ANGORA - 5.VI.2005

 

W wyniku ujawnienia pierwszej wielkiej afery korupcyjnej w III Rzeczypospolitej, Lech Rywin trafił za kratki. A co się stało z tym, który to wszystko zdemaskował? Gdzie jest Adam Michnik i dlaczego zniknął?

 

 

TOMASZ GAWIŃSKI

Od bagna po świat idei

 

 

Jest człowiekiem wielce zasłużonym dla Polski. Cieszy się ogromnym szacunkiem nie tylko w Polsce, ale i w świecie. Jego teksty w "Gazecie Wyborczej" kreowały rzeczywistość, były punktem odniesienia, zaczynem w dyskusji. Jego słowa, jeśli nawet nie były ostateczne, to na pewno bardzo ważne. Czy jednak jego moralność podoba się wszystkim? Czy Adam Michnik dzisiaj, to ten sam redaktor, który przed laty budował własne imperium wpływów?

 

Jego osoba zawsze wzbudzała emocje. Silna osobowość, klarowność poglądów, wielka waleczność i konsekwencja w działaniu. Bezsprzeczny autorytet, postać wybitna. Z czasem zmieniał jednak punkty widzenia, sojusze, oceny. Ale czy można być blisko wartości chrześcijańskich, idei "Tygodnika Powszechnego", nauczać, pouczać, a jednocześnie przyjaźnić się z byłymi wrogami, pić z nimi wódkę? Czy takie są dziś standardy, że wrogowie stają się przyjaciółmi, a przyjaciele wrogami? Czy to jest etyka? Ile w Adamie Michniku jest idealisty, człowieka wielkiego ducha i honoru, a ile gracza, hipokryty, chorego na władzę polityka?

Polityczną aktywność wyniósł z domu. Rodzice działali w Komunistycznej Partii Polski. l to, zdaniem niektórych jego znajomych, mimo oporu wobec PRL, pomagało mu w życiu. Nikt jednak nie neguje jego zasług w tamtym okresie, jego dorobku i doświadczeń.

Mieszka w Warszawie, w alei Przyjaciół, w sąsiedztwie alei Róż, gdzie zawsze mieszkali partyjni przywódcy. Jerzy Urban spotykał go przed 1980 rokiem na przyjęciach u synów komunistycznych dygnitarzy. To też musiało mieć wpływ na jego postawy, oceny, przyjaźnie.

Przełomem w jego życiu, podobnie zresztą jak i w życiu wielu Polaków, były obrady Okrągłego Stołu. Grał tam jedną z pierwszoplanowych ról. Potem jego pozycja już tylko rosła.

Był nie tylko redaktorem naczelnym największej polskiej gazety, ale także osobą kreującą polityczne pomysły, rozwiązania, koncepcje. Do dziś wielu kolegów ma mu za złe, że przywłaszczył sobie to, co Lech Wałęsa przekazał mu podczas spotkania Komitetu Obywatelskiego.

- Oni wzięli gazetę, która na początku była własnością całej opozycji i dzięki temu odniosła sukces rynkowy - mówił "Newsweekowi" Ryszard Bugaj.

- Otrzymali na to pieniądze - stwierdza Marian Krzaklewski. - A Adam Michnik miał gazetą kierować, a nie nią zawładnąć.

Na początku redakcja mieściła się w budynku po byłym żłobku przy ulicy lwickiej. Jej trzon stanowili ludzie z "Tygodnika Mazowsze". Gazetę redagowano w trudnych warunkach, a różnego rodzaju dysputy odbywały się wtedy w... piaskownicy.

- Tworzeniu "Gazety" towarzyszył ogromny zapał i zaangażowanie - mówi Stanisław Remuszko, były dziennikarz "GW", m.in. autor książki ">>Gazeta Wyborcza<< początki i okolice". - Pierwszy niepokój pojawił się jesienią 1989 roku, kiedy zauważyłem, że coś jest nie tak. Bo tytuł, który miał być własnością całej opozycji solidarnościowej, dostał się w ręce kilku osób.

Potem Stanisław Remuszko kilkakrotnie przeciwko temu protestował i w efekcie odszedł z "GW". - Nie mogłem się z tym pogodzić - opowiada. - Stanisław Lem napisał wówczas do mnie: "To pan jesteś większy kozak niż myślałem, skoro rzucił się pan z luksusowego pokładu "Gazety Wyborczej" w odmęty dziennikarskiego bezrobocia"...

- Jakie pieniądze, jakie zawłaszczenie? - dziwi się Ernest Skalski, jeden z założycieli "GW", przez osiem lat zastępca red. naczelnego, od niedawna publicysta "Rzeczpospolitej". - Wałęsa desygnował do tworzenia gazety trzy osoby, bowiem ktoś musiał nią kierować i organizować pracę. Kapitał zakładowy wynosił 50 tys. ówczesnych złotych. A to była symboliczna kwota. Milion dolarów, który dostała "Solidarność" w 1988 roku, wydano podczas strajków. Ci, którzy gazetę zakładali, nie mieli z tego żadnych korzyści. Przez jakiś czas pracowali bez wynagrodzeń, a udziały były niezbywalne.

- W gazecie było i jest ogromne kombatanctwo - zauważa pragnący zachować anonimowość pracownik Agory. - W stołówce, gdzie kiedyś gotował Maciek Kuroń, nie rozmawiało się o niczym innym, jak o "styropianie". Ci ludzie stanowili trzon redakcji i zawsze byli hołubieni przez redaktora.

Potem nastąpiło jakby odcięcie od korzeni, bowiem Lech Wałęsa zabrał "Gazecie" znaczek "Solidarności". - Źle, że tak uczyniono - mówi Bogdan Borusewicz, były działacz "S", obecnie członek Zarządu Województwa Pomorskiego. - Bo stracono wpływ na nią. Ja głosowałem przeciw. Ale jeśli ktoś robi gazetę od początku do końca, to za nią odpowiada.

Mimo sprzeciwów i krytyki wielu osób, redaktor Michnik parł do przodu i tworzył medialne imperium. Bratał się z niedawnymi przeciwnikami, promował Aleksandra Kwaśniewskiego, Ireneusza Sekułę, Leszka Millera, bronił i tłumaczył generała Wojciecha Jaruzelskiego.

- Z wieloma sprawami się z nim nie zgadzałem - zauważa Bogdan Borusewicz. - M.in. w kwestii gen. Jaruzelskiego. Przez jakiś czas nasza znajomość była nawet zamrożona. Ale nigdy mnie w niczym nie zawiódł. Nie widziałem w nim gracza i nie widziałem merkantylnego wykorzystywania.

Jan Lityński, jeden z byłych liderów UW, stwierdził w "Newsweeku", że: "Dawny przywódca KOR zawsze lgnął do różnych środowisk, że był równie ciekawy księdza Dembowskiego w roku 1964, jak i Kwaśniewskiego w roku 1989". Dodał jednak, że na pewno z nimi było mu łatwiej niż z nami. Mógł ich do wielu rzeczy przekonać, słuchali go.

- Był głównym ideologiem i politykiem "Gazety" - zauważa Stanisław Remuszko. - Potem okazało się, że nie tylko gazety.

Wierzył w swoją siłę, w uległość byłych postkomunistów. Wielokrotnie też atakował prawicę. Wojował z Kościołem, z wrogami i przyjaciółmi. W 1994 roku awanturą zakończył współpracę z dominikaninem, Maciejem Ziębą. - To było smutne, wręcz dramatyczne - wspominał ojciec Zięba na łamach "Rzeczpospolitej". - Nie zgadzał się z moim artykułem, nawymyślał mi. Uważał, że to, co napisałem o "Gazecie", jest fałszem, a "Gazeta" była jego dzieckiem. (...) Od tego momentu "Gazeta" zaczęła mi co pewien czas dokopywać. (...) To był dla mnie strasznie bolesny cios. Pozostał wielki żal".

- W bardzo wielu sprawach starał się pełnić rolę decydenta, kształtować wiele procesów, był szarą eminencją polskiego życia politycznego - mówi Marian Krzaklewski. - Potwierdza to zresztą wielu analityków. Próbował np. oddziaływać poza mną na premiera Jerzego Buzka. l ten niesamowity obszar, na którym działał. Od Jerzego Ubrana po ludzi prawie świętych. Tak duża elastyczność, że co najmniej dziwna.

- Pluralizm poglądów zamienił na monopol - dodaje Stanisław Remuszko. - Bardzo się zmienił. Chciał ustalać standardy postępowania, politycznej poprawności. Uchodzić za wyrocznię, za guru, za kapłana.

- Nie dostrzegam u niego politycznej ewolucji - przekonuje Ernest Skalski. - Jakby tylko zmniejszenie pewnej ostrości. Sprawy, które początkowo miały w redakcji polityczny charakter i były ostre, traciły z czasem na sile.

Pracownicy Agory i "GW" nie chcą oficjalnie wypowiadać się na tematy związane z gazetą i z byłym szefem. - To chyba zrozumiałe - mówią. - Nie zawsze prawda jest dobrze odbierana - dodają.

- Ważny moment w jego życiu to proces w sprawie wydarzeń w Kopalni "Wujek", bodaj w połowie lat 90., na którym wstał i powiedział, że generał Kiszczak za to nie odpowiada - stwierdza pragnący zachować anonimowość dziennikarz "GW". - Dla wielu ludzi upadł wtedy mit jego autorytetu. Potem wychodziły inne sprawy, np. że wcale nie walczy z SLD. Tak więc z jednej strony w redakcji uprawiano i promowano "kombatanctwo", a z drugiej - bratano się z postkomunistami.

- W nim przenikają się cechy gracza i człowieka pragnącego tworzyć wizje - mówi Marian Krzaklewski. - Zawsze balansował od bagna po świat idei. Był jak aktor szukający nie tylko roli, ale i publiczności. Był w określonym układzie intelektualistów i dzięki temu zyskał pozycję.

- Adam to człowiek aktywnie wciągnięty w politykę, a polityka jest grą - stwierdza Ernest Skalski. - W tym zawodzie ma się różne kontakty. Taka profesja. l nawet redaktor naczelny może być zaangażowany w różne rozmowy z różnymi ludźmi. W końcu gen. Jaruzelski to ciekawa postać historyczna, Urban zaś to człowiek z dużą wiedzą i osobowością.

- Był i jest moim dobrym kolegą, z którym się spierałem, ale który potrafi przewidywać wiele spraw - zapewnia Bogdan Borusewicz. - Jest człowiekiem kompromisu, ale i walki.

Osoby z bliskiego mu otoczenia w redakcji twierdzą, że jest chory na władzę. - To widać w jego gestach, w zachowaniu, ma kompleks wyższości. Owszem, schyli się, podyskutuje, ale zawsze ma świadomość, że jest lepszy.

Ernest Skalski ma inne zdanie. - Jest bardzo pobudliwy, potrafi się bardzo zdenerwować. Ale zawsze można z nim dyskutować. On nigdy się nie gniewa. A czasem można go nawet przekonać.

- Jest z pewnością człowiekiem wybitnym - zauważa Stanisław Remuszko. - Ale jednocześnie osobą o ogromnym gruczole miłości własnej. l chorym na władzę. Jednak bez odpowiedzialności formalnej. Za idee, poglądy tak, ale w poczuciu wolności i niezależności.

W opinii Jarosława Kaczyńskiego ("Newsweek") Michnik przełamuje się na dwie połowy. - Wybitna postać sprzed 1989 roku, dzielna i bezkompromisowa. l człowiek ciężko szkodzący Polsce w okresie III Rzeczypospolitej.

Z taką opinią nie zgadza się Bogdan Borusewicz. Ale nie chce tego komentować. - Kierowana przez niego gazeta nie tylko opisywała życie, komentowała je, ale także kreowała rzeczywistość - mówi. - Było tak zwłaszcza w pierwszej połowie lat 90. Potem ta siła gazety zaczęła już tracić na mocy, zmienił się bowiem rynek medialny.

Zdaniem ludzi z "GW", przełom nastąpił w chwili, kiedy gazeta przekształcała się z produktu politycznego, ideowego - w iście rynkowy. A redaktor cały czas był wierny swoim zasadom, nie zgadzał się na zmiany, nie chciał ograniczenia publicystyki politycznej.

- Był niewygodny - mówią. - Dlatego wielokrotnie pojawiało się pytanie, czy "afera Rywina" nie była także na rękę ludziom z kierownictwa Agory. Wszak Lew Rywin przyszedł do redakcji jak do kolegów, a więc musiał czuć się bezpiecznie. Można zatem domniemywać, że cała sprawa wyszła na jaw nie tylko dlatego, że wszyscy w wydawnictwie byli tacy przyzwoici, lecz że dzięki temu można było zrobić dobry interes. Znano bowiem Adama i wiedziano, że zachowa się jak rasowy dziennikarz.

Czyżby w istocie Michnik stał się instrumentem w sprawie, a potem poniósł jej konsekwencje? - Dał się wmanewrować w pewne działania, choćby w to, że nie należy od razu ujawniać afery, lecz czekać - przekonują pracownicy "GW". - Tymczasem prowadzone potem dziennikarskie śledztwo służyło raczej pewnym interesom, a nie ustalaniu prawdy. Adam działał w interesie kraju i z dobrych pobudek, wierzył w prawdę, ale w istocie był manipulowany.

- W sprawie Rywina Adam okazał się sobą, czyli człowiekiem, którego lubiłem i poważałem - przekonuje Bogdan Borusewicz. - Na pewno zdawał sobie sprawę, że to uderzy także w gazetę i w niego. Że medialni przeciwnicy będą to wykorzystywać.

Zdaniem rozmawiających ze mną dziennikarzy "GW". Michnik to postać tragiczna. - Po sprawie Rywina dostał bowiem "kopa" z redakcji - mówią. - Wiele na to wskazuje, że to efekt rozgrywki w kierownictwie Agory. Szefostwo doszło bowiem do wniosku, że gazeta traci na aferze pieniądze. Wanda Rapaczyńska sprzedała swoje 10 procent akcji, szokując w ten sposób ludzi w redakcji. Dokonano sporo przetasowań kadrowych. Oprócz Michnika zniknął także Piotr Niemczycki. A potem pojawiły się plotki, że gazetę - poprzez nabycie pakietu większościowego akcji - chce kupić Axel Springer, największy jej konkurent na rynku.

Dziennikarze przekonują, że nie można tego uczynić bez Heleny Łuczywo i Wandy Rapaczyńskiej, które mają większościowy pakiet. - Piotr też ma spore udziały, ale jego odsunięto i o niczym już nie decyduje - dodają. - Helena zrzeka się funkcji członka zarządu Agory, czyli przestaje zarządzać w kwestiach wydawniczych, a oficjalnie zajmuje się kwestiami redakcyjnymi.

- Potem, kiedy Helena opowiadała w innych mediach, że należy zmienić profil i oblicze gazety, dać szansę ludziom młodym itd., Adam wypisuje się ze szpitala płucnego i przyjeżdża do Agory - wtrąca jeden z rozmówców. - Pojawia się w redakcji i... nagle wychodzi zdenerwowany i znika. Więcej praktycznie już do redakcji nie zagląda.

Oficjalnie Adam Michnik znika na początku jesieni 2004 roku. Mówi się, że jest poważnie chory. Jedni wspominają o gruźlicy, inni o nowotworze. Złośliwi twierdzą, że zwariował, że jest na odwyku. Są i tacy, co uważają, że musiał odejść w wyniku personalnej rozgrywki w Agorze, bo psuł wydawnictwu interes. Nie brakuje też głosów, że to tylko gra, że wycofał się, aby przeczekać trudne chwile. Pewne jest, że nie funkcjonuje w życiu publicznym. Wyjeżdża na Wyspy Kanaryjskie, aby odpocząć. Tam też trzech dziennikarzy "GW" spisuje jego wypowiedzi do powstającej właśnie biografii.

Jeden z nich, Mikołaj Lizut, nie chce rozmawiać o byłym szefie. - Dopóki pan redaktor będzie milczał, ja też nic nie powiem - mówi. - On nas o to prosił, więc dotrzymam słowa.

Sam Adam Michnik też nie chce zabrać głosu. - Tak mi powiedział - przekonuje Mikołaj Lizut. A Helena Łuczywo jest nieuchwytna. l choć sekretarka w "Gazecie" obiecuje oddzwonić, do dziś tego nie czyni.

Redaktor Michnik sporo czasu spędza teraz w Sopocie. Tu mieszka jego syn i była żona. Widywany jest w "Grand Hotelu" i na spacerach. Milczy.

- Dla Adama oddanie gazety to koniec jego świata - mówią dziennikarze "GW". - Po prostu został odstawiony na boczny tor. On nigdy sam tego nie powie, bo gazeta to jego dziecko, a on nie depcze tego, co sam stworzył. Miał ogromny potencjał i monopol medialny oraz uznanie wśród inteligencji. Kształtował politykę, kreował rzeczywistość. l stracił to. Trochę na własne życzenie.

- Pisuje czasem eseje, ale rzadko - wtrąca inny z kolegów. - Gdzie jednak jego dynamika, wnikliwe analizy, polemiki...? Przestał być zapraszany do innych mediów.

Zszedł na margines

Z drugiej jednak strony nie można wykluczyć pewnej gry. Wszak to on był kojarzony z aferą, więc aby oczyścić wizerunek gazety, może się wyciszył. Ale to naprawdę mało prawdopodobne. Zresztą, czy to wyciszenie nastąpiło za jego zgodą?

- To żadna gra - zapewnia Bogdan Borusewicz. - To choroba. Doprowadził do niej zbyt aktywnym trybem życia i niefrasobliwością. Nie dbał o siebie. Wiele miesięcy spędził w szpitalu. Wyglądało to bardzo groźnie. Na pewno nie jest to choroba dyplomatyczna ani ucieczka.

- Ta nieobecność jest zastanawiająca - zauważa Stanisław Remuszko. - Bo jeśli ktoś przez kilkanaście lat nazywany jest wiceprezydentem tego kraju, jednym telefonem do premiera zmienia porządek obrad rządu, jest szarą eminencją, ale i ma realną władzę, i... nagle znika, to chyba nie jest normalne.

Ernest Skalski nie zauważył po zakończeniu "afery Rywina" specjalnego wyciszenia u Adama Michnika. Nie widzi też żadnej metamorfozy. - Jedyne, co w sobie przemieniał, to myślenie o gazecie, jako o przedsiębiorstwie. Dla niego to ciągle jest nośnik poglądów, idei, informacji. Ale też zrozumiał, że taka jest konieczność, choć zawsze był w opozycji do tego.

Nie zgadza się także, że Michnik był szarą eminencją, a teraz zniknął. - Miał kontakty, wpływy, słuchali go - tłumaczy. - Przez minione 15 lat zrobił wiele dla Polski. Nie wszystko musi się nam podobać. On jednak stworzył "Gazetę" i promował swoim autorytetem. Zresztą dalej to czyni. Przeciwników zawsze mają ludzie aktywni. A każdy człowiek ma prawo mieć dosyć. Na pewno się jeszcze pojawi, ale może w zupełnie innej roli. Na razie pisuje czasami w "Gazecie".

- Był poważnie chory, więc ratował zdrowie - mówi Lech Wałęsa. - To chyba jedyny powód jego zniknięcia. Innych motywów nie znam. W innej sytuacji on by nie wytrzymał. To człowiek walki. On by się nie chował.

Były prezydent tłumaczy, że zabranie znaczka "Solidarności" "Gazecie Wyborczej" wcale go nie poróżniło z redaktorem Michnikiem. - On mi nawet potem za to dziękował. Wiedział bowiem, że i tak by ten znaczek stracił.

- Myślę, że wybrał rozwiązanie dla siebie najlepsze - stwierdza Marian Krzaklewski. - Nie przegrał, ani nie zyskał. Miał w swoim życiu różne okresy. Godności, honoru, wzlotów, ale potem upadł, a idee sięgnęły bruku. Ciągłe wahadło służące utrzymaniu władzy. l tej w polityce, i w "Gazecie Wyborczej".

Waldemar Pawlak, były premier, szef Klubu Parlamentarnego PSL, nie umie i nie chce komentować zniknięcia Adama Michnika. - To jest zbyt poważna sprawa, a ja mam zbyt małą wiedzę, abym wypowiadał się na ten temat - przekonuje.

- Z tego, co wiem, miał poważne problemy ze zdrowiem - mówi Bogdan Lewandowski, członek sejmowej komisji śledczej do zbadania tzw. afery Lwa Rywina, poseł SdPI. - On jest przykładem człowieka otwartego, który w praktyce realizuje koncepcje postmodernistyczne - dodaje.

Roman Giertych, lider LPR, uważa, że Adam Michnik wcale nie zniknął. - Może mniej ręcznie steruje, ale wpływ ma identyczny. Negatywnie oceniam jego poglądy, działalność, styl, uprawianie polityki. l uważam, że są szkodliwe dla Polski.

- Walka o rząd dusz może odbywać się nawet z diabłem - twierdzi jeden z dawnych znajomych redaktora. - Świadomość, że jest największy i najlepszy, że pociąga za sznurki, dawała mu prawo do rozmów i picia wódki z każdym. Dla niego to było normalne. Zrobił w Polsce bardzo wiele dobrego, ale i złego też. Wprowadził relatywizm prawdy w polityce. Pokazał, że można być przestępcą, wydawać rozkaz strzelania do górników, ale jednocześnie można być fajnym facetem, bo takie były czasy. Był takim Broniewskim naszych czasów, człowiekiem, który uwierzył, że można rozkładać karty, pijąc z "czerwonymi" i mając z nimi układy. Taka nowa forma moralności. l nie politycznej, ale ludzkiej.

-To postać tragiczna - przyznaje Marian Krzaklewski. - Nie kwestionując jego martyrologii i zasług dla "Solidarności", zastanawia spektrum jego działań, przyjaźni. Jest jakby człowiekiem bez kręgosłupa, ciągle czegoś poszukującym, przykładem zdemoralizowanej europejskiej lewicy intelektualnej.

Zdaniem Mariana Krzaklewskiego, z Adama Michnika zawsze epatowała chęć władzy. - On realizował swoje wizje. Kreował premierów, prezydentów, stojąc z boku, wygodnie, ale skutecznie. l w każdym obozie, poprzez rozhuśtanie poglądów, udawało mu się manewrować i manipulować. Ogromna elastyczność.

- Jest człowiekiem na tyle inteligentnym, że zauważa, iż inni inteligentni ludzie zasadniczo różnią się od niego etyką - twierdzi Stanisław Remuszko. - Że wyznają inną moralność i uznają inne autorytety. Ale czy wyciąga z tego wnioski?

Z "Gazety" odeszło już wiele osób, które przez lata razem z nim ją tworzyły. Ostatnio opuścili redakcję Ernest Skalski i Jerzy Jachowicz. Z historycznej ekipy pozostało niewielu. Prawdą jest także, że rzadko kto jawnie krytykował Agorę. Media w tej sprawie były hermetyczne i solidarne. Potwierdziła to także książka Stanisława Remuszki, której reklamy, za pieniądze odmówiły największe i najbardziej wpływowe polskie gazety. Dlaczego?

Zdaniem ludzi z Agory, gazeta wielokrotnie się kompromitowała i traciła wiarygodność. - Choćby sprawa dziennikarzy "GW", którzy brali pieniądze z Orlenu za doradztwo. Dziś trudno odzyskać dawne, dobre imię. Ale nadal, patrząc chociażby na dochody z reklam, jest to nadal najbardziej opiniotwórcza gazeta w Polsce.

- Polska od chwili ujawnienia afery Rywina stała się jakby inna - zauważa Bogdan Borusewicz. - Inaczej działają prokuratury, organy śledcze. Opinia publiczna otrzymała sygnał, że na szczytach władzy źle się dzieje. A ta sprawa przerwała pewną niemożność. Dziś każdy bardziej się pilnuje, uważa, z kim rozmawia. Powstrzymano proces oligarchizacji, a zatem tworzenia pewnego biznesu, który miał wpływ na politykę. l wielka jest w tym zasługa Adama Michnika.

TOMASZ GAWIŃSKI

 

 

ADAM MICHNIK urodził się w Warszawie, w rodzinie przedwojennych działaczy Komunistycznej Partii Polski, Ozjasza Szechtera i Heleny Michnik. W szkole podstawowej był aktywnym członkiem Hufca Walterowskiego ZHR które prowadził wtedy Jacek Kuroń. W liceum, po likwidacji Hufca w 1961 roku, założył z kilkoma kolegami dyskusyjny Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, w którym rozczarowani rzeczywistością PRL-u młodzi ludzie dyskutowali nad sposobem jej naprawy. Studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim. Dwukrotnie zawieszany w prawach studenta za rozpowszechnianie na uczelni listu otwartego do członków PZPR, autorstwa Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, oraz zorganizowanie dyskusji z udziałem Leszka Kołakowskiego, wyrzuconego wcześniej z PZPR za krytykę jej władz. W marcu 1968 roku relegowany z UW za aktywny udział w tzw. wydarzeniach marcowych, a nieco później aresztowany i skazany na trzy lata więzienia za "wybryki chuligańskie", czyli w istocie za udział w wydarzeniach marca 1968 roku.

Opuścił więzienie w 1969 roku na mocy amnestii, ale otrzymał zakaz kontynuowania jakichkolwiek studiów wyższych w Polsce. Dopiero w połowie lat 70. ukończył eksternistycznie historię na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Z rekomendacji Jacka Kuronia był osobistym asystentem Antoniego Słonimskiego. Po strajkach w Radomiu w 1976 roku zaangażował się w działalność Komitetu Obrony Robotników, stając się obok Jacka Kuronia jednym z najbardziej aktywnych działaczy opozycji. Redagował też niezależne pisma.

W 1980 i 1981 roku był doradcą Regionu Mazowsze "Solidarności" oraz Komisji Hutników "S". Internowany w stanie wojennym, a następnie oskarżony o "próby obalenia ustroju socjalistycznego". Do 1984 roku przebywał bez wyroku w areszcie. Zwolniono go na mocy amnestii. Rok później znowu trafił za kratki - skazany na trzy lata więzienia za udział w próbie zorganizowania strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Dzięki kolejnej amnestii wyszedł w 1986 roku na wolność.

W 1988 roku był doradcą nieformalnego Komitetu Koordynacyjnego Lecha Wałęsy, a następnie został członkiem Komitetu Obywatelskiego. Bardzo aktywnie uczestniczył w przygotowaniach, negocjacjach i obradach Okrągłego Stołu. Po zakończeniu obrad otrzymał od Lecha Wałęsy zadanie zorganizowania wraz z Heleną Łuczywo i Ernestem Skalskim dużej, ogólnopolskiej gazety. Miała ona funkcjonować tylko do końca wyborów do Sejmu w 1989 roku, a Adam Michnik został jej redaktorem naczelnym, a także posłem na Sejm.

 

 







NAGŁY UPADEK ADAMA M. - antologia tekstów