Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin
Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na
Zachodzie - 1
The Mitrokhin archive I : the KGB in Europe and the west, 1999
(...)
Od leninowskiej CzeKa do stalinowskiego OGPU
Lenin i bolszewickie kierownictwo obawiali się innego kontrrewolucyjnego niebezpieczeństwa - ruchu nacjonalistów ukraińskich, którzy walczyli na równi z czerwoną i białą armią, chcąc odzyskać niepodległość. Zimą 1920, a potem wiosną 1921 roku cała ukraińska wieś walczyła przeciwko bolszewickiej władzy. Nawet po brutalnej "pacyfikacji" Ukrainy przez Armię Czerwoną i CzeKa oddziały partyzanckie, które schroniły się w Polsce i w Rumunii, wyprawiały się przez granicę, atakując bolszewickie placówki. Wiosną 1922 roku ukraińskie GPU dostało meldunek wywiadowczy, że ukraiński rząd na uchodźstwie Semena Petlury powołał sztab partyzancki pod dowództwem generała Jurki Tutiunnika. Meldunek ostrzegał, że sztab wysłał na Ukrainę tajnych emisariuszy, którzy mają organizować nacjonalistyczne podziemie.
GPU otrzymało rozkazy, by nie tylko gromadzić materiał wywiadowczy o emigracyjnych środowiskach białogwardzistów i ukraińskich narodowców, ale także penetrować je i destabilizować *[Na pierwszym miejscu listy pięciu priorytetowych zadań wywiadu zagranicznego, zawartych w instrukcji INO z 28 listopada 1922 roku, znalazło się "demaskowanie na terytoriach poszczególnych państw ugrupowań kontrrewolucyjnych, prowadzących aktywną i pasywną działalność, wymierzoną w interesy Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Sowieckiej oraz przeciwko międzynarodowemu ruchowi rewolucyjnemu".]. Strategia GPU była jednakowa wobec obu przeciwników. Polegała na zakładaniu fikcyjnego podziemia antybolszewickiego pod kontrolą GPU i wykorzystaniu go jako przynęty dla ściągnięcia z drugiej strony granicy generała Tutiunnika i innych "białych" generałów.
Pierwszym krokiem do zwabienia Tutiunnika z powrotem na Ukrainę (operacja DIEŁO 39) było ujęcie Zajarnego, jednego z jego oficerów do zleceń specjalnych, którego złapano przy przekraczaniu granicy w 1922 roku. GPU "obróciło" Zajarnego i odesłało do sztabu Tutiunnika z fikcyjnymi raportami, świadczącymi, że na Ukrainie powołano konspiracyjną Naczelną Radę Wojskową (Wysszaja Wojskowaja Rada - WWR), która z niecierpliwością oczekuje Tutiunnika, żeby przejął dowództwo, utworzył sztab i rozpoczął zbrojną walkę z bolszewikami. Tutiunnik był zbyt ostrożny, żeby natychmiast wracać na Ukrainę. Wysłał najpierw kilku emisariuszy. Zaprowadzono ich na sfingowane posiedzenia WWR, podczas których oficerowie GPU, udający ukraińskich nacjonalistów, informowali o szybko rozrastającym się podziemiu gotowym do walki przeciwko bolszewickiej władzy i zgodnie twierdzili, że konspiracja potrzebuje natychmiast dowództwa Tutiunnika. Jednym z emisariuszy był bliski współpracownik generała Piotr Stachow, który, podobnie jak Zajarny, został zwerbowany przez GPU, "obrócony" i użyty jako podwójny agent.
Próby przekonania Tutiunnika do osobistego
powrotu na Ukrainę zakończyły się sukcesem dopiero 26 czerwca 1923 roku.
Tutiunnik wraz z obstawą i najbliższymi współpracownikami dotarł do odludnej
wioski na rumuńskim brzegu Dniestru. Tam czekał na niego Zajarny, który
zameldował, że członkowie WWR i Piotr Stachow oczekują generała po drugiej
stronie rzeki. O jedenastej wieczorem światełko z ukraińskiego brzegu
zasygnalizowało, iż Tutiunnik wraz ze swą świtą mogą przeprawić się bezpiecznie
przez Dniestr.
Ostrożny Tutiunnik wysłał przodem żołnierza
ochrony, żeby sprawdził, czy nie ma jakiejś pułapki. Ochroniarz wrócił ze
Stachowem, który zapewnił Tutiunnika, że nic mu nie grozi. Zgodnie z raportem
OGPU Tutiunnik powiedział wówczas do Stachowa: "Piotrze, znam ciebie, a ty mnie.
Nie będziemy się oszukiwać. WWR jest fikcją, nieprawdaż?". Na co Stachow rzekł:
"To niemożliwe. Znam ich, zwłaszcza tych, którzy są teraz [dzisiaj] ze mną.
Wiesz przecież, że możesz na mnie polegać...". Tutiunnik wsiadł do łodzi ze
Stachowem i przeprawił się na drugi brzeg Dniestru. Kiedy wpadł już w pułapkę
OGPU, dalszy ciąg był łatwy do przewidzenia. Listy napisane ręką Tutiunnika
lub w jego imieniu dotarły do wszystkich przebywających na emigracji
ważniejszych działaczy ruchu ukraińskich nacjonalistów, oznajmiając im, że ich
walka jest beznadziejna, a on sam przyłączył się nieodwołalnie do sowieckiej
sprawy. Sześć lat później Tutiunnik został stracony. Operacje przeciw Białej Gwardii przebiegały
podobnie. W 1922 roku w Berlinie zwerbowano byłego carskiego generała o nazwisku
Zielenin jako agenta penetracyjnego w lokalnym środowisku emigracyjnym. Z
późniejszego, zapewne przesadnego, sprawozdania OGPU wynika, że Zielenin
doprowadził do "olbrzymiej schizmy w szeregach białych", dzięki czemu liczni
oficerowie odeszli od barona Piotra Wrangla, ostatniego "białego" generała,
pokonanego w wojnie domowej. Wśród innych wtyczek OGPU, chwalonych za
dezintegracyjną działalność w środowisku białogwardzistów, znaleźli się generał
Zajcew, były szef sztabu kozackiego atamana A-I. Dutowa, oraz były carski
generał Jachontow, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Największym sukcesem OGPU w walce przeciwko
Białej Gwardii okazały się dwie rozbudowane i dopracowane gry wywiadowcze o
kryptonimach SINDIKAT (Syndykat) i TREST (Trust), w których bardzo umiejętnie
wykorzystano agentów-prowokatorów - Bezpośrednim celem operacji SINDIKAT był
Boris Sawinkow, najgroźniejszy, jak sądzono w Moskwie, białogwardzista, były
terrorysta z partii socjalistów-rewolucjonistów, który w Rządzie Tymczasowym,
obalonym przez rewolucję bolszewicką, zajmował stanowisko wiceministra wojny. Do
ludzi, którym Sawinkow zaimponował antybolszewickim zapałem, należał
Winston Churchill, który po latach odnotował: "Cokolwiek by o nim nie mówiono,
czegokolwiek by mu nie zrobiono, z całym błotem i łajnem, którym go obrzucano,
mało jest ludzi na świecie, którzy usilniej próbowali, więcej z siebie dali, na
więcej się odważyli i więcej wycierpieli dla rosyjskiego narodu".
W czasie wojny rosyjsko-polskiej 1920 roku
Sawinkow organizował asenterunek do Rosyjskiej Armii Ludowej, która walczyła pod
polskim dowództwem przeciwko Armii Czerwonej. Na początku 1921 roku założył w
Warszawie nową organizację walczącą o obalenie bolszewickiego reżymu:
Ludowy Związek Obrony Ojczyzny i Wolności (NSZRiS), który posiadał
zakonspirowaną sieć współpracowników wewnątrz Rosji Sowieckiej. Członkowie tej
siatki zbierali materiały wywiadowcze o bolszewikach i przygotowywali powstanie
przeciwko reżymowi sowieckiemu. Pierwsza faza operacji przeciwko Sawinkowowi o
kryptonimie SINDIKAT-1 skutecznie zneutralizowała siatkę agenturalną NSZRiS
za pomocą wtyczki CzeKa wewnątrz organizacji. W sierpniu 1921 roku czterdziestu
czterech członków kierownictwa NSZRiS zasiadło na ławie oskarżonych w
zorganizowanych w Moskwie procesach pokazowych
*[Powtarzające się używanie wielu pseudonimów dla
określenia tej samej osoby w trzydziestosiedmiotomowych archiwach operacji TREST
oraz zadziwiające przemieszanie faktów i fikcji w zebranych dokumentach
sprawiły, że licznym oficerom KGB i historykom, studiującym te archiwa, nie
udało się przedstawić jasnego obrazu operacji.]. Celem drugiej fazy,
SINDIKAT-2, było zwabienie Sawinkowa do Rosji z zamiarem postawienia go przed
sądem w kolejnym procesie pokazowym w celu całkowitego rozproszenia wiernych mu
środowisk emigracyjnych. Według tajnych opracowań historycznych,
przygotowywanych na użytek wewnętrzny KGB, do sukcesu operacji przyczynił się
głównie naczelnik wydziału kontrwywiadowczego OGPU Artur Kristianowicz Artuzow
(później naczelnik całego INO). Artuzow był synem Rosjanki i emigranta z
włoskiego kantonu Szwajcarii, który przyjechał do Rosji produkować sery. Wraz z
nim grę prowadzili Andriej Pawłowicz Fiodorow i Grigorij Siergiejewicz
Syrojeżkin. Archiwalia KGB podkreślają dobre wykorzystanie agentów prowokatorów
w operacji SINDIKAT-2, ale nie wspominają, do jakiego stopnia w osiągnięciu
sukcesu dopomogła narastająca skłonność Sawinkowa do popuszczania wodzy
fantazji. Podczas wizyty w Londynie pod koniec 1921 roku opowiadał na przykład,
choć było to niemożliwe, że szef rosyjskiej misji handlowej
*[Leonid B. Krasin.] zaproponował mu objęcie
stanowiska w sowieckim rządzie w Moskwie. Sawinkow twierdził również, że
brytyjski premier Lloyd George powitał go z rodziną w rezydencji Chequers
śpiewając "Boże chroń cara"; w rzeczywistości był to psalm śpiewany w rodzimym
języku przez walijski chór, który odwiedził premiera przed Bożym Narodzeniem. Druga faza operacji SINDIKAT rozpoczęła się w
lipcu 1923 roku. Do Paryża przyjechał Fiodorow i, udając członka
antybolszewickiego podziemia, odwiedził Sawinkowa, który po rozpadzie NSZRiS
przeniósł swoją kwaterę główną do stolicy Francji
*[Zastępca naczelnika kontrwywiadu OGPU Fiodorow był znany
w środowisku Sawinkowa, już wcześniej bowiem, pozorując działacza
antybolszewickiego podziemia "A.P. Muchina", konferował z przedstawicielami
Sawinkowa w Polsce, w tym z szefem jego organizacji w Wilnie Iwanem Fomiczem.].
Fiodorow nakłonił Sawinkowa do wysłania do Rosji bliskiego współpracownika,
pułkownika Siergieja Pawłowskiego, na naradę z kierownictwem "podziemia". Po
przybyciu do Moskwy OGPU aresztowało Pawłowskiego, "obróciło" go i wykorzystało
do zwabienia Sawinkowa na kolejną "naradę podziemia". Piętnastego sierpnia 1924 roku Sawinkow wraz z
współpracownikami przekroczył potajemnie granice Rosji i wpakował się prosto w
pułapkę, zastawioną przez OGPU. W śledztwie OGPU opór Sawinkowa załamał się
szybko. Już 27 sierpnia na procesie pokazowym Sawinkow nędznie skamlał i
spowiadał się ze swych kontrrewolucyjnych grzechów: Bezwarunkowo uznaję władzę sowiecką, a nie żadną inną. Wszystkim Rosjanom,
którzy miłują swoją ojczyznę, mówię: ja, który przeszedłem całą gehennę
krwawej i ciężkiej walki przeciwko wam, ja, który odrzucałem was tak, jak nikt
inny tego nie czynił, ja teraz mówię wam, że jeśli jesteście prawymi Rosjanami i
szczerze miłujecie swój naród, powinniście schylić czoła przed
robotniczo-chłopską władzą i uznać ją bez żadnych zastrzeżeń. Sawinkowa oszukiwano nawet po wsadzeniu go do
więzienia na piętnaście lat. Do końca nie zorientował się, że jego kolega z celi
W.I. Spieranski jest oficerem OGPU, który dostał awans za zdobycie zaufania
Sawinkowa i podstępne wyciąganie z niego informacji przez osiem miesięcy. Po
ostatnim raporcie Spieranskiego Sawinkow nie mógł już liczyć na długie życie.
Jak się wydaje, w archiwach KGB brak dokumentów z lat dwudziestych,
stwierdzających, jaka śmierć spotkała Sawinkowa. Zgodnie z mało wiarygodną
współczesną wersją, rozpowszechnianą przez SWR, spadł on lub wyskoczył z okna na
wysokim piętrze po przyjaznej "popijawie z grupą czekistów", Do tragedii doszło
mimo heroicznych wysiłków Grigorija Syrojeżkina, który próbował go uratować.
Bardziej prawdopodobne jest podejrzenie, że Syrojeżkin wypchnął Sawinkowa. Jeszcze bardziej udana niż SINDIKAT była operacja
TREST. Taki kryptonim nadano sfingowanemu podziemiu monarchistycznemu,
Monarchiczeskaja Organizacija Rossii - MOR (Monarchistyczna Organizacja
Rosji). Pomysł utworzenia takiej struktury podsunął w 1921 roku Artuzow i
tak powstał fundament trwającej sześć lat operacji pozoracyjnej,
obejmującej swym zasięgiem emigracyjne środowiska "białych" Rosjan w całej
Europie. Centralną postacią pozoracji był oficer OGPU
Aleksandr Jakuszew, który udawał głęboko zakonspirowanego członka MOR, mającego
możliwość wyjeżdżania za granicę, ponieważ oficjalnie był sowieckim
przedstawicielem handlowym. Do 1923 roku odwiedził on kilkakrotnie Paryż, gdzie
zdobył zaufanie wielkiego księcia Nikołaja Nikołajewicza, kuzyna nieżyjącego
cara Mikołaja II, oraz generała Aleksandra Kutiepowa, przywódcy emigracyjnego
Rosyjskiego Związku Ogólnowojskowego ROWS (Russkij Obszcze-Wojenskij Sojuz).
Ofiarą pozoracji padł były agent
Secret Intelligence Service Sidney Reilly, jeszcze większy
fantasta niż Sawinkow. Z biegiem lat Reilly stał się postacią tragikomiczną, a
jego zdolność pojmowania rzeczywistości uchodziła za coraz bardziej niepewną.
Według jednej z jego sekretarek Eleanor Toye: "Reilly cierpiał czasami na
zaburzenia świadomości. Pewnego razu twierdził, że jest Chrystusem". W OGPU
Reilly’ego nadal jednak traktowano jako brytyjskiego szpiega nad szpiegami i
jednego z najgroźniejszych przeciwników. Dwudziestego szóstego września 1925
roku udało się go wreszcie zwabić. Tak jak rok wcześniej Sawinkow, dał się
nakłonić do przekroczenia granicy Rosji, żeby wziąć udział w spotkaniu z
kierownictwem fikcyjnej organizacji MOR. W łapach śledczych Reilly nie opierał się dłużej
niż Sawinkow. W jego teczce osobowej w KGB znajduje się, najprawdopodobniej
autentyczny, list do Dzierżyńskiego z 30 grudnia 1925 roku, w którym obiecuje
ujawnić wszystko, co wie o brytyjskim i amerykańskim wywiadzie oraz o rosyjskich
emigrantach na Zachodzie. Sześć dni później Reilly’ego zabrano na spacer do lasu
pod Moskwą, gdzie bez ostrzeżenia strzelono do niego z tyłu. Zgodnie z
meldunkiem OGPU "westchnął głęboko i upadł bez krzyku". Wśród ludzi
towarzyszących mu w ostatnim spacerze był Grigorij Syrojeżkin, który rok
wcześniej prawdopodobnie zamordował Sawinkowa. Ciało Reilly’ego wystawiono w
sali szpitala na Łubiance, żeby oficerowie OGPU mogli nacieszyć się zwycięstwem.
W życiu Sidneya Reilly’ego prawda bez przerwy splatała się z mitem i tak było
również po śmierci. Jeszcze przez długie lata krążyły na Zachodzie pogłoski, że
Reilly uniknął egzekucji i żyje w ukryciu z nową tożsamością. Operację
pozoracyjną TREST ujawniono w 1927 roku, kompromitując w ten sposób służby
specjalne Wielkiej Brytanii, Francji, Polski, Finlandii i krajów bałtyckich,
które w mniejszym lub większym stopniu dały się na nią nabrać. Walcząc nieustannie z realnymi i wyimaginowanymi
kontrrewolucjonistami, sowiecki wywiad zagraniczny znalazł w latach
międzywojennych dość czasu i energii, żeby osiągnąć liczące się sukcesy w
penetracji najważniejszych mocarstw imperialistycznych. Sowiecka służba miała
przy tym operacyjną przewagę nad zachodnimi przeciwnikami w dwóch istotnych
obszarach. Po pierwsze, kiedy w Moskwie obsesyjnie dbano o
własne bezpieczeństwo, w większości krajów zachodnich troszczono się słabo o
ukrycie tajemnic państwowych. Po drugie, zachodnie partie komunistyczne i
zachodni sympatycy komunizmu stanowili dla sowieckich służb nieprzebrane źródło
motywowanych ideologicznie potencjalnych agentów, do którego sięgano coraz
częściej.
"Pięciu Wspaniałych"
W wybranej grupie herosów wywiadu zagranicznego lat międzywojennych, których portrety wiszą dzisiaj na ścianach izby pamięci SWR w Jasieniewie, jest też austriacki Żyd, Arnold Deutsch, najbardziej chyba utalentowany nielegał wszech czasów. Zgodnie z oficjalną laurką SWR portret natychmiast "zwraca uwagę odwiedzających", którzy patrzą na "inteligentne, czujne i przenikliwe oczy oraz rysy twarzy człowieka o silnej woli". Fakt, że Deutsch był nielegałem, KGB potwierdziło oficjalnie dopiero w 1990 roku. Niektóre aspekty jego pracy wywiadowczej Moskwa jeszcze dziś uważa za nienadające się do publikacji.
Deutsch miał za sobą błyskotliwą karierę naukową; pod tym względem prawie nikt w sowieckim wywiadzie nie mógł się z nim równać. W lipcu 1928 roku, dwa miesiące po ukończeniu dwudziestu czterech lat i niespełna pięć lat od wstąpienia na uniwersytet w Wiedniu, otrzymał tytuł doktorski z wyróżnieniem. Doktorat był wprawdzie z chemii, ale Deutsch studiował również filozofię i psychologię.
Przez cały czas pobytu na uczelni ostentacyjnie podawał w dokumentach uniwersyteckich, że jest wyznania mojżeszowego (mozaisch), co miało prawdopodobnie ukryć członkostwo w partii komunistycznej. Wiarę religijną zastąpiła bowiem żarliwa wierność wizji Międzynarodówki Komunistycznej i nowego porządku świata, który miał uwolnić ludzkość od wyzysku i osamotnienia. Rewolucyjny mit pierwszego na świecie państwa robotników i chłopów otumanił najpierw Deutscha, a później werbowanych przez niego, motywowanych ideologicznie agentów, do tego stopnia, że nie dostrzegali coraz brutalniejszej rzeczywistości w rządzonej przez Stalina sowieckiej Rosji. Zaraz po otrzymaniu dyplomu i opuszczeniu murów wiedeńskiej uczelni Deutsch podjął tajną pracę kuriera OMS (Otdieł Mieżdunarodnych Swiaziej), komórki łącznikowej Kominternu. W służbie Międzynarodówki Komunistycznej odwiedził Rumunię, Grecję, Palestynę i Syrię. Żona Deutscha, Austriaczka Josephine, którą poślubił w 1929 roku, pracowała również dla OMS.
Prywatna wizja nowego świata zbudowana przez Deutscha obejmowała nie tylko wyzwolenie polityczne, ale także seksualne. Niemal równocześnie z podjęciem tajnej pracy dla Kominternu zaangażował się otwarcie w ruch "seks-pol" (polityki seksualnej), założony przez komunizującego psychologa i seksuologa niemieckiego Wilhelma Reicha, który tworzył kliniki kontroli urodzeń, szerzące oświatę seksualną w robotniczych dzielnicach Wiednia. Na tym etapie swej kariery naukowej Reich ambitnie usiłował skojarzyć freudyzm z marksizmem i rozpoczął ekscentryczny program badawczy nad ludzkimi zachowaniami seksualnymi, który przyniósł mu z czasem przydomek "proroka lepszego orgazmu". Deutsch z entuzjazmem przyjął nauki Reicha, który twierdził, że represje polityczne i seksualne mają wiele wspólnego i torują drogę faszyzmowi. Kierował między innymi wydawnictwem "Munster Verlag", które publikowało prace Reicha oraz literaturę "seks-polu" *[Pisząc po latach tajną relację dla archiwów NKWD, Deutsch, jak się wydaje, postanowił, że lepiej będzie nie wspominać o swych bliskich związkach z ruchem "seks-pol" i z Reichem, który zaangażował się w tym czasie w dziwaczny program badań na seksualnymi zachowaniami ludzi. W sporządzonych przez Mitrochina wypisach z akt Deutscha nie ma żadnej wzmianki o Reichu, podobnie jak w dwóch książkach, których autorom SWR dało ograniczony dostęp do archiwów NKWD: Costello oraz Cariew, Deadly Illusions, a także West oraz Cariew, The Crown Jewels. Wydana w 1997 roku przez SWR oficjalna historia sowieckiego wywiadu w laurkowym rozdziale poświęconym Deutschowi nie wspomina również o jego kontaktach z Reichem ani o udziale w ruchu "seks-pol".]. Wiedeńska policja nie wiedziała prawdopodobnie o konspiracyjnej działalności Deutscha w OMS, ale sekcja zwalczania pornografii interesowała się żywo jego działalnością w ruchu seksualno-politycznego wyzwolenia.
Deutsch co najmniej przez kilka lat z powodzeniem odgrywał podwójną rolę: otwarcie ucznia Reicha i potajemnie sowieckiego agenta. W 1932 roku przeniesiony został z OMS do INO i przeszkolony w Moskwie w pracy nielegała OGPU. Otrzymał fałszywą tożsamość "Stefana Langego" oraz pseudonim STEFAN (później używał również pseudonimu OTTO). Na początek wysłano go do Francji z zadaniem zorganizowania punktów przerzutowych na granicach belgijskich, niemieckich i holenderskich oraz poczynienia przygotowań do zainstalowania nadajników na francuskich kutrach rybackich, które miały być wykorzystane do utrzymania łączności OGPU na wypadek wojny *[Nielegalny rezydent, który był przełożonym Deutscha we Francji, to Fiodor Jakowlewicz Karin, pseudonim JACK.]. Wieczną chwałę i awans do grona herosów KGB zapewniła mu jednak dopiero druga placówka - w Wielkiej Brytanii.
Reguły tworzenia i przestrzegania fałszywych tożsamości i legend nielegałów były w połowie lat trzydziestych znacznie mniej skomplikowane i bardziej elastyczne niż w czasach późniejszych. Deutsch przybył do Londynu na początku 1934 roku, posługując się własnym nazwiskiem i podając jako zawód "wykładowca uniwersytecki". Do nawiązania nowych kontaktów w brytyjskim środowisku naukowym wykorzystał również swój dyplom i koneksje akademickie na kontynencie. Mieszkał przez pewien czas w wynajmowanych doraźnie pokojach, a później przeniósł się do mieszkania przy Lawn Road w dzielnicy Hampstead, sercu londyńskiej inteligencji o radykalnych poglądach. "Apartamenty Lawn Road" to pierwszy w Anglii "galeriowiec", czyli budynek o otwartych krużgankach na każdym piętrze, z których wchodziło się do mieszkań. Później skopiowano to rozwiązanie w niezliczonych blokach komunalnych, ale wówczas był to najbardziej awangardowy budynek Hampstead. Deutsch zajął lokal numer 7, tuż obok mieszkania słynnej powieściopisarki Agaty Christie, która kończyła kolejny wielki kryminał Morderstwo w Orient Expresie. Oczyma wyobraźni widzi się od razu sąsiadów, Arnolda Deutscha i Agatę Christie, dyskutujących nad wątkami jej kolejnych dreszczowców, ale rzeczywistość jest bardziej blada. Najprawdopodobniej nigdy się nie spotkali. Agata Christie mieszkała gdzie indziej i w połowie lat trzydziestych prawdopodobnie bywała na Lawn Road bardzo rzadko. Natomiast Deutsch miał wiele powodów, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Drzwi wszystkich mieszkań w bloku widoczne były z ulicy, ale wejście do apartamentu Deutscha zasłaniała klatka schodowa, która pozwalała gospodarzowi i gościom przemykać się dyskretnie. Swą akademicką "legendę" Deutsch uwiarygodnił, zapisując się na studia podyplomowe z psychologii na Uniwersytecie Londyńskim; prawdopodobnie podjął też na pół etatu pracę wykładowcy. W 1935 roku dojechała do niego żona, która ukończyła w Moskwie kurs dla radiotelegrafistek.
Ze spoczywających w archiwach KGB akt personalnych Deutscha wynika, że w trakcie pobytu w Wielkiej Brytanii zwerbował dwudziestu, a kontaktował się z dwudziestoma dziewięcioma agentami. Najsłynniejsza była grupa pięciu młodych absolwentów uniwersytetu w Cambridge, o której jeszcze przed II wojną światową mówiono z szacunkiem w Centrali Piatiorka. Tworzyli ją: Anthony Blunt, Guy Burgess, John Cairncross, Donald Maclean i Kim Philby. Kiedy po wojnie, w 1960 roku, wszedł na ekrany, bijąc rekordy popularności, western Siedmiu Wspaniałych, o agentach z Cambridge zaczęto mówić "Pięciu Wspaniałych". Kluczem do sukcesów Deutscha był jego własny i aprobowany przez Centralę pomysł urabiania, a potem werbowania młodych, błyskotliwych ludzi o radykalnych poglądach, studiujących na najlepszych uniwersytetach i rokujących nadzieję, że kiedyś zajdą wysoko w aparacie państwa. Deutsch pisał w raporcie dla Centrali:
Biorąc pod uwagę masowy charakter ruchu komunistycznego na tych uniwersytetach oraz szybką wymianę roczników studentów, można założyć, że pojedynczy komunista zagubi się, jeśli wyciągniemy go wystarczająco szybko z partii. Zapomną o nim w partii i poza partią. Ludzie nie będą pamiętać o jego dawnej przynależności. A jeśli komuś się nawet przypomni, że ktoś był kiedyś komunistą, to da się to złożyć na karb grzechów młodości, zwłaszcza jeśli osoba ta będzie potomkiem burżuazyjnego rodu. Do nas będzie natomiast należało dać tej osobie [zwerbowanemu] nową [niekomunistyczną] tożsamość polityczną *[Akta wynotowane przez Mitrochina świadczą dobitnie, że Deutsch był pierwszym, który opracował tę strategię werbowania.].
Ponieważ przeważająca większość najwyższych urzędników państwowych w Wielkiej Brytanii ukończyła studia na starych uniwersytetach w Oksfordzie i w Cambridge, logiczną konsekwencją było zajęcie się studentami tak zwanego Oxbridge, zamiast szukać kandydatów na agentów w murach nowych uczelni w innych miastach. Przypadek zrządził, że wielu z nich znaleziono w Cambridge, a nie w Oksfordzie. Deutsch zainteresował się Cambridge, ponieważ tam, w Kolegium Trójcy Świętej, kończył studia pierwszy dobrze zapowiadający się kandydat do werbunku - Kim Philby. Werbunek pozostałych "Pięciu Wspaniałych" był pośrednią lub bezpośrednią konsekwencją skaptowania Philby’ego. Trzech (Blunt, Burgess i Cairncross) studiowało w tym samym Kolegium Trójcy Świętej, czwarty zaś (Maclean) w sąsiadującym Domu Trójcy Świętej *[Podobnym tylko zbiegiem okoliczności można tłumaczyć, dlaczego w obu wojnach światowych więcej kryptoanalityków wywodziło się z uniwersytetu w Cambridge niż z uniwersytetu w Oksfordzie. Dyrektorem wyszkolenia morskiego był w 1914 roku sir Alfred Ewing, były profesor mechaniki na uniwersytecie w Cambridge. Ściągnął on trzech znajomych pracowników naukowych z Kolegium Królewskiego, gdzie sam kiedyś wykładał. Ćwierć wieku później to oni szukali nowego pokolenia kryptoanalityków. W czasie II wojny światowej jedna trzecia pracowników naukowych Kolegium Królewskiego służyła w ośrodku kryptologicznym w Bletchley Park. Procentowo był to największy udział spośród wszystkich kolegiów uniwersytetów w Cambridge i w Oksfordzie.].
Strategia Deutscha przyniosła spektakularny sukces. W pierwszych latach II wojny światowej Piatiorka spenetrowała głęboko Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz służby specjalne. Ilość dostarczanego przez nią materiału wywiadowczego była tak duża, że chwilami w Moskwie brakowało ludzi i czasu, żeby ją przetrawić.
Philby uzyskał dyplom uniwersytetu w Cambridge w czerwcu 1933 roku. Przekonany, że musi "poświęcić życie sprawie komunizmu", wyjechał do Wiednia, gdzie spędził część 1934 roku, pracując dla MOPR (Mieżdunarodnaja Organizacija Pomoszczi Riewolucjonieram) jako kurier podziemnej Komunistycznej Partii Austrii. Podczas pobytu w Wiedniu poznał młodą komunistkę, rozwiedzioną Żydówkę Litzi Friedmann, z którą ożenił się po krótkim, ale gorącym romansie, kiedy poznał smak miłości na śniegu ("można się do tego przyzwyczaić i wcale nie jest zimno" - opowiadał po latach). Osobą, która zwróciła na Philby’ego uwagę, widząc w nim obiecującego kandydata na sowieckiego agenta, była przyjaciółka Litzi, Edith Suschitsky, zwerbowana już wcześniej przez Deutscha i pracująca pod mało wymyślnym pseudonimem EDITH.
W maju 1934 roku, parę tygodni po przyjeździe Deutscha, Kim i Litzi Philby wrócili do Londynu. Kilka miesięcy później zjechała do miasta Edith Suschitsky, która wyszła za mąż za kolejnego agenta zwerbowanego przez Deutscha, angielskiego lekarza o nazwisku Alex Tudor Hart. Nowożeńcy otrzymali od Centrali zbiorowy pseudonim STRIEŁA.
W czerwcu 1934 roku Edith Tudor Hart zabrała Kima Philby’ego do londyńskiego Regent’s Park, gdzie na ławce odbył pierwszą rozmowę z Arnoldem Deutschem. We wspomnieniach, napisanych po latach dla KGB, Philby przypominał instrukcję Deutscha: "Potrzebujemy ludzi, którzy mogą przeniknąć do instytucji burżuazji. Spenetruj je dla nas!". W tej wczesnej fazie Deutsch nie uświadamiał Philby’emu, że rozpoczyna karierę agenta sowieckiego wywiadu. Dał mu natomiast do zrozumienia, że będzie brał udział w podziemnej wojnie Kominternu z międzynarodowym faszyzmem. Pierwszym zadaniem wyznaczonym przez Deutscha było zerwanie wszystkich widocznych więzów z partią komunistyczną, a potem pozyskanie zaufania brytyjskich środowisk proniemieckich i zwolenników faszyzmu. Zgodnie z przyjętym w tamtych latach zwyczajem nadany przez Deutscha na pierwszym spotkaniu pseudonim Philby’ego miał dwie wersje: niemiecką SÖNCHEN oraz rosyjską SYNOK. Obie można przetłumaczyć na "synek".
Pół wieku później Philby nadal wspominał jako "cudowne" pierwsze spotkanie z człowiekiem, którego znał tylko z pseudonimu OTTO.
Był to wspaniały człowiek. Po prostu wspaniały. Poczułem to natychmiast i uczucie to nigdy mnie już nie opuściło [...] Najpierw zobaczyłem jego oczy. Patrzył na rozmówcę tak, jakby nic na świecie nie było ważniejszego jak ta rozmowa i ta osoba [...] A ponadto miał wspaniałe poczucie humoru.
Lepszego niż Deutsch oficera prowadzącego "Pięciu z Cambridge" trudno sobie wyobrazić w całej historii KGB. Czterech z Piatiorki uzyskało dyplomy uniwersytetu w Cambridge ze stopniem celującym *[Wyjątkiem był Philby, który nie przykładał się do nauki i zaliczył tylko na dostateczny egzamin dyplomowy z historii i na dobry z ekonomii. Burgess zdał historię na bardzo dobry, a ponieważ był chory podczas drugiej rundy egzaminów dyplomowych, przyznano mu tak zwany aegrotat, czyli zaliczenie bez określania stopnia, przyznawane studentom, którzy nie mogli uczestniczyć w egzaminach z przyczyn zdrowotnych.], ale akademicka kariera Deutscha była jeszcze bardziej błyskotliwa. Lepiej niż oni potrafił zrozumieć naturę człowieka i miał znacznie większe doświadczenie życiowe. Łączył w sobie charyzmatyczną osobowość z głębokim psychologicznie wnętrzem oraz wizjonerską wiarą w przyszłość ludzkości wolnej od wyzysku i samotności, narzucanych przez kapitalistyczny system. Niesione przez niego przesłanie wyzwolenia niezmiernie pociągało "Pięciu z Cambridge", ponieważ miało tak seksualny, jak polityczny wymiar. Cała Piatiorka buntowała się przeciwko obowiązującym regułom w sferze seksu równie gwałtownie, jak przeciw przestarzałemu systemowi klasowemu Wielkiej Brytanii lat międzywojennych. Burgess i Blunt byli homoseksualistami, Maclean biseksualistą, a Philby heteroseksualnym mocarzem. Cairncross, heteroseksualista z przekonania, napisał później historię poligamii, którą zakończył cytatem z Geroge’a Bernarda Shawa: "Kobiety wolą mieć dziesięć procent udziałów w mężczyźnie pierwszego gatunku niż średniaka na wyłączność". Siebie Cairncross zaliczał oczywiście do mężczyzn najlepszego gatunku. Praca Cairncrossa oczarowała Grahama Greene’a, który w liście do autora pisał: "Wreszcie mamy książkę, która uraduje i przyciągnie wszystkich poligamistów".
Przez cztery lata pracy nielegała, prowadzącego agentów brytyjskich, Deutsch służył pod rozkazami trzech nielegalnych rezydentów, z których każdy posługiwał się różnymi fałszywymi nazwiskami i pseudonimami. Ignatij Reif miał pseudonim MARR, Aleksandr Orłow krył się pod pseudonimem SZWED, natomiast Teodor Mały nosił kolejno pseudonimy PAUL, THEO i MANN. Cała trójka padła ofiarą "wielkiego terroru", który pochłonął ich jeszcze przed 1938 rokiem. Reif i Mały zostali rozstrzelani za wyimaginowane przestępstwa. Orłow zbiegł w porę, przeszedł na drugą stronę, uciekł do Ameryki Północnej i zapewnił sobie bezpieczeństwo grożąc, że ujawni wszystko, co wie o sowieckim wywiadzie, jeśli odkryje na swoim tropie sekcje likwidacyjne NKWD. Opublikowana w 1993 roku, sponsorowana przez KGB/SWR, biografia Orłowa mylnie podaje, że był on "mózgiem", który doprowadził do zwerbowania piątki agentów z Cambridge. Ta oczywista przesada miała, jak się wydaje, dwie przyczyny. Pierwsza wynika z rosyjskiego pojmowania hierarchii. W sowieckiej nomenklaturze biurokraci wyższego szczebla zwyczajowo przypisywali sobie sukcesy podwładnych. Twierdzenie, że Orłow - w latach trzydziestych najwyższy stopniem oficer wywiadu zagranicznego w Wielkiej Brytanii - "zwerbował" Kima Philby’ego, jest dobitnym przykładem tej zasady. Istnieją jednak również bardziej aktualne powody sztucznego podkreślania historycznego znaczenia Orłowa. Jego postać odpowiada propagandowym potrzebom SWR, która uważa się za spadkobierczynię najlepszych tradycji Pierwszego Zarządu Głównego KGB, a przede wszystkim jego przewag nad zachodnimi służbami specjalnymi. Wywyższając Orłowa, SWR chce dać do zrozumienia, że służby zachodnie przez ponad trzydzieści lat nie zorientowały się, że tuż pod ich nosem, w Stanach Zjednoczonych, mieszka czołowy werbownik, który sformował "Piątkę z Cambridge". KGB przez kilkanaście lat usiłowało namówić Orłowa do powrotu do Rosji, nęcąc go komfortowym mieszkaniem i szczodrą emeryturą. Nie ulega wątpliwości, że gdyby się zgodził, byłby przedstawiany przez sowiecką propagandę jako człowiek, który - choć zmuszony do ucieczki przez stalinowski terror - podobnie jak Philby "zachował wiarę w leninowską rewolucję", a swą intelektualną przewagę nad zachodnimi służbami wykorzystał, prowadząc z nimi długoletnią grę wywiadowczą *[Costello oraz Cariew, Deadly Illusions, rozdz. 15. - książka zawiera niewątpliwie cenny materiał archiwów KGB, dotyczący werbowania agentów w Wielkiej Brytanii w latach trzydziestych. Jednak ta sponsorowana przez SWR praca nie tylko rozdyma sztucznie znaczenie Orłowa, ale również wprowadza w błąd w innych sprawach. Pomija, na przykład, fakt, że jednym z pierwszych agentów, zwerbowanych w Cambridge, był James Klugmann (pseudonim MER). Mało tego, daje do zrozumienia, że Klugmann nie został zwerbowany, ponieważ był znanym członkiem partii komunistycznej. Mylnie identyfikuje agenta, który w 1941 roku pierwszy zawiadomił o planach budowy bomby atomowej, podając, że był to Maclean, a nie Cairncross. (W 1993 roku, gdy miano wydać książkę, Cairncross był ostatnim żyjącym członkiem "Pięciu Wspaniałych", SWR mogło więc zależeć na ograniczeniu informacji o nim do wiadomości, które sam o sobie opublikował. Obecnie SWR potwierdza, że informacje na temat bomby atomowej, dostarczane w 1941 roku przez rezydenturę w Londynie, pochodziły od Cairncrossa, a nie Macleana). Wśród innych przykładów mylących mistyfikacji należy wymienić twierdzenie, że agent o pseudonimie ABO był z tego samego pokolenia studentów uniwersytetu w Cambridge co "Pięciu Wspaniałych" i nigdy nie został zdemaskowany jako szpieg sowiecki. W rzeczywistości agentem ABO był Peter Smollett (prawdziwe nazwisko Smolka), absolwent uniwersytetu w Wiedniu, a nie w Cambridge; kariera Smolletta jako sowieckiego agenta opisana jest szeroko w: Andrew oraz Gordijewski, KGB, s. 334-339.]. W rzeczywistości Orłow spędził w sumie w Londynie nieco ponad rok. W lipcu 1934 roku przebywał w brytyjskiej stolicy przez dziesięć dni, a potem od września 1934 roku do października 1935 roku 30 . Przez ten czas niższy rangą Deutsch musiał prosić go o zgodę na prowadzenie własnych operacji. Czasami inicjatywę przejmował Orłow i wydawał polecenia, które Deutsch posłusznie wykonywał. Akta czytane przez Mitrochina dowodziły jednak niezbicie, że autorem strategii urabiania i zwerbowania Kima Philby’ego oraz reszty błyskotliwych młodzieńców z Cambridge był Deutsch, a nie Orłow. Sam Philby potwierdził po latach, że żaden ze znanych mu oficerów prowadzących nie mógł się równać z Deutschem w urzeczywistnianiu tej strategii.
Pierwszą istotną przysługą, wyświadczoną przez Philby’ego sowieckiemu wywiadowi, było wskazanie Deutschowi dwóch kandydatów do werbunku: Donalda Macleana i Guy Burgessa. Rozpoczynając naukę w Domu Trójcy Świętej, Maclean być może nie był jeszcze komunistą z przekonania, ale stał się nim pod koniec pierwszego roku studiów.
Przystojny, utalentowany syn byłego ministra z ramienia partii liberalnej był w oczach Deutscha idealnym kandydatem do głębokiej penetracji brytyjskiego aparatu władzy. Odbierając dyplom z wyróżnieniem w czerwcu 1934 roku na zakończenie studiów lingwistycznych, Maclean nie miał jednak zamiaru zostać urzędnikiem państwowym. Chciał nauczać angielskiego w Związku Sowieckim albo zostać w Cambridge i zrobić doktorat. Latem zmienił plany i zapowiedział matce, że zaczyna przygotowania, żeby za rok zdać egzaminy kwalifikacyjne do służby zagranicznej i dostać się do Foreign Office. Zmiana zamiarów była skutkiem manipulacji Deutscha. Pierwszą próbę urobienia Macleana podjął Philby w sierpniu 1934 roku. Deutsch meldował wówczas, że Philby otrzymał od niego polecenie spotkania się z Macleanem i omówienia z nim planów na przyszłość. Miał także porozmawiać na temat utrzymywanych przez Macleana znajomości oraz poprosić go, żeby zerwał kontakty z partią komunistyczną i zaczął pracować dla NKWD. Maclean zgodził się. Centrala nie pozwalała jednak przez pewien czas na bezpośrednie spotkanie Deutscha z Macleanem i przez dwa miesiące łącznikiem między nimi był Philby. Pierwszy pseudonim Macieana miał dwie wersje językowe, tak jak Philby’ego. Po niemiecku brzmiał on WAISE, po rosyjsku SIROTA, a oba oznaczały "sierotę", co było aluzją do niedawnej (przed dwoma laty) śmierci ojca Macieana.
Guy Burgessa przez kilka miesięcy pochłaniał pomysł prowadzenia w imieniu Międzynarodówki Komunistycznej konspiracyjnej walki z faszyzmem. Był wówczas studentem drugiego roku historii w Kolegium Trójcy Świętej i przygotowywał pracę dyplomową, której nigdy nie ukończył. Zainspirował go przykład Fünfergruppen, konspiracyjnych "piątek" tworzonych przez niemieckich komunistów organizujących podziemną walkę z Hitlerem. Nie podejrzewał, że wkrótce przystąpi do "Piątki Wspaniałych". Jest bardzo prawdopodobne, że Maclean był wśród komunizujących przyjaciół, z którymi Burgess omawiał pomysł tworzenia "piątek", w niemieckiej rzeczywistości raczej mało skutecznych. Kiedy wbrew zaleceniom Maclean pochwalił się, że wciągnięto go do podziemnej roboty, Burgess począł gorączkowo dopraszać się o kontakt z konspiracją.
Deutsch i Burgess poznali się w grudniu 1934 roku. Spotkanie zorganizował Maclean. Deutsch wiedział już, że Burgess należy do najbarwniejszych postaci w Cambridge. Inteligentny, błyskotliwy, świetny dyskutant, czuł się równie swobodnie podczas trzeźwej dysputy intelektualnej w klubie Apostołów *[Tajne koło dyskusyjne wykładowców i studentów, uważane za elitę uniwersytetu w Cambridge.], ostrego pijaństwa w ekskluzywnym Pitt Club oraz pozbawionych szacunku dla autorytetów rewii satyrycznych na deskach "Footlights". Burgess nie krył komunistycznych sympatii ani upodobania do zakazanych przyjemności "przaśnej zabawy" z młodymi chłopcami z robotniczych rodzin. Bardziej doktrynerski i obdarzony mniejszą wyobraźnią oficer prowadzący oceniłby zapewne, że bezwstydny Burgess może sprawić więcej kłopotów niż przynieść korzyści, ale Deutsch wyczuł, że właśnie ta wołająca o pomstę do niebios bezczelność kandydata będzie doskonałym, choć niekonwencjonalnym kamuflażem dla jego szpiegowskiej działalności. Żaden stereotyp sowieckiego agenta nie pasował do bujnej osobowości Guy Burgessa. Zapytany, czy przyłączy się do podziemnej walki Kominternu z faszyzmem, zapewnił gorąco Deutscha, że "jest zaszczycony i gotów poświęcić wszystko dla sprawy". Nadany mu pseudonim MÄDCHEN ("Dziewuszka" w przeciwieństwie do pseudonimu Philby’ego "Synek") był oczywistą aluzją do jego pederastii.
Podobnie jak w przypadku Philby’ego, pierwsze zadanie, jakie Deutsch postawił Macleanowi i Burgessowi, sprowadzało się do zerwania kontaktów z lewicą i prezentowania postawy charakterystycznej dla warstwy rządzącej w celu jej skutecznego spenetrowania. Maclean tłumaczył matce, lady Maclean, że "machnął ręką" na studencki flirt z komunizmem. W sierpniu 1935 roku zdał pomyślnie organizowane przez Foreign Office egzaminy do służby dyplomatycznej. Zapytany o "komunistyczne poglądy" głoszone w Cambridge, postanowił "wziąć byka za rogi":
"Tak. Miałem takie przekonania - odpowiedziałem. - A nawet się ich jeszcze całkiem nie pozbyłem". Myślę, że spodobało im się moje uczciwe postawienie sprawy, gdyż kiwali głowami, popatrując na siebie i wymieniając uśmiechy, a potem przewodniczący zwrócił się do mnie: "Dziękuję, to już wszystko, panie Maclean".
W październiku 1935 roku świeżo upieczony funkcjonariusz Służby Dyplomatycznej Jego Królewskiej Mości stał się pierwszym z "Pięciu Wspaniałych", któremu udało się spenetrować korytarze władzy Imperium.
Burgess pogrzebał komunistyczną przeszłość z charakterystyczną dla niego przesadą. Latem 1935 roku został osobistym sekretarzem młodego pederasty o skrajnie prawicowych poglądach, posła do Izby Gmin z ramienia partii konserwatywnej, kapitana "Jacka" Macnamary. Razem jeździli w podróże studyjne po nazistowskich Niemczech, które, zgodnie z relacjami Burgessa, sprowadzały się w większości przypadków do homoseksualnych eskapad ze zboczonymi aktywistami Hitlerjugend. Burgess nawiązał szybko nieprawdopodobne kontakty wśród kontynentalnego "hominternu". Czołową postacią był w nim Edouard Pfeiffer, szef gabinetu Edouarda Daladiera, od stycznia 1936 roku do maja 1940 roku francuskiego ministra wojny, a od kwietnia 1938 roku do marca 1940 roku również premiera. Burgess chwalił się przyjaciołom, że "wraz z Pfeifferem i dwoma członkami francuskiego gabinetu [...] spędził wieczór w paryskim burdelu dla panów, gdzie śpiewając i tańcząc pląsali wokół stołu, biczując rzemiennymi batogami nagiego chłopca, przywiązanego do blatu".
W lutym 1935 roku ogłoszono alarm w nielegalnej rezydenturze w Londynie, bowiem Reif, działający pod fałszywym nazwiskiem "Max Wolisch", został wezwany na przesłuchanie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i zobaczył na biurku rozmawiającego z nim urzędnika grubą teczkę z nazwiskiem Wolisch na okładce. Orłow meldował Centrali o podejrzeniach, że władze brytyjskie "ryją wokół, ale niczego nie mogą się dokopać i dlatego postanowiły się go pozbyć". Reif usłuchał polecenia ministerstwa i szybko opuścił Wielką Brytanię. Orłow obawiał się, że MI-5 mogło również wpaść na trop Deutscha, i zawiadomił Centralę, że na wszelki wypadek przejmie na pewien czas prowadzenie Philby’ego, Macleana i Burgessa, o których mówiono czasami "Trzej Muszkieterowie". W przekonaniu Orłowa jego "przykrycie" amerykańskiego biznesmena, handlującego importowanymi lodówkami z biura na Regent Street, było nadal absolutnie bezpieczne.
Kolejny alarm ogłoszono w październiku, kiedy Orłow spotkał przypadkowo na ulicy człowieka, który przed kilkoma laty uczył go angielskiego w Wiedniu i znał jego prawdziwą tożsamość. Orłow musiał teraz wyjechać pospiesznie z Londynu i nigdy już nie wrócił, zostawiając Deutschowi prowadzenie agentów zwerbowanych w Cambridge.
Philby, Maclean i Burgess w ręku Deutscha szybko
się rozwijali. Być może nie powiedział im otwarcie, że pracują dla NKWD i
Moskwy, a nie prowadzą podziemną walkę z faszyzmem w imieniu Kominternu, ale
formalne deklaracje nie były im potrzebne. W raporcie dla Centrali
Deutsch pisał: "Wszyscy wiedzą, że pracują dla Związku Sowieckiego.
Absolutnie to rozumieją. Moje stosunki z nimi są oparte na przynależności
partyjnej". Innymi słowy, Deutsch traktował agentów nie jako podwładnych, lecz
towarzyszy partyjnych, pracujących pod jego kierownictwem dla wspólnej sprawy i
zrealizowania wspólnych ideałów. Bardziej niż Deutsch rygorystyczni, a mniej
elastyczni oficerowie prowadzący skarżyli się, że Philby, Burgess i Maclean
uważają się raczej za funkcjonariuszy sowieckiego wywiadu niż za potulnych
agentów.
Philby był dosłownie zaszokowany, gdy po ucieczce
do Moskwy w 1963 roku odkrył, że - podobnie jak inni agenci-obcokrajowcy - nie
ma stopnia oficerskiego i nigdy nie nabędzie do niego prawa. Z frustracji tej
brały się próby wprowadzenia w błąd zachodnich dziennikarzy, którym Philby
sugerował, że ma w KGB rangę pułkownika, a nawet generała
*[Jedynymi obcokrajowcami, posiadającymi stopnie
oficerskie, byli nieliczni nielegałowie z lat międzywojennych, pochodzący z
Europy Środkowej, między innymi Deutsch, którzy pracowali jako prowadzący
agentów lub werbownicy.]. We wspomnieniach opublikowanych w 1968 roku
powtórzył to kłamstwo, pisząc: "Przez trzydzieści z górą lat byłem oficerem
sowieckiego wywiadu". Po alarmach w 1935 roku Deutsch wprowadził w
nielegalnej rezydenturze zaostrzony reżym bezpieczeństwa, żeby uniknąć
inwigilacji ze strony MI-5 i Wydziału Specjalnego
Scotland Yardu.
Przed umówionym spotkaniem z agentem, które odbywało się zazwyczaj w Londynie,
Deutsch wyjeżdżał za miasto, obserwując uważnie, czy samochód nie "złapał
ogona". Jeśli nikt za nim nie jechał, wracał do Londynu publicznymi
środkami transportu, przesiadając się po drodze kilkakrotnie. W podróżach
Deutsch krył filmy ze sfotografowanymi dokumentami w skrytkach zamontowanych w
szczotkach do włosów i drobnych sprzętach podróżnych lub utensyliach domowych.
Meldunki dla Centrali pisał sympatycznym atramentem i wysyłał do Kopenhagi, skąd
były przekazywane do Moskwy. Na początku lat dziewięćdziesiątych KGB i SWR
ujawniły sporo interesującego materiału archiwalnego o "Trzech Muszkieterach",
ale zadbano, żeby nie pojawiło się w nim nazwisko Normana Johna ("Jamesa")
Klugmanna, którego Deutsch zwerbował w 1936 roku. Klugmann i młody
marksista-poeta John Cornford tworzyli nierozłączną parę "James i John" i byli
najbardziej znanymi aktywistami partii komunistycznej w Cambridge. Cornford
wyjechał do Hiszpanii, żeby wziąć ochotniczo udział w wojnie domowej, i został
zabity w 1937 roku, zaraz po dwudziestych pierwszych urodzinach. Klugmann
działał w partii nadal i piął się po szczeblach hierarchii, aż został szefem
wydziału propagandy i wychowania, członkiem komitetu politycznego (odpowiednika
Politbiura) i oficjalnym historykiem
Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii. Komunistą został Klugmann jeszcze w szkole
Gresham School w Holt, gdzie jego rówieśnikiem i przyjacielem był Donald
Maclean. Potem uzyskał stypendium z języków nowożytnych w
Kolegium Trójcy Świętej, a Maclean dostał się na studia w sąsiadującym
Domu Trójcy Świętej. Obaj otrzymali dyplomy z celującymi wynikami.
W trakcie studiów Klugmann nawrócił na komunizm
nie tylko Macleana, ale również Blunta. Anthony Blunt uważał go za "wyjątkowo
dobrego teoretyka politycznego", który "umiejętnie i bardzo energicznie
prowadził sprawy administracyjne partii [...] To głównie on decydował, które
organizacje i towarzystwa w Cambridge warte są spenetrowania [przez komunistów]"
. Klugmann był niewzruszenie przekonany, że brytyjski kapitalizm wkrótce runie.
"Po prostu wiedzieliśmy, że rewolucja jest tuż, tuż. Gdyby ktoś nam wówczas
powiedział, że w Wielkiej Brytanii wybuchnie dopiero po - powiedzmy -
trzydziestu latach, pewnie umarłbym ze śmiechu" - wspominał. Będąc jednym z najaktywniejszych młodych
działaczy KPWB w kraju, Klugmann nie mógł zdystansować się nagle od partii, żeby
spenetrować "burżuazyjny aparat", tak jak zrobiła to "Piątka z Cambridge".
Deutsch wyznaczył mu więc rolę selekcjonera. Miał wypatrywać dla NKWD
utalentowanych młodych ludzi wartych werbunku. Miał też, w razie potrzeby,
przekonywać młodych komunistów, że dla sprawy lepiej jest zaangażować się w
pracę konspiracyjną, niż działać konwencjonalnie w zwykłych szeregach
partyjnych. Przed zwerbowaniem Klugmanna Deutsch zwrócił się do Centrali i NKWD
otrzymało zgodę kierownictwa
Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii. Była to czcza formalność, trudno
sobie bowiem wyobrazić, żeby sekretarz generalny KPWB Harry Pollitt uczynił
cokolwiek wbrew życzeniu Moskwy. Podobnie jak większość liderów zachodnich
partii komunistycznych uważał on, że, bez względu na zawirowania polityczne na
Kremlu, interes Międzynarodówki Komunistycznej wymaga bezwzględnego popierania
Związku Sowieckiego. Za zgodą Pollitta Klugmann został zwerbowany
oficjalnie przez Deutscha jako agent o pseudonimie MER. Zdecydowane stanowisko
SWR, która do 1998 roku nie potwierdziła, że Klugmann był agentem NKWD, wynikało
z oficjalnego związku KPWB ze sprawą. Jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic
KGB była skala współpracy z przywódcami "bratnich partii" na Zachodzie, którzy
jeszcze w latach osiemdziesiątych pomagali Centrali w werbowaniu agentów i
fabrykowaniu "legend" dla
nielegałów. Na początku 1936 roku Centrala wysłała do Londynu
kolejnego "wielkiego"
nielegała. Był
nim Teodor Mały (pseudonim MANN), który objął kierownictwo nielegalnej
rezydentury
*[Deutsch był o dziesięć lat młodszy od Orłowa i Małego.
Rozpoczął służbę w OGPU dopiero w 1932 roku, a więc z racji wieku i stażu
uważany był za nieodpowiedniego kandydata na stanowisko rezydenta.].
Podobnie jak Deutsch, Mały trafił później do grona nieśmiertelnych, których
portrety wiszą na ścianach izby pamięci
Pierwszego Zarządu Głównego. Węgier z urodzenia, Mały wstąpił przed I
wojną światową do katolickiego seminarium zakonnego, ale w 1914 roku zgłosił się
na ochotnika do wojska *[Chociaż niektórzy agenci
prowadzeni przez Małego byli przekonam, że był księdzem, z jego teczki
operacyjnej wynika, że kiedy zgłosił się na ochotnika do wojska, był tylko
diakonem.].
Został podporucznikiem austro-węgierskich wojsk
lądowych i w 1916 roku trafił do rosyjskiej niewoli. Resztę wojny spędził w
obozach jenieckich. Po latach Mały opowiadał jednemu z agentów: Widziałem wszystkie okropności wojny. Młodych ludzi, umierających w
okopach z odmrożonymi nogami [...] Straciłem wiarę w Boga, a kiedy wybuchła
rewolucja, dołączyłem do bolszewików i zerwałem na dobre z przeszłością [...]
Stałem się komunistą i pozostanę nim na zawsze.
Mały wysłany został do Londynu w styczniu 1936
roku. Początkowo miał prowadzić szyfranta Ministerstwa Spraw Zagranicznych,
kapitana Kinga, którego wcześniej prowadził Pieck. Mały przedstawił się
Kingowi jako dyrektor fikcyjnego banku w Holandii, który pragnie zakupić
tajne dokumenty i wykorzystać je w transakcjach finansowych. Tak przynajmniej
sądził King. W kwietniu Mały mianowany został nielegalnym rezydentem i odtąd
wespół z Deutschem prowadził grupę agentów z Cambridge. Podobnie jak Deutsch,
Mały potrafił mobilizować ich swoją sympatią dla otoczenia oraz głęboką wiarą w
wizję komunistycznego milenium. Wiosną 1937 roku Deutsch i Mały zakończyli
werbowanie "Pięciu Wspaniałych". Na początku roku Burgess, który został do tego
czasu redaktorem w BBC, zorganizował pierwsze spotkanie Deutscha z Bluntem.
Anthony Blunt, znawca języka francuskiego i historii sztuki, był młodszym
pracownikiem naukowym w
Kolegium Trójcy Świętej w Cambridge. Wprawdzie prasa obdarzyła go tytułem
"czwartego człowieka" znacznie później i był to wymysł dziennikarzy, a nie KGB,
to jednak los zrządził, że Blunt to rzeczywiście w
Piatiorce czwarty zwerbowany, a po ponad czterdziestu latach czwarty
zdemaskowany. Do wybuchu II wojny światowej jego główne zadanie polegało na
wyszukiwaniu odpowiednich kandydatów do werbunku przez NKWD. Pierwszym
zarekomendowanym przez niego rekrutem był bogaty, młody komunista ze Stanów
Zjednoczonych, Michael Straight, student
Kolegium Trójcy Świętej. Deutsch zaaprobował kandydata i Blunt zwerbował
go, nadając mu pseudonim NIGEL. Blunt zaprosił Straighta do swego eleganckiego
pokoju w kolegium zaraz po pierwszym spotkaniu z Deutschem. Młody Straight
był wstrząśnięty otrzymaną przed dwoma tygodniami wiadomością o
śmierci przyjaciela, poety Johna Cornforda, który zginął śmiercią bohatera w
hiszpańskiej wojnie domowej. "Nasi przyjaciele" myślą o tobie i
"polecili powiedzieć ci [...] co masz robić" - zakomunikował Blunt. "Co za
przyjaciele?" - pytał Straight. "Nasi przyjaciele z Międzynarodówki,
Komunistycznej Międzynarodówki" - wyjaśnił Blunt.
"Przyjaciele" postanowili, że Straight powinien
zerwać wszystkie widoczne więzy z partią, zrobić dyplom, podjąć pracę na Wall
Street i dostarczać Kominternowi informacje ze świata wielkiej finansjery.
Straight protestował. Cornford oddał życie za Międzynarodówkę, a on ma siedzieć
za biurkiem? "Zapamiętaj, co powiedziałem" - zakończył Blunt. Kilka dni później
Straight zgodził się. "W ciągu tygodnia przeniosłem się z hałaśliwego i
kłębiącego się życia Cambridge w świat cieni i ech" - pisał po latach Straight.
Z Deutschem spotkał się tylko raz, w Londynie, zaraz po odebraniu dyplomu. Wziął
go wówczas za Rosjanina. Deutsch poprosił go o jakiś prywatny, dobrze znany mu
papier. Straight wręczył mu rysunek. Deutsch przedarł go na połowę, wręczył mu
jedną część, a drugą połowę zatrzymał, wyjaśniając, że odda mu ją człowiek,
który skontaktuje się z nim w Nowym Jorku.
Ostatnim zwerbowanym do "Pięciu Wspaniałych" był
późniejszy "piąty człowiek", John Cairncross, utalentowany Szkot, który w
wieku dwudziestu jeden lat rozpoczął w 1934 roku studia w
Kolegium Trójcy Świętej, zdobywając stypendium na naukę języków
nowożytnych. Wcześniej studiował przez dwa lata na uniwersytecie w Glasgow i
zrobił licencjat na Sorbonie. Pełna pasji wiara w marksizm sprawiła, że
pisemko "Trinity Magazine" dało mu przezwisko "Gorejący Krzyż"
*[Nazwisko Cairncross oznacza "krzyż nagrobny".]; jego talenty
lingwistyczne sprowokowały redaktorów pisemka do narzekań, że "Cairncross co dwa
tygodnie uczy się nowego języka". Literatury uczył go między innymi Anthony Blunt,
ale Cairncross zapewniał po latach, że nigdy nie dyskutowali o komunizmie. W
1936 roku, po ukończeniu studiów z wynikiem celującym, Cairncross
zdobył pierwszą lokatę na egzaminach wstępnych do służby
dyplomatycznej, zorganizowanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, bijąc
kolejnego kandydata o sto punktów. Nieco gorzej wypadł natomiast na rozmowie
kwalifikacyjnej. Blunt wypatrzył Cairncrossa, ale wstępny kontakt
z kandydatem Deutsch powierzył wiosną 1937 roku komuś innemu. Zadanie to
otrzymał Guy Burgess, który przeprowadził z nim długą rozmowę, tak jak w 1934
roku Kim Philby z Donaldem Macleanem. Samego werbunku zaś dokonał James
Klugmann, działający także z polecenia Deutscha. Cairncross zgodził się na
współpracę i 9 kwietnia Mały poinformował Centralę, że kandydat został formalnie
zwerbowany i otrzymał pseudonim MOLIERE. Cairncross protestowałby zapewne, gdyby
znał nadany mu pseudonim, gdyż zbyt przejrzyście zdradzał jego tożsamość. Z
drugiej strony czułby się prawdopodobnie usatysfakcjonowany wyborem, ponieważ
uwielbiał sztuki Moliere’a i napisał o nim po francusku dwie prace naukowe. Z
przyczyn nie odnotowanych w archiwach KGB pseudonim MOLIERE zmieniono po pewnym
czasie na LISZT. W maju Klugmann zorganizował pierwsze spotkanie Cairncrossa z
Deutschem. Zgodnie z pełnymi przeinaczeń wspomnieniami Cairncrossa,
spotkanie odbyło się wieczorem w londyńskim Regent’s Park: Nagle wynurzyła się zza drzew niska, krępa sylwetka mężczyzny około
czterdziestki, którego Klugmann przedstawił krótko - OTTO. Chwilę później
Klugmann zniknął. Deutsch meldował Moskwie, że Cairncross "jest bardzo zadowolony z
naszego kontaktu z nim i jest gotów natychmiast rozpocząć współpracę".
Wśród dokumentów
Foreign Office,
do których mieli dostęp Maclean i Cairncross, a co za tym idzie NKWD, była
według Cairncrossa "obfitość cennych informacji o przebiegu wojny domowej w
Hiszpanii". Niestety tylko w nielicznych przypadkach można
zidentyfikować dostarczone przez nich dokumenty, które Centrala przedłożyła
Stalinowi, prawdopodobnie w formie przeredagowanych streszczeń. Jak się wydaje,
silne wrażenie na Stalinie wywarło sprawozdanie z rozmowy z Hitlerem w
listopadzie 1937 roku, sporządzone przez lorda Halifaksa, lorda przewodniczącego
rady koronnej, który trzy miesiące później zastąpił Edena na stanowisku ministra
spraw zagranicznych Halifax odwiedził Hitlera w "Orlim Gnieździe", górskiej
rezydencji w Berchtesgaden. Początek wizyty miał humorystyczny przebieg. Lord
Halifax, arystokrata w każdym calu, wysiadając z samochodu wziął Hitlera za
kamerdynera i już miał mu oddać cylinder i płaszcz, gdy niemiecki minister
wysyczał mu prosto w ucho: "Der Führer!
Der Führer!".
W ocenie Centrali spotkanie było dla Moskwy bardzo niebezpieczne. Fragmenty
sprawozdania Halifaksa przykrojono pod gust Stalina, który nie ufał polityce
zagranicznej Londynu. Podkreślały one, że Wielka Brytania postrzega nazistowskie
Niemcy jako "bastion Zachodu broniący przed bolszewizmem", a wobec tego będzie
przychylnie obserwować niemiecką ekspansję na wschód. Wprawdzie dokonana przez
Halifaksa ocena Hitlera, którego uznał za "wielce szczerego", była żałośnie
naiwna, jednak zapis jego uwag na temat roli Niemiec w obronie Zachodu przed
komunizmem był bardziej drastyczny niż fragment wybrany przez Centralę. Halifax
zapewniał między innymi Hitlera, że: Jest wiele elementów w nazistowskim systemie, które drażnią brytyjską
opinię publiczną (stosunek do Kościoła; w mniejszym stopniu traktowanie Żydów;
traktowanie związków zawodowych), ale nie zamykam oczu na to, co uczynił Pan
dla Niemiec, oraz na osiągnięcia, z pańskiego punktu widzenia, w utrzymaniu
komunizmu z dala od Pańskiego kraju oraz, jak Pan uważa, w blokowaniu
komunizmowi drogi na Zachód. Halifax nie powiedział nic, co mogłoby świadczyć
o poparciu niemieckiej agresji na Europę Wschodnią. Postawił sobie mało realne
zadanie przekształcenia Hitlera w "dobrego Europejczyka". Zaoferował mu koncesje
kolonialne w zamian za rezygnację z europejskich ambicji i ograniczenie ich do
zdobyczy uzyskanych drogą pokojową. Halifax dał jednak jasno do zrozumienia, że
Wielka Brytania gotowa jest rozważyć możliwość pokojowego zrewidowania traktatu
wersalskiego: Powiedziałem, że istnieją niewątpliwie [...] problemy, wywodzące się z
ustaleń wersalskich, które w naszej ocenie mogą powodować kłopoty, jeśli będą
traktowane w niemądry sposób. Na przykład Gdańsk, Austria, Czechosłowacja. W
sprawach tych niekoniecznie musimy zajmować stanowisko utrzymania dzisiejszego
status quo, ale chcielibyśmy uniknąć takiego traktowania tych spraw, które
mogłoby doprowadzić do kłopotów. Jeśli znajdzie się rozsądne rozwiązanie na
drodze swobodnego przyzwolenia i dobrej woli najbardziej zainteresowanych, to z
pewnością nie będziemy mieć zamiaru blokowania takiemu rozwiązaniu drogi. Podobne oświadczenia były cudowną muzyką dla uszu
Hitlera.
Führer
nie pragnął w pokojowy sposób doprowadzić do
rewizji postanowień traktatu wersalskiego. Interpretował natomiast chwiejną
próbę załagodzenia napięć podjętą przez Halifaksa jako świadectwo braku ducha
walki w Wielkiej Brytanii w chwili, kiedy on ruszał na podbój. Stalin w
charakterystyczny dla siebie sposób dojrzał w słowach Halifaksa groźne podteksty
i wmówił w siebie, że Wielka Brytania z premedytacją dała zielone światło dla
niemieckiej agresji na wschód. Dostarczone przez Macleana i Cairncrossa
materiały
Foreign Office, dokumentujące brytyjskie próby spacyfikowania Hitlera,
wykorzystane zostały przez Centralę jako dowód, którego szukał Stalin:
świadectwo głęboko zakonspirowanego spisku, którego celem było poszczucie
Hitlera na Związek Sowiecki. Kim Philby okazał się z czasem najcenniejszy z
"Pięciu Wspaniałych", chociaż jego kariera rozwijała się wolniej niż pozostałej
czwórki. Musiał porzucić zamiar wstąpienia do służby państwowej, ponieważ obaj
rekomendujący (kierownik studiów w
Kolegium Trójcy Świętej oraz przyjaciel rodziny) ostrzegli go, że nie
negując jego inteligencji i energii, które podziwiają, będą zmuszeni dodać, iż
jego "wyczucie politycznej niesprawiedliwości może uczynić go niezdolnym do
pracy w administracji państwowej". Jedynym drobnym sukcesem, którym mógł
pochwalić się Philby, było podjęcie pracy w pozbawionym wpływów liberalnym
miesięczniku "Review of Reviews" oraz przyjęcie do Wspólnoty
Angielsko-Niemieckiej, nazywanej pogardliwie przez Churchilla "brygadą
Heil Hitler".
Philby przyznał później, iż często przychodził na umówione spotkania z
Deutschem "z pustymi rękami", zdruzgotany i potrzebujący moralnego
wsparcia. Pierwszą szansę wypełnienia wywiadowczej misji dał mu dopiero
wybuch wojny domowej w Hiszpanii. Udało mu się przekonać londyńską
agencję prasową, żeby wysłała go na front jako współpracownika. Przybył do
Hiszpanii w lutym 1937 roku. "Moim głównym zadaniem było zdobyć wiarygodne
informacje z pierwszej ręki o wszelkich aspektach faszystowskiego wysiłku
wojennego" - pisał po latach we wspomnieniach i, jak zwykle, odbiegało to od
prawdy. Kilka tygodni po wyjeździe Philby’ego nielegalna
rezydentura londyńska otrzymała, niewątpliwie zatwierdzone przez Stalina,
polecenie zamordowania generała Francisco Franco. Przywódcę hiszpańskich
sił narodowych zlikwidować miał Kim Philby. Zdyscyplinowany Mały przekazał
rozkaz, ale równocześnie zameldował Centrali, że według niego Philby nie jest
zdolny wykonać polecenia. Philby powrócił do Londynu w maju. Nawet nie widział
Franco i, jak raportował Centrali Mały, "był bardzo przybity". Koło fortuny
obróciło się jednak i został jednym z dwóch korespondentów dziennika "The Times"
po frankistowskiej stronie frontu. Pod koniec roku los sprawił, że został nawet
bohaterem wojennym. Samochód, którym jechał z trójką dziennikarzy, ostrzelała
artyleria. Jego towarzysze zginęli. Philby odniósł tylko lekkie
obrażenia. Donosił o tym skromnie czytelnikom "Timesa": "Zabrano waszego
korespondenta [...] na punkt pierwszej pomocy, gdzie szybko opatrzono lekkie
zranienia głowy". Po latach Philby oceniał: "Odniesiona w Hiszpanii rana pomogła
mi zarówno w pracy dziennikarskiej, jak i wywiadowczej". Po raz pierwszy znalazł
się w pobliżu generała Franco, który 2 marca 1938 roku przypiął mu do piersi
Czerwony Krzyż Wojskowej Odwagi. Od tego momentu, jak wspominał Philby, "wszystkie
drzwi stawały przede mną otworem". Drzwi otworzyły się jednak za późno. Kiedy Philby
uzyskał w końcu dostęp do otoczenia Franco, NKWD odłożyło na półkę plan
zamordowania generała. Od wiosny 1937 roku Centrala coraz bardziej interesowała
się nie tyle wojną z Franco, co wojną domową wewnątrz wojny domowej, czyli
rozgrywką z trockistami. Likwidacja trockistów stała się zadaniem ważniejszym
niż zamordowanie Franco. Pod koniec 1937 roku zbieranie materiałów wywiadowczych
ustąpiło polowaniu na "wrogów ludu", przebywających za granicą. Niecodzienne
talenty wywiadowcze "Pięciu Wspaniałych" musiały poczekać na lepsze czasy. W INO
panował chaos, spowodowany paranoją stalinowskiego terroru, a oficerów
przebywających na placówkach zagranicznych podejrzewano o spiskowanie z wrogiem.
Era "wielkich
nielegałów"
zbliżała się szybko do brutalnego końca.
Terror
"Zadania specjalne" zdominowały zagraniczną
działalność operacyjną NKWD dopiero w 1937 roku, ale problem "wrogów ludu"
przebywających poza granicami Związku Sowieckiego trapił Stalina od początku lat
trzydziestych i z każdym rokiem narastał proporcjonalnie do obsesyjnego strachu
przed opozycją wewnętrzną w kraju. Najbardziej śmiałą krytyką coraz
brutalniejszych rządów Stalina był list protestacyjny do Komitetu Centralnego
KPZR, napisany jesienią 1932 roku przez byłego sekretarza moskiewskiego komitetu
partii Michaiła Riutina i podpisany przez grupę jego sympatyków. Tak zwana
platforma Riutina, której tekst opublikowano dopiero w 1989 roku, to
bezkompromisowe potępienie Stalina oraz zbrodni towarzyszących kolektywizacji
rolnictwa i pierwszemu planowi pięcioletniemu. Sformułowania były tak ostre, że
część czytających "platformę" trockistów podejrzewała prowokację OGPU. Dokument
określał Stalina jako "wiedzionego żądzą zemsty i władzy geniusza zła rosyjskiej
rewolucji, który sprowadził ją na skraj przepaści".
Sygnatariusze "platformy" domagali się usunięcia
Stalina, gdyż "dłuższe tolerowanie jarzma Stalina, jego samowoli, jego pogardy
dla partii i mas pracujących to hańba dla proletariackich rewolucjonistów". Na posiedzeniu Politbiura Stalin zażądał
natychmiastowej egzekucji Riutina. Tylko Siergiej Mironowicz Kirow miał odwagę
mu się przeciwstawić, argumentując: "Nie wolno nam tego robić! Riutin nie jest
przypadkiem beznadziejnym, on po prostu pobłądził". Stalin uległ i
Riutina skazano tylko na dziesięć lat więzienia. Pięć lat później, kiedy
podczas "wielkiego terroru" Stalin uzyskał praktycznie nieograniczoną
władzę życia i śmierci nad obywatelami Związku Sowieckiego, Riutin został
rozstrzelany. Na początku lat trzydziestych Stalin utracił
dotychczasową zdolność rozgraniczania między osobistymi przeciwnikami
politycznymi a "wrogami ludu". Najgroźniejszym wrogiem był w jego opinii
przybywający na wygnaniu Leon Trocki
*[Prawdziwe nazwisko Lew Dawidowicz Bronstein.],
któremu Centrala nadała pseudonim STARIK, a także jego zwolennicy. "Nie istnieje
obecnie żadna normalna, 'konstytucyjna' droga odsunięcia rządzącej kliki
[stalinowców] [...] Tylko siłą można zmusić biurokrację do oddania władzy
awangardzie proletariatu" - pisał Trocki w 1933 roku i Stalin uznał to
stwierdzenie za świadectwo, że państwu sowieckiemu grozi próba przewrotu przy
użyciu siły, którą można powstrzymać tylko siłą. Opozycja wobec Stalina objawiła się ponownie
podczas zjazdu partii bolszewickiej w 1934 roku. Była jednak tak stłumiona, że
minęła nie zauważona przez ogół społeczeństwa. Podczas wyborów do Komitetu
Centralnego KPZR Stalin uzyskał o kilkaset głosów mniej niż Kirow. Jeszcze przed
końcem roku Kirow został zamordowany, prawdopodobnie z polecenia Stalina.
Pozbawione przywództwa resztki opozycji wewnętrznej trwożyły jednak Stalina
znacznie mniej niż wyimaginowany, gigantyczny spisek imperialistycznych służb
wywiadowczych i ich trockistowskich najmitów, który prześladował go wręcz
obsesyjnie. Obsesyjne tworzenie kolejnych teorii spiskowych znajduje częściowe
wytłumaczenie w paranoidalnych cechach osobowości Stalina, którą Chruszczow
określił jako "chorobliwie podejrzliwą". Jądrem tej obsesji była jednak
leninowska logika. W swoich twierdzeniach Stalin powoływał się na autorytet
Lenina, który oceniał, że imperialiści nie mogą nie próbować obalić pierwszego i
jedynego na świecie państwa robotników i chłopów: Żyjemy nie tylko we własnym państwie, ale w systemie państw, a istnienie
obok siebie republiki sowieckiej i państw imperialistycznych jest na dłuższą
metę nie do pogodzenia. Zanim jednak nadejdzie kres tej sytuacji, nie do
uniknięcia są nawet najbardziej straszliwe starcia między republiką sowiecką a
krajami burżuazyjnymi.
Narastająca w latach trzydziestych obsesja Stalina na punkcie spisku trockistów
nie miała uzasadnienia w faktach. Trocki nigdy nie stanowił poważniejszego
zagrożenia dla stalinowskiego reżymu. Początkowe lata opozycyjnej działalności
spędził na wygnaniu, usiłując na próżno znaleźć w Europie bazę, z której mógłby
zacząć organizować swoich sympatyków. W 1933 roku wyjechał z Turcji do Francji,
dwa lata później przeniósł się do Norwegii, ale we wszystkich krajach niechętne
władze nakładały ostre ograniczenia na jego działalność polityczną. W 1937 roku
porzucił nadzieję na znalezienie dogodnego miejsca w Europie i wyemigrował do
Meksyku, gdzie przebywał przez trzy lata, aż został zamordowany przez
zamachowca. Głównym europejskim organizatorem ruchu trockistów był starszy syn
Trockiego, Lew Siedow, który od 1933 roku mieszkał w Paryżu. To on aż do śmierci
w 1938 roku wydawał
Biuletyn Opozycji ojca i utrzymywał kontakt z rozproszonymi po świecie
sympatykami Trockiego. Otoczenie Siedowa, podobnie jak jego ojca, spenetrowane
zostało przez OGPU, przemianowane później na NKWD. Od 1934 roku powiernikiem i
najbliższym współpracownikiem Siedowa w Paryżu był agent NKWD, urodzony w Rosji
polski komunista Mark Zborowski, którego Siedow znał jako "Etienne", ale w
Centrali nadawano mu kolejno pseudonimy MAKS, MAK, TULIP i KANT. Siedow ufał
"Etienne" do tego stopnia, że oddał mu klucz od skrzynki na listy i upoważnił
do odbierania poczty, a nawet oddawał mu do przechowania najbardziej tajne
materiały i archiwa Trockiego *[Zadziwiające, ale
opublikowana w 1997 roku oficjalna historia SWR stara się częściowo
usprawiedliwić antytrockistowskie polowanie na czarownice: Krytycyzm
[trockistów], chociaż, jak się wydaje, był wymierzony w osobę Stalina, to jednak
w gruncie rzeczy uwłaczał wszystkiemu, co sowieckie. Trockistów należy w dużej
mierze uważać za odpowiedzialnych za powstałe za granicą zjawisko, które nazwano
antysowietyzmem. Przez wiele lat szkodziło ono aktualnej wewnętrznej i
zagranicznej polityce Związku Sowieckiego, oraz międzynarodowym ruchom
robotniczym i komunistycznym. Trockiści stanowili doskonałą bazę agenturalną dla
[zachodnich] służb wywiadowczych.]. W Paryżu mieściły się główne ośrodki dyspozycyjne
ruchu trockistowskiego i Białej Gwardii, a więc stolica Francji stała się na
kilka lat najważniejszym terenem operacyjnym administracji zadań
specjalnych NKWD, którą kierował "Jasza" Sieriebrianski, specjalista od skrytych
zabójstw i porwań. Nielegalna rezydentura Sieriebrianskiego w Paryżu miała też
inne obiekty śmiercionośnego zainteresowania. Na czarnej liście znalazł się
ruchliwy Jacques Doriot, porywający demagogią orator, w którym na początku lat
trzydziestych upatrywano przyszłego przywódcę
Francuskiej Partii Komunistycznej. Wiosną 1934 roku Doriot wzbudził gniew
Moskwy, ponieważ wezwał swoją partię do uformowania antyfaszystowskiego frontu
ludowego z socjalistami, których na Kremlu potępiano nadal oficjalnie jako
"socjal-faszystów". Wezwano go do Moskwy, żeby odwołał publicznie heretyckie
poglądy, ale odmówił wyjazdu. Wyrzucono go więc w czerwcu 1934 roku z partii za
brak zdyscyplinowania, jak na ironię właśnie w tych dniach, gdy Międzynarodówka
Komunistyczna, wykonując polityczne salto, opowiedziała się za strategią frontów
ludowych, czemu FPK natychmiast przyklasnęła. Doriot odpowiedział serią coraz ostrzejszych
ataków na "azjatycki" despotyzm Stalina i kierownictwo Francuskiej Partii
Komunistycznej, które wyzywał od "stalinowskich niewolników". Centrala
obawiała się skutków, jakie mogły wywołać na francuskiej lewicy pełne
namiętności, a teraz wywrotowe, przemówienia Doriota. Sieriebrianski otrzymał
więc polecenie trzymania mówcy pod nieustanną obserwacją. W 1935 roku niemal
cała niekomunistyczna prasa francuska pełna była rewelacji Doriota o pieniądzach
i instrukcjach, płynących potajemnie z Moskwy dla Francuskiej Partii
Komunistycznej. Centrala poleciła Sieriebrianskiemu przygotować plan
likwidacji. Jak się wydaje, na planie się skończyło i rozkaz likwidacji nigdy
nie został wydany. Prawdopodobnie dlatego, że w wyborach 1936 roku zatriumfował
Front Ludowy, a nieco później Doriot utworzył neofaszystowską
Partie Populaire Français (Francuską Partię Ludową). Publiczne
potwierdzenie oskarżeń rzucanych na Doriota przez komunistów, że jest
kolaborantem faszystów, przyniosło Centrali tak przekonywające zwycięstwo
propagandowe, że likwidacja Doriota mogła tylko osłabić efekt. Sieriebrianski dostał też rozkaz zorganizowania
zamachu na czołowego przywódcę niemieckich nazistów Hermanna Gӧringa, który, jak
informowano, miał odwiedzić Paryż. Administracja zadań specjalnych poleciła więc
paryskiej rezydenturze wynająć snajpera i znaleźć sposób przeszmuglowania go na
lotnisko, prawdopodobnie na Le Bourget, na którym miał wylądować Gӧring. Nie
odwiedził on jednak Francji i snajper stracił zamówienie. Akta, które przeglądał Mitrochin, nie ujawniały
motywów, jakimi kierowała się Centrala, organizując zamach na jednego z
czołowych przywódców w Niemczech. Nie ulega wątpliwości, że plan zamachu musiał
uzyskać zgodę Stalina, któremu mogło raczej zależeć na skłóceniu Francji i
Niemiec niż na osłabieniu partii nazistowskiej. Dokonane na francuskiej ziemi w
1932 roku zamachy na prezydenta Francji oraz króla Jugosławii, przeprowadzone
przez ludzi nie związanych z komunizmem, wywołały zapewne w Centrali wrażenie,
że w sprzyjających okolicznościach będzie można bezkarnie zgładzić Gӧringa. Były to jednak zlecenia uboczne. Głównym zadaniem
paryskiej rezydentury Sieriebrianskiego pozostawało śledzenie i destabilizacja
środowiska trockistów francuskich. Do 1937 roku niezastąpionym źródłem
informacji o TCHÓRZACH (taki pseudonim nadała trockistom Centrala) był Lew
Siedow, ufający bezgranicznie "Etienne", czyli Zborowskiemu. Dlatego też nie
wyznaczono go do likwidacji. Jesienią 1936 roku Zborowski ostrzegł Centralę, że
ze względu na kłopoty finansowe Trocki sprzedaje część materiałów archiwalnych,
zdeponowanych wcześniej przez Siedowa u Zborowskiego,
Międzynarodowemu Instytutowi Historii Społecznej w Amsterdamie.
Sieriebrianski otrzymał natychmiast rozkaz utworzenia grupy operacyjnej) która
odzyska archiwa. Grupie nadano kryptonim HENRY. Sieriebrianski wynajął
mieszkanie nad instytutem mieszczącym się przy ulicy Michelet, żeby mieć
odpowiedni punkt obserwacyjny. Działając na polecenie Sieriebrianskiego,
Zborowski, który pracował wówczas jako monter w paryskiej centrali
telefonicznej, spowodował awarię linii instytutu, co dało możliwość wejścia do
lokalu, rozpoznania wnętrza, zlokalizowania archiwum Trockiego oraz obejrzenia
zamków. Plan zawiódł, kiedy bowiem zgłoszono z instytutu awarię telefonu,
wysłano do naprawy jednego z kolegów Zborowskiego. Nie namyślając się wiele,
"Etienne" uszkodził linię ponownie i tym razem wezwany został właśnie on. Kiedy
po usunięciu awarii i dokładnym obejrzeniu zamków w drzwiach od frontu i
podwórza opuszczał instytut, dostał jeszcze pięć franków napiwku od dyrektora,
Borisa Nikołajewskiego, wpływowego działacza emigracyjnego mienszewików,
zaliczonego przez NKWD do "wrogów ludu". Seriebrianski ustalił porę włamania na drugą w
nocy 7 listopada 1936 roku i nakazał zakończyć operację najpóźniej o piątej
rano. Ponieważ jego agenci nie potrafili dobrać kluczy pasujących do zamków
instytutu, polecił im wypiłować zamki zasilaną transformatorem elektryczną
wiertarką, ukrytą dla przytłumienia hałasu w skrzynce wypełnionej trocinami i
watą. Włamywacze dostali się niepostrzeżenie do środka i wynieśli archiwa
Trockiego. Podejrzenie Siedowa i paryskiej policji padło z miejsca na NKWD,
ponieważ włamania dokonano w wybitnie profesjonalny sposób i nie ukradziono z
instytutu pieniędzy ani żadnego wartościowego przedmiotu.
Siedow zapewnił policję, że jego pomocnik
"Etienne" jest ponad jakimkolwiek podejrzeniem, zwłaszcza że jeszcze do
niedawna trzymał w domu większość ukradzionych archiwaliów. Zdaniem Siedowa, o
przeniesieniu części dokumentów NKWD dowiedziało się prawdopodobnie wskutek
niedyskrecji dyrektora instytutu Nikołajewskiego. Świadectwem wyjątkowego znaczenia, jakie Centrala
przywiązywała do wykradzenia archiwów Trockiego, było nadanie grupie HENRY Orderu
Czerwonego Sztandaru. Profesjonalnie przeprowadzona operacja okazała się
jednak bezużyteczna. Wykradzione z instytutu papiery, głównie wycinki prasowe,
nie miały żadnego operacyjnego znaczenia; ze względu na wartość historyczną
cenniejsze były archiwa, które pozostały nadal w rękach Zborowskiego, a później
trafiły do zbiorów Uniwersytetu Harvarda. W połowie lat trzydziestych Stalin
stracił jednak zupełnie wyczucie rzeczywistości, żyjąc w świecie wyimaginowanych
knowań. Trocki był widmem, które ścigało go za dnia i
prawdopodobnie nie pozwalało spać w nocy. Isaac Deutscher, biograf Trockiego,
pisał: Szaleństwo, z jakim [Stalin] kontynuował walkę [z Trockim], uczyniło z
niej najważniejszą sprawę w międzynarodowym ruchu komunistycznym oraz w samym
Związku Sowieckim. Podporządkowano jej wszystkie działania polityczne, taktyczne
i intelektualne, co aż się prosi o stwierdzenie, że w całej historii trudno
znaleźć drugi przypadek przekazania tak olbrzymich środków aparatu władzy i
propagandy do walki z samotnym człowiekiem. Brytyjski dyplomata R.A. Sykes celnie określił
postrzeganie świata przez Stalina jako "osobliwą mieszaninę przebiegłości i
absurdu". Przebiegłość Stalina ujawniła się w sposobie, w jaki wymanewrował
politycznych rywali po śmierci Lenina, przejmując stopniowo władzę
absolutną jako sekretarz generalny partii. Można ją było również obserwować
podczas wojennych konferencji z Churchillem i Rooseveltem, które rozgrywał pod
swoje dyktando. Historykom trudno pojąć, dlaczego tak przebiegły człowiek
wierzył w takie fantasmagorie. Nie można jednak zrozumieć Stalina, odrzucając
jego uzależnienie się od mitu zagrożenia ze strony Trockiego (i innych), tak jak
nie można zrozumieć Hitlera, nie przyjmując do wiadomości pasji, z jaką kierował
się jeszcze groźniejszą i bardziej absurdalną teorią o żydowskim spisku. Gienrich Grigoriewicz Jagoda, przewodniczący NKWD
od 1934 do 1936 roku, nie wyolbrzymiał trockistowskiego zagrożenia tak jak
Stalin. Stalin go za to nie lubił; narastało w nim przekonanie, że Jagoda
tylko pozoruje polowanie na trockistowskich zdrajców. Kara za tę
rzekomą opieszałość spadła we wrześniu 1936 roku. Depesza, jaką Stalin i
jego pupil Andriej Żdanow wysłali do Komitetu Centralnego, zawierała druzgocące
oskarżenie, że Jagoda "okazał się całkowicie niezdolny do zdemaskowania kliki
trockistowców-zinowiewowców", oraz żądanie zastąpienia go Nikołajem Iwanowiczem
Jeżowem. Nowy przewodniczący NKWD przez dwa lata kierował
największymi i najbardziej krwawymi prześladowaniami politycznymi w
pokojowym okresie europejskiej historii. Czas ten przeszedł do historii pod
nazwą lat wielkiego terroru"
*[Wśród coraz liczniejszych opracowań historycznych
poświęconych okresowi stalinowskiego terroru klasyczną pozycją jest nadal praca
Roberta Conquesta, The Great Terror: A Reassessment. Ostre spory wywołuje
jednak ocena liczby ofiar. W 1995 roku pułkownik Graszowen, kierownik zespołu
rehabilitacyjnego rosyjskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa, szacował, że w latach
1935-1945 zostało aresztowanych osiemnaście milionów osób, a siedem milionów
rozstrzelano. Olga Szatunowska, która wchodziła w skład komisji rehabilitacyjnej
powołanej przez Chruszczowa, określiła liczbę "represjonowanych" (uwięzionych i
rozstrzelanych) w latach 1935-1941 na dziewiętnaście milionów osiemset tysięcy
(takie same dane znaleziono w papierach Anastasa Mikojana). Dmitrij Wołkogonow
zsumował liczbę ofiar w latach 1929-1953 na dwadzieścia jeden milionów pięćset
tysięcy (w tym jedna trzecia rozstrzelanych). W zrewidowanych szacunkach
Conquest podaje podobny rząd wielkości (Conquest, Playing Down the Gulag,
s. 8). Ostatnie studia, oparte na niekompletnych dokumentach oficjalnych,
wskazują na liczby znacznie niższe, ale również ogromne. Stephen Wheatcroft,
jeden z czołowych analityków danych oficjalnych, uważa, że "jest mało
prawdopodobne, żeby liczba rozstrzelanych w latach 1921-1953 przekroczyła
milion. W gułagach i koloniach karnych nigdy nie było więcej niż dwa i pół
miliona więźniów". Znamienne, że nawet w oficjalnych dokumentach odnotowano
olbrzymi wzrost liczby rozstrzelanych w latach "wielkiego terroru": 353 074
egzekucje w 1937 roku i 328 618 w 1938 roku. Dla porównania w ciągu pięciu lat,
od 1932 do 1936 roku, wykonano w sumie niecałe 10 000 egzekucji (Wheatcroft,
The Scale and Nature of German and Soviet Repression and Mass Killings,
1930-15). Kontrowersje wokół luk w dokumentach oficjalnych (które nie obejmują
oczywiście zamęczonych w gułagach oraz zmarłych wskutek głodu) będą z pewnością
trwały nadal.]. Dokument z czasów rządów Jeżowa, który niewątpliwie
odzwierciedla, a prawdopodobnie niewolniczo imituje, poglądy Stalina, stwierdza,
że "kundel Jagoda" z premedytacją zwalczał jedynie "szeregowców" z "prawicowego
podziemia trockistowskiego", żeby odwrócić uwagę od rzeczywistych przywódców:
Zinowiewa, Bucharina, Rykowa, Tomskiego, Kamieniewa i Smirnowa. Według dokumentu
Jagoda usunął z NKWD, lub pozbawił wpływów, funkcjonariuszy NKWD, którzy
próbowali postawić w stan oskarżenia bohaterów leninowskiej ery, zarzucając im
wyimaginowane przestępstwa. Z wyjątkiem Tomskiego, który odebrał sobie życie,
całej grupie wyznaczono pierwszoplanowe role w procesach pokazowych z lat
1936-1938. Były to ponure moralitety, w których prezentowano groteskowe teorie
spiskowe, wiążące opozycję w kraju i za granicą eleganckimi, choć absurdalnymi
definicjami w rodzaju: "Trockizm jest odmianą faszyzmu, a zinowiewizm odmianą
trockizmu". W ostatnim wielkim procesie pokazowym, pomimo napisanej "na
kolanach" prośby o ułaskawienie, sam Jagoda zdemaskowany został jako czołowy
konspirator trockizmu. Autorem gigantycznej teorii spiskowej był Stalin. Stała
się ona ideologicznym fundamentem "wielkiego terroru" i w NKWD traktowano ją z
nabożną czcią. Stalin osobiście poprawiał przed publikacją stenogramy protokołów
z procesów pokazowych, zmieniając wystąpienia oskarżonych, żeby były zgodne z
przećwiczonym wcześniej przyznaniem się do udziału w wyimaginowanej zmowie.
"Praktyczna organizacja pracy nad ujawnieniem prawicowego podziemia
trockistowskiego nadzorowana była osobiście przez towarzysza Stalina i w latach
1936-1936 zadano tej tłuszczy druzgocące ciosy". "Druzgocące ciosy" zadawane były prawdziwej i
wyimaginowanej trockistowskiej "tłuszczy" równolegle wewnątrz i poza granicami
Związku Sowieckiego. Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w lipcu 1936 roku stworzył
nowe pole operacyjnego działania dla kierowanej przez Sieriebrianskiego
administracji zadań specjalnych oraz generalnie dla INO. Walka republikańskiego
rządu Hiszpanii z nacierającymi rebeliantami nacjonalistycznymi generała
Francisco Franco pobudzała wyobraźnię europejskiej lewicy, której jawiła się
krucjatą przeciwko międzynarodowemu faszyzmowi. Do Hiszpanii przyjechało
trzydzieści pięć tysięcy ochotników z całego świata, przede wszystkim
komunistów, żeby stanąć w obronie republiki w szeregach międzynarodowych brygad.
W październiku 1936 roku, w liście otwartym do hiszpańskich komunistów, Stalin
ogłosił, że "wyzwolenie Hiszpanii z jarzma reakcjonistów nie jest prywatną
sprawą Hiszpanów, lecz leży w interesie całej postępowej ludzkości". Jednak NKWD
od początku zaangażowane było w Hiszpanii w wojnę na dwóch frontach: przeciwko
trockistom w wojskach republikańskich i brygadach międzynarodowych oraz
przeciwko generałowi Franco i jego siłom narodowym. Do Hiszpanii wysłany został
jako legalny szef placówki NKWD były nielegalny rezydent w Londynie, Aleksandr
Orłow. W październiku, niedługo po wybuchu wojny domowej, zapewniał Centralę, że
"łatwo będzie zlikwidować trockistowską organizację POUM [Partido Obrero de
Unificacion Marxista]". Orłow koordynował potajemną wojnę NKWD na dwa
fronty na terenie Hiszpanii, natomiast Sieriebrianski kierował operacjami zza
granicy. Organizował w Paryżu szkolenia dla sabotażystów z brygad
międzynarodowych, które prowadzili francuski komunista o pseudonimie GIGI, z
zawodu mechanik, polska studentka FRANIA oraz LEGRAND, o którym nic bliższego
nie wiadomo. GIGI nie pobierał żadnego wynagrodzenia, a FRANIA dostawała tysiąc
pięćset franków miesięcznie. Największy sukces sabotażystów, o którym meldował
Sieriebrianski, to akcje grupy
nielegałów o
kryptonimie ERNST TOŁSTYJ, działającej w rejonie Bałtyku i Skandynawii; zatopiła
ona siedemnaście statków, wiozących broń dla wojsk generała Franco. Jednym z
czołowych sabotażystów był młody niemiecki komunista, Ernst Wollweber, który
dwadzieścia lat później został szefem
Stasi w
Niemieckiej Republice Demokratycznej. W wyniku dochodzenia przeprowadzonego
przez NKWD po zakończeniu wojny domowej ustalono jednak, że część meldunków o
zatopieniach statków została sfabrykowana. Najważniejsze ośrodki szkoleniowe NKWD dla
partyzantów i sabotażystów znajdowały się w Hiszpanii w Walencji, Barcelonie,
Bilbao i Argen, w obozach nadzorowanych przez Orłowa. Chwalił się on później, że
wyszkolone przez niego plutony dywersyjne wysadzają w powietrze energetyczne
linie przesyłowe i mosty oraz atakują konwoje na tyłach narodowych sił
frankistów. Jednak nawet w sponsorowanej przez SWR biografii Orłowa podkreślono,
że jego głównym zadaniem było "tworzenie kontrolowanych przez NKWD tajnych sił
policyjnych, które przeprowadzą stalinizację Hiszpanii". Potwierdził to
pośrednio główny sowiecki doradca wojskowy sił republikańskich, były szef
wywiadu Armii Czerwonej, generał Jan Berzin, który skarżył się, że Orłow i NKWD
traktują republikańską Hiszpanię jak kolonię, a nie sojusznika.
Wiosną 1937 roku Orłow i Sieriebrianski otrzymali
rozkaz przejścia od inwigilacji do destabilizacji grup trockistowskich i
likwidacji ich przywódców. Równocześnie Sieriebrianski rozpoczął przygotowania
do uprowadzenia Siedowa. Orłow podsunął rządowi republikańskiemu sfałszowane
dokumenty, dyskredytujące POUM jako "niemiecko-frankistowską agenturę".
Prowokacja powiodła się. Szesnastego czerwca aresztowany został lider POUM
Andreu Nin oraz czterdziestu czołowych działaczy partii. Zamknięto siedzibę
ugrupowania i rozwiązano bataliony milicji POUM. Kilka dni później Nin zniknął z
więzienia. Według opublikowanych wyników oficjalnego dochodzenia udało mu się
uciec. W rzeczywistości został porwany i zamordowany przez "grupę ruchomą" NKWD,
złożoną z zabójców nadzorowanych przez Orłowa. Nin nie był jedyną ofiarą.
Podobny los spotkał wielu hiszpańskich trockistów i ludzi podejrzewanych o
sympatie trockistowskie. Zanim w 1938 roku Orłow, obawiając się likwidacji na
polecenie Moskwy, zbiegł do Stanów Zjednoczonych, żył w luksusie, planując
eliminację kolejnych "wrogów ludu". Młody ochotnik z brygad międzynarodowych
wspominał, jak wezwany rano do Orłowa zastał go wyświeżonego i pachnącego dobrą
wodą kolońską i obserwował, jak ubrany w białą kurtkę lokaj wtacza wózek z
obfitym śniadaniem, Orłow nie zaprosił ochotnika, który od doby nie miał kęsa w
ustach.
Orłow nie trafił do Walhalli KGB, ponieważ zbiegł
na drugą stronę, ale jeśli o niego szło, SWR z niezwykłą dla niej szczodrością
podzieliła się archiwaliami, chociaż zwykle z dużymi oporami ujawnia
jakiekolwiek materiały, dotyczące wojny domowej w Hiszpanii. Mogłyby
bowiem zdruzgotać tradycyjne mity o herosach sowieckiego wywiadu zagranicznego w
rodzaju Bohatera Związku Sowieckiego, Stanisława Aleksiejewicza Waupszasowa,
wychwalanego latami za śmiałe operacje za liniami wroga podczas II wojny
światowej. Posiadacz czterech Orderów Lenina, dwóch orderów Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej oraz kilku rzędów medali, Waupszasow był prawdopodobnie najobficiej
obsypanym odznaczeniami bohaterem sowieckiego wywiadu. Jeszcze w 1990 roku
uhonorowano go znaczkiem pocztowym z jego wizerunkiem. Tymczasem w archiwach SWR
spoczywają skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną dokumenty, świadczące o
jego zbrodniczej działalności w okresie międzywojennym. W latach dwudziestych
dowodził tajnym oddziałem OGPU, który przeprowadził liczne prowokacje po obu
stronach polsko-litewskiej granicy, przebierając się na zmianę w mundury
polskich lub litewskich sił zbrojnych. W 1929 roku Waupszasow skazany został na
karę śmierci za zamordowanie kolegi, ale karę złagodzono, zamieniając na
dziesięć lat łagra. Zwolniono go jednak szybko i wrócił do NKWD, gdzie pełnił
zadania czołowego likwidatora niewygodnych osób. W Hiszpanii powierzono mu
budowę i ochronę tajnego krematorium, w którym NKWD pozbywało się ofiar nie
pozostawiając śladów. Do budynku krematorium zwabiono wielu ludzi wyznaczonych
do likwidacji, zastrzelono na miejscu, a zwłoki spalono. Krematorium kierował agent NKWD, Jose Castelo
Pacheco, który miał pseudonimy JOSE, PANSO i TEODOR. Był to hiszpański
komunista, urodzony w 1910 roku w Salamance. Zwerbował go w 1936 roku zastępca
Orłowa, Leonid Aleksandrowicz Eitingon
*[Po ucieczce Orłowa w lipcu 1938 roku Eitingon zastąpił
go na stanowisku rezydenta.]. W 1982 roku, kilka lat po śmierci Pacheca,
KGB otrzymało list od jego krewnej z prośbą o przyznanie renty. Pacheco miał jej
powiedzieć przed śmiercią: "Jeśli znajdziesz się w potrzebie i nie będziesz
mogła znaleźć wyjścia, mówię o sytuacji krańcowo trudnej, to skontaktuj się z
moimi sowieckimi towarzyszami". W teczce Pacheca znajdowało się wprawdzie
podpisane zobowiązanie do zachowania w tajemnicy spraw związanych z NKWD, ale
istniało niebezpieczeństwo, że krewna wie coś o krematorium. W Centrali uznano
więc, że odmowa pomocy może spowodować "niepożądane konsekwencje". W styczniu
1983 roku zaproszono ją do wydziału konsularnego Ambasady Sowieckiej w Madrycie.
Rezydent KGB poinformował ją, że wprawdzie nie ma uprawnień : do emerytury, ale
przyznano jej zapomogę w wysokości pięciu tysięcy rubli dewizowych, wartych po
ówczesnym kursie sześć tysięcy sześćset osiemdziesiąt dolarów. O współpracy
Pacheca z NKWD nie wspomniano słowem. Zaskakujące,
ale nawet doskonałe opracowania, poświęcone czasom stalinizmu, nie wspominają o
bezustannym, potajemnym polowaniu na "wrogów ludu", przebywających w krajach
Europy Zachodniej. Wskutek tego przeoczenia zbyt często przedstawia się
ulukrowaną i zadziwiająco bezkrwawą interpretację sowieckiej polityki
zagranicznej w przededniu II wojny światowej i nie uwzględnia się priorytetu,
jaki Moskwa nadała zabójstwom politycznym. Najważniejszym, obok Hiszpanii,
teatrem operacyjnym zabójców NKWD była Francja, a główne obiekty
morderczych planów na jej terytorium to Lew Siedow i generał Jewgienij
Karłowicz Miller, następca Kutiepowa na stanowisku przywódcy białogwardyjskiego
ROWS (Russkij Obszcze-Wojenskij Sojuz). Latem 1937 roku Sieriebrianski
opracował plany zlikwidowania obu "wrogów ludu". Siedowa i Millera zamierzano
porwać w Paryżu, przewieźć na sowiecki statek zacumowany w jednym z portów nad
kanałem La Manche i przetransportować do Związku Sowieckiego na przesłuchanie.
Po wyciśnięciu z nich wszystkich informacji mieli ponieść zasłużoną karę.
Wstępem do porwania miała być penetracja otoczenia obu ofiar. Siedowa obstawiał jego najbliższy współpracownik
"Etienne" Zborowski, natomiast w otoczeniu Millera "wtyczką" NKWD był jego
zastępca generał Nikołaj Skoblin. Skoblin prawdopodobnie nie wiedział, że
obserwację Millera Sieriebrianski powierzył również
nielegałce
Mireille Ludwigownie Abbiate, która nosiła pseudonim AWIATORSZA (żona pilota).
Mireille Abbiate była córką francuskiego nauczyciela muzyki, pracującego przez
rewolucją w Sankt Petersburgu. Urodziła się i wychowała w Rosji i została tam,
kiedy w 1920 roku rodzice powrócili do Francji. Wyszła za mąż za pilota Wasilija
Iwanowicza Jermołowa i stąd wziął się jej pseudonim. W 1931 roku przed
odwiedzinami u rodziców została zwerbowana przez NKWD. Podczas pobytu we Francji
namówiła do współpracy z sowieckim wywiadem brata, Rolanda Ludwigowicza
Abbiate’a, który został
nielegałem o
pseudonimie LOTCZIK. AWIATORSZA wynajęła apartament sąsiadujący z mieszkaniem
Millera, włamała się dyskretnie do środka, ukradła nieco dokumentów oraz
zainstalowała mikrofon, dzięki któremu podsłuchiwano, co dzieje się w domu
generała. Podobnie jak siedem lat wcześniej Kutiepow, Miller zniknął w biały
dzień z paryskiej ulicy 22 września 1937 roku.
Sûrete doszło do
wniosku, że porwanego generała przewieziono do sowieckiej ambasady, zamordowano,
a ciało umieszczono w wielkim kufrze. Kufer wywieziono z ambasady ciężarówką
marki Ford, przetransportowano do Hawru i załadowano na czekający w porcie
frachtowiec sowiecki.
Kilkunastu świadków zeznało, że na własne oczy
widziało, jak ładowano kufer na pokład. Zamknięty w środku Miller był jednak
żywy, tyle że uśpiony silną dawką narkotyku. W przeciwieństwie do Kutiepowa w
1930 roku przeżył podróż do Moskwy, gdzie zastrzelono go po przesłuchaniu.
Współpracownicy Millera od razu podejrzewali Skoblina, który ratował się szybką
ucieczką do Hiszpanii. Mireille Abbiate, której roli nikt się we Francji nie
domyślał, nagrodzono Orderem. Czerwonej Gwiazdy i wyznaczono do udziału w
operacji porwania Siedowa. W chwili uprowadzenia Millera plan porwania
Siedowa był już częściowo zrealizowany. W Boulogne wynajęto kuter rybacki,
którym miano wywieźć go poza francuskie wody terytorialne. Operację przerwano,
prawdopodobnie z uwagi na wrzawę, jaka wybuchła we Francji wokół porwania
Millera i domniemanego udziału NKWD. Jednak kilka miesięcy później śmierć
dotknęła Siedowa w inny sposób. Chory na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego,
trafił 8 lutego 1938 roku do szpitala. "Etienne" Zborowski namówił go, żeby dla
uniknięcia obserwacji NKWD zrezygnował z operacji w szpitalu francuskim i wybrał
prywatną klinikę, prowadzoną przez rosyjskich emigrantów. Sowieckiemu wywiadowi
łatwiej ją było spenetrować, a Zborowski przyznał później, że zaalarmował NKWD
zaraz po wezwaniu ambulansu pogotowia. Zasłaniając się względami bezpieczeństwa,
Zborowski nie ujawnił francuskim trockistom adresu kliniki. Operacja Siedowa
zakończyła się pomyślnie i po kilku dniach wydawało się, że dochodzi on do
zdrowia. Ku zaskoczeniu lekarzy stan chorego nagle się pogorszył i pomimo kilku
transfuzji zmarł w straszliwych boleściach 16 lutego w wieku zaledwie
trzydziestu dwóch lat. W aktach z tamtego okresu nie ma żadnego
śladu odpowiedzialności NKWD za podejrzane okoliczności śmierci Siedowa
*[Jest jednak pojedyncza późniejsza wzmianka o nim
stwierdzająca, że został "zabity".]. W sowieckiej służbie istniała jednak
specjalistyczna sekcja medyczna o nazwie Kamera, w której eksperymentowano z
truciznami. Kamera mogła dostarczyć środek, który posłużył do otrucia Siedowa.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że NKWD zamierzało zamordować
Siedowa, podobnie jak planowało zabójstwo Trockiego oraz jego
czołowych współpracowników. Można się jedynie zastanawiać, czy w lutym 1938 NKWD
otruło Siedowa, czy też zmarł on śmiercią naturalną, zanim został zamordowany
przez sowiecką służbę. Śmierć Siedowa umożliwiła NKWD przejęcie kontroli
nad organizacją trockistów. Zborowski został wydawcą
Biuletynu Opozycji oraz najważniejszym łącznikiem Trockiego z jego
sympatykami w Europie. W tej roli mógł on podsycać bez przeszkód wewnętrzne
tarcia między rywalizującymi frakcjami i pozostać poza wszelkimi podejrzeniami.
Napisał nawet do Trockiego, że w
Biuletynie ukaże się niebawem artykuł
Zycie Trockiego zagrożone, który zdemaskuje machinacje agentów NKWD w
Meksyku. Latem 1938 roku przebywający już w ukryciu w Stanach Zjednoczonych
Orłow wysłał Trockiemu anonimowy list ostrzegający go, że jego życiu zagraża
agent NKWD w Paryżu. Orłow nie znał nazwiska agenta, ale napisał, że ma na imię
Mark (prawdziwe imię "Etienne" Zborowskiego) i podał dokładny rysopis oraz wiele
faktów z jego życiorysu. Trocki podejrzewał, że list ten, podobnie jak wiele
otrzymanych wcześniej, jest dziełem prowokatorów NKWD. Zborowski potwierdził
te sugestie. Kiedy powtórzono mu skierowane pod jego adresem zarzuty, wybuchnął
"serdecznym śmiechem". Po śmierci Siedowa jego miejsce na czele
europejskiej czarnej listy NKWD zajął Niemiec Rudolf Klement, sekretarz IV
Międzynarodówki, którą Trocki zamierzał utworzyć pod koniec lata. NKWD porwało
Klementa 13 lipca 1938 roku z jego paryskiego mieszkania. Kilka tygodni później
fale Sekwany wyniosły na brzeg pozbawione głowy ciało. Wrześniowy zjazd IV
Międzynarodówki zamienił się w tragikomiczną farsę. Przyjechało zaledwie
dwudziestu jeden delegatów, reprezentujących drobne grupki trockistów w
jedenastu krajach. Rosyjską sekcję, której autentycznych członków prawdopodobnie
wymordowano do nogi, reprezentował Zborowski. Amerykańskiej trockistce Sylvii
Ageloff, tłumaczce konferencji, towarzyszył kochanek, Hiszpan Ramon Mercader, nielegał
NKWD udający belgijskiego dziennikarza, który zdobył później sławę mordując
Trockiego w Meksyku *[Sylvia Ageloff opisywała później,
jak podczas rzekomo "przypadkowego spotkania" Mercader, "przystojny i
elegancki", pozujący na belgijskiego dziennikarza, "porwał ją swoim czarem,
galanterią i szczodrością".]. Do 1938 roku administracja zadań specjalnych
Sieriebrianskiego rozrosła się w takim stopniu, że stała się największą sekcją
sowieckiego wydziału zagranicznego. Według własnych sprawozdań liczyła dwustu
dwunastu
nielegałów
działających w szesnastu krajach: Stanach Zjednoczonych, Francji, Belgii,
Holandii, Norwegii, Danii, Szwecji, Finlandii, Niemczech, Łotwie, Estonii,
Polsce, Rumunii, Bułgarii, Czechosłowacji i w Chinach. Oprócz trockistów ścigali
oni w latach "wielkiego terroru" również innych "wrogów ludu", z których
najliczniejszą grupę stanowili pracownicy wywiadu zagranicznego NKWD.
Otrzymując z Moskwy sprawozdania o odbywających
się tam procesach pokazowych, podczas których demaskowano ich kolegów jako
agentów mocarstw imperialistycznych, przebywający za granicą oficerowie wywiadu
musieli uważać nie tylko na to, co mówią, ale również panować nad mimiką i
ruchami ciała. Kto natychmiast nie zademonstrował głębokiej odrazy i serdecznego
wstrętu do wyimaginowanych spisków zdemaskowanych w Moskwie, ryzykował, że ktoś
napisze donos do Centrali, którego konsekwencje bywały często fatalne w
skutkach. Po procesach najbliższych współpracowników
Lenina: Zinowiewa, Kamieniewa oraz innych "degeneratów" w sierpniu 1936 roku,
Centrala otrzymała wołający o pomstę do nieba donos z legalnej rezydentury w
Paryżu o niedostatecznym stopniu oburzenia, przejawianego przez oficera wywiadu
wojskowego Abrama Mironowicza Albama (pseudonim BIEŁOW): Po BIEŁOWIE nie widać, żeby czuł głęboką nienawiść ani przejawiał
odpowiednio krytyczny stosunek do tych politycznych bandytów. Podczas dyskusji
nad procesem trockistowsko-zinowiewowskiej bandy wybrał milczenie. BIEŁOW miał
nadzieję, że szesnastu skazanych zostanie ułaskawionych, i kiedy
przeczytał dzisiaj w gazecie o ich egzekucji, pozwolił sobie westchnąć. Wywrotowe westchnienie Albama pomogło skazać nie tylko jego, ale również
kilkunastu jego kolegów, oskarżonych o wyimaginowane przestępstwa. W jego teczce
osobowej spoczywa lista trzynastu znajomych, których aresztowano nieco później.
Co najmniej część, a prawdopodobnie większość, została rozstrzelana. Żona
Albama, Frida Lwowna, usiłowała uratować, życie, odcinając się od męża.
"Najstraszliwszy moment w całym moim życiu uczciwego członka partii stanowiła
chwila, gdy zdałam sobie sprawę, że był wrogiem ludu otaczającym się innymi
wrogami ludu" - pisała z oburzeniem w piśmie do NKWD *[W
aktach Albama nie ma wzmianki o aresztowaniu jego żony, a więc być może
doniesienie na męża uchroniło ją od odpowiedzialności. Znajomość z Albamem
wymieniono jako dowód i podstawę do aresztowania oficerów wywiadu wojskowego,
którzy zwerbowali go kilka lat wcześniej: S. P. Urickiego i Aleksandra Karina. W
dniu aresztowania w 1937 roku pełnili oni funkcje naczelnika i zastępcy
naczelnika wywiadu wojskowego. Obaj zostali rozstrzelani.]. Reguły "wielkiego terroru" faworyzowały w Związku
Sowieckim i poza jego granicami ludzi o najniższych kwalifikacjach moralnych.
Największą szansę utrzymania się w kurczącej się grupie pozostałych przy życiu
mieli ci, którzy szybciej zadenuncjowali kolegów i oskarżyli ich o wydumane
zbrodnie. Fakt, że Jakow Suric, ambasador w Berlinie na początku "wielkiego
terroru", był jednym z niewielu dyplomatów wyższej rangi, którym udało się
przeżyć, dobrze świadczy o jego zdolnościach w pisaniu donosów. Suric odpierał
denuncjacje legalnego rezydenta B.M. Gordona, szybciej wysyłając swoje donosy na
niego. Na początku lat terroru Suric zwrócił uwagę Centrali, że sowiecki
dyplomata, z którym Gordon się przyjaźni, to były eserowiec, który często
odwiedza Pragę, "gdzie rezyduje wielu eserowców emigrantów".
Po procesie pokazowym "ośrodka terrorystycznego
trockistów-zinowiewistów" w styczniu 1937 roku Suric nadesłał wstrząsające
dowody trockistowskich sympatii Gordona: Podczas zebrania partyjnego w berlińskiej ambasadzie 2 lutego Gordon B.M.,
rezydent i sekretarz komórki partyjnej, złożył sprawozdanie z procesu ośrodka
trockistów. Gordon nie wspomniał ani słowem, że ta szajka bandytów miała określony
program działania; nie wyjaśnił ani słowem, dlaczego te szumowiny ukrywały swój
program przed klasą robotniczą i masami pracującymi, dlaczego prowadziły
podwójne życie, dlaczego zeszły głęboko do podziemia. Nie naświetlił też przyczyn, które spowodowały, że wrogowie ci mogli
szkodzić przez tak długie lata. Nie podjął zagadnienia, dlaczego, pomimo aktów niszczycielstwa, sabotażu,
terroryzmu i szpiegostwa, nasz przemysł i transport stale się rozwijały i nadal
się rozwijają. Nie poruszył problemu międzynarodowego znaczenia procesu. Suric nie zdawał sobie jednak sprawy, że sam jest przedmiotem denuncjacji,
słanych przez jednego z sekretarzy, który stawia mu podobne zarzuty i umiejętnie
donosi Centrali: Do dzisiejszego dnia gabinet towarzysza Surica zdobi portret Bucharina
*[Bucharin był sądzony i skazany na śmierć w ostatnim
wielkim procesie pokazowym w lutym 1938 roku.] z następującym
podpisem: "Drogiemu mi Suricowi, staremu przyjacielowi i towarzyszowi, z
wyrazami przyjaźni - N. Bucharin". Świadomie nie zdejmowałem go, nie dlatego,
żeby sprawiało mi przyjemność patrzenie na portret, ale z chęci uniknięcia
krzywych spojrzeń towarzysza Surica, który już raz tak patrzył na mnie,
gdy usuwałem portret Jenukidzego. Czekam, żeby sam zdjął portret. Jeśli Bucharin był rzeczywiście jego
bliskim przyjacielem, to obecnie powinien być wrogiem, ponieważ stał się wrogiem
naszej Partii i całej klasy robotniczej. Portret takiego człowieka winien być z
miejsca zdjęty i wrzucony w ogień. To będzie wszystko, o czym obowiązek partyjny nakazywał mi was
poinformować. Nie wolno mi o tych faktach milczeć, gdy przyjęto Stalinowską
Konstytucję [z 1936 roku], która obdarzyła nas wielkimi prawami, ale także
nałożyła na nas liczne obowiązki oraz wzywa nas do przestrzegania dyscypliny,
wytężonej pracy i czujności. W latach 1937-1938 liczne rezydentury przestały
funkcjonować,
ponieważ większość lub wszystkich oficerów odwołano do Moskwy
i zlikwidowano.
Pracowały rezydentury w Londynie, Berlinie, Wiedniu i Tokio, ale zatrudniały
jednego, a w najlepszym wypadku dwóch
oficerów, Czystka
pochłonęła większość "wielkich
nielegałów".
Wśród pierwszych podejrzanych znalazł się Teodor
Mały, szef nielegalnej rezydentury w Londynie, prawdopodobnie najlepszej w całym
NKWD. Jego kapłańska przeszłość i wstręt do przemocy czyniły go oczywistym
kandydatem na podejrzanego o zdradę. Otrzymane w czerwcu 1937 roku odwołanie do
Moskwy przyjął z idealistycznym fatalizmem. "Wiem, że jako były ksiądz nie mam
żadnej szansy, ale postanowiłem wrócić, żeby nikt nie mógł powiedzieć: 'A jednak
ten klecha był szpiegiem' " - zwierzał się w rozmowie z Aleksandrem Orłowem
*[Wprawdzie zrzucając sukienkę duchownego Mały miał tylko
święcenia diakonatu, to jednak w NKWD uważano go powszechnie za byłego księdza.].
W Moskwie oskarżono go o szpiegostwo na rzecz Niemiec, przesłuchano i po kilku
miesiącach rozstrzelano. Do Moskwy odwołany został także Moisiej
Akselrod, który kierował nielegalną rezydenturą we Włoszech i prowadził
DUNCANA, w ciągu minionych dziesięciu lat najobfitsze źródło materiałów
wywiadowczych o Wielkiej Brytanii. Przez krótki czas błąkał się po
korytarzach bez przydziału, aż doczekał się egzekucji jako "wróg ludu". W paranoicznej atmosferze "wielkiego terroru"
żydowsko-austriackie pochodzenie i nietuzinkowy życiorys automatycznie czyniły
Arnolda Deutscha podejrzanym w oczach Centrali. Po odwołaniu Małego, Akselroda
oraz innych
nielegałów musiał
się bać, że wkrótce nadejdzie kolej na niego. Chcąc przedłużyć sobie brytyjską
wizę, nawiązał kontakt z krewnym w Birmingham, Oscarem Deutschem, który był
wpływowym członkiem społeczności żydowskiej, przewodniczącym miejscowej synagogi
i dyrektorem wykonawczym sieci kin "Odeon Theaters". Arnold Deutsch odwiedzał
czasami krewnych, przyjeżdżając w piątek na szabasowy obiad, a teraz Oscar
Deutsch obiecał mu pracę, umożliwiającą przedłużenie pobytu w Wielkiej Brytanii.
Nagłe ożywienie kontaktów z krewnymi wzmogło niewątpliwie podejrzenia Centrali. Deutsch przeżył "wielki terror". Być może
zawdzięcza życie dezercji uplasowanego w Paryżu
nielegała NKWD
Ignaca Poreckiego (alias "Ignacy Reiss", pseudonim RAYMOND), który rzucił służbę
w NKWD w lipcu 1937 roku. Wytropił go w Szwajcarii francuski
nielegał ze
"służby Sieriebrianskiego", Roland Abbiate (alias "Rossi", pseudonim LOTCZIK),
którego siostra Mireille, należąca także do administracji zadań specjalnych
Sieriebrianskiego, przygotowywała właśnie w Paryżu uprowadzenie generała
Millera. Abbiate wykorzystał do zwabienia Poreckiego jego
wieloletnią przyjaciółkę Gertrudę Schildbach, komunistkę pochodzenia
żydowskiego, która uciekła z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy. Namówił ją do
napisania listu, w którym prosi Poreckiego o spotkanie, gdyż pilnie potrzebuje
porady. Schildbach nie zgodziła się podsunąć Poreckiemu czekoladek zatrutych
strychniną (bombonierkę znalazła później policja szwajcarska), ale wyprowadziła
go na boczną drogę pod Lozanną, gdzie czekał Abbiate z pistoletem maszynowym. W
ostatnim momencie Porecki zdał sobie widać sprawę, że został wciągnięty w
pułapkę, i usiłował szarpnąć ku sobie Gertrudę Schildbach. W zaciśniętej dłoni
poszarpanego kulami Poreckiego znaleziono pasmo jej siwiejących włosów. Oceniając sytuację po dezercji Poreckiego,
Centrala doszła do wniosku, że prawdopodobnie zdradził on Deutscha, z którym
współpracował kilka lat wcześniej w Paryżu, zachodnim służbom wywiadowczym.
Zaliczenie Deutscha do ofiar spisku trockistów i zachodnich
imperialistów uchroniło go od oskarżeń o udział w podobnym sprzysiężeniu.
Odwołano go wprawdzie do Moskwy w listopadzie 1937 roku, ale nie po to,
by rozstrzelać tak jak Małego, ale z obawy, że został zidentyfikowany przez
Poreckiego i innych zdrajców. Likwidacja Małego i odwołanie Deutscha okazały
się katastrofalne w skutkach dla operacji NKWD w Wielkiej Brytanii. Zerwano
kontakt z kapitanem Kingiem (pseudonim MAG), zwerbowanym w 1935 roku szyfrantem
Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ktoś w NKWD bowiem doszedł do absurdalnego
wniosku, że Mały "zdradził MAGA przeciwnikowi". W aktach z tego okresu
widzianych przez Mitrochina nie było wzmianki o agentach z Cambridge, ale
musiano obawiać się ich zdemaskowania, gdyż Mały znał ich prawdziwe nazwiska.
Niepokój wzrósł z pewnością po listopadowej dezercji Waltera Krywickiego,
nielegalnego rezydenta w Holandii. Krywicki nie znał nazwisk agentów "Piątki z
Cambridge", ale wiedział o nich sporo, między innymi to, że jeden z nich był
młodym dziennikarzem, którego wysłano do Hiszpanii z zadaniem zamordowania
Franco. Po odwołaniu Deutscha do Moskwy trzej
przebywający w Wielkiej Brytanii członkowie
Piatiorki, Burgess, Blunt i Cairncross, byli przez dziewięć miesięcy
odcięci od bezpośredniego kontaktu z Centralą. Tak się jednak palili do pracy,
że nadal zbierali materiały wywiadowcze dla NKWD, nawet wówczas, gdy prowadząca
ich nielegalna rezydentura rozpadła się. Burgess, któremu Deutsch i Mały
pozwolili uważać się prawie za oficera NKWD, a nie szeregowego agenta zależnego
od instrukcji prowadzącego, nadal z własnej inicjatywy werbował nowych
współpracowników.
Uważał się za kontynuatora strategii Deutscha i
pozyskiwał dla NKWD inteligentnych studentów uniwersytetów w Oksfordzie i w
Cambridge, w których widział sprawnych penetratorów brytyjskiego aparatu
państwowego.
Na poszukiwacza nowych talentów w Oksfordzie
Burgess wytypował młodego Walijczyka Goronwy’ego Reesa pracownika naukowego
Kolegium Wszystkich Świętych i zastępcę redaktora naczelnego
"Spectatora". Spotkali się po raz pierwszy w 1932 roku. Rees oparł się
niedwuznacznym próbom uwiedzenia go, ale pozostał pod silnym wrażeniem
osobowości Guy Burgessa: "Wydawało mi się, że jest w nim coś bardzo
oryginalnego, coś, co sprawiało, że był sobą we wszystkim, co mówił". Burgess
uznał zapewne, że Rees dojrzał do zwerbowania, po przeczytaniu, jego
recenzji książkowej opublikowanej pod koniec 1937 roku. Pisząc o nędzy w objętej
masowym bezrobociem południowej Walii, Rees podkreślał, że jest to: [...] nędza szczególnego i dziwnego rodzaju [...] i dla wielu ludzi
oznacza ostateczne potępienie przez społeczeństwo, które ją wytworzyło.
Powiedzieć mężczyznom i kobietom, już i tak przez temperament i tradycję
skłonnym do wywrotowych myśli, że cierpienie ich jest produktem bezosobowego
systemu gospodarczego, to tak jak nie zostawić im innego wyboru [niż rewolucja].
Lenin nie zrobiłby tego lepiej. Pewnego wieczoru, prawdopodobnie na początku 1938
roku, siedząc w mieszkania Reesa przy butelce whisky, Burgess powiedział
gospodarzowi, że swoją recenzją w "Spectatorze" "trafił w sedno".
Chwilę późnie], relacjonował Rees, niezwykłym jak na niego uroczystym
tonem Burgess dodał: "Jestem agentem Kominternu i byłem nim od chwili, kiedy
opuściłem Cambridge". Po wielu latach Rees starał się stworzyć wrażenie, że nie
zgodził się zostać sowieckim agentem. Z jego teczki personalnej w KGB wyraźnie
jednak wynika, że został zwerbowany, chociaż znajduje się w niej także notatka
stwierdzająca, iż Burgess nie prosił go o współpracę z NKWD, ale o "dopomożenie
Partii". Oficer NKWD, z którym Burgess nawiązał kontakt pod koniec roku,
meldował Centrali, że jego rozmówca uważał Reesa (określanego pseudonimami
FLEET lub GROSS) za kluczowy element strategii werbowania agentów na
uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge. Werbowanie dla nas młodych ludzi kończących uniwersytety w Oksfordzie i
Cambridge oraz przygotowywanie ich do służby państwowej jest pracą, którą będzie
wykonywał z dużą satysfakcją moralną oraz absolutną wiarą w jej sukces i
skuteczność. Ma już do tego pomocników. W Cambridge jest nim TONY [Blunt], a w
Oksfordzie GROSS [Rees]. MÄDCHEN [Burgess] wraca do tego pomysłu podczas każdego
spotkania [...]. Centrala nie była zachwycona pozbawioną
dyscypliny metodą werbunku, którą zastosował Burgess, ale mimo to uważała Reesa
za potencjalnie cennego agenta, nieetatowymi bowiem pracownikami naukowymi
Kolegium Wszystkich Świętych byli trzej czołowi przedstawiciele polityki appeasementu:
minister spraw zagranicznych lord Halifax, dawny szef tego resortu, a obecnie
minister spraw wewnętrznych John Simon oraz redaktor naczelny dziennika "The
Times" Geoffrey Dawson. W Centrali wyraźnie przeceniano fakt, że Rees spotykał
się z nimi od czasu do czasu w refektarzu. Wyolbrzymiano również wpływy
przyjaciela Reesa, sir Ernesta Swintona, emerytowanego generała brygady i od
1925 roku wykładowcy historii wojen z profesorskim tytułem, o którym mówiono w
Centrali z szacunkiem "generał Swinton" *[Z akt
wynotowanych przez Mitrochina wynika, że dostarczany przez Reesa materiał miał
niewielką wartość. Były to informacje na temat korespondencji czeskiego
dziennikarza Huberta Ripki (później członka emigracyjnego rządu Czechosłowacji w
Londynie) oraz nie stanowiąca żadnej rewelacji wiadomość, że dawny tajny agent
brytyjskiego wywiadu sir Paul Dukes nadal współpracuje z SIS.]. Pełen entuzjazmu Burgess, który energicznie
realizował strategię werbunku na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge, nie
znajdował w Moskwie partnerów, w INO bowiem panował chaos. Siedemnastego lutego
1938 roku zmarł nagle we własnym gabinecie naczelnik INO Abram Słucki. Podobno
na zawał serca, ale kiedy wystawiono zwłoki w trumnie w kasynie oficerskim NKWD,
starsi oficerowie zauważyli na jego twarzy charakterystyczne ślady, jakie
pozostawia zatrucie związkami cyjanku
*[Według innej wersji Słucki został uduszony we własnym
gabinecie. Pozorowano, że zmarł naturalną śmiercią, żeby nie zaalarmować innych
"wrogów ludu", odwołanych z placówek zagranicznych do Moskwy, gdzie mieli
zapłacić za swe winy.]. Mniej więcej w tym samym okresie odbywał się
proces pokazowy Jagody, który przyznawał się do współpracy z wywiadami
Niemiec, Japonii i Polski, jak również do otrucia swojego poprzednika
Mienżynskiego oraz próby otrucia następcy, Nikołaja Jeżowa. Zanim rok
się skończył, kolejni następcy Słuckiego na stanowisku naczelnika INO, Zelman
Pasow oraz Siergiej Szpigelglas, zostali rozstrzelani jako "wrogowie ludu". W
1938 roku INO pogrążyło się w takim chaosie, że przez sto dwadzieścia siedem
kolejnych dni nie przekazano Stalinowi ani jednego meldunku wywiadu
zagranicznego. W grudniu Jeżow został usunięty, a stanowisko przewodniczącego
NKWD objął Ławrientij Pawłowicz Beria. Kilka miesięcy później oskarżono Jeżowa o
organizowanie zdradzieckiego sprzysiężenia wspólnie z Wielką Brytanią, Niemcami,
Japonią i Polską. Wychodząc wieczorem z gmachu na Łubiance do domu, oficerowie
NKWD zastanawiali się, czy łomotanie do drzwi nad ranem nie obwieści im
bliskiego końca. Mało który z oficerów INO, aresztowanych w końcu
lat trzydziestych, przeżył i mógł zrelacjonować przesłuchania i niekończące się
brutalne tortury. Większość zginęła lub zmarła w imię wielopiętrowych teorii
spiskowych Stalina i kolejnych przewodniczących NKWD. Jednym z nielicznych był
pierwszy "wielki
nielegał" Dmitrij
Bystroletow. W 1937 roku wysłano go do Berlina, żeby nawiązał kontakt z
sowieckim agentem w sztabie generalnym Reichswehry. Opowiadał po latach, że
przed odjazdem Jeżow uściskał go gorąco ze słowami: "Czuj się dumny. Powierzamy
ci jedno z naszych najlepszych źródeł. Towarzysz Stalin i ojczyzna nigdy o tobie
nie zapomną". Na początku 1938 roku Bystroletow został jednak zawieszony w
obowiązkach i przeniesiony do moskiewskiej Izby Handlowej, gdzie pracował aż do
aresztowania we wrześniu. Podczas przesłuchania prowadzonego przez pułkownika
Sołowiewa wszedł Jeżow i zapytał, o co Bystroletow został oskarżony. Kiedy
powiedziano
mu, że o szpiegostwo na rzecz czterech obcych mocarstw, odpowiedział krótko: "Za
mało!", obrócił się na pięcie i wyszedł. Bystroletow odmawiał przyznania się do
niepopełnionych przestępstw, a więc Sołowiew i jego pomocnik Puszkin bili go
stalową liną z przyspawaną na końcu kulką z łożyska tak długo, aż złamali mu
dwa żebra i przebili płuco. Czaszkę miał rozbitą młotkiem owiniętym watą i
bandażem, a mięśnie brzucha rozerwane od kopnięć przesłuchujących. Nie mogąc
znieść dłużej tortur, przekonany, że zostanie zakatowany na śmierć, podpisał
obciążające zeznania podyktowane przez Sołowiewa. Dla większości oficerów INO
tortury i przyznanie się do wyimaginowanych przestępstw były wstępem do
krótkiego spaceru na miejsce kaźni i kuli w tył głowy. Bystroletow przeżył i
spisał świadectwo o swym przesłuchaniu. W 1939 roku skazano go wprawdzie na
dwadzieścia lat więzienia, ale został zrehabilitowany w czasie II wojny
światowej. Zanim go zwolniono, żona, którą zesłano do łagra za sam fakt, że
miała męża uznanego za wroga ludu, popełniła samobójstwo, podrzynając sobie
gardło kuchennym nożem. Staruszka matka otruła się. Likwidacja Małego i odwołanie Deutscha
spowodowały rozpad nielegalnej rezydentury w Londynie. Centrala powierzyła więc
prowadzenie najważniejszych agentów w Wielkiej Brytanii rezydenturze legalnej,
działającej pod osłoną sowieckiej ambasady w dzielnicy Kensington. W kwietniu
1938 do Londynu przybył nowy rezydent Grigorij Grafpen, pseudonim SAM. Masakra
większości najbardziej doświadczonych oficerów INO miała druzgocący wpływ na
profesjonalną jakość pracy NKWD. Deutsch, Orłow i Mały bardzo skrupulatnie
przestrzegali reguł bezpieczeństwa i bacznie strzegli się obserwacji przed
każdym spotkaniem z agentem, ale niedoświadczony emisariusz Centrali, który
przyjechał na inspekcję rezydentury Grafpena, miał tak nikłe pojęcie o
szpiegowskim rzemiośle, że uznał najbliższe sąsiedztwo ambasady za bezpieczny
obszar operacyjny. W meldunku do Centrali pisał naiwnie: "Tuż koło ambasady jest
park [Kensington Gardens], który nadaje się [...] na spotkania z agentami,
ponieważ można udawać, że wyszło się na spacer". Najpilniejszym zadaniem Grafpena było wznowienie
kontaktu z Donaldem Macleanem, najaktywniejszym wówczas agentem
Piatiorki, który wynosił z Ministerstwa Spraw Zagranicznych olbrzymie
ilości tajnych dokumentów. Dziesiątego kwietnia młoda i widocznie
niedoświadczona funkcjonariuszka NKWD o pseudonimie NORMA spotkała się z
Macleanem w kinie "Empire" na Leicester Square. Kilka dni później
Maclean przyniósł do mieszkania NORMY cały stos dokumentów
Foreign Office, które przefotografowała, a
niewywołany film zaniosła Grafpenowi, żeby wysłał go do Moskwy. Być może właśnie
to spotkanie, a być może kolejną sesję kopiowania dokumentów młody brytyjski
agent i prowadząca go funkcjonariuszka zakończyli w łóżku, gwałcąc podstawowe
reguły bezpieczeństwa. Naruszając wszelkie instrukcje, NORMA ujawniła
również Macleanowi, prawdopodobnie właśnie w łóżku, że jego aktualny pseudonim w
Centrali, którego żaden agent nie powinien znać, brzmi LYRIC. We wrześniu 1938 roku Maclean wyjechał na
pierwszą placówkę zagraniczną, obejmując stanowisko trzeciego sekretarza
Ambasady Brytyjskiej w Paryżu. Poprzedziła go wylewna rekomendacja wydziału
spraw osobowych
Foreign Office: Maclean to syn zmarłego sir Donalda Macleana [...] Podczas dwóch lat pracy
u nas sprawował się wyjątkowo dobrze i należy do najlepszych
funkcjonariuszy Wydziału Zachodniego. Jest bardzo miłym człowiekiem, ma wiele
rozumu i chęci. Ma również dobrą prezencję; jak sądzimy, powinien odnosić w
Paryżu sukcesy oraz być przydatny, tak z punktu widzenia towarzyskiego, jak i w
pracy zawodowej. Kiedy Maclean wyjeżdżał do Paryża, monachijski
kryzys dobiegał haniebnego końca i oddawano właśnie czeskie Sudety nazistowskim
Niemcom. Brytyjski premier Neville Chamberlain wrócił 30 września do
Londynu, gdzie gromko witały go tłumy, a on wymachiwał bezwartościowym papierem
z podpisem Hitlera zapewniając, że jest to gwarancja nie tylko "honorowego
pokoju", ale również "pokoju dla naszych czasów".
Dla "Piątki z Cambridge", której ani w głowie
powstało, że za rok Stalin podpisze traktat z Hitlerem, Monachium było kolejnym
potwierdzeniem słuszności ich sprawy. W trakcie kryzysu monachijskiego Cairncross miał
w
Foreign Office dostęp do materiałów, zawierających "najlepsze, jakie
można sobie wyobrazić informacje" o brytyjskiej polityce. Tak przynajmniej
oceniał Burgess, który otrzymywał je od Cairncrossa i razem z Klugmannem
przekazywał dalej do NKWD. Materiały na temat prób ułagodzenia Niemiec, których
szczytowy punkt stanowił układ w Monachium, wykorzystane zostały przez Centralę
jako kolejne świadectwo, potwierdzające spiskową teorię o tajnym sprzysiężeniu
Wielkiej Brytanii i Francji w celu "zwabienia Niemiec do zaatakowania Rosji".
Głównym rzecznikiem tej teorii był Stalin, ale podzielano ją żarliwie w INO.
Przez cały czas trwania "zimnej wojny" twierdzenie, że w Monachium polityka
brytyjska miała na celu nie tylko ułagodzenie Hitlera, ale również popchnięcie
go do konfliktu ze Związkiem Sowieckim, było niewzruszonym
fundamentem historiografii KGB. Jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych Jurij
Modin, powojenny oficer prowadzący "Pięciu Wspaniałych", zapewniał,
że "twierdzenie to nie ma charakteru propagandowego ani dezinformacyjnego, ale
jest nagą prawdą, potwierdzoną dokumentami uzyskanymi dla nas przez Burgessa"
(tu się mylił, gdyż głównie przez Cairncrossa). Po wyjeździe Macleana na placówkę do Paryża
Centrala planowała, że jego rolę głównego źródła w
Foreign Office przejmie Cairncross. Londyński rezydent Grafpen spaprał
jednak przekazanie obowiązków. Ponadto drażliwy charakter Cairncrossa oraz brak
towarzyskiej ogłady nie przysparzały mu takich pochwał kolegów i pracowników
wydziału spraw osobowych
Foreign Office, jakie otrzymywał Maclean o patrycjuszowskich wręcz
manierach. W rezultacie w grudniu 1938 roku Cairncross przeniósł się do
Ministerstwa Skarbu. Mniej więcej w tym samym czasie Grafpena odwołano do
Moskwy. Zważywszy na moskiewską atmosferę tych dni, przyjął zapewne z ulgą wyrok
pięciu lat łagra wydany po "zdemaskowaniu" go jako zakonspirowanego trockisty.
Mogli go przecież, tak jak innych, sprowadzić do piwnicy budynku na Łubiance i
dać kulę w łeb. Wyjeżdżając w grudniu 1938 roku do Moskwy, Grafpen towarzyszył
NORMIE (której po niedyskrecji w łóżku zmieniono pseudonim na ADA) do Paryża,
gdzie miała podjąć kontakt z Macleanem. ADA zameldowała, że Maclean ma romans z
Amerykanką, studiującą na Sorbonie, Melindą Marling (z którą się później
ożenił). Ponadto stwierdziła, że Maclean zaczął ostro pić. Przyznał się jej po
pijanemu do zdradzenia kochance i bratu, że współpracuje z sowieckim wywiadem.
ADA została w Paryżu, żeby fotografować dokumenty wynoszone z ambasady
przez Macleana. Naświetlone filmy przekazywała
nielegałowi o
pseudonimie FORD, który ekspediował je do Centrali.
Przykrą wiadomość z grudnia 1938 roku o pijackiej niedyskrecji Macleana
zrównoważyła informacja o sukcesie. Burgess donosił, prawdopodobnie poprzez
rezydenturę w Paryżu, że udało mu się dostać do Secret Intelligence Service.
Przyjęto go do świeżo utworzonej komórki SIS zwanej Sekcją D. Powołano ją kilka
miesięcy wcześniej, a jej zadaniem było opracowanie niekonwencjonalnych sposobów
walki, od sabotażu po wojnę psychologiczną, co określono delikatnie jako
sposoby "atakowania potencjalnego przeciwnika środkami innymi niż operacje
sił wojskowych" i miano wykorzystać w ewentualnej wojnie. Zamiast się jednak
radować z powodzenia agenta, Centrala robiła wrażenie niemal sparaliżowanej
strachem i podejrzeniami, rozbudzonymi przez otrzymaną wiadomość. Wyeliminowanie dwóch londyńskich rezydentów
nielegalnych, Reifa i Małego, oraz jednego legalnego, Grafpena, których
"zdemaskowano" jako rzekomych agentów wrogich wywiadów, zahamowało
sowiecką działalność wywiadowczą w Wielkiej Brytanii. Niemal równoczesna
dezercja Orłowa postawiła przyszłość operacji wywiadowczych pod znakiem
zapytania. Nielegalną rezydenturę zwinięto. W legalnej rezydenturze został tylko
jeden człowiek, resztę funkcjonariuszy odwołano do Moskwy. Samotnym
przedstawicielem INO w Londynie był Anatolij Wieniaminowicz Gorski, którego
nawet porządnie nie poinformowano o najważniejszych agentach sowieckich w
Wielkiej Brytanii. Latem 1939 roku, kiedy po zakończeniu hiszpańskiej wojny
domowej Philby wracał do Londynu, Gorski pisał bezradnie do Centrali: "Kiedy
wydacie nam rozkazy, co mamy robić z SÖHNCHENEM?
Bylibyśmy wdzięczni za jakieś wskazówki, ponieważ znany jest nam tylko w
najbardziej ogólnym zakresie".
Przeprowadzona w Centrali analiza kończyła się
konkluzją, że działalność wywiadowcza w Wielkiej Brytanii "oparta jest na
źródłach wątpliwej wartości, na siatce agenturalnej pozyskanej w okresie, kiedy
prowadzili ją wrogowie ludu, a wobec tego należy ją traktować jako wyjątkowo
niebezpieczną". Ocena kończyła się zaleceniem zerwania kontaktów ze wszystkimi
agentami w Wielkiej Brytanii, włącznie z "Piątką z Cambdridge".
Kontaktu wprawdzie nie zerwano, ale przez
większość 1939 roku trzymano
Piatiorkę na dystans. Przyjmowano przekazywane materiały, ale bez oznak
zachęty czy głębszego zainteresowania. Przez ten czas w Centrali trwała dyskusja
nad tym, czy cała "Piątka z Cambridge" składa się z prowokatorów, czy tylko
część. ADA meldowała, że Philby "często" skarży się Macleanowi na brak
zainteresowania jego osobą oraz ograniczony kontakt z NKWD. Litzi Philby
(MARY) i Edith Tudor Hart (EDITH), które w latach 1938-1939 jeździły do Francji
jako łączniczki między Guy Burgessem a rezydenturą w Paryżu, narzekały, że nie
zwraca im się poniesionych kosztów. W lipcu 1939 roku Gorski meldował Centrali: MARY zawiadomiła, że w wyniku czterech miesięcy przerwy w łączności z nią
ona i MÄDCHEN nie otrzymali 65 funtów szterlingów. Obiecałem jej wyjaśnić sprawę
w domu [w Centrali] i dałem jej 30 funtów zaliczki, bo twierdziła, że znalazła
się w trudnej sytuacji materialnej [...] MARY nadal mieszka w kraju [Francji] i
z pewnych przyczyn, jak mówi, przebywa tam na nasze rozkazy. Utrzymuje przy tym
duże mieszkanie i różne takie. Centrala odpowiedziała: Kiedy było to konieczne, MARY otrzymała polecenie utrzymania paryskiego
mieszkania. Teraz nie jest już potrzebne. Spraw, żeby pozbyła się mieszkania i
żyła skromniej, nie będziemy bowiem dłużej płacić. Nie należy wypłacać MARY 65
funtów, ponieważ nie uważamy, żebyśmy jej byli cokolwiek winni.
Zatwierdzamy wypłatę 30 funtów. Powiedz jej, że więcej nie zapłacimy. Ideologiczna wierność Moskwie okazała się
silniejsza niż wewnętrzna zawierucha w Centrali. Najważniejsi agenci brytyjscy
nie zerwali współpracy. W 1938 roku Burgess zwerbował jednego ze swych
kochanków, Erica Kesslera, szwajcarskiego dziennikarza, który został dyplomatą w
londyńskiej ambasadzie. Otrzymał on pseudonimy OREND, a później SZWIEJCARIEC i
okazał się cennym źródłem informacji o stosunkach szwajcarsko-niemieckich.
Prawdopodobnie w 1939 roku Burgess zwerbował kolejnego kochanka wśród
przebywających w Londynie obcokrajowców, Węgra o nazwisku Andrew Revoi, który po
wybuchu wojny został przywódcą emigracyjnej formacji Wolnych Węgrów. Otrzymał
pseudonim TAFFY ("Toffi"), a w dokumentach KGB określono go jako pederastę i
odnotowano, że "miewał homoseksualne stosunki z urzędnikiem Ministerstwa Spraw
Zagranicznych". W 1942 roku Burgess zwerbował go również jako źródło informacji
dla brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa, MI-5. Kim i
Litzi Philby, według dokumentów KGB nadal dobrzy towarzysze, chociaż mieli już
innych partnerów, dokonali w 1939 roku jeszcze cenniejszego werbunku. Pozyskali
dla NKWD austriackiego dziennikarza H.P. Smolkę, którego Litzi poznała jeszcze w
Wiedniu. Wkrótce po Anschlussie,
który w 1938 roku połączył Austrię z Niemcami, Smolka naturalizował się jako
obywatel brytyjski i przyjął nazwisko Peter Smollett. W Centrali nadano mu
pseudonim ABO. W czasie II wojny światowej Smolka-Smollett został szefem
rosyjskiej sekcji w Ministerstwie Informacji. Podpisanie 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie paktu
Ribbentrop-Mołotow, czyli nazistowsko-sowieckiego układu o nieagresji, było
większym ciosem dla morale brytyjskich agentów NKWD niż panujący w
Centrali chaos. Wymieniając toasty z Joachimem von Ribbentropem, niemieckim
ministrem spraw zagranicznych, Stalin oświadczył: "Daję wam moje słowo honoru,
że Związek Sowiecki nigdy nie zdradzi partnera". Zwerbowani w latach
trzydziestych agenci działali z pobudek ideologicznych; dla większości
najważniejszą przesłanką ich decyzji była chęć walki z faszyzmem. Pakt
Ribbentrop-Mołotow zaskoczył ich i zaszokował. Pogodzili się z nim dopiero po
dłuższej lub krótszej walce wewnętrznej. Żaden z nich nie zerwał współpracy, w
minionych kilku latach bowiem zostali w wystarczającym stopniu zindoktrynowani
albo tak przyzwyczaili się do przeniewierstw Stalina, że potrafili wykonać
intelektualne salto i nadal z podniesionym czołem wierzyć w wizję Związku
Sowieckiego, jedynego na świecie państwa robotniczo-chłopskiego, chlubnej
nadziei całej postępowej ludzkości. Dla niektórych ideowych agentów Moskwy na
Zachodzie pakt Ribbentrop-Mołotow był jednak zbyt trudny do strawienia i
zerwali współpracę z NKWD. W Wielkiej Brytanii najcenniejszym z nich był FLEET,
czyli Goronwy Rees. Jenny, córka Reesa, odwiedziła w 1993 roku Moskwę i spotkała
się z przedstawicielem SWR. Poinformował ją, zgodnie z prawdą, że po zawarciu
przymierza z Berlinem jej ojciec zerwał kontakt z Moskwą i "od tej chwili już o
nim nie słyszeliśmy". Pod koniec spotkania Jenny Rees zapytała podchwytliwie; "A
czy macie coś na temat Reesa, czego nie chcecie mi powiedzieć?". Mieli.
Największym sekretem, którego SWR nie ujawniła, był fakt, że Guy Burgess
spanikował. Był już w tym czasie oficerem
Secret lntelligence Service
z wojennej mobilizacji, a kiedy Ress zdecydował się na zerwanie kontaktu, wysłał
pilną depeszę do Centrali alarmując, że Rees może zdradzić jego i Blunta.
Jako środek zaradczy proponował likwidację Reesa. Centrala nie zgodziła się. Z leżącej w KGB teczki Reesa wynika, że nie
zdradził kolegów z uwagi na "starą przyjaźń" z Burgessem. Chcąc zniechęcić Reesa
do zwierzeń, Burgess powiedział mu, że on także poczuł się rozczarowany
paktem Moskwy z Berlinem i zerwał z konspiracyjną pracą dla partii
komunistycznej. "Dezercją" Reesa przestraszony był również Maclean. Wiele lat
później, gdy dał mu się już we znaki ciężar podwójnego życia brytyjskiego
dyplomaty i sowieckiego agenta, bluznął do Reesa: "Byłeś jednym z naszych, ale
zacząłeś sypać!". Wątpliwości brytyjskich agentów NKWD wobec Moskwy
sprzysiężonej z Berlinem równoważyły niejako wątpliwości Centrali w stosunku do
agentów w Wielkiej Brytanii. Na Łubiance rozpoczęto dochodzenie, które miało
ustalić, czy Philby jest agentem niemieckim, czy brytyjskim. Nie chodziło o
drobiazgi. Philby wskazał do zwerbowania Macleana i Burgessa. Jeśli jego
wiarygodność była podejrzanej próby, to znaczy, że nie można ufać całej siatce z
Cambridge. Operacje NKWD w Wielkiej Brytanii praktycznie zamarły na początku
1940 roku, odwołano bowiem do Moskwy Gorskiego, ostatniego kadrowego
pracownika legalnej rezydentury. W Wielkiej Brytanii nie pozostał ani jeden
oficer NKWD służby czynnej. W archiwach KGB znajduje się notatka stwierdzająca,
że "rezydentura została rozwiązana z polecenia Berii [przewodniczącego NKWD]".
Dlaczego wydał taki rozkaz - nie wiadomo, a przynajmniej nie istnieje żaden ślad
w dokumentach, które widział Mitrochin. Można jednak założyć, że głównym
argumentem były wracające wciąż podejrzenia wobec siatki agentów brytyjskich. W
lutym Centrala poleciła zerwać wszelkie kontakty z Philbym ". Mniej więcej w tym
samym czasie nakazano zaprzestać współpracy z Burgessem. W drugiej połowie lat trzydziestych na liście
priorytetów operacji zagranicznych NKWD pierwsze miejsce zajęło polowanie na
"wrogów ludu" zamiast zbierania materiałów wywiadowczych. Najbardziej aktywną i
liczącą się komórką wywiadu zagranicznego NKWD stała się administracja zadań
specjalnych Sieriebrianskiego. Dziesiątkowała powoli oficerów INO, co
powodowało, że strumień materiału wywiadowczego wysychał i malały zdolności
analityczne Centrali. Jednak nawet kaci Moskwy na delegacjach zagranicznych nie
byli wolni od terroru po powrocie do kraju. Również Sieriebrianski padł ofiarą
polowania na czarownice, które sam pomagał rozpętać.
Fakt, że był kawalerem Orderu Lenina, nadanym za
zwycięstwa odniesione nad "wrogami ludu", nie uchronił go przed odwołaniem do
Moskwy w listopadzie 1938 roku i zdemaskowaniem jako "szpiega brytyjskich i
francuskich służb wywiadowczych". Przeprowadzone dochodzenie wykryło, że w jego
siatce kryła się "znaczna liczba zdrajców i zwykłych elementów gangsterskich".
Oskarżenie o współpracę z wywiadem brytyjskim i francuskim to absurd, ale
zarzut, że Sieriebrianski koloryzował w meldunkach dla Moskwy zasięg
swej nielegalnej działalności, rozmiary siatki i skalę osiągnięć, był
najprawdopodobniej słuszny
*[Sieriebrianski uniknął egzekucji, chociaż wydano wyrok
śmierci. Przywrócono go do służby w NKWD zaraz na początku Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej i polecono werbować współpracowników w obozach dla niemieckich
jeńców wojennych. Aresztowano go ponownie w 1953 roku pod zarzutem
współspiskowania z Berią. Zmarł w więzieniu w 1956 roku.]. Następcą Sieriebrianskiego został Paweł
Anatoliewicz Sudopłatow, który kilka miesięcy wcześniej zamordował
przebywającego na emigracji ukraińskiego działacza narodowego Jewchiena
Konowalca, podsuwając mu sprytnie zaminowane pudełko czekoladek. W marcu 1939
roku Sudopłatow został zastępcą naczelnika wywiadu zagranicznego, co
jeszcze ściślej związało "zadania specjalne" z INO
*[Sudopłatow ledwie uniknął aresztowania zimą z 1938 na 1939 rok. Na stanowisko
naczelnika administracji zadań specjalnych mianowano go formalnie dopiero w 1941
roku.]. Stalin osobiście poinstruował Sudopłatowa, że jego priorytetowym
zadaniem jest zorganizowanie "specgrupy" i wysłanie jej do Meksyku, gdzie
zlikwiduje Leona Trockiego. Zamordowanie Trockiego otrzymało kryptonim operacji
UTKA (kaczka) i urosło do rangi najważniejszego celu polityki zagranicznej
Stalina. Jeszcze po wybuchu II wojny światowej, we wrześniu 1939 roku,
przeniknięcie planów Adolfa Hitlera było mniej istotne niż przygotowanie
likwidacji wielkiego heretyka. Specgrupa Sudopłatowa składała się z hiszpańskich
i meksykańskich agentów NKWD, zwerbowanych w latach wojny domowej w Hiszpanii.
Kierował nią zastępca Sudopłatowa, Leonid Eitingon, który miał długoletnie
doświadczenie w prowadzeniu "zadań specjalnych", włącznie z likwidacjami "wrogów
ludu" w Hiszpanii. Specgrupa dzieliła się na trzy zespoły. Pierwszy
to nielegalna siatka, prowadzona przez hiszpańską komunistkę Caridad Mercader
del Rio (pseudonim MATKA), którą najpierw uwiódł, a potem zwerbował Eitingon,
cieszący się w NKWD zasłużoną sławą największego kobieciarza. Najlepszym agentem
w siatce Caridad Mercader był jej syn Ramon (pseudonim RAYMOND), który
podróżował po świecie, posługując się spreparowanym paszportem kanadyjskim z
wpisanym nazwiskiem "Frank Jacson", które miało brzmieć "Frank Jackson", ale
specjalista NKWD nie znał angielskiego. Ramon Mercader, podobnie jak
Eitingon, wykorzystał przyrodzony
charme jako jeszcze jedną technikę operacyjną i uwiódł amerykańską
trockistkę Sylvię Ageloff, żeby dostać się do pilnie strzeżonej willi Trockiego
w Meksyku. Jego cierpliwość została nagrodzona wiosną 1940 roku, gdy Ageloff
została jedną z sekretarek Trockiego. Każdego ranka Mercader odwoził ją do bramy
rezydencji Trockiego i przyjeżdżał po nią, gdy kończyła pracę. Opatrzył się
powoli pilnującym willę strażnikom, potem zaprzyjaźnił się z nimi, poznał ludzi
z otoczenia Trockiego i wreszcie w marcu 1940 roku wpuszczono go po raz pierwszy
do budynku. W tej fazie operacji Mercader pełnił raczej rolę agenta
penetracyjnego niż zamachowca. Miał rozpoznać wnętrze willi, otoczenie
Trockiego, ochronę i rozmieszczenie strażników.
Atak na willę Trockiego miał przeprowadzić drugi zespół specgrupy, złożony z
weteranów wojny domowej w Hiszpanii. Kierował nim znany meksykański malarz o
komunistycznych poglądach David Alfaro Siqueiros, pseudonim KONE. Jego poglądy
to kipiąca ideologicznie mieszanina sztuki, rewolucji, stalinizmu i
ekshibicjonizmu. Tak jak Mercader znalazł się na pierwszych stronach gazet
dzięki udziałowi w operacji UTKA. W cieniu obu zespołów kryła się, jak wynika z
akt KGB, trzecia ekipa zamachowców, dowodzona przez jednego z najlepszych
nielegalów w
historii sowieckiego wywiadu, Josifa Romualdowicza Grigulewicza, który wówczas
używał dwóch pseudonimów - MAKS i FELIPE. W czasie wojny domowej w Hiszpanii
Grigulewicz grał kluczową rolę w likwidowaniu trockistów, jak również szkolił
sabotażystów i podpalaczy do działań na tyłach frankistów. Miał niebywały talent
do wcielania się w fałszywe "legendy", którego miarą może być fakt, że chociaż
urodził się litewskim Żydem, w latach czterdziestych i później uchodził z
powodzeniem za dyplomatycznego przedstawiciela Kostaryki. Na początku 1940 roku
Grigulewicz zwerbował byłego ucznia Siqueirosa, malarza Antonia Pujola
(pseudonim JOSE), którego scharakteryzował jako pozbawionego inicjatywy, ale
"niezwykle lojalnego, wyjątkowo rzetelnego i całkiem śmiałego". Pujol miał
zastąpić Siqueirosa w ataku na willę Trockiego. Wśród agentów zwerbowanych przez
Grigulewicza znalazła się też jego przyszła żona i najbliższa
współpracowniczka, meksykańska komunistka Laura Araujo Aguilar, która otrzymała
pseudonim LUISA. Kluczowym elementem planu było przeniknięcie do
najbliższego otoczenia Trockiego. Dokonał tego młody amerykański agent Robert
Sheldon Harte, który, udając nowojorskiego trockistę, dostał się w kwietniu 1940
roku do oddziału ochotników, pilnujących willi Trockiego. W decydującym momencie
Harte miał otworzyć w nocy główną bramę, przez którą oddział zamachowców
zamierzał dostać się na teren rezydencji i zaatakować mieszkańców.
Harte był pełen entuzjazmu, ale również naiwny i
Grigulewicz ocenił, że lepiej będzie nie tłumaczyć mu, co się stanie po
uchyleniu bramy. Materiały archiwalne KGB wymieniają Grigulewicza
jako dowódcę ataku na willę Trockiego. Otrzymał on podwójne zadanie. Miał
umożliwić grupie szturmowej Siqueirosa przedostanie się na teren rezydencji, a
potem zadbać o dyscyplinę atakujących. Znając Siqueirosa, można było liczyć, że
powiedzie swoich ludzi, śmiało prowadząc ogień ze wszystkich luf, ale nie zadba,
żeby wycofać się nie zostawiając śladów. Wieczorem 23 maja 1940 roku Siqueiros
oraz około dwudziestu dobranych przez niego ludzi przebrało się w mundury
meksykańskiej policji i wojsk lądowych, a potem uzbroiło w pistolety i
rewolwery. Przebierając się "śmiali się i żartowali, jakby chodziło o świąteczną
zabawę" - relacjonował jeden z atakujących. Później dołączyli do nich Pujol,
jedyny uzbrojony w broń maszynową, oraz Grigulewicz i grupa szturmowa ruszyła,
żeby zamordować Trockiego. Podeszli pod bramę willi o świcie 24 maja.
Grigulewicz poszeptał z amerykańskim ochotnikiem i Harte uchylił wrota. Grupa
szturmowa ostrzelała, pokoje tak gęstym ogniem, że meksykańska policja znalazła
później w ścianach sypialni Trockiego siedemdziesiąt trzy dziury po pociskach.
Trocki z żoną wyszli jednak cało, gdyż zdążyli ukryć się pod łóżkiem. Pod
łóżkiem schował się także - i dzięki temu ocalał - mały wnuczek Trockiego, do
którego sypialni wrzucono ładunek zapalający. Harte był zaszokowany atakiem;
prawdopodobnie najbardziej próbą zamordowania wnuka Trockiego. Powiedział ze
złością zamachowcom, że gdyby wiedział, co zamierzają zrobić, to nigdy by nie
otworzył im bramy. Bojąc się, że Harte puści farbę, zamachowcy zabrali go ze
sobą i zastrzelili. Kilka miesięcy później wytropiono Siqueirosa i aresztowano
*[Zwolniony za kaucją Siqueiros uciekł z Meksyku z pomocą
chilijskiego komunisty, poety Pabla Nerudy.]. Grigulewicz zdołał jednak
uciec z Meksyku, zabierając ze sobą Pujola i Laurę Araujo Aguilar. Zrobił to tak
umiejętnie, że meksykańska policja nigdy nie powiązała go z zamachem. Od 1942 do
1944 roku kierował nielegalną rezydenturą w Argentynie i, jeśli wierzyć
meldunkom spoczywającym w archiwach KGB, jego siatka podłożyła ponad sto
pięćdziesiąt ładunków na statkach idących do Niemiec. Niepowodzenie ataku na rezydencję Trockiego
spowodowało rozproszenie się zespołu zamachowców Siqueirosa, co z kolei
awansowało Ramona Mercadera z agenta penetracyjnego na likwidatora. Mercader
wykonał zadanie, ponieważ umiał być cierpliwy. Został przedstawiony Trockiemu
pięć dni po nieudanym ataku na rezydencję. Jak zawsze przyjacielski, przyniósł
wnukowi Trockiego model szybowca i nauczył chłopca, jak go puszczać. W ciągu
kolejnych trzech miesięcy odwiedził willę dziesięciokrotnie. Nigdy nie zostawał
zbyt długo, czasami przynosił drobne prezenty.
W końcu 20 sierpnia przyniósł napisany artykuł i
poprosił Trockiego o przeczytanie. Trocki siadł przy biurku w gabinecie i zaczął
czytać. Mercader wyciągnął ukryty w kieszeni czekan i całej siły rąbnął
Trockiego w tył głowy. Spodziewał się, że Trocki padnie natychmiast i cicho, co
pozwoli mu wymknąć się z willi i dobiec do zaparkowanego w pobliżu samochodu, w
którym czekała matka z kochankiem, Eitingonem. Trocki był jednak twardy.
Śmiertelnie ranny, zamiast paść na miejscu, wydał "przerażający, przenikający
wszystko krzyk". ("Będę ten krzyk słyszał w uszach do końca życia" - zeznał
Mercader). Aresztowano go na miejscu i skazano na dwadzieścia lat więzienia.
Eitingon przekonał jego matkę, żeby uciekła razem z nim do Moskwy, gdzie obiecał
się z nią ożenić. W Moskwie panią Mercader witał sam Beria, została przyjęta
przez Stalina na Kremlu i udekorowana Orderem Lenina. Mijały jednak lata,
Eitingon ją rzucił, na podania o zezwolenie na wyjazd ze Związku Sowieckiego
odpowiadano odmownie i gryzło ją sumienie za uczynienie syna mordercą, a potem
pozostawienie samemu sobie w meksykańskim więzieniu. Przez dwadzieścia lat spędzonych za kratami Ramon
Mercader ani na chwilę nie utracił wiary w stalinizm. Historia, zapewniał, uzna
go jeszcze za żołnierza słusznej sprawy, który uwolnił od zdrajcy rewolucję
klasy robotniczej. W przeciwieństwie do większości opublikowanych relacji
materiały archiwalne KGB ujawniają, że kiedy Mercader został po odbyciu kary
zwolniony z więzienia i w 1960 roku przybył do Moskwy, otrzymał tytuł Bohatera
Związku Sowieckiego i przyznano mu generalską emeryturę oraz trzypokojowe
mieszkanie. Chruszczow gratulował mu osobiście. Dwadzieścia lat po zabójstwie
Trockiego likwidacja przebywających za granicą "wrogów ludu", w mniejszej
wprawdzie skali, nadal znajdowała się na czele listy zadań operacyjnych wywiadu
zagranicznego KGB.