Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin

Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na Zachodzie - 1

The Mitrokhin archive I : the KGB in Europe and the west, 1999
 

 

(...)
 

Od leninowskiej CzeKa do stalinowskiego OGPU

Lenin i bolszewickie kierownictwo obawiali się innego kontrrewolucyjnego niebezpieczeństwa - ruchu nacjonalistów ukraińskich, którzy walczyli na równi z czerwoną i białą armią, chcąc odzyskać niepodległość. Zimą 1920, a potem wiosną 1921 roku cała ukraińska wieś walczyła przeciwko bolszewickiej władzy. Nawet po brutalnej "pacyfikacji" Ukrainy przez Armię Czerwoną i CzeKa oddziały partyzanckie, które schroniły się w Polsce i w Rumunii, wyprawiały się przez granicę, atakując bolszewickie placówki. Wiosną 1922 roku ukraińskie GPU dostało meldunek wywiadowczy, że ukraiński rząd na uchodźstwie Semena Petlury powołał sztab partyzancki pod dowództwem generała Jurki Tutiunnika. Meldunek ostrzegał, że sztab wysłał na Ukrainę tajnych emisariuszy, którzy mają organizować nacjonalistyczne podziemie.

GPU otrzymało rozkazy, by nie tylko gromadzić materiał wywiadowczy o emigracyjnych środowiskach białogwardzistów i ukraińskich narodowców, ale także penetrować je i destabilizować *[Na pierwszym miejscu listy pięciu priorytetowych zadań wywiadu zagranicznego, zawartych w instrukcji INO z 28 listopada 1922 roku, znalazło się "demaskowanie na terytoriach poszczególnych państw ugrupowań kontrrewolucyjnych, prowadzących aktywną i pasywną działalność, wymierzoną w interesy Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Sowieckiej oraz przeciwko międzynarodowemu ruchowi rewolucyjnemu".]. Strategia GPU była jednakowa wobec obu przeciwników. Polegała na zakładaniu fikcyjnego podziemia antybolszewickiego pod kontrolą GPU i wykorzystaniu go jako przynęty dla ściągnięcia z drugiej strony granicy generała Tutiunnika i innych "białych" generałów.

Pierwszym krokiem do zwabienia Tutiunnika z powrotem na Ukrainę (operacja DIEŁO 39) było ujęcie Zajarnego, jednego z jego oficerów do zleceń specjalnych, którego złapano przy przekraczaniu granicy w 1922 roku. GPU "obróciło" Zajarnego i odesłało do sztabu Tutiunnika z fikcyjnymi raportami, świadczącymi, że na Ukrainie powołano konspiracyjną Naczelną Radę Wojskową (Wysszaja Wojskowaja Rada - WWR), która z niecierpliwością oczekuje Tutiunnika, żeby przejął dowództwo, utworzył sztab i rozpoczął zbrojną walkę z bolszewikami. Tutiunnik był zbyt ostrożny, żeby natychmiast wracać na Ukrainę. Wysłał najpierw kilku emisariuszy. Zaprowadzono ich na sfingowane posiedzenia WWR, podczas których oficerowie GPU, udający ukraińskich nacjonalistów, informowali o szybko rozrastającym się podziemiu gotowym do walki przeciwko bolszewickiej władzy i zgodnie twierdzili, że konspiracja potrzebuje natychmiast dowództwa Tutiunnika. Jednym z emisariuszy był bliski współpracownik generała Piotr Stachow, który, podobnie jak Zajarny, został zwerbowany przez GPU, "obrócony" i użyty jako podwójny agent.

Próby przekonania Tutiunnika do osobistego powrotu na Ukrainę zakończyły się sukcesem dopiero 26 czerwca 1923 roku. Tutiunnik wraz z obstawą i najbliższymi współpracownikami dotarł do odludnej wioski na rumuńskim brzegu Dniestru. Tam czekał na niego Zajarny, który zameldował, że członkowie WWR i Piotr Stachow oczekują generała po drugiej stronie rzeki. O jedenastej wieczorem światełko z ukraińskiego brzegu zasygnalizowało, iż Tutiunnik wraz ze swą świtą mogą przeprawić się bezpiecznie przez Dniestr.

Ostrożny Tutiunnik wysłał przodem żołnierza ochrony, żeby sprawdził, czy nie ma jakiejś pułapki. Ochroniarz wrócił ze Stachowem, który zapewnił Tutiunnika, że nic mu nie grozi. Zgodnie z raportem OGPU Tutiunnik powiedział wówczas do Stachowa: "Piotrze, znam ciebie, a ty mnie. Nie będziemy się oszukiwać. WWR jest fikcją, nieprawdaż?". Na co Stachow rzekł: "To niemożliwe. Znam ich, zwłaszcza tych, którzy są teraz [dzisiaj] ze mną. Wiesz przecież, że możesz na mnie polegać...". Tutiunnik wsiadł do łodzi ze Stachowem i przeprawił się na drugi brzeg Dniestru. Kiedy wpadł już w pułapkę OGPU, dalszy ciąg był łatwy do przewidzenia. Listy napisane ręką Tutiunnika lub w jego imieniu dotarły do wszystkich przebywających na emigracji ważniejszych działaczy ruchu ukraińskich nacjonalistów, oznajmiając im, że ich walka jest beznadziejna, a on sam przyłączył się nieodwołalnie do sowieckiej sprawy. Sześć lat później Tutiunnik został stracony.

Operacje przeciw Białej Gwardii przebiegały podobnie. W 1922 roku w Berlinie zwerbowano byłego carskiego generała o nazwisku Zielenin jako agenta penetracyjnego w lokalnym środowisku emigracyjnym. Z późniejszego, zapewne przesadnego, sprawozdania OGPU wynika, że Zielenin doprowadził do "olbrzymiej schizmy w szeregach białych", dzięki czemu liczni oficerowie odeszli od barona Piotra Wrangla, ostatniego "białego" generała, pokonanego w wojnie domowej. Wśród innych wtyczek OGPU, chwalonych za dezintegracyjną działalność w środowisku białogwardzistów, znaleźli się generał Zajcew, były szef sztabu kozackiego atamana A-I. Dutowa, oraz były carski generał Jachontow, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych.

Największym sukcesem OGPU w walce przeciwko Białej Gwardii okazały się dwie rozbudowane i dopracowane gry wywiadowcze o kryptonimach SINDIKAT (Syndykat) i TREST (Trust), w których bardzo umiejętnie wykorzystano agentów-prowokatorów - Bezpośrednim celem operacji SINDIKAT był Boris Sawinkow, najgroźniejszy, jak sądzono w Moskwie, białogwardzista, były terrorysta z partii socjalistów-rewolucjonistów, który w Rządzie Tymczasowym, obalonym przez rewolucję bolszewicką, zajmował stanowisko wiceministra wojny. Do ludzi, którym Sawinkow zaimponował antybolszewickim zapałem, należał Winston Churchill, który po latach odnotował: "Cokolwiek by o nim nie mówiono, czegokolwiek by mu nie zrobiono, z całym błotem i łajnem, którym go obrzucano, mało jest ludzi na świecie, którzy usilniej próbowali, więcej z siebie dali, na więcej się odważyli i więcej wycierpieli dla rosyjskiego narodu".

W czasie wojny rosyjsko-polskiej 1920 roku Sawinkow organizował asenterunek do Rosyjskiej Armii Ludowej, która walczyła pod polskim dowództwem przeciwko Armii Czerwonej. Na początku 1921 roku założył w Warszawie nową organizację walczącą o obalenie bolszewickiego reżymu: Ludowy Związek Obrony Ojczyzny i Wolności (NSZRiS), który posiadał zakonspirowaną sieć współpracowników wewnątrz Rosji Sowieckiej. Członkowie tej siatki zbierali materiały wywiadowcze o bolszewikach i przygotowywali powstanie przeciwko reżymowi sowieckiemu.

Pierwsza faza operacji przeciwko Sawinkowowi o kryptonimie SINDIKAT-1 skutecznie zneutralizowała siatkę agenturalną NSZRiS za pomocą wtyczki CzeKa wewnątrz organizacji. W sierpniu 1921 roku czterdziestu czterech członków kierownictwa NSZRiS zasiadło na ławie oskarżonych w zorganizowanych w Moskwie procesach pokazowych *[Powtarzające się używanie wielu pseudonimów dla określenia tej samej osoby w trzydziestosiedmiotomowych archiwach operacji TREST oraz zadziwiające przemieszanie faktów i fikcji w zebranych dokumentach sprawiły, że licznym oficerom KGB i historykom, studiującym te archiwa, nie udało się przedstawić jasnego obrazu operacji.]. Celem drugiej fazy, SINDIKAT-2, było zwabienie Sawinkowa do Rosji z zamiarem postawienia go przed sądem w kolejnym procesie pokazowym w celu całkowitego rozproszenia wiernych mu środowisk emigracyjnych. Według tajnych opracowań historycznych, przygotowywanych na użytek wewnętrzny KGB, do sukcesu operacji przyczynił się głównie naczelnik wydziału kontrwywiadowczego OGPU Artur Kristianowicz Artuzow (później naczelnik całego INO). Artuzow był synem Rosjanki i emigranta z włoskiego kantonu Szwajcarii, który przyjechał do Rosji produkować sery. Wraz z nim grę prowadzili Andriej Pawłowicz Fiodorow i Grigorij Siergiejewicz Syrojeżkin. Archiwalia KGB podkreślają dobre wykorzystanie agentów prowokatorów w operacji SINDIKAT-2, ale nie wspominają, do jakiego stopnia w osiągnięciu sukcesu dopomogła narastająca skłonność Sawinkowa do popuszczania wodzy fantazji. Podczas wizyty w Londynie pod koniec 1921 roku opowiadał na przykład, choć było to niemożliwe, że szef rosyjskiej misji handlowej *[Leonid B. Krasin.] zaproponował mu objęcie stanowiska w sowieckim rządzie w Moskwie. Sawinkow twierdził również, że brytyjski premier Lloyd George powitał go z rodziną w rezydencji Chequers śpiewając "Boże chroń cara"; w rzeczywistości był to psalm śpiewany w rodzimym języku przez walijski chór, który odwiedził premiera przed Bożym Narodzeniem.

Druga faza operacji SINDIKAT rozpoczęła się w lipcu 1923 roku. Do Paryża przyjechał Fiodorow i, udając członka antybolszewickiego podziemia, odwiedził Sawinkowa, który po rozpadzie NSZRiS przeniósł swoją kwaterę główną do stolicy Francji *[Zastępca naczelnika kontrwywiadu OGPU Fiodorow był znany w środowisku Sawinkowa, już wcześniej bowiem, pozorując działacza antybolszewickiego podziemia "A.P. Muchina", konferował z przedstawicielami Sawinkowa w Polsce, w tym z szefem jego organizacji w Wilnie Iwanem Fomiczem.]. Fiodorow nakłonił Sawinkowa do wysłania do Rosji bliskiego współpracownika, pułkownika Siergieja Pawłowskiego, na naradę z kierownictwem "podziemia". Po przybyciu do Moskwy OGPU aresztowało Pawłowskiego, "obróciło" go i wykorzystało do zwabienia Sawinkowa na kolejną "naradę podziemia". 

Piętnastego sierpnia 1924 roku Sawinkow wraz z współpracownikami przekroczył potajemnie granice Rosji i wpakował się prosto w pułapkę, zastawioną przez OGPU. W śledztwie OGPU opór Sawinkowa załamał się szybko. Już 27 sierpnia na procesie pokazowym Sawinkow nędznie skamlał i spowiadał się ze swych kontrrewolucyjnych grzechów:

Bezwarunkowo uznaję władzę sowiecką, a nie żadną inną. Wszystkim Rosjanom, którzy miłują swoją ojczyznę, mówię: ja, który przeszedłem całą gehennę krwawej i ciężkiej walki przeciwko wam, ja, który odrzucałem was tak, jak nikt inny tego nie czynił, ja teraz mówię wam, że jeśli jesteście prawymi Rosjanami i szczerze miłujecie swój naród, powinniście schylić czoła przed robotniczo-chłopską władzą i uznać ją bez żadnych zastrzeżeń.

Sawinkowa oszukiwano nawet po wsadzeniu go do więzienia na piętnaście lat. Do końca nie zorientował się, że jego kolega z celi W.I. Spieranski jest oficerem OGPU, który dostał awans za zdobycie zaufania Sawinkowa i podstępne wyciąganie z niego informacji przez osiem miesięcy. Po ostatnim raporcie Spieranskiego Sawinkow nie mógł już liczyć na długie życie. Jak się wydaje, w archiwach KGB brak dokumentów z lat dwudziestych, stwierdzających, jaka śmierć spotkała Sawinkowa. Zgodnie z mało wiarygodną współczesną wersją, rozpowszechnianą przez SWR, spadł on lub wyskoczył z okna na wysokim piętrze po przyjaznej "popijawie z grupą czekistów", Do tragedii doszło mimo heroicznych wysiłków Grigorija Syrojeżkina, który próbował go uratować. Bardziej prawdopodobne jest podejrzenie, że Syrojeżkin wypchnął Sawinkowa.

Jeszcze bardziej udana niż SINDIKAT była operacja TREST. Taki kryptonim nadano sfingowanemu podziemiu monarchistycznemu, Monarchiczeskaja Organizacija Rossii - MOR (Monarchistyczna Organizacja Rosji). Pomysł utworzenia takiej struktury podsunął w 1921 roku Artuzow i tak powstał fundament trwającej sześć lat operacji pozoracyjnej, obejmującej swym zasięgiem emigracyjne środowiska "białych" Rosjan w całej Europie.

Centralną postacią pozoracji był oficer OGPU Aleksandr Jakuszew, który udawał głęboko zakonspirowanego członka MOR, mającego możliwość wyjeżdżania za granicę, ponieważ oficjalnie był sowieckim przedstawicielem handlowym. Do 1923 roku odwiedził on kilkakrotnie Paryż, gdzie zdobył zaufanie wielkiego księcia Nikołaja Nikołajewicza, kuzyna nieżyjącego cara Mikołaja II, oraz generała Aleksandra Kutiepowa, przywódcy emigracyjnego Rosyjskiego Związku Ogólnowojskowego ROWS (Russkij Obszcze-Wojenskij Sojuz). Ofiarą pozoracji padł były agent Secret Intelligence Service Sidney Reilly, jeszcze większy fantasta niż Sawinkow. Z biegiem lat Reilly stał się postacią tragikomiczną, a jego zdolność pojmowania rzeczywistości uchodziła za coraz bardziej niepewną. Według jednej z jego sekretarek Eleanor Toye: "Reilly cierpiał czasami na zaburzenia świadomości. Pewnego razu twierdził, że jest Chrystusem". W OGPU Reilly’ego nadal jednak traktowano jako brytyjskiego szpiega nad szpiegami i jednego z najgroźniejszych przeciwników. Dwudziestego szóstego września 1925 roku udało się go wreszcie zwabić. Tak jak rok wcześniej Sawinkow, dał się nakłonić do przekroczenia granicy Rosji, żeby wziąć udział w spotkaniu z kierownictwem fikcyjnej organizacji MOR.

W łapach śledczych Reilly nie opierał się dłużej niż Sawinkow. W jego teczce osobowej w KGB znajduje się, najprawdopodobniej autentyczny, list do Dzierżyńskiego z 30 grudnia 1925 roku, w którym obiecuje ujawnić wszystko, co wie o brytyjskim i amerykańskim wywiadzie oraz o rosyjskich emigrantach na Zachodzie. Sześć dni później Reilly’ego zabrano na spacer do lasu pod Moskwą, gdzie bez ostrzeżenia strzelono do niego z tyłu. Zgodnie z meldunkiem OGPU "westchnął głęboko i upadł bez krzyku". Wśród ludzi towarzyszących mu w ostatnim spacerze był Grigorij Syrojeżkin, który rok wcześniej prawdopodobnie zamordował Sawinkowa. Ciało Reilly’ego wystawiono w sali szpitala na Łubiance, żeby oficerowie OGPU mogli nacieszyć się zwycięstwem. W życiu Sidneya Reilly’ego prawda bez przerwy splatała się z mitem i tak było również po śmierci. Jeszcze przez długie lata krążyły na Zachodzie pogłoski, że Reilly uniknął egzekucji i żyje w ukryciu z nową tożsamością. Operację pozoracyjną TREST ujawniono w 1927 roku, kompromitując w ten sposób służby specjalne Wielkiej Brytanii, Francji, Polski, Finlandii i krajów bałtyckich, które w mniejszym lub większym stopniu dały się na nią nabrać.

Walcząc nieustannie z realnymi i wyimaginowanymi kontrrewolucjonistami, sowiecki wywiad zagraniczny znalazł w latach międzywojennych dość czasu i energii, żeby osiągnąć liczące się sukcesy w penetracji najważniejszych mocarstw imperialistycznych. Sowiecka służba miała przy tym operacyjną przewagę nad zachodnimi przeciwnikami w dwóch istotnych obszarach.

Po pierwsze, kiedy w Moskwie obsesyjnie dbano o własne bezpieczeństwo, w większości krajów zachodnich troszczono się słabo o ukrycie tajemnic państwowych. Po drugie, zachodnie partie komunistyczne i zachodni sympatycy komunizmu stanowili dla sowieckich służb nieprzebrane źródło motywowanych ideologicznie potencjalnych agentów, do którego sięgano coraz częściej.

 

"Pięciu Wspaniałych"

W wybranej grupie herosów wywiadu zagranicznego lat międzywojennych, których portrety wiszą dzisiaj na ścianach izby pamięci SWR w Jasieniewie, jest też austriacki Żyd, Arnold Deutsch, najbardziej chyba utalentowany nielegał wszech czasów. Zgodnie z oficjalną laurką SWR portret natychmiast "zwraca uwagę odwiedzających", którzy patrzą na "inteligentne, czujne i przenikliwe oczy oraz rysy twarzy człowieka o silnej woli". Fakt, że Deutsch był nielegałem, KGB potwierdziło oficjalnie dopiero w 1990 roku. Niektóre aspekty jego pracy wywiadowczej Moskwa jeszcze dziś uważa za nienadające się do publikacji.

Deutsch miał za sobą błyskotliwą karierę naukową; pod tym względem prawie nikt w sowieckim wywiadzie nie mógł się z nim równać. W lipcu 1928 roku, dwa miesiące po ukończeniu dwudziestu czterech lat i niespełna pięć lat od wstąpienia na uniwersytet w Wiedniu, otrzymał tytuł doktorski z wyróżnieniem. Doktorat był wprawdzie z chemii, ale Deutsch studiował również filozofię i psychologię.

Przez cały czas pobytu na uczelni ostentacyjnie podawał w dokumentach uniwersyteckich, że jest wyznania mojżeszowego (mozaisch), co miało prawdopodobnie ukryć członkostwo w partii komunistycznej. Wiarę religijną zastąpiła bowiem żarliwa wierność wizji Międzynarodówki Komunistycznej i nowego porządku świata, który miał uwolnić ludzkość od wyzysku i osamotnienia. Rewolucyjny mit pierwszego na świecie państwa robotników i chłopów otumanił najpierw Deutscha, a później werbowanych przez niego, motywowanych ideologicznie agentów, do tego stopnia, że nie dostrzegali coraz brutalniejszej rzeczywistości w rządzonej przez Stalina sowieckiej Rosji. Zaraz po otrzymaniu dyplomu i opuszczeniu murów wiedeńskiej uczelni Deutsch podjął tajną pracę kuriera OMS (Otdieł Mieżdunarodnych Swiaziej), komórki łącznikowej Kominternu. W służbie Międzynarodówki Komunistycznej odwiedził Rumunię, Grecję, Palestynę i Syrię. Żona Deutscha, Austriaczka Josephine, którą poślubił w 1929 roku, pracowała również dla OMS.

Prywatna wizja nowego świata zbudowana przez Deutscha obejmowała nie tylko wyzwolenie polityczne, ale także seksualne. Niemal równocześnie z podjęciem tajnej pracy dla Kominternu zaangażował się otwarcie w ruch "seks-pol" (polityki seksualnej), założony przez komunizującego psychologa i seksuologa niemieckiego Wilhelma Reicha, który tworzył kliniki kontroli urodzeń, szerzące oświatę seksualną w robotniczych dzielnicach Wiednia. Na tym etapie swej kariery naukowej Reich ambitnie usiłował skojarzyć freudyzm z marksizmem i rozpoczął ekscentryczny program badawczy nad ludzkimi zachowaniami seksualnymi, który przyniósł mu z czasem przydomek "proroka lepszego orgazmu". Deutsch z entuzjazmem przyjął nauki Reicha, który twierdził, że represje polityczne i seksualne mają wiele wspólnego i torują drogę faszyzmowi. Kierował między innymi wydawnictwem "Munster Verlag", które publikowało prace Reicha oraz literaturę "seks-polu" *[Pisząc po latach tajną relację dla archiwów NKWD, Deutsch, jak się wydaje, postanowił, że lepiej będzie nie wspominać o swych bliskich związkach z ruchem "seks-pol" i z Reichem, który zaangażował się w tym czasie w dziwaczny program badań na seksualnymi zachowaniami ludzi. W sporządzonych przez Mitrochina wypisach z akt Deutscha nie ma żadnej wzmianki o Reichu, podobnie jak w dwóch książkach, których autorom SWR dało ograniczony dostęp do archiwów NKWD: Costello oraz Cariew, Deadly Illusions, a także West oraz Cariew, The Crown Jewels. Wydana w 1997 roku przez SWR oficjalna historia sowieckiego wywiadu w laurkowym rozdziale poświęconym Deutschowi nie wspomina również o jego kontaktach z Reichem ani o udziale w ruchu "seks-pol".]. Wiedeńska policja nie wiedziała prawdopodobnie o konspiracyjnej działalności Deutscha w OMS, ale sekcja zwalczania pornografii interesowała się żywo jego działalnością w ruchu seksualno-politycznego wyzwolenia.

Deutsch co najmniej przez kilka lat z powodzeniem odgrywał podwójną rolę: otwarcie ucznia Reicha i potajemnie sowieckiego agenta. W 1932 roku przeniesiony został z OMS do INO i przeszkolony w Moskwie w pracy nielegała OGPU. Otrzymał fałszywą tożsamość "Stefana Langego" oraz pseudonim STEFAN (później używał również pseudonimu OTTO). Na początek wysłano go do Francji z zadaniem zorganizowania punktów przerzutowych na granicach belgijskich, niemieckich i holenderskich oraz poczynienia przygotowań do zainstalowania nadajników na francuskich kutrach rybackich, które miały być wykorzystane do utrzymania łączności OGPU na wypadek wojny *[Nielegalny rezydent, który był przełożonym Deutscha we Francji, to Fiodor Jakowlewicz Karin, pseudonim JACK.]. Wieczną chwałę i awans do grona herosów KGB zapewniła mu jednak dopiero druga placówka - w Wielkiej Brytanii.

Reguły tworzenia i przestrzegania fałszywych tożsamości i legend nielegałów były w połowie lat trzydziestych znacznie mniej skomplikowane i bardziej elastyczne niż w czasach późniejszych. Deutsch przybył do Londynu na początku 1934 roku, posługując się własnym nazwiskiem i podając jako zawód "wykładowca uniwersytecki". Do nawiązania nowych kontaktów w brytyjskim środowisku naukowym wykorzystał również swój dyplom i koneksje akademickie na kontynencie. Mieszkał przez pewien czas w wynajmowanych doraźnie pokojach, a później przeniósł się do mieszkania przy Lawn Road w dzielnicy Hampstead, sercu londyńskiej inteligencji o radykalnych poglądach. "Apartamenty Lawn Road" to pierwszy w Anglii "galeriowiec", czyli budynek o otwartych krużgankach na każdym piętrze, z których wchodziło się do mieszkań. Później skopiowano to rozwiązanie w niezliczonych blokach komunalnych, ale wówczas był to najbardziej awangardowy budynek Hampstead. Deutsch zajął lokal numer 7, tuż obok mieszkania słynnej powieściopisarki Agaty Christie, która kończyła kolejny wielki kryminał Morderstwo w Orient Expresie. Oczyma wyobraźni widzi się od razu sąsiadów, Arnolda Deutscha i Agatę Christie, dyskutujących nad wątkami jej kolejnych dreszczowców, ale rzeczywistość jest bardziej blada. Najprawdopodobniej nigdy się nie spotkali. Agata Christie mieszkała gdzie indziej i w połowie lat trzydziestych prawdopodobnie bywała na Lawn Road bardzo rzadko. Natomiast Deutsch miał wiele powodów, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Drzwi wszystkich mieszkań w bloku widoczne były z ulicy, ale wejście do apartamentu Deutscha zasłaniała klatka schodowa, która pozwalała gospodarzowi i gościom przemykać się dyskretnie. Swą akademicką "legendę" Deutsch uwiarygodnił, zapisując się na studia podyplomowe z psychologii na Uniwersytecie Londyńskim; prawdopodobnie podjął też na pół etatu pracę wykładowcy. W 1935 roku dojechała do niego żona, która ukończyła w Moskwie kurs dla radiotelegrafistek.

Ze spoczywających w archiwach KGB akt personalnych Deutscha wynika, że w trakcie pobytu w Wielkiej Brytanii zwerbował dwudziestu, a kontaktował się z dwudziestoma dziewięcioma agentami. Najsłynniejsza była grupa pięciu młodych absolwentów uniwersytetu w Cambridge, o której jeszcze przed II wojną światową mówiono z szacunkiem w Centrali Piatiorka. Tworzyli ją: Anthony Blunt, Guy Burgess, John Cairncross, Donald Maclean i Kim Philby. Kiedy po wojnie, w 1960 roku, wszedł na ekrany, bijąc rekordy popularności, western Siedmiu Wspaniałych, o agentach z Cambridge zaczęto mówić "Pięciu Wspaniałych". Kluczem do sukcesów Deutscha był jego własny i aprobowany przez Centralę pomysł urabiania, a potem werbowania młodych, błyskotliwych ludzi o radykalnych poglądach, studiujących na najlepszych uniwersytetach i rokujących nadzieję, że kiedyś zajdą wysoko w aparacie państwa. Deutsch pisał w raporcie dla Centrali:

Biorąc pod uwagę masowy charakter ruchu komunistycznego na tych uniwersytetach oraz szybką wymianę roczników studentów, można założyć, że pojedynczy komunista zagubi się, jeśli wyciągniemy go wystarczająco szybko z partii. Zapomną o nim w partii i poza partią. Ludzie nie będą pamiętać o jego dawnej przynależności. A jeśli komuś się nawet przypomni, że ktoś był kiedyś komunistą, to da się to złożyć na karb grzechów młodości, zwłaszcza jeśli osoba ta będzie potomkiem burżuazyjnego rodu. Do nas będzie natomiast należało dać tej osobie [zwerbowanemu] nową [niekomunistyczną] tożsamość polityczną *[Akta wynotowane przez Mitrochina świadczą dobitnie, że Deutsch był pierwszym, który opracował tę strategię werbowania.].

Ponieważ przeważająca większość najwyższych urzędników państwowych w Wielkiej Brytanii ukończyła studia na starych uniwersytetach w Oksfordzie i w Cambridge, logiczną konsekwencją było zajęcie się studentami tak zwanego Oxbridge, zamiast szukać kandydatów na agentów w murach nowych uczelni w innych miastach. Przypadek zrządził, że wielu z nich znaleziono w Cambridge, a nie w Oksfordzie. Deutsch zainteresował się Cambridge, ponieważ tam, w Kolegium Trójcy Świętej, kończył studia pierwszy dobrze zapowiadający się kandydat do werbunku - Kim Philby. Werbunek pozostałych "Pięciu Wspaniałych" był pośrednią lub bezpośrednią konsekwencją skaptowania Philby’ego. Trzech (Blunt, Burgess i Cairncross) studiowało w tym samym Kolegium Trójcy Świętej, czwarty zaś (Maclean) w sąsiadującym Domu Trójcy Świętej *[Podobnym tylko zbiegiem okoliczności można tłumaczyć, dlaczego w obu wojnach światowych więcej kryptoanalityków wywodziło się z uniwersytetu w Cambridge niż z uniwersytetu w Oksfordzie. Dyrektorem wyszkolenia morskiego był w 1914 roku sir Alfred Ewing, były profesor mechaniki na uniwersytecie w Cambridge. Ściągnął on trzech znajomych pracowników naukowych z Kolegium Królewskiego, gdzie sam kiedyś wykładał. Ćwierć wieku później to oni szukali nowego pokolenia kryptoanalityków. W czasie II wojny światowej jedna trzecia pracowników naukowych Kolegium Królewskiego służyła w ośrodku kryptologicznym w Bletchley Park. Procentowo był to największy udział spośród wszystkich kolegiów uniwersytetów w Cambridge i w Oksfordzie.].

Strategia Deutscha przyniosła spektakularny sukces. W pierwszych latach II wojny światowej Piatiorka spenetrowała głęboko Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz służby specjalne. Ilość dostarczanego przez nią materiału wywiadowczego była tak duża, że chwilami w Moskwie brakowało ludzi i czasu, żeby ją przetrawić.

Philby uzyskał dyplom uniwersytetu w Cambridge w czerwcu 1933 roku. Przekonany, że musi "poświęcić życie sprawie komunizmu", wyjechał do Wiednia, gdzie spędził część 1934 roku, pracując dla MOPR (Mieżdunarodnaja Organizacija Pomoszczi Riewolucjonieram) jako kurier podziemnej Komunistycznej Partii Austrii. Podczas pobytu w Wiedniu poznał młodą komunistkę, rozwiedzioną Żydówkę Litzi Friedmann, z którą ożenił się po krótkim, ale gorącym romansie, kiedy poznał smak miłości na śniegu ("można się do tego przyzwyczaić i wcale nie jest zimno" - opowiadał po latach). Osobą, która zwróciła na Philby’ego uwagę, widząc w nim obiecującego kandydata na sowieckiego agenta, była przyjaciółka Litzi, Edith Suschitsky, zwerbowana już wcześniej przez Deutscha i pracująca pod mało wymyślnym pseudonimem EDITH.

W maju 1934 roku, parę tygodni po przyjeździe Deutscha, Kim i Litzi Philby wrócili do Londynu. Kilka miesięcy później zjechała do miasta Edith Suschitsky, która wyszła za mąż za kolejnego agenta zwerbowanego przez Deutscha, angielskiego lekarza o nazwisku Alex Tudor Hart. Nowożeńcy otrzymali od Centrali zbiorowy pseudonim STRIEŁA.

W czerwcu 1934 roku Edith Tudor Hart zabrała Kima Philby’ego do londyńskiego Regent’s Park, gdzie na ławce odbył pierwszą rozmowę z Arnoldem Deutschem. We wspomnieniach, napisanych po latach dla KGB, Philby przypominał instrukcję Deutscha: "Potrzebujemy ludzi, którzy mogą przeniknąć do instytucji burżuazji. Spenetruj je dla nas!". W tej wczesnej fazie Deutsch nie uświadamiał Philby’emu, że rozpoczyna karierę agenta sowieckiego wywiadu. Dał mu natomiast do zrozumienia, że będzie brał udział w podziemnej wojnie Kominternu z międzynarodowym faszyzmem. Pierwszym zadaniem wyznaczonym przez Deutscha było zerwanie wszystkich widocznych więzów z partią komunistyczną, a potem pozyskanie zaufania brytyjskich środowisk proniemieckich i zwolenników faszyzmu. Zgodnie z przyjętym w tamtych latach zwyczajem nadany przez Deutscha na pierwszym spotkaniu pseudonim Philby’ego miał dwie wersje: niemiecką SÖNCHEN oraz rosyjską SYNOK. Obie można przetłumaczyć na "synek".

Pół wieku później Philby nadal wspominał jako "cudowne" pierwsze spotkanie z człowiekiem, którego znał tylko z pseudonimu OTTO.

Był to wspaniały człowiek. Po prostu wspaniały. Poczułem to natychmiast i uczucie to nigdy mnie już nie opuściło [...] Najpierw zobaczyłem jego oczy. Patrzył na rozmówcę tak, jakby nic na świecie nie było ważniejszego jak ta rozmowa i ta osoba [...] A ponadto miał wspaniałe poczucie humoru.

Lepszego niż Deutsch oficera prowadzącego "Pięciu z Cambridge" trudno sobie wyobrazić w całej historii KGB. Czterech z Piatiorki uzyskało dyplomy uniwersytetu w Cambridge ze stopniem celującym *[Wyjątkiem był Philby, który nie przykładał się do nauki i zaliczył tylko na dostateczny egzamin dyplomowy z historii i na dobry z ekonomii. Burgess zdał historię na bardzo dobry, a ponieważ był chory podczas drugiej rundy egzaminów dyplomowych, przyznano mu tak zwany aegrotat, czyli zaliczenie bez określania stopnia, przyznawane studentom, którzy nie mogli uczestniczyć w egzaminach z przyczyn zdrowotnych.], ale akademicka kariera Deutscha była jeszcze bardziej błyskotliwa. Lepiej niż oni potrafił zrozumieć naturę człowieka i miał znacznie większe doświadczenie życiowe. Łączył w sobie charyzmatyczną osobowość z głębokim psychologicznie wnętrzem oraz wizjonerską wiarą w przyszłość ludzkości wolnej od wyzysku i samotności, narzucanych przez kapitalistyczny system. Niesione przez niego przesłanie wyzwolenia niezmiernie pociągało "Pięciu z Cambridge", ponieważ miało tak seksualny, jak polityczny wymiar. Cała Piatiorka buntowała się przeciwko obowiązującym regułom w sferze seksu równie gwałtownie, jak przeciw przestarzałemu systemowi klasowemu Wielkiej Brytanii lat międzywojennych. Burgess i Blunt byli homoseksualistami, Maclean biseksualistą, a Philby heteroseksualnym mocarzem. Cairncross, heteroseksualista z przekonania, napisał później historię poligamii, którą zakończył cytatem z Geroge’a Bernarda Shawa: "Kobiety wolą mieć dziesięć procent udziałów w mężczyźnie pierwszego gatunku niż średniaka na wyłączność". Siebie Cairncross zaliczał oczywiście do mężczyzn najlepszego gatunku. Praca Cairncrossa oczarowała Grahama Greene’a, który w liście do autora pisał: "Wreszcie mamy książkę, która uraduje i przyciągnie wszystkich poligamistów".

Przez cztery lata pracy nielegała, prowadzącego agentów brytyjskich, Deutsch służył pod rozkazami trzech nielegalnych rezydentów, z których każdy posługiwał się różnymi fałszywymi nazwiskami i pseudonimami. Ignatij Reif miał pseudonim MARR, Aleksandr Orłow krył się pod pseudonimem SZWED, natomiast Teodor Mały nosił kolejno pseudonimy PAUL, THEO i MANN. Cała trójka padła ofiarą "wielkiego terroru", który pochłonął ich jeszcze przed 1938 rokiem. Reif i Mały zostali rozstrzelani za wyimaginowane przestępstwa. Orłow zbiegł w porę, przeszedł na drugą stronę, uciekł do Ameryki Północnej i zapewnił sobie bezpieczeństwo grożąc, że ujawni wszystko, co wie o sowieckim wywiadzie, jeśli odkryje na swoim tropie sekcje likwidacyjne NKWD. Opublikowana w 1993 roku, sponsorowana przez KGB/SWR, biografia Orłowa mylnie podaje, że był on "mózgiem", który doprowadził do zwerbowania piątki agentów z Cambridge. Ta oczywista przesada miała, jak się wydaje, dwie przyczyny. Pierwsza wynika z rosyjskiego pojmowania hierarchii. W sowieckiej nomenklaturze biurokraci wyższego szczebla zwyczajowo przypisywali sobie sukcesy podwładnych. Twierdzenie, że Orłow - w latach trzydziestych najwyższy stopniem oficer wywiadu zagranicznego w Wielkiej Brytanii - "zwerbował" Kima Philby’ego, jest dobitnym przykładem tej zasady. Istnieją jednak również bardziej aktualne powody sztucznego podkreślania historycznego znaczenia Orłowa. Jego postać odpowiada propagandowym potrzebom SWR, która uważa się za spadkobierczynię najlepszych tradycji Pierwszego Zarządu Głównego KGB, a przede wszystkim jego przewag nad zachodnimi służbami specjalnymi. Wywyższając Orłowa, SWR chce dać do zrozumienia, że służby zachodnie przez ponad trzydzieści lat nie zorientowały się, że tuż pod ich nosem, w Stanach Zjednoczonych, mieszka czołowy werbownik, który sformował "Piątkę z Cambridge". KGB przez kilkanaście lat usiłowało namówić Orłowa do powrotu do Rosji, nęcąc go komfortowym mieszkaniem i szczodrą emeryturą. Nie ulega wątpliwości, że gdyby się zgodził, byłby przedstawiany przez sowiecką propagandę jako człowiek, który - choć zmuszony do ucieczki przez stalinowski terror - podobnie jak Philby "zachował wiarę w leninowską rewolucję", a swą intelektualną przewagę nad zachodnimi służbami wykorzystał, prowadząc z nimi długoletnią grę wywiadowczą *[Costello oraz Cariew, Deadly Illusions, rozdz. 15. - książka zawiera niewątpliwie cenny materiał archiwów KGB, dotyczący werbowania agentów w Wielkiej Brytanii w latach trzydziestych. Jednak ta sponsorowana przez SWR praca nie tylko rozdyma sztucznie znaczenie Orłowa, ale również wprowadza w błąd w innych sprawach. Pomija, na przykład, fakt, że jednym z pierwszych agentów, zwerbowanych w Cambridge, był James Klugmann (pseudonim MER). Mało tego, daje do zrozumienia, że Klugmann nie został zwerbowany, ponieważ był znanym członkiem partii komunistycznej. Mylnie identyfikuje agenta, który w 1941 roku pierwszy zawiadomił o planach budowy bomby atomowej, podając, że był to Maclean, a nie Cairncross. (W 1993 roku, gdy miano wydać książkę, Cairncross był ostatnim żyjącym członkiem "Pięciu Wspaniałych", SWR mogło więc zależeć na ograniczeniu informacji o nim do wiadomości, które sam o sobie opublikował. Obecnie SWR potwierdza, że informacje na temat bomby atomowej, dostarczane w 1941 roku przez rezydenturę w Londynie, pochodziły od Cairncrossa, a nie Macleana). Wśród innych przykładów mylących mistyfikacji należy wymienić twierdzenie, że agent o pseudonimie ABO był z tego samego pokolenia studentów uniwersytetu w Cambridge co "Pięciu Wspaniałych" i nigdy nie został zdemaskowany jako szpieg sowiecki. W rzeczywistości agentem ABO był Peter Smollett (prawdziwe nazwisko Smolka), absolwent uniwersytetu w Wiedniu, a nie w Cambridge; kariera Smolletta jako sowieckiego agenta opisana jest szeroko w: Andrew oraz Gordijewski, KGB, s. 334-339.]. W rzeczywistości Orłow spędził w sumie w Londynie nieco ponad rok. W lipcu 1934 roku przebywał w brytyjskiej stolicy przez dziesięć dni, a potem od września 1934 roku do października 1935 roku 30 . Przez ten czas niższy rangą Deutsch musiał prosić go o zgodę na prowadzenie własnych operacji. Czasami inicjatywę przejmował Orłow i wydawał polecenia, które Deutsch posłusznie wykonywał. Akta czytane przez Mitrochina dowodziły jednak niezbicie, że autorem strategii urabiania i zwerbowania Kima Philby’ego oraz reszty błyskotliwych młodzieńców z Cambridge był Deutsch, a nie Orłow. Sam Philby potwierdził po latach, że żaden ze znanych mu oficerów prowadzących nie mógł się równać z Deutschem w urzeczywistnianiu tej strategii.

Pierwszą istotną przysługą, wyświadczoną przez Philby’ego sowieckiemu wywiadowi, było wskazanie Deutschowi dwóch kandydatów do werbunku: Donalda Macleana i Guy Burgessa. Rozpoczynając naukę w Domu Trójcy Świętej, Maclean być może nie był jeszcze komunistą z przekonania, ale stał się nim pod koniec pierwszego roku studiów. 

Przystojny, utalentowany syn byłego ministra z ramienia partii liberalnej był w oczach Deutscha idealnym kandydatem do głębokiej penetracji brytyjskiego aparatu władzy. Odbierając dyplom z wyróżnieniem w czerwcu 1934 roku na zakończenie studiów lingwistycznych, Maclean nie miał jednak zamiaru zostać urzędnikiem państwowym. Chciał nauczać angielskiego w Związku Sowieckim albo zostać w Cambridge i zrobić doktorat. Latem zmienił plany i zapowiedział matce, że zaczyna przygotowania, żeby za rok zdać egzaminy kwalifikacyjne do służby zagranicznej i dostać się do Foreign Office. Zmiana zamiarów była skutkiem manipulacji Deutscha. Pierwszą próbę urobienia Macleana podjął Philby w sierpniu 1934 roku. Deutsch meldował wówczas, że Philby otrzymał od niego polecenie spotkania się z Macleanem i omówienia z nim planów na przyszłość. Miał także porozmawiać na temat utrzymywanych przez Macleana znajomości oraz poprosić go, żeby zerwał kontakty z partią komunistyczną i zaczął pracować dla NKWD. Maclean zgodził się. Centrala nie pozwalała jednak przez pewien czas na bezpośrednie spotkanie Deutscha z Macleanem i przez dwa miesiące łącznikiem między nimi był Philby. Pierwszy pseudonim Macieana miał dwie wersje językowe, tak jak Philby’ego. Po niemiecku brzmiał on WAISE, po rosyjsku SIROTA, a oba oznaczały "sierotę", co było aluzją do niedawnej (przed dwoma laty) śmierci ojca Macieana.

Guy Burgessa przez kilka miesięcy pochłaniał pomysł prowadzenia w imieniu Międzynarodówki Komunistycznej konspiracyjnej walki z faszyzmem. Był wówczas studentem drugiego roku historii w Kolegium Trójcy Świętej i przygotowywał pracę dyplomową, której nigdy nie ukończył. Zainspirował go przykład Fünfergruppen, konspiracyjnych "piątek" tworzonych przez niemieckich komunistów organizujących podziemną walkę z Hitlerem. Nie podejrzewał, że wkrótce przystąpi do "Piątki Wspaniałych". Jest bardzo prawdopodobne, że Maclean był wśród komunizujących przyjaciół, z którymi Burgess omawiał pomysł tworzenia "piątek", w niemieckiej rzeczywistości raczej mało skutecznych. Kiedy wbrew zaleceniom Maclean pochwalił się, że wciągnięto go do podziemnej roboty, Burgess począł gorączkowo dopraszać się o kontakt z konspiracją.

Deutsch i Burgess poznali się w grudniu 1934 roku. Spotkanie zorganizował Maclean. Deutsch wiedział już, że Burgess należy do najbarwniejszych postaci w Cambridge. Inteligentny, błyskotliwy, świetny dyskutant, czuł się równie swobodnie podczas trzeźwej dysputy intelektualnej w klubie Apostołów *[Tajne koło dyskusyjne wykładowców i studentów, uważane za elitę uniwersytetu w Cambridge.], ostrego pijaństwa w ekskluzywnym Pitt Club oraz pozbawionych szacunku dla autorytetów rewii satyrycznych na deskach "Footlights". Burgess nie krył komunistycznych sympatii ani upodobania do zakazanych przyjemności "przaśnej zabawy" z młodymi chłopcami z robotniczych rodzin. Bardziej doktrynerski i obdarzony mniejszą wyobraźnią oficer prowadzący oceniłby zapewne, że bezwstydny Burgess może sprawić więcej kłopotów niż przynieść korzyści, ale Deutsch wyczuł, że właśnie ta wołająca o pomstę do niebios bezczelność kandydata będzie doskonałym, choć niekonwencjonalnym kamuflażem dla jego szpiegowskiej działalności. Żaden stereotyp sowieckiego agenta nie pasował do bujnej osobowości Guy Burgessa. Zapytany, czy przyłączy się do podziemnej walki Kominternu z faszyzmem, zapewnił gorąco Deutscha, że "jest zaszczycony i gotów poświęcić wszystko dla sprawy". Nadany mu pseudonim MÄDCHEN ("Dziewuszka" w przeciwieństwie do pseudonimu Philby’ego "Synek") był oczywistą aluzją do jego pederastii.

Podobnie jak w przypadku Philby’ego, pierwsze zadanie, jakie Deutsch postawił Macleanowi i Burgessowi, sprowadzało się do zerwania kontaktów z lewicą i prezentowania postawy charakterystycznej dla warstwy rządzącej w celu jej skutecznego spenetrowania. Maclean tłumaczył matce, lady Maclean, że "machnął ręką" na studencki flirt z komunizmem. W sierpniu 1935 roku zdał pomyślnie organizowane przez Foreign Office egzaminy do służby dyplomatycznej. Zapytany o "komunistyczne poglądy" głoszone w Cambridge, postanowił "wziąć byka za rogi":

"Tak. Miałem takie przekonania - odpowiedziałem. - A nawet się ich jeszcze całkiem nie pozbyłem". Myślę, że spodobało im się moje uczciwe postawienie sprawy, gdyż kiwali głowami, popatrując na siebie i wymieniając uśmiechy, a potem przewodniczący zwrócił się do mnie: "Dziękuję, to już wszystko, panie Maclean".

W październiku 1935 roku świeżo upieczony funkcjonariusz Służby Dyplomatycznej Jego Królewskiej Mości stał się pierwszym z "Pięciu Wspaniałych", któremu udało się spenetrować korytarze władzy Imperium.

Burgess pogrzebał komunistyczną przeszłość z charakterystyczną dla niego przesadą. Latem 1935 roku został osobistym sekretarzem młodego pederasty o skrajnie prawicowych poglądach, posła do Izby Gmin z ramienia partii konserwatywnej, kapitana "Jacka" Macnamary. Razem jeździli w podróże studyjne po nazistowskich Niemczech, które, zgodnie z relacjami Burgessa, sprowadzały się w większości przypadków do homoseksualnych eskapad ze zboczonymi aktywistami Hitlerjugend. Burgess nawiązał szybko nieprawdopodobne kontakty wśród kontynentalnego "hominternu". Czołową postacią był w nim Edouard Pfeiffer, szef gabinetu Edouarda Daladiera, od stycznia 1936 roku do maja 1940 roku francuskiego ministra wojny, a od kwietnia 1938 roku do marca 1940 roku również premiera. Burgess chwalił się przyjaciołom, że "wraz z Pfeifferem i dwoma członkami francuskiego gabinetu [...] spędził wieczór w paryskim burdelu dla panów, gdzie śpiewając i tańcząc pląsali wokół stołu, biczując rzemiennymi batogami nagiego chłopca, przywiązanego do blatu".

W lutym 1935 roku ogłoszono alarm w nielegalnej rezydenturze w Londynie, bowiem Reif, działający pod fałszywym nazwiskiem "Max Wolisch", został wezwany na przesłuchanie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i zobaczył na biurku rozmawiającego z nim urzędnika grubą teczkę z nazwiskiem Wolisch na okładce. Orłow meldował Centrali o podejrzeniach, że władze brytyjskie "ryją wokół, ale niczego nie mogą się dokopać i dlatego postanowiły się go pozbyć". Reif usłuchał polecenia ministerstwa i szybko opuścił Wielką Brytanię. Orłow obawiał się, że MI-5 mogło również wpaść na trop Deutscha, i zawiadomił Centralę, że na wszelki wypadek przejmie na pewien czas prowadzenie Philby’ego, Macleana i Burgessa, o których mówiono czasami "Trzej Muszkieterowie". W przekonaniu Orłowa jego "przykrycie" amerykańskiego biznesmena, handlującego importowanymi lodówkami z biura na Regent Street, było nadal absolutnie bezpieczne.

Kolejny alarm ogłoszono w październiku, kiedy Orłow spotkał przypadkowo na ulicy człowieka, który przed kilkoma laty uczył go angielskiego w Wiedniu i znał jego prawdziwą tożsamość. Orłow musiał teraz wyjechać pospiesznie z Londynu i nigdy już nie wrócił, zostawiając Deutschowi prowadzenie agentów zwerbowanych w Cambridge.

Philby, Maclean i Burgess w ręku Deutscha szybko się rozwijali. Być może nie powiedział im otwarcie, że pracują dla NKWD i Moskwy, a nie prowadzą podziemną walkę z faszyzmem w imieniu Kominternu, ale formalne deklaracje nie były im potrzebne. W raporcie dla Centrali Deutsch pisał: "Wszyscy wiedzą, że pracują dla Związku Sowieckiego. Absolutnie to rozumieją. Moje stosunki z nimi są oparte na przynależności partyjnej". Innymi słowy, Deutsch traktował agentów nie jako podwładnych, lecz towarzyszy partyjnych, pracujących pod jego kierownictwem dla wspólnej sprawy i zrealizowania wspólnych ideałów. Bardziej niż Deutsch rygorystyczni, a mniej elastyczni oficerowie prowadzący skarżyli się, że Philby, Burgess i Maclean uważają się raczej za funkcjonariuszy sowieckiego wywiadu niż za potulnych agentów.

Philby był dosłownie zaszokowany, gdy po ucieczce do Moskwy w 1963 roku odkrył, że - podobnie jak inni agenci-obcokrajowcy - nie ma stopnia oficerskiego i nigdy nie nabędzie do niego prawa. Z frustracji tej brały się próby wprowadzenia w błąd zachodnich dziennikarzy, którym Philby sugerował, że ma w KGB rangę pułkownika, a nawet generała *[Jedynymi obcokrajowcami, posiadającymi stopnie oficerskie, byli nieliczni nielegałowie z lat międzywojennych, pochodzący z Europy Środkowej, między innymi Deutsch, którzy pracowali jako prowadzący agentów lub werbownicy.]. We wspomnieniach opublikowanych w 1968 roku powtórzył to kłamstwo, pisząc: "Przez trzydzieści z górą lat byłem oficerem sowieckiego wywiadu".

Po alarmach w 1935 roku Deutsch wprowadził w nielegalnej rezydenturze zaostrzony reżym bezpieczeństwa, żeby uniknąć inwigilacji ze strony MI-5 i Wydziału Specjalnego Scotland Yardu. Przed umówionym spotkaniem z agentem, które odbywało się zazwyczaj w Londynie, Deutsch wyjeżdżał za miasto, obserwując uważnie, czy samochód nie "złapał ogona". Jeśli nikt za nim nie jechał, wracał do Londynu publicznymi środkami transportu, przesiadając się po drodze kilkakrotnie. W podróżach Deutsch krył filmy ze sfotografowanymi dokumentami w skrytkach zamontowanych w szczotkach do włosów i drobnych sprzętach podróżnych lub utensyliach domowych. Meldunki dla Centrali pisał sympatycznym atramentem i wysyłał do Kopenhagi, skąd były przekazywane do Moskwy.

Na początku lat dziewięćdziesiątych KGB i SWR ujawniły sporo interesującego materiału archiwalnego o "Trzech Muszkieterach", ale zadbano, żeby nie pojawiło się w nim nazwisko Normana Johna ("Jamesa") Klugmanna, którego Deutsch zwerbował w 1936 roku. Klugmann i młody marksista-poeta John Cornford tworzyli nierozłączną parę "James i John" i byli najbardziej znanymi aktywistami partii komunistycznej w Cambridge. Cornford wyjechał do Hiszpanii, żeby wziąć ochotniczo udział w wojnie domowej, i został zabity w 1937 roku, zaraz po dwudziestych pierwszych urodzinach. Klugmann działał w partii nadal i piął się po szczeblach hierarchii, aż został szefem wydziału propagandy i wychowania, członkiem komitetu politycznego (odpowiednika Politbiura) i oficjalnym historykiem Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii.

Komunistą został Klugmann jeszcze w szkole Gresham School w Holt, gdzie jego rówieśnikiem i przyjacielem był Donald Maclean. Potem uzyskał stypendium z języków nowożytnych w Kolegium Trójcy Świętej, a Maclean dostał się na studia w sąsiadującym Domu Trójcy Świętej. Obaj otrzymali dyplomy z celującymi wynikami.

W trakcie studiów Klugmann nawrócił na komunizm nie tylko Macleana, ale również Blunta. Anthony Blunt uważał go za "wyjątkowo dobrego teoretyka politycznego", który "umiejętnie i bardzo energicznie prowadził sprawy administracyjne partii [...] To głównie on decydował, które organizacje i towarzystwa w Cambridge warte są spenetrowania [przez komunistów]" . Klugmann był niewzruszenie przekonany, że brytyjski kapitalizm wkrótce runie. "Po prostu wiedzieliśmy, że rewolucja jest tuż, tuż. Gdyby ktoś nam wówczas powiedział, że w Wielkiej Brytanii wybuchnie dopiero po - powiedzmy - trzydziestu latach, pewnie umarłbym ze śmiechu" - wspominał.

Będąc jednym z najaktywniejszych młodych działaczy KPWB w kraju, Klugmann nie mógł zdystansować się nagle od partii, żeby spenetrować "burżuazyjny aparat", tak jak zrobiła to "Piątka z Cambridge". Deutsch wyznaczył mu więc rolę selekcjonera. Miał wypatrywać dla NKWD utalentowanych młodych ludzi wartych werbunku. Miał też, w razie potrzeby, przekonywać młodych komunistów, że dla sprawy lepiej jest zaangażować się w pracę konspiracyjną, niż działać konwencjonalnie w zwykłych szeregach partyjnych. Przed zwerbowaniem Klugmanna Deutsch zwrócił się do Centrali i NKWD otrzymało zgodę kierownictwa Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii. Była to czcza formalność, trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby sekretarz generalny KPWB Harry Pollitt uczynił cokolwiek wbrew życzeniu Moskwy. Podobnie jak większość liderów zachodnich partii komunistycznych uważał on, że, bez względu na zawirowania polityczne na Kremlu, interes Międzynarodówki Komunistycznej wymaga bezwzględnego popierania Związku Sowieckiego. Za zgodą Pollitta Klugmann został zwerbowany oficjalnie przez Deutscha jako agent o pseudonimie MER. Zdecydowane stanowisko SWR, która do 1998 roku nie potwierdziła, że Klugmann był agentem NKWD, wynikało z oficjalnego związku KPWB ze sprawą. Jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic KGB była skala współpracy z przywódcami "bratnich partii" na Zachodzie, którzy jeszcze w latach osiemdziesiątych pomagali Centrali w werbowaniu agentów i fabrykowaniu "legend" dla nielegałów.

Na początku 1936 roku Centrala wysłała do Londynu kolejnego "wielkiego" nielegała. Był nim Teodor Mały (pseudonim MANN), który objął kierownictwo nielegalnej rezydentury *[Deutsch był o dziesięć lat młodszy od Orłowa i Małego. Rozpoczął służbę w OGPU dopiero w 1932 roku, a więc z racji wieku i stażu uważany był za nieodpowiedniego kandydata na stanowisko rezydenta.]. Podobnie jak Deutsch, Mały trafił później do grona nieśmiertelnych, których portrety wiszą na ścianach izby pamięci Pierwszego Zarządu Głównego. Węgier z urodzenia, Mały wstąpił przed I wojną światową do katolickiego seminarium zakonnego, ale w 1914 roku zgłosił się na ochotnika do wojska *[Chociaż niektórzy agenci prowadzeni przez Małego byli przekonam, że był księdzem, z jego teczki operacyjnej wynika, że kiedy zgłosił się na ochotnika do wojska, był tylko diakonem.].

Został podporucznikiem austro-węgierskich wojsk lądowych i w 1916 roku trafił do rosyjskiej niewoli. Resztę wojny spędził w obozach jenieckich. Po latach Mały opowiadał jednemu z agentów:

Widziałem wszystkie okropności wojny. Młodych ludzi, umierających w okopach z odmrożonymi nogami [...] Straciłem wiarę w Boga, a kiedy wybuchła rewolucja, dołączyłem do bolszewików i zerwałem na dobre z przeszłością [...] Stałem się komunistą i pozostanę nim na zawsze.

Mały wysłany został do Londynu w styczniu 1936 roku. Początkowo miał prowadzić szyfranta Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kapitana Kinga, którego wcześniej prowadził Pieck. Mały przedstawił się Kingowi jako dyrektor fikcyjnego banku w Holandii, który pragnie zakupić tajne dokumenty i wykorzystać je w transakcjach finansowych. Tak przynajmniej sądził King. W kwietniu Mały mianowany został nielegalnym rezydentem i odtąd wespół z Deutschem prowadził grupę agentów z Cambridge. Podobnie jak Deutsch, Mały potrafił mobilizować ich swoją sympatią dla otoczenia oraz głęboką wiarą w wizję komunistycznego milenium.

Wiosną 1937 roku Deutsch i Mały zakończyli werbowanie "Pięciu Wspaniałych". Na początku roku Burgess, który został do tego czasu redaktorem w BBC, zorganizował pierwsze spotkanie Deutscha z Bluntem. Anthony Blunt, znawca języka francuskiego i historii sztuki, był młodszym pracownikiem naukowym w Kolegium Trójcy Świętej w Cambridge. Wprawdzie prasa obdarzyła go tytułem "czwartego człowieka" znacznie później i był to wymysł dziennikarzy, a nie KGB, to jednak los zrządził, że Blunt to rzeczywiście w Piatiorce czwarty zwerbowany, a po ponad czterdziestu latach czwarty zdemaskowany. Do wybuchu II wojny światowej jego główne zadanie polegało na wyszukiwaniu odpowiednich kandydatów do werbunku przez NKWD. Pierwszym zarekomendowanym przez niego rekrutem był bogaty, młody komunista ze Stanów Zjednoczonych, Michael Straight, student Kolegium Trójcy Świętej. Deutsch zaaprobował kandydata i Blunt zwerbował go, nadając mu pseudonim NIGEL. Blunt zaprosił Straighta do swego eleganckiego pokoju w kolegium zaraz po pierwszym spotkaniu z Deutschem. Młody Straight był wstrząśnięty otrzymaną przed dwoma tygodniami wiadomością o śmierci przyjaciela, poety Johna Cornforda, który zginął śmiercią bohatera w hiszpańskiej wojnie domowej. "Nasi przyjaciele" myślą o tobie i "polecili powiedzieć ci [...] co masz robić" - zakomunikował Blunt. "Co za przyjaciele?" - pytał Straight. "Nasi przyjaciele z Międzynarodówki, Komunistycznej Międzynarodówki" - wyjaśnił Blunt.

"Przyjaciele" postanowili, że Straight powinien zerwać wszystkie widoczne więzy z partią, zrobić dyplom, podjąć pracę na Wall Street i dostarczać Kominternowi informacje ze świata wielkiej finansjery. Straight protestował. Cornford oddał życie za Międzynarodówkę, a on ma siedzieć za biurkiem? "Zapamiętaj, co powiedziałem" - zakończył Blunt. Kilka dni później Straight zgodził się. "W ciągu tygodnia przeniosłem się z hałaśliwego i kłębiącego się życia Cambridge w świat cieni i ech" - pisał po latach Straight. Z Deutschem spotkał się tylko raz, w Londynie, zaraz po odebraniu dyplomu. Wziął go wówczas za Rosjanina. Deutsch poprosił go o jakiś prywatny, dobrze znany mu papier. Straight wręczył mu rysunek. Deutsch przedarł go na połowę, wręczył mu jedną część, a drugą połowę zatrzymał, wyjaśniając, że odda mu ją człowiek, który skontaktuje się z nim w Nowym Jorku.

Ostatnim zwerbowanym do "Pięciu Wspaniałych" był późniejszy "piąty człowiek", John Cairncross, utalentowany Szkot, który w wieku dwudziestu jeden lat rozpoczął w 1934 roku studia w Kolegium Trójcy Świętej, zdobywając stypendium na naukę języków nowożytnych. Wcześniej studiował przez dwa lata na uniwersytecie w Glasgow i zrobił licencjat na Sorbonie. Pełna pasji wiara w marksizm sprawiła, że pisemko "Trinity Magazine" dało mu przezwisko "Gorejący Krzyż" *[Nazwisko Cairncross oznacza "krzyż nagrobny".]; jego talenty lingwistyczne sprowokowały redaktorów pisemka do narzekań, że "Cairncross co dwa tygodnie uczy się nowego języka".

Literatury uczył go między innymi Anthony Blunt, ale Cairncross zapewniał po latach, że nigdy nie dyskutowali o komunizmie. W 1936 roku, po ukończeniu studiów z wynikiem celującym, Cairncross zdobył pierwszą lokatę na egzaminach wstępnych do służby dyplomatycznej, zorganizowanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, bijąc kolejnego kandydata o sto punktów. Nieco gorzej wypadł natomiast na rozmowie kwalifikacyjnej.

Blunt wypatrzył Cairncrossa, ale wstępny kontakt z kandydatem Deutsch powierzył wiosną 1937 roku komuś innemu. Zadanie to otrzymał Guy Burgess, który przeprowadził z nim długą rozmowę, tak jak w 1934 roku Kim Philby z Donaldem Macleanem. Samego werbunku zaś dokonał James Klugmann, działający także z polecenia Deutscha. Cairncross zgodził się na współpracę i 9 kwietnia Mały poinformował Centralę, że kandydat został formalnie zwerbowany i otrzymał pseudonim MOLIERE. Cairncross protestowałby zapewne, gdyby znał nadany mu pseudonim, gdyż zbyt przejrzyście zdradzał jego tożsamość. Z drugiej strony czułby się prawdopodobnie usatysfakcjonowany wyborem, ponieważ uwielbiał sztuki Moliere’a i napisał o nim po francusku dwie prace naukowe. Z przyczyn nie odnotowanych w archiwach KGB pseudonim MOLIERE zmieniono po pewnym czasie na LISZT. W maju Klugmann zorganizował pierwsze spotkanie Cairncrossa z Deutschem. Zgodnie z pełnymi przeinaczeń wspomnieniami Cairncrossa, spotkanie odbyło się wieczorem w londyńskim Regent’s Park:

Nagle wynurzyła się zza drzew niska, krępa sylwetka mężczyzny około czterdziestki, którego Klugmann przedstawił krótko - OTTO. Chwilę później Klugmann zniknął.

Deutsch meldował Moskwie, że Cairncross "jest bardzo zadowolony z naszego kontaktu z nim i jest gotów natychmiast rozpocząć współpracę".

Wśród dokumentów Foreign Office, do których mieli dostęp Maclean i Cairncross, a co za tym idzie NKWD, była według Cairncrossa "obfitość cennych informacji o przebiegu wojny domowej w Hiszpanii".

Niestety tylko w nielicznych przypadkach można zidentyfikować dostarczone przez nich dokumenty, które Centrala przedłożyła Stalinowi, prawdopodobnie w formie przeredagowanych streszczeń. Jak się wydaje, silne wrażenie na Stalinie wywarło sprawozdanie z rozmowy z Hitlerem w listopadzie 1937 roku, sporządzone przez lorda Halifaksa, lorda przewodniczącego rady koronnej, który trzy miesiące później zastąpił Edena na stanowisku ministra spraw zagranicznych Halifax odwiedził Hitlera w "Orlim Gnieździe", górskiej rezydencji w Berchtesgaden. Początek wizyty miał humorystyczny przebieg. Lord Halifax, arystokrata w każdym calu, wysiadając z samochodu wziął Hitlera za kamerdynera i już miał mu oddać cylinder i płaszcz, gdy niemiecki minister wysyczał mu prosto w ucho: "Der Führer! Der Führer!". W ocenie Centrali spotkanie było dla Moskwy bardzo niebezpieczne. Fragmenty sprawozdania Halifaksa przykrojono pod gust Stalina, który nie ufał polityce zagranicznej Londynu. Podkreślały one, że Wielka Brytania postrzega nazistowskie Niemcy jako "bastion Zachodu broniący przed bolszewizmem", a wobec tego będzie przychylnie obserwować niemiecką ekspansję na wschód. Wprawdzie dokonana przez Halifaksa ocena Hitlera, którego uznał za "wielce szczerego", była żałośnie naiwna, jednak zapis jego uwag na temat roli Niemiec w obronie Zachodu przed komunizmem był bardziej drastyczny niż fragment wybrany przez Centralę. Halifax zapewniał między innymi Hitlera, że:

Jest wiele elementów w nazistowskim systemie, które drażnią brytyjską opinię publiczną (stosunek do Kościoła; w mniejszym stopniu traktowanie Żydów; traktowanie związków zawodowych), ale nie zamykam oczu na to, co uczynił Pan dla Niemiec, oraz na osiągnięcia, z pańskiego punktu widzenia, w utrzymaniu komunizmu z dala od Pańskiego kraju oraz, jak Pan uważa, w blokowaniu komunizmowi drogi na Zachód.

Halifax nie powiedział nic, co mogłoby świadczyć o poparciu niemieckiej agresji na Europę Wschodnią. Postawił sobie mało realne zadanie przekształcenia Hitlera w "dobrego Europejczyka". Zaoferował mu koncesje kolonialne w zamian za rezygnację z europejskich ambicji i ograniczenie ich do zdobyczy uzyskanych drogą pokojową. Halifax dał jednak jasno do zrozumienia, że Wielka Brytania gotowa jest rozważyć możliwość pokojowego zrewidowania traktatu wersalskiego:

Powiedziałem, że istnieją niewątpliwie [...] problemy, wywodzące się z ustaleń wersalskich, które w naszej ocenie mogą powodować kłopoty, jeśli będą traktowane w niemądry sposób. Na przykład Gdańsk, Austria, Czechosłowacja. W sprawach tych niekoniecznie musimy zajmować stanowisko utrzymania dzisiejszego status quo, ale chcielibyśmy uniknąć takiego traktowania tych spraw, które mogłoby doprowadzić do kłopotów. Jeśli znajdzie się rozsądne rozwiązanie na drodze swobodnego przyzwolenia i dobrej woli najbardziej zainteresowanych, to z pewnością nie będziemy mieć zamiaru blokowania takiemu rozwiązaniu drogi.

Podobne oświadczenia były cudowną muzyką dla uszu Hitlera. Führer nie pragnął w pokojowy sposób doprowadzić do rewizji postanowień traktatu wersalskiego. Interpretował natomiast chwiejną próbę załagodzenia napięć podjętą przez Halifaksa jako świadectwo braku ducha walki w Wielkiej Brytanii w chwili, kiedy on ruszał na podbój. Stalin w charakterystyczny dla siebie sposób dojrzał w słowach Halifaksa groźne podteksty i wmówił w siebie, że Wielka Brytania z premedytacją dała zielone światło dla niemieckiej agresji na wschód. Dostarczone przez Macleana i Cairncrossa materiały Foreign Office, dokumentujące brytyjskie próby spacyfikowania Hitlera, wykorzystane zostały przez Centralę jako dowód, którego szukał Stalin: świadectwo głęboko zakonspirowanego spisku, którego celem było poszczucie Hitlera na Związek Sowiecki.

Kim Philby okazał się z czasem najcenniejszy z "Pięciu Wspaniałych", chociaż jego kariera rozwijała się wolniej niż pozostałej czwórki. Musiał porzucić zamiar wstąpienia do służby państwowej, ponieważ obaj rekomendujący (kierownik studiów w Kolegium Trójcy Świętej oraz przyjaciel rodziny) ostrzegli go, że nie negując jego inteligencji i energii, które podziwiają, będą zmuszeni dodać, iż jego "wyczucie politycznej niesprawiedliwości może uczynić go niezdolnym do pracy w administracji państwowej". Jedynym drobnym sukcesem, którym mógł pochwalić się Philby, było podjęcie pracy w pozbawionym wpływów liberalnym miesięczniku "Review of Reviews" oraz przyjęcie do Wspólnoty Angielsko-Niemieckiej, nazywanej pogardliwie przez Churchilla "brygadą Heil Hitler". Philby przyznał później, iż często przychodził na umówione spotkania z Deutschem "z pustymi rękami", zdruzgotany i potrzebujący moralnego wsparcia. Pierwszą szansę wypełnienia wywiadowczej misji dał mu dopiero wybuch wojny domowej w Hiszpanii. Udało mu się przekonać londyńską agencję prasową, żeby wysłała go na front jako współpracownika. Przybył do Hiszpanii w lutym 1937 roku. "Moim głównym zadaniem było zdobyć wiarygodne informacje z pierwszej ręki o wszelkich aspektach faszystowskiego wysiłku wojennego" - pisał po latach we wspomnieniach i, jak zwykle, odbiegało to od prawdy.

Kilka tygodni po wyjeździe Philby’ego nielegalna rezydentura londyńska otrzymała, niewątpliwie zatwierdzone przez Stalina, polecenie zamordowania generała Francisco Franco. Przywódcę hiszpańskich sił narodowych zlikwidować miał Kim Philby. Zdyscyplinowany Mały przekazał rozkaz, ale równocześnie zameldował Centrali, że według niego Philby nie jest zdolny wykonać polecenia. Philby powrócił do Londynu w maju. Nawet nie widział Franco i, jak raportował Centrali Mały, "był bardzo przybity". Koło fortuny obróciło się jednak i został jednym z dwóch korespondentów dziennika "The Times" po frankistowskiej stronie frontu. Pod koniec roku los sprawił, że został nawet bohaterem wojennym. Samochód, którym jechał z trójką dziennikarzy, ostrzelała artyleria. Jego towarzysze zginęli. Philby odniósł tylko lekkie obrażenia. Donosił o tym skromnie czytelnikom "Timesa": "Zabrano waszego korespondenta [...] na punkt pierwszej pomocy, gdzie szybko opatrzono lekkie zranienia głowy". Po latach Philby oceniał: "Odniesiona w Hiszpanii rana pomogła mi zarówno w pracy dziennikarskiej, jak i wywiadowczej". Po raz pierwszy znalazł się w pobliżu generała Franco, który 2 marca 1938 roku przypiął mu do piersi Czerwony Krzyż Wojskowej Odwagi.

Od tego momentu, jak wspominał Philby, "wszystkie drzwi stawały przede mną otworem".

Drzwi otworzyły się jednak za późno. Kiedy Philby uzyskał w końcu dostęp do otoczenia Franco, NKWD odłożyło na półkę plan zamordowania generała. Od wiosny 1937 roku Centrala coraz bardziej interesowała się nie tyle wojną z Franco, co wojną domową wewnątrz wojny domowej, czyli rozgrywką z trockistami. Likwidacja trockistów stała się zadaniem ważniejszym niż zamordowanie Franco. Pod koniec 1937 roku zbieranie materiałów wywiadowczych ustąpiło polowaniu na "wrogów ludu", przebywających za granicą. Niecodzienne talenty wywiadowcze "Pięciu Wspaniałych" musiały poczekać na lepsze czasy. W INO panował chaos, spowodowany paranoją stalinowskiego terroru, a oficerów przebywających na placówkach zagranicznych podejrzewano o spiskowanie z wrogiem. Era "wielkich nielegałów" zbliżała się szybko do brutalnego końca.

 

Terror

"Zadania specjalne" zdominowały zagraniczną działalność operacyjną NKWD dopiero w 1937 roku, ale problem "wrogów ludu" przebywających poza granicami Związku Sowieckiego trapił Stalina od początku lat trzydziestych i z każdym rokiem narastał proporcjonalnie do obsesyjnego strachu przed opozycją wewnętrzną w kraju. Najbardziej śmiałą krytyką coraz brutalniejszych rządów Stalina był list protestacyjny do Komitetu Centralnego KPZR, napisany jesienią 1932 roku przez byłego sekretarza moskiewskiego komitetu partii Michaiła Riutina i podpisany przez grupę jego sympatyków. Tak zwana platforma Riutina, której tekst opublikowano dopiero w 1989 roku, to bezkompromisowe potępienie Stalina oraz zbrodni towarzyszących kolektywizacji rolnictwa i pierwszemu planowi pięcioletniemu. Sformułowania były tak ostre, że część czytających "platformę" trockistów podejrzewała prowokację OGPU. Dokument określał Stalina jako "wiedzionego żądzą zemsty i władzy geniusza zła rosyjskiej rewolucji, który sprowadził ją na skraj przepaści".

Sygnatariusze "platformy" domagali się usunięcia Stalina, gdyż "dłuższe tolerowanie jarzma Stalina, jego samowoli, jego pogardy dla partii i mas pracujących to hańba dla proletariackich rewolucjonistów".

Na posiedzeniu Politbiura Stalin zażądał natychmiastowej egzekucji Riutina. Tylko Siergiej Mironowicz Kirow miał odwagę mu się przeciwstawić, argumentując: "Nie wolno nam tego robić! Riutin nie jest przypadkiem beznadziejnym, on po prostu pobłądził". Stalin uległ i Riutina skazano tylko na dziesięć lat więzienia. Pięć lat później, kiedy podczas "wielkiego terroru" Stalin uzyskał praktycznie nieograniczoną władzę życia i śmierci nad obywatelami Związku Sowieckiego, Riutin został rozstrzelany.

Na początku lat trzydziestych Stalin utracił dotychczasową zdolność rozgraniczania między osobistymi przeciwnikami politycznymi a "wrogami ludu". Najgroźniejszym wrogiem był w jego opinii przybywający na wygnaniu Leon Trocki *[Prawdziwe nazwisko Lew Dawidowicz Bronstein.], któremu Centrala nadała pseudonim STARIK, a także jego zwolennicy. "Nie istnieje obecnie żadna normalna, 'konstytucyjna' droga odsunięcia rządzącej kliki [stalinowców] [...] Tylko siłą można zmusić biurokrację do oddania władzy awangardzie proletariatu" - pisał Trocki w 1933 roku i Stalin uznał to stwierdzenie za świadectwo, że państwu sowieckiemu grozi próba przewrotu przy użyciu siły, którą można powstrzymać tylko siłą.

Opozycja wobec Stalina objawiła się ponownie podczas zjazdu partii bolszewickiej w 1934 roku. Była jednak tak stłumiona, że minęła nie zauważona przez ogół społeczeństwa. Podczas wyborów do Komitetu Centralnego KPZR Stalin uzyskał o kilkaset głosów mniej niż Kirow. Jeszcze przed końcem roku Kirow został zamordowany, prawdopodobnie z polecenia Stalina. Pozbawione przywództwa resztki opozycji wewnętrznej trwożyły jednak Stalina znacznie mniej niż wyimaginowany, gigantyczny spisek imperialistycznych służb wywiadowczych i ich trockistowskich najmitów, który prześladował go wręcz obsesyjnie. Obsesyjne tworzenie kolejnych teorii spiskowych znajduje częściowe wytłumaczenie w paranoidalnych cechach osobowości Stalina, którą Chruszczow określił jako "chorobliwie podejrzliwą". Jądrem tej obsesji była jednak leninowska logika. W swoich twierdzeniach Stalin powoływał się na autorytet Lenina, który oceniał, że imperialiści nie mogą nie próbować obalić pierwszego i jedynego na świecie państwa robotników i chłopów:

Żyjemy nie tylko we własnym państwie, ale w systemie państw, a istnienie obok siebie republiki sowieckiej i państw imperialistycznych jest na dłuższą metę nie do pogodzenia. Zanim jednak nadejdzie kres tej sytuacji, nie do uniknięcia są nawet najbardziej straszliwe starcia między republiką sowiecką a krajami burżuazyjnymi.

Stalin argumentował, że równie nie do uniknięcia jest sojusz między przeciwnikami zewnętrznymi a zdrajcami wewnątrz kraju i tylko "ślepy pyszałek albo ukryty wróg ludu" może podważać tę podstawową logikę. Kto nie zgadzał się z tym rozumowaniem, automatycznie stawiał się w grupie zdrajców.

Narastająca w latach trzydziestych obsesja Stalina na punkcie spisku trockistów nie miała uzasadnienia w faktach. Trocki nigdy nie stanowił poważniejszego zagrożenia dla stalinowskiego reżymu. Początkowe lata opozycyjnej działalności spędził na wygnaniu, usiłując na próżno znaleźć w Europie bazę, z której mógłby zacząć organizować swoich sympatyków. W 1933 roku wyjechał z Turcji do Francji, dwa lata później przeniósł się do Norwegii, ale we wszystkich krajach niechętne władze nakładały ostre ograniczenia na jego działalność polityczną. W 1937 roku porzucił nadzieję na znalezienie dogodnego miejsca w Europie i wyemigrował do Meksyku, gdzie przebywał przez trzy lata, aż został zamordowany przez zamachowca. Głównym europejskim organizatorem ruchu trockistów był starszy syn Trockiego, Lew Siedow, który od 1933 roku mieszkał w Paryżu. To on aż do śmierci w 1938 roku wydawał Biuletyn Opozycji ojca i utrzymywał kontakt z rozproszonymi po świecie sympatykami Trockiego. Otoczenie Siedowa, podobnie jak jego ojca, spenetrowane zostało przez OGPU, przemianowane później na NKWD. Od 1934 roku powiernikiem i najbliższym współpracownikiem Siedowa w Paryżu był agent NKWD, urodzony w Rosji polski komunista Mark Zborowski, którego Siedow znał jako "Etienne", ale w Centrali nadawano mu kolejno pseudonimy MAKS, MAK, TULIP i KANT. Siedow ufał "Etienne" do tego stopnia, że oddał mu klucz od skrzynki na listy i upoważnił do odbierania poczty, a nawet oddawał mu do przechowania najbardziej tajne materiały i archiwa Trockiego *[Zadziwiające, ale opublikowana w 1997 roku oficjalna historia SWR stara się częściowo usprawiedliwić antytrockistowskie polowanie na czarownice: Krytycyzm [trockistów], chociaż, jak się wydaje, był wymierzony w osobę Stalina, to jednak w gruncie rzeczy uwłaczał wszystkiemu, co sowieckie. Trockistów należy w dużej mierze uważać za odpowiedzialnych za powstałe za granicą zjawisko, które nazwano antysowietyzmem. Przez wiele lat szkodziło ono aktualnej wewnętrznej i zagranicznej polityce Związku Sowieckiego, oraz międzynarodowym ruchom robotniczym i komunistycznym. Trockiści stanowili doskonałą bazę agenturalną dla [zachodnich] służb wywiadowczych.].

W Paryżu mieściły się główne ośrodki dyspozycyjne ruchu trockistowskiego i Białej Gwardii, a więc stolica Francji stała się na kilka lat najważniejszym terenem operacyjnym administracji zadań specjalnych NKWD, którą kierował "Jasza" Sieriebrianski, specjalista od skrytych zabójstw i porwań. Nielegalna rezydentura Sieriebrianskiego w Paryżu miała też inne obiekty śmiercionośnego zainteresowania. Na czarnej liście znalazł się ruchliwy Jacques Doriot, porywający demagogią orator, w którym na początku lat trzydziestych upatrywano przyszłego przywódcę Francuskiej Partii Komunistycznej. Wiosną 1934 roku Doriot wzbudził gniew Moskwy, ponieważ wezwał swoją partię do uformowania antyfaszystowskiego frontu ludowego z socjalistami, których na Kremlu potępiano nadal oficjalnie jako "socjal-faszystów". Wezwano go do Moskwy, żeby odwołał publicznie heretyckie poglądy, ale odmówił wyjazdu. Wyrzucono go więc w czerwcu 1934 roku z partii za brak zdyscyplinowania, jak na ironię właśnie w tych dniach, gdy Międzynarodówka Komunistyczna, wykonując polityczne salto, opowiedziała się za strategią frontów ludowych, czemu FPK natychmiast przyklasnęła.

Doriot odpowiedział serią coraz ostrzejszych ataków na "azjatycki" despotyzm Stalina i kierownictwo Francuskiej Partii Komunistycznej, które wyzywał od "stalinowskich niewolników". Centrala obawiała się skutków, jakie mogły wywołać na francuskiej lewicy pełne namiętności, a teraz wywrotowe, przemówienia Doriota. Sieriebrianski otrzymał więc polecenie trzymania mówcy pod nieustanną obserwacją. W 1935 roku niemal cała niekomunistyczna prasa francuska pełna była rewelacji Doriota o pieniądzach i instrukcjach, płynących potajemnie z Moskwy dla Francuskiej Partii Komunistycznej. Centrala poleciła Sieriebrianskiemu przygotować plan likwidacji. Jak się wydaje, na planie się skończyło i rozkaz likwidacji nigdy nie został wydany. Prawdopodobnie dlatego, że w wyborach 1936 roku zatriumfował Front Ludowy, a nieco później Doriot utworzył neofaszystowską Partie Populaire Français (Francuską Partię Ludową). Publiczne potwierdzenie oskarżeń rzucanych na Doriota przez komunistów, że jest kolaborantem faszystów, przyniosło Centrali tak przekonywające zwycięstwo propagandowe, że likwidacja Doriota mogła tylko osłabić efekt.

Sieriebrianski dostał też rozkaz zorganizowania zamachu na czołowego przywódcę niemieckich nazistów Hermanna Gӧringa, który, jak informowano, miał odwiedzić Paryż. Administracja zadań specjalnych poleciła więc paryskiej rezydenturze wynająć snajpera i znaleźć sposób przeszmuglowania go na lotnisko, prawdopodobnie na Le Bourget, na którym miał wylądować Gӧring. Nie odwiedził on jednak Francji i snajper stracił zamówienie.

Akta, które przeglądał Mitrochin, nie ujawniały motywów, jakimi kierowała się Centrala, organizując zamach na jednego z czołowych przywódców w Niemczech. Nie ulega wątpliwości, że plan zamachu musiał uzyskać zgodę Stalina, któremu mogło raczej zależeć na skłóceniu Francji i Niemiec niż na osłabieniu partii nazistowskiej. Dokonane na francuskiej ziemi w 1932 roku zamachy na prezydenta Francji oraz króla Jugosławii, przeprowadzone przez ludzi nie związanych z komunizmem, wywołały zapewne w Centrali wrażenie, że w sprzyjających okolicznościach będzie można bezkarnie zgładzić Gӧringa.

Były to jednak zlecenia uboczne. Głównym zadaniem paryskiej rezydentury Sieriebrianskiego pozostawało śledzenie i destabilizacja środowiska trockistów francuskich. Do 1937 roku niezastąpionym źródłem informacji o TCHÓRZACH (taki pseudonim nadała trockistom Centrala) był Lew Siedow, ufający bezgranicznie "Etienne", czyli Zborowskiemu. Dlatego też nie wyznaczono go do likwidacji. Jesienią 1936 roku Zborowski ostrzegł Centralę, że ze względu na kłopoty finansowe Trocki sprzedaje część materiałów archiwalnych, zdeponowanych wcześniej przez Siedowa u Zborowskiego, Międzynarodowemu Instytutowi Historii Społecznej w Amsterdamie. Sieriebrianski otrzymał natychmiast rozkaz utworzenia grupy operacyjnej) która odzyska archiwa. Grupie nadano kryptonim HENRY. Sieriebrianski wynajął mieszkanie nad instytutem mieszczącym się przy ulicy Michelet, żeby mieć odpowiedni punkt obserwacyjny. Działając na polecenie Sieriebrianskiego, Zborowski, który pracował wówczas jako monter w paryskiej centrali telefonicznej, spowodował awarię linii instytutu, co dało możliwość wejścia do lokalu, rozpoznania wnętrza, zlokalizowania archiwum Trockiego oraz obejrzenia zamków. Plan zawiódł, kiedy bowiem zgłoszono z instytutu awarię telefonu, wysłano do naprawy jednego z kolegów Zborowskiego. Nie namyślając się wiele, "Etienne" uszkodził linię ponownie i tym razem wezwany został właśnie on. Kiedy po usunięciu awarii i dokładnym obejrzeniu zamków w drzwiach od frontu i podwórza opuszczał instytut, dostał jeszcze pięć franków napiwku od dyrektora, Borisa Nikołajewskiego, wpływowego działacza emigracyjnego mienszewików, zaliczonego przez NKWD do "wrogów ludu".

Seriebrianski ustalił porę włamania na drugą w nocy 7 listopada 1936 roku i nakazał zakończyć operację najpóźniej o piątej rano. Ponieważ jego agenci nie potrafili dobrać kluczy pasujących do zamków instytutu, polecił im wypiłować zamki zasilaną transformatorem elektryczną wiertarką, ukrytą dla przytłumienia hałasu w skrzynce wypełnionej trocinami i watą. Włamywacze dostali się niepostrzeżenie do środka i wynieśli archiwa Trockiego. Podejrzenie Siedowa i paryskiej policji padło z miejsca na NKWD, ponieważ włamania dokonano w wybitnie profesjonalny sposób i nie ukradziono z instytutu pieniędzy ani żadnego wartościowego przedmiotu.

Siedow zapewnił policję, że jego pomocnik "Etienne" jest ponad jakimkolwiek podejrzeniem, zwłaszcza że jeszcze do niedawna trzymał w domu większość ukradzionych archiwaliów. Zdaniem Siedowa, o przeniesieniu części dokumentów NKWD dowiedziało się prawdopodobnie wskutek niedyskrecji dyrektora instytutu Nikołajewskiego.

Świadectwem wyjątkowego znaczenia, jakie Centrala przywiązywała do wykradzenia archiwów Trockiego, było nadanie grupie HENRY Orderu Czerwonego Sztandaru. Profesjonalnie przeprowadzona operacja okazała się jednak bezużyteczna. Wykradzione z instytutu papiery, głównie wycinki prasowe, nie miały żadnego operacyjnego znaczenia; ze względu na wartość historyczną cenniejsze były archiwa, które pozostały nadal w rękach Zborowskiego, a później trafiły do zbiorów Uniwersytetu Harvarda. W połowie lat trzydziestych Stalin stracił jednak zupełnie wyczucie rzeczywistości, żyjąc w świecie wyimaginowanych knowań.

Trocki był widmem, które ścigało go za dnia i prawdopodobnie nie pozwalało spać w nocy. Isaac Deutscher, biograf Trockiego, pisał:

Szaleństwo, z jakim [Stalin] kontynuował walkę [z Trockim], uczyniło z niej najważniejszą sprawę w międzynarodowym ruchu komunistycznym oraz w samym Związku Sowieckim. Podporządkowano jej wszystkie działania polityczne, taktyczne i intelektualne, co aż się prosi o stwierdzenie, że w całej historii trudno znaleźć drugi przypadek przekazania tak olbrzymich środków aparatu władzy i propagandy do walki z samotnym człowiekiem.

Brytyjski dyplomata R.A. Sykes celnie określił postrzeganie świata przez Stalina jako "osobliwą mieszaninę przebiegłości i absurdu". Przebiegłość Stalina ujawniła się w sposobie, w jaki wymanewrował politycznych rywali po śmierci Lenina, przejmując stopniowo władzę absolutną jako sekretarz generalny partii. Można ją było również obserwować podczas wojennych konferencji z Churchillem i Rooseveltem, które rozgrywał pod swoje dyktando. Historykom trudno pojąć, dlaczego tak przebiegły człowiek wierzył w takie fantasmagorie. Nie można jednak zrozumieć Stalina, odrzucając jego uzależnienie się od mitu zagrożenia ze strony Trockiego (i innych), tak jak nie można zrozumieć Hitlera, nie przyjmując do wiadomości pasji, z jaką kierował się jeszcze groźniejszą i bardziej absurdalną teorią o żydowskim spisku.

Gienrich Grigoriewicz Jagoda, przewodniczący NKWD od 1934 do 1936 roku, nie wyolbrzymiał trockistowskiego zagrożenia tak jak Stalin. Stalin go za to nie lubił; narastało w nim przekonanie, że Jagoda tylko pozoruje polowanie na trockistowskich zdrajców. Kara za tę rzekomą opieszałość spadła we wrześniu 1936 roku. Depesza, jaką Stalin i jego pupil Andriej Żdanow wysłali do Komitetu Centralnego, zawierała druzgocące oskarżenie, że Jagoda "okazał się całkowicie niezdolny do zdemaskowania kliki trockistowców-zinowiewowców", oraz żądanie zastąpienia go Nikołajem Iwanowiczem Jeżowem.

Nowy przewodniczący NKWD przez dwa lata kierował największymi i najbardziej krwawymi prześladowaniami politycznymi w pokojowym okresie europejskiej historii. Czas ten przeszedł do historii pod nazwą lat wielkiego terroru" *[Wśród coraz liczniejszych opracowań historycznych poświęconych okresowi stalinowskiego terroru klasyczną pozycją jest nadal praca Roberta Conquesta, The Great Terror: A Reassessment. Ostre spory wywołuje jednak ocena liczby ofiar. W 1995 roku pułkownik Graszowen, kierownik zespołu rehabilitacyjnego rosyjskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa, szacował, że w latach 1935-1945 zostało aresztowanych osiemnaście milionów osób, a siedem milionów rozstrzelano. Olga Szatunowska, która wchodziła w skład komisji rehabilitacyjnej powołanej przez Chruszczowa, określiła liczbę "represjonowanych" (uwięzionych i rozstrzelanych) w latach 1935-1941 na dziewiętnaście milionów osiemset tysięcy (takie same dane znaleziono w papierach Anastasa Mikojana). Dmitrij Wołkogonow zsumował liczbę ofiar w latach 1929-1953 na dwadzieścia jeden milionów pięćset tysięcy (w tym jedna trzecia rozstrzelanych). W zrewidowanych szacunkach Conquest podaje podobny rząd wielkości (Conquest, Playing Down the Gulag, s. 8). Ostatnie studia, oparte na niekompletnych dokumentach oficjalnych, wskazują na liczby znacznie niższe, ale również ogromne. Stephen Wheatcroft, jeden z czołowych analityków danych oficjalnych, uważa, że "jest mało prawdopodobne, żeby liczba rozstrzelanych w latach 1921-1953 przekroczyła milion. W gułagach i koloniach karnych nigdy nie było więcej niż dwa i pół miliona więźniów". Znamienne, że nawet w oficjalnych dokumentach odnotowano olbrzymi wzrost liczby rozstrzelanych w latach "wielkiego terroru": 353 074 egzekucje w 1937 roku i 328 618 w 1938 roku. Dla porównania w ciągu pięciu lat, od 1932 do 1936 roku, wykonano w sumie niecałe 10 000 egzekucji (Wheatcroft, The Scale and Nature of German and Soviet Repression and Mass Killings, 1930-15). Kontrowersje wokół luk w dokumentach oficjalnych (które nie obejmują oczywiście zamęczonych w gułagach oraz zmarłych wskutek głodu) będą z pewnością trwały nadal.]. Dokument z czasów rządów Jeżowa, który niewątpliwie odzwierciedla, a prawdopodobnie niewolniczo imituje, poglądy Stalina, stwierdza, że "kundel Jagoda" z premedytacją zwalczał jedynie "szeregowców" z "prawicowego podziemia trockistowskiego", żeby odwrócić uwagę od rzeczywistych przywódców: Zinowiewa, Bucharina, Rykowa, Tomskiego, Kamieniewa i Smirnowa. Według dokumentu Jagoda usunął z NKWD, lub pozbawił wpływów, funkcjonariuszy NKWD, którzy próbowali postawić w stan oskarżenia bohaterów leninowskiej ery, zarzucając im wyimaginowane przestępstwa. Z wyjątkiem Tomskiego, który odebrał sobie życie, całej grupie wyznaczono pierwszoplanowe role w procesach pokazowych z lat 1936-1938. Były to ponure moralitety, w których prezentowano groteskowe teorie spiskowe, wiążące opozycję w kraju i za granicą eleganckimi, choć absurdalnymi definicjami w rodzaju: "Trockizm jest odmianą faszyzmu, a zinowiewizm odmianą trockizmu". W ostatnim wielkim procesie pokazowym, pomimo napisanej "na kolanach" prośby o ułaskawienie, sam Jagoda zdemaskowany został jako czołowy konspirator trockizmu. Autorem gigantycznej teorii spiskowej był Stalin. Stała się ona ideologicznym fundamentem "wielkiego terroru" i w NKWD traktowano ją z nabożną czcią. Stalin osobiście poprawiał przed publikacją stenogramy protokołów z procesów pokazowych, zmieniając wystąpienia oskarżonych, żeby były zgodne z przećwiczonym wcześniej przyznaniem się do udziału w wyimaginowanej zmowie. "Praktyczna organizacja pracy nad ujawnieniem prawicowego podziemia trockistowskiego nadzorowana była osobiście przez towarzysza Stalina i w latach 1936-1936 zadano tej tłuszczy druzgocące ciosy".

"Druzgocące ciosy" zadawane były prawdziwej i wyimaginowanej trockistowskiej "tłuszczy" równolegle wewnątrz i poza granicami Związku Sowieckiego. Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w lipcu 1936 roku stworzył nowe pole operacyjnego działania dla kierowanej przez Sieriebrianskiego administracji zadań specjalnych oraz generalnie dla INO. Walka republikańskiego rządu Hiszpanii z nacierającymi rebeliantami nacjonalistycznymi generała Francisco Franco pobudzała wyobraźnię europejskiej lewicy, której jawiła się krucjatą przeciwko międzynarodowemu faszyzmowi. Do Hiszpanii przyjechało trzydzieści pięć tysięcy ochotników z całego świata, przede wszystkim komunistów, żeby stanąć w obronie republiki w szeregach międzynarodowych brygad. W październiku 1936 roku, w liście otwartym do hiszpańskich komunistów, Stalin ogłosił, że "wyzwolenie Hiszpanii z jarzma reakcjonistów nie jest prywatną sprawą Hiszpanów, lecz leży w interesie całej postępowej ludzkości". Jednak NKWD od początku zaangażowane było w Hiszpanii w wojnę na dwóch frontach: przeciwko trockistom w wojskach republikańskich i brygadach międzynarodowych oraz przeciwko generałowi Franco i jego siłom narodowym. Do Hiszpanii wysłany został jako legalny szef placówki NKWD były nielegalny rezydent w Londynie, Aleksandr Orłow. W październiku, niedługo po wybuchu wojny domowej, zapewniał Centralę, że "łatwo będzie zlikwidować trockistowską organizację POUM [Partido Obrero de Unificacion Marxista]".

Orłow koordynował potajemną wojnę NKWD na dwa fronty na terenie Hiszpanii, natomiast Sieriebrianski kierował operacjami zza granicy. Organizował w Paryżu szkolenia dla sabotażystów z brygad międzynarodowych, które prowadzili francuski komunista o pseudonimie GIGI, z zawodu mechanik, polska studentka FRANIA oraz LEGRAND, o którym nic bliższego nie wiadomo. GIGI nie pobierał żadnego wynagrodzenia, a FRANIA dostawała tysiąc pięćset franków miesięcznie. Największy sukces sabotażystów, o którym meldował Sieriebrianski, to akcje grupy nielegałów o kryptonimie ERNST TOŁSTYJ, działającej w rejonie Bałtyku i Skandynawii; zatopiła ona siedemnaście statków, wiozących broń dla wojsk generała Franco. Jednym z czołowych sabotażystów był młody niemiecki komunista, Ernst Wollweber, który dwadzieścia lat później został szefem Stasi w Niemieckiej Republice Demokratycznej.  W wyniku dochodzenia przeprowadzonego przez NKWD po zakończeniu wojny domowej ustalono jednak, że część meldunków o zatopieniach statków została sfabrykowana.

Najważniejsze ośrodki szkoleniowe NKWD dla partyzantów i sabotażystów znajdowały się w Hiszpanii w Walencji, Barcelonie, Bilbao i Argen, w obozach nadzorowanych przez Orłowa. Chwalił się on później, że wyszkolone przez niego plutony dywersyjne wysadzają w powietrze energetyczne linie przesyłowe i mosty oraz atakują konwoje na tyłach narodowych sił frankistów. Jednak nawet w sponsorowanej przez SWR biografii Orłowa podkreślono, że jego głównym zadaniem było "tworzenie kontrolowanych przez NKWD tajnych sił policyjnych, które przeprowadzą stalinizację Hiszpanii". Potwierdził to pośrednio główny sowiecki doradca wojskowy sił republikańskich, były szef wywiadu Armii Czerwonej, generał Jan Berzin, który skarżył się, że Orłow i NKWD traktują republikańską Hiszpanię jak kolonię, a nie sojusznika.

Wiosną 1937 roku Orłow i Sieriebrianski otrzymali rozkaz przejścia od inwigilacji do destabilizacji grup trockistowskich i likwidacji ich przywódców. Równocześnie Sieriebrianski rozpoczął przygotowania do uprowadzenia Siedowa. Orłow podsunął rządowi republikańskiemu sfałszowane dokumenty, dyskredytujące POUM jako "niemiecko-frankistowską agenturę". Prowokacja powiodła się. Szesnastego czerwca aresztowany został lider POUM Andreu Nin oraz czterdziestu czołowych działaczy partii. Zamknięto siedzibę ugrupowania i rozwiązano bataliony milicji POUM. Kilka dni później Nin zniknął z więzienia. Według opublikowanych wyników oficjalnego dochodzenia udało mu się uciec. W rzeczywistości został porwany i zamordowany przez "grupę ruchomą" NKWD, złożoną z zabójców nadzorowanych przez Orłowa. Nin nie był jedyną ofiarą. Podobny los spotkał wielu hiszpańskich trockistów i ludzi podejrzewanych o sympatie trockistowskie. Zanim w 1938 roku Orłow, obawiając się likwidacji na polecenie Moskwy, zbiegł do Stanów Zjednoczonych, żył w luksusie, planując eliminację kolejnych "wrogów ludu". Młody ochotnik z brygad międzynarodowych wspominał, jak wezwany rano do Orłowa zastał go wyświeżonego i pachnącego dobrą wodą kolońską i obserwował, jak ubrany w białą kurtkę lokaj wtacza wózek z obfitym śniadaniem, Orłow nie zaprosił ochotnika, który od doby nie miał kęsa w ustach.

Orłow nie trafił do Walhalli KGB, ponieważ zbiegł na drugą stronę, ale jeśli o niego szło, SWR z niezwykłą dla niej szczodrością podzieliła się archiwaliami, chociaż zwykle z dużymi oporami ujawnia jakiekolwiek materiały, dotyczące wojny domowej w Hiszpanii. Mogłyby bowiem zdruzgotać tradycyjne mity o herosach sowieckiego wywiadu zagranicznego w rodzaju Bohatera Związku Sowieckiego, Stanisława Aleksiejewicza Waupszasowa, wychwalanego latami za śmiałe operacje za liniami wroga podczas II wojny światowej. Posiadacz czterech Orderów Lenina, dwóch orderów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej oraz kilku rzędów medali, Waupszasow był prawdopodobnie najobficiej obsypanym odznaczeniami bohaterem sowieckiego wywiadu. Jeszcze w 1990 roku uhonorowano go znaczkiem pocztowym z jego wizerunkiem. Tymczasem w archiwach SWR spoczywają skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną dokumenty, świadczące o jego zbrodniczej działalności w okresie międzywojennym. W latach dwudziestych dowodził tajnym oddziałem OGPU, który przeprowadził liczne prowokacje po obu stronach polsko-litewskiej granicy, przebierając się na zmianę w mundury polskich lub litewskich sił zbrojnych. W 1929 roku Waupszasow skazany został na karę śmierci za zamordowanie kolegi, ale karę złagodzono, zamieniając na dziesięć lat łagra. Zwolniono go jednak szybko i wrócił do NKWD, gdzie pełnił zadania czołowego likwidatora niewygodnych osób. W Hiszpanii powierzono mu budowę i ochronę tajnego krematorium, w którym NKWD pozbywało się ofiar nie pozostawiając śladów. Do budynku krematorium zwabiono wielu ludzi wyznaczonych do likwidacji, zastrzelono na miejscu, a zwłoki spalono.

Krematorium kierował agent NKWD, Jose Castelo Pacheco, który miał pseudonimy JOSE, PANSO i TEODOR. Był to hiszpański komunista, urodzony w 1910 roku w Salamance. Zwerbował go w 1936 roku zastępca Orłowa, Leonid Aleksandrowicz Eitingon *[Po ucieczce Orłowa w lipcu 1938 roku Eitingon zastąpił go na stanowisku rezydenta.]. W 1982 roku, kilka lat po śmierci Pacheca, KGB otrzymało list od jego krewnej z prośbą o przyznanie renty. Pacheco miał jej powiedzieć przed śmiercią: "Jeśli znajdziesz się w potrzebie i nie będziesz mogła znaleźć wyjścia, mówię o sytuacji krańcowo trudnej, to skontaktuj się z moimi sowieckimi towarzyszami". W teczce Pacheca znajdowało się wprawdzie podpisane zobowiązanie do zachowania w tajemnicy spraw związanych z NKWD, ale istniało niebezpieczeństwo, że krewna wie coś o krematorium. W Centrali uznano więc, że odmowa pomocy może spowodować "niepożądane konsekwencje". W styczniu 1983 roku zaproszono ją do wydziału konsularnego Ambasady Sowieckiej w Madrycie. Rezydent KGB poinformował ją, że wprawdzie nie ma uprawnień : do emerytury, ale przyznano jej zapomogę w wysokości pięciu tysięcy rubli dewizowych, wartych po ówczesnym kursie sześć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dolarów. O współpracy Pacheca z NKWD nie wspomniano słowem.

Zaskakujące, ale nawet doskonałe opracowania, poświęcone czasom stalinizmu, nie wspominają o bezustannym, potajemnym polowaniu na "wrogów ludu", przebywających w krajach Europy Zachodniej. Wskutek tego przeoczenia zbyt często przedstawia się ulukrowaną i zadziwiająco bezkrwawą interpretację sowieckiej polityki zagranicznej w przededniu II wojny światowej i nie uwzględnia się priorytetu, jaki Moskwa nadała zabójstwom politycznym. Najważniejszym, obok Hiszpanii, teatrem operacyjnym zabójców NKWD była Francja, a główne obiekty morderczych planów na jej terytorium to Lew Siedow i generał Jewgienij Karłowicz Miller, następca Kutiepowa na stanowisku przywódcy białogwardyjskiego ROWS (Russkij Obszcze-Wojenskij Sojuz). Latem 1937 roku Sieriebrianski opracował plany zlikwidowania obu "wrogów ludu". Siedowa i Millera zamierzano porwać w Paryżu, przewieźć na sowiecki statek zacumowany w jednym z portów nad kanałem La Manche i przetransportować do Związku Sowieckiego na przesłuchanie. Po wyciśnięciu z nich wszystkich informacji mieli ponieść zasłużoną karę. Wstępem do porwania miała być penetracja otoczenia obu ofiar.

Siedowa obstawiał jego najbliższy współpracownik "Etienne" Zborowski, natomiast w otoczeniu Millera "wtyczką" NKWD był jego zastępca generał Nikołaj Skoblin. Skoblin prawdopodobnie nie wiedział, że obserwację Millera Sieriebrianski powierzył również nielegałce Mireille Ludwigownie Abbiate, która nosiła pseudonim AWIATORSZA (żona pilota). Mireille Abbiate była córką francuskiego nauczyciela muzyki, pracującego przez rewolucją w Sankt Petersburgu. Urodziła się i wychowała w Rosji i została tam, kiedy w 1920 roku rodzice powrócili do Francji. Wyszła za mąż za pilota Wasilija Iwanowicza Jermołowa i stąd wziął się jej pseudonim. W 1931 roku przed odwiedzinami u rodziców została zwerbowana przez NKWD. Podczas pobytu we Francji namówiła do współpracy z sowieckim wywiadem brata, Rolanda Ludwigowicza Abbiate’a, który został nielegałem o pseudonimie LOTCZIK. AWIATORSZA wynajęła apartament sąsiadujący z mieszkaniem Millera, włamała się dyskretnie do środka, ukradła nieco dokumentów oraz zainstalowała mikrofon, dzięki któremu podsłuchiwano, co dzieje się w domu generała. Podobnie jak siedem lat wcześniej Kutiepow, Miller zniknął w biały dzień z paryskiej ulicy 22 września 1937 roku. Sûrete doszło do wniosku, że porwanego generała przewieziono do sowieckiej ambasady, zamordowano, a ciało umieszczono w wielkim kufrze. Kufer wywieziono z ambasady ciężarówką marki Ford, przetransportowano do Hawru i załadowano na czekający w porcie frachtowiec sowiecki.

Kilkunastu świadków zeznało, że na własne oczy widziało, jak ładowano kufer na pokład. Zamknięty w środku Miller był jednak żywy, tyle że uśpiony silną dawką narkotyku. W przeciwieństwie do Kutiepowa w 1930 roku przeżył podróż do Moskwy, gdzie zastrzelono go po przesłuchaniu. Współpracownicy Millera od razu podejrzewali Skoblina, który ratował się szybką ucieczką do Hiszpanii. Mireille Abbiate, której roli nikt się we Francji nie domyślał, nagrodzono Orderem. Czerwonej Gwiazdy i wyznaczono do udziału w operacji porwania Siedowa.

W chwili uprowadzenia Millera plan porwania Siedowa był już częściowo zrealizowany. W Boulogne wynajęto kuter rybacki, którym miano wywieźć go poza francuskie wody terytorialne. Operację przerwano, prawdopodobnie z uwagi na wrzawę, jaka wybuchła we Francji wokół porwania Millera i domniemanego udziału NKWD. Jednak kilka miesięcy później śmierć dotknęła Siedowa w inny sposób. Chory na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego, trafił 8 lutego 1938 roku do szpitala. "Etienne" Zborowski namówił go, żeby dla uniknięcia obserwacji NKWD zrezygnował z operacji w szpitalu francuskim i wybrał prywatną klinikę, prowadzoną przez rosyjskich emigrantów. Sowieckiemu wywiadowi łatwiej ją było spenetrować, a Zborowski przyznał później, że zaalarmował NKWD zaraz po wezwaniu ambulansu pogotowia. Zasłaniając się względami bezpieczeństwa, Zborowski nie ujawnił francuskim trockistom adresu kliniki. Operacja Siedowa zakończyła się pomyślnie i po kilku dniach wydawało się, że dochodzi on do zdrowia. Ku zaskoczeniu lekarzy stan chorego nagle się pogorszył i pomimo kilku transfuzji zmarł w straszliwych boleściach 16 lutego w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat. W aktach z tamtego okresu nie ma żadnego śladu odpowiedzialności NKWD za podejrzane okoliczności śmierci Siedowa *[Jest jednak pojedyncza późniejsza wzmianka o nim stwierdzająca, że został "zabity".]. W sowieckiej służbie istniała jednak specjalistyczna sekcja medyczna o nazwie Kamera, w której eksperymentowano z truciznami. Kamera mogła dostarczyć środek, który posłużył do otrucia Siedowa. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że NKWD zamierzało zamordować Siedowa, podobnie jak planowało zabójstwo Trockiego oraz jego czołowych współpracowników. Można się jedynie zastanawiać, czy w lutym 1938 NKWD otruło Siedowa, czy też zmarł on śmiercią naturalną, zanim został zamordowany przez sowiecką służbę.

Śmierć Siedowa umożliwiła NKWD przejęcie kontroli nad organizacją trockistów. Zborowski został wydawcą Biuletynu Opozycji oraz najważniejszym łącznikiem Trockiego z jego sympatykami w Europie. W tej roli mógł on podsycać bez przeszkód wewnętrzne tarcia między rywalizującymi frakcjami i pozostać poza wszelkimi podejrzeniami. Napisał nawet do Trockiego, że w Biuletynie ukaże się niebawem artykuł Zycie Trockiego zagrożone, który zdemaskuje machinacje agentów NKWD w Meksyku. Latem 1938 roku przebywający już w ukryciu w Stanach Zjednoczonych Orłow wysłał Trockiemu anonimowy list ostrzegający go, że jego życiu zagraża agent NKWD w Paryżu. Orłow nie znał nazwiska agenta, ale napisał, że ma na imię Mark (prawdziwe imię "Etienne" Zborowskiego) i podał dokładny rysopis oraz wiele faktów z jego życiorysu. Trocki podejrzewał, że list ten, podobnie jak wiele otrzymanych wcześniej, jest dziełem prowokatorów NKWD. Zborowski potwierdził te sugestie. Kiedy powtórzono mu skierowane pod jego adresem zarzuty, wybuchnął "serdecznym śmiechem".

Po śmierci Siedowa jego miejsce na czele europejskiej czarnej listy NKWD zajął Niemiec Rudolf Klement, sekretarz IV Międzynarodówki, którą Trocki zamierzał utworzyć pod koniec lata. NKWD porwało Klementa 13 lipca 1938 roku z jego paryskiego mieszkania. Kilka tygodni później fale Sekwany wyniosły na brzeg pozbawione głowy ciało. Wrześniowy zjazd IV Międzynarodówki zamienił się w tragikomiczną farsę. Przyjechało zaledwie dwudziestu jeden delegatów, reprezentujących drobne grupki trockistów w jedenastu krajach. Rosyjską sekcję, której autentycznych członków prawdopodobnie wymordowano do nogi, reprezentował Zborowski. Amerykańskiej trockistce Sylvii Ageloff, tłumaczce konferencji, towarzyszył kochanek, Hiszpan Ramon Mercader, nielegał NKWD udający belgijskiego dziennikarza, który zdobył później sławę mordując Trockiego w Meksyku *[Sylvia Ageloff opisywała później, jak podczas rzekomo "przypadkowego spotkania" Mercader, "przystojny i elegancki", pozujący na belgijskiego dziennikarza, "porwał ją swoim czarem, galanterią i szczodrością".].

Do 1938 roku administracja zadań specjalnych Sieriebrianskiego rozrosła się w takim stopniu, że stała się największą sekcją sowieckiego wydziału zagranicznego. Według własnych sprawozdań liczyła dwustu dwunastu nielegałów działających w szesnastu krajach: Stanach Zjednoczonych, Francji, Belgii, Holandii, Norwegii, Danii, Szwecji, Finlandii, Niemczech, Łotwie, Estonii, Polsce, Rumunii, Bułgarii, Czechosłowacji i w Chinach. Oprócz trockistów ścigali oni w latach "wielkiego terroru" również innych "wrogów ludu", z których najliczniejszą grupę stanowili pracownicy wywiadu zagranicznego NKWD.

Otrzymując z Moskwy sprawozdania o odbywających się tam procesach pokazowych, podczas których demaskowano ich kolegów jako agentów mocarstw imperialistycznych, przebywający za granicą oficerowie wywiadu musieli uważać nie tylko na to, co mówią, ale również panować nad mimiką i ruchami ciała. Kto natychmiast nie zademonstrował głębokiej odrazy i serdecznego wstrętu do wyimaginowanych spisków zdemaskowanych w Moskwie, ryzykował, że ktoś napisze donos do Centrali, którego konsekwencje bywały często fatalne w skutkach.

Po procesach najbliższych współpracowników Lenina: Zinowiewa, Kamieniewa oraz innych "degeneratów" w sierpniu 1936 roku, Centrala otrzymała wołający o pomstę do nieba donos z legalnej rezydentury w Paryżu o niedostatecznym stopniu oburzenia, przejawianego przez oficera wywiadu wojskowego Abrama Mironowicza Albama (pseudonim BIEŁOW):

Po BIEŁOWIE nie widać, żeby czuł głęboką nienawiść ani przejawiał odpowiednio krytyczny stosunek do tych politycznych bandytów. Podczas dyskusji nad procesem trockistowsko-zinowiewowskiej bandy wybrał milczenie. BIEŁOW miał nadzieję, że szesnastu skazanych zostanie ułaskawionych, i kiedy przeczytał dzisiaj w gazecie o ich egzekucji, pozwolił sobie westchnąć.

Wywrotowe westchnienie Albama pomogło skazać nie tylko jego, ale również kilkunastu jego kolegów, oskarżonych o wyimaginowane przestępstwa. W jego teczce osobowej spoczywa lista trzynastu znajomych, których aresztowano nieco później. Co najmniej część, a prawdopodobnie większość, została rozstrzelana. Żona Albama, Frida Lwowna, usiłowała uratować, życie, odcinając się od męża. "Najstraszliwszy moment w całym moim życiu uczciwego członka partii stanowiła chwila, gdy zdałam sobie sprawę, że był wrogiem ludu otaczającym się innymi wrogami ludu" - pisała z oburzeniem w piśmie do NKWD *[W aktach Albama nie ma wzmianki o aresztowaniu jego żony, a więc być może doniesienie na męża uchroniło ją od odpowiedzialności. Znajomość z Albamem wymieniono jako dowód i podstawę do aresztowania oficerów wywiadu wojskowego, którzy zwerbowali go kilka lat wcześniej: S. P. Urickiego i Aleksandra Karina. W dniu aresztowania w 1937 roku pełnili oni funkcje naczelnika i zastępcy naczelnika wywiadu wojskowego. Obaj zostali rozstrzelani.].

Reguły "wielkiego terroru" faworyzowały w Związku Sowieckim i poza jego granicami ludzi o najniższych kwalifikacjach moralnych. Największą szansę utrzymania się w kurczącej się grupie pozostałych przy życiu mieli ci, którzy szybciej zadenuncjowali kolegów i oskarżyli ich o wydumane zbrodnie. Fakt, że Jakow Suric, ambasador w Berlinie na początku "wielkiego terroru", był jednym z niewielu dyplomatów wyższej rangi, którym udało się przeżyć, dobrze świadczy o jego zdolnościach w pisaniu donosów. Suric odpierał denuncjacje legalnego rezydenta B.M. Gordona, szybciej wysyłając swoje donosy na niego. Na początku lat terroru Suric zwrócił uwagę Centrali, że sowiecki dyplomata, z którym Gordon się przyjaźni, to były eserowiec, który często odwiedza Pragę, "gdzie rezyduje wielu eserowców emigrantów".

Po procesie pokazowym "ośrodka terrorystycznego trockistów-zinowiewistów" w styczniu 1937 roku Suric nadesłał wstrząsające dowody trockistowskich sympatii Gordona:

Podczas zebrania partyjnego w berlińskiej ambasadzie 2 lutego Gordon B.M., rezydent i sekretarz komórki partyjnej, złożył sprawozdanie z procesu ośrodka trockistów.

Gordon nie wspomniał ani słowem, że ta szajka bandytów miała określony program działania; nie wyjaśnił ani słowem, dlaczego te szumowiny ukrywały swój program przed klasą robotniczą i masami pracującymi, dlaczego prowadziły podwójne życie, dlaczego zeszły głęboko do podziemia.

Nie naświetlił też przyczyn, które spowodowały, że wrogowie ci mogli szkodzić przez tak długie lata.

Nie podjął zagadnienia, dlaczego, pomimo aktów niszczycielstwa, sabotażu, terroryzmu i szpiegostwa, nasz przemysł i transport stale się rozwijały i nadal się rozwijają.

Nie poruszył problemu międzynarodowego znaczenia procesu.

Suric nie zdawał sobie jednak sprawy, że sam jest przedmiotem denuncjacji, słanych przez jednego z sekretarzy, który stawia mu podobne zarzuty i umiejętnie donosi Centrali:

Do dzisiejszego dnia gabinet towarzysza Surica zdobi portret Bucharina *[Bucharin był sądzony i skazany na śmierć w ostatnim wielkim procesie pokazowym w lutym 1938 roku.] z następującym podpisem: "Drogiemu mi Suricowi, staremu przyjacielowi i towarzyszowi, z wyrazami przyjaźni - N. Bucharin". Świadomie nie zdejmowałem go, nie dlatego, żeby sprawiało mi przyjemność patrzenie na portret, ale z chęci uniknięcia krzywych spojrzeń towarzysza Surica, który już raz tak patrzył na mnie, gdy usuwałem portret Jenukidzego.

Czekam, żeby sam zdjął portret. Jeśli Bucharin był rzeczywiście jego bliskim przyjacielem, to obecnie powinien być wrogiem, ponieważ stał się wrogiem naszej Partii i całej klasy robotniczej. Portret takiego człowieka winien być z miejsca zdjęty i wrzucony w ogień.

To będzie wszystko, o czym obowiązek partyjny nakazywał mi was poinformować. Nie wolno mi o tych faktach milczeć, gdy przyjęto Stalinowską Konstytucję [z 1936 roku], która obdarzyła nas wielkimi prawami, ale także nałożyła na nas liczne obowiązki oraz wzywa nas do przestrzegania dyscypliny, wytężonej pracy i czujności.

W latach 1937-1938 liczne rezydentury przestały funkcjonować, ponieważ większość lub wszystkich oficerów odwołano do Moskwy i zlikwidowano. Pracowały rezydentury w Londynie, Berlinie, Wiedniu i Tokio, ale zatrudniały jednego, a w najlepszym wypadku dwóch oficerów, Czystka pochłonęła większość "wielkich nielegałów". Wśród pierwszych podejrzanych znalazł się Teodor Mały, szef nielegalnej rezydentury w Londynie, prawdopodobnie najlepszej w całym NKWD. Jego kapłańska przeszłość i wstręt do przemocy czyniły go oczywistym kandydatem na podejrzanego o zdradę. Otrzymane w czerwcu 1937 roku odwołanie do Moskwy przyjął z idealistycznym fatalizmem. "Wiem, że jako były ksiądz nie mam żadnej szansy, ale postanowiłem wrócić, żeby nikt nie mógł powiedzieć: 'A jednak ten klecha był szpiegiem' " - zwierzał się w rozmowie z Aleksandrem Orłowem *[Wprawdzie zrzucając sukienkę duchownego Mały miał tylko święcenia diakonatu, to jednak w NKWD uważano go powszechnie za byłego księdza.]. W Moskwie oskarżono go o szpiegostwo na rzecz Niemiec, przesłuchano i po kilku miesiącach rozstrzelano. Do Moskwy odwołany został także Moisiej Akselrod, który kierował nielegalną rezydenturą we Włoszech i prowadził DUNCANA, w ciągu minionych dziesięciu lat najobfitsze źródło materiałów wywiadowczych o Wielkiej Brytanii. Przez krótki czas błąkał się po korytarzach bez przydziału, aż doczekał się egzekucji jako "wróg ludu".

W paranoicznej atmosferze "wielkiego terroru" żydowsko-austriackie pochodzenie i nietuzinkowy życiorys automatycznie czyniły Arnolda Deutscha podejrzanym w oczach Centrali. Po odwołaniu Małego, Akselroda oraz innych nielegałów musiał się bać, że wkrótce nadejdzie kolej na niego. Chcąc przedłużyć sobie brytyjską wizę, nawiązał kontakt z krewnym w Birmingham, Oscarem Deutschem, który był wpływowym członkiem społeczności żydowskiej, przewodniczącym miejscowej synagogi i dyrektorem wykonawczym sieci kin "Odeon Theaters". Arnold Deutsch odwiedzał czasami krewnych, przyjeżdżając w piątek na szabasowy obiad, a teraz Oscar Deutsch obiecał mu pracę, umożliwiającą przedłużenie pobytu w Wielkiej Brytanii. Nagłe ożywienie kontaktów z krewnymi wzmogło niewątpliwie podejrzenia Centrali.

Deutsch przeżył "wielki terror". Być może zawdzięcza życie dezercji uplasowanego w Paryżu nielegała NKWD Ignaca Poreckiego (alias "Ignacy Reiss", pseudonim RAYMOND), który rzucił służbę w NKWD w lipcu 1937 roku. Wytropił go w Szwajcarii francuski nielegał ze "służby Sieriebrianskiego", Roland Abbiate (alias "Rossi", pseudonim LOTCZIK), którego siostra Mireille, należąca także do administracji zadań specjalnych Sieriebrianskiego, przygotowywała właśnie w Paryżu uprowadzenie generała Millera.

Abbiate wykorzystał do zwabienia Poreckiego jego wieloletnią przyjaciółkę Gertrudę Schildbach, komunistkę pochodzenia żydowskiego, która uciekła z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy. Namówił ją do napisania listu, w którym prosi Poreckiego o spotkanie, gdyż pilnie potrzebuje porady. Schildbach nie zgodziła się podsunąć Poreckiemu czekoladek zatrutych strychniną (bombonierkę znalazła później policja szwajcarska), ale wyprowadziła go na boczną drogę pod Lozanną, gdzie czekał Abbiate z pistoletem maszynowym. W ostatnim momencie Porecki zdał sobie widać sprawę, że został wciągnięty w pułapkę, i usiłował szarpnąć ku sobie Gertrudę Schildbach. W zaciśniętej dłoni poszarpanego kulami Poreckiego znaleziono pasmo jej siwiejących włosów.

Oceniając sytuację po dezercji Poreckiego, Centrala doszła do wniosku, że prawdopodobnie zdradził on Deutscha, z którym współpracował kilka lat wcześniej w Paryżu, zachodnim służbom wywiadowczym. Zaliczenie Deutscha do ofiar spisku trockistów i zachodnich imperialistów uchroniło go od oskarżeń o udział w podobnym sprzysiężeniu. Odwołano go wprawdzie do Moskwy w listopadzie 1937 roku, ale nie po to, by rozstrzelać tak jak Małego, ale z obawy, że został zidentyfikowany przez Poreckiego i innych zdrajców.

Likwidacja Małego i odwołanie Deutscha okazały się katastrofalne w skutkach dla operacji NKWD w Wielkiej Brytanii. Zerwano kontakt z kapitanem Kingiem (pseudonim MAG), zwerbowanym w 1935 roku szyfrantem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ktoś w NKWD bowiem doszedł do absurdalnego wniosku, że Mały "zdradził MAGA przeciwnikowi". W aktach z tego okresu widzianych przez Mitrochina nie było wzmianki o agentach z Cambridge, ale musiano obawiać się ich zdemaskowania, gdyż Mały znał ich prawdziwe nazwiska. Niepokój wzrósł z pewnością po listopadowej dezercji Waltera Krywickiego, nielegalnego rezydenta w Holandii. Krywicki nie znał nazwisk agentów "Piątki z Cambridge", ale wiedział o nich sporo, między innymi to, że jeden z nich był młodym dziennikarzem, którego wysłano do Hiszpanii z zadaniem zamordowania Franco.

Po odwołaniu Deutscha do Moskwy trzej przebywający w Wielkiej Brytanii członkowie Piatiorki, Burgess, Blunt i Cairncross, byli przez dziewięć miesięcy odcięci od bezpośredniego kontaktu z Centralą. Tak się jednak palili do pracy, że nadal zbierali materiały wywiadowcze dla NKWD, nawet wówczas, gdy prowadząca ich nielegalna rezydentura rozpadła się. Burgess, któremu Deutsch i Mały pozwolili uważać się prawie za oficera NKWD, a nie szeregowego agenta zależnego od instrukcji prowadzącego, nadal z własnej inicjatywy werbował nowych współpracowników.

Uważał się za kontynuatora strategii Deutscha i pozyskiwał dla NKWD inteligentnych studentów uniwersytetów w Oksfordzie i w Cambridge, w których widział sprawnych penetratorów brytyjskiego aparatu państwowego.

Na poszukiwacza nowych talentów w Oksfordzie Burgess wytypował młodego Walijczyka Goronwy’ego Reesa pracownika naukowego Kolegium Wszystkich Świętych i zastępcę redaktora naczelnego "Spectatora". Spotkali się po raz pierwszy w 1932 roku. Rees oparł się niedwuznacznym próbom uwiedzenia go, ale pozostał pod silnym wrażeniem osobowości Guy Burgessa: "Wydawało mi się, że jest w nim coś bardzo oryginalnego, coś, co sprawiało, że był sobą we wszystkim, co mówił". Burgess uznał zapewne, że Rees dojrzał do zwerbowania, po przeczytaniu, jego recenzji książkowej opublikowanej pod koniec 1937 roku. Pisząc o nędzy w objętej masowym bezrobociem południowej Walii, Rees podkreślał, że jest to:

[...] nędza szczególnego i dziwnego rodzaju [...] i dla wielu ludzi oznacza ostateczne potępienie przez społeczeństwo, które ją wytworzyło. Powiedzieć mężczyznom i kobietom, już i tak przez temperament i tradycję skłonnym do wywrotowych myśli, że cierpienie ich jest produktem bezosobowego systemu gospodarczego, to tak jak nie zostawić im innego wyboru [niż rewolucja]. Lenin nie zrobiłby tego lepiej.

Pewnego wieczoru, prawdopodobnie na początku 1938 roku, siedząc w mieszkania Reesa przy butelce whisky, Burgess powiedział gospodarzowi, że swoją recenzją w "Spectatorze" "trafił w sedno". Chwilę późnie], relacjonował Rees, niezwykłym jak na niego uroczystym tonem Burgess dodał: "Jestem agentem Kominternu i byłem nim od chwili, kiedy opuściłem Cambridge". Po wielu latach Rees starał się stworzyć wrażenie, że nie zgodził się zostać sowieckim agentem. Z jego teczki personalnej w KGB wyraźnie jednak wynika, że został zwerbowany, chociaż znajduje się w niej także notatka stwierdzająca, iż Burgess nie prosił go o współpracę z NKWD, ale o "dopomożenie Partii". Oficer NKWD, z którym Burgess nawiązał kontakt pod koniec roku, meldował Centrali, że jego rozmówca uważał Reesa (określanego pseudonimami FLEET lub GROSS) za kluczowy element strategii werbowania agentów na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge.

Werbowanie dla nas młodych ludzi kończących uniwersytety w Oksfordzie i Cambridge oraz przygotowywanie ich do służby państwowej jest pracą, którą będzie wykonywał z dużą satysfakcją moralną oraz absolutną wiarą w jej sukces i skuteczność. Ma już do tego pomocników. W Cambridge jest nim TONY [Blunt], a w Oksfordzie GROSS [Rees]. MÄDCHEN [Burgess] wraca do tego pomysłu podczas każdego spotkania [...].

Centrala nie była zachwycona pozbawioną dyscypliny metodą werbunku, którą zastosował Burgess, ale mimo to uważała Reesa za potencjalnie cennego agenta, nieetatowymi bowiem pracownikami naukowymi Kolegium Wszystkich Świętych byli trzej czołowi przedstawiciele polityki appeasementu: minister spraw zagranicznych lord Halifax, dawny szef tego resortu, a obecnie minister spraw wewnętrznych John Simon oraz redaktor naczelny dziennika "The Times" Geoffrey Dawson. W Centrali wyraźnie przeceniano fakt, że Rees spotykał się z nimi od czasu do czasu w refektarzu. Wyolbrzymiano również wpływy przyjaciela Reesa, sir Ernesta Swintona, emerytowanego generała brygady i od 1925 roku wykładowcy historii wojen z profesorskim tytułem, o którym mówiono w Centrali z szacunkiem "generał Swinton" *[Z akt wynotowanych przez Mitrochina wynika, że dostarczany przez Reesa materiał miał niewielką wartość. Były to informacje na temat korespondencji czeskiego dziennikarza Huberta Ripki (później członka emigracyjnego rządu Czechosłowacji w Londynie) oraz nie stanowiąca żadnej rewelacji wiadomość, że dawny tajny agent brytyjskiego wywiadu sir Paul Dukes nadal współpracuje z SIS.].

Pełen entuzjazmu Burgess, który energicznie realizował strategię werbunku na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge, nie znajdował w Moskwie partnerów, w INO bowiem panował chaos. Siedemnastego lutego 1938 roku zmarł nagle we własnym gabinecie naczelnik INO Abram Słucki. Podobno na zawał serca, ale kiedy wystawiono zwłoki w trumnie w kasynie oficerskim NKWD, starsi oficerowie zauważyli na jego twarzy charakterystyczne ślady, jakie pozostawia zatrucie związkami cyjanku *[Według innej wersji Słucki został uduszony we własnym gabinecie. Pozorowano, że zmarł naturalną śmiercią, żeby nie zaalarmować innych "wrogów ludu", odwołanych z placówek zagranicznych do Moskwy, gdzie mieli zapłacić za swe winy.]. Mniej więcej w tym samym okresie odbywał się proces pokazowy Jagody, który przyznawał się do współpracy z wywiadami Niemiec, Japonii i Polski, jak również do otrucia swojego poprzednika Mienżynskiego oraz próby otrucia następcy, Nikołaja Jeżowa. Zanim rok się skończył, kolejni następcy Słuckiego na stanowisku naczelnika INO, Zelman Pasow oraz Siergiej Szpigelglas, zostali rozstrzelani jako "wrogowie ludu". W 1938 roku INO pogrążyło się w takim chaosie, że przez sto dwadzieścia siedem kolejnych dni nie przekazano Stalinowi ani jednego meldunku wywiadu zagranicznego. W grudniu Jeżow został usunięty, a stanowisko przewodniczącego NKWD objął Ławrientij Pawłowicz Beria. Kilka miesięcy później oskarżono Jeżowa o organizowanie zdradzieckiego sprzysiężenia wspólnie z Wielką Brytanią, Niemcami, Japonią i Polską. Wychodząc wieczorem z gmachu na Łubiance do domu, oficerowie NKWD zastanawiali się, czy łomotanie do drzwi nad ranem nie obwieści im bliskiego końca.

Mało który z oficerów INO, aresztowanych w końcu lat trzydziestych, przeżył i mógł zrelacjonować przesłuchania i niekończące się brutalne tortury. Większość zginęła lub zmarła w imię wielopiętrowych teorii spiskowych Stalina i kolejnych przewodniczących NKWD. Jednym z nielicznych był pierwszy "wielki nielegał" Dmitrij Bystroletow. W 1937 roku wysłano go do Berlina, żeby nawiązał kontakt z sowieckim agentem w sztabie generalnym Reichswehry. Opowiadał po latach, że przed odjazdem Jeżow uściskał go gorąco ze słowami: "Czuj się dumny. Powierzamy ci jedno z naszych najlepszych źródeł. Towarzysz Stalin i ojczyzna nigdy o tobie nie zapomną". Na początku 1938 roku Bystroletow został jednak zawieszony w obowiązkach i przeniesiony do moskiewskiej Izby Handlowej, gdzie pracował aż do aresztowania we wrześniu. Podczas przesłuchania prowadzonego przez pułkownika Sołowiewa wszedł Jeżow i zapytał, o co Bystroletow został oskarżony. Kiedy powiedziano mu, że o szpiegostwo na rzecz czterech obcych mocarstw, odpowiedział krótko: "Za mało!", obrócił się na pięcie i wyszedł.

Bystroletow odmawiał przyznania się do niepopełnionych przestępstw, a więc Sołowiew i jego pomocnik Puszkin bili go stalową liną z przyspawaną na końcu kulką z łożyska tak długo, aż złamali mu dwa żebra i przebili płuco. Czaszkę miał rozbitą młotkiem owiniętym watą i bandażem, a mięśnie brzucha rozerwane od kopnięć przesłuchujących. Nie mogąc znieść dłużej tortur, przekonany, że zostanie zakatowany na śmierć, podpisał obciążające zeznania podyktowane przez Sołowiewa. Dla większości oficerów INO tortury i przyznanie się do wyimaginowanych przestępstw były wstępem do krótkiego spaceru na miejsce kaźni i kuli w tył głowy. Bystroletow przeżył i spisał świadectwo o swym przesłuchaniu. W 1939 roku skazano go wprawdzie na dwadzieścia lat więzienia, ale został zrehabilitowany w czasie II wojny światowej. Zanim go zwolniono, żona, którą zesłano do łagra za sam fakt, że miała męża uznanego za wroga ludu, popełniła samobójstwo, podrzynając sobie gardło kuchennym nożem. Staruszka matka otruła się.

Likwidacja Małego i odwołanie Deutscha spowodowały rozpad nielegalnej rezydentury w Londynie. Centrala powierzyła więc prowadzenie najważniejszych agentów w Wielkiej Brytanii rezydenturze legalnej, działającej pod osłoną sowieckiej ambasady w dzielnicy Kensington. W kwietniu 1938 do Londynu przybył nowy rezydent Grigorij Grafpen, pseudonim SAM. Masakra większości najbardziej doświadczonych oficerów INO miała druzgocący wpływ na profesjonalną jakość pracy NKWD. Deutsch, Orłow i Mały bardzo skrupulatnie przestrzegali reguł bezpieczeństwa i bacznie strzegli się obserwacji przed każdym spotkaniem z agentem, ale niedoświadczony emisariusz Centrali, który przyjechał na inspekcję rezydentury Grafpena, miał tak nikłe pojęcie o szpiegowskim rzemiośle, że uznał najbliższe sąsiedztwo ambasady za bezpieczny obszar operacyjny. W meldunku do Centrali pisał naiwnie: "Tuż koło ambasady jest park [Kensington Gardens], który nadaje się [...] na spotkania z agentami, ponieważ można udawać, że wyszło się na spacer".

Najpilniejszym zadaniem Grafpena było wznowienie kontaktu z Donaldem Macleanem, najaktywniejszym wówczas agentem Piatiorki, który wynosił z Ministerstwa Spraw Zagranicznych olbrzymie ilości tajnych dokumentów. Dziesiątego kwietnia młoda i widocznie niedoświadczona funkcjonariuszka NKWD o pseudonimie NORMA spotkała się z Macleanem w kinie "Empire" na Leicester Square. Kilka dni później Maclean przyniósł do mieszkania NORMY cały stos dokumentów Foreign Office, które przefotografowała, a niewywołany film zaniosła Grafpenowi, żeby wysłał go do Moskwy. Być może właśnie to spotkanie, a być może kolejną sesję kopiowania dokumentów młody brytyjski agent i prowadząca go funkcjonariuszka zakończyli w łóżku, gwałcąc podstawowe reguły bezpieczeństwa. Naruszając wszelkie instrukcje, NORMA ujawniła również Macleanowi, prawdopodobnie właśnie w łóżku, że jego aktualny pseudonim w Centrali, którego żaden agent nie powinien znać, brzmi LYRIC.

We wrześniu 1938 roku Maclean wyjechał na pierwszą placówkę zagraniczną, obejmując stanowisko trzeciego sekretarza Ambasady Brytyjskiej w Paryżu. Poprzedziła go wylewna rekomendacja wydziału spraw osobowych Foreign Office:

Maclean to syn zmarłego sir Donalda Macleana [...] Podczas dwóch lat pracy u nas sprawował się wyjątkowo dobrze i należy do najlepszych funkcjonariuszy Wydziału Zachodniego. Jest bardzo miłym człowiekiem, ma wiele rozumu i chęci. Ma również dobrą prezencję; jak sądzimy, powinien odnosić w Paryżu sukcesy oraz być przydatny, tak z punktu widzenia towarzyskiego, jak i w pracy zawodowej.

Kiedy Maclean wyjeżdżał do Paryża, monachijski kryzys dobiegał haniebnego końca i oddawano właśnie czeskie Sudety nazistowskim Niemcom. Brytyjski premier Neville Chamberlain wrócił 30 września do Londynu, gdzie gromko witały go tłumy, a on wymachiwał bezwartościowym papierem z podpisem Hitlera zapewniając, że jest to gwarancja nie tylko "honorowego pokoju", ale również "pokoju dla naszych czasów".

Dla "Piątki z Cambridge", której ani w głowie powstało, że za rok Stalin podpisze traktat z Hitlerem, Monachium było kolejnym potwierdzeniem słuszności ich sprawy.

W trakcie kryzysu monachijskiego Cairncross miał w Foreign Office dostęp do materiałów, zawierających "najlepsze, jakie można sobie wyobrazić informacje" o brytyjskiej polityce. Tak przynajmniej oceniał Burgess, który otrzymywał je od Cairncrossa i razem z Klugmannem przekazywał dalej do NKWD. Materiały na temat prób ułagodzenia Niemiec, których szczytowy punkt stanowił układ w Monachium, wykorzystane zostały przez Centralę jako kolejne świadectwo, potwierdzające spiskową teorię o tajnym sprzysiężeniu Wielkiej Brytanii i Francji w celu "zwabienia Niemiec do zaatakowania Rosji". Głównym rzecznikiem tej teorii był Stalin, ale podzielano ją żarliwie w INO. Przez cały czas trwania "zimnej wojny" twierdzenie, że w Monachium polityka brytyjska miała na celu nie tylko ułagodzenie Hitlera, ale również popchnięcie go do konfliktu ze Związkiem Sowieckim, było niewzruszonym fundamentem historiografii KGB. Jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych Jurij Modin, powojenny oficer prowadzący "Pięciu Wspaniałych", zapewniał, że "twierdzenie to nie ma charakteru propagandowego ani dezinformacyjnego, ale jest nagą prawdą, potwierdzoną dokumentami uzyskanymi dla nas przez Burgessa" (tu się mylił, gdyż głównie przez Cairncrossa).

Po wyjeździe Macleana na placówkę do Paryża Centrala planowała, że jego rolę głównego źródła w Foreign Office przejmie Cairncross. Londyński rezydent Grafpen spaprał jednak przekazanie obowiązków. Ponadto drażliwy charakter Cairncrossa oraz brak towarzyskiej ogłady nie przysparzały mu takich pochwał kolegów i pracowników wydziału spraw osobowych Foreign Office, jakie otrzymywał Maclean o patrycjuszowskich wręcz manierach. W rezultacie w grudniu 1938 roku Cairncross przeniósł się do Ministerstwa Skarbu. Mniej więcej w tym samym czasie Grafpena odwołano do Moskwy. Zważywszy na moskiewską atmosferę tych dni, przyjął zapewne z ulgą wyrok pięciu lat łagra wydany po "zdemaskowaniu" go jako zakonspirowanego trockisty. Mogli go przecież, tak jak innych, sprowadzić do piwnicy budynku na Łubiance i dać kulę w łeb. Wyjeżdżając w grudniu 1938 roku do Moskwy, Grafpen towarzyszył NORMIE (której po niedyskrecji w łóżku zmieniono pseudonim na ADA) do Paryża, gdzie miała podjąć kontakt z Macleanem. ADA zameldowała, że Maclean ma romans z Amerykanką, studiującą na Sorbonie, Melindą Marling (z którą się później ożenił). Ponadto stwierdziła, że Maclean zaczął ostro pić. Przyznał się jej po pijanemu do zdradzenia kochance i bratu, że współpracuje z sowieckim wywiadem. ADA została w Paryżu, żeby fotografować dokumenty wynoszone z ambasady przez Macleana. Naświetlone filmy przekazywała nielegałowi o pseudonimie FORD, który ekspediował je do Centrali.

Przykrą wiadomość z grudnia 1938 roku o pijackiej niedyskrecji Macleana zrównoważyła informacja o sukcesie. Burgess donosił, prawdopodobnie poprzez rezydenturę w Paryżu, że udało mu się dostać do Secret Intelligence Service. Przyjęto go do świeżo utworzonej komórki SIS zwanej Sekcją D. Powołano ją kilka miesięcy wcześniej, a jej zadaniem było opracowanie niekonwencjonalnych sposobów walki, od sabotażu po wojnę psychologiczną, co określono delikatnie jako sposoby "atakowania potencjalnego przeciwnika środkami innymi niż operacje sił wojskowych" i miano wykorzystać w ewentualnej wojnie. Zamiast się jednak radować z powodzenia agenta, Centrala robiła wrażenie niemal sparaliżowanej strachem i podejrzeniami, rozbudzonymi przez otrzymaną wiadomość.

Wyeliminowanie dwóch londyńskich rezydentów nielegalnych, Reifa i Małego, oraz jednego legalnego, Grafpena, których "zdemaskowano" jako rzekomych agentów wrogich wywiadów, zahamowało sowiecką działalność wywiadowczą w Wielkiej Brytanii. Niemal równoczesna dezercja Orłowa postawiła przyszłość operacji wywiadowczych pod znakiem zapytania. Nielegalną rezydenturę zwinięto. W legalnej rezydenturze został tylko jeden człowiek, resztę funkcjonariuszy odwołano do Moskwy. Samotnym przedstawicielem INO w Londynie był Anatolij Wieniaminowicz Gorski, którego nawet porządnie nie poinformowano o najważniejszych agentach sowieckich w Wielkiej Brytanii. Latem 1939 roku, kiedy po zakończeniu hiszpańskiej wojny domowej Philby wracał do Londynu, Gorski pisał bezradnie do Centrali: "Kiedy wydacie nam rozkazy, co mamy robić z SÖHNCHENEM? Bylibyśmy wdzięczni za jakieś wskazówki, ponieważ znany jest nam tylko w najbardziej ogólnym zakresie".

Przeprowadzona w Centrali analiza kończyła się konkluzją, że działalność wywiadowcza w Wielkiej Brytanii "oparta jest na źródłach wątpliwej wartości, na siatce agenturalnej pozyskanej w okresie, kiedy prowadzili ją wrogowie ludu, a wobec tego należy ją traktować jako wyjątkowo niebezpieczną". Ocena kończyła się zaleceniem zerwania kontaktów ze wszystkimi agentami w Wielkiej Brytanii, włącznie z "Piątką z Cambdridge".

Kontaktu wprawdzie nie zerwano, ale przez większość 1939 roku trzymano Piatiorkę na dystans. Przyjmowano przekazywane materiały, ale bez oznak zachęty czy głębszego zainteresowania. Przez ten czas w Centrali trwała dyskusja nad tym, czy cała "Piątka z Cambridge" składa się z prowokatorów, czy tylko część. ADA meldowała, że Philby "często" skarży się Macleanowi na brak zainteresowania jego osobą oraz ograniczony kontakt z NKWD. Litzi Philby (MARY) i Edith Tudor Hart (EDITH), które w latach 1938-1939 jeździły do Francji jako łączniczki między Guy Burgessem a rezydenturą w Paryżu, narzekały, że nie zwraca im się poniesionych kosztów. W lipcu 1939 roku Gorski meldował Centrali:

MARY zawiadomiła, że w wyniku czterech miesięcy przerwy w łączności z nią ona i MÄDCHEN nie otrzymali 65 funtów szterlingów. Obiecałem jej wyjaśnić sprawę w domu [w Centrali] i dałem jej 30 funtów zaliczki, bo twierdziła, że znalazła się w trudnej sytuacji materialnej [...] MARY nadal mieszka w kraju [Francji] i z pewnych przyczyn, jak mówi, przebywa tam na nasze rozkazy. Utrzymuje przy tym duże mieszkanie i różne takie.

Centrala odpowiedziała:

Kiedy było to konieczne, MARY otrzymała polecenie utrzymania paryskiego mieszkania. Teraz nie jest już potrzebne. Spraw, żeby pozbyła się mieszkania i żyła skromniej, nie będziemy bowiem dłużej płacić. Nie należy wypłacać MARY 65 funtów, ponieważ nie uważamy, żebyśmy jej byli cokolwiek winni. Zatwierdzamy wypłatę 30 funtów. Powiedz jej, że więcej nie zapłacimy.

Ideologiczna wierność Moskwie okazała się silniejsza niż wewnętrzna zawierucha w Centrali. Najważniejsi agenci brytyjscy nie zerwali współpracy. W 1938 roku Burgess zwerbował jednego ze swych kochanków, Erica Kesslera, szwajcarskiego dziennikarza, który został dyplomatą w londyńskiej ambasadzie. Otrzymał on pseudonimy OREND, a później SZWIEJCARIEC i okazał się cennym źródłem informacji o stosunkach szwajcarsko-niemieckich. Prawdopodobnie w 1939 roku Burgess zwerbował kolejnego kochanka wśród przebywających w Londynie obcokrajowców, Węgra o nazwisku Andrew Revoi, który po wybuchu wojny został przywódcą emigracyjnej formacji Wolnych Węgrów. Otrzymał pseudonim TAFFY ("Toffi"), a w dokumentach KGB określono go jako pederastę i odnotowano, że "miewał homoseksualne stosunki z urzędnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych". W 1942 roku Burgess zwerbował go również jako źródło informacji dla brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa, MI-5.

Kim i Litzi Philby, według dokumentów KGB nadal dobrzy towarzysze, chociaż mieli już innych partnerów, dokonali w 1939 roku jeszcze cenniejszego werbunku. Pozyskali dla NKWD austriackiego dziennikarza H.P. Smolkę, którego Litzi poznała jeszcze w Wiedniu. Wkrótce po Anschlussie, który w 1938 roku połączył Austrię z Niemcami, Smolka naturalizował się jako obywatel brytyjski i przyjął nazwisko Peter Smollett. W Centrali nadano mu pseudonim ABO. W czasie II wojny światowej Smolka-Smollett został szefem rosyjskiej sekcji w Ministerstwie Informacji.

Podpisanie 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli nazistowsko-sowieckiego układu o nieagresji, było większym ciosem dla morale brytyjskich agentów NKWD niż panujący w Centrali chaos. Wymieniając toasty z Joachimem von Ribbentropem, niemieckim ministrem spraw zagranicznych, Stalin oświadczył: "Daję wam moje słowo honoru, że Związek Sowiecki nigdy nie zdradzi partnera". Zwerbowani w latach trzydziestych agenci działali z pobudek ideologicznych; dla większości najważniejszą przesłanką ich decyzji była chęć walki z faszyzmem. Pakt Ribbentrop-Mołotow zaskoczył ich i zaszokował. Pogodzili się z nim dopiero po dłuższej lub krótszej walce wewnętrznej. Żaden z nich nie zerwał współpracy, w minionych kilku latach bowiem zostali w wystarczającym stopniu zindoktrynowani albo tak przyzwyczaili się do przeniewierstw Stalina, że potrafili wykonać intelektualne salto i nadal z podniesionym czołem wierzyć w wizję Związku Sowieckiego, jedynego na świecie państwa robotniczo-chłopskiego, chlubnej nadziei całej postępowej ludzkości.

Dla niektórych ideowych agentów Moskwy na Zachodzie pakt Ribbentrop-Mołotow był jednak zbyt trudny do strawienia i zerwali współpracę z NKWD. W Wielkiej Brytanii najcenniejszym z nich był FLEET, czyli Goronwy Rees. Jenny, córka Reesa, odwiedziła w 1993 roku Moskwę i spotkała się z przedstawicielem SWR. Poinformował ją, zgodnie z prawdą, że po zawarciu przymierza z Berlinem jej ojciec zerwał kontakt z Moskwą i "od tej chwili już o nim nie słyszeliśmy". Pod koniec spotkania Jenny Rees zapytała podchwytliwie; "A czy macie coś na temat Reesa, czego nie chcecie mi powiedzieć?". Mieli. Największym sekretem, którego SWR nie ujawniła, był fakt, że Guy Burgess spanikował. Był już w tym czasie oficerem Secret lntelligence Service z wojennej mobilizacji, a kiedy Ress zdecydował się na zerwanie kontaktu, wysłał pilną depeszę do Centrali alarmując, że Rees może zdradzić jego i Blunta. Jako środek zaradczy proponował likwidację Reesa. Centrala nie zgodziła się.

Z leżącej w KGB teczki Reesa wynika, że nie zdradził kolegów z uwagi na "starą przyjaźń" z Burgessem. Chcąc zniechęcić Reesa do zwierzeń, Burgess powiedział mu, że on także poczuł się rozczarowany paktem Moskwy z Berlinem i zerwał z konspiracyjną pracą dla partii komunistycznej. "Dezercją" Reesa przestraszony był również Maclean. Wiele lat później, gdy dał mu się już we znaki ciężar podwójnego życia brytyjskiego dyplomaty i sowieckiego agenta, bluznął do Reesa: "Byłeś jednym z naszych, ale zacząłeś sypać!".

Wątpliwości brytyjskich agentów NKWD wobec Moskwy sprzysiężonej z Berlinem równoważyły niejako wątpliwości Centrali w stosunku do agentów w Wielkiej Brytanii. Na Łubiance rozpoczęto dochodzenie, które miało ustalić, czy Philby jest agentem niemieckim, czy brytyjskim. Nie chodziło o drobiazgi. Philby wskazał do zwerbowania Macleana i Burgessa. Jeśli jego wiarygodność była podejrzanej próby, to znaczy, że nie można ufać całej siatce z Cambridge. Operacje NKWD w Wielkiej Brytanii praktycznie zamarły na początku 1940 roku, odwołano bowiem do Moskwy Gorskiego, ostatniego kadrowego pracownika legalnej rezydentury. W Wielkiej Brytanii nie pozostał ani jeden oficer NKWD służby czynnej. W archiwach KGB znajduje się notatka stwierdzająca, że "rezydentura została rozwiązana z polecenia Berii [przewodniczącego NKWD]". Dlaczego wydał taki rozkaz - nie wiadomo, a przynajmniej nie istnieje żaden ślad w dokumentach, które widział Mitrochin. Można jednak założyć, że głównym argumentem były wracające wciąż podejrzenia wobec siatki agentów brytyjskich. W lutym Centrala poleciła zerwać wszelkie kontakty z Philbym ". Mniej więcej w tym samym czasie nakazano zaprzestać współpracy z Burgessem.

W drugiej połowie lat trzydziestych na liście priorytetów operacji zagranicznych NKWD pierwsze miejsce zajęło polowanie na "wrogów ludu" zamiast zbierania materiałów wywiadowczych. Najbardziej aktywną i liczącą się komórką wywiadu zagranicznego NKWD stała się administracja zadań specjalnych Sieriebrianskiego. Dziesiątkowała powoli oficerów INO, co powodowało, że strumień materiału wywiadowczego wysychał i malały zdolności analityczne Centrali. Jednak nawet kaci Moskwy na delegacjach zagranicznych nie byli wolni od terroru po powrocie do kraju. Również Sieriebrianski padł ofiarą polowania na czarownice, które sam pomagał rozpętać.

Fakt, że był kawalerem Orderu Lenina, nadanym za zwycięstwa odniesione nad "wrogami ludu", nie uchronił go przed odwołaniem do Moskwy w listopadzie 1938 roku i zdemaskowaniem jako "szpiega brytyjskich i francuskich służb wywiadowczych". Przeprowadzone dochodzenie wykryło, że w jego siatce kryła się "znaczna liczba zdrajców i zwykłych elementów gangsterskich". Oskarżenie o współpracę z wywiadem brytyjskim i francuskim to absurd, ale zarzut, że Sieriebrianski koloryzował w meldunkach dla Moskwy zasięg swej nielegalnej działalności, rozmiary siatki i skalę osiągnięć, był najprawdopodobniej słuszny *[Sieriebrianski uniknął egzekucji, chociaż wydano wyrok śmierci. Przywrócono go do służby w NKWD zaraz na początku Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i polecono werbować współpracowników w obozach dla niemieckich jeńców wojennych. Aresztowano go ponownie w 1953 roku pod zarzutem współspiskowania z Berią. Zmarł w więzieniu w 1956 roku.].

Następcą Sieriebrianskiego został Paweł Anatoliewicz Sudopłatow, który kilka miesięcy wcześniej zamordował przebywającego na emigracji ukraińskiego działacza narodowego Jewchiena Konowalca, podsuwając mu sprytnie zaminowane pudełko czekoladek. W marcu 1939 roku Sudopłatow został zastępcą naczelnika wywiadu zagranicznego, co jeszcze ściślej związało "zadania specjalne" z INO *[Sudopłatow ledwie uniknął aresztowania zimą z 1938 na 1939 rok. Na stanowisko naczelnika administracji zadań specjalnych mianowano go formalnie dopiero w 1941 roku.]. Stalin osobiście poinstruował Sudopłatowa, że jego priorytetowym zadaniem jest zorganizowanie "specgrupy" i wysłanie jej do Meksyku, gdzie zlikwiduje Leona Trockiego. Zamordowanie Trockiego otrzymało kryptonim operacji UTKA (kaczka) i urosło do rangi najważniejszego celu polityki zagranicznej Stalina. Jeszcze po wybuchu II wojny światowej, we wrześniu 1939 roku, przeniknięcie planów Adolfa Hitlera było mniej istotne niż przygotowanie likwidacji wielkiego heretyka. Specgrupa Sudopłatowa składała się z hiszpańskich i meksykańskich agentów NKWD, zwerbowanych w latach wojny domowej w Hiszpanii. Kierował nią zastępca Sudopłatowa, Leonid Eitingon, który miał długoletnie doświadczenie w prowadzeniu "zadań specjalnych", włącznie z likwidacjami "wrogów ludu" w Hiszpanii.

Specgrupa dzieliła się na trzy zespoły. Pierwszy to nielegalna siatka, prowadzona przez hiszpańską komunistkę Caridad Mercader del Rio (pseudonim MATKA), którą najpierw uwiódł, a potem zwerbował Eitingon, cieszący się w NKWD zasłużoną sławą największego kobieciarza. Najlepszym agentem w siatce Caridad Mercader był jej syn Ramon (pseudonim RAYMOND), który podróżował po świecie, posługując się spreparowanym paszportem kanadyjskim z wpisanym nazwiskiem "Frank Jacson", które miało brzmieć "Frank Jackson", ale specjalista NKWD nie znał angielskiego. Ramon Mercader, podobnie jak Eitingon, wykorzystał przyrodzony charme jako jeszcze jedną technikę operacyjną i uwiódł amerykańską trockistkę Sylvię Ageloff, żeby dostać się do pilnie strzeżonej willi Trockiego w Meksyku. Jego cierpliwość została nagrodzona wiosną 1940 roku, gdy Ageloff została jedną z sekretarek Trockiego. Każdego ranka Mercader odwoził ją do bramy rezydencji Trockiego i przyjeżdżał po nią, gdy kończyła pracę. Opatrzył się powoli pilnującym willę strażnikom, potem zaprzyjaźnił się z nimi, poznał ludzi z otoczenia Trockiego i wreszcie w marcu 1940 roku wpuszczono go po raz pierwszy do budynku. W tej fazie operacji Mercader pełnił raczej rolę agenta penetracyjnego niż zamachowca. Miał rozpoznać wnętrze willi, otoczenie Trockiego, ochronę i rozmieszczenie strażników.

Atak na willę Trockiego miał przeprowadzić drugi zespół specgrupy, złożony z weteranów wojny domowej w Hiszpanii. Kierował nim znany meksykański malarz o komunistycznych poglądach David Alfaro Siqueiros, pseudonim KONE. Jego poglądy to kipiąca ideologicznie mieszanina sztuki, rewolucji, stalinizmu i ekshibicjonizmu. Tak jak Mercader znalazł się na pierwszych stronach gazet dzięki udziałowi w operacji UTKA. W cieniu obu zespołów kryła się, jak wynika z akt KGB, trzecia ekipa zamachowców, dowodzona przez jednego z najlepszych nielegalów w historii sowieckiego wywiadu, Josifa Romualdowicza Grigulewicza, który wówczas używał dwóch pseudonimów - MAKS i FELIPE. W czasie wojny domowej w Hiszpanii Grigulewicz grał kluczową rolę w likwidowaniu trockistów, jak również szkolił sabotażystów i podpalaczy do działań na tyłach frankistów. Miał niebywały talent do wcielania się w fałszywe "legendy", którego miarą może być fakt, że chociaż urodził się litewskim Żydem, w latach czterdziestych i później uchodził z powodzeniem za dyplomatycznego przedstawiciela Kostaryki. Na początku 1940 roku Grigulewicz zwerbował byłego ucznia Siqueirosa, malarza Antonia Pujola (pseudonim JOSE), którego scharakteryzował jako pozbawionego inicjatywy, ale "niezwykle lojalnego, wyjątkowo rzetelnego i całkiem śmiałego". Pujol miał zastąpić Siqueirosa w ataku na willę Trockiego. Wśród agentów zwerbowanych przez Grigulewicza znalazła się też jego przyszła żona i najbliższa współpracowniczka, meksykańska komunistka Laura Araujo Aguilar, która otrzymała pseudonim LUISA.

Kluczowym elementem planu było przeniknięcie do najbliższego otoczenia Trockiego. Dokonał tego młody amerykański agent Robert Sheldon Harte, który, udając nowojorskiego trockistę, dostał się w kwietniu 1940 roku do oddziału ochotników, pilnujących willi Trockiego. W decydującym momencie Harte miał otworzyć w nocy główną bramę, przez którą oddział zamachowców zamierzał dostać się na teren rezydencji i zaatakować mieszkańców.

Harte był pełen entuzjazmu, ale również naiwny i Grigulewicz ocenił, że lepiej będzie nie tłumaczyć mu, co się stanie po uchyleniu bramy.

Materiały archiwalne KGB wymieniają Grigulewicza jako dowódcę ataku na willę Trockiego. Otrzymał on podwójne zadanie. Miał umożliwić grupie szturmowej Siqueirosa przedostanie się na teren rezydencji, a potem zadbać o dyscyplinę atakujących. Znając Siqueirosa, można było liczyć, że powiedzie swoich ludzi, śmiało prowadząc ogień ze wszystkich luf, ale nie zadba, żeby wycofać się nie zostawiając śladów. Wieczorem 23 maja 1940 roku Siqueiros oraz około dwudziestu dobranych przez niego ludzi przebrało się w mundury meksykańskiej policji i wojsk lądowych, a potem uzbroiło w pistolety i rewolwery. Przebierając się "śmiali się i żartowali, jakby chodziło o świąteczną zabawę" - relacjonował jeden z atakujących. Później dołączyli do nich Pujol, jedyny uzbrojony w broń maszynową, oraz Grigulewicz i grupa szturmowa ruszyła, żeby zamordować Trockiego.

Podeszli pod bramę willi o świcie 24 maja. Grigulewicz poszeptał z amerykańskim ochotnikiem i Harte uchylił wrota. Grupa szturmowa ostrzelała, pokoje tak gęstym ogniem, że meksykańska policja znalazła później w ścianach sypialni Trockiego siedemdziesiąt trzy dziury po pociskach. Trocki z żoną wyszli jednak cało, gdyż zdążyli ukryć się pod łóżkiem. Pod łóżkiem schował się także - i dzięki temu ocalał - mały wnuczek Trockiego, do którego sypialni wrzucono ładunek zapalający. Harte był zaszokowany atakiem; prawdopodobnie najbardziej próbą zamordowania wnuka Trockiego. Powiedział ze złością zamachowcom, że gdyby wiedział, co zamierzają zrobić, to nigdy by nie otworzył im bramy. Bojąc się, że Harte puści farbę, zamachowcy zabrali go ze sobą i zastrzelili. Kilka miesięcy później wytropiono Siqueirosa i aresztowano *[Zwolniony za kaucją Siqueiros uciekł z Meksyku z pomocą chilijskiego komunisty, poety Pabla Nerudy.]. Grigulewicz zdołał jednak uciec z Meksyku, zabierając ze sobą Pujola i Laurę Araujo Aguilar. Zrobił to tak umiejętnie, że meksykańska policja nigdy nie powiązała go z zamachem. Od 1942 do 1944 roku kierował nielegalną rezydenturą w Argentynie i, jeśli wierzyć meldunkom spoczywającym w archiwach KGB, jego siatka podłożyła ponad sto pięćdziesiąt ładunków na statkach idących do Niemiec.

Niepowodzenie ataku na rezydencję Trockiego spowodowało rozproszenie się zespołu zamachowców Siqueirosa, co z kolei awansowało Ramona Mercadera z agenta penetracyjnego na likwidatora. Mercader wykonał zadanie, ponieważ umiał być cierpliwy. Został przedstawiony Trockiemu pięć dni po nieudanym ataku na rezydencję. Jak zawsze przyjacielski, przyniósł wnukowi Trockiego model szybowca i nauczył chłopca, jak go puszczać. W ciągu kolejnych trzech miesięcy odwiedził willę dziesięciokrotnie. Nigdy nie zostawał zbyt długo, czasami przynosił drobne prezenty.

W końcu 20 sierpnia przyniósł napisany artykuł i poprosił Trockiego o przeczytanie. Trocki siadł przy biurku w gabinecie i zaczął czytać. Mercader wyciągnął ukryty w kieszeni czekan i całej siły rąbnął Trockiego w tył głowy. Spodziewał się, że Trocki padnie natychmiast i cicho, co pozwoli mu wymknąć się z willi i dobiec do zaparkowanego w pobliżu samochodu, w którym czekała matka z kochankiem, Eitingonem. Trocki był jednak twardy. Śmiertelnie ranny, zamiast paść na miejscu, wydał "przerażający, przenikający wszystko krzyk". ("Będę ten krzyk słyszał w uszach do końca życia" - zeznał Mercader). Aresztowano go na miejscu i skazano na dwadzieścia lat więzienia. Eitingon przekonał jego matkę, żeby uciekła razem z nim do Moskwy, gdzie obiecał się z nią ożenić. W Moskwie panią Mercader witał sam Beria, została przyjęta przez Stalina na Kremlu i udekorowana Orderem Lenina. Mijały jednak lata, Eitingon ją rzucił, na podania o zezwolenie na wyjazd ze Związku Sowieckiego odpowiadano odmownie i gryzło ją sumienie za uczynienie syna mordercą, a potem pozostawienie samemu sobie w meksykańskim więzieniu.

Przez dwadzieścia lat spędzonych za kratami Ramon Mercader ani na chwilę nie utracił wiary w stalinizm. Historia, zapewniał, uzna go jeszcze za żołnierza słusznej sprawy, który uwolnił od zdrajcy rewolucję klasy robotniczej. W przeciwieństwie do większości opublikowanych relacji materiały archiwalne KGB ujawniają, że kiedy Mercader został po odbyciu kary zwolniony z więzienia i w 1960 roku przybył do Moskwy, otrzymał tytuł Bohatera Związku Sowieckiego i przyznano mu generalską emeryturę oraz trzypokojowe mieszkanie. Chruszczow gratulował mu osobiście. Dwadzieścia lat po zabójstwie Trockiego likwidacja przebywających za granicą "wrogów ludu", w mniejszej wprawdzie skali, nadal znajdowała się na czele listy zadań operacyjnych wywiadu zagranicznego KGB.