Gazeta Wyborcza - 12/09/1997
Tony Barrell
Miasta w ogniu
Drogi pełne były uciekinierów obładowanych tobołkami. Kiedy spadły bomby, tłum zaczął palić się od środka. Paczki i ludzie łapali ogień i wyglądało to jak płonący ludzki las. Inni rzucali się do kanałów, ale woda - w co trudno uwierzyć - zaczęła się gotować.
Saotome Katsumoto, filmowiec (w 1991 r. wyprodukował długometrażowy film fabularny o pożarze w Tokio pt. "Wojna i młodość") i historyk. W roku 1945 miał dwanaście lat: - Właśnie zacząłem szkołę średnią i mieszkałem z rodziną na wschodnim wybrzeżu, w centrum, zwanym przez nas "shitamachi". Nalot, który nastąpił tamtej nocy, różnił się od wszystkiego, czego doświadczyliśmy wcześniej. Zaczął się około północy 9 marca 1945 r. Samoloty leciały naprawdę nisko, na wysokości około 2 tysięcy metrów. Cele ustalały wzrokowo. Zrzucały bomby zapalające.
Powiedziano nam, że mamy zostać na miejscu i walczyć z ogniem, aż go ugasimy, ale okazało się, że pożar był pułapką. Wiał silny, dochodzący do pięćdziesięciu mil na godzinę, północny wiatr, który podsycał ogień i sprawiał, że pożar rozprzestrzeniał się coraz intensywniej. Ponad milion tokijczyków straciło domy. Nie wiemy, jak wielu zostało zranionych, prawdopodobnie gdzieś pomiędzy 50 a 150 tys., a 100 tys. zostało zabitych. Przeważnie byli to ludzie starzy, kobiety i małe dzieci. Departament policji zidentyfikował 88 793 ciała, ale zaginęły tysiące osób. Tak więc przybliżenie do 100 tys. nie jest przesadą. Prawdopodobnie zaś zginęło jeszcze więcej.
Obata Masatake, obecnie emeryt, przewodniczący Stowarzyszenia Ofiar Pożaru w Tokio. Stracił w pożarze żonę i troje dzieci. Od ponad 30 lat, wspierany przez Saotome Katsumoto, usiłuje uzyskać od rządu odszkodowanie: - To było przerażające. Zginęło siedmiu członków mojej rodziny. Przez 22 lata musiałem nosić maskę - tak strasznie wyglądały moje blizny, zanim zrobiono mi transplantację i odbudowano twarz, używając ciała pobranego z piersi. Chodziłem z opuszczoną głową, bo dzieci bały się mojego widoku. Byłem zbyt brzydki, żeby powtórnie się ożenić i spędziłem większość życia wykonując prace, podczas których nikt nie mógł widzieć mojej twarzy.
Czasem myślę, że byłoby lepiej, gdyby zrzucono na nas bombę atomową, przynajmniej ofiarom przyznano by jakieś odszkodowanie. Oskarżam późne Cesarstwo, a także wszystkich, którzy wspomagali jego system. To oni chcieli wojny, to oni powinni spłacić dług.
Kei Watase w roku 1945, jako nastolatka, pracowała w jednej z tokijskich fabryk szyjących żołnierskie uniformy. Biznesmenka, mieszka na przedmieściu Tokio: - Byliśmy zupełnie zagubieni, ktoś krzyknął "ewakuujcie się!". Jedni szli na lewo, inni na prawo. Ci, którzy poszli na lewo, spalili się.
Eric Markusen, socjolog i pisarz. Autor m.in. książki "Hiroszima i Holocaust", współautor pracy "Zagłada w świetle bombardowań strategicznych". Mieszka w Stanach Zjednoczonych: - Tokio to była największa masakra ze wszystkich akcji lotniczych drugiej wojny. Od bomb zapalających zginęło tam więcej ludzi niż od każdej z dwóch zrzuconych bomb atomowych. Było to prawie tak, jakby fala ognia zmiotła ogromne rejony centrum Tokio, gdzie gęstość zaludnienia należała do największych na świecie.
Chester B. Marshall, pochodzący z Missisipi amerykański pilot B-29, uczestniczył w ponad 50 misjach lotniczych (również w nalocie na Tokio). Jest autorem wielu książek o wojnie, m.in. "Rozstrzygającego ataku na Japonię". Ma blisko 80 lat: - Większość domów była zbudowana z drewna. Tej nocy spłonęło około 15,8 mil kwadratowych miasta. Według mnie pożar w Tokio był większy niż w Dreźnie.
Drezno: kryptonim "Grom"
Kurt Vonnegut, amerykański pisarz, będąc żołnierzem przeżył bombardowanie Drezna przez brytyjskie i kanadyjskie bombowce (wydarzenia te stały się podstawą jego słynnej książki "Rzeźnia nr 5"): - Tam była burza ognia. Drezno było jednym wielkim płomieniem. Ten płomień pożarł wszystko, co mogło się palić. Niebezpieczne było opuszczanie schronu aż do południa następnego dnia.
Z góry dochodziły odgłosy podobne do kroków giganta. Były to serie bomb wybuchowych. Gigant przechadzał się... Drezno wyglądało tak, jak teraz Księżyc, nic oprócz minerałów. Kamienie były gorące. W sąsiedztwie nikt nie żył.
Eric Markusen: - Operację pod kryptonimem "Grom" przeprowadzono 13 i 14 lutego 1945 roku. Ocenia się, że w ciągu 14 godzin zginęło nie mniej niż 70 tys. ludzi, a według niektórych dużo więcej, ponad 100 tys. I nigdy już nie dowiemy się dokładnie, ilu zginęło, m.in. dlatego, że nie wiemy, ilu ich tam wówczas mieszkało. Miasto pełne było uchodźców, a wielu zabitych spaliło się na popiół. W każdym razie fakt, że tylu ludzi zginęło, nadaje całej akcji posmak hańby. Było to drugie co do wielkości tak niszczycielskie bombardowanie w całej wojnie.
Zapalna galareta
Robert Guillain, dziennikarz i pisarz, był naocznym świadkiem nalotu jako tokijski korespondent AFP (spędził w Tokio całą wojnę). Napisał książkę "Widziałem płonące Tokio". Dziś ma ponad 80 lat: - Na początku roku 1945 dowództwo nad bombardowaniem Japonii przejął amerykański generał Curtis LeMay, którego skierowano tu z Europy. Postanowił on kompletnie zmienić strategię za pomocą samolotów B-29. Terrorystyczne naloty miały wzniecić panikę.
Chester Marshall: - B-29 był czołowym bombowcem II wojny światowej. Ten ogromny samolot napędzany przez cztery silniki R-3350 Wright miał siłę 2200 KM.
W tym czasie na Wyspach Mariańskich stacjonowały trzy szwadrony B-29. Krążyła plotka, że polecimy nad Tokio w nocy, na niskiej wysokości, co dla nas oznaczało akcję samobójczą. W Waszyngtonie dowódcy zadecydowali, że użyjemy bomb zapalających M-69.
Eric Markusen: - M-69 były bardzo pomysłowe. Zaprojektowano je jako wiązki małych bomb. Gdy taka wiązka leciała w dół, pojedyncze bomby się oddzielały. Gdy uderzały w cel, gorące gazy eksplodowały w nich, a zawarta w środku galaretowata substancja wytryskała w kilku kierunkach (była w istocie podobna do palnej mieszanki z napalmem) - i wszystko, w co uderzała, zapalało się, jeśli tylko było podatne na ogień. Było też bardzo trudne do ugaszenia.
Hamburg: kryptonim "Gomora"
Maeda Tetsuo, dziennikarz i historyk, przeprowadził wiele studiów na temat drugiej wojny: - Wysłany na Pacyfik generał Curtis LeMay uczestniczył wcześniej w nalotach na Hamburg, drugie co do wielkości miasto Rzeszy. Zdawał sobie sprawę, że w Japonii ma do wyboru - albo stosować taktykę masowego bombardowania, albo przegrać.
Eric Markusen: - Bombardowanie Hamburga przez Brytyjczyków (akcja pod kryptonimem "Gomora", 24-30 lipca 1943 r.) było jednym z pierwszych dużych ataków na miasta w drugiej wojnie. Chciano pokazać, że było warte funduszy, jakie poświęcono na najnowocześniejszy sprzęt lotniczy. Przywódca RAF-u Arthur Harris wybrał Hamburg nie z powodu jego znaczenia militarnego, ale ponieważ stanowił łatwy cel dla bomb zapalających (był zbudowany głównie z drewna).
Juergen Bracker, dyrektor Muzeum Historii w Hamburgu: - Tysiące ton ładunków wybuchowych i bomb zapalających miażdżyło miasto mila za milą, spadając z częstotliwością przekraczającą 51 ton na minutę. 24 lipca w kilka godzin na Hamburg spadło więcej bomb niż na Londyn w pierwszych dniach wojny.
Nie ma wątpliwości, że było to jedno z najokrutniejszych wydarzeń drugiej wojny. Nazywam je burzą ognia, bo wyglądało tak, jakby burza przeszła nad tymi częściami miasta, w których powstał pożar. Ogień spowodował efekt komina i powietrze ze wszystkich stron zostało wessane w centrum pożaru. Siła wsysania była tak ogromna, że porywała nawet samochody i ludzi.
Herbert Suhr, niemiecki pisarz, naoczny świadek bombardowania Hamburga: - Najpierw była ogromna eksplozja, spadły bomby i kanistry z fosforem, rozbiły się o ziemię. Wszyscy krzyczeli. Stłoczyliśmy się w kącie. Światła zgasły i myśleliśmy, że to już śmierć... Nagle wszystko ucichło i ktoś pojawił się w drzwiach mówiąc, że mamy wychodzić, bo dom płonie.
Jaki piękny pożar
Chester Marshall: - Mniej więcej na godzinę przed głównym uderzeniem na Tokio dowództwo posłało na miejsce docelowe około 12 samolotów B-29, tak zwane pathfindery, które "przygotowały teren" i roznieciły ogromny pożar. Pozostałe miały przedostać się jak najdalej, aż do krańca pierścienia ognia i tam zrzucić bomby. Dolecieliśmy do tego miejsca koło pierwszej nad ranem.
B-29 zaczęły atakować Tokio przed północą. Tak więc kiedy my byliśmy jakieś 100 mil od samego wybrzeża, widzieliśmy już pożar miasta. Płonące szczątki były unoszone przez wiatr na wysokość 15-20 tys. stóp i oświetlały wszystko dokoła.
Robert Guillain: - Kiedy rozpoczął się nalot, wszyscy wyszli na ulicę. Ja sam byłem na dachu mojego domu. Moi sąsiedzi też weszli na dachy. Zachowywali się w sposób bardzo japoński: patrzyli na to jak na spektakl. Na płonące w oddali domy, samoloty lecące bardzo nisko nad dachami w świetle migoczącego czerwonymi refleksami pożaru. I na ten widok wołali: "O, jakie to piękne! Jak piękne! Spójrzcie!".
Tokio: kryptonim "Dom schadzek"
Obata Masatake: - Urodziłem się i wychowałem w Tokio. Mój ojciec umarł, kiedy byłem mały, a matka niedługo potem. Gdy tylko skończyłem szkołę, zacząłem terminować w zakładzie rzemieślniczym, a gdy miałem piętnaście lat, pojechałem do Mandżurii. Chciałem zostać bandytą. Gdy skończyły się pieniądze, musiałem spać w parku i ciągle łapali mnie gliniarze. Oni też powiedzieli, że czasy bandytów już minęły, nawet w Mandżurii. Skończyło się na tym, że szef policji znalazł mi pracę i spędziłem w Mandżurii jeszcze blisko dwa lata, zanim wróciłem do Japonii, do Osaki, żeby pracować z bratem w sklepie rowerowym. Zdobyłem wtedy trochę umiejętności w pracy z metalem i w roku 1942 wróciłem do Tokio, gdzie założyłem własny mały warsztat. Przetwarzałem stal na cele militarne, na samoloty i łodzie.
Wszystko szło świetnie, dopóki mogliśmy importować materiały, ale kiedy ustały dostawy, warsztat poszedł w rozsypkę. Dostałem pracę w zakładzie Nakajima: obchodziłem teren wokół rzeki Sumidy, skupując stal od małych zakładów. Jednak na początku stycznia 1945 roku przenieśliśmy się, bo uważałem, że mieszkamy w niebezpiecznym miejscu, zbyt blisko elektrowni, na którą mogły być zrzucone bomby. Była to fatalna pomyłka.
Wydawało mi się, że lepiej wynieść się z przedmieścia, gdzie są zakłady przemysłowe. Liczyłem, że bezpieczna będzie tylna ulica w shitamachi, w Asakusa, dzielnicy burdeli. Po kilku miesiącach zostaliśmy zbombardowani!
Robert Guillain: - To było drewno, samo drewno, lekkie deski, taka była główna idea w kraju trzęsień ziemi. Bo kiedy dom wali się na głowę, bezpieczniej jest pod deskami niż pod kamieniami. I papierowe okna są przyjemne, sprawiają, że światło nie jest tak jaskrawe, ale jest dość widno. Wystarczała więc jedna zapałka, żeby objąć wszystko płomieniami. Japoński dom może spłonąć w ciągu pięciu minut.
Do walki z ogniem tokijczycy mieli wiadra i rodzaj długich lancy, którymi odpychali od siebie płonące i gorące rzeczy, przerzucali je na dach i na ulicę. Byli bardzo słabo wyposażeni.
Schrony śmierci
Eric Markusen: - W schronach przeciwlotniczych nie można było znaleźć bezpiecznej przystani, bo zaprojektowano je tak, żeby chroniły od bomb burzących. Innymi słowy, gdyby to był nalot bombowy i mieszkańcy schowaliby się do piwnicy albo do podziemnego schronu, nawet jeśli budynek by się zawalił, mogliby przeżyć i doczekać, aż ktoś odkopałby gruzy. Ale gdy użyto bomb zapalających, ludzie w schronach dusili się, a żar na dole był nieraz tak potworny, że kiedy ratownicy schodzili do nich, nie znajdowali nic poza sześcioma calami zakrzepniętego tłuszczu z wciśniętymi weń kośćmi. Ludzie dosłownie stopili się na tłuszcz, tak jak to się widzi na dnie brytfanny po upieczeniu indyka na Święto Dziękczynienia.
Obata Masatake: - Powiedziano wyraźnie, że należy zostać i pomagać w ewakuacji, ale było prawie niemożliwością zrobić cokolwiek... Widziałem tam kilka starych kobiet, które miały na sobie grube, pikowane płaszcze z podbitymi kapturami. Ale było im za gorąco, więc niewiele myśląc, zrzuciły je z siebie. To było fatalne. Ich włosy od gorąca zamieniły się w płomienie. I nie mogłem im pomóc. Było tak gorąco, że nie mogłem oddychać. Prawie udało mi się dotrzeć do jednego z mostów, kiedy tuż przede mną spadła bomba zapalająca. Przewróciło mnie i nie wiem, jak długo leżałem bez przytomności, ale kiedy doszedłem do siebie, zobaczyłem, że jestem cały poparzony. Nie mogłem chodzić i przeżyłem tylko dzięki temu, że cały czas myślałem o mojej rodzinie. Oni już nie żyli, ale ja o tym nie wiedziałem. Kuśtykając dotarłem do schronu pełnego straszliwie poparzonych ludzi. Zacząłem śpiewać pieśń buddyjską, żeby nie pozwolić im zasnąć. Rano poszliśmy do miejscowego szpitala. Obandażowali mnie całego, ale kiedy pielęgniarka zapytała, co ma ze mną zrobić, lekarz powiedział tylko: "do piwnicy z nim". Nie było mi daleko do nieboszczyka.
Poświęcili dużo wysiłku, żeby utrzymać mnie przy życiu. Dlaczego? Bo mogłem się przydać. Mnóstwo kobiet i dzieci wcale nie otrzymało odpowiedniej pomocy. Po prostu umierali. Ale ja byłem fachowcem od części do samolotów, których używali w ostatnich misjach kamikadze. Dlatego mnie leczono.
Płonący ludzki las
Saotome Katsumoto: - To była zimna noc, jak się później okazało, najzimniejsza noc marcowa od czterdziestu lat. Ci, którzy próbowali uciec skacząc do kanałów, utonęli lub dostali ataku serca spowodowanego szokiem od lodowatej wody. Inni zabierali ze sobą całe swoje mienie, tyle, ile mogli udźwignąć. Kobiety niosły w ramionach dzieci. Większość miała na sobie ciężkie ubrania, wielu dźwigało pościel. To wszystko łatwo zajmowało się ogniem i ludzie umierali płonąc.
Robert Guillain: - Był straszny tłok, wszyscy dźwigali paczki i kiedy bomby zaczęły spadać, tłum palił się od środka. Paczki i ludzie łapali ogień i wyglądało to jak płonący ludzki las. Inni uciekali do kanałów, ale woda - w co trudno uwierzyć - zaczęła się gotować od szalejącego dokoła ognia.
Kei Watase: - Wielu uciekinierów niosło nieżywe dzieci. Niektórzy byli nadpaleni. Na drogach panował nieznośny smród. Ciągle jeszcze mam to w pamięci, czasami nawet teraz zdaje mi się, że zginęłam wtedy w pożarze.
Chester Marshall: - Wtedy nie wiedziało się, czy zabija się kobiety i dzieci, czy nie. Ale swąd palących się ciał czuć było na wysokości 5 tys. stóp. Nie mogłem później nic jeść przez dwa czy trzy dni. To przyprawiało o mdłości.
Amerykańskie usprawiedliwienia
Chester Marshall: - Wszystkie służby wywiadowcze powtarzały nam, że większość Japończyków miała coś wspólnego z produkcją materiałów na potrzeby wojenne. Że są tam jakoby małe fabryczki w każdym domu. W niektórych miały być nawet maszyny do wytwarzania broni.
Kei Watase: - Od lipca 1944 roku nie mogłam chodzić do szkoły; wszyscy uczniowie szkół średnich obowiązkowo pracowali. Ja pracowałam w fabryce, szyjąc ubrania dla żołnierzy marynarki wojennej.
Tony Barrell, autor audycji: - Czy wiedziała pani, że Amerykanie usprawiedliwiali nalot na Tokio mówiąc, że zamieniliście swoje domy w fabryczki?
Kei Watase: - To kompletnie fałszywa informacja. Obszar mieszkalny i ten, gdzie produkowało się amunicję czy ubrania dla armii, to były zupełnie różne miejsca.
Saotome Katsumoto: - W drodze do punktu docelowego samoloty B-29 leciały dokładnie nad Ishikawajima Shipbuilding Yard, dużym dostawcą materiałów militarnych, wyraźnie widocznym i łatwym celem. Stocznia przetrwała tę noc prawie nietknięta. Gdyby w ogóle szukali fabryk, na pewno próbowaliby ją zaatakować.
Nietykalny Pałac Cesarski
Tony Barrell: - Mam przed sobą mapę wydaną w lutym 1946 roku, przeznaczoną przede wszystkim dla personelu okupującego Japonię, a więc i Tokio. Jest na niej nie całe miasto, ale większość tzw. Tokio Centralnego, obszar między rzekami Sumida i Arkała. To shitamachi. Zostało kompletnie spalone.
Saotome Katsumoto: - Główny cel stanowił obszar wokół rzeki Sumidy i najmocniej dotknięte zostały dzielnice sąsiednie - Honjo i Fukagawa. Spłonęły niemal doszczętnie. Z Honjo ocalało około 3 procent.
Teren między dwiema rzekami był najgęściej zaludnionym w Tokio. Między kanałami było wiele mostów, w większości drewnianych. Szybko się spaliły i ludzie nie mieli jak uciec. Byli w pułapce.
Tony Barrell: - Widzę tu szczególne miejsce, które ocalało - Pałac Cesarski.
Saotome Katsumoto: - Był otoczony fosą i wszystko dokoła niego spłonęło, ale ten ogromny kawał ziemi w środku Tokio pozostał nietknięty.
Obata Masatake: - Nie do wiary, że nawet po tym strasznym nalocie cesarz nie zakończył wojny. Jak mógł poważnie myśleć, że ją wygramy? Wszyscy byli przeciwko, wszyscy oprócz przeklętych wojskowych. Nie słuchali nikogo, tylko cesarza. A co on zrobił? Nic. Może naprawdę myślał, że jakiś boski wiatr zmiecie wroga. To kłamstwo, że cesarz był człowiekiem kochającym pokój. W tamtych dniach mógł wydać rozkaz zaprzestania walki i wojna by się skończyła.
Kei Watase: - Uważam, że cesarz był zbrodniarzem wojennym.
Robert Guillain: - Zasadniczą sprawą było to, że Japończycy wiedzieli, że wojna się już skończyła, i że jej nienawidzili. Nienawidzili swoich dowódców, generałów, mieli już dosyć tych 25 czy 30 lat strasznego reżimu wojskowego. Stanowi to wytłumaczenie znaczącego faktu, że kiedy Amerykanie w końcu wylądowali, żaden nie został zraniony, nie było żadnych wypadków, wprost przeciwnie, cała ludność Japonii przyjęła ich przyjaźnie. Główne oskarżenie wysunięto pod adresem generała Tojo oraz wszystkich odpowiedzialnych za wplątanie Japonii w tę straszną sytuację.
Od braci Wright do bomby termitowej
Maeda Tetsuo: - Pierwszy lot braci Wright miał miejsce na początku wieku. Do czasu pierwszej wojny światowej technologia lotów rozwinęła się do tego stopnia, że zarówno Niemcy, jak i Anglia zaczęły używać samolotów do walki. Ale były one jeszcze dość prymitywne i nie mogły dokonywać masowego ludobójstwa.
Eric Markusen: - Podczas pierwszej wojny przeprowadzono kilka poważnych nalotów na Londyn i inne miasta europejskie. Wojna zakończyła się jednak, zanim oceniono ich skuteczność. Ale potem wielu argumentowało, że właściwie użyte samoloty bombowe mogą sprawić, iż przyszłe wojny będą bardziej ludzkie, bo szybciej będą się kończyć.
Maeda Tetsuo: - Pierwsza próba starcia miasta z powierzchni ziemi miała miejsce w Hiszpanii w roku 1937, gdy zbombardowano Guernicę. Niemcy zastosowali tam bomby termitowe, wytwarzające ogromne ilości ciepła poprzez spalanie magnezu z termitem. Właściwości tej mieszanki były trochę inne od napalmu, którego technologię ulepszano później w Stanach Zjednoczonych, ale intencja była ta sama: spowodować ogień tak silny, aby spaliły się domy i zginęli ludzie.
Eric Markusen: - Co o nowoczesnych działaniach wojennych mówi kampania strategicznego bombardowania podczas drugiej wojny światowej? W wielu przypadkach najważniejszym celem są cywile. Pierwsza wojna była krwawa, ale cywile stanowili tylko 5 procent zabitych. W drugiej - 66 procent.
Zemsta na wrogu
Eric Markusen: - W roku 1939 Wielka Brytania i Niemcy publicznie oświadczyły, że nie użyją bomb bezpośrednio przeciwko miastom, ale jedynie przeciw obiektom militarnym. Później, razem ze Stanami Zjednoczonymi, wyparły się tego ustalenia i z premedytacją obierały miasta za cel nalotów.
W przypadku Brytyjczyków, bombardowanie miast Rzeszy było odwetem za niemieckie naloty na miasta brytyjskie. W przypadku Amerykanów bombardujących Niemców nie było takiej żądzy zemsty. Latali wysoko, w ciągu dnia, i atakowali ściśle wyznaczone obiekty - było to tzw. bombardowanie precyzyjne.
Maeda Tetsuo: - W Japonii Amerykanie zmienili taktykę i zaczęli masowe bombardowanie, z niskiej wysokości i w nocy. Dlaczego?
Eric Markusen: - Kiedy przeniesiemy uwagę na Pacyfik, widzimy wrogów, którzy atakowali nas w Pearl Harbor, którzy znęcali się nad naszymi więźniami wojennymi, którzy zachowywali się po barbarzyńsku. Element zemsty pomógł więc Amerykanom całkowicie porzucić wcześniejszy umiar i złamać poczynione na początku wojny obietnice nieobierania miast za cel nalotów.
Maeda Tetsuo: - Jedną z odpowiedzi może być też rasizm, w końcu Niemcy i Włosi są biali, ale mamy również przykład Chongqingu. To, co robiły tam japońskie siły powietrzne, obserwowali amerykańscy dziennikarze obecni w Chinach. Wielu Amerykanów dowiedziało się o tym i uważało, że odpłata i zemsta na Japonii jest usprawiedliwiona, według zasady oko za oko, ząb za ząb.
Chongqing nieznany
Maeda Tetsuo: - Wojsko japońskie dokonało inwazji na Mandżurię we wrześniu 1931 roku. Już w pierwszych dniach użyto samolotów przeciwko miastu Chinchow, ale naprawdę systematyczne bombardowanie chińskich cywili zaczęło się pod koniec 1938 roku, w rok po inwazji na całe Chiny.
Czang Kaj-szek (wieloletni premier i prezydent Republiki Chińskiej, w okresie wojny z Japonią generalissimus) przeniósł główną siedzibę rządu do odległego Chongqingu, zupełnie niedostępnego drogą lądową. Japończycy uważali, że mogą wygrać wojnę tylko wtedy, jeśli miasto upadnie. Powiedziałbym, że kampania Chongqing jest pierwszym przykładem bombardowania strategicznego. Od 1939 do 1941 roku przeprowadzono ponad dwieście ataków i zabito prawie 12 tys. ludzi. To, że naloty te nie są częścią pamięci zbiorowej, jest przerażające.
Amerykański pułkownik Claire Chennault był w Chongqingu doradcą Czang Kaj-szeka i świadkiem nalotów. Zdał sobie wówczas sprawę, jakie skutki na japońskich miastach może wywrzeć zrzucenie bomb zapalających (japońskie domy były zbudowane mniej więcej z tego samego materiału co chińskie). Poradził więc szefowi amerykańskich sił powietrznych, że jeśli japońscy lotnicy nie zaprzestaną swoich brudnych taktyk - podpalania cywili w ich domach - Amerykanie mogliby postąpić tak samo w Japonii.
Faktyczna różnica między tym, co Japończycy robili w Chongqingu, a Amerykanie w Japonii, jest kwestią skali. Ostatecznie Japończycy mogli posłać tylko 70 bombowców na Chongqing, a każdy mógł pomieścić maksymalnie ok. 700 kg bomb, w sumie, powiedzmy, 49 ton. Amerykanie skierowali na Tokio i inne miasta ponad 300 samolotów B-29, a każdy załadowano sześcioma - siedmioma tonami bomb, tak więc rezultat był miażdżący.
Chester Marshall: - Uważałem, że pokonaliśmy Japończyków, że zostali zupełnie zablokowani, bo nie mieli skąd zdobyć żywności. Bez wątpienia musieli się po prostu zagłodzić. Wcale nie mam wyrzutów sumienia, tego nie czuje się w walce. My po prostu wypełnialiśmy rozkazy. Dla nas liczyło się tylko to, że musimy wygrać tę wojnę.
W nocy z 9 na 10 marca 1945 r. na skutek amerykańskich bombardowań (akcja pod kryptonimem "Dom schadzek") w Tokio miał miejsce najbardziej niszczycielski w historii pożar miasta.
W ciągu kilku godzin zginęło ok. 100 tys. ludzi (po wojnie niektóre oficjalne japońskie rejestry oceniły liczbę zabitych na 197 tys.), około miliona domów zostało zniszczonych. Był to pożar potężniejszy od tego, który w 1812 r. zniósł z powierzchni ziemi Moskwę, a w 1901 r. San Francisco, a nawet od tego, który wybuchł w Tokio po trzęsieniu ziemi w 1923 r.
Był elementem taktyki wojennej, przemyślanym projektem Curtisa LeMaya, najmłodszego generała amerykańskich sił powietrznych. Tego samego, który pod koniec lat 60. kierował strategicznym bombardowaniem Wietnamu.
Tony Barrell, autor audycji dokumentalnej "Tokio w ogniu" (jesienią 1996 r. w polskiej wersji językowej nadał ją Program III Polskiego Radia, "Magazyn" publikuje skróconą wersję), urodził się w 1940 r. w Anglii. Pracował jako pisarz i producent filmów dokumentalnych. W 1975 r. wyemigrował do Australii i rozpoczął współpracę z radiem ABC. Ma na koncie m.in. kilkanaście serii dokumentalnych nagranych w Japonii, USA i Wielkiej Brytanii oraz serial dotyczący japońskiej popkultury "The Nippi Rock Shop". Wspólnie z Rickiem Tanaką opublikował niedawno książkę "Wyżej niż niebo: Japonia, wojna i wszystko". Tanaka przygotowywał materiały i przeprowadzał wywiady w Hamburgu do audycji "Tokio w ogniu". Program zrealizował Russell Stapleton, inżynier dźwięku w radiu ABC.
"Tokio w ogniu" zgłoszono do nagrody Prix Italia w kategorii programów dokumentalnych (Bolonia 1995), gdzie otrzymało Special Rai Award.