało chłopów mnóstwo energii i zakończyło się katastrofą, był nakaz "produkowania stali, w czym miał wziąć udział cały naród". Realizacja programu budowy supermocarstwa wymagała ogromnej ilości stali, której produkcję Mao uważał za wskaźnik mocarstwowego statusu. Gdy w 1957 roku na zjeździe przywódców komunistycznych w Moskwie przechwalał się, że Chiny "za piętnaście lat prześcigną Wielką Brytanię" (później skrócił wyznaczony czas do trzech lat), oraz gdy zapewniał chińskie społeczeństwo, że Chiny za dziesięć lat "wyprzedzą Amerykę", miał na myśli produkcję stali. Zgodnie z ustalonym przez niego planem w 1958 roku Chiny miały wyprodukować dziesięć milionów siedemset tysięcy ton stali. To, jak wyznaczono ten cel, stanowi dobrą ilustrację podejścia Mao do kwestii ekonomicznych. 19 czerwca, siedząc przy brzegu basenu w Zhongnanhai, Mao zwrócił się do ministra metalurgii: "W zeszłym roku wyprodukowaliśmy pięć milionów trzysta tysięcy ton stali. Czy w tym roku możemy dwukrotnie zwiększyć produkcję?". Minister, posłuszny potakiwacz, odpowiedział: "Tak". I na tym stanęło.
Huty stali i związane z nimi zakłady, takie jak kopalnie węgla, otrzymały polecenie zwiększenia produkcji za wszelką cenę. Odrzucono wszelkie reguły oraz zdrowy rozsądek. Przeciążone maszyny i urządzenia często się psuły, a w poważnych wypadkach w ciągu kilku miesięcy zginęło trzydzieści tysięcy robotników. Eksperci, którzy próbowali przemówić urzędnikom do rozsądku, byli prześladowani. Mao osobiście wzywał do odrzucenia wszelkiej racjonalności: "Wiedza burżuazyjnych profesorów jest tyle warta, co pierdnięcie psa, zasługuje tylko na pogardę i lekceważenie (...)".
Istniejące huty, nawet gdyby pracowały bez chwili przerwy, nie mogły wyprodukować tyle stali, ile wyznaczył Mao. Wobec tego nakazał społeczeństwu budować prymitywne piece dymarskie. Co najmniej dziewięćdziesiąt milionów ludzi zostało zmuszonych, jak rzeczowo stwierdził sam Mao, do budowy takich pieców. Chruszczow całkiem słusznie nazwał je "samowarami". Prymitywne piece nie mogły produkować stali, a co najwyżej surówkę, czyli "świńskie" żelazo.
Dymarki potrzebowały surowca, dlatego ludność zmuszono do oddania niemal wszystkich przedmiotów z żelaza, bez względu na to, czy były używane do celów produkcyjnych. Wszelkie narzędzia rolnicze, nawet cysterny, oddawano na złom, podobnie jak sprzęty kuchenne, klamki i spinki do włosów. "Każdy oddany oskard to śmierć jednego imperialisty, każdy ukryty gwóźdź to ukryty kontrrewolucjonista" - głosił reżim.
W całych Chinach burzono chłopskie domy, a ich mieszkańców wyrzucano, żeby wykorzystać drewno i słomę jako paliwo. Z większości dostępnych zboczy górskich ścięto drzewa. Zniszczenie lasów było przyczyną powodzi jeszcze kilkadziesiąt lat później.
Podwórkowe piece wymagały stałego nadzoru, a ich obsługa była niezwykle pracochłonna. Dziesiątki milionów chłopów i znaczną część zwierząt pociągowych oderwano od prac polowych. W wielu wsiach żniwami zajmowały się tylko kobiety i dzieci. Do końca roku rolnictwo straciło około dziesięciu miliardów dniówek, czyli jakąś jedną trzecią pracy normalnie związanej z produkcją zboża. Chociaż całkowite plony w 1958 roku były nieco większe niż w 1957, zbiory bynajmniej nie wzrosły.
W miarę jak zbliżał się koniec roku i termin wykonania planu produkcji stali, przy każdym spotkaniu z zarządzającymi Mao wyliczał na palcach, ile dni zostało. "Musi się udać!" - przynaglał. Do 31 grudnia rzeczywiście wyprodukowano dziesięć milionów siedemset tysięcy ton stali, ale Mao sam przyznał na spotkaniu z kierownictwem, że "tylko czterdzieści procent to dobra stal". Ponad trzy miliony ton nie nadawało się w ogóle do wykorzystania. "Dobra" stal została wyprodukowana w hutach, natomiast produkt pochodzący z podwórkowych pieców dymarskich był całkowicie bezużyteczny. Całe przedsięwzięcie, będące gigantycznym marnotrawstwem zasobów materialnych i ludzkich, spowodowało wiele dodatkowych strat. W pewnej miejscowości lokalni urzędnicy przechwycili transport stopów wysokiej jakości ze Związku Sowieckiego i kazali je przetopić; mieli nadzieję, że w ten sposób będą mogli się pochwalić "sputnikami żelaza i stali". "Nie jestem dobry w budowaniu, natomiast znakomity w niszczeniu" - Wielki Skok był najlepszym przykładem trafności tej samooceny Mao.
Mao zmarnował znaczną część maszyn kupionych od Związku Sowieckiego, a także nie wykorzystał umiejętności specjalistów przysłanych wraz ze sprzętem. Maszyny często stały bezużyteczne, ponieważ nie istniała potrzebna infrastruktura przemysłowa. Inne pracowały dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale zaniedbywano ich konserwację i naprawy. Mao zachęcał do lekceważenia instrukcji i nakazywał Chińczykom pracującym z sowieckimi specjalistami, żeby nie podporządkowywali się "niewolniczo" ich wskazówkom technicznym. Rosyjskie apele o zdrowy rozsądek przypominały rzucanie grochem o ścianę. Nawet bardzo prochińsko nastawiony główny doradca Archipow nie został wysłuchany. W 1958 roku - powiedział w rozmowie z nami - "prosiłem Zhou i Chen Yuna, żeby spróbowali przekonać Mao, aby zachował swoje pomysły dla siebie, ale Mao nie słuchał (...). Odpowiedzieli mi: Bardzo nam przykro, ale Mao nie zgodził się z sowieckim stanowiskiem". W czerwcu 1959 roku sowiecki wicepremier Aleksander Zasiadko, ekspert w dziedzinie metalurgii i budowy podziemnych wyrzutni rakietowych, przyjechał do Chin z wizytą. Po powrocie powiedział Chruszczowowi, że Chińczycy "pozwolili, aby wszystko zeszło na psy".
Pod koniec 1958 roku liczba realizowanych dużych projektów przemysłowych związanych z produkcją broni wynosiła aż tysiąc sześćset trzydzieści dziewięć, natomiast ukończono i uruchomiono tylko dwadzieścia osiem. Budowy wielu z tych zakładów nigdy nie skończono z powodu braku podstawowych materiałów - stali, cementu, węgla - oraz energii elektrycznej. Przedstawiciele reżimu sami mówili o nich "projekty z siwą brodą". Mao był jedynym władcą w całej historii, który sprawił, że rdzewiejące ruiny przemysłowe powstały na początku, nie zaś na końcu procesu industrializacji.
Takie działania oczywiście uniemożliwiały spełnienie marzeń Mao. Szaleńcze tempo, jakie usiłował narzucić, nie pozwalało osiągnąć wysokiej jakości i spowodowało długofalowe problemy, który stanowiły plagę chińskiego przemysłu zbrojeniowego. Chiny produkowały samoloty, które nie mogły wystartować, czołgi, które nie mogły utrzymać kierunku jazdy (raz się zdarzyło, że czołg nagle zakręcił i wjechał w grupę obserwujących pokaz dostojników). Chińskie okręty stanowiły większe zagrożenie dla swoich załóg niż dla potencjalnych przeciwników. Gdy Mao ofiarował Ho Chi Minhowi helikopter, producent tak lękał się katastrofy, że zatrzymał go na granicy.
Czteroletni Wielki Skok stanowił gigantyczne marnotrawstwo zasobów naturalnych i ludzkiej energii, zupełnie wyjątkowe w historii świata. Reżim Mao różnił się od wielu innych marnotrawnych i niesprawnych reżimów totalitarnych, okradających własne społeczeństwo, ale niezmuszających ludzi do ciężkiej harówki i działających mniej systematycznie. Mao najpierw zapędził ludzi do pracy ponad siły, a potem zabrał im wszystko i zmarnował.
Reżim zmuszał ludzi do potwornego wysiłku za pomocą niekończących się kampanii "naśladowania", które wciągały ich do współzawodnictwa. Niedożywieni i wyczerpani mężczyźni, kobiety i dzieci wykonywali roboty ziemne, dźwigali ogromne ciężary, pracując niezależnie od pogody, zarówno pod palącym słońcem, jak i w dotkliwy mróz. Od świtu do zmierzchu przemierzali wiele kilometrów górskimi ścieżkami, nosząc wodę potrzebną do nawodnienia pól. W nocy musieli obsługiwać bezużyteczne dymarki. Mao twierdził, że taka praca jest przejawem "komunistycznego ducha". W jednym ze swych wielu teatralnych wystąpień, 6 listopada 1958 roku, Mao najpierw oznajmił, że chłopi nie chcą przerw w pracy ("nawet jeśli każesz im odpocząć, pracują dalej"), a następnie wielkodusznie skodyfikował rozkład dnia: "Od 1 stycznia przyszłego roku nastąpi zmiana: gwarantowane osiem godzin snu, cztery godziny na jedzenie i odpoczynek, dwie godziny studiów (czyli indoktrynacji) (...) 8-4-2-10" - dziesięć odnosiło się do czasu pracy. W tym samym wielkodusznym stylu ustalił liczbę dni wolnych: dwa w miesiącu dla mężczyzn i pięć dla kobiet (początkowo zamierzał przyznać tylko trzy).
Mao zgodził się na te niewielkie ustępstwa częściowo pod wpływem raportów o epidemiach, które traktował poważnie, ponieważ choroby zagrażały sile roboczej. Sprawozdanie, które go zaskoczyło, dotyczyło tyfusu w okolicy Pekinu. Apelował o "zmniejszenia liczby chorób", żeby ludzie "mogli codziennie pracować".
Latem 1958 roku Mao podzielił ludność wiejską na nowe, większe jednostki organizacyjne, nazwane komunami ludowymi. Celem tej operacji było zwiększenie wydajności niewolniczego systemu pracy. Mao sam przyznał, że dzięki mniejszej liczbie jednostek organizacyjnych - było ich nieco ponad dwadzieścia sześć tysięcy w całych Chinach - "łatwiej jest je kontrolować". Pierwsza komuna Chayashan Sputnik została zorganizowana we wzorcowej prowincji Henan. Zgodnie z jej statutem, który Mao osobiście zredagował i wychwalał jako "wielki skarb", wszystkie aspekty życia członków były kontrolowane przez komunę. Do komuny należało dziewięć tysięcy trzysta sześćdziesiąt dziewięć gospodarstw. Wszyscy chłopi mieli oddać "prywatne pola (...) domy, zwierzęta i drzewa". Członkowie komuny zamieszkali w dormitoriach, "zgodnie z zasadami sprzyjającymi produkcji i nadzorowi", a ich domy miały zostać rozebrane, "jeśli tylko komuna będzie potrzebowała cegieł, dachówek lub drewna". Życie każdego chłopa winno być skupione na pracy. Wszyscy byli traktowani tak, jakby służyli w wojsku. Obowiązywał trzypoziomowy system organizacyjny: komuna, brygada, zespół produkcyjny (zwykle wieś). Chłopi dostawali minimalne kwoty w gotówce. Komuny były w rzeczywistości obozami pracy.
Mao zastanawiał się nawet nad zastąpieniem nazwisk i imion numerami. W prowincji Henan i innych modelowych regionach ludzie pracowali na polach z naszytymi na plecach numerami. Celem Mao była dehumanizacja pięciuset pięćdziesięciu milionów chińskich chłopów i przekształcenie ich w ludzki odpowiednik zwierząt pociągowych.
Zgodnie z kulturą obozu pracy ludzie mieli spożywać posiłki w stołówkach. Nie tylko zabroniono chłopom jeść w domu, ale również zniszczono ich garnki i kuchnie. Całkowita kontrola nad żywnością zapewniała państwu niezwykle skuteczne narzędzie represji. Pozbawienie jedzenia było popularną formą "lekkiej" kary, jaką funkcjonariusze niskiego szczebla mogli stosować całkowicie arbitralnie.
Niektóre stołówki znajdowały się o kilka godzin drogi pieszo od miejsca zamieszkania lub pracy, dlatego chłopi zwykle przeprowadzali się tam, gdzie jedli. Mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy żyli jak zwierzęta, stłoczeni w dostępnych pomieszczeniach, pozbawieni prywatności i życia rodzinnego. Takie warunki powodowały wzrost liczby zachorowań. Ich własne domy, często z mułu i bambusa, pozostawione bez stałej opieki szybko się rozpadały. Wiele innych budynków rozebrano, żeby wykorzystać materiał jako nawóz lub paliwo do podwórkowych pieców hutniczych. Gdy w 1962 roku Liu Shaoqi odwiedził okolicę swej rodzinnej wioski, z istniejących tam kiedyś tysiąca czterystu piętnastu domostw pozostało tylko sześćset dwadzieścia jeden rozpadających się chat.
Twierdzenie Mao o utrzymywaniu się "nadwyżki żywności" zwiększyło nędzę chłopów z jeszcze jednego powodu. Po założeniu stołówek wielu urzędników początkowo pozwalało chłopom najadać się do syta. Ta rozpusta skończyła się już po kilku miesiącach, ale wydatnie przyśpieszyła nadejście głodu pod koniec 1958 roku. Trzy lata później Mao niechętnie zgodził się na likwidację stołówek. Ich zamknięcie, choć samo w sobie bardzo popularne, było operacją niemal równie bolesną jak ich otwarcie, ponieważ wielu chłopów nie miało dokąd wrócić, a jeśli nawet ich domy ocalały, nie mieli kuchni i garnków.
W wyniku niedożywienia i zbyt ciężkiej pracy już po krótkim czasie dziesiątki milionów chłopów nie miało siły pracować. Gdy Mao dowiedział się, że pewien powiat wydaje normalne racje żywnościowe chłopom zbyt chorym, żeby mogli pracować, stanowczo zaprotestował: "Tak nie można. Jeśli dostają tyle samo, to nie będą pracować. Najlepiej zmniejszyć rację o połowę. Gdy będą głodni, będą musieli lepiej się przykładać".
W skład kierownictwa komun wchodzili członkowie partii. Byli to lokalni poganiacze niewolników. Dobrze wiedzieli, że jeśli nie wykonają zleconego im zadania, oni i ich rodziny szybko znajdą się wśród głodujących, dlatego wielu uważało, że chłopi "to niewolnicy, których trzeba bić, poganiać i głodzić, żeby zmusić ich do pracy".
Kadra komun pełniła również obowiązki strażników obozowych, którzy pilnowali, żeby żaden chłop nie opuścił swojej wsi. 19 sierpnia 1958 roku Mao jeszcze bardziej zaostrzył ograniczenia swobody poruszania się, wymierzone przeciw ludziom "włóczącym się bez kontroli". Tradycyjna możliwość ucieczki przed głodem do regionu, gdzie było co jeść, już od dawna nielegalna, teraz została skutecznie zablokowana. Pewien chłop stwierdził, że sytuacja była gorsza niż za japońskiej okupacji: "Nawet gdy przyszli Japończycy - powiedział - mogliśmy uciec. W tym roku [1960] byliśmy po prostu zamknięci i umieraliśmy w domu. Moja rodzina liczyła sześć osób. Cztery zmarły (...)". Kolejnym zadaniem kadry było niedopuszczenie do tego, żeby chłopi "kradli" własne zbiory. Powszechnie stosowano makabryczne kary: zakopanie żywcem, duszenie postronkiem, odcięcie nosa. W pewnej wsi postanowiono zakopać żywcem czworo małych dzieci za kradzież żywności. Pod wpływem rozpaczliwych błagań rodziców przerażone dzieci wypuszczono, gdy już były zakopane do pasa. W innej wsi dziecku odrąbano cztery palce za próbę kradzieży odrobiny jedzenia, w jeszcze innej dwojgu dzieciom, które ukradły jedzenie, przeciągnięto drut przez uszy, potem powieszono na ścianie. Opisy takich okrucieństw można znaleźć w niemal każdej relacji z tego okresu w dowolnym regionie kraju.
W ramach Wielkiego Skoku w 1958 roku Mao również spróbował zmienić miasta w obozy niewolniczej pracy, organizując miejskie komuny. Zamierzał znieść płace, wyeliminować pieniądze i wprowadzić system koszarowy. To okazało się niemożliwe, ponieważ dostosowanie systemu niewolniczego do skomplikowanych warunków życia w nowoczesnym mieście było zbyt trudne.
Porażka nie oznaczała jednak, że Mao zostawił miasta w spokoju. Jego hasło brzmiało: "Najważniejsza jest produkcja, warunki życia to rzecz drugorzędna". Dla Mao ideałem miasta był ośrodek przemysłowy. Gdy kiedyś stał na bramie Tiananmen i patrzył na istniejącą jeszcze wówczas wspaniałą panoramę pałaców, świątyń i pagód, powiedział do mera: "W przyszłości, gdy się tu rozejrzę, chcę wszędzie widzieć kominy fabryczne!".
Co gorsza, Mao chciał zniszczyć istniejące miasta i zbudować na ich gruzach ośrodki przemysłowe. W 1958 roku przeprowadzono spis zabytków w Pekinie. Na listę trafiło osiem tysięcy obiektów, z których postanowiono zachować siedemdziesiąt osiem. Wszyscy, którzy dowiedzieli się o tych planach, poczynając od mera, błagali o poniechanie bezsensownej destrukcji. Ostatecznie skalę zniszczeń nieco ograniczono, ale tylko na pewien czas. Na rozkaz Mao zburzono mury i bramy miejskie, a ziemię wykorzystano do zasypania pięknego jeziora w mieście. "Cieszę się, że mury w Nanjing i Jinan również zostały zrównane z ziemią" - oświadczył Mao. Lubił przedrzeźniać ludzi ze świata kultury, którzy płakali z powodu takich bezsensownych zniszczeń. Intelektualistów specjalnie zmuszano do pracy przy burzeniu zabytkowych kompleksów. Wiele świadectw chińskiej cywilizacji znikło z powierzchni ziemi.
Mao wielokrotnie wypowiadał się z odrazą o chińskiej architekturze, natomiast wychwalał budownictwo europejskie i japońskie, ponieważ uważał, że stanowi odbicie militarnych sukcesów. "Nie mogę znieść domów w Pekinie i Kaifengu [stare stolice]. Zdecydowanie wolę domy w Qingdao i Changchunie" - oświadczył w ścisłym gronie w styczniu 1958 roku. Qingdao to dawna niemiecka kolonia, natomiast Changchun zbudowali Japończycy - miała to być stolica marionetkowego państwa Mandżukuo. Mao wielokrotnie mówił, że te dwa miasta są "najlepsze".
W pierwszych latach rządów Mao zbudowano kilka gmachów w starym, chińskim stylu, ale wkrótce ostro skrytykowano ich tradycyjny wygląd. W 1959 roku, z okazji dziesięciolecia reżimu, wzniesiono kilka gmachów przypominających architekturę sowiecką. W istocie były to jedyne budynki z czasów Mao, których projekt choć w minimalnym stopniu uwzględnia kwestie estetyczne. Wszystkie pozostałe to fabryki lub czysto utylitarne, szare, betonowe prostopadłościenne bloki.
Z nowych budynków najlepiej znana jest Wielka Hala Ludowa w centrum Pekinu. Mao zamierzał organizować w niej ogromne wiece, dlatego zażądał, żeby w hali mogło się zmieścić dziesięć tysięcy ludzi. Wielka Hala o powierzchni stu siedemdziesięciu jeden tysięcy ośmiuset metrów kwadratowych została zbudowana przy placu Tiananmen, naprzeciwko starego pałacu cesarskiego -Zakazanego Miasta. Mao zamierzał prześcignąć innych totalitarnych władców pod względem gigantyzmu, dlatego Tiananmen miał się stać "największym placem świata, na którym można zorganizować wiec z udziałem miliona ludzi". Plac o powierzchni jedenastu hektarów, wyróżniający się swym charakterem, powiększono czterokrotnie, niszcząc przy tym rozległe partie starego miasta. Powstała wielka, betonowa płyta, pozbawiona ludzkiego ciepła - zdehumanizowane serce maoistowskiego reżimu.
Mieszkańcy miast również głodowali, ale liczba śmiertelnych ofiar była znacznie mniejsza niż na wsi. Ludzie otrzymywali tak małe racje, że z trudem mogli przeżyć. "Wydawało się, że życie toczy się w zwolnionym tempie - zauważył przybysz z Polski. - Rikszarze ledwie pedałowali (...), dziesiątki tysięcy półprzytomnych rowerzystów (...), przygnębione oczy przechodniów". Przydział mięsa dla mieszkańców miast zmalał z pięciu i jednej dziesiątej kilograma na głowę w 1957 roku do rekordowo niskiego półtora kilograma w 1960. Ludziom mówiono, żeby jedli "substytuty żywności". Jednym z nich była chlorella, jednokomórkowy glon przypominający ikrę, która rozwijała się w urynie i zawierała białko. Po tym jak Zhou Enlai skosztował i zaaprobował to obrzydlistwo, stało się ono jednym z ważnych źródeł białka dla mieszkańców miast.
Głód w całym kraju zaczął się w 1958 roku i trwał do końca 1961, przybierając najbardziej tragiczne rozmiary w 1960. W tym roku, według oficjalnych statystyk, średnie spożycie spadło do tysiąca pięciuset trzydziestu czterech i ośmiu dziesiątych kalorii dziennie. Zdaniem ważnej apologetki reżimu, pisarki Han Suyin, kaloryczność posiłków spożywanych przez kobiety miejskie wynosiła najwyżej tysiąc dwieście kalorii dziennie. W Oświęcimiu więźniowie otrzymywali od tysiąca trzystu do tysiąca siedmiuset kalorii i pracowali około jedenastu godzin dziennie. Większość tych, którzy nie mieli dodatkowych źródeł pożywienia, umierała w ciągu kilku miesięcy.
W czasie głodu dochodziło do kanibalizmu. Według badań przeprowadzonych już po śmierci Mao w powiecie Fengyang w prowincji Anhui (ich wyniki natychmiast utajniono) tylko wiosną 1960 roku odnotowano sześćdziesiąt trzy przypadki ludożerstwa - między innymi pewne małżeństwo udusiło i zjadło ośmioletniego syna. A w Fengyang prawdopodobnie nie było najgorzej. W jednym z powiatów w prowincji Gansu, gdzie zmarła jedna trzecia ludności, kanibalizm był zjawiskiem powszechnym. Jeden z urzędników wioskowych, którego żona, siostra i dzieci zmarły z głodu, powiedział później dziennikarzom: "Wielu ludzi we wsi jadło ludzkie mięso (...). Widzicie tych kucających na słońcu przed urzędem komuny? Niektórzy z nich jedli ludzi (...). Głód doprowadzał do szaleństwa".
Gdy społeczeństwo głodowało, w pilnowanych przez wojsko państwowych spichrzach było dużo żywności. Zdarzało się, że jedzenie się psuło. Na przełomie lata i jesieni 1959 roku student z Polski widział w południowo-wschodnich Chinach "tony gnijących owoców". Jednakże władze wydały stanowczy rozkaz: "Nie wolno otwierać spichrzy, nawet jeśli ludzie umierają z głodu" (e-si bu-kai-cang).
W ciągu czterech lat Wielkiego Skoku i klęski głodu blisko trzydzieści osiem milionów ludzi zmarło z wycieńczenia i przepracowania *[Oszacowanie to opiera się na następującym wyliczeniu. Chińscy demografowie obliczyli, że liczba zgonów w kolejnych latach w okresie 1958-1961 wynosiła 1,2%, 1,45%, 4,34% i 2,83%. Średnia liczba zgonów w trzech latach bezpośrednio przed klęską głodową i po niej wynosiła: 1,08% w 1957, 1,08% w 1962 i 1,0% w 1963. Przyczyną wzrostu liczby zgonów był głód i przepracowanie. Liczba ludności Chin wynosiła 646,53 miliony w 1957 r., 659, 94 miliony w 1958 r, 666,71 milionów w 1959 r. i 651,71 w 1960. Korzystając z tych danych, możemy obliczyć, że "nadwyżka" zgonów ponad wartość średnią wyniosła 37,67 milionów. Oficjalne dane statystyczne opublikowane w 1983 r. są częściowo zniekształcone, ponieważ lokalni urzędnicy, którzy zostali ukarani za "przesadne raporty o śmierci", później zaniżali liczbę zgonów w latach 1959-1961.]. Oszacowanie to potwierdził Liu Shaoqi, człowiek numer dwa w państwie Mao. Nim jeszcze skończył się głód, Liu powiedział ambasadorowi sowieckiemu Stepanowi Czerwonience, że zmarło już trzydzieści milionów ludzi.
Była to największa klęska głodu w XX wieku i w całej znanej historii ludzkości. Mao świadomie zagłodził i zamęczył pracą dziesiątki milionów ludzi. W ciągu dwóch krytycznych lat 1958-1959 eksport zboża wynosił niemal dokładnie siedem milionów ton. Taka ilość ziarna mogłaby zapewnić ponad osiemset czterdzieści kalorii dziennie trzydziestu ośmiu milionom ludzi - to pozwoliłoby im przeżyć. A to tylko zboże - nie wzięliśmy pod uwagę mięsa, oleju spożywczego, jajek i innych artykułów żywnościowych, które były eksportowane w dużych ilościach. Gdyby żywność ta nie została wyeksportowana, lecz rozdzielona według humanitarnych kryteriów, prawdopodobnie nikt w Chinach nie zmarłby z głodu.
W istocie Mao całkowicie godził się na jeszcze większą hekatombę. Wprawdzie celem Wielkiego Skoku nie była rzeź, ale Mao był przygotowany na śmierć milionów ludzi i powiedział członkom kierownictwa, że nie powinni być zaszokowani, jeśli rzeczywiście tak się stanie. W maju 1958 roku, podczas zjazdu, który przyjął nowy program gospodarczy, Mao oświadczył delegatom, że nie powinni się lękać śmierci wielu łudzi z powodu polityki ekonomicznej partii, lecz przeciwnie, powinni się z tego cieszyć. "Czyż nie byłoby katastrofą, gdyby Konfucjusz dożył naszych czasów?" - powiedział. Taoistowski filozof Zhuangzi (Chuang Tzu) "miał rację, gdy bawił się i śpiewał po śmierci żony. Gdy ludzie umierają, należy świętować". Śmierć, twierdził, "to coś, z czego trzeba się cieszyć (...). Wierzymy w dialektykę, a zatem nie możemy odrzucać śmierci".
Ta mglista, lecz upiorna filozofia była wpajana funkcjonariuszom niskiego szczebla. W powiecie Fengyang w prowincji Anhui, gdy pewnemu urzędnikowi pokazano zwłoki zmarłych z głodu i przepracowania, powtórzył niemal co do słowa deklarację Mao: "Gdyby ludzie nie umierali, na ziemi zabrakłoby dla nich miejsca! Ludzie żyją i umierają. Kto nie umiera?". Nawet żałoba była zakazana, nawet płacz, ponieważ Mao oświadczył, że ze śmierci należy się cieszyć.
Mao dostrzegał praktyczne korzyści, jakie może przynieść masowa zagłada. "Śmierć bywa korzystna - powiedział kierownictwu 9 grudnia 1958 roku. - Zwłokami można użyźniać ziemię". Chłopom rozkazano zatem siać zboże na miejscach pochówku, co powodowało nieustanny niepokój i cierpienia psychiczne.
Obecnie możemy określić z dużą pewnością, ilu ludzi Mao był gotowy poświęcić. Podczas pobytu w Moskwie w 1957 roku powiedział: "Jesteśmy gotowi poświęcić trzysta milionów Chińczyków dla zwycięstwa światowej rewolucji". To była połowa całej ludności Chin w tym czasie. 17 maja 1958 roku Mao zadeklarował na zjeździe partii: "Nie przejmujcie się wojną światową. Co najwyżej zginie trochę ludzi (...). Śmierć połowy ludności - to już zdarzyło się w historii Chin kilka razy (...). Najlepiej, jeśli przeżyje połowa, trochę gorzej, jeśli jedna trzecia (...)".
Mao nie myślał tylko o wojnie. 21 listopada 1958 roku, rozmawiając w ścisłym gronie o projektach wymagających wielkich nakładów pracy, takich jak budowa obiektów hydrotechnicznych i produkcja "stali", Mao milcząco, niemal niedbale, przyjął założenie, że chłopi będą głodować i pracować ponad siły. "Przy takiej pracy, podczas realizacji tych wszystkich projektów, niewykluczone, że umrze połowa Chińczyków. Jeśli nie połowa, to jedna trzecia lub jedna dziesiąta - czyli pięćdziesiąt milionów". Mao zdawał sobie sprawę, że to mogło zabrzmieć zbyt szokująco, dlatego zawczasu wyparł się odpowiedzialności. "Pięćdziesiąt milionów ofiar - dodał. - Może zostanę wyrzucony lub nawet stracę głowę (...), ale jeśli nalegacie, muszę wam na to pozwolić i nie możecie mnie winić, gdy ludzie będą umierać".
Bunt Tybetańczyków
(1950-1961)
Od momentu przejęcia władzy w Chinach Mao stale myślał o podboju Tybetu. Podczas spotkania ze Stalinem 22 stycznia 1950 roku spytał, czy sowieckie siły lotnicze mogłyby przewozić zaopatrzenie dla chińskich oddziałów "przygotowujących się do ataku na Tybet". "To dobrze, że przygotowujecie atak - odrzekł Stalin. - Tybetańczyków trzeba zmusić do posłuszeństwa". Stalin radził, żeby przesiedlić do Tybetu i innych regionów granicznych Hanów: "Etniczni Chińczycy stanowią co najwyżej pięć procent ludności prowincji Xinjiang. Procentowy udział etnicznych Chińczyków należy zwiększyć do trzydziestu (...). W istocie, wszystkie terytoria przygraniczne powinny być zaludnione przez Chińczyków (...)". To właśnie zrobił komunistyczny reżim w Chinach.
W latach 1950-1951 oddziały chińskie liczące dwadzieścia tysięcy ludzi podbiły Tybet, ale Mao zdawał sobie sprawę, że nie może wysłać tam liczniejszych sił okupacyjnych. Nie było żadnych normalnych dróg z Chin do Tybetu, którymi można byłoby zaopatrywać armię, chińscy żołnierze nie byli przyzwyczajeni do dużej wysokości, a oddziały tybetańskie stanowiły siłę, z którą należało się liczyć. Mao rozpoczął zatem negocjacje, w czasie których udawał, że przyzna Tybetowi znaczną autonomię. Odgrywając rolę polityka łagodnego i umiarkowanego, uznał Dalajlamę za duchowego i politycznego przywódcę Tybetu, przesłał mu prezenty, na przykład szesnastomilimetrowy projektor filmowy, oraz starał się uspokoić i podnieść na duchu tybetańską delegację, ale w tym samym czasie kazał pośpiesznie zbudować dwie drogi w głąb Tybetu.
We wrześniu 1954 roku dziewiętnastoletni Dalajlama przyjechał do Pekinu, żeby wziąć udział w posiedzeniu pozbawionego znaczenia Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL), do którego został powołany. Mao spotkał się z nim kilka razy; podczas tych rozmów starał się go oczarować i rozbroić. Wiedział, że Dalajlama interesuje się nauką. "Wiem, że jest pan reformatorem tak jak ja" - zapewniał go. "Łączy nas wiele rzeczy" - twierdził, podając przykład reformy systemu oświaty". "Na tym polegało niebezpieczeństwo w kontaktach z Mao - powiedział nam Dalajlama. - Wszystko, co mówił, było w połowie prawdą. W połowie!". Jednakże Mao nie zawsze starał się uśpić czujność przeciwnika, niekiedy zachowywał się protekcjonalnie lub próbował go zastraszyć. Zwymyślał również Dalajlamę, gdy ten nie chciał przyznać, że "religia jest trucizną".
Dalajlama starał się postępować tak, aby było to najkorzystniejsze dla Tybetańczyków, dlatego zgłosił chęć wstąpienia do KPCh. Jego podanie zostało odrzucone. Dalajlama usiłował również podtrzymać dobry nastrój Mao. Po powrocie do Lhasy, latem 1955 roku, napisał do niego list i dołączył tybetański kwiat. Mao odpowiedział w niemal sentymentalnym stylu:
Drogi Dalajlamo, pański list sprawił mi ogromną przyjemność (...). Często brakuje mi pana i myślę o szczęśliwych dniach, gdy był pan w Pekinie. Kiedy znowu pana zobaczę? (...). Bardzo się ucieszyłem z tybetańskiego kwiatu, który pan przysłał (...). Dołączam do listu kwiat dla pana (...).
W pierwszych miesiącach 1956 roku, po ukończeniu jednej z dwóch dróg do Tybetu, Mao rozpoczął rekwizycje żywności, atak na religię i konfiskatę broni w przylegającym do Tybetu regionie Kham, gdzie mieszkało około pół miliona Tybetańczyków. Wybuchł bunt. Pod koniec marca siły powstańcze liczyły już sześćdziesiąt tysięcy ludzi uzbrojonych w pięćdziesiąt tysięcy karabinów. Bunt rozszerzał się jak pożar, ogarniając inne regiony, w których Tybetańczycy stanowili większość. Chińska armia musiała toczyć ostre walki na ogromnych terenach w głębi kraju, z użyciem ciężkiej artylerii i bombowców.
Obserwując masowy udział Tybetańczyków w powstaniu i ich wojowniczą postawę, Mao uświadomił sobie, z jakim oporem będzie miał do czynienia w samym Tybecie, dlatego we wrześniu zawiesił plany "maoizacji" Tybetu.
Jednakże dwa lata później, po rozpoczęciu Wielkiego Skoku w 1958 roku, w całym kraju drastycznie zwiększono obowiązkowe dostawy żywności. To wywołało zaciekły opór w Tybecie i czterech dużych prowincjach zachodnich, gdzie Tybetańczycy stanowili znaczącą mniejszość etniczną - Gansu, Qinghai, Yunnanie i Syczuanie. Wielu Tybetańczyków zdołało zachować broń palną, która dla pasterzy stanowiła niezbędne narzędzie w codziennym życiu. Mieli również konie, dzięki czemu ich oddziały były bardzo ruchliwe. Ważniejsze jednak były trzy inne czynniki - etniczna tożsamość, język i religia - dzięki którym mogli skutecznie działać w tajemnicy.
Bunt ogarnął całą prowincję Qinghai, wielkości Francji. 24 czerwca Mao wydał rozkaz, żeby natychmiast stłumić powstanie. Równocześnie oznajmił dowództwu armii, że musi "być gotowe do walki z powszechnym buntem w samym Tybecie". Jasno stwierdził, że zależy mu na brutalnym zdławieniu powstania. "Całkowite rozwiązanie problemu Tybetu - napisał 22 stycznia następnego roku - wymaga rozstrzygającej wojny. Tybetańscy władcy (...) dysponują teraz siłami zbrojnymi liczącymi dziesięć tysięcy ludzi, o wysokim morale. Są naszym poważnym przeciwnikiem, ale (...) to dobrze. W ten sposób możemy rozwiązać nasze problemy za pomocą wojny". W istocie Mao mówił: Dali mi pretekst do rozpoczęcia wojny. Miesiąc później napisał: "Im większe wstrząsy, tym lepiej".
10 marca 1959 roku wybuchło powstanie w samej Lhasie. Była to reakcja na plotkę, że Chińczycy zamierzają porwać Dalajlamę. Tysiące ludzi demonstrowało przed jego pałacem i w całym mieście, wykrzykując: "Precz z Chińczykami!". Następnego dnia Mao wydał rozkaz, żeby pozwolić Dalajlamie uciec. Mao obawiał się, że jeśli Dalajlama zostanie zabity, wywoła to protesty światowej opinii publicznej, zwłaszcza w krajach buddyjskich i Indiach, z którymi starał się nawiązać dobre stosunki. 17 marca Dalajlama zbiegł z Lhasy do Indii. Gdy ta wiadomość została potwierdzona, Mao wydał nowy rozkaz: "Zróbcie wszystko, co w waszej mocy, żeby zatrzymać nieprzyjaciela w Lhasie (...), tak abyśmy mogli po nadejściu naszych głównych sił otoczyć go i zlikwidować".
Wojnie towarzyszyła kampania propagandowa. 7 kwietnia Mao zainteresował się tybetańskimi zwyczajami. W szczególności chciał wiedzieć, czy klasa rządząca stosuje tortury, a nieposłuszni lamowie są żywcem obdzierani ze skóry i czy oprawcy przecinają im ścięgna. 29 kwietnia, na polecenie Mao, rozpoczęła się energiczna kampania medialna. Jej celem było przedstawienie Tybetu jako strasznego miejsca, gdzie na co dzień są stosowane okrutne tortury, takie, o jakie pytał, plus oślepianie. Kampania propagandowa, odwołująca się do starych uprzedzeń i przesądów, była bardzo skuteczna. Mao zdołał przekonać wielu ludzi, że Tybet to kraina barbarzyńców.
Stara tybetańska teokracja miała swoje bardzo ciemne strony, ale pod względem brutalności i zadawanych ludziom cierpień reżim Mao był bez porównania gorszy. Przekonująco ukazał to drugi w tybetańskiej hierarchii panczenlama, w liczącym siedemdziesiąt tysięcy słów liście do Zhou Enlaia, w którym opisał wydarzenia w Tybecie w latach 1959-1961. List ten ma szczególnie duże znaczenie, ponieważ panczenlama początkowo popierał wkroczenie oddziałów Mao do Tybetu, a nawet zaakceptował stłumienie powstania w Lhasie w 1959 roku. Ponadto sam Zhou przyznał, że list jest zgodny z prawdą.
Mao narzucił tak wielkie obowiązkowe dostawy żywności, że tybetańska gospodarka w żadnym wypadku nie mogła ich zapewnić. W dawnych czasach, pisał panczenlama, "brak żywności nie był tak dotkliwy (...), nikt nie umierał z głodu". Natomiast w latach 1959 i 1960 władze "zarekwirowały za dużo zboża, konfiskowano nawet żywność i tsampa [mąka jęczmienna, podstawowy produkt żywnościowy w Tybecie] z worków ofiarnych". Rekwizycje były bardzo brutalne. "Konfiskowano niemal całe zapasy żywności, mięso i masło (...). Nie było oleju do lamp ani nawet drewna na opał (...)". "Żeby przetrwać, pasterze musieli zjadać swoje zwierzęta (...)". Ludność zagoniono do stołówek, gdzie dostawali "chwasty, niejadalną korę drzew, liście, korzonki i nasiona". Tradycyjna karma dla zwierząt teraz "stała się rzadkim, pożywnym i smakowitym daniem". Dramatycznie pogorszył się stan zdrowia ludności. "Drobna, zaraźliwa choroba, taka jak przeziębienie, może spowodować (...) liczne zgony. Wielu ludzi (...) zmarło po prostu z głodu (...). Liczba zgonów była straszna (...). Taka klęska głodu nie zdarzyła się jeszcze w historii Tybetu".
Panczenlama pisał swój list, podróżując po różnych regionach Tybetu. W Qinghai ludzie nawet nie mieli naczyń. "W dawnym społeczeństwie nawet żebracy mieli miski" - zapisał. Pod władzą Chiang Kai-sheka i muzułmańskiego watażki Ma Bufanga Tybetańczycy w Qinghai "nigdy nie byli tacy biedni, żeby nie stać ich było na miski!". Później ludzie próbowali nawet włamywać się do obozów pracy i więzień, żeby zdobyć trochę jedzenia.
Wielu Tybetańczyków męczono na gwałtownych wiecach potępienia, między innymi ojca i członków rodziny panczenlamy, który pisał: "Ludzi bito tak długo, aż krwawili z oczu, uszu, ust, nosa, tracili przytomność (...), łamano im nogi i ręce (...), wielu umarło na miejscu". Po raz pierwszy w historii Tybetu samobójstwa stały się czymś powszechnym.
Ponieważ tak wielu Tybetańczyków przyłączyło się do buntu, chińscy żołnierze traktowali wszystkich jak wrogów. W wielu miejscowościach wyłapywali wszystkich dorosłych mężczyzn, zostawiając na wolności tylko "kobiety, starców, dzieci i bardzo nielicznych mężczyzn w średnim wieku". Po śmierci Mao panczenlama ujawnił to, czego nie odważył się napisać w liście: od piętnastu do dwudziestu procent Tybetańczyków - zapewne połowę wszystkich dorosłych mężczyzn - wtrącono do więzień, gdzie ginęli z powodu zbyt ciężkiej pracy. Traktowano ich jak podludzi. Lama Palden Gyatso, który spędził wiele lat w więzieniu, opowiedział nam, że on i inni więźniowie musieli ciągnąć ciężkie pługi, a strażnicy poganiali ich batami z drutu.
Podczas tłumienia powstania armia chińska popełniała wiele zbrodni. Panczenlama opisał (po śmierci Mao), jak chińscy żołnierze "przywlekli z gór zwłoki" i pochowali je w wielkim dole, a następnie wezwali na miejsce ich krewnych. "Pozabijaliśmy zbuntowanych bandytów, zatem dziś jest święto. Będziecie wszyscy tańczyć na ich grobie" - rozkazali.
Okrucieństwu towarzyszyło niszczenie tybetańskiej kultury. Chińczycy przeprowadzili w tym czasie kampanię, której celem było fizyczne zniszczenie tybetańskiej cywilizacji, jako "zacofanej, brudnej i bezużytecznej". Mao koniecznie chciał znieść religię stanowiącą istotę życia Tybetańczyków. Podczas spotkań z Dalajlamą w latach 1954-1955 powtarzał, że w Tybecie jest za wielu mnichów, co według niego miało zgubny wpływ na reprodukcję siły roboczej. Teraz lamowie i mniszki zmuszano do łamania ślubów czystości i zawarcia związków małżeńskich. "Święte Księgi używano na nawóz, a obrazy Buddy i sutry wykorzystywano do robienia butów" - pisał panczenlama. "Nawet wariat nie dokonałby takich zniszczeń" - dodał. Chińczycy zburzyli ogromną większość klasztorów, "a ruiny wyglądały tak, jak po bombardowaniu lub jakby w tym miejscu toczyła się wojna". Według panczenlamy liczba klasztorów zmniejszyła się z ponad dwóch tysięcy pięciuset przed 1959 rokiem do "nieco ponad siedemdziesięciu" w 1961 roku. Liczba mnichów i mniszek spadła ze stu dziesięciu tysięcy do siedmiu tysięcy (około dziesięciu tysięcy uciekło za granicę).
Szczególnie bolesny dla Tybetańczyków był zakaz odprawiania buddyjskich ceremonii pogrzebowych. "Gdy ktoś umiera" - pisał panczenlama -zaniedbanie ceremonii pokuty za jego grzechy, tak aby dusza została uwolniona z czyśćca, stanowi niezwykłe okrucieństwo wobec zmarłego. Ludzie mówili: "Umieramy za późno (...). Gdy teraz umrzemy, wyrzucą nas za próg jak zdechłego psa".
Kiedy panczenlama objeżdżał Tybet na początku lat sześćdziesiątych, mieszkańcy przychodzili na spotkania z nim, choć wiele ryzykowali. "Nie pozwól, żebyśmy umarli z głodu! Nie pozwól na zniszczenie buddyzmu!" - krzyczeli i płakali. Mao był "bardzo niezadowolony" z listu panczenlamy, który wiele wycierpiał za jego napisanie, między innymi spędził dziesięć lat w więzieniu.
W Tybecie, podobnie jak w całych Chinach, rządy Mao przyniosły bezprecedensową nędzę i niezliczone nieszczęścia.
Wielka czystka
(1966-1967)
Pod koniec maja 1966 roku Mao zorganizował nowy urząd, Grupę do spraw Rewolucji Kulturalnej (GRK), który miał pomóc w kierowaniu czystką. Nominalnym dyrektorem GRK został były sekretarz Mao, Chen Boda, ale kierowała grupą w imieniu męża pani Mao. Jej doradcą był ekspert w sprawach czystek - Kang Sheng. GRK, marszałek Lin Biao i Zhou Enlai stanowili teraz wewnętrzny krąg wśród współpracowników Mao.
Nowa klika podgrzała kult Mao do jeszcze wyższej temperatury. Jego portret dominował na pierwszej stronie "Dziennika Ludowego", który codziennie publikował również kolumnę z cytatami z wypowiedzi Mao. Wkrótce pojawiły się odznaki z głową Mao - łącznie wyprodukowano cztery miliardy osiemset milionów sztuk. Wydrukowano więcej egzemplarzy Dzieł wybranych Mao i jego portretów, niż wynosiła liczba mieszkańców Chin. Latem tego roku każdemu wręczono Czerwoną książeczkę. Należało ją nosić i pokazywać podczas wszystkich publicznych okazji oraz codziennie recytować zawarte w niej maksymy.
W czerwcu Mao zintensyfikował kampanię terroru. Jego pierwszym narzędziem stali się uczniowie szkół średnich i studenci uniwersytetów, placówek będących naturalną wylęgarnią aktywistów. Studentom powiedziano, że mają potępić swoich nauczycieli i osoby odpowiedzialne za zatruwanie ich umysłów "burżuazyjnymi ideami" oraz prześladowanie egzaminami, które teraz zniesiono. Te wezwania drukowano ogromną czcionką na pierwszej stronie "Dziennika Ludowego", nadawano przez radio i przez rozstawione wszędzie głośniki, wytwarzając gorączkową atmosferę, która jednocześnie mroziła krew w żyłach. Profesorowie i administratorzy uczelni stali się pierwszymi ofiarami, ponieważ to oni przekazywali młodym wiedzę, a jednocześnie stanowili grupę społeczną, którą młoda tłuszcza mogła z łatwością zaatakować.
Młodzież przekonywano, że ma "chronić" Mao, ale nikt nie wyjaśnił, jak jej nauczyciele mogliby skrzywdzić Wielkiego Sternika i co mu właściwie groziło. Mimo to wielu młodych ludzi zareagowało na wezwanie z wielkim entuzjazmem.
Za rządów Mao nikomu nie było wolno brać udziału w polityce, dlatego cały kraj kipiał od sfrustrowanych aktywistów, którzy nie mogli wyładować swojej energii w normalny sposób, choćby tylko dyskutując. Teraz nagle mieli szansę na zaangażowanie się w życie polityczne. Dla wszystkich zainteresowanych polityką było to niezwykle podniecające. Młodzi ludzie zaczęli tworzyć grupy.
2 czerwca grupa uczniów ze szkoły średniej w Pekinie wywiesiła gazetkę wielkich znaków podpisaną: Czerwona Gwardia. Deklarowali, że chcą chronić Mao. W ich manifeście było wiele uwag w stylu: "Do dupy z >>ludzkimi uczuciami<
W celu zagwarantowania, że uczniowie i studenci będą mogli spełnić jego życzenia, Mao polecił zawiesić zajęcia szkolne od 13 czerwca. "Teraz nie ma lekcji - powiedział - a młodzi ludzie dostają jeść. Mają zatem dość energii, a chcą się buntować. Czego można po nich oczekiwać, jak nie rozruchów?". Już po kilku dniach doszło do aktów przemocy. 18 czerwca tłum wyciągnął z gabinetów i zmaltretował kilkudziesięciu profesorów i pracowników Uniwersytetu Pekińskiego. Ich twarze malowano na czarno, a na głowy nałożono im spiczaste czapki hańby. Zmuszono ich do klęczenia, wielu pobito, kobiety molestowano seksualnie. Do podobnych wypadków doszło w całych Chinach, co spowodowało lawinę samobójstw.
Mao dyrygował tymi wydarzeniami, pozostając na prowincji. Wyjechał ze stolicy natychmiast po zainicjowaniu czystki w listopadzie poprzedniego roku. W Pekinie nie czuł się bezpiecznie: było tam wielu wrogów, którzy mieli paść ofiarą kampanii terroru, a poza tym miasto było położone zbyt blisko granicy z Mongolią, gdzie stacjonowały sowieckie oddziały. Przez ponad osiem miesięcy Mao przebywał na południu, bez przerwy podróżując.
W tym czasie również odpoczywał i zbierał energię przed nadchodzącą burzą. Spacerował wśród osnutych mgłą wzgórz wokół jeziora w Hangzhou i flirtował podczas odbywających się dwa razy w tygodniu tańców. W czerwcu, gdy natężenie czystki już wyraźnie rosło, Mao spędził pewien czas w szczególnie harmonijnym i spokojnym miejscu, willi, w której nigdy jeszcze nie był, niedaleko jego rodzinnej wsi Shaoshan. Kazał zbudować tę rezydencję podczas poprzedniej wizyty siedem lat wcześniej. Pływał wówczas w sztucznym jeziorze i oczarowała go uroda okolicy. "To bardzo spokojna okolica - powiedział prowincjonalnemu sekretarzowi. - Czy zbudowalibyście dla mnie chatę krytą strzechą, żebym mógł tu zamieszkać po przejściu na emeryturę?". Sekretarz padł wkrótce ofiarą czystki i z budowy nic nie wyszło, ale Mao wrócił do tego pomysłu rok później, w czasie głodu. Tak zaczął się "projekt 203" - budowa wielkiego gmachu ze stali i betonu, nazwanego Cieknąca Grota. Ogrodzono całe pasmo gór, a okoliczni chłopi zostali wysiedleni. Zaplanowano budowę lądowiska dla helikopterów i specjalnej linii kolejowej, a później dobudowano jeszcze schron przeciwatomowy, odporny na trzęsienia ziemi i wyposażony w urządzenia absorbujące wstrząsy. Mao mieszkał w tym kompleksie w sumie jedenaście dni w ciągu burzliwego czerwca 1966 roku i nigdy więcej tam nie zawitał.
To szare monstrum otaczały zielone wzgórza mieniące się polnymi kwiatami, a tył budowli przylegał do rodzinnego cmentarza Mao. Fasada wychodziła na szczyt zwany Głową Smoka, stanowiący dobrą wróżbę według reguł geomancji. To bardzo ucieszyło Mao, który wesoło gwarzył z otoczeniem na temat zalet tego miejsca z punktu widzenia systemu feng shui.
Choć Mao przebywał na skraju swojej rodzinnej wsi, nie spotkał się z nikim z mieszkańców. Gdy jechał, jakaś mała dziewczynka dostrzegła go w samochodzie i powiedziała rodzicom. Natychmiast pojawili się funkcjonariusze służb porządkowych, żeby ostrzec całą rodzinę: "Nie widzieliście przewodniczącego Mao! Nie ważcie się tego powtarzać!". Zwołano zebranie w celu wybicia z głowy mieszkańcom, że Mao jest w pobliżu. Mao spędzał prawie cały czas, czytając i rozmyślając. Nawet nie pływał, choć willa stała na samym brzegu sztucznego jeziora.
Pod koniec czerwca był już gotów wrócić do Pekinu i rozpocząć kolejny etap wielkiej czystki. Po drodze zatrzymał się w Wuhanie, gdzie 16 lipca przez ponad godzinę pływał w Jangcy, co obserwowało kilkadziesiąt tysięcy widzów. Podobnie jak dziesięć łat wcześniej Mao chciał w ten sposób zasygnalizować swoim wrogom, że w wieku siedemdziesięciu dwóch lat jest dostatecznie zdrowy, silny i zdecydowany, żeby stoczyć gigantyczną walkę. Tym razem ten symboliczny gest był adresowany do całego społeczeństwa, a zwłaszcza młodzieży. Jego sens został sprowadzony do prostego sloganu: "Naprzód za przewodniczącym Mao, przez wiatry i fale!". Hasło powtarzane w nieskończoność przez wszechobecne głośniki rozpaliło wiele niespokojnych głów. Podkręcone media rozreklamowały wyczyn pływacki Mao do maksimum; pisano o nim nawet za granicą. 18 lipca Mao wrócił do Pekinu, gdzie natychmiast wziął sprawy w swoje ręce, często kierując zebraniami Grupy do spraw Rewolucji Kulturalnej, która sterowała czystką, oraz spotykając się codziennie z Zhou Enlaiem, na bieżąco nadzorującym pracę GRK.
Mao nie wrócił do swojego dawnego domu, rzekomo dlatego, że po zmianie wystroju przestał mu się podobać. Zamiast tego wprowadził się do zupełnie nieoczekiwanego miejsca w innej części Zhongnanhai - do przebieralni na basenie, która służyła za jego główną rezydencję przez następne dziesięć lat. Nie chodziło mu o to, żeby mieć blisko na basen. Mao podejrzewał, że w czasie jego nieobecności w domu zostały zainstalowane urządzenia podsłuchowe lub coś jeszcze gorszego, i chciał się zabezpieczyć.
Mieszkając w niepozornej przebieralni, Mao zorganizował kampanię terroru, nazwaną Czerwony Sierpień, której celem było zastraszenie całego społeczeństwa i zmuszenie go do całkowitego konformizmu. 1 sierpnia napisał list z wyrazami "gorącego poparcia", skierowany do pierwszej grupy hunwejbinów *[Z chińskiego hongweibing, członek Czerwonej Gwardii - oddziałów szturmowych rewolucji kulturalnej.], którzy zapowiadali w swoich gazetkach, że "będą bezlitośni" i "zdepczą" wrogów Mao. List ten otrzymali, wraz z wojowniczymi gazetkami Czerwonej Gwardii, wszyscy członkowie Komitetu Centralnego. Mao nakazał im pomagać hunwejbinom. Wielu członków KC znajdowało się na liście wrogów Mao, ale na razie wykorzystywał ich do szerzenia terroru, który niedługo miał ich również ogarnąć. Zgodnie z instrukcjami Mao członkowie aparatu zachęcali swoje dzieci do organizowania grup Czerwonej Gwardii. Dzieci przekazywały to wezwanie kolegom i wkrótce już wszędzie sformowano takie oddziały. Na ich czele zawsze stały dzieci wysokich urzędników partyjnych.
Gdy hunwejbini dowiedzieli się od rodziców i przyjaciół, że Mao zachęca do przemocy, natychmiast zaczęli popełniać zbrodnie. 5 sierpnia w pekińskiej szkole dla dziewcząt, do której uczęszczały głównie dzieci wysokich urzędników (między innymi dwie córki Mao), doszło do pierwszego znanego przypadku morderstwa poprzedzonego torturami. Uczennice skopały i zdeptały kierowniczkę szkoły, pięćdziesięcioletnią matkę czworga dzieci, następnie oblały ją wrzątkiem. Później rozkazały jej dźwigać ciężkie cegły; gdy przechodziła, okładały ją pasami wojskowymi z mosiężnymi klamrami i pałkami nabijanymi gwoździami. Kobieta wkrótce straciła przytomność i zmarła. Główne aktywistki zameldowały o sprawie nowym władzom. Nikt im nie nakazał przestać tak postępować, co było zachętą do stosowania przemocy.
Niedługo potem Mao osobiście zupełnie jawnie zachęcił młodzież do użycia siły. 18 sierpnia, po raz pierwszy od 1949 roku ubrany w mundur wojskowy, Mao przyjmował defiladę setek tysięcy hunwejbinów, stojąc na bramie Tiananmen. To właśnie wówczas gazety w Chinach i na świecie napisały o Czerwonej Gwardii. Prowodyrka zbrodni w szkole dla dziewcząt została szczególnie wyróżniona: to ona nałożyła opaskę hunwejbinów na ramię Mao. Ich rozmowę zacytowały wszystkie gazety: "Przewodniczący Mao spytał ją: >>Jak się nazywasz?<< >>Song Binbin<< - odpowiedziała. >>Czy bin tak jak wykształcona i łagodna?<< - spytał przewodniczący Mao. >>Tak<< - przyznała. >>Bądź bezlitosna!<< - wezwał ją przewodniczący Mao".
Song Binbin zmieniła imię na Bądź Bezlitosna, a jej szkoła przyjęła nazwę Czerwona Szkoła Rewolucyjnej Przemocy. Od tej pory w szkołach i na uniwersytetach popełniono wiele zbrodni. Fala przemocy wezbrała w Pekinie i rozlała się po całym kraju, gdy pekińscy hunwejbini rozjechali się we wszystkie strony, żeby demonstrować, jak znęcać się nad ofiarami i zmuszać je do zlizywania z ziemi własnej krwi. Młodych ludzi z prowincji zachęcano do wyjazdu do Pekinu, żeby przekonali się, iż Mao dał im prawo niszczenia i zabijania. W celu ułatwienia podróży Mao wydał rozkaz, zgodnie z którym młodzież mogła jeździć koleją za darmo. Młodym ludziom zapewniano również darmowe jedzenie i kwatery. W ciągu czterech miesięcy do Pekinu przyjechało jedenaście milionów młodych, a Mao występował na placu Tiananmen jeszcze siedem razy, spotykając się z rozgorączkowanymi, lecz karnymi tłumami.
W całych Chinach nie znalazłaby się nawet jedna szkoła, w której nie doszło do zbrodni. Ofiarami byli nie tylko nauczyciele. W liście do hunwejbinów z 1 sierpnia 1966 roku Mao wychwalał wojowniczych nastolatków, którzy dzielili uczniów w zależności od pochodzenia społecznego i męczyli "czarnych", czyli wywodzących się z niewłaściwych rodzin. Szczególnie podkreślił swoje "gorące poparcie" dla bojowników, co stanowiło bezwarunkową akceptację ich działań. W szkole dla dziewcząt, gdzie zamęczono kierowniczkę, "czarnym" uczennicom zawiązano pętle na szyjach, pobito je oraz zmuszano do powtarzania: "Jestem bękartem suki. Zasługuję na śmierć".
Gdy Mao ustalił wzory postępowania, tego rodzaju praktyki rozpowszechniły się we wszystkich szkołach. Ich uzasadnieniem była "teoria związków krwi", którą streszczał dwuwiersz, równie absurdalny co brutalny: "Syn smoka rodzi się ze smoka, a bękart (karzeł) płodzi tylko bękarty (karły)"! To hasło skandowały często dzieci urzędników, dominujące wśród hunwejbinów, nie zdając sobie sprawy, że prawdziwym celem Mao są ich "bohaterscy ojcowie". W początkowej fazie czystki Mao po prostu wykorzystał dzieci, nakłaniając je do zaatakowania innych. Gdy szef prowincjonalnego komitetu partyjnego w Syczuanie wrócił z Pekinu, powiedział swojemu synowi, który organizował grupę Czerwonej Gwardii, że "rewolucja kulturalna jest kontynuacją walki komunistów z narodowcami (...). Teraz nasi synowie i córki muszą walczyć z synami i córkami [narodowców]". Ten człowiek mógł wyrazić taki pogląd, bo takie było polecenie Mao.
Po wprowadzeniu terroru do szkół Mao polecił Czerwonej Gwardii rozszerzyć działalność na całe społeczeństwo. Teraz celem ataku byli ludzie kultury, jej twórcy i strażnicy, oraz sama kultura. 18 sierpnia Mao stał obok Lin Biao na bramie Tiananmen, gdy ten wzywał hunwejbinów w całym kraju do "zdruzgotania (...) starej kultury". Młodzież najpierw zaczęła niszczyć młotkami tradycyjne szyldy sklepowe i nazwy ulic, które zmieniała na nowe. Jak podczas wielu rewolucji, purytanie zwalczali wszystkich wykazujących łagodność i indywidualizm. Przedmiotem ataku były długie włosy, spódnice i buty na wysokim obcasie. Po ulicach kręcili się młodzi ludzie z nożyczkami i strzygli przechodniów, używając siły. Od tej pory dostępne były tylko buty na płaskim obcasie i podobne do mundurów, źle dopasowane kurtki i spodnie w zaledwie kilku kolorach.
Dla Mao takie działania nie były jednak dostatecznie agresywne i okrutne. 23 sierpnia powiedział nowym władzom: "Pekin nie jest dostatecznie zbuntowany (...). Pekin jest zbyt ugrzeczniony". Pekin był wzorem dla prowincji, zatem te słowa stanowiły zachętę do wzmożenia terroru w całym kraju. Jeszcze tego samego dnia po południu grupy hunwejbinów, wśród których było wiele dziewczyn, zgromadziły się na dziedzińcu pekińskiego Stowarzyszenia Pisarzy.
Zgodnie z obowiązującą modą młodzi ludzie mieli na sobie "mundury" - często były to ufarbowane na zielono zwykłe ubrania, czasami prawdziwe wojskowe mundury przekazane przez rodziców. Na lewym ramieniu nosili czerwone opaski, wymachiwali Czerwonymi książeczkami, a niezbędnym uzupełnieniem stroju każdego hunwejbina był ciężki, wojskowy pas z mosiężną klamrą. Podczas tej akcji hunwejbini ciężko pobili pasami kilkudziesięciu wybitnych twórców, a następnie zawiesili im na szyjach drewniane tablice z obraźliwymi napisami i wypędzili na palące słońce.
Ofiary zaprowadzono do starej świątyni konfucjańskiej, gdzie mieściła się główna biblioteka Pekinu. Tam urządzono stos z kostiumów i dekoracji operowych, po czym zmuszono około trzydziestu znanych pisarzy, śpiewaków i innych artystów do uklęknięcia wokół ognia. Hunwejbini kopali ich, bili kijami i pasami. Jedną z ofiar był mający sześćdziesiąt dziewięć lat pisarz Lao She, niedawno wychwalany przez reżim jako "ludowy artysta". Następnego dnia utopił się w jeziorze.
Miejsce, akcesoria i ofiary zostały wybrane tak, by symbolizowały "starą kulturę". Wyboru ofiar, ludzi bardzo znanych, dokonano niewątpliwie na bardzo wysokim szczeblu, ponieważ do tej pory byli oni gwiazdorami reżimu. Nie ma wątpliwości, że całe zdarzenie wyreżyserowały władze; luźne grupy hunwejbinów nie byłyby w stanie samodzielnie zorganizować takiej akcji.
Mao otworzył drogę do eskalacji przemocy 21 i 22 czerwca, rozkazując stróżom prawa "absolutnie nie podejmować działań" przeciw młodzieży. Rozkazy były bardzo szczegółowe, na przykład Mao pisał, że "nawet użycie ślepej amunicji (...) jest bezwzględnie zakazane".
W celu zaostrzenia terroru i skierowania go na wybrane cele Mao nakłonił młodych bandytów do napadów na ofiary wybrane przez władze państwowe, które przekazywały hunwejbinom nazwiska i adresy. Na przykład przewodniczący komitetu partyjnego w Syczuanie polecił odpowiedniemu wydziałowi sporządzenie listy wybitnych twórców i przekazanie jej oddziałowi Czerwonej Gwardii, do którego należał jego syn - mógł to zrobić tylko na rozkaz Mao. 24 sierpnia wicepremier i minister bezpieczeństwa publicznego Xie Fuzhi polecił swoim podwładnym przekazywać takie informacje. Niewątpliwie odpowiadając na pytanie: "Co będzie, jeśli hunwejbini zabiją tych ludzi?", Xie Fuzhi stwierdził: "Jeśli zostaną pobici na śmierć (...), to nie nasza sprawa". "Nie czujcie się skrępowani dawnymi regułami". "Jeśli aresztujecie tych, którzy pobili innych na śmierć (...), popełnicie wielki błąd". Xie zapewnił niechętnych podwładnych, że "premier Zhou popiera tę politykę".
Mając błogosławieństwo władz, hunwejbini włamywali się do domów, palili książki, niszczyli obrazy, deptali płyty z nagraniami i instrumenty muzyczne - ogólnie mówiąc, niszczyli wszystko, co miało związek z kulturą. Konfiskowali cenne przedmioty i bili właścicieli. W całych Chinach dochodziło do wielu krwawych napadów na domy, a "Dziennik Ludowy" wychwalał te akcje jako "coś po prostu wspaniałego". Wiele ofiar torturowano na śmierć w ich własnych domach. Niektórych wywożono do prowizorycznych izb tortur, urządzonych w kinach, teatrach i na stadionach. Hunwejbini paradujący po ulicach, płonące stosy i krzyki ofiar - to były powszechne widoki i odgłosy latem 1966 roku.
Zhou Enlai sporządził krótką listę dostojników, którzy mieli zostać oszczędzeni, dlatego później wychwalano go za "ratowanie" ludzi. Te pochwały były całkowicie niezasłużone, gdyż to Mao 30 sierpnia kazał mu przygotować taką listę, z powodów czysto utylitarnych. Zadanie to przypadło Zhou dlatego, że to on kierował czystką, nie zaś dlatego, że interweniował w celu ocalenia ludzi. Na liście znalazło się kilkadziesiąt nazwisk, natomiast zgodnie z oficjalnymi danymi statystycznymi w samym Pekinie w sierpniu i wrześniu dokonano napadów na trzydzieści trzy tysiące sześćset dziewięćdziesiąt pięć domów (czemu zawsze towarzyszyła przemoc), a tysiąc siedemset siedemdziesiąt dwie osoby pobito lub zamęczono na śmierć.
W celu uchylenia się od odpowiedzialności Mao kazał Zhou Enlaiowi oświadczyć Czerwonej Gwardii podczas wiecu na placu Tiananmen 31 sierpnia: "Walczcie za pomocą słów, nie stosujcie przemocy". Ta deklaracja pozwoliła wielu hunwejbinom odrzucić przemoc - teraz mogli powiedzieć, że Mao jest przeciw gwałtom. Niektóre ofiary również starały się ocalić, cytując prześladowcom słowa przewodniczącego. Jednakże dopóki sprawcy byli bezkarni, wciąż dochodziło do nowych zbrodni.
Mao nakazał hunwejbinom atakować prywatne domy, żeby przy okazji wykorzystać ich jako zwykłych bandytów. Napastnicy skonfiskowali wiele ton złota, srebra, platyny, biżuterii oraz miliony dolarów w walutach wymienialnych, które trafiły do państwowego skarbca. Ich łupem padło także wiele bezcennych antyków, obrazów, starych książek. Rabunek i bezmyślne niszczenie sprawiły, że w rękach prywatnych nie pozostały praktycznie żadne cenne przedmioty. Niektóre wyeksportowano w zamian za dewizy.
Najwyżsi przywódcy mogli przebierać w łupach. Pani Mao wybrała osiemnastokaratowy złoty francuski zegarek na łańcuszku, ozdobiony perłami i diamentami, za który zapłaciła królewską sumę siedmiu yuanów. To dobrze pasowało do stylu maoistowskich przywódców, którzy walczyli z korupcją, płacąc za takie drobiazgi, jak herbata parzona podczas posiedzeń, a korzystali za darmo z niezliczonych willi, ze służby, samolotów i pociągów, którymi podróżowali, jakby były ich prywatną własnością, oraz z wielu innych przywilejów. Kang Sheng, miłośnik antyków, zorganizował wiele prywatnych napadów na domy, wysyłając swoich ludzi w przebraniu hunwejbinów. Mao zrabował tysiące starych książek. Po wyjałowieniu w promieniowaniu nadfioletowym ozdobiły one półki jego ogromnego salonu, tworząc stosowne tło do fotografii z przywódcami innych państw. Na wielu robiło to duże wrażenie. Pokój - wspominał Kissinger - wyglądał jak "gabinet uczonego". W rzeczywistości, choć amerykańscy goście o tym nie wiedzieli, bardziej przypominał rezydencję Goringa, ozdobioną dziełami sztuki ukradzionymi ofiarom nazizmu.
Napady na prywatne mieszkania przyniosły reżimowi jeszcze jedną korzyść: dodatkową powierzchnię mieszkalną. W miastach brakowało mieszkań, ponieważ od przejęcia władzy przez komunistów praktycznie w ogóle nie budowano domów mieszkalnych. Teraz ofiary napaści zmuszano do ściśnięcia się w jednym lub dwóch pokojach, a pozostałe zajmowali inni lokatorzy. Jak łatwo zgadnąć, często prowadziło to do bardzo ostrych konfliktów.
Wiele rodzin zmuszono do wyjazdu na wieś, co stanowiło kontynuację planu Mao, polegającego na przekształceniu miast w "czyste" ośrodki przemysłowe. We wrześniu z Pekinu wypędzono ponad sto tysięcy ludzi. Pewien świadek widział wielką poczekalnię na dworcu w Pekinie, wypełnioną dziećmi udającymi się na wygnanie z rodzicami. Hunwejbini kazali dzieciom uklęknąć, po czym chodzili między nimi, bijąc je po głowach ciężkimi pasami. Niektórzy nawet oblewali swoje ofiary wrzątkiem "na pamiątkę", podczas gdy pozostali pasażerowie starali się ukryć.
Latem 1966 roku hunwejbini spustoszyli wszystkie miasta i wiele regionów wiejskich. Mieszkanie, z książkami i innymi przedmiotami związanymi z kulturą stało się miejscem niebezpiecznym. Lękając się napadów Czerwonej Gwardii i tortur, przestraszeni obywatele sami palili książki lub sprzedawali je na makulaturę oraz niszczyli dzieła sztuki. W ten sposób Mao udało się wymieść kulturę z chińskich domów. Bliski też był osiągnięcia drugiego celu - zatarcia w umysłach poddanych pamięci o przeszłości Chin. Zniszczono wiele zabytków, najbardziej widocznych pamiątek tradycji narodowej, które do tej pory jakoś przetrwały. Z sześciu tysięcy ośmiuset czterdziestu trzech zabytków, które istniały w Pekinie w 1958 roku, zniszczono cztery tysiące dziewięćset dwadzieścia dwa.
Podobnie jak lista osób, które planowano oszczędzić, także lista zabytków podlegających ochronie była bardzo krótka. Mao chciał zachować niektóre budowle, takie jak brama Tiananmen, na której stawał, żeby masy zgromadzone na placu mogły go wielbić. Ochroną objęto również Zakazane Miasto i kilka innych miejsc, które zamknięto, pozbawiając ludność dostępu do tej drobnej cząstki kulturowego dziedzictwa, jaka przetrwała. Ofiarą hunwejbinów padł również wybitny chiński architekt Liang Sicheng, który kiedyś powiedział, że pragnienie Mao, aby w Pekinie "wszędzie widać było fabryczne kominy", jest "zbyt strasznym obrazem, by móc go sobie wyobrazić". Został publicznie upokorzony, a dom złupiono. Hunwejbini zniszczyli jego zbiór starych książek i zmusili całą rodzinę do zamieszkania w jednym pokoju z wybitymi oknami, gdzie podłogę i ściany pokrywał lód. Po długotrwałej chorobie Liang zmarł w 1972 roku.
Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu ogromna większość zniszczeń nie była skutkiem spontanicznych manifestacji hunwejbinów, lecz kampanii prowadzonej przez państwo. Dopóki 23 sierpnia Mao nie zarzucił hunwejbinom, że są "zbyt grzeczni", nie dochodziło do aktów wandalizmu. Zaraz po przemówieniu Mao rozbito pierwszą rzeźbę - posąg Buddy w Letnim Pałacu w Pekinie. Od tej pory gdy niszczono zabytki, na scenie pojawiali się oficjalni specjaliści, wybierali najcenniejsze przedmioty, a resztę wywożono, stapiano lub rozbijano.
To Grupa do spraw Rewolucji Kulturalnej, kierowana przez Mao, nakazała zbezczeszczenie rodzinnego domu Konfucjusza, filozofa, którego nazwisko stało się synonimem chińskiej kultury. Jego dom w Szantungu był bogatym muzeum, ponieważ w przeszłości przybywali tu władcy i artyści, żeby oddać hołd, zlecić budowę pomnika lub ofiarować dzieła sztuki. Gdy mieszkańcy Szantungu otrzymali rozkaz zniszczenia muzeum, starali się jak najbardziej odwlec jego wykonanie. Wobec tego władze przysłały z Pekinu oddział Czerwonej Gwardii. Przed wyruszeniem w drogę hunwejbini orzekli, że starożytny chiński myśliciel jest "śmiertelnym wrogiem idei Mao Zedonga". Mao rzeczywiście nienawidził Konfucjusza, który głosił, że władca musi troszczyć się o swych poddanych. "Konfucjanizm to humanizm - twierdził. - To znaczy najważniejszy jest człowiek".
Kluczową rolę w niszczeniu kultury odegrała pani Mao, główny policjant męża w tej dziedzinie. Postarała się również, żeby do końca życia Mao chińska kultura nie zdołała się odrodzić. Częściowo to ona sprawiła, że przez dziesięć lat, do śmierci Mao w 1976 roku, stare książki były zakazane, a w nielicznych nowych na co drugiej stronie widniał wytłuszczony cytat z wypowiedzi Mao. Powstawały nowe obrazy i komponowano pieśni, ale miały one charakter czysto propagandowy - służyły wychwalaniu Mao. Praktycznie jedynymi dozwolonymi przedstawieniami było osiem "rewolucyjnych wzorcowych spektakli" oraz kilka filmów, w których produkcji brała udział pani Mao. Chiny zmieniły się w kulturalną pustynię.
W połowie września 1966 roku kraj był już całkowicie sterroryzowany i Mao uznał, że może zaatakować prawdziwy cel: aparat partyjny. 15 września Lin Biao powiedział hunwejbinom zgromadzonym na placu Tiananmen, że muszą teraz "skupić się na potępianiu sprawujących władzę członków partii, którzy kroczą kapitalistyczną drogą". Lin oraz Mao mieli na myśli starych aparatczyków, odnoszących się z niechęcią do ekstremistycznej polityki. Mao chciał się ich pozbyć en masse, wobec tego rozkazał hunwejbinom zaatakować w całym kraju.
Do wykonania tego zadania powołano nowe grupy, które czasami określały się mianem Czerwonej Gwardii, ale zwykle nazywano ich członków rewolucyjnymi, buntownikami (zaofan), ponieważ atakowali przedstawicieli władzy. Rewolucyjnymi buntownikami byli na ogół dorośli. Pierwsze oddziały Czerwonej Gwardii, złożone głównie z nastolatków, teraz rozpadły się, bo kierowały nimi dzieci tych właśnie członków aparatu, którzy stali się nowym celem ataku. Mao wykorzystał młodych hunwejbinów, żeby sterroryzować społeczeństwo. Teraz zajął się swymi prawdziwymi przeciwnikami, członkami aparatu, a do walki z nimi chciał użyć ludzi starszych i wywodzących się z szerszych kręgów społecznych.
Z jawnym poparciem Mao buntownicy potępiali swoich przełożonych na wiecach i wywieszanych gazetkach wielkich znaków. Jeśli jednak ktoś miał nadzieję, że to oznacza osłabienie dyktatury partii, szybko się rozczarował. Wszelkie próby uzyskania dostępu do teczek personalnych (kartoteki reżimu obejmowały wszystkich) lub zrehabilitowania ofiar wcześniejszych prześladowań były natychmiast blokowane. Rozkazy z Pekinu nie pozostawiały żadnych wątpliwości; choć celem ataków był aparat partyjny, to rządy partii wcale nie osłabną. Ofiarom dawnych prześladowań nie pozwalano przyłączyć się do oddziałów buntowników.
Po kilku miesiącach, gdy kampania nabrała rozpędu, w styczniu 1967 roku Mao wezwał buntowników do "przejęcia władzy" z rąk członków aparatu. Mao nie odróżniał funkcjonariuszy niezadowolonych z jego polityki od tych, którzy lojalnie służyli partii podczas klęski głodu. W istocie, nie miał żadnego sposobu, żeby stwierdzić, kto jak się zachowywał. Wobec tego postanowił najpierw zmieść cały aparat, a potem nakazać nowym władzom, żeby przeprowadziły dochodzenie. Społeczeństwu powiedziano, że od czasu przejęcia władzy przez komunistów partia znalazła się w rękach złoczyńców ("czarna linia"). Wyraźnym dowodem zastraszenia ludności było to, że nikt nie zadał oczywistych pytań, na przykład: "To dlaczego partia ma dalej rządzić?" i "Gdzie był Mao przez te siedemnaście lat?".
Podstawowym zadaniem buntowników było ukaranie kadr partyjnych, czego Mao pragnął już od lat. Wielu buntowników nienawidziło partyjnych przełożonych. Teraz z radością skorzystali z okazji do zemsty. Inni pragnęli władzy i wiedzieli, że jedynym sposobem na karierę jest bezlitosne potępienie "zwolenników kapitalistycznej drogi". Sporo było również zwykłych łajdaków i sadystów.
Stalin przeprowadzał czystki, używając do tego elitarnej policji politycznej KGB, która szybko i często niepostrzeżenie zgarniała ofiary, posyłając je do więzienia, gułagu lub na śmierć. Mao dążył do tego, żeby ofiary cierpiały przemoc i upokorzenie publicznie. Chciał też zwiększyć liczbę prześladowców, dlatego nie miał nic przeciwko temu, że ofiary były torturowane i męczone przez swych podwładnych.
Angielski inżynier, który pracował w Lanzhou, w 1967 roku miał okazję przekonać się, jak wyglądało życie w tym odległym regionie na północnym zachodzie. Dwa dni po oficjalnym bankiecie, w którym uczestniczył, ujrzał zwłoki wiszące na latarni. Rozpoznał w nich gospodarza przyjęcia. Później widział, jak dwóch mężczyzn celowo ogłuszono do nieprzytomności, używając do tego megafonów - "tak aby już nigdy nie usłyszeli reakcyjnych uwag", wyjaśnił mu ich nadzorca.
Pierwszym wysokim urzędnikiem zamęczonym na śmierć był minister górnictwa węglowego, który zginął 21 stycznia 1967 roku. Mao nienawidził go, ponieważ minister krytykował Wielki Skok i samego przewodniczącego. Pokazywano go kilka razy na wiecach, w pozycji "odrzutowca" - z ramionami wykręconymi do tyłu i uniesionymi. Pewnego dnia przywiązano go do ławki, bez koszuli, na mrozie, a kilku łajdaków kaleczyło go małymi nożami. Wreszcie zawieszono mu na szyi ciężką, żelazną kuchenkę, która uniemożliwiała mu podniesienie głowy z betonowej posadzki, oprawcy zaś rozbijali mu czaszkę ciężkimi klamrami u pasów. W czasie kaźni wykonywano zdjęcia, które następnie pokazano Zhou - a z pewnością również Mao.
Do tej pory za rządów Mao rzadko fotografowano tortury, natomiast w czasie rewolucji kulturalnej zdarzało się to bardzo często, zwłaszcza gdy ofiarami byli jego osobiści wrogowie. Mao zwykle wolał nie przechowywać dowodów na użytek potomnych, a zwłaszcza dowodów tortur, ale tym razem postanowił je uwiecznić, najpewniej dlatego, że widok cierpień wrogów sprawiał mu przyjemność. Filmowano również ponure i okrutne wiece potępienia, a Mao oglądał te relacje w swoich willach. Wybrane filmy pokazywano również w telewizji, ze ścieżką dźwiękową z "modelowych przedstawień" pani Mao, a ludzi zwoływano, żeby je oglądali. (W tym czasie tylko nieliczni mieli telewizory).
Mao doskonale znał rodzaje męczarni, jakim poddawano jego dawnych towarzyszy i podwładnych. Wicepremier Ji Dengkui wspominał później, jak Mao pokazywał swemu otoczeniu pozycję "odrzutowca", w jakiej prowadzono ofiary na wiecach. Mao serdecznie się śmiał, gdy Ji opisywał, co przeszedł.
W końcu, po dwóch lub trzech latach takich cierpień, miliony członków aparatu wysłano do obozów pracy, które określano niewinną nazwą "Szkoły Kadr 7 Maja". W obozach tych przetrzymywano również twórców kultury - artystów, pisarzy, uczonych, aktorów i dziennikarzy - którzy w nowym społeczeństwie Mao stali się zbyteczni.
Wyrzuconych funkcjonariuszy partyjnych zastąpili głównie wojskowi. W styczniu 1967 roku Mao polecił armii obsadzić wszystkie instytucje. W sumie w ciągu następnych kilku lat dwa miliony osiemset tysięcy wojskowych zostało nowymi nadzorcami, a pięćdziesiąt tysięcy objęło stanowiska byłych urzędników partyjnych średniego i wysokiego szczebla. Wojskowym pomagali w pełnieniu nowych obowiązków rewolucyjni buntownicy oraz nieliczni weterani aparatu partyjnego (tak zwane rewolucyjne kadry), których pozostawiono na miejscu ze względu na doświadczenie i konieczność utrzymania ciągłości działania. To armia dostarczyła nowych ludzi do aparatu władzy, kosztem zmniejszenia swej zdolności do obrony kraju. Gdy pewien oddział został przeniesiony z regionu przybrzeżnego naprzeciw Tajwanu w głąb kraju, żeby kontrolować jedną z prowincji, dowódca spytał Zhou Enlaia, co będzie, jeśli wybuchnie wojna. "Przez najbliższe dziesięć lat nie będzie żadnej wojny" - odparł Zhou. Mao nie wierzył, żeby Chiang Kai-shek zdecydował się na inwazję.
W marcu, gdy nowi ludzie zaczęli tworzyć aparat władzy, uczniom i studentom kazano wrócić do szkół, choć mogli tam tylko zabijać czas, ponieważ stare podręczniki, metody nauczania i nauczyciele zostali potępieni i nikt nie wiedział, co robić. Szkoły zaczęły normalnie działać dopiero po śmierci Mao, dziesięć lat później.
W czasie rewolucji kulturalnej gospodarka funkcjonowała w miarę normalnie, jeśli pominąć zaburzenia wywołane zmianami personelu. Ludzie chodzili do pracy. Sklepy i banki były otwarte. Szpitale, fabryki, kopalnie, poczta działały jak zwykle. Zdarzały się przerwy w komunikacji i transporcie. Wbrew dość powszechnej opinii program budowy supermocarstwa wcale nie został sparaliżowany, przeciwnie, otrzymał bezprecedensowy priorytet, a nakłady na zbrojenia wzrosły. Sytuacja rolnictwa ani się nie pogorszyła, ani nie poprawiła. Zmieniło się natomiast życie po godzinach pracy. Znikły pojęcia czasu wolnego i wypoczynku. Zamiast tego ludzie chodzili na niekończące się, otępiające i szarpiące nerwy spotkania poświęcone wspólnemu czytaniu dzieł Mao i "Dziennika Ludowego". Spędzano ich na liczne wiece przeciw "zwolennikom kapitalistycznej drogi" i innym wrogom wskazanym przez władze. Publiczne okrucieństwo stało się nieuchronnym elementem codziennego życia. Każda instytucja prowadziła swoje więzienie, w którym torturowano ofiary, co niekiedy kończyło się śmiercią. Ponadto ludzie nie mieli jak się zrelaksować, ponieważ praktycznie nie było żadnych książek, pism, filmów, przedstawień teatralnych, oper, muzyki rozrywkowej w radiu. Jedyną rozrywką były Zespoły Propagandy Myśli Mao, które wyśpiewywały cytaty do wtóru hałaśliwej muzyki i tańczyły, zaciekle wywijając Czerwonymi książeczkami. Nie wystawiano nawet ośmiu "wzorcowych przedstawień" pani Mao, ponieważ wymagało to prowadzenia kontroli przez władze centralne.
Jednym z zadań nowych władz było sprawdzenie starych urzędników i członków aparatu w celu ustalenia, czy opierali się, choćby biernie, rozkazom Mao. Każdym z milionów usuniętych funkcjonariuszy zajmował się zespół starannie przeczesujący jego przeszłość. Na samej górze działał Centralny Zespół Spraw Specjalnych, tajna grupa, którą kierował Zhou Enlai. Jego zastępcą był Kang Sheng, a pozostałymi członkami oficerowie średniej rangi. To gremium zajmowało się sprawdzaniem osób wskazanych przez Mao. Ponieważ Mao szczególnie zależało na stwierdzeniu, czy ktoś z najwyższych władz spiskował przeciw niemu z Rosjanami, kluczowe znaczenie miała sprawa marszałka He Longa, pechowego adresata uwag sowieckiego ministra obrony Malinowskiego na temat pozbycia się Mao. Niemal wszyscy dawni podwładni He zostali wplątani w tę sprawę, a on sam zmarł w więzieniu.
Centralny Zespół Spraw Specjalnych miał prawo aresztować, przesłuchiwać i torturować. Zespół również proponował stosowne kary. Na wielu nakazach aresztowania i zaleceniach kar, łącznie z karą śmierci, widnieje podpis Zhou.
Gdy podejrzani byli przesłuchiwani i torturowani, a dawni towarzysze walki znosili bezprzykładne cierpienia, Mao się bawił. W Zhongnanhai wciąż odbywały się potańcówki, a zaproszone dziewczęta często dzieliły z nim łóżko. Mao tańczył przy muzyce z opery Szukający rozkoszy smok flirtuje z feniksem, dawno uznanej za "pornograficzną" przez jego własny reżim i zakazanej. Bawiący się z nim towarzysze jeden po drugim znikali z parkietu - albo stawali się ofiarami czystki, albo tracili ochotę na zabawę. W końcu z całego kierownictwa tylko Mao dalej hasał po parkiecie.
Członkowie kierownictwa, którzy ocaleli, tylko raz spróbowali stawić opór. W lutym 1967 roku kilku członków Biura Politycznego wyraziło gniew z powodu losu członków aparatu partyjnego. Stary zwolennik Mao, wicepremier Tan Zhenlin, który odpowiadał za rolnictwo w czasie klęski głodu (co dowodzi, jak daleko gotów był się posunąć, popierając Mao), wybuchł na posiedzeniu Grupy do spraw Rewolucji Kulturalnej: "Waszym celem jest pozbycie się starych kadr (...). Przez dziesiątki lat ci ludzie brali udział w rewolucji, a teraz ich rodziny są rozbite, a oni umierają. To najokrutniejsza walka w całej historii partii, gorsza niż kiedykolwiek wcześniej". Następnego dnia napisał do Lin Biao: "Mam już absolutnie dość (...). Jestem gotowy umrzeć (...), byle tylko ich powstrzymać". Minister spraw zagranicznych Chen Yi nazwał rewolucję kulturalną "jedną wielką izbą tortur".
Jednakże ci nieliczni członkowie najwyższych władz, którzy przeżyli, byli albo starymi ludźmi, albo już wcześniej zostali złamani. W obliczu gniewu Mao natychmiast ulegli. Mając poparcie Lin Biao i Zhou Enlaia, Mao najpierw nastraszył dysydentów, a gdy już spokornieli, wyciągnął do nich gałązkę oliwną. Minirewolta została łatwo stłumiona.
Znacznie trudniej było zastraszyć pewnego brygadiera, Cai Tiegena, który myślał nawet o zorganizowaniu oddziału partyzantów. Był jedynym człowiekiem na wysokim stanowisku, który próbował wyciąć numer "w stylu Mao". Został rozstrzelany - był najwyższym stopniem oficerem skazanym na śmierć w czasie czystki. Żegnając się z przyjacielem, który cudem uniknął rozstrzelania, Cai Tiegen zachęcił go do kontynuowania walki, po czym spokojnie poszedł na miejsce egzekucji.
Znany jest jeszcze jeden przypadek bohaterskiego oporu. Pewna niezwykła kobieta, dziewiętnastoletnia studentka germanistyki Wang Rongfen, wzięła udział w wiecu na placu Tiananmen 18 sierpnia 1966 roku. Jej reakcja świadczy o niezwykłej niezależności ducha i odwadze. Doszła do wniosku, że wiec "jest taki jak hitlerowskie", po czym napisała do Mao, zadając mu kilka celnych pytań: "Co pan robi? Dokąd prowadzi pan Chiny?". "Rewolucja kulturalna - pisała - nie jest ruchem masowym. To jeden człowiek z bronią w ręku manipuluje masami. Oświadczam, że rezygnuję z członkostwa w Komunistycznym Związku Młodzieży Chińskiej (...)".
Wang przepisała list po niemiecku, włożyła go do kieszeni, po czym udała się przed ambasadę sowiecką i wypiła tam cztery butelki środka owadobójczego. Miała nadzieję, że Rosjanie znajdą jej zwłoki i opublikują protest, aby dowiedział się o tym cały świat. Zamiast tego obudziła się w policyjnym szpitalu. Została skazana na dożywotnie więzienie. Przez wiele miesięcy miała ręce skute za plecami i musiała toczyć się po podłodze, żeby sięgnąć ustami po jedzenie, które strażnicy rzucali na posadzkę. Gdy w końcu postanowiono zdjąć jej kajdanki, trzeba było je przepiłować, ponieważ zamek zupełnie zardzewiał. Ta niezwykła młoda kobieta przeżyła więzienie - oraz Mao - i nie dała się złamać.
Gorzka zemsta
(1966-1974)
W sierpniu 1966 roku Mao pokonał Liu Shaoqi. 5 sierpnia Liu, jako przewodniczący ChRL, przyjął delegację z Zambii. Gdy spotkanie dobiegło końca, Mao kazał Zhou zadzwonić do niego i powiadomić, że nie wolno mu spotykać się z zagranicznymi dyplomatami oraz występować publicznie bez pozwolenia. Tego dnia Mao napisał wielką tyradę przeciw Liu, którą osobiście odczytał na plenum Komitetu Centralnego dwa dni później, w jego obecności. W ten sposób członkowie KC dowiedzieli się o losie Liu (społeczeństwo nie zostało poinformowane). Dzień wcześniej, 6 sierpnia, Mao ściągnął do Pekinu Lin Biao, na wypadek gdyby spotkał się z niemożliwym do złamania oporem. Lin Biao formalnie zajął stanowisko Liu jako człowiek numer dwa w partyjnej hierarchii.
Mao mógł przystąpić do prześladowania Liu, którego nienawidził najmocniej ze wszystkich przeciwników. Rozpoczął od jego żony, Wang Guangmei. Mao wiedział, że Liu i jego żona bardzo się kochali, a zatem atakując Wang Guangmei, sprawi Liu wielki ból.
Wang Guangmei pochodziła ze znanej rodziny o kosmopolitycznym nastawieniu. Jej ojciec był ministrem i dyplomatą, a matka znaną postacią w dziedzinie oświaty. Wang skończyła fizykę na amerykańskim uniwersytecie misyjnym i w 1946 roku miała wyjechać na dalsze studia na Uniwersytecie Michigan, ale pod wpływem matki postanowiła wstąpić do KPCh. Wielu ludzi wspominało, jak podczas tańców w komunistycznej bazie w latach wojny domowej Liu pewnym krokiem przechodził przez klepisko, zastępujące parkiet, i z ukłonem prosił ją do tańca, w stylu niezwykłym u przywódców partii. Liu był oczarowany jej elegancją i klasą. Pobrali się w 1948 roku, a ich małżeństwo było wyjątkowo szczęśliwe, zwłaszcza dla Liu, który miał za sobą kilka nieudanych związków (oraz jedno małżeństwo - jego żonę zabili narodowcy).
Od Konferencji Siedmiu Tysięcy w styczniu 1962 roku, kiedy stało się jasne, że Mao dąży do wyeliminowania Liu, Wang Guangmei zachęcała męża do walki, zupełnie inaczej niż żony wielu innych członków kierownictwa, które namawiały małżonków do ukorzenia się. W następnych latach pomagała mu umocnić pozycję. W czerwcu 1966 roku, gdy Mao podburzał uczniów i studentów, Liu podjął ostatnią próbę przeciwstawienia się przemocy, wysyłając na uniwersytety grupy robocze *[Były to partyjne zespoły działaczy kadrowych, skierowane do szkół i uczelni, aby kontrolować żywiołowo rozwijający się, inspirowany przez Mao Zedonga "ruch buntu" i tworzenie szturmowych oddziałów rewolucji kulturalnej (hunwejbinów).]. Wang Guangmei należała do takiego zespołu na Uniwersytecie Qinghua w Pekinie. Spotkała tam dwudziestoletniego aktywistę Kuai Dafu. Kuai zainteresował się polityką z powodu poczucia sprawiedliwości: jako trzynastoletni chłopiec ze wsi napisał w czasie klęski głodu petycję do Pekinu, skarżąc się na lokalnego aparatczyka, który źle traktował chłopów. Gdy latem 1966 roku media prezentowały rewolucję kulturalną jako "walkę o władzę", Kuai przewodził rozruchom, których celem było "przejęcie władzy od grupy roboczej". Grupa robocza, zgodnie z pełnomocnictwami otrzymanymi od Liu, wymierzyła mu karę - miał przebywać przez osiemnaście dni w dormitorium.
1 sierpnia o drugiej w nocy obudził go pisk opon samochodowych. Chwilę później znalazł się przed obliczem samego Zhou Enlaia. Wizyta Zhou zrobiła na nim takie wrażenie, że Kuai nie potrafił normalnie usiąść na sofie - zamiast tego przycupnął na samym brzegu. Zhou ze zwykłą sobie gładkością uspokoił go i zapewnił, że przyjechał w imieniu Mao. Zaczął wypytywać o działalność grupy roboczej, a zwłaszcza pani Liu. Zhou wprawdzie przywiózł stenografa, ale notował sam. Rozmowa trwała ponad trzy godziny, skończyła się po piątej nad ranem. Zhou poprosił Kuaia, żeby wieczorem przyszedł do Wielkiej Hali Ludowej. Rozmawiali tam przez kolejne trzy godziny. Mao chciał wykorzystać jego narzekania jako swoistą amunicję; miały posłużyć do ataku na Liu i jego żonę.
25 grudnia, na dzień przed siedemdziesiątymi trzecimi urodzinami Mao, na rozkaz Grupy do spraw Rewolucji Kulturalnej Kuai poprowadził ulicami Pekinu pochód pięciu tysięcy studentów. Towarzyszyły im ciężarówki wyposażone w głośniki, z których rozlegał się ryk: "Precz z Liu Shaoqi". Ta niezwykła demonstracja miała na celu przygotowanie ludzi na to, że przewodniczący ChRL za chwilę stanie się wrogiem. Media wprawdzie nie zapowiedziały demonstracji, ale i tak cały naród dowiedział się o zakończeniu kariery Liu. "Demonstracja" Kuaia umożliwiła Mao twierdzenie, że odwołanie Liu było reakcją na żądania ludu.
Od tej pory państwo Liu byli prześladowani na wiele sposobów. W Nowy Rok 1967 Mao posłał życzenia staremu towarzyszowi, nakazując swoim pracownikom wymalować na ścianach w domu Liu obraźliwe napisy. Wszystkie takie działania były starannie wyreżyserowane - z wyjątkiem jednego wypadku.
Zdarzyło się to 6 stycznia, gdy grupa Kuaia pojmała nastoletnią córkę Liu, Pingping, po czym zatelefonowała do Wang Guangmei, że dziewczynka miała wypadek samochodowy, znajduje się w szpitalu i lekarze potrzebują zgody rodziców na amputację. Oboje rodzice popędzili do szpitala, czego buntownicy nie przewidzieli. Kuai tak to wspominał:
Studenci ani przez chwilę nie myśleli, że Liu Shaoqi też przyjedzie, i bardzo się przestraszyli. Wiedzieli, że nie mogą go tknąć (...). Centrum nie wydało żadnych instrukcji, jak go traktować. Baliśmy się zrobić coś pochopnego (...). Wiedzieliśmy, że hasło "precz z" może nagle zmienić się w "niech żyje". Gdyby pojawiła się kwestia odpowiedzialności, bez jasnych i konkretnych instrukcji centrum bylibyśmy skończeni. Moi koledzy powiedzieli zatem Liu, żeby sobie poszedł, natomiast zatrzymali Wang Guangmei.
To wyznanie dobrze ilustruje, jak działali buntownicy: byli tylko narzędziami, tchórzami, i wiedzieli o tym.
Ten numer nie był centralnie aranżowany, dlatego już po kilku minutach w szpitalu pojawili się żołnierze. Studenci nerwowo odprawili rytuał potępienia Wang Guangmei w ciągu pół godziny. Gdy to się działo, Kuai został wezwany do telefonu. Tak wspominał rozmowę:
(...) bardzo się przestraszyłem, gdy usłyszałem: "Tu Zhou Enlai". Zhou kazał mi puścić Wang Guangmei: "Żadnego bicia, żadnego upokarzania. Rozumiecie?". "Rozumiem" - odpowiedziałem (...). Zhou odłożył słuchawkę. Niecałą minutę później telefon znów zadzwonił. Telefonowała Jiang Qing - to była moja jedyna rozmowa telefoniczna z panią Mao. Słyszałem, jak chichotała. "Złapaliście Wang Guangmei - powiedziała. - Co to wszystko znaczy? Jakieś wygłupy? Nie bijcie jej i nie upokarzajcie". Powtórzyła słowa Zhou Enlaia i dodała: "Premier jest niespokojny i poprosił, żebym do was zatelefonowała. Gdy tylko skończycie potępiać Wang Guangmei, odeślijcie ją do domu".
W ten sposób skończyła się jedyna spontaniczna akcja buntowników przeciw Liu. Zhou rozkazał im dać spokój Guangmei bynajmniej nie z dobrego serca. Kuai podjął działania bez zgody centrum, a jego akcja nie pasowała do zaplanowanego przez Mao kalendarza zdarzeń.
13 stycznia Mao kazał przywieźć Liu w nocy do Apartamentu 118 w Wielkiej Hali Ludowej na rozmowę w cztery oczy. "Jak tam nogi Pingping?" - spytał, co było dowodem, że doskonale wiedział o numerze Kuaia. Potem poradził Liu, żeby "przeczytał kilka książek"; wymienił dwa tytuły ze słowem "mechaniczny" - twierdził, że to dzieła Heideggera i Diderota. W ten sposób sugerował Liu, żeby ugiął kark i ukorzył się przed nim. Liu tego nie zrobił, ale powtórzył swoją wielokrotnie składaną propozycję, że zrezygnuje ze stanowiska i pojedzie na wieś pracować jako chłop. Poprosił Mao, żeby przerwał rewolucję kulturalną i ukarał tylko jego, nie robiąc krzywdy innym. Mao do niczego się nie zobowiązał, natomiast poradził Liu, żeby dbał o zdrowie, po czym po raz ostatni odprowadził go do drzwi, wysyłając najbliższego od trzydziestu lat kolegę na powolną i bolesną śmierć.
Kilka dni później państwu Liu odcięto telefony. Teraz przebywali w ścisłym areszcie domowym. Ściany ich domu pokrywały ogromne obraźliwe gazetki wielkich znaków. 1 kwietnia Mao oficjalnie poinformował społeczeństwo o usunięciu Liu, nakazując "Dziennikowi Ludowemu" potępić go za obranie drogi kapitalistycznej. Zaraz potem Kuai zorganizował wiec z udziałem trzystu tysięcy ludzi, na którym potępiono i upokorzono Wang Guangmei. Wszystkie szczegóły omówił wcześniej z Zhou Enlaiem, a w trakcie wiecu biuro premiera pozostawało w stałym kontakcie z grupą roboczą. Pani Mao postarała się o dodanie osobistych szczegółów: "Gdy Wang Guangmei była w Indonezji, przyniosła wstyd wszystkim Chińczykom. Ona nawet nosiła naszyjnik!". Pani Mao oskarżyła ją również o to, że miała na sobie tradycyjną chińską suknię qipao "żeby wyglądać jak kurwa u Sukarna w Indonezji". "Musicie znaleźć te rzeczy i zmusić ją, żeby je włożyła" - nakazała Kuaiowi. Pani Mao zazdrościła Wang Guangmei, że mogła ubierać się w eleganckie stroje podczas zagranicznych wizyt, podczas gdy ona siedziała w Chinach, gdzie takie rzeczy były zakazane.
Kuai wspominał: pani Mao "mówiła mi wprost, że mamy upokorzyć Wang Guangmei (...). Mogliśmy obrażać ją, jak tylko nam się spodoba". Buntownicy zmusili ją do włożenia tradycyjnej, obcisłej sukni chińskiej na codzienne ubranie, wskutek czego wydawała się otyła i brzydka. Na szyi zawiesili jej sznur z nawleczonymi piłeczkami pingpongowymi zamiast naszyjnika z pereł. Cały wiec został sfilmowany, niewątpliwie na użytek Mao, ponieważ to wymagało jego zgody.
Mao i jego żona nie zdołali jednak złamać Wang Guangmei. W czasie przesłuchania przed wiecem wymownie broniła męża, demonstrując niezwykłą odwagę i inteligencję. Gdy wywleczono ją na scenę, przed tłum wymachujący pięściami i wydający mrożące krew w żyłach wrzaski, przesłuchujący zapytali: "Nie boi się pani?". "Nie, nie boję się" - odpowiedziała spokojnie, co zrobiło na nich duże wrażenie.
Kilkadziesiąt lat później Kuai opowiadał o niej z wielkim podziwem: "Była bardzo silna (...). Stała wyprostowana i nie chciała pochylić głowy, choć jej kazaliśmy. Wówczas rzucili się na nią liczni studenci. Zmusili ją do uklęknięcia, ale natychmiast wstała (...) Wang Guangmei nie dawała się zastraszyć. Była bardzo zła na Mao, ale nie mogła tego powiedzieć". Później napisała do niego, wyrażając swój protest.
Liu uczynił podobnie, i to kilka razy. W odpowiedzi Mao zaostrzył kary, pozostawiając szczegółowe instrukcje Grupie do spraw Rewolucji Kulturalnej, po czym 13 lipca wyjechał z Pekinu. Natychmiast po jego wyjeździe wezwano setki tysięcy buntowników, żeby rozbili obóz obok Zhongnanhai. Tłum skandował pod adresem Liu obraźliwe okrzyki, takie jak "psie gówno", które dodatkowo wzmacniały liczne głośniki. Na zewnątrz murów Zhongnanhai wywleczono podwładnych Liu, których potępiono, urządzając groteskowe widowisko.
W tych okolicznościach zażądano od Liu, żeby "posłusznie skłonił głowę i przyznał się do popełnienia zbrodni wobec przewodniczącego Mao". Z tym żądaniem mieli wystąpić buntownicy - co miało dowieść, że taka była wola "mas". Jednakże przedstawił je dowódca Gwardii Pretoriańskiej Wang Dongxing, a to nie pozostawiało żadnych wątpliwości, kto pociąga za sznurki. Liu z miejsca odmówił. Przewidując najgorsze, Wang Guangmei pokazała Liu fiolkę pigułek nasennych, proponując wspólne samobójstwo. Żadne nie odezwało się nawet słowem, obawiając się podsłuchu i konfiskaty pigułek. Liu pokręcił głową.
Mao wiedział, że Wang Guangmei jest dla męża wielkim wsparciem, dlatego polecił ich rozdzielić. 18 lipca poinformowano małżonków, że zostaną potępieni na dwóch wiecach tego dnia wieczorem. Ponad trzydzieści lat później Wang Guangmei tak opisała tę chwilę:
Powiedziałam: "Wygląda na to, że tym razem już pora się pożegnać!". Nie mogłam powstrzymać łez (...).
(...) Po raz pierwszy w naszym życiu Shaoqi spakował moje rzeczy, starannie składając ubrania. Przez ostatnie kilka minut siedzieliśmy i patrzyliśmy na siebie w milczeniu (...). Potem on, który rzadko żartował, powiedział: "To zupełnie tak, jakbyśmy czekali na lektykę, która ma cię zabrać [na ślub]!" (...). Wybuchliśmy śmiechem.
Po brutalnych wiecach potępienia oboje zostali oddzielnie uwięzieni, praktycznie w izolatkach. Zobaczyli się jeszcze raz 5 sierpnia, rok po tym, jak Mao napisał tyradę przeciw Liu, gdy oboje zawleczono przed sąd kapturowy. Kuai przygotował wielki wiec na placu Tiananmen, gdzie na specjalnej scenie miano postawić Liu i jego żonę przed zorganizowanym tłumem setek tysięcy ludzi. Ostatecznie jednak Mao zawetował ten pomysł, ponieważ nie chciał ryzykować, że zobaczą to jacyś obcokrajowcy. Gdyby ktoś z zagranicy był świadkiem okrutnych represji wobec niegdyś najbliższego towarzysza Mao, i to w sercu Pekinu, niewątpliwie na jego rozkaz, całe przedsięwzięcie mogłoby przynieść propagandowe szkody. Miałoby to zapewne wpływ na maoistów w innych krajach, wśród których było wielu przeciwników wielkiej czystki *[Belgijski komunista Jacques Grippa, najważniejszy maoista w Europie Zachodniej, który sam był torturowany w obozie nazistowskim, napisał list do Liu jako przewodniczącego ChRL i wysłał do Zhongnanhai. List został zwrócony z dopiskiem: "Adresat nie mieszka pod podanym adresem".]. Mao nie mógł również ryzykować, że któreś z małżonków Liu coś powie. Musiał się liczyć z tym, że oboje będą ostro odpowiadać na oskarżenia, tak jak to czynili w listach do niego i w rozmowach z buntownikami. Mao wolał uniknąć pokazowego procesu w stalinowskim stylu. Dlatego postanowił upokorzyć ich wewnątrz Zhongnanhai, posługując się funkcjonariuszami Gwardii Pretoriańskiej w cywilnych ubraniach i innymi pracownikami.
Tego dnia, 5 sierpnia, dwaj pozostali "zwolennicy kapitalistycznej drogi", numer dwa i numer trzy, Deng Xiaoping i Tao Zhu (Liu był człowiekiem numer jeden) zostali potępieni przed swoimi domami. Obaj popadli w niełaskę, podobnie jak wielu dawnych faworytów Mao, ponieważ nie chcieli współpracować w przeprowadzeniu wielkiej czystki. Mao jednak nie żywił do nich takiej nienawiści jak do Liu, dlatego spotkał ich łagodniejszy los. Żona Tao Zhu, Zeng Zhi, była starą przyjaciółką Mao, dlatego ją oszczędzono. Opisała później charakterystyczny incydent, który zdradzał, że o wszystkim decyduje Mao. Gdy oprawcy bili Tao Zhu, jej pozwolono usiąść. Jakaś aktywistka zrobiła krok w jej stronę, żeby ją zaatakować, ale Zeng Zhi zauważyła, jak mężczyzna siedzący na widowni kręci przecząco głową, patrząc na tę kobietę. To wystarczyło, żeby natychmiast się cofnęła.
Zeng Zhi wiedziała, że jeśli tylko zrobi coś, co urazi Wielkiego Sternika, nie będzie mogła liczyć na jego "przyjaźń" i ochronę. Później, gdy jej śmiertelnie chory mąż został skazany na zsyłkę, Zeng Zhi mogła pojechać razem z nim. Oboje wiedzieli, że jeśli to zrobi, narazi się Mao, co przyniesie zgubę jej i ich córce. Wspólnie zadecydowali, że ma zostać. Tao Zhu zmarł samotnie na wygnaniu.
Podczas sądu kapturowego wewnątrz Zhongnanhai 5 sierpnia 1967 roku Liu bronił swoich racji i zwięźle odpowiadał na pytania, a gdy chciał powiedzieć coś więcej, tłum bił go po głowie Czerwonymi książeczkami i wykrzykiwał bezmyślne slogany. I on, i jego żona zostali pobici, skopani i zmuszeni do przyjęcia pozycji "odrzutowca", a oprawcy ciągnęli ich za włosy, żeby pokazać twarze ofiar fotografom i kamerzystom. W pewnej chwili ogłoszono przerwę, podczas której przekazano rozkaz, żeby potraktować ofiary jeszcze brutalniej. Na filmie widać, jak później tłum depcze Liu. Szczytem sadyzmu było sprowadzenie sześcioletniej córki państwa Liu i pozostałych dzieci, żeby zobaczyły, jak cierpią ich rodzice. Mao przysłał również specjalnego obserwatora - swoją córkę Li Na.
Męka Liu i jego żony niewątpliwie sprawiła Mao satysfakcję, ale z pewnością miał świadomość, że nie udało mu się ich złamać. W pewnej chwili Wang Guangmei wyrwała się i chwyciła za ubranie męża. Przez kilka minut stali wyprostowani, ściskając się za ręce, bombardowani uderzeniami i kopniakami.
Wang Guangmei zapłaciła wysoką cenę za swą odwagę. Nieco ponad miesiąc później oskarżono ją o szpiegowanie na rzecz Ameryki, a także Japonii i Chiang Kai-sheka. Spędziła dwanaście lat w Qinchengu, więzieniu o zaostrzonym rygorze, gdzie przez wiele dni nie pozwalano jej chodzić, wskutek czego po latach nie mogła nawet stanąć wyprostowana. Zespół zajmujący się jej sprawą zażądał kary śmierci, ale Mao się nie zgodził, gdyż nie chciał zbyt szybko zakończyć jej męki.
Rodzeństwo Wang Guangmei także zostało uwięzione, podobnie jak ponad-siedemdziesięcioletnia matka, która po paru latach zmarła w więzieniu. Bezdomne dzieci państwa Liu były wielokrotnie bite i więzione. Syn Liu z poprzedniego małżeństwa popełnił samobójstwo. Dom państwa Liu, położony niedaleko rezydencji Mao, zmienił się w maoistowską celę powolnej śmierci.
Liu dobiegał siedemdziesiątki, a jego zdrowie szybko się pogarszało. Miał sparaliżowaną nogę i nie mógł spać, ponieważ pozbawiono go pigułek nasennych, od których był uzależniony. Był bliski śmierci. 20 grudnia 1967 roku strażnicy zapisali, że "utrzymują go przy życiu, żeby nie zmarł z głodu". "Nie dawano mu herbaty (...)". Leczono wprawdzie groźne dla życia choroby, zapalenie płuc i cukrzycę, ale to również była okazja, żeby przykręcić śrubę: lekarze równocześnie leczyli go i przeklinali. Natomiast w żaden sposób nie próbowano ratować jego zdrowia psychicznego. 19 maja 1968 strażnicy zameldowali, że "mył zęby grzebieniem i mydłem, włożył skarpetki na buty, a majtki na spodnie (...)". Zgodnie z obowiązującym, okrutnym stylem dodali: "udaje idiotę i ciągle robi z siebie obrzydliwego głupka".
Latem Mao dwukrotnie rozkazywał lekarzom i strażnikom, za pośrednictwem Wang Dongxinga, że "mają utrzymać Liu przy życiu do końca zjazdu", na którym zamierzał wyrzucić go z partii. Gdyby Liu zmarł wcześniej, wszystkie zabiegi nie sprawiłyby Mao satysfakcji. Z rozkazu jasno wynikało, że po zjeździe Liu może skończyć życie.
Od października 1968 roku Liu musiał być karmiony przez rurkę wprowadzoną do nosa. Wyglądało na to, że w każdej chwili może umrzeć. Mao nie był jeszcze gotowy do zjazdu, dlatego pośpieszenie zwołał posiedzenie Komitetu Centralnego - w kadłubowym składzie, ponieważ czystkę przetrwało tylko czterdzieści siedem procent członków. Komitet Centralny wyrzucił Liu z partii, a także, nawet nie udając, że postępuje zgodnie z konstytucją odwołał ze stanowiska przewodniczącego ChRL.
Zespół zajmujący się sprawą Liu nie przedstawił aktu oskarżenia. Mao żądał zarzutów szpiegostwa, gdyż to pozwalało uniknąć politycznych dyskusji i nie wdawać się w badanie stosunków między Liu i nim. Mao tak się obawiał tego, co Liu może powiedzieć, że zespół śledczy nie miał prawa nawet zobaczyć więźnia, a co dopiero zadawać mu pytania. Natomiast uwięziono i przesłuchiwano wielu ludzi, żeby znaleźć dowody przeciw Liu. Więzienie Qincheng, przeznaczone dla "elity" i zbudowane w latach pięćdziesiątych z pomocą sowieckich doradców, teraz powiększono o ponad połowę, między innymi dlatego, że potrzebne było miejsce dla ludzi zatrzymanych w sprawie Liu. Pierwszym więźniem, który tam trafił w związku z rewolucją kulturalną, był Shi Zhe, tłumacz Liu w rozmowach ze Stalinem. Usiłowano go zmusić do zeznania, że Liu był rosyjskim szpiegiem. Do Qinchengu trafił również Amerykanin Sidney Rittenberg, który znał panią Liu w latach czterdziestych. Przyciskano go, żeby powiedział, iż zwerbował ją i Liu na agentów amerykańskiego wywiadu. (Rittenberg zwrócił uwagę, że choć śledczy gorliwie wykonywali nakazane czynności, najwyraźniej sami nie wierzyli w te zarzuty.) Podjęto również próby skłonienia byłych szefów wywiadu narodowców do stwierdzenia, że Wang Guangmei szpiegowała dla nich.
Większość aresztowanych i nakłanianych do składania jawnie fałszywych zeznań starała się odmawiać. Wśród tych, którzy drogo zapłacili za trzymanie się prawdy, znaleźli się dwaj byli sekretarze generalni KPCh, Li Lisan i Zhang Wentian. Obaj zginęli, a ich rodziny wtrącono do więzienia. Żona Lisana, Rosjanka, która przeżyła wraz z nim czystki w Rosji w latach trzydziestych i przez dwa lata była uwięziona, teraz została osadzona w więzieniu aż na osiem lat.
Nawet niektórzy członkowie zespołu prowadzącego dochodzenie w sprawie Liu nie chcieli fabrykować dowodów. Trzykrotnie przeprowadzono czystkę w zespole śledczym, a dwaj z trzech jego przewodniczących skończyli w więzieniu. Zespół znalazł się w sytuacji bez wyjścia, ponieważ fabrykowanie dowodów mogło się okazać równie groźne jak niepowodzenie w ich szukaniu. Na przykład zespół twierdził kiedyś, że Liu chciał, aby Amerykanie dokonali inwazji na Chiny w 1946 roku, i usiłował rozmawiać o tym z prezydentem Trumanem. "Gdy ktoś tak twierdzi, próbuje zrobić z nas głupców - orzekł Mao. - Ameryka miałaby wysłać do nas wojsko en masse. Nawet narodowcy nie chcieli czegoś takiego". W końcu zespół przygotował tylko listę zarzutów, między innymi oskarżając Liu, że "ożenił się z agentką amerykańskiego wywiadu Wang Guangmei, którą skierował do Yan'anu amerykański wywiad wojskowy". Sprawozdanie zespołu przedstawił Komitetowi Centralnemu wierny niewolnik Mao, Zhou Enlai. Autorzy raportu nazwali Liu "zdrajcą, wrogiem i łamistrajkiem" oraz domagali się kary śmierci. Podobnie jak w przypadku pani Liu, Mao nie zgodził się na taki wyrok.
Mao był doskonale poinformowany o cierpieniach Liu. Zachowały się zdjęcia, na których widać, jak Liu konwulsyjnie zgniata dwie twarde plastikowe butelki. W kwietniu 1969 roku, gdy wreszcie zebrał się IX Zjazd KPCh, Mao poinformował delegatów, że Liu umiera. W jego głosie nie było ani śladu współczucia.
W chwilach przytomności Liu zachowywał się z godnością. 11 lutego 1968 roku po raz ostatni napisał list w swej obronie; zarzucił w nim Mao, że już od początku lat dwudziestych rządził jak dyktator. Później Liu całkowicie zamilkł. Modus operandi Mao polegał na łamaniu ludzi, ale nie udało mu się zmusić Liu do pokory.
W zimną październikową noc półnagi Liu, nakryty tylko kocem, został umieszczony w samolocie i wywieziony do Kaifengu. Tamtejsi lekarze zażądali wykonania badań rentgenowskich i umieszczenia go w szpitalu, ale władze nie wyraziły zgody. Kilka tygodni później, 12 listopada 1969 roku, Liu zmarł. W sumie spędził w więzieniu trzy lata, znosząc cierpienia fizyczne i psychiczne. Jego zwłoki spalono, podając zamiast nazwiska pseudonim, z twarzą zasłoniętą prześcieradłem. Pracownikom krematorium kazano opuścić zakład, rzekomo dlatego, że ciało było zarażone śmiertelnie groźną chorobą.
Historia Liu miała niezwykłe zakończenie. Za życia Mao społeczeństwo nie zostało poinformowane o jego śmierci. To nienaturalne zachowanie (dyktatorzy na ogół lubią tańczyć na grobach swych przeciwników) wyraźnie wskazuje, jak niepewnie czuł się Mao. Obawiał się, że wiadomość o śmierci Liu może wywołać falę współczucia. Kampania oczerniania byłego przewodniczącego ChRL trwała do końca życia Mao, a społeczeństwo nie miało pojęcia, że Liu już nie żyje. Mao zemścił się, doprowadzając do powolnej i bolesnej śmierci Liu, ale ta zemsta zapewne nie była zbyt słodka.
Mao nie odniósł również zwycięstwa w starciu z drugim człowiekiem, którego szczerze nienawidził, mianowicie marszałkiem Peng Dehuaiem. Pierwszy przywódca buntowników, wysłany w grudniu 1966 roku do Syczuanu w celu przewiezienia Penga do więzienia w Pekinie, po rozmowie z nim był tak wzruszony, że wystąpił w jego obronie. Został uwięziony, ale twierdził, że nie żałuje, iż ośmielił się wychylić. Inny przywódca buntowników, który znęcał się nad marszałkiem, później wyraził głęboki żal z tego powodu. Nie ma wątpliwości, jakimi uczuciami obdarzano Penga, jeśli ludzie wiedzieli, czego bronił, lub znali go osobiście.
W Pekinie zawleczono marszałka na kilkanaście wieców potępienia. Z rozkazu Mao był kopany przez buntowników w ciężkich, skórzanych butach i bity kijami. Wielokrotnie tracił przytomność i miał połamane żebra.
W odróżnieniu od Liu Peng był przesłuchiwany - w przybliżeniu dwieście sześćdziesiąt razy - ponieważ Mao rzeczywiście podejrzewał go o utrzymywanie kontaktów z Chruszczowem. W izolatce zaczął Penga zawodzić umysł, ale nie dał się złamać. Zdołał jeszcze napisać jasną i przekonującą autobiografię, obalając w niej oskarżenia Mao. W zakończeniu napisanym we wrześniu 1970 roku oświadczył: "Wciąż mogę podnieść głowę i krzyknąć sto razy: moje sumienie jest czyste!".
Peng był człowiekiem zdrowym i silnym, dlatego jego męka trwała dłużej niż Liu - osiem lat, do 29 listopada 1974 roku, kiedy pokonał go rak odbytu. Jego zwłoki, podobnie jak zwłoki Liu, spalono pod pseudonimem, a za życia Mao społeczeństwa nie poinformowano o jego śmierci.
Nowy aparat władzy przewodniczącego
(1967-1970)
W pierwszych miesiącach 1967 roku Mao mógł już mieć pewność, że wyrżnął miliony członków aparatu partyjnego i zastąpił ich głównie wojskowymi. Jednakże natychmiast okazało się, że nowi ludzie sprawiają mu kłopoty. Na ogół nie byli dostatecznie brutalni i często chronili, a nawet ponownie zatrudniali dawnych urzędników, co mogli zrobić, powołując się na pełną hipokryzji uwagę Mao, iż "większość dawnych kadr jest w porządku". Ta sprawa była poważnym problemem, a Mao miał jeszcze inne powody do niepokoju. Nowych funkcjonariuszy systemu należało wybrać spośród buntowników, a to zadanie mógł powierzyć tylko oficerom. Niestety w każdym regionie i każdej instytucji działały różne, rywalizujące grupy, wszystkie uważające się za rewolucyjnych buntowników. Wojskowi zwykle wybierali te bardziej umiarkowane, choć Mao nakazał im wspierać "lewicę", czyli tych, którzy najokrutniej prześladowali "zwolenników kapitalistycznej drogi".
Gdyby Mao pozwolił wojskowym postawić na swoim, jego zemsta byłaby tylko częściowa. Co ważniejsze, gdyby nowi urzędnicy okazali się podobni do starych, Mao znalazłby się w punkcie wyjścia. Celem wielkiej czystki było stworzenie znacznie bardziej bezwzględnego aparatu.
Mao miał ciągłe problemy między innymi z miastem Wuhan, swoim ulubionym miejscem symbolicznych popisów pływackich w Jangcy. Tamtejszy dowódca wojskowy, Chen Zaidao, wstąpił do chińskiej Armii Czerwonej w 1927 roku, jako biedny, osiemnastoletni chłop, a z biegiem lat dosłużył się stopnia generała. Odnosił się z wielką niechęcią do rewolucji kulturalnej, a nawet okazał współczucie Liu Shaoqi, głównemu wrogowi Mao. W prowincji, w której sprawował władzę, przywrócił na stanowiska wielu dawnych kadrowych pracowników, rozwiązał najbardziej wojownicze organizacje buntowników i aresztował ich przywódców. W maju 1967 roku umiarkowane grupy utworzyły obejmującą całą prowincję organizację Milion Niezrównanych Żołnierzy, do której przystąpiło milion dwieście tysięcy ludzi. Generał Chen udzielił im poparcia.
W połowie lipca Mao przyjechał do Wuhanu, żeby osobiście oznajmić generałowi Chenowi o zmianie stanowiska. Zakładał oczywiście, że generał natychmiast spełni jego żądania, i planował wykorzystać Wuhan jako przykład dla wszystkich oddziałów wojska w całym kraju.
Na miejscu przeżył jednak wielki szok. Gdy powiedział generałowi Chenowi, że Niezrównani to organizacja "konserwatywna", a wojsko popełniło wielki błąd, udzielając im poparcia, ten rzucił mu w twarz: "Jesteśmy innego zdania".
A potem zdarzyło się coś równie niesłychanego: szeregowi członkowie Niezrównanych i ich sympatycy w wojsku odrzucili werdykt Mao. W nocy z 19 na 20 lipca, gdy wiadomość została im przekazana przez cywilnych i wojskowych dostojników, których Mao przywiózł z Pekinu, na ulice wyległ oburzony tłum. W proteście wzięło udział ponad tysiąc żołnierzy z karabinami maszynowymi, poruszających się na ciężarówkach, oraz dziesiątki tysięcy robotników uzbrojonych w łomy. Demonstranci nastawili głośniki w kierunku willi Mao i wykrzykiwali przez nie deklaracje protestu. Wielu wiedziało, że ta supertajna i ściśle chroniona rezydencja nad jeziorem należy do Mao, a gdy zobaczyli zapalone światła, odgadli, że jest w środku. Nikt nie ośmielił się otwarcie zaatakować Mao, ale na ulicach pojawiły się gazetki wielkich znaków krytykujące Grupę do spraw Rewolucji Kulturalnej i kierującą nią panią Mao, a pośrednio również Mao: "Jiang Qing, trzymaj się z daleka od władzy!", "Przewodniczący Mao dał się omamić!". Generał Chen dostawał niezwykłe listy; autor jednego z nich wzywał go, żeby "użył siły (...) i starł z powierzchni ziemi najgorszych dyktatorów świata, którzy nie chcą ani historii, ani kultury (...)".
Mao najbardziej przestraszył się tym, że setki demonstrantów i uzbrojonych żołnierzy wdarły się na teren rezydencji. Udało się im porwać członka GRK Wang Li, który został mocno pobity.
Nigdy w ciągu osiemnastu lat obsesyjnej, wszechstronnej dbałości o własne bezpieczeństwo Mao nie doświadczył takiego fizycznego zagrożenia. To również wstrząsnęło jego poczuciem wszechwładzy.
Zhou Enlai, który przyjechał do Wuhanu przed Mao, żeby zatroszczyć się o jego bezpieczeństwo, wrócił już do Pekinu, ale natychmiast poleciał ponownie do Wuhanu, w towarzystwie dwustu uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy Gwardii Pretoriańskiej (osławionej jednostki specjalnej 8341). Zhou sprawnie powrócił do dawnego, podziemnego stylu działania, choć był premierem rządu: poczekał, aż się ściemni i dopiero wtedy pojechał do rezydencji Mao, w przebraniu i ciemnych okularach. 21 lipca o drugiej w nocy gwardziści wyprowadzili Mao z willi tylnymi drzwiami. Miał do wyboru trzy środki transportu: swój specjalny pociąg, samolot i okręt wojenny. Najpierw postanowił jechać pociągiem, ale już w wagonie zmienił plan - zdecydował się na lot. Na wszelki wypadek nie poleciał swoim samolotem. Pilota poinformowano o miejscu przeznaczenia dopiero po starcie.
To był ostatni lot Mao, również ostatnia ucieczka. Żołnierze plądrowali jego rezydencję - to było coś zupełnie niewyobrażalnego, podobnie jak jawny protest przeciw jego rozkazom, z udziałem uzbrojonych oddziałów wojska.
Reżim szybko zareagował, żeby pokazać, iż nie będzie tolerować takich wydarzeń jak w Wuhanie. Zhou załatwił uwolnienie członka GRK Wang Li i demonstracyjnie objął go na powitanie, przyciskając nieogolony policzek do jego twarzy. Gdy Wang Li wrócił do Pekinu, czekała go ceremonia powitalna, jakiej kraj jeszcze nie widział. Na lotnisku pozdrawiał go tłum kilkudziesięciu tysięcy ludzi, z zapłakanym Zhou na czele. Później odbył się wiec na placu Tiananmen, na który spędzono milion ludzi. Wiecem kierował Lin Biao.
Generał Chen został usunięty ze stanowiska i zastąpiony przez oficera bezwzględnie lojalnego wobec Lin Biao. Oddziały, które wzięły udział w demonstracji, zostały rozwiązane, a żołnierze wysłani do obozów pracy. Organizacja Niezrównanych rozpadła się, a ci, którzy usiłowali ją podtrzymać, zostali pobici do nieprzytomności. W ciągu następnych kilku miesięcy w wyniku represji sto osiemdziesiąt cztery tysiące zwykłych mieszkańców prowincji i urzędników odniosło rany, wielu trwale okaleczono lub zabito. Generał Chen i jego zastępcy zostali wezwani do Pekinu. Tam stało się coś niezwykłego, czego prawdopodobnie nie odnotowano w annałach historii świata. Generałowie z Wuhanu zostali ciężko pobici, i to nie w jakimś ciemnym lochu, lecz na posiedzeniu Biura Politycznego, któremu przewodniczył Zhou Enlai. Sprawcami byli wysocy oficerowie, którymi kierował dowódca sił powietrznych Wu Faxian. Scena, do jakiej doszło w sali obrad, przypominała zwykły uliczny wiec potępienia. Ofiary zmuszono do przyjęcia pozycji "odrzutowca", a oficerowie bili wszystkich pięściami i kopali. Generała Chena przewrócono na podłogę i deptano po nim. Nawet w gangsterskim świecie Mao Biuro Polityczne nie było do tej pory sceną przemocy fizycznej.
Po rozruchach w Wuhanie Mao doszedł do wniosku, że trzy czwarte kadry oficerskiej stanowią ludzie, na których nie może polegać. Spróbował zainicjować wielką czystkę w armii, potępiając "zwolenników kapitalistycznej drogi, noszących mundury", ale niemal natychmiast musiał się wycofać. Po zwolnieniu prawie wszystkich cywilnych urzędników po prostu nie mógł sobie pozwolić na tworzenie nowych wrogów w oddziałach wojskowych, stanowiących teraz jedyną podporę jego władzy.
Mao musiał uspokoić armię, dlatego rzucił jej kilka ochłapów, udając, że to nie on podjął próbę przeprowadzenia czystki w wojsku. Kozłem ofiarnym stał się teraz Wang Li, członek Grupy do spraw Rewolucji Kulturalnej, znany z incydentu w Wuhanie. 30 sierpnia Wang Li aresztowano. Nieco ponad miesiąc wcześniej stał na bramie Tiananmen jako bohater z Wuhanu, a milionowy tłum wydawał okrzyki na jego cześć. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby przywódcy partyjni pojawili się na bramie bez Mao. To właśnie było przyczyną jego zguby. Obecność Wang Li na bramie Tiananmen, zarezerwowanej dla Mao, zirytowała Wielkiego Sternika, który stwierdził, że Wang Li "za bardzo urósł i trzeba go przyciąć".
Eliminacja Wang Li nie rozwiązała jednak zasadniczego problemu. Mao musiał znaleźć sposób, żeby upewnić się, iż nowi urzędnicy zwerbowani z armii będą bezwarunkowo wykonywać rozkazy. Wybór łudzi musiał powierzyć Lin Biao, który szukał ich wśród młodszych oficerów. Mao przekonał się, że nie ma innego wyjścia, jak tylko pozwolić Linowi na przekształcenie dowództwa armii w swoje księstwo, obsadzone przez kolesiów i działające na zasadach gangsterskiej lojalności. 17 maja 1967 roku Mao powierzył Lin Biao stworzenie nowego ciała o nazwie Urząd Administracyjny, które nadzorowało armię. W jego skład weszła żona Lina i kilku generałów, którzy zawdzięczali Linowi karierę lub nawet życie. Typowym przykładem był generał Qiu Huizuo, odpowiedzialny za logistykę. Na początku rewolucji kulturalnej został potępiony i pobity. Miał złamane żebro i poważnie uszkodzone mięśnie oraz staw ramienny. Podczas bicia stracił przytomność, ale ocucono go zimną wodą, żeby tłuc dalej. Gdy już myślał, że to koniec, oprawcy otrzymali rozkaz Lin Biao, nakazujący go wypuścić. Później napisał do Lina i jego żony: "O godzinie 0.40 25 stycznia 1967 roku rozpoczęło się moje drugie życie. Ja, moja żona i dzieci nigdy nie zapomnimy tej chwili (...)".
Qiu awansował swoich znajomych i mścił się na wszystkich, przez których cierpiał. Wyłącznie w jego starym wydziale aresztowano i torturowano czterysta sześćdziesiąt dwie osoby. Do łagodnych tortur zaliczano zmuszanie do jedzenia chleba z ekskrementami i kopniaki w genitalia. Ośmiu uwięzionych zmarło. Qiu był przykładem człowieka, którego cynizm miał swoje źródło w bezwzględnych metodach stosowanych przez partię od pierwszych dni jej istnienia. Przed rozpoczęciem Długiego Marszu on i jeszcze kilku młodych żołnierzy chińskiej Armii Czerwonej, w tym jedenastoletni chłopiec, otrzymali rozkaz ukrycia partyjnych dokumentów. Zapakowali je, obciążyli kamieniami i utopili w rzece. Gdy wspięli się na brzeg, zobaczyli przed sobą lufy karabinów swoich kolegów, którym rozkazano ich zabić, żeby zlikwidować wszystkie ślady. Qiu przeżył wyłącznie dzięki przypadkowi.
Lin pozwalał Qiu i innym kumplom mścić się i tworzyć własne gangi, byle tylko byli posłuszni. Mao postępował tak samo z Linem. Przez pewien czas Mao starał się mieć w wojsku swoich ludzi, między innymi powierzył jednemu z akolitów, generałowi Yang Chengwu, pełnienie obowiązków szefa sztabu. Lin Biao nie chciał jednak mieć Yanga na karku i w marcu 1968 roku w końcu wymógł na Mao decyzję o umieszczeniu go w więzieniu. Mao zawiesił nawet Komisję Wojskową, dawną najwyższą władzę w armii, której sam przewodniczył. Zachował tylko jedną ważną prerogatywę: wszystkie ruchy oddziałów wielkości batalionu lub większych wymagały jego zezwolenia.
Lin mianował na stanowisko szefa sztabu swego sługusa Huang Yongshenga, oficera tak młodego, że Mao nawet go nie znał z widzenia. Huang był znanym kobieciarzem i wkrótce został kochankiem Ye Qun, pani Lin. Ye Qun miała ogromny apetyt seksualny, którego nie zaspokajał marszałek, całkowity impotent. Żona mówiła o nim "zmarznięte zwłoki". Dowodem związku Ye Qun z Huangiem jest nagranie trzygodzinnej rozmowy telefonicznej.
Ye Qun [YQ]: Bardzo się martwię, że będziesz miał kłopoty z powodu dążenia do fizycznej rozkoszy. Mogę cię zapewnić, że moje życie, polityczne i osobiste, związane jest z tobą (...). Czy nie wiesz, jak 101 [kodowe oznaczenie Lin Biao] zachowuje się w domu? Znoszę jego przemoc (...). Wyczuwam, że ty cenisz uczucia (...). Chiny to wielki kraj. Każde z naszych dzieci będzie mogło zająć ważne stanowisko! Mam rację, prawda?
Huang: Tak, masz absolutnie rację.
YQ: (...) Musimy mieć pięcioro dzieci. Będą jak pięciu generałów i będą się lubić. Każde zajmie ważne stanowisko i wszystkie będą ci pomagać.
Huang: Och? Jestem ci bardzo wdzięczny.
YQ: (...) Stosowałam środki [antykoncepcyjne]. Ale gdyby się okazało, że mam je i muszę się go pozbyć [chodzi o dziecko], mam nadzieję, że odwiedzisz mnie choć raz. [Słychać łkanie].
Huang: Przyjdę! Przyjdę! Nie bądź taka. To mnie smuci.
YQ: Jeszcze jedno: nie chcę cię ograniczać. Możesz się bawić (...). Nie mam ciasnych poglądów. Możesz mieć inne kobiety. Nie martw się o mnie (...).
Huang: (...) Jestem ci wierny.
YQ: Jeśli masz ochotę na inne kobiety, nic nie szkodzi. Jest tylko jedna sprawa. Ona musi być absolutnie dyskretna. Jeśli będzie opowiadać, a ja zostanę w to wplątana, dojdzie do tragedii (...).
Huang (nie odpowiada).
YQ: Moim zdaniem, jeśli będziemy zręcznie postępować, pomoże to tobie i mnie (...). Wierzysz mi?
Huang: Tak! Tak! Tak!
Ta mieszanina autentycznych uczuć i politycznych kalkulacji sprawiła, że szef sztabu związał swoją karierę z losem państwa Linów.
Główną bazą Lin Biao były siły powietrzne. Jego syn Tygrys, mając dwadzieścia cztery lata, został zastępcą dowódcy wydziału wojennego w siłach lotniczych. Z rozkazu dowódcy lotnictwa wojskowego oficerowie "mieli obowiązek meldować o wszystkim Tygrysowi i wykonywać jego rozkazy". Córka Lina, Dodo, zastała zastępcą redaktora naczelnego gazety sił powietrznych.
Latem 1967 roku Mao, niezadowolony z sytuacji w armii, zastanawiał się nad stworzeniem "oddziałów szturmowych", złożonych z buntowników, których nazywał "lewicą". Po strachu, jaki przeżył w Wuhanie, pragnąc zemsty, zachęcał "lewicę" do atakowania grup, które uważał za "konserwatywne". Gdy uciekł do Szanghaju, nakłonił tamtejszą "lewicę" do walki z rywalizującymi grupami. W ten sposób dwa tygodnie po przyjeździe Mao doszło do największej bitwy w Szanghaju w ciągu całej rewolucji kulturalnej. 4 sierpnia ponad sto tysięcy bojowników "lewicy", uzbrojonych w dzidy i łomy, otoczyło fabrykę nad morzem, w której przebywało dwadzieścia pięć tysięcy ich rywali. Okręty marynarki wojennej uniemożliwiały ucieczkę droga morską. Działania marynarki wojennej wymagały zgody Mao. Do wieczora rany odniosło już ponad dziewięćset osób; wielu ludzi zostało trwale okaleczonych, były też ofiary śmiertelne. Starcia filmowano z dwóch helikopterów, co również byłoby niemożliwe bez rozkazu Mao. Kamerzyści przygotowali dobre stanowisko już dwa dni wcześniej. Nakręcono trwający dwie i pół godziny film dokumentalny, który później pokazywano zorganizowanym tłumom. Mao również obejrzał go w swojej willi. Wang Hongwen, który dowodził atakiem, otrzymał awans. "Widziałem wasz film" - powiedział mu Mao, gratulując z powodu "odniesienia zwycięstwa".
W dniu bitwy Mao wydał rozkaz utworzenia "oddziałów szturmowych". "Uzbrójcie lewicę - napisał do żony, szefowej Grupy do spraw Rewolucji Kulturalnej. - Dlaczego nie mielibyśmy uzbroić lewicy? Oni [konserwatyści] nas biją, to my możemy bić ich".
Jednakże decyzja wydania broni cywilom spowodowała niezliczone problemy. W pewnych miastach, na przykład w Wuhanie, różnice między umiarkowanymi i lewicą były dość wyraźne, ale w wielu innych nawet najwierniejsi zwolennicy Mao nie byli w stanie powiedzieć, która grupa jest najbardziej lewicowa, ponieważ wszystkie starały się wykazać jak największą agresywnością. Dobrym przykładem była prowincja Anhui, gdzie dwa rywalizujące bloki przyjęły ultrapolityczne nazwy Wspaniali i Pierdoły. Gdy ci pierwsi opanowali budynki urzędów, oświadczyli, że odebrali władzę zwolennikom kapitalistycznej drogi. "Zdobycie przez nas władzy jest czymś wspaniałym!" - zadeklarowali. "Wspaniałym? Co za pierdoły!" - odpowiedzieli ich rywale.
W rzeczywistości żadna z tych grup nie była bardziej bojowa - obie walczyły o miejsce w nowej strukturze władzy. Oddziały armii nie dysponowały żadnym kryterium oceny poza niejasno określoną "bojowością", dlatego wydawały broń tym, które uznały za "lewicę". Inne ugrupowania napadały na arsenały, często korzystając z pomocy swoich zwolenników w armii. W ten sposób broń stała się łatwo dostępna. Walki między ugrupowaniami często zmieniały się w lokalne wojny domowe, do których doszło w niemal wszystkich miastach. Po raz pierwszy od przejęcia władzy przez komunistów, co nastąpiło prawie przed dwudziestu laty, kraj pogrążał się w anarchii.
Mao szybko zdał sobie sprawę, że pomysł formowania "oddziałów szturmowych" nie wszędzie się sprawdzi. W Szanghaju, gdzie rozwój wydarzeń był pod ścisłą kontrolą, liczebność oddziałów wzrosła do miliona ludzi, ale w innych regionach Mao odwołał rozkaz "uzbroić lewicę" i 5 września nakazał wszystkim ugrupowaniom oddać broń. Jednakże ci, którzy zdobyli karabiny, często nie mieli ochoty ich zwrócić. Ponad rok później Mao powiedział ministrowi obrony Albanii, że w Syczuanie zebrano trzysta sześćdziesiąt tysięcy sztuk broni palnej (liczba ludności prowincji wynosiła siedemdziesiąt milionów), ale to stanowiło tylko niewielką część tego, co rozdano. Gdy broń trafiła w niepowołane ręce, w odległych regionach pojawili się "bandyci".
Mao uruchomił dynamicznie rozwijające się procesy, które teraz zagrażały jego władzy. To zmusiło go do poniechania prób odróżnienia "lewicy" od "konserwatystów". Zaczął wzywać różne grupy do połączenia sił. Jego rozkazy były jednak ignorowane. Oddziały złożone głównie z młodych ludzi kontynuowały walkę, twierdząc, że dążą do zmiażdżenia "konserwatystów". To wydawało się o wiele zabawniejsze niż codzienne zajęcia.
Ludzie przestali chodzić do pracy. Gospodarka kraju ulegała rozkładowi. Po raz pierwszy od początku rewolucji kulturalnej doszło do chaosu w przemyśle zbrojeniowym, a także w programie atomowym. Anarchia wkradła się nawet do Gwardii Pretoriańskiej. Jeden z gwardzistów przekazał rozkład podróży Mao pewnemu studentowi, który bawił się w detektywa i śledził przewodniczącego. Obaj zostali wkrótce aresztowani, ale takie naruszenie reguł bezpieczeństwa nie zdarzyło się nigdy wcześniej.
W 1968 roku zbrojne walki między różnymi grupami toczyły się w dalszym ciągu, a ich natężenie bynajmniej nie malało mimo licznych rozkazów z Pekinu. Szczególnie niesforny był Kuai Dafu, student Uniwersytetu Qinghua, którego Mao wykorzystał do prześladowania Liu Shaoqi i jego żony. Kuai stał się latem 1968 roku najsławniejszym "lewicowcem" w kraju i dążył do powalenia na kolana swych przeciwników na uniwersytecie. Ignorował wielokrotnie powtarzane rozkazy wzywające go do zaprzestania, ponieważ uważał, że jego rywale to "konserwatyści", a zatem zgodnie z wcześniejszymi dyrektywami Mao należy ich zwalczać. Mao musiał osobiście przywołać go do porządku, a równocześnie zrobić z niego przykład i ostrzec cały kraj, że walki frakcyjne muszą się skończyć.
27 lipca władze wysłały czterdzieści tysięcy nieuzbrojonych robotników na uniwersytet, żeby rozbroili ugrupowanie Kuaia. Kuai nie wiedział, że akcję rozpoczęto na rozkaz Mao, dlatego stawił opór. Zginęło pięciu robotników, a ponad siedmiuset odniosło rany. Następnego dnia Kuai został wezwany do Wielkiej Hali Ludowej. Ku jego zdumieniu czekał tam na niego Mao w otoczeniu wszystkich członków kierownictwa. Kuai rzucił mu się w ramiona - prawdopodobnie był to jedyny taki przypadek w historii - i wypłakał się na jego piersi. Mao również miał łzy w oczach, zapewne wywołane frustracją z powodu niemożliwości pogodzenia swych naturalnych dążeń z praktyczną koniecznością. Impulsywna natura podpowiadała mu, że wszystkich "konserwatystów" należało zetrzeć na miazgę, ale praktyczny rozum wskazywał, że w jego interesie leży przywrócenie porządku. Powiedział Kuaiowi i innym obecnym dowódcom buntowników, że to on rozkazał rozbroić ugrupowanie, a armia "wyeliminuje" wszystkich, którzy będą kontynuowali walkę. Kuoai i jego koledzy podpisali oświadczenie, że przyjęli to do wiadomości, a dokument został opublikowany.
Kuaia wysłano do fabryki w odległym Ningxia. Wszystkie organizacje studenckie rozwiązano, a studentów skierowano do pracy. Wielu wysłano w głąb kraju. Podobny los spotkał ponad dziesięć milionów uczniów szkół średnich, których rozesłano do różnych wsi i państwowych gospodarstw rolnych w całym kraju. W ciągu paru lat ponad szesnaście milionów młodych ludzi z miast zmuszono do przeprowadzki na wieś, co również pomogło w rozwiązaniu problemu bezrobocia. Tak zakończyła się era hunwejbinów.
Natomiast w dalszym ciągu sporadycznie dochodziło do walk między licznymi ugrupowaniami buntowników, wśród których studenci nie odgrywali roli. Aby położyć temu kres, władze wymyśliły konspiracyjne ugrupowanie Korpusy Organizacji 16 Maja obejmujące wszystkie ugrupowania; nazwa stanowiła hasło wzywające do potępienia każdego, kto nie wykonywał rozkazów. Kuaia, który stał się znany w całym kraju, obsadzono w roli przywódcy tej organizacji i uwięziono. W sumie pod tym hasłem potępiono aż dziesięć milionów buntowników, z czego trzy i pół miliona aresztowano.
Państwowy terror nie tylko ogromnie zwiększył skalę przemocy, ale również był o wiele potworniejszy niż walki frakcyjne. Najlepszą tego ilustracją były zdarzenia w prowincji Guangxi latem 1968 roku. Jedno ugrupowanie odmówiło uznania władzy przysłanego przez Mao generała Wei Guoqinga (ten sam, który pomógł Wietnamczykom pokonać Francuzów w przełomowej bitwie pod Dien Bien Phu w 1954 roku). Wei postanowił, że niezależnie od tego, jakich środków będzie to wymagało, złamie opór siłą. Ostatecznie Wei nie tylko użył karabinów maszynowych, moździerzy i dział, ale również zachęcał do mordowania ludzi uznanych przez reżim za "wrogów klasowych". Naczelnik powiatu Binyang, oficer, powiedział swoim podwładnym: "Teraz zdradzę wam, o co chodzi naprawdę: w tej kampanii musimy zabić, zarzynając lub kamienując, jedną czwartą lub jedną trzecią wrogów klasowych". Zwykłe egzekucje uważano za nie dość przerażające: "Na początek można kilku rozstrzelać, ale musimy nakłonić ludzi, żeby używali pięści, kamieni i pałek. Tylko w ten sposób możemy uczyć masy". W ciągu jedenastu dni od wydania rozkazu, między 26 lipca i 6 sierpnia 1968 roku, w tym powiecie zabito trzystu sześćdziesięciu ośmiu ludzi, często w okrutny sposób. Dla porównania, w ciągu poprzednich dwóch lat rewolucji kulturalnej zginęło tam "tylko" sześćdziesiąt osiem osób. W całej prowincji atak morderczej gorączki kosztował życie stu tysięcy ludzi. Władze urządzały "wzorcowe demonstracje zabijania", żeby pokazać ludności, jak robić to w najokrutniejszy sposób, a stróże prawa niekiedy nadzorowali morderców. W atmosferze nakręcanego okrucieństwa w wielu regionach prowincji doszło do kanibalizmu. Najbardziej znany jest przypadek powiatu Wuxuan, gdzie w wyniku dochodzenia przeprowadzonego w 1983 roku (śledztwo szybko przerwano, a wyniki utajniono) udało się ustalić nazwiska siedemdziesięciu sześciu ofiar. Kanibalizm zwykle rozpoczynał się od typowych maoistowskich wieców potępienia, po których zarzynano ofiary, a wybrane kawałki ciał - serca, wątroby, niekiedy penisy - wycinano, często jeszcze przed zgonem, po czym na miejscu gotowano i zjadano. Były to tak zwane uczty z ludzkiego mięsa.
Guangxi to jeden z najbardziej malowniczych regionów Chin. Piękne góry wznoszą się nad krystalicznie czystymi jeziorami i rzekami. Odbite w wodzie szczyty wydają się równie rzeczywiste jak te w górze. W takiej niebiańskiej scenerii, nad najczystszymi rzekami organizowano "uczty z ludzkiego mięsa".
Pewien chłop mający osiemdziesiąt sześć lat w biały dzień rozciął pierś chłopca, którego jedyną winą było to, iż był synem dawnego właściciela ziemskiego. Jego późniejsze słowa świadczą o tym, że ludzie bez trudu znajdowali usprawiedliwienie swoich działań w słowach Mao. "Owszem, zabiłem go - powiedział pisarzowi prowadzącemu dochodzenie. - To był wróg (...). Ha! ha! Robię rewolucję, a moje serce jest czerwone! Czyż przewodniczący Mao nie powiedział: Albo my zabijemy ich, albo oni zabiją nas? Ty giniesz, ja żyję, to walka klasowa!".
Fala morderstw wspieranych przez państwo osiągnęła maksimum we wszystkich prowincjach w 1968 roku, kiedy wszystko zdominowała gigantyczna kampania "Uporządkujcie klasowe szeregi". Celem kampanii było wyłonienie "wrogów klasowych" w całym kraju oraz ukaranie ich na różne sposoby. Wymierzano również karę śmierci. Wszystkie ofiary prześladowań z lat rewolucji kulturalnej lub wcześniejszych ponownie poddano represjom. Ponadto reżim postanowił wykryć nowych wrogów klasowych, analizując biografie i zachowanie wszystkich dorosłych obywateli i sprawdzając wszelkie podejrzenia. Oficjalnie potępionym przypisywano jedną z dwudziestu trzech etykietek. Liczba prześladowanych była rzędu kilkudziesięciu milionów - więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Naoczny świadek opisał, jak nowy przewodniczący prowincjonalnego komitetu rewolucyjnego w Anhui, generał, podejmował decyzję, kogo zabić. Przeglądając leniwie listę "kontrrewolucjonistów", od czasu do czasu się zatrzymywał i z charakterystyczną urzędową intonacją (przeciągając koniec zdania i mówiąc przez nos, tak aby zasugerować znudzenie) pytał: "Tego jeszcze zostawiliście? Równie dobrze można go zabić". "A co z tą? Hm, wykończcie ją". Później spytał, ile osób zamierzają zabić władze sąsiednich prowincji. "Ilu zabiją w tym miesiącu w Jiangsu? A ilu w Zhejiangu?". Gdy się dowiedział, podjął decyzję: "Weźmy średnią". Tak ustalono liczbę skazanych na śmierć.
Jedną z najciężej doświadczonych prowincji była Mongolia Wewnętrzna, ponieważ Mao podejrzewał, że zawiązano spisek mający na celu oderwanie prowincji od Chin i przyłączenie jej do Mongolii. Nowy przewodniczący prowincjonalnego komitetu, generał Teng Haiqing, przeprowadził energiczne śledztwo w celu wyjaśnienia tych podejrzeń, stosując tortury na wielką skalę. Po śmierci Mao ujawniono wiele koszmarów. Pewnej kobiecie wyrwano zęby kombinerkami, następnie ukręcono uszy i nos, a na koniec ją zarąbano. Inna została zgwałcona tyczką (popełniła później samobójstwo). Pewnemu mężczyźnie wbijano w głowę gwoździe. Innemu ucięto język i wykłuto oczy. Jeszcze innego oprawcy bili pałką po genitaliach, a następnie nasypali mu do nosa prochu i podpalili. Według oficjalnych danych opublikowanych po śmierci Mao w tej jednej sprawie potępiono trzysta czterdzieści sześć tysięcy osób, a szesnaście tysięcy dwieście dwadzieścia dwie zabito. Liczbę ofiar, które w jakiś sposób "ucierpiały" w tej jednej prowincji, później oficjalnie oszacowano na ponad milion - z tego trzy czwarte stanowili Mongołowie.
Inną prowincją, która przeżyła wielką traumę, był Yunnan na południowym zachodzie, gdzie (według oficjalnych danych) w jednej lipnej sprawie represje dotknęły miliona czterystu tysięcy ludzi. Nowym przewodniczącym prowincjonalnego komitetu rewolucyjnego został generał Tan Furen. Siedemnaście tysięcy uwięzionych skazano na śmierć, pobito tak mocno, że zmarli, lub doprowadzono do samobójstwa. Los generała był dramatycznym przykładem, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie, przynajmniej czasami - generał Tan został zamordowany w grudniu 1970 roku. Był najwyższym dostojnikiem, jaki zginął w ten sposób w czasie rządów Mao w Chinach, gdzie zamachy były bardzo rzadkie. Generała zastrzelił oficer sztabu Wang Zizheng, który nie miał do niego żadnych osobistych pretensji, lecz nienawidził reżimu. W 1947 roku był członkiem antykomunistycznego ugrupowania, które zastrzeliło naczelnika milicji. Wówczas udało mu się uciec. Teraz, po dwudziestu latach, władze w jego rodzinnej wsi zaczęły go poszukiwać. Choć przebywał w odległości ponad półtora tysiąca kilometrów od wsi i zmienił nazwisko, w kwietniu 1970 roku został zidentyfikowany i uwięziony. Zdawał sobie sprawę, jaki czeka go los, dlatego postanowił zabić generała Tana, który nie tylko był najważniejszym dostojnikiem w okolicy, ale również ponosił odpowiedzialność za koszmarne zbrodnie w Yunnanie. Pewnej nocy Wang Zizheng zdołał uciec z więzienia. Udał się do domu, żeby pożegnać się z żoną i synem, następnie ukradł dwa pistolety i dwadzieścia nabojów z sejfu w sztabie, wtargnął do domu generała i go zastrzelił. Ten wyjątkowy mściciel później zranił jeszcze dwóch ścigających go żołnierzy, po czym popełnił samobójstwo.
Na początku 1969 roku nowy aparat władzy był już gotowy. W kwietniu Mao zwołał IX Zjazd KPCh, żeby formalnie zatwierdzić rekonstrukcję reżimu. Poprzedni zjazd odbył się w 1956 roku. Zgodnie ze statutem zjazdy powinny być zwoływane co pięć lat, ale Mao nie wyznaczał terminu dopóty, dopóki nie uznał, że cała opozycja została już wyeliminowana.
Delegatów na zjazd wybrano na podstawie jednego kryterium - lojalności wobec Mao. Miarą lojalności było okrucieństwo w stosunku do wrogów. W sali zjazdu, gdzie takich wrogów nie było, delegaci usiłowali demonstrować swoje oddanie, nieustannie zrywając się z miejsc i wykrzykując slogany w rodzaju: "Niech żyje przewodniczący Mao!" podczas jego przemówień. Odczytanie dwóch stron powitalnego wystąpienia zajęło mu dwadzieścia minut. Mao nie spodziewał się takiej farsy ze strony członków aparatu, który miał działać jak sprawna machina. Wydawał się zirytowany i skrócił przemówienie. Po zakończeniu sesji polecił sekretariatowi zjazdu wydać instrukcję zakazującą skandowania sloganów, jeśli nie było to przewidziane w porządku obrad.
W skład kierownictwa wchodzili teraz Lin Biao, Zhou Enlai i dwaj szefowie Grupy do spraw Rewolucji Kulturalnej - przewodniczący Chen Boda i doradca - Kang Sheng. GRK została zlikwidowana. Pani Mao awansowała do Biura Politycznego, podobnie jak żona Lin Biao i jego najważniejsi kumple, między innymi szef sztabu (i kochanek żony Lina) Huang Yongsheng. Wymieniono osiemdziesiąt jeden procent składu Komitetu Centralnego, a niemal połowę nowych członków stanowili oficerowie, między innymi generałowie, którzy kierowali zbrodniczymi represjami w Guangxi, Yunnanie i Mongolii Wewnętrznej. Lin doczekał się wielkiej nagrody: został wpisany do statutu partii jako człowiek numer dwa i następca Mao, co stanowiło bezprecedensowy symbol potęgi i chwały.
Mao zakończył wielką czystkę, co jednak nie oznaczało, że władze przestały zabijać. W ciągu dziesięciu lat od początku czystki do śmierci Mao co najmniej trzy miliony ludzi zginęły wskutek przemocy. Późniejsi przywódcy Chin przyznali, że w taki lub inny sposób ucierpiało sto milionów ludzi, jedna dziewiąta całej populacji. Władze państwowe zabijały i zachęcały do tego innych, ale ofiary hunwejbinów stanowiły tylko niewielki procent zabitych. Ogromna większość morderstw była dziełem zrekonstruowanego reżimu Mao.