Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin

Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na Zachodzie - 3

The Mitrokhin archive I : the KGB in Europe and the west, 1999

 

(...)
 

Zwycięstwo

Z uwagi na bliskość "specjalnych stosunków" brytyjsko-amerykańskich Centrala podejrzewała, że niektórzy doradcy prezydenta popierają antysowieckie machinacje, którym rzekomo miał się oddawać brytyjski premier *[Jeszcze w 1990 roku Walentin Falin, naczelnik wydziału zagranicznego Komitetu Centralnego KPZR, który ustalał zadania wywiadu zagranicznego, twierdził, że meldunki wywiadowcze nadchodzące w 1943 roku świadczyły, iż niektórzy politycy w Waszyngtonie i w Londynie rozpatrywali "możliwość zerwania sojuszu ze Związkiem Sowieckim i zawarcia porozumienia z Trzecią Rzeszą lub hitlerowskimi generałami w sprawie wspólnego prowadzenia wojny przeciwko Związkowi Sowieckiemu". Dlatego kiedy wspomina się o braku zaufania Stalina do Churchilla oraz, w pewnym okresie, do niektórych osób z otoczenia Roosevelta, chociaż nie do samego prezydenta, to trzeba brać pod uwagę, że podejrzenia Stalina były oparte na bardzo dokładnej wiedzy o konkretnych faktach. "Fakty" dostarczane przez Centralę były wedle wszelkiego prawdopodobieństwa czystymi teoriami spiskowymi lub - w większym czy mniejszym stopniu wypaczonymi - ocenami materiału wywiadowczego, sporządzonymi w latach stalinizmu, które przetrwały jeszcze wiele lat później; wywiad z Walentinem Falinem, przeprowadzony w Moskwie dla telewizji BBC2 przez Christophera Andrew 12 grudnia 1990 roku.]. O ile jednak nie w pełni ufała Rooseveltowi, to Churchillowi z pewnością nie wierzyła za grosz. W stosunku do amerykańskich agentów nie budowano wielopiętrowych teorii podstępnej gry dezinformacyjnej, jakie tworzono na temat "Piątki z Cambridge". Być może dlatego, że NKWD spenetrowało OSS od dnia powstania amerykańskiej służby i Centrala miała mniej podstaw do podejrzeń, że wywiad Stanów Zjednoczonych prowadzi grę na skalę rzekomej prowokacji brytyjskiej. Pomoc KPUSA w zamordowaniu Trockiego, a potem entuzjazm, z jakim "demaskowano i usuwano jak chwasty szpiegów i zdrajców", tworzył z podziemia amerykańskich komunistów godzien zaufania teren ewentualnych werbunków. Regularne kontakty Wasilija Zarubina z sekretarzem KPUSA Earlem Browderem przekonały rezydenta o wiarygodności tajnych członków partii, którzy zgodzili się dostarczać poufne materiały rządowe.

Wiosną 1943 roku Centrala zaniepokoiła się o bezpieczeństwo rozgałęzionej i wciąż rozszerzającej się agentury w Stanach Zjednoczonych. Zarubin nie dbał o ostrożność podczas spotkań z kierownictwem partii komunistycznej, a także w trakcie aranżowania wypłat tajnych subsydiów Moskwy. Jeden z dokumentów czytanych przez Mitrochina podkreślał cenzorskim tonem: "Nie mając zgody Komitetu Centralnego, Zarubin rażąco pogwałcił zasady konspiracji". Pewnego razu Browder poprosił Zarubina, żeby osobiście dostarczył sowieckie subsydia podziemnej organizacji partyjnej w Chicago i z teczek KGB wynika, że rezydent wyraził zgodę. Innym razem, w kwietniu 1943 roku, Zarubin pojechał do Kalifornii na tajne spotkanie z przewodniczącym komisji kontroli partyjnej Steve’em Nelsonem. Mieli wspólnie sporządzić listę kandydatów na informatorów i szpiegów spośród członków kalifornijskiej organizacji KPUSA.

Do spotkania jednak nie doszło, Zarubin bowiem nie znalazł domu Nelsona. Odszukał właściwy budynek dopiero podczas drugiego wyjazdu i z opóźnieniem doręczył moskiewskie subsydia. Tym razem jednak przebieg spotkania został nagrany przez FBI, które zdążyło założyć urządzenia podsłuchowe w mieszkaniu Nelsona. Jakiś czas później nie kto inny, tylko zaufany doradca prezydencki Harry Hopkins, zwrócił konfidencjonalnie uwagę sowieckiemu ambasadorowi, że jeden z jego dyplomatów został nakryty, jak przekazywał pieniądze komunistom w Kalifornii.

Po tym "przyjacielskim ostrzeżeniu" Zarubin zrobił się nieco dyskretniejszy, ale z jego kamuflażu zostały strzępy. Gorsze miało dopiero przyjść. Cztery miesiące później FBI otrzymało donos na Zarubina. Autorem był Wasilij Mironow, wyższy oficer nowojorskiej rezydentury, który już wcześniej bezskutecznie donosił na Zarubina do Centrali, wnioskując o jego odwołanie. W anonimowym liście do Hoovera, datowanym 7 sierpnia 1943 roku, Mironow zdekonspirował Zarubina oraz dziesięciu najlepszych, włącznie z sobą, oficerów operacyjnych legalnych rezydentur działających w Stanach Zjednoczonych pod osłoną immunitetu dyplomatycznego. Ujawnił również, że Browder jest zaangażowany w działalność szpiegowską na rzecz Związku Sowieckiego oraz że producent filmowy z Hollywood Boris Morros (pseudonim MOROZ) to sowiecki agent. Dziwne zachowanie Mironowa wynikało między innymi z osobistej niechęci do Zarubina. W liście do Hoovera, pisanym w trzeciej osobie, otwarcie stwierdził, że Zarubin i Mironow "nienawidzą się nawzajem". Wydaje się jednak, że silniejszym motywem Mironowa było poczucie winy za udział w masakrze polskich oficerów, dokonanej przez NKWD w 1940 roku. Zarubin, zdradzał Mironow Hooverowi, "przesłuchiwał i rozstrzeliwał Polaków w Kozielsku, a Mironow w Starobielsku". (W rzeczywistości Zarubin przesłuchiwał kilku polskich oficerów, ale, jak się wydaje, bezpośrednio nie uczestniczył w egzekucjach). Występują też w liście Mironowa oznaki jeśli nie choroby psychicznej, to przynajmniej paranoidalnej obsesji, spowodowanej okresem terroru. Świadczą o tym oskarżenia Zarubina o współpracę z japońskim wywiadem, a jego żony - o agenturalną współpracę z Niemcami. List kończy się dziwaczną obietnicą: "Jeśli udowodnicie Mironowowi, że Z pracuje dla Niemców i Japończyków, to on zastrzeli go bez sądu, ma bowiem również bardzo wysoką oficerską rangę w NKWD" *[Przebywając w więzieniu NKWD w 1945 roku, Mironow usiłował przesłać gryps do amerykańskiej ambasady w Moskwie z informacjami o masakrze polskich oficerów, podobnymi do zawartych w liście do Hoovera z 1943 roku. W analizie listu, dokonanej bez znajomości notatek Mitrochina z materiałów KGB, Ben Fischer stara się znaleźć sens w dziwnych zarzutach Mironowa, że Zarubin i jego żona pracowali odpowiednio dla wywiadów Japonii i Niemiec. Fischer dochodzi do wniosku, że Mironow postawił zarzuty, żeby "zwrócić uwagę FBI" i skłonić Hoovera do działań przeciwko Zarubinom, Fischer odnotowuje także dowody świadczące, że Mironow "mógł być niezrównoważony psychicznie". Akta KGB sugerują, że Mironow obsesyjnie nienawidził Zarubina, a także chciał za wszelką cenę powiadomić Zachód o prawdziwych okolicznościach masakry polskich oficerów. W liście do Hoovera Mironow twierdził, że jego prawdziwe nazwisko brzmi Markow. Mitrochin w swoich notatkach wspomina o nim zawsze jako o Mironowie.].

Zanim niebywały donos Mironowa dotarł do FBI, Zarubin został przeniesiony z Nowego Jorku i objął nową rezydenturę w Waszyngtonie, co zostało prawdopodobnie spowodowane stałym wzrostem ilości różnego rodzaju materiału wywiadowczego, napływającego ze struktur administracji Roosevelta. Jako najwyższy rangą oficer NKWD w Stanach Zjednoczonych, rezydujący w Waszyngtonie, Zarubin utrzymał ogólny nadzór nad pracą legalnych rezydentur w Nowym Jorku i San Francisco, odpowiadał za kontakty z liderem KPUSA Browderem oraz z nielegalnym rezydentem Achmerowem, a także nadal prowadził grupę wybranych, najcenniejszych agentów, wśród których byli francuski polityk Pierre Cot oraz przejęty od Golosa oficer brytyjskiego wywiadu Cedric Belfrage.

Zdekonspirowany Zarubin miał w Waszyngtonie ciężkie życie. Jeden z najbardziej przykrych momentów nastąpił na przyjęciu dla dyplomatów z sowieckiej ambasady, które wydał na początku 1944 roku gubernator Luizjany Sam Houston Jones. Po kolacji, gdy goście krążyli w małych grupkach po rezydencji gubernatora, pewna dama, która, jak się wydaje, wiedziała, że Zarubin jest wysokim oficerem NKGB, zwróciła się do niego ze słowami: "Proszę usiąść, generale!". Zarubin, który nie miał poczucia humoru, ale za to szybko się irytował, wybuchnął: "Nie jestem generałem!". Na to jeden z gości, przedstawiając się jako oficer wywiadu wojskowego, pogratulował damie doskonałej znajomości środowiska, a Zarubina spytał, co sądzi o masakrze szesnastu tysięcy polskich oficerów, których ciała właśnie znaleziono w katyńskim lesie. Zarubin odparł, że pomówienia Niemców, jakoby polscy oficerowie zostali zastrzeleni przez NKWD (tak w rzeczywistości było), to prowokacja obliczona na sianie niezgody wewnątrz Wielkiej Koalicji, ale ma nadzieję, że nabiorą się na nią tylko naiwni *[Amerykański "oficer wywiadu wojskowego" mógł wiedzieć o udziale Zarubina w masakrze polskich oficerów z informacji zawartych w liście Mironowa do Hoovera.].

Zarubin starał się przekonać Centralę, że poniżająca dekonspiracja nie została spowodowana jego niedyskrecją, ale odkryciem w jakiś sposób przez Amerykanów, że przesłuchiwał polskich oficerów w Kozielsku. Centrala nie podzielała tego poglądu. Zarząd Osobowy NKGB w liście do Komitetu Centralnego KPZR informował, że Zarubin popełnił wiele błędów podczas sprawowania funkcji rezydenta w Stanach Zjednoczonych. Mironow, który jeszcze niedawno donosił do Hoovera, tym razem, jak się wydaje, napisał list do Stalina, oskarżając Zarubina o kontakty z FBI. Latem 1944 roku odwołano więc Zarubina i Mironowa do Moskwy. Stanowisko rezydenta w Waszyngtonie przejął Anatolij Gorski, który jeszcze przed kilkoma miesiącami był rezydentem w Londynie.

Po powrocie do Moskwy Zarubin umiejętnie odzyskał zaufanie kosztem Mironowa i został mianowany zastępcą naczelnika wywiadu zagranicznego. Do przejścia trzy lata później na emeryturę, podobno z uwagi na zły stan zdrowia, Zarubin zdołał zebrać wszelkie nagrody za niebywałą ilość materiałów wywiadowczych, napływających w czasie wojny ze Stanów Zjednoczonych. Dostał dwukrotnie Order Lenina *[Ustanowione w 1930 roku wysokie odznaczenie, nadawane za wybitne zasługi w budownictwie socjalizmu, za wysługę lat w służbie wojskowej lub cywilnej oraz osobom z tytułami Bohatera Związku Sowieckiego lub Bohatera Pracy Socjalistycznej], dwukrotnie Order Czerwonego Sztandaru *[Ustanowione w 1920 roku odznaczenie, nadawane za wybitne zasługi w działalności gospodarczej, społecznej, naukowej i kulturalnej], Order Czerwonej Gwiazdy *[Ustanowione w 1930 roku odznaczenie wojskowe, nadawane za wybitne zasługi dla obrony kraju] oraz całą kolekcję medali. Natomiast Mironowa wkrótce po powrocie do Moskwy skazano na pięć lat łagra, prawdopodobnie za fałszywe oskarżenie Zarubina. W 1945 roku usiłował przekazać z obozu do Ambasady Stanów Zjednoczonych w Moskwie gryps z informacjami o masakrze polskich oficerów. Były to informacje zbieżne z wiadomościami, które Mironow wysłał dwa lata wcześniej w tajemnicy przez Centralą do FBI. Tym razem gryps przechwycono, wytoczono mu drugi proces, skazano na śmierć i rozstrzelano *[Sudopłatow błędnie twierdzi, że Mironow był "leczony w szpitalu i zwolniony ze służby z powodu schizofrenii".].

Równoczesne odwołanie Zarubina i Mironowa nie zakończyło wewnętrznych tarć i wzajemnych denuncjacji w amerykańskich rezydenturach. Podobnie jak dziwaczne oskarżenia Mironowa, niektóre wojny miały wręcz surrealistyczny wymiar. W sierpniu 1944 roku nowo mianowany rezydent w San Francisco Grigorij Pawłowicz Kasparow wysłał do Centrali szyfrogram pełen zarzutów wobec rezydenta w Meksyku. Lew Tarasow miał ponoć spartolić próbę uwolnienia zabójcy Trockiego Ramona Mercadera, a ponadto prowadził "wielkopański tryb życia". Nie dość, że wynajmował dom z ogrodem, to jeszcze zatrudniał dwóch służących ponad przydzielony limit personelu pomocniczego. Co więcej, zbyt wiele czasu poświęcał na hodowanie papug, drobiu i innego ptactwa. Los zadenuncjowanych papug Tarasowa nie został odnotowany w archiwach KGB.

Niezadowolenie w nowojorskiej rezydenturze wywołało natomiast mianowanie rezydentem dwudziestoośmioletniego Stiepana Apresjana (pseudonim MAJ), który przybył z Moskwy na początku 1944 roku. Była to jego pierwsza placówka zagraniczna, nie miał więc żadnej praktyki. Przyjazd niedoświadczonego zwierzchnika dotknął boleśnie dotychczasowego zastępcę rezydenta, Rolanda Abbiate’a, pseudonim SIERGIEJ, posługującego się także nazwiskiem "Władimir Prawdin". Abbiate miał duże doświadczenie, a jednym z zadań, które wykonał, była likwidacja dezertera Ignaca Poreckiego. W Nowym Jorku Abbiate działał pod przykrywką szefa biura agencji prasowej TASS i zdążył doskonale poznać lokalne warunki, o których Apresjan nie miał pojęcia. Drogę do awansu blokowało mu pochodzenie. Urodził się wprawdzie w 1902 roku w Petersburgu, ale jego rodzice byli Francuzami i powrócili do Francji w 1920 roku. Abbiate wrócił razem z nimi i mieszkał we Francji, gdy w 1932 roku został zwerbowany jako nielegał OGPU.

Chcąc zrównoważyć widoczny brak kompetencji Apresjana, Centrala przyznała Abbiate’owi jesienią 1944 roku status niemal równy rezydentowi, jeśli chodzi o uprawnienia w kierowaniu działalnością rezydentury. W odpowiedzi Abbiate wysłał do Moskwy zjadliwy szyfrogram, w którym zarzucił Apresjanowi, że jest "niezdolny do wykonania postawionych mu zadań" ani do zdobycia szacunku podległego mu personelu:

MAJ [Apresjan] jest całkowicie pozbawiony sprytu w obcowaniu z ludźmi. Zbyt często wykazuje nadmierną szorstkość albo dogryza im, a zbyt rzadko znajduje czas na pogawędkę. Zdarza się, że pracownicy operacyjni [...] nie mogą przez kilkanaście dni uzyskać od niego odpowiedzi na pilne pytania [...] Nie można wymagać od pracownika, który nie ma doświadczenia w działalności poza granicami kraju, żeby samodzielnie uporał się z kierowaniem BIUREM OPONIARSKIM (TYRE OFFICE) [rezydenturą w Nowym Jorku].

Abbiate dawał Centrali jasno do zrozumienia, że mianowanie nieodpowiedniego i niedoświadczonego człowieka na rezydenta było jej błędem. Wojna domowa między rezydentem a zastępcą trwała ponad rok i zakończyła się zwycięstwem Abbiate’a. W marcu 1945 roku Apresjan przeniesiony został na rezydenta do San Francisco, a Abbiate’a awansowano na rezydenta w Nowym Jorku *[Szyfrogram Centrali z decyzją mianowania Abbiate’a na rezydenta wymienia go z pseudonimu SIERGIEJ. W dekryptażach NSA pseudonimowi SIERGIEJ przypisane jest nazwisko "Prawdin", z którego Abbiate korzystał w USA. Przeniesienie Apresjana do San Francisco nie musiało być degradacją, zwłaszcza z uwagi na zbliżającą się konferencję założycielską Organizacji Narodów Zjednoczonych, w której niepoślednią rolę grał agent NKGB Harry Dexter White, a obradom przewodniczył agent GRU Alger Hiss.].

Latem 1944 roku w rezydenturze waszyngtońskiej i nowojorskiej wojowano w najlepsze, natomiast do londyńskiej wrócił spokój i zdrowy rozsądek. Centrala oczyściła wreszcie "Pięciu Wspaniałych" z wszelkich podejrzeń o podwójną grę i współpracę z brytyjskimi służbami. Nowy rezydent Konstantin Michajłowicz Kukin, pseudonim IGOR, otrzymał 29 czerwca pismo Centrali, informujące londyńską rezydenturę, że otrzymane ostatnio od Philby’ego cenne dokumenty SIS zostały w większości potwierdzone przez "inne źródła", niektóre prawdopodobnie przez źródła w amerykańskim OSS, z którym SIS wymieniała liczne ściśle tajne sprawozdania i oceny *[Wśród materiałów, które Philby przekazał NKGB, były dokumenty niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych uzyskane przez OSS w Szwajcarii. Te same dokumenty dostarczyli prawdopodobnie również agenci NKGB w OSS.]. "Jest to liczące się potwierdzenie uczciwości S [SÖHNCHEN] w pracy dla nas, które zmusza nas do zrewidowania naszego stosunku do niego i całej jego grupy". Było już jasne, że Centrala uważa przekazywane przez Piatiorkę materiały za "bardzo cenne" i poleca za wszelką cenę utrzymać kontakt z pięcioma agentami:

Proszę wyrazić S [SÖHNCHEN] naszą wdzięczność za jego pracę [...] Jeżeli znajdziecie wygodny sposób i będzie to możliwe, zaproponujcie S [SÖHNCHEN] w bardzo taktowny sposób premię w wysokości stu funtów lub podarujcie mu prezent o podobnej wartości.

Po sześciu latach fenomenalnej pracy agenta penetracyjnego, którego nie doceniano, ignorowano lub podejrzewano, Philby był niewymownie wdzięczny Centrali za spóźnione uznanie osiągnięć: "W ciągu dziesięciu lat pracy nigdy nie byłem tak głęboko wzruszony jak teraz, kiedy otrzymałem prezent, i nie mniej poruszony waszą wiadomością [podziękowaniami]".

Na czele listy materiałów, które przywróciły Centrali wiarę w Philby’ego, znajdowały się przekazywane od wiosny 1944 roku meldunki o tworzeniu w SIS nowej Sekcji IX, której zadaniem było "studiowanie posiadanych informacji o sowieckiej i komunistycznej działalności". Pod naciskiem nowego oficera prowadzącego, Borisa Krӧtenschielda (posługiwał się nazwiskiem "Krotow", pseudonim KRECZIN), Philby tak manewrował, aż został pod koniec roku szefem rozbudowanej Sekcji IX, która miała teraz "zbierać i interpretować informacje dotyczące sowieckiego i komunistycznego szpiegostwa oraz działalności wywrotowej we wszystkich rejonach świata poza terytorium brytyjskim". Robert Cecil, kolega z SIS, zauważył później: "Philby za jednym zamachem [...] zapewnił, że wszystkie powojenne wysiłki, żeby powstrzymać szpiegostwo komunistyczne, były natychmiast znane Kremlowi. W historii szpiegostwa odnotowano niewiele, jeśli w ogóle, podobnie mistrzowskich posunięć".

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Philby otrzymał swój prezent, Cairncross odebrał spóźnioną nagrodę za wkład w wielkie zwycięstwo wojsk sowieckich pod Kurskiem. Krӧtenschield poinformował go, że przyznano mu jedno z najwyższych odznaczeń sowieckich, Order Czerwonego Sztandaru. Otworzył przy tym wyłożone aksamitem pudełeczko, wyjął odznaczenie i położył na dłoni Cairncrossa. Po spotkaniu zameldował Centrali, że agent był w widoczny sposób uradowany i dumny, chociaż powiedział mu, że musi oddać odznaczenie, które będzie przechowywane w Moskwie. Nagroda przyszła jednak zbyt późno, żeby przynieść pełny efekt. Wyczerpany napięciem i zmęczony regularnymi wyjazdami samochodem do Londynu z dekryptażami ULTRA, a także brakiem uznania ze strony Gorskiego, Cairncross zrezygnował latem 1943 roku z pracy w Bletchley Park. Przeszedł wprawdzie do pracy w V Sekcji SIS (kontrwywiad), a później do I Sekcji (wywiad polityczny), ale jego notowania w Centrali spadły teraz poniżej ocen Philby’ego. W przeciwieństwie do Philby’ego, Cairncross nie potrafił ułożyć sobie stosunków z kolegami z SIS. Szef I Sekcji David Footman uważał go za "kłótliwego dziwaka".

Zachęceni przez Centralę wyrazami uznania dla ich talentów, pozostali członkowie Piatiorki - Maclean, Burgess i Blunt - stali się jeszcze bardziej produktywni. Wiosną 1944 roku Maclean został wysłany do Waszyngtonu, gdzie szybko awansował na stanowisko pierwszego sekretarza ambasady. Dał się poznać jako tytan pracy. "Nie było dla niego zbyt ciężkich zadań ani zbyt długich godzin pracy. Zyskał sobie opinię człowieka, co przejmie i rozplącze każdy kłębek za kolegę, który jest chory, wyjechał na urlop lub po prostu jest mniej chętny do pracy - wspominał jeden z pracowników ambasady. Z punktu widzenia Centrali najcenniejszy był uzyskany przez niego na początku 1945 roku dostęp do wiadomości o anglo-amerykańskiej współpracy w budowie bomby atomowej.

Burgess zwiększył swą przydatność dla NKGB, uzyskując pracę w wydziale prasowym Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Objął nowe stanowisko krótko po wyjeździe Macleana do Waszyngtonu. Twierdząc, że musi mieć szerszy dostęp do dokumentów, żeby dobrze się przygotowywać do spotkań z dziennikarzami, Burgess regularnie wypełniał dużą torbę dokumentami Foreign Office, czasami ściśle tajnymi, i wynosił je na miasto do przefotografowania przez NKGB. Przez tę torbę omal nie został zdemaskowany. W trakcie ulicznego spotkania z Krӧtenschieldem do Burgessa podszedł patrol policji podejrzewając, że niesie w torbie złodziejskie łupy. Po sprawdzeniu, że w torbie są tylko papiery, a obaj dżentelmeni nie mają przy sobie kompletu wytrychów, policjanci grzecznie przeprosili i odeszli. Nauczony doświadczeniem Burgess zaczął wynosić dokumenty w mniejszej torbie, co wszakże nie wpłynęło na zmniejszenie liczby dostarczanego materiału wywiadowczego. Z akt, które przeglądał, Mitrochin wynotował, że w pierwszej połowie 1945 roku Burgess dostarczył trzysta osiemdziesiąt dziewięć dokumentów opatrzonych gryfem "ściśle tajne".

Dostawy Blunta były również obfite. Obok materiałów wynoszonych z MI-5 prowadził nadal "Leo" Longa, pracującego w wywiadzie wojskowym, a w decydujących miesiącach przed lądowaniem sprzymierzonych w Normandii wkręcił się do SHAEF, Naczelnego Dowództwa Sojuszniczych Sił Ekspedycyjnych, które znajdowało się niedaleko siedziby MI-5. Cenny wkład Blunta do operacji NKGB w Londynie stanowiło informowanie rezydentury o charakterze i zakresie inwigilacji MI-5. Wiadomości, które przekazał w 1945 roku, wskazywały, że MI-5 wykryło, iż jego kolega z Cambridge, "James" Klugmann, jest komunistycznym szpiegiem. W 1942 roku Klugmann dołączył do jugosłowiańskiej sekcji SOE w Kairze, gdzie jego intelekt, urok osobisty i płynna znajomość serbsko-chorwackiego dawała mu wpływy nieproporcjonalnie duże do stosunkowo niskiego stopnia (skończył karierę w stopniu majora). Instruował on alianckich oficerów przed zrzutem do Jugosławii, a równolegle informował NKGB o brytyjskiej polityce i brytyjskich operacjach w tym rejonie Europy. W obu przypadkach manipulował tak, żeby poprzeć interesy komunistycznych partyzantów Tita i zaszkodzić interesom rojalistycznych czetników Dragoljuba Mihajlovicia. W 1945 roku przebywał przez cztery miesiące w Jugosławii jako członek brytyjskiej misji wojskowej przy sztabie Tita. Blunt ostrzegł Krӧtenschielda, że podsłuch MI-5 zainstalowany w siedzibie Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii przy King Street w Londynie zarejestrował rozmowę, w której trakcie Klugmann chwalił się dostarczaniem ściśle tajnych informacji jugosłowiańskim komunistom.

Jeśli nie liczyć "Piątki z Cambridge", potencjalnie najcenniejszym szpiegiem sowieckim w Wielkiej Brytanii był fizyk nuklearny Klaus Fuchs, zwerbowany przez GRU jesienią 1941 roku. Kiedy pod koniec 1943 roku wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych w składzie brytyjskiego zespołu naukowego, uczestniczącego w programie MANHATTAN, nie miał pojęcia, że w Moskwie przeniesiono go z GRU do NKGB i otrzymał pseudonim REST (zmieniony później na CHARLES) *[W dekryptażach operacji VENONA są liczne odniesienia do pseudonimów Fuchsa. Fuchs stwierdził w zeznaniach, że nigdy nie wiedział, dla której sowieckiej służby pracuje. Twierdził, że o tym, iż są dwie służby, dowiedział się dopiero po aresztowaniu w 1950 roku.]. Nieco wcześniej Centrala podkreślała w instrukcji dla rezydentur w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, że "grupy mózgów [ośrodki naukowo-badawcze] muszą przejść pod naszą jurysdykcję". Nie był to pierwszy przypadek zmuszenia GRU do oddania ważnego odcinka pracy wywiadowczej potężniejszym SĄSIADOM. W 1944 roku Melita Norwood, wieloletnia sowiecka agentka w Brytyjskim Towarzystwie Badawczym Metali Nieżelaznych, przerwała kontakt z prowadzącą ją SONIĄ z GRU i otrzymała nowego oficera prowadzącego z NKGB. W marcu 1945 roku, kiedy jej pracodawca wygrał kontrakt w ramach programu TUBE ALLOYS (Stopów Rurowych), Norwood uzyskała dostęp do dokumentów, zawierających tajemnice badań jądrowych. Materiały te Centrala oceniała jako "bardzo interesujące i wnoszące cenny wkład w rozwój naszych prac na tym polu". Norwood powiedziano, żeby pod żadnym pozorem nie zdradziła mężowi, że współpracuje z sowieckim wywiadem, a przede wszystkim, żeby nigdy nie dała nawet odczuć, że ma cokolwiek wspólnego z przekazywaniem tajemnic badań nuklearnych. Materiały na ten temat, napływające do Moskwy ze Stanów Zjednoczonych i z Wielkiej Brytanii, często się uzupełniały lub nakładały na siebie. Władimir Barkowski, odpowiedzialny za wywiad naukowo-techniczny w londyńskiej rezydenturze, oceniał: "W Stanach Zjednoczonych zdobywaliśmy informacje, jak zrobić bombę, w Wielkiej Brytanii - z czego ją zrobić, tak więc w sumie pokrywaliśmy całość zagadnienia".

Pierwsze spotkanie Fuchsa z nowym kontaktem NKGB po drugiej stronie Atlantyku odbyło się 5 lutego 1944 roku w nowojorskiej dzielnicy East Side *[Przed wejściem do znanej żydowskiej organizacji charytatywnej Henry Street Settlement.]. Fizyka prowadził teraz Harry Gold (kolejne pseudonimy GOOSE i ARNO), chemik przemysłowy, urodzony w Szwajcarii w rodzinie rosyjskich emigrantów *[Prowadził go Anatolij Jackow z kierowanej przez Kwasnikowa specjalnej komórki wywiadu naukowo-technicznego w Nowym Jorku, ukrytej pod kryptonimem XY.]. Jako znak rozpoznawczy Fuchs powinien mieć w ręce piłkę tenisową i miał rozglądać się za mężczyzną w rękawiczkach, niosącym w dłoni drugą parę rękawiczek. Gold który przedstawił się jako "Raymond", meldował po spotkaniu Leonidowi Kwasnikowowi, szefowi wywiadu naukowo-technicznego w nowojorskiej rezydenturze, że Fuchs "powitał mnie uprzejmie, ale początkowo był raczej ostrożny". Fuchs natomiast zeznał po aresztowaniu w 1949 roku, że podczas spotkań "'Raymond' zawsze zachowywał się uniżenie". Gold przyznał po aresztowaniu przez FBI, że niezwykłość dostarczanego przez Fuchsa materiału wywiadowczego oszałamiała go, a sama koncepcja bomby atomowej była "tak przerażająca, że jedyne co umiałem zrobić, to zepchnąć ją gdzieś w zakamarki mózgu i jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie".

W szyfrogramie z 25 lipca 1945 roku nowojorska rezydentura prosiła Centralę: "Minęło prawie pół roku od nawiązania kontaktu z agentem REST [Fuchs], który udowodnił, jak cenna jest dla nas jego działalność", a wobec tego dobrze byłoby wypłacić mu "nagrodę" w wysokości pięciuset dolarów. Centrala zgodziła się, ale zanim przekazano pieniądze, Fuchs zniknął. Minęły trzy miesiące, zanim Gold dowiedział się, że Fuchs przeniesiony został do Los Alamos, a kontakt udało się wznowić dopiero w lutym 1945 roku, gdy Fuchs przyjechał na urlop na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.

W 1944 roku zwiększono zakres odpowiedzialności Kwasnikowa. Otrzymał nowe stanowisko - rezydenta wywiadu naukowo-technicznego na teren całych Stanów Zjednoczonych. Było to widome świadectwo rosnącego znaczenia szpiegostwa atomowego. Pod koniec 1944 roku Kwasnikow poinformował Centralę, że poza Fuchsem ma w Los Alamos dwóch obiecujących kandydatów na agentów.

Pierwszym był David Greenglass. Zwerbowała go grupa agentów wywiadu naukowo-technicznego kierowana przez Juliusa Rosenberga (kolejne pseudonimy ANTIENA i LIBIERAŁ), dwudziestosześcioletniego komunistę z Nowego Jorku z dyplomem inżyniera elektryka. Podobnie jak Fuchs, członkowie siatki Rosenberga, w tym jego żona Ethel, otrzymali latem 1944 roku premie pieniężne. Siatka dostarczała tyle tajnych dokumentów, które fotografowano w mieszkaniu Kwasnikowa, że nowojorskiej rezydenturze zaczęło brakować filmów. Rezydentura meldowała, iż Rosenberg otrzymuje tyle materiału od podległych mu agentów, że już opada z sił: "Obawiamy się, że trzeba będzie wyłączyć LIBIERAŁA na pewien czas, gdyż jest przepracowany" *[Wśród agentów z siatki Rosenberga byli: naukowiec William Perl (pseudonim GNOME), który dostarczał materiał wywiadowczy o silnikach odrzutowych, oraz inżynierowie radiotechniki wojskowej Joel Barr (pseudonim MIETR) i Alfred Sarant (pseudonim HUGHES). Obaj byli ekspertami w dziedzinie radaru. Początki siatki szpiegowskiej Rosenberga, zorganizowanej we wstępnej fazie (według Siemionowa) "na zasadach grupy partyjnej", opisują: Weinstein oraz Wasiliew, The Haunted Wood, s. 177-179.].

W listopadzie 1944 roku Kwasnikow meldował Centrali, że siostra Ethel Rosenberg, Ruth Greenglasss (pseudonim OSA) zgodziła się urobić męża, który pracował jako mechanik w Los Alamos. "Byłem młody, głupi i niedojrzały, ale byłem dobrym komunistą" - podsumował później David Greenglasss (kolejne pseudonimy SZMIEL i KALIBR). Wierzył głęboko, że Stalin i pozostali członkowie sowieckiego kierownictwa to "prawdziwi geniusze, jeden w drugiego" i kończył listy hasłem: "Więcej władzy dla Związku Sowieckiego i więcej dostatku dla jego mieszkańców!". W odpowiedzi na sugestie żony pisał: "Kochanie, z wielkim zadowoleniem wezmę udział w programie prac społecznych [szpiegostwo], który planuje Julius z przyjaciółmi [Rosjanie]".

Również w listopadzie 1944 roku rezydentura nowojorska zameldowała, że cudowne dziecko fizyki, dziewiętnastoletni absolwent Uniwersytetu Harvarda, Theodore Alvin ("Ted") Hall, który od pewnego czasu pracował w Los Alamos, zasygnalizował gotowość do współpracy. Większość agentów zgadzała się współpracować, natchniona zmitologizowanym obrazem propagandowym Związku Sowieckiego - państwa robotników i chłopów. Dla komunistów był to akt wiary, na którym zasadzała się cała ich prywatna ideologia. Hall wmówił sobie dodatkowo, że amerykański monopol jądrowy będzie zagrożeniem dla pokoju w powojennym świecie. Przekazując Moskwie tajemnice programu MANHATTAN, na swój sposób "pomagał światu", a nie tylko Związkowi Sowieckiemu. Najmłodszy szpieg atomowy otrzymał odpowiedni, chociaż mogący go łatwo zdradzić, pseudonim MŁAD. Hall był tylko o rok młodszy od innego studenta Harvardu, który go skontaktował z NKGB. Łącznik ten to Saville Savoy Sax, który na odmianę dostał pseudonim STARYJ. Jego kolega Hall był prawdopodobnie najmłodszym znaczącym szpiegiem dwudziestego stulecia.

Penetracja Los Alamos stanowiła element szerszego natarcia wywiadowczego służb sowieckich w Stanach Zjednoczonych w ostatnich dwóch latach wojny. Sukcesy prącej do Berlina Armii Czerwonej, a potem otwarcie drugiego frontu w Normandii uskrzydliły agentów NKGB, którzy oczami duszy widzieli już pełne chwały zwycięstwo nad faszyzmem. Liczba rolek mikrofilmów, wysyłanych do Moskwy via Nowy Jork przez nielegalną rezydenturę Achmerowa, wzrosła z dwustu jedenastu w 1943 roku do sześciuset w 1944 i tysiąca ośmiuset dziewięćdziesięciu sześciu w 1945 roku. W Centrali z trudem wierzono, że w Stanach Zjednoczonych tak łatwo jest zebrać cenny materiał wywiadowczy. W łatach 1944-1945 w Moskwie narastały obawy o bezpieczeństwo amerykańskich operacji; postanowiono przejąć nad nimi bardziej bezpośrednią kontrolę. Źródłem największych niepokojów były zwyczaje Elizabeth Bentley, utrzymującej ożywione stosunki towarzyskie z agentami, dla których pracowała jako łączniczka. Tak więc kiedy Jacob Golos, prowadzący i kochanek Bentley, zmarł nagle na atak serca w Dzień Dziękczynienia 1943 roku, Achmerow postanowił zlikwidować pośrednie ogniwo i przejąć osobiście prowadzenie łączniczki. Pierwsze wrażenie Bentley było pozytywne; elegancko ubrany, "wyglądający zawadiacko mężczyzna po trzydziestce" o swobodnych manierach (Achmerow liczył wówczas czterdzieści dwa lata.) Wkrótce jednak Bentley przekonała się, że "pomimo wyglądu modnisia miał twardy charakter". Nie minęło pół roku, a wyraźnie odczuła, że chociaż nadal jest łączniczką siatki, którą kierował w Waszyngtonie Silvermaster, to jednak znajduje się pod presją i kontrolą Achmerowa.

W marcu 1944 roku Earl Browder przekazał jej inną siatkę waszyngtońskich urzędników, którzy dotychczas dostarczali materiał wywiadowczy jemu, a on Golosowi. Za szefa tej siatki Bentley uważała Victora Perlo (pseudonim RAJDER), prawdopodobnie dlatego, że na pierwszym spotkaniu z nią występował w roli rzecznika całej grupy *[Innymi członkami siatki Perlo byli: Charles Kramer, Edward Fitzgerald, Harry Magdoff, John Abt, Charles Flato i Harold Glasser. Wszystkich określano jako komunistów.]. Achmerow sądził, że prawdziwym organizatorem siatki jest ekonomista Charles Kramer (pseudonim ŁOT). Achmerow był wściekły, że Browder przekazał siatkę Perlo/Kramer Elizabeth Bentley, a nie bezpośrednio jemu. Przez ponad rok, skarżył się Centrali, on i Zarubin chcieli nawiązać bezpośredni kontakt z siatką, ale Browder wymigiwał się. Teraz "jeśli mamy pracować z tą grupą, to trzeba będzie usunąć [Bentley]" - tłumaczył Achmerow w depeszy do Moskwy.

Walcząc o pozostanie łączniczką waszyngtońskiej siatki, Bentley zwróciła się o pomoc do lidera amerykańskich komunistów, Browdera. "Noc w noc wracałam po starciach [z Achmerowem] tak zmęczona, że czołgałam się w domu do łóżka i waliłam spać, czasami nawet w ubraniu" - wspominała Elizabeth Bentley. W końcu zgodziła się zorganizować spotkanie Achmerow-Silvermaster (pseudonim PAL). Wkrótce po tym spotkaniu, "niemal śliniąc się z arogancji", Achmerow zakomunikował jej: "Earl [Browder] zgodził się, żebyś przekazała mi Grega [Silvermaster] [...] Idź i zapytaj go". Bentley sprawdziła i usłyszała następnego dnia od Browdera: "Nie bądź naiwna. Przecież wiesz, że jak przychodzi co do czego, to muszę słuchać ich rozkazów". Achmerow meldował Centrali, że odebranie jej waszyngtońskiej siatki Bentley "wzięła poważnie do serca [...] wyraźnie uważa, że nie ufamy jej. Czuje się obrażona, że RULEWOJ [Browder] zgodził się na nasz bezpośredni kontakt z PALEM".

Elizabeth Bentley odsunięto równiej od siatki Perlo/Kramer. Gorski próbował ułagodzić ją, zapraszając na kolację do eleganckiej, waszyngtońskiej restauracji nad brzegiem rzeki Potomac. Zaczął fatalnie. "Mam nadzieję, że dobrze tu gotują. Amerykanie to tak głupi ludzie, że partolą nawet tak proste sprawy jak gotowanie posiłków. Ach tak - zająknął się widząc zmianę na twarzy Bentley - zapomniałem, że ty też jesteś Amerykanką". Gorski zakomunikował łączniczce, że została odznaczona Orderem Czerwonej Gwiazdy ("jednym z najwyższych, zarezerwowanym dla naszych najlepszych bojowników") i pokazał jej faksymile: "Wszyscy uważamy, że pracowałaś wspaniale i masz przed sobą wielką przyszłość". Okrągłe słówka nie ułagodziły UMNICY. Rok później zaczęła w tajemnicy opowiadać swoją historię FBI.

Centralę niepokoiła też wzmożona obecność FBI wokół sowieckiego konsulatu w Nowym Jorku, w którym mieściła się legalna rezydentura NKGB. Obawy zwiększył meldunek Duncana Lee (pseudonim KOCH) z września 1944 roku, który informował, że wydział bezpieczeństwa OSS zestawia listę komunistów i sympatyków komunizmu, pracujących w Biurze Służb Strategicznych. Niepokój Centrali to nic wobec strachu czołowych agentów. Bentley stwierdziła, że Lee "był na krawędzi obłędu [...] był tak przewrażliwiony, że chodził na czworakach po swoim mieszkaniu i sprawdzał druty telefoniczne, czy przypadkiem ktoś w nich nie grzebał". Inny doskonale uplasowany agent sowiecki, wysoki urzędnik departamentu skarbu, Harry Dexter White (pseudonim JURIST) oświadczył swemu oficerowi prowadzącemu, że chociaż on sam nie dba o bezpieczeństwo, a jego żona przygotowana jest na "złożenie z siebie ofiary", to jednak musi zachowywać się bardzo ostrożnie z uwagi na szkodę, jaką może wyrządzić "nowemu kursowi" [interesom Związku Sowieckiego] zdemaskowanie go jako szpiega Moskwy. White zaproponował więc, żeby kolejne spotkania odbywały się rzadziej i trwały około pół godziny podczas jazdy jego samochodem po mieście *[W styczniu 1945 roku White został powołany na stanowisko zastępcy sekretarza skarbu.].

W listopadzie alarm podniósł Lauchlin Currie, agent w Białym Domu, asystent do spraw administracyjnych prezydenta Roosevelta. Według Bentley, Currie poinformował, że "Amerykanie są o krok od złamania sowieckiego szyfru" *[George Silverman, do którego (według relacji Bentley) Currie popędził "bez tchu" z ostrzeżeniem, występuje w dekryptażach operacji VENONA jako sowiecki agent o pseudonimie ELERON [LOTKA]. Currie miał pseudonim PAGE i wspomina o nim kilka dekryptaży. Currie zaprzeczał, jakoby kiedykolwiek szpiegował dla Związku Sowieckiego, ale potwierdził, że bywał w domu Gorskiego. Wysocy urzędnicy Białego Domu, tej rangi co Currie, należeli do bardzo niewielkiej grupy ludzi, którzy znali ściśle tajną informację, że OSS pozyskała nadpaloną książkę kodową NKGB.]. Zagrożenie minęło, kiedy stwierdzono, że Currie wyciągnął błędny wniosek z nabycia przez OSS od Finów nadpalonej książki kodowej NKGB. Currie sądził, że wystarczy ona do odczytania sowieckiej korespondencji, ale depesze szyfrowano dodatkowo systemem jednorazowych kart kodowych, który teoretycznie był nie do złamania *[Robert Lamphere, doświadczony agent FBI, który uczestniczył we wczesnej fazie operacji VENONA, błędnie twierdzi we wspomnieniach, że książka kodowa NKGB była używana w procesie dekryptażu.]. Pomyłka Curriego była całkowicie uzasadniona, jeśli weźmie się pod uwagę fenomenalne sukcesy kryptoanalityków angielskich i amerykańskich w odczytywaniu niemieckich i japońskich szyfrów najwyższego stopnia utajnienia. Na żądanie Roosevelta dyrektor OSS Donovan zwrócił książkę kodową NKGB sowieckiej ambasadzie. Rozbawiony niewątpliwie Fitin przysłał w odpowiedzi Donovanowi "serdeczne podziękowania".

Pomimo obaw Centrali o dekonspirację agentury, pomimo walk wewnętrznych w rezydenturach, gorliwi agenci w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii słali nadal materiały w olbrzymich ilościach i o wyjątkowym znaczeniu. Już po zakończeniu działań wojennych NKGB dumnie opublikowało dane statystyczne, według których prowadziło w latach wojny tysiąc dwustu czterdziestu agentów, rozsianych po całym świecie. Dostarczyli oni czterdzieści jeden tysięcy siedemset osiemnaście dokumentów i materiałów wywiadowczych. Około trzech tysięcy opracowań i dokumentów uznano za tak istotne, że przesłano je Państwowemu Komitetowi Obrony i Komitetowi Centralnemu KPZR. Osiemdziesięciu siedmiu oficerów wywiadu zagranicznego otrzymało za pracę w latach wojny wysokie odznaczenia państwowe.

Moskwa robiła znacznie lepszy użytek z materiałów zdobytych przez wywiad naukowo-techniczny niż polityczny. Materiały tego ostatniego najczęściej ignorowano lub uznawano za podejrzane, jeśli nie pasowały do teorii spiskowych, wysnutych przez Stalina, lub do koncepcji wrogich gier wywiadowczych, zbudowanych przez Centralę w oparciu o podejrzenia wodza. Zachodnie tajemnice naukowo-techniczne były natomiast chętnie i bez podejrzeń przyjmowane przez sowieckich uczonych i inżynierów. Abram F. Ioffe, dyrektor leningradzkiego Instytutu Fizyczno-Technicznego Akademii Nauk Związku Sowieckiego, tak oceniał otrzymywane w czasie wojny materiały wywiadu naukowego:

Informacje zawsze okazywały się rzetelne i w większości przypadków całościowe [...] Nigdy nie natrafiłem na fałszywe wiadomości. Weryfikacja wszystkich wzorów chemicznych i przeprowadzone doświadczenia niezmiennie potwierdzały dane pochodzące z otrzymanych materiałów.

Najważniejsze informacje dotyczyły programu nuklearnego. Kurczatow meldował Berii 29 września 1944 roku, że zebrane dotychczas informacje wywiadowcze ujawniają przeprowadzenie dla programu MANHATTAN "koncentracji potencjału naukowego i inżynieryjno-technicznego na skalę nie spotykaną dotychczas w historii nauki światowej, dzięki czemu osiągnięto już bezcenne wyniki". Zgodnie z obliczeniami NKGB do listopada 1944 roku wywiad sowiecki uzyskał tysiąc sto sześćdziesiąt siedem dokumentów dotyczących badań jądrowych, w tym za wyjątkowo wartościowe uznano osiemdziesiąt materiałów ze Stanów Zjednoczonych i siedemdziesiąt dziewięć z Wielkiej Brytanii. Najcenniejsze dokumenty miały jednak nadejść później.

Dwudziestego ósmego lutego 1945 roku NKGB przedłożyło Berii zbiorcze opracowanie materiałów wywiadowczych na temat badań atomowych za ostatnie dwa lata. Był to pierwszy dokument, oparty na meldunkach nadesłanych z wewnątrz ośrodka w Los Alamos. Pięć miesięcy przed pierwszą próbną eksplozją na poligonie nuklearnym w Alamogordo na południu stanu Nowy Meksyk Centrala posiadała informacje o wszystkich ważniejszych elementach konstrukcji bomby atomowej. Wiadomości, które Gold otrzymał od Fuchsa w połowie lutego na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, przyszły zbyt późno, żeby uwzględnić je w opracowaniu dla Berii. Niemal na pewno było ono oparte na wiadomościach od dziewiętnastoletniego Theodore’a Halla oraz sierżanta mechanika Davida Greenglasssa. Informacje od Halla dotarły najprawdopodobniej do nowojorskiej rezydentury za pośrednictwem jego przyjaciela Saville’a Saxa i stanowiły najważniejszy fragment opracowania. To najpewniej Hall był pierwszym agentem, który powiadomił o implozyjnej metodzie detonowania bomby, chociaż znacznie bardziej szczegółowy raport w tej sprawie Kurczatow dostał 6 kwietnia od Fuchsa.

Wiosną 1945 roku Leontina ("Lona") Cohen, pseudonim LESLIE, zastąpiła Saxa w roli łącznika między Hallem a rezydenturą w Nowym Jorku. "Lonę" zwerbował w 1941 roku jej mąż Morris (pseudonim LUIS), który został sowieckim agentem podczas wojny domowej w Hiszpanii, gdzie walczył w brygadach międzynarodowych. Małżeństwo Cohen, które w roli herosów tajnej służby przeszło do historii sowieckiego wywiadu, miało zbiorowy pseudonim DACZNIKI, ale ich dobrze rozwijającą się karierę agenturalną przerwało powołanie Morrisa do wojska w 1942 roku. "Lonę" reaktywowano z uśpienia w 1945 roku i powierzono jej zadanie łączniczki z agentami w ośrodkach badań jądrowych w Los Alamos oraz Chalk River koło Ottawy, gdzie pracowała mieszana ekipa uczonych kanadyjskich i brytyjskich. Kiedy pani Cohen kontaktowała się z Hallem, Gold utrzymywał łączność z Fuchsem i Greenglasssem. Żaden z tej trójki agentów nie miał pojęcia, że w Los Alamos działają jeszcze inni informatorzy sowieckiego wywiadu.

Jest wielce prawdopodobne, że plany pierwszej bomby atomowej dostarczyli niezależnie Fuchs i Hall, co pozwoliło Centrali sprawdzić wiarygodność obu wersji. Fuchs i Hall przekazali też równolegle wiadomość, że datę próbnej eksplozji pierwszej bomby atomowej wyznaczono na 10 lipca 1945 roku; niesprzyjające warunki atmosferyczne zmusiły do odroczenia wybuchu o sześć dni. Miesiąc później wojna na Pacyfiku dobiegła końca. Japonia poddała się po zbombardowaniu Hiroszimy i Nagasaki kolejno 6 i 9 sierpnia 1945 roku.

Dramatyczne, finałowe tygodnie wojny na Pacyfiku "Lona" Cohen spędziła w stanie Nowy Meksyk, gdzie czekała, aż Hall dostarczy jej wyniki próbnej eksplozji na poligonie w Alamogordo. Przez trzy kolejne niedziele Hall nie pojawiał się w umówionym miejscu w Albuquerque, aż wreszcie, prawdopodobnie już po kapitulacji Japonii, przywiózł jej zestaw ściśle tajnych dokumentów. Wsiadając do pociągu jadącego do Nowego Jorku, "Lona" Cohen przeżyła chwile grozy widząc, jak żandarmeria wojskowa przeszukuje bagaże pasażerów. Z niebywałą przytomnością umysłu wsadziła kompromitujące dokumenty od Halla między strony gazety, wręczyła gazetę do potrzymania żandarmowi, a sama zabrała się do otwierania walizki i torebki. Żandarm oddał jej gazetę, przejrzał bagaż, zajrzał do torebki i odsalutował, a pani Cohen dojechała bezpiecznie do Nowego Jorku.

Przede wszystkim dzięki informacjom Halla i Fuchsa cztery lata później pierwsza sowiecka próbna eksplozja atomowa zakończyła się pomyślnie. Detonowana bomba była dokładną kopią bomby z Alamogordo. Wówczas jednak Centrala nie mogła uwierzyć, że wykradzenie dwóch kopii największego sekretu w historii Stanów Zjednoczonych umknęło uwagi służb bezpieczeństwa. Niewiarygodna skala sukcesu przerażała NKGB; obawiano się, że Amerykanie wykryją wkrótce penetrację programu MANHATTAN.

W 1945 roku oficerem NKGB odpowiedzialnym za zbieranie informacji z Los Alamos był Anatolij Antonowicz Jackow (alias "Jakowlew", pseudonim ALEKSIEJ), inżynier, który rozpoczął służbę w NKWD w 1939 roku, a później zastąpił Kwasnikowa na stanowisku rezydenta wywiadu naukowo-technicznego w Stanach Zjednoczonych. Obecnie uważa się go za jednego z bohaterów rosyjskiego wywiadu zagranicznego. Wówczas Centrala nie szczędziła mu krytycznych ocen. W lipcu 1945 roku uznano w Moskwie, że to prawdopodobnie jego błąd doprowadził do zdemaskowania agenta o pseudonimie MŁAD, i zganiono jego "całkowicie niezadowalającą pracę z agentami operacji ENORMOZ [rosyjski kryptonim programu MANHATTAN]". Dokładnie w momencie największego tryumfu sowieckiego wywiadu w Stanach Zjednoczonych Centrala bezpodstawnie obawiała się, że operacja ENORMOZ jest zagrożona.

GRU również odniosło w latach wojny wiele spektakularnych sukcesów w Stanach Zjednoczonych. Wywiad wojskowy musiał wprawdzie oddać silniejszemu politycznie NKGB Fuchsa oraz większość najważniejszych agentów z okresu międzywojennego, ale udało mu się zatrzymać przynajmniej jednego, którego Centrala bardzo zazdrościła SĄSIADOM w 1945 roku. Gorski wysłał do Centrali sprawozdanie z rozmowy, jaką Achmerow przeprowadził z Algerem Hissem (pseudonim ALES), który od dziesięciu już lat pracował dla GRU. Wprawdzie Hiss był już dyplomatą wysokiego szczebla, ale Achmerow tłumaczył mu, że GRU w zasadzie nie interesuje się specjalnie dokumentami departamentu stanu, a więc on i jego niewielka siatka, "złożona w większości z krewnych", powinna skoncentrować się na informacjach o charakterze militarnym. Jednak jesienią 1944 roku rola Hissa gwałtownie wzrosła, ponieważ włączył się aktywnie do przygotowań ostatniej wojennej konferencji Wielkiej Trójki w lutym 1945 roku w Jałcie na Krymie.

Konferencja w Jałcie to jeszcze większy sukces sowieckiego wywiadu niż spotkanie w Teheranie. Tym razem delegacje brytyjska i amerykańska zamieszkały w pięknych pałacach Woroncowa i Liwadia, w których zainstalowano wysoce sprawne podsłuchy. Dobrano pieczołowicie ekipę tłumaczy, w większości kobiet, którą w najgłębszej tajemnicy przewieziono na Krym. Charakter ściśle tajnego zadania ujawniono im dopiero po przybyciu do Jałty. NKGB postarało się również, żeby goście nie mieli zbyt wiele czasu na szukanie podsłuchów, podejmując obie delegacje na niekończących się przyjęciach i spełniając wszystkie zachcianki, nad czym czuwał potężnie zbudowany generał Siergiej Nikiforowicz Krugłow. Kiedy Sarah, córka Churchilla, wspomniała w rozmowie, że kawior świetnie smakuje z cytryną, jak za dotknięciem magicznej różdżki w oranżerii pałacu Woroncowa pojawiło się cytrynowe drzewko. Na kolejnej konferencji sojuszniczej w Poczdamie generał Krugłow został nagrodzony komandorią Orderu Brytyjskiego Imperium, stając się w ten sposób jedynym oficerem sowieckiego wywiadu, który otrzymał honorowy tytuł rycerski.

W Jałcie Stalin był jeszcze lepiej poinformowany o planach sojuszników niż w Teheranie. Przed konferencją cała "Piątka z Cambridge", której już nikt nie podejrzewał o pracę na dwie strony, dostarczała regularnie obfite materiały wywiadowcze lub dokumenty Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Trudno jest jednak ustalić, które z nich przedstawiono Stalinowi. Po drugiej stronie Atlantyku Alger Hiss zdołał wkręcić się do delegacji amerykańskiej. Problemem, który zajął w Jałcie najwięcej czasu, była przyszłość Polski. W Teheranie Churchill i Roosevelt przystali na sowiecką dominację w Polsce i teraz podjęli spóźnioną próbę przywrócenia demokracji parlamentarnej i uzyskania gwarancji przeprowadzenia wolnych wyborów. Obaj przegrali z kretesem w negocjacjach ze Stalinem, który doskonale wiedział, jakie karty mają w rękach. Wiedział, na przykład, że przywiązują dużą wagę do obecności niektórych "demokratycznych" polityków w marionetkowym polskim rządzie tymczasowym, powołanym już przez Rosjan *[Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, czyli tzw. rząd lubelski.]. W tej kwestii, po początkowych oporach, Stalin zgodził się łaskawie, pewny, że w odpowiednim momencie "demokraci" zostaną usunięci. Grając na czas, Stalin ustępował w drugorzędnych kwestiach, rozdymając je wcześniej do problemu pierwszej rangi, żeby wymóc zgodę sojuszników na rzeczywistą dominację Związku Sowieckiego nad Polską. Obserwując w Jałcie Stalina w działaniu, sir Alexander Cadogan, stały podsekretarz stanu w Foreign Office, oceniał, że jest on negocjatorem znacznie wyższej klasy niż Churchill i Roosevelt: "To wielki człowiek i prezentuje się nadzwyczaj pozytywnie na tle dwóch starzejących się mężów stanu". Roosevelt, który był już ciężko chory i miał przed sobą zaledwie dwa miesiące życia, wydał się Cadoganowi "sflaczały i chwiejny".

Roosevelt i Churchill opuszczali Jałtę nie przypuszczając, że zostali oszukani przez Stalina. Nawet bardziej sceptycznie nastawiony Churchill pisał pewien siebie: "Biedny Neville Chamberlain myślał, że może ufać Hitlerowi. Mylił się. Ale sądzę, że jeśli chodzi o Stalina, to nie popełniłem pomyłki". Do pewnego stopnia miarą uznania Moskwy dla dobrej pracy wywiadu, która przyczyniła się do sukcesu Stalina w Jałcie, są gratulacje dla Hissa. W marcu 1945 roku Gorski donosił Centrali po spotkaniu Achmerowa z Hissem:

ALES [Hiss] oraz jego cała grupa otrzymała ostatnio wysokie odznaczenia sowieckie. Po konferencji w Jałcie, kiedy pojechał do Moskwy, pewna osobistość sowiecka wysokiego szczebla (ALES dał do zrozumienia, że był to towarzysz Wyszynski [wiceminister spraw zagranicznych]) skontaktowała się z nim podobno i w imieniu wojskowych SĄSIADÓW [GRU] przekazała mu wyrazy podziękowania, itp *[Dekryptaże operacji VENONA. Przypis do tego dekryptażu dodany przez NSA w 1969 roku podaje, że ALES to "prawdopodobnie Alger Hiss". Ujawnione od tego czasu materiały potwierdzają to stwierdzenie ponad wszelką wątpliwość. Z czterech Amerykanów (poza personelem Ambasady USA), którzy po zakończeniu konferencji w Jałcie pojechali do Moskwy, tylko Hiss odpowiada podanemu przez Gorskiego opisowi agenta o pseudonimie ALES. Gordijewski wspomina szkolenie w Centrali, podczas którego Achmerow opowiadał o swych wojennych kontaktach z Hissem. W dostępnych obecnie aktach węgierskiego wywiadu na temat Noela Fielda znajdują się zeznania Fielda, który również identyfikuje Hissa jako agenta sowieckiego wywiadu. Whittaker Chambers, były agent GRU, który zdekonspirował Hissa, zeznał, że Hiss zaczął przekazywać Moskwie materiały wywiadowcze w 1935 roku, co jest zgodne z szyfrogramem Gorskiego. Chambers i Bentley, podobnie jak Gorski, twierdzą, że na rzecz Związku Sowieckiego szpiegował nie tylko Hiss, ale również ktoś z jego rodziny. Dalsze informacje wskazujące na Hissa przekazał w 1945 roku dezerter z sowieckich służb Igor Guzienko. Przepisy prawne nie pozwoliły w 1950 roku na skazanie Hissa za szpiegostwo. Zdobyte dowody posłużyły jednak do skazania go w tym samym roku za krzywoprzysięstwo, skłamał bowiem, że nie przekazał dokumentów państwowych komunistycznej siatce szpiegowskiej. Ten zarzut się nie przedawnił. W zapisie alfabetem rosyjskim ALES wygląda jak skrót od Alger Hiss - jeden z wielu w tamtych latach przykładów sowieckich pseudonimów, które zawierały klucz do prawdziwej tożsamości agenta.].

Żal NKGB, że nie udało mu się wyrwać Hissa SĄSIADOM, musiał zwiększyć się nieuchronnie w kwietniu, kiedy został on pełniącym obowiązki sekretarza generalnego Narodów Zjednoczonych, "organizującym konferencję" w San Francisco.

W ostatnich miesiącach wojny na tyłach zwycięskiej Armii Czerwonej, przetaczającej się przez Europę Środkową, działał Smiersz (skrót od hasła Smiert’ Szpionam, śmierć szpiegom). Była to organizacja wojskowego kontrwywiadu, wyłączona w 1943 roku z NKWD i podporządkowana bezpośrednio przewodniczącemu Komitetu Obrony Państwa oraz Komisarzowi Obrony, a obie te funkcje sprawował Stalin *[W 1946 roku Smiersz został zreorganizowany zgodnie z wymogami czasu pokoju i wrócił do MGB, powojennego sukcesora NKWD.]. Głównym zadaniem organizacji Smiersz było tropienie zdrajców i obywateli sowieckich, którzy kolaborowali z wrogiem. Z rozkazu Stalina zarzuciła ona olbrzymią sieć, sprawdzając ponad pięć milionów ludzi. Milion, a nawet więcej, sowieckich jeńców wojennych, którzy przeżyli koszmar niemieckich obozów jenieckich, Smiersz potraktował jak dezerterów i wywiózł do łagrów, gdzie wielu z nich zmarło.

Wypełniając gorliwie zobowiązania sojusznicze, rządy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych współpracowały w barbarzyńskiej niejednokrotnie repatriacji obywateli Związku Sowieckiego. W przypadku Wielkiej Brytanii najwięcej kontrowersji budzi przeprowadzona pod przymusem repatriacja Kozaków, których oddano Armii Czerwonej w maju 1945 roku, oraz przekazanie miesiąc później wojskom Tita jugosłowiańskich "dysydentów", chroniących się w południowej Austrii. Większość deportowanych kolaborowała z Niemcami, chociaż czasami tylko formalnie. Pierwszego czerwca zaprawieni we frontowych bojach żołnierze 8 pułku Argylls, niektórzy ze łzami w oczach, przerwali zgodnie z rozkazem kozackie nabożeństwo polowe i załadowali do bydlęcych wagonów kilka tysięcy bezbronnych mężczyzn, kobiet i dzieci, zaganiając ich kolbami karabinów i trzonkami kilofów. Kolejne dni przyniosły podobne koszmary. Wielu Kozaków wolało własnoręcznie zabić najbliższych i popełnić samobójstwo, niż zgodzić się na deportację, pewne tortury, egzekucję lub sowiecki łagier. Większość z czterdziestu pięciu tysięcy repatriowanych Kozaków była obywatelami sowieckimi, którzy na mocy jałtańskiego porozumienia Churchilla i Roosevelta ze Stalinem mieli wrócić do Związku Sowieckiego. Jednak pewna mniejszość, szacowana na trzy do dziesięciu tysięcy osób, to tak zwani starzy emigranci, którzy opuścili Rosję w trakcie wojny domowej lub po niej i formalnie nigdy nie byli obywatelami sowieckimi, a więc nie obejmowała ich jałtańska ugoda. Ich również deportowano wbrew woli.

Wśród "starych emigrantów" była grupa "białych" generałów, przede wszystkim Piotr Krasnow, Andriej Szkuro i sułtan Kelecz Girej, których NKGB i jego poprzednicy ścigali od ćwierćwiecza. Moskwa wysłała ich tropem do Austrii specjalną ekipę organizacji Smiersz. Zgłosiła się ona do brytyjskich władz okupacyjnych pytając, gdzie przebywają poszukiwani generałowie. Odpowiedziano im tylko, że Brytyjczycy nie mają o nich żadnej informacji. Jednak po ostrym pijaństwie podczas przyjęcia braterstwa broni wojsk brytyjskich i sowieckich jeden z żołnierzy brytyjskich wygadał się, że jeszcze do niedawna generałowie przebywali w obozie w wiosce Gleisdorf. Grupa oficerów Smiersza wyjechała natychmiast do Gleisdorf. Generałów nie znaleźli, ale dowiedzieli się, że w obozie przebywa kochanka Andrieja Szkury o imieniu Jelena (nazwisko dotychczas nieznane). Wywabili ją za bramę obozu pod pozorem przyjazdu gościa. Kiedy zbliżyła się do samochodu Smiersz i zobaczyła w środku mundury sowieckich oficerów, zamarła z przerażenia. Zanim ocknęła się i zdążyła uciec, schwytano ją i wepchnięto do samochodu. Podczas niewątpliwie brutalnego przesłuchania wyjawiła, że "biali" generałowie odwołali się do naczelnego dowódcy wojsk sojuszniczych brytyjskiego generała armii sir Harolda Alexandra, prosząc go o ochronę. Jelena wyznała również, że generałowie mają ze sobą czternaście kilogramów złota. To, co stało się później, warte jest dosłownego zacytowania notatek sporządzonych przez Mitrochina:

Czekiści [oficerowie Smiersza] wrócili do sprawy generałów podczas spotkania z [...] [brytyjskim] podpułkownikiem. Powiedzieli, gdzie znajdują się generałowie. Czekiści zaproponowali, że powinno się rozwiązać kwestię losu generałów w sposób handlowy. "Co przez to rozumiecie?" - zapytał Anglik. Wyjaśnili mu. Jeśli Brytyjczyk odda ich po cichu w czasie repatriacji Kozaków, to może sobie zatrzymać generalskie złoto. "Jeśli ci starcy zostaną u ciebie, to ani ty, ani twoi koledzy nie będziecie mieć z tego żadnej korzyści. Jeśli przyjmiesz nasze rozwiązanie, będziecie mieli złoto". Podpułkownik pomyślał chwilę i zgodził się. Omówił z dwoma kolegami szczegóły operacji. Pod pretekstem, że jadą na rozmowy do dowództwa Alexandra, wsadzono generałów do samochodów, zostawiając ich dobytek na miejscu, i odwiedziono do Odenburga [Judenburga], gdzie oddano ich czekistom. Z rąk organizacji Smiersz przewiezieni zostali do Moskwy na kalwarię Łubianki *[Ze względów prawnych w pierwszym zdaniu pominięto sześć słów, znajdujących się w oryginale notatki Mitrochina. Nie znajduje się jednak wśród nich nazwisko podpułkownika. Zastępca szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, generał Siergiej Matwiejewicz Sztiemienko, nie pisze we wspomnieniach o przekupstwie, ale potwierdza w części bieg wypadków opisany w aktach KGB: "Władze sowieckie wystąpiły zdecydowanie do naszych sojuszników w sprawie Krasnowa, Szkury, sułtana Gireja oraz innych zbrodniarzy wojennych. Brytyjczycy zwlekali przez pewien czas, ale ponieważ ani starzy 'biali' generałowie, ani ich wojska nie posiadali większej wartości, załadowali wszystkich na ciężarówki, dowieźli ich i oddali w ręce władz sowieckich".].

Brak potwierdzenia z innych źródeł zawartej w aktach KGB informacji, że oficer brytyjskich wojsk lądowych (oraz prawdopodobnie dwóch jego kolegów) został skłoniony przekupstwem do wydania "białych" generałów. Jeśli wziąć pod uwagę, że nikt nie dzielił repatriowanych Kozaków na tych, co mieli sowieckie obywatelstwo, i "starych emigrantów", można przyjąć, że generałowie zostaliby i tak oddani w ręce organizacji Smiersz. Z drugiej strony jednak zachowaliby zapewne życie, gdyby ich petycja dotarła do generała Alexandra. W dziwny sposób zaginęła jednak po drodze.

Tempo i bezprawie przeprowadzonej "repatriacji" brały się głównie z tego, że lokalni dowódcy wojskowi chcieli jak najprędzej pozbyć się kłopotliwego problemu, oraz z przekonania, że rozpatrywanie indywidualnych przypadków i dochodzenie, który Kozak nie był obywatelem sowieckim, będzie skomplikowane, długotrwale i w wielu wypadkach wprost niemożliwe. Odpowiedzialny za "repatriację" brygadier Toby Low z V Korpusu wydał 21 maja rozkaz, określający, kto ma być uważany za obywatela sowieckiego. Jedna jednostka "białych" Rosjan, Schutz-korps dowodzony przez pułkownika Anatola Rogożyna, miała być w całości wykluczona z repatriacji. "Traktować jako obywateli sowieckich" należało natomiast "Grupę Ataman", do której należał generał Krasnow, oraz "jednostki generała dywizji Szkury". Brygadier Low wyjaśniał, że "indywidualne przypadki [odwołania] NIE będą rozpatrywane, chyba że pod szczególnym naciskiem". Ponadto "w przypadku jakichkolwiek wątpliwości osobnik winien być traktowany jako obywatel sowiecki".

Nawet jeśli wziąć pod uwagę wszelkie rozterki, wynikające ze sprzeczności między lojalnością wobec sojusznika a poszanowaniem ludzkich praw Kozaków, brutalność- z jaką przeprowadzono repatriację, to prawdopodobnie najbardziej haniebny epizod w historii brytyjskich sił zbrojnych w dwudziestym stuleciu. "Mam do siebie pretensje tylko o jedną rzecz: dlaczego zaufałem Brytyjczykom?" - oświadczył siedemdziesięciosześcioletni "biały" generał Krasnow podczas przesłuchania przez NKGB. Generał Szkuro został obudzony 27 maja tuż przed trzecią w nocy, o ulubionej porze sowieckich organów bezpieczeństwa, przez niezidentyfikowanego oficera brytyjskiego, który zawiadomił go, że został aresztowany. Pod silną strażą wyprowadzono go poza teren kozackiego obozu. Inny - lub być może ten sam - oficer brytyjski dostarczył później "pilne", chociaż fałszywe, zaproszenie dla generała Krasnowa na naradę u generała Alexandra, który był jego towarzyszem broni podczas rosyjskiej wojny domowej. Fotografowie z organizacji Smiersz już czekali, żeby uwiecznić historyczny moment przekazania odwiecznych wrogów w ręce NKGB *[Wiadomość o egzekucji generałów podano w krótkiej notatce w "Prawdzie" 17 stycznia 1947 r.]. Dla wojsk brytyjskich była to chwila hańby. Dla Stalina, Smiersza i NKGB godzina wielkiego zwycięstwa.

 

Od "gorącej" do "zimnej wojny"

Zaraz po zakończeniu działań wojennych Centrala przeraziła się, że lada chwila załamią się jej operacje wywiadowcze w krajach sojuszniczych. Pierwszy alarm zanotowano w Ottawie, gdzie stosunki międzyludzkie w rezydenturach NKGB i GRU, działających pod "legalną" osłoną sowieckiej ambasady, były równie napięte jak w Nowym Jorku. Najgorsza sytuacja panowała w rezydenturze GRU. Wieczorem 5 września 1945 roku Igor Guzienko, szyfrant GRU w sowieckiej ambasadzie w Ottawie, wpakował ukradkiem ponad sto tajnych dokumentów pod koszulę i podjął decyzję ucieczki. Wychodząc przez bramę, z determinacją zrobił głęboki wdech. "Inaczej wyglądałby jak w ciąży" - wspominała żona.

Ucieczka i uzyskanie schronienia okazało się trudniejszym przedsięwzięciem, niż Guzienko sobie wyobrażał. W Ministerstwie Sprawiedliwości, a potem w redakcji dziennika "Ottawa Journal", gdzie szukał pomocy, kazano mu przyjść następnego dnia. Rankiem 6 września nikt się nim w ministerstwie nie zainteresował, a w redakcji odprawiono go z kwitkiem. Dziennikarzom zabrakło wyobraźni, żeby ocenić, że ucieczka sowieckiego szyfranta to temat stulecia. Tymczasem w ambasadzie zorientowano się, że nie ma Guzienki i brakuje tajnych dokumentów. Ruszyła pogoń. Biedny Guzienko krył się z żoną i dzieckiem u sąsiadów, gdy funkcjonariusze NKGB wyłamywali i przeszukiwali jego mieszkanie. Dopiero tuż przed północą zabrał go z lokalnego posterunku patrol policji i rodzina Guzienki znalazła wreszcie bezpieczne schronienie.

Guzienko nie tylko zdekonspirował szeroko rozgałęzioną siatkę agenturalną GRU, ale również udzielił fragmentarycznych informacji o operacjach NKGB. Kilka miesięcy później Ławrentij Beria, jedynodzierżca organów bezpieczeństwa, rozesłał do wszystkich rezydentur okólnik, krytykując w nim jadowicie niekompetencję GRU i ganiąc placówkę NKGB w Ottawie, gdzie:

Zignorowano podstawowe zasady bezpieczeństwa i panowało powszechne zadowolenie z siebie i własnych osiągnięć. Był to wynik obniżenia poziomu czujności politycznej i poczucia odpowiedzialności za wykonywanie zadań powierzonych przez partię i rząd. Ucieczka [Guzienki] wyrządziła wielką szkodę naszemu krajowi, zwłaszcza bardzo poważnie utrudniła naszą działalność w krajach amerykańskich.

Strach przed kolejnymi oskarżeniami o nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa obezwładnił rezydenturę w Ottawie, która nie wykazywała teraz żadnej inicjatywy w werbowaniu nowych agentów. Zgodnie z przeprowadzoną później analizą szkód, dezercja Guzienki "sparaliżowała pracę wywiadowczą [w Kanadzie] na kilkanaście lat i miała wysoce negatywny wpływ na pracę rezydentury aż do 1960 roku". Latem 1949 roku świeżo przybyły nowy p.o. rezydent w Ottawie Władimir Pawłowicz Burdin (znany również pod nazwiskiem "Borodin") skarżył się Centrali na inercję kolegów:

Rezydentura nie tylko utraciła wszystkie wcześniejsze kontakty w kołach kanadyjskich, ale również nawet nie próbowała pozyskać nowych kontaktów [...] Sowiecka kolonia zasklepiła się w sobie i odcięła od świata zewnętrznego, zajmując się wyłącznie własnymi sprawami.

Centrala zgadzała się z tą opinią. W Moskwie wyciągnięto wniosek, że rezydentura "utknęła w koleinie".

Do końca życia Guzienki KGB nieustannie usiłowało go wytropić, ale bezskutecznie. W 1975 roku, kiedy poseł partii postępowych konserwatystów Thomas Cossit zażądał rewaloryzacji emerytury Guzienki, rezydentura w Ottawie doszła do wniosku, że poszukiwany dezerter mieszka w okręgu wyborczym parlamentarzysty. Rezydentura meldowała również, że widziano Guzienkę i Cossita na meczu hokejowym, rozgrywanym w Kanadzie przez reprezentację Związku Sowieckiego. Stacjonujący w Ottawie oficer KGB Michaił Nikołajewicz Chwatow zaczął urabiać Cossita w nadziei, że uda mu się zdobyć jakąś informację o miejscu zamieszkania Guzienki. Usiłowania spełzły na niczym i rezydentura doszła w końcu do wniosku, że postawione przez Cossita pytanie poselskie "miało tylko czysto antysowiecki charakter". Kilka lat później KGB zaczęło grzebać w prywatnym życiu Cossita i szukać jakiegoś kompromitującego materiału *[W żargonie wewnętrznym kompromat], nadającego się do wykorzystania w "środkach aktywnych" i zdyskredytowania niewygodnego posła. Cossit zmarł w 1982 roku, zanim rozpoczęto kampanię oczerniania.

Ucieczka Guzienkł we wrześniu 1945 roku wywołała alarm w rezydenturach NKGB w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Jako szef IX Sekcji SIS (kontrwywiad na kierunku sowieckim) Philby był dobrze poinformowany o treści zeznań Guzienki i meldował o "intensyfikacji przeciwdziałań", wymierzonych w sowiecką pracę wywiadowczą w Londynie. Centrala odpowiedziała poleceniem zaostrzenia procedur bezpieczeństwa dla "ochrony wartościowej siatki agenturalnej przed dekonspiracją", Boris Krӧtenschield (używał nazwiska "Krotow"), który prowadził większość cennych agentów rezydentury, otrzymał rozkaz przekazania innym oficerom prowadzącym wszystkich źródeł z wyjątkiem Philby'ego. Kontakty z Philbym miał ograniczyć do jednej spotkania w miesiącu. "Ostrzeżcie towarzyszy, żeby idąc na spotkanie dokładnie sprawdzali, czy nie są śledzeni przez obserwację. Niech pod żadnym pozorem usiłują zgubić inwigilujących i spotkać się z agentem [...]". W razie konieczności należało raczej zamrozić na pewien czas kontakt z agentem.

Jeszcze większe pogotowie wywołała próba ucieczki oficera NKGB w Turcji, Konstantina Dmitriewicza Wołkowa *[Wołkow miał stopień podpułkownika.]. Wołkow napisał 27 sierpnia 1945 roku list do brytyjskiego wicekonsula w Stambule, C.H. Page’a *[Według innych źródeł szef placówki SIS w Stambule zakamuflowany jako wicekonsul.], prosząc o pilne spotkanie. Page nie odpowiedział. Czwartego września Wołkow pojawił się osobiście i poprosił o azyl polityczny dla siebie i żony. W zamian za azyl i pięćdziesiąt tysięcy funtów szterlingów (około miliona funtów z 2000 roku) zaoferował ważne dokumenty i informacje, które zebrał pracując w brytyjskiej sekcji w Centrali. Ujawnił między innymi, że do najwyżej notowanych agentów sowieckich należą dwaj pracownicy Foreign Office (niewątpliwie Burgess i Maclean) oraz siedmiu uplasowanych "wewnątrz brytyjskiego systemu wywiadowczego", w tym jeden, który "pełni funkcję naczelnika sekcji brytyjskiego kontrwywiadu w Londynie" (niemal na pewno Philby).

Zaskoczony Philby otrzymał sprawozdanie z rozmowy Page’a z Wołkowem w poczcie dyplomatycznej z konsulatu w Stambule, która trafiła na jego biurko 19 września. Natychmiast zaalarmował Krӧtenschielda.

Dwa dni później, 21 września, turecki konsulat w Moskwie wydal wizy dwóm likwidatorom NKGB, podającym się za kurierów dyplomatycznych. Następnego dnia Philby postarał się o zezwolenie szefa SIS sir Stewarta Menziesa na przelot do Turcji, żeby osobiście nadzorować sprawę Wołkowa. Z różnych powodów wyjazd się opóźnił i Philby dotarł do Stambułu 26 września. Dwa dni wcześniej Wołkow i jego żona, uśpieni, zostali wniesieni na noszach na pokład sowieckiego samolotu lecącego do Moskwy. Podczas powrotnego lotu do Londynu Philby napisał na brudno cyniczny raport dla Stewarta Menziesa na temat możliwych przyczyn wykrycia przez NKGB zamiaru Wołkowa. Jak napisał później:

Nie ulegało wątpliwości, że zainstalowano podsłuch w jego biurze i mieszkaniu. Zauważono, że on i jego żona zrobili się nerwowi. Być może zdradziło go zachowanie. Być może wygadał się po pijanemu. Może nawet zmienił zdanie i opowiedział o wszystkim kolegom. Muszę oczywiście podkreślić, że są to tylko spekulacje. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się prawdy. Teoria, że Rosjanie zostali powiadomieni o podjętej przez Wołkowa próbie nawiązania kontaktu z Brytyjczykami, nie znajduje podbudowy w faktach, a zatem nie jest warta rozważania jej w niniejszym raporcie.

W Moskwie podczas przesłuchań poprzedzających egzekucję Wołkow przyznał się, że poprosił Brytyjczyków o azyl i pięćdziesiąt tysięcy funtów, a w zamian zamierzał zdemaskować co najmniej trzystu czternastu sowieckich agentów. Philby był więc o włos od dekonspiracji. Gdyby nie łut szczęścia kilka tygodni wcześniej w Ottawie, Guzienko nie zdołałby uciec. Gdyby szczęścia tego nie zabrakło w Stambule, Wołkow pewnie zdemaskowałby Philby’ego i sparaliżował operacje MGB w Wielkiej Brytanii.

Alarmy wywołane przez Guzienkę i Wołkowa przypadły na bardzo pracowity okres w działalności londyńskiej rezydentury, którą do 1947 roku kierował Konstantin Kukin (pseudonim IGOR). Od 11 września do 2 października w stolicy Wielkiej Brytanii zebrali się na pierwszym posiedzeniu ministrowie spraw zagranicznych pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ (Stanów Zjednoczonych, Związku Sowieckiego, Wielkiej Brytanii, Francji i Chin). Rada ministerialna omawiała założenia planowanych traktatów pokojowych z pokonanymi przeciwnikami oraz najważniejsze problemy powojennej polityki światowej. W takim momencie agenturalna penetracja Foreign Office nadawała londyńskiej rezydenturze wyjątkową pozycję. Przez cały czas trwania konferencji sowiecki ambasador Iwan Majski bardziej polegał na informacjach rezydentury niż na własnych dyplomatach. Tak przynajmniej mówią dokumenty z archiwów KGB. Zwiększona odpowiedzialność zmuszała rezydenturę do wytężonej pracy, bardzo często przez całą noc aż do rana. Spotkanie Rady Bezpieczeństwa zakończyło się fiaskiem, ujawniając po raz pierwszy głęboki rozdźwięk między Wschodem a Zachodem, który od 1947 roku przekształcił się w "zimną wojnę".

W trakcie konferencji londyńskiej i na kolejnych posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Michajłowicz Mołotow opierał się w dużej mierze na materiałach dostarczonych przez agentów MGB. Przyzwyczaił się do nich do tego stopnia, że pewnego razu zrobił awanturę, gdy nie dostał dokumentów innych delegacji, wrzeszcząc: "Jak to nie ma dokumentów?". Starano się je dostarczać i podczas londyńskiej konferencji w listopadzie 1947 roku otrzymał niektóre dokumenty Foreign Office wcześniej niż delegacja brytyjska.

Podczas spotkań rady ministerialnej w latach 1945-1949 agenci brytyjscy stanowili najważniejsze źródło informacji dla MGB. Dzięki uprowadzeniu Wołkowa czterech agentów wojennej Piatiorki mogło kontynuować działalność. Wyjątkiem był Anthony Blunt, tak wyczerpany, że Centrala zgodziła się na jego rezygnację z pracy w MI-5. W listopadzie 1945 roku odszedł do świata sztuki i został kuratorem królewskiej kolekcji obrazów. Krótko przed opuszczeniem służby bezpieczeństwa pozwolił sobie na ryzykowny wybuch szczerości, którego nikt nie potraktował serio. "Widzisz, miałem wielką frajdę przekazując Rosjanom nazwiska wszystkich oficerów MI-5" - wyznał koledze, pułkownikowi Robertsonowi, który miał w służbie przydomek "Tar". Niewykluczone, że godząc się na odejście Blunta, Centrala miała nadzieję, iż jego obowiązki przejmie "Leo" Long (pseudonim ELLI), którego Blunt prowadził w czasie wojny jako informatora w wywiadzie wojskowym. Blunt zarekomendował Longa na wysokie stanowisko w MI-5, ale komisja rekrutacyjna wybrała innego kandydata, który uzyskał minimalnie większą liczbę punktów. Long przeszedł więc do pracy w brytyjskiej Komisji Kontrolnej w Niemczech, gdzie z czasem został zastępcą dyrektora wywiadu. Jednak w Niemczech Long odmówił utrzymywania regularnego kontaktu z oficerem prowadzącym. Niechęć tę tłumaczono w Centrali częściowo faktem, że przestał go prowadzić Blunt. Ten zaś podejmował się od czasu do czasu wykonania zadań specjalnych. Między innymi wyprawiał się na polecenie Centrali dwa lub trzy razy do Niemiec, żeby odebrać materiał wywiadowczy zebrany przez Longa.

W przeciwieństwie do Blunta trzej spośród "Pięciu Wspaniałych", Philby, Burgess i Maclean, pracowali na początku "zimnej wojny" na pełnych obrotach, a Cairncross nie był wiele gorszy. Philby kierował Sekcją IX Secret Intelligence Service aż do 1947 roku, gdy został szefem placówki SIS w Turcji. Nowe stanowisko pozwoliło mu zdradzać agentów infiltrowanych przez granicę do Rosji oraz ich rodziny i kontakty w Związku Sowieckim. Maclean zyskał reputację pnącego się szybko w górę młodego dyplomaty waszyngtońskiej ambasady, gdzie pracował do 1947 roku. Burgess, który do pracy w Foreign Office przyszedł w 1944 roku, dwa lata później był już osobistym asystentem Hectora McNeila, sekretarza stanu przy Erneście Bevinie, ministrze spraw zagranicznych w pierwszym powojennym rządzie Partii Pracy. John Cairncross wrócił po wojnie do Ministerstwa Skarbu i londyńska rezydentura wznowiła z nim kontakt w 1948 roku. Przez następne pięć lat do głównych obowiązków Cairncrossa należał nadzór nad wydatkami na badania obronne. G.A. Robinson, kolega Cairncrossa w Ministerstwie Skarbu, wspominał:

[Cairncross] znał nie tylko szczegóły programu rozwoju broni atomowych, ale również plany pocisków kierowanych, broni mikrobiologicznych i chemicznych, broni podwodnych oraz programy rozwoju innych rodzajów uzbrojenia. Musiał znać między innymi kosztorysy programów badawczych w dziedzinie aeronautyki i radaru, wykrywania okrętów podwodnych, badań prowadzonych przez pocztę oraz inne instytucje, zajmujące się łącznością, radiowywiadem, technikami podsłuchu itp. Mógł [...] całkiem legalnie poprosić o dodatkowe wyjaśnienia, uzasadniając to koniecznością poznania sprawy, zanim Ministerstwo Skarbu wyłoży na dany cel pieniądze.

Nie można się więc dziwić, że Jurij Iwanowicz Modin, który prowadził Cairncrossa, był "wniebowzięty, widząc jakość [otrzymywanych] informacji.

W porównaniu z latami wojny nowe procedury bezpieczeństwa, wprowadzone z powodu afer Guzienki i Wołkowa, utrudniły pracę londyńskiej rezydentury i zwiększyły czasochłonność prowadzenia agentów. Obecnie przed spotkaniem z agentem oficer prowadzący spędzał przeciętnie pięć godzin, chodząc po mieście piechotą i poruszając się publicznymi środkami transportu (przede wszystkim kolejką podziemną) od jednego dokładnie zbadanego miejsca do drugiego, żeby upewnić się, że nie jest śledzony. W umówionym miejscu spotkania prowadzący i agent powinni nawiązać wstępny kontakt wzrokowy i zbadać, czy druga strona nie jest obserwowana. Dopiero potem wolno im było podejść do siebie. Jeżeli jedna albo druga strona miała jakiekolwiek, najmniejsze nawet wątpliwości, należało wycofać się i podjąć próbę spotkania w jednym z trzech ustalonych wcześniej zapasowych miejsc i terminów. Wprowadzony i sprawdzony w Londynie system rozszerzono później na inne rezydentury.

Londyńska rezydentura wprowadziła także pionierski system placówek nasłuchu, który identyfikował częstotliwości radiotelefoniczne i prowadził nasłuch łączności policji i służby bezpieczeństwa MI-5. Obok stacjonarnej placówki nasłuchu w gmachu ambasady utworzono placówki ruchome w samochodach ambasady, które patrolowały rejon planowanego spotkania z agentem. Zaprzestano natomiast eksperymentów z przysłanym w latach wojny z Centrali ośmioosobowym zespołem obserwacji, który miał śledzić agentów i odwiedzających ambasadę oraz badać metody inwigilacji stosowane przez Brytyjczyków. Znajdujące się w archiwach KGB podsumowanie działalności ekipy stwierdza, że wskutek nieznajomości języka zespół "nie odniósł poważniejszych sukcesów" *[W notatkach Mitrochina brak dokładnych dat przyjazdu do rezydentury w Londynie i wyjazdu ekipy inwigilacyjnej. Przyjechała pod koniec wojny i przebywała w Wielkiej Brytanii "przez kilka lat".]. Można założyć, że eksperyment zakończył się kompletnym fiaskiem.

W przypadku Guy Burgessa próby wprowadzenia ostrzejszych zasad bezpieczeństwa nie odniosły większego skutku. Wychodząc pewnego razu z piwiarni, w której nawiązał kontakt wzrokowy z oficerem prowadzącym, upuścił teczkę, z której rozsypały się po podłodze tajne dokumenty Foreign Office. W Centrali mnożyły się również skargi, że przychodzi na spotkania pijany i w rozchełstanym ubraniu. Szef raczkującej sekcji bezpieczeństwa resortu spraw zagranicznych George Carey-Foster zauważył po pierwszym spotkaniu w 1947 roku, że Burgess był "rozkołtuniony i nieogolony. Jechało od niego tak potężnie alkoholem, że zacząłem się rozpytywać, kim on jest i co robi". Mimo to Burgess potrafił zdobyć się czasami na urok i błyskotliwą inteligencję z czasów studiów w Cambridge. Jesienią 1947 roku, chcąc się go zapewne pozbyć, Hector McNeil zarekomendował Burgessa Christopherowi Mayhew, który organizował Wydział Studiów Informacyjnych IRD (Information Research Department). Wydział ten miał przeciwdziałać sowieckiej "wojnie psychologicznej". Mayhew żałował później, że popełnił "kardynalny błąd", spotkając się z Burgessem. "[...] porozmawiałem z nim. Wykazał oszałamiającą znajomość komunistycznych metod wywrotowego działania, a więc z chęcią wziąłem go do mego wydziału". Burgess wybrał się w objazd brytyjskich ambasad, gdzie miał promować materiały IRD, a jednocześnie zdradzał plany nowego wydziału oficerowi prowadzącemu. Od 1947 roku był nim Jurij Iwanowicz Modin, jeden z najlepszych prowadzących w historii sowieckiego wywiadu. Wskutek fali skarg na dalece niedyplomatyczne zachowanie Guy Burgess został jesienią 1948 roku wyrzucony z IRD i przeniesiony do dalekowschodniego wydziału Foreign Office. Zaniepokoiło to Centralę, ale oburzające zachowanie Burgessa wzmocniło paradoksalnie jego kamuflaż. Nawet najgłośniej protestujący nie przypuszczali, żeby sowiecki szpieg mógł zachowywać się w tak nieprzyzwoity i zwracający uwagę sposób.

Modin niepokoił się również postępowaniem Nikołaja Borisowicza Rodina (posługującego się nazwiskiem "Korowin"), który w 1947 roku przejął funkcję rezydenta od Kukina. Rodin uważał, że jego nie dotyczą zaostrzone zasady bezpieczeństwa, których przestrzegania domagał się od podwładnych. Według Modina, który nie cierpiał Rodina, nowy rezydent "miał zwyczaj udawać się na tajne spotkania samochodem ambasady, a czasami bywał tak nieostrożny, że telefonował do agentów wprost do ich biur". "[...] nic nie mogę poradzić. Nie moją rzeczą jest kwestionować zachowania przełożonych" - twierdził Modin, znając dobrze zhierarchizowane środowisko sowieckiego wywiadu. W latach osiemdziesiątych jako dziekan wydziału nr 1 (wywiad polityczny) w podległym PZG Instytucie Andropowa, Modin bez żenady oceniał, że Rodin był aroganckim i pretensjonalnym zerem.

Pod koniec lat czterdziestych większość brytyjskich agentów MGB pracowała nadal poza wszelkimi podejrzeniami. W Stanach Zjednoczonych przeciwnie. Tam wielu agentów zostało zdemaskowanych. Już w marcu 1945 roku Centrala narzekała, że "wielu" komunistów w Waszyngtonie wie, kto należy do siatki, którą prowadzi Silvermaster, a sowieckie "powiązania" Harry’ego Dextera White’a są również dobrze znane. Centrala krytykowała "nie tylko pogorszenie się jakości pracy rezydentury [w Nowym Jorku] w prowadzeniu i szkoleniu terminatorów [agentów], ale także brak zrozumienia pracowników operacyjnych dla podstawowych zasad naszej pracy".

Ucieczka Igora Guzienki w 1945 roku oraz dezercja Elizabeth Bentley potwierdziły najgorsze obawy Centrali. John Edgar Hoover zawiadomił we wrześniu Biały Dom i departament stanu o rewelacjach Guzienki, który podał informacje o kilkunastu sowieckich agentach, działających w Stanach Zjednoczonych; jeden z nich był "asystentem sekretarza stanu" (chodziło zapewne o Algera Hissa). Późnym latem 1945 roku Bentley skontaktowała się z FBI i 7 listopada zaczęła ujawniać nowojorskiej placówce Biura wszystko, co wiedziała o sowieckiej agenturze. Następnego dnia Hoover wysłał adiutantowi prezydenta Trumana pierwszą listę - czternaście nazwisk ludzi, którzy według Bentley dostarczali wiadomości "sowieckiemu systemowi szpiegowskiemu". Na liście tej znaleźli się: zastępca sekretarza skarbu Harry Dexter White, asystent wykonawczy OSS Duncan C. Lee oraz były doradca prezydenta Roosevelta, Lauchlin Currie. Zeznania Bentley obudziły zainteresowanie FBI spoczywającymi na półce relacjami Whittakera Chambersa o przedwojennej działalności Hissa, White’a i innych agentów.

Waszyngtoński rezydent Anatolij Gorski, którego Bentley znała pod pseudonimem "Al", spotkał się z nią po raz ostatni 20 listopada przed kafeterią "Bickford’s" na rogu 23 Ulicy i Szóstej Alei w Nowym Jorku. Nieświadom obserwacji FBI Gorski umówił się na kolejne spotkanie 20 stycznia. Według Bentley, obiecał jej, że być może wkrótce "powróci do podziemnej roboty". Przed kolejnym spotkaniem Gorski był już jednak w Moskwie. Jego pospieszny wyjazd spowodowało zapewne odkrycie, że Bentley przeszła na drugą stronę. Kilka miesięcy później wycofany został także nowojorski rezydent Roland Abbiate (posługujący się pseudonimem "Prawdin"), Bentley bowiem znała jego żonę. Oceniając straty spowodowane dezercją Bentley, Centrala stwierdziła, że nie znała ona prawdziwego nazwiska, adresu ani numeru telefonu swojego poprzedniego prowadzącego Icchaka Achmerowa, nielegalnego rezydenta w Stanach Zjednoczonych. Mimo to odwołano Achmerowa z żoną do Moskwy, po prostu na wszelki wypadek.

Niemal równoczesne odwołanie Gorskiego, Abbiate’a i Achmerowów pozbawiło amerykańską agenturę MGB doświadczonych prowadzących. Centrala nie miała wielu wyższych oficerów, znających warunki panujące w Ameryce Północnej, którzy mogliby zastąpić ewakuowanych. Ponadto, jak potwierdził później Modin, "niechętnie wysyłaliśmy ludzi za granicę z obawy przed dezercją. Większość naszych funkcjonariuszy pracowała w Moskwie i w efekcie grupa przebywająca na placówkach w innych krajach była tak przepracowana, że wielu nie wytrzymywało ciśnienia". Nowy nielegalny rezydent zastąpił Achmerowa dopiero w 1948 roku. Dwóch kolejnych, legalnych rezydentów, którzy przyjechali do Stanów Zjednoczonych po Gorskim, stało się wewnątrz KGB synonimami braku kompetencji i profesjonalizmu. Grigorija Grigoriewicza Dołbina, który w 1946 roku przyjechał na miejsce Gorskiego, trzeba było wymienić w 1948 roku, gdyż zaczął wykazywać oznaki zaburzeń psychicznych (w Moskwie rozeszły się zaraz plotki, że to z powodu wrodzonego syfilisu). Jego następca Gieorgij Aleksandrowicz Sokołow otrzymał najpierw naganę Centrali, a potem odwołano go w 1949 roku.

Najskuteczniejszym środkiem zaradczym podjętym przez MGB po dezercji Elizabeth Bentley było zerwanie kontaktu z większością agentów, których znała. W rezultacie, pomimo posiadania o nich wielu informacji, nikogo nie można było skazać w sądzie. FBI rozpoczęło śledztwa zbyt późno, żeby złapać wskazanych przez Bentley agentów na gorącym uczynku przekazywania tajnych materiałów, a stenogramy podsłuchów telefonicznych nie stanowiły dowodu akceptowanego przez sąd. Centrala nie zorientowała się jednak w rozmiarach trudności prawnych FBI i jeszcze przez kilka lat bała się, że w każdej chwili może wybuchnąć za oceanem skandal, uwieńczony wielkim procesem szpiegowskim.

Obawy Centrali wzmógł wielki sukces amerykańskich kryptologów, zwany później operacją VENONA. Od 1927 roku Związek Sowiecki używał do tajnej łączności dyplomatycznej i wywiadowczej systemu jednorazowych kart kodowych, który był praktycznie nie do złamania. Jednakże podczas II wojny światowej i zaraz po jej zakończeniu Rosjanie wydali ponownie część bloków jednorazowych kart kodowych, przez co powstała możliwość kryptologicznego włamania się. Minęło jednak kilka lat, zanim amerykańskim i brytyjskim kryptoanalitykom udało się wykorzystać błąd Rosjan i włamać się do systemu. Pod koniec 1946 roku Meredith Gardner, znakomity kryptoanalityk Agencji Bezpieczeństwa Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych - ASA [US Army Security Agency], począł odszyfrowywać niektóre depesze wymieniane w czasie wojny przez Centralę i jej rezydentury w Stanach Zjednoczonych. Do lata 1947 roku zebrano z dekryptaży dowody świadczące, że w latach wojny Moskwa prowadziła w Stanach Zjednoczonych operacje szpiegowskie na olbrzymią skalę. W 1948 roku ASA wezwała FBI. Od października specjalny agent Federalnego Biura Śledczego Robert Lamphere został oddelegowany do operacji VENONA, żeby ustalić tożsamość agentów, niektórych nadal aktywnych, wymienianych w dekryptażach tylko z pseudonimów. Znamienne, ale Centralną Agencję Wywiadowczą poinformowano o operacji VENONA dopiero pod koniec 1952 roku. Charakterystyczny jest też fakt, że wiele wskazuje, iż prezydent Truman nie był informowany o dekryptażach w ogóle. Obawiano się, że może się wygadać dyrektorowi centralnego wywiadu, czyli szefowi CIA, z którym spotykał się raz na tydzień. Dekryptaże operacji VENONA unaoczniły, do jakiego stopnia sowiecka agentura spenetrowała OSS, po którym schedę przejęła CIA. Hoover i przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów generał Omar N. Bradley podejrzewali, jak widać, że CIA została równie głęboko spenetrowana jak OSS i dopiero znacznie później okazało się, że byli w błędzie.

Centrala poznała tajemnicę operacji VENONA pięć lat wcześniej niż CIA. Już w 1947 roku otrzymała pierwszy sygnał alarmowy. Przekazał go sowiecki agent w ASA William Weisband o pseudonimie ZORA. Weisband, syn imigranta z Rosji, zatrudniony był w ASA jako tłumacz i kręcił się wszędzie pod pretekstem poszukiwania chętnych do wykorzystania jego talentów językowych. Meredith Gardner przypomniał sobie, że Weisband zaglądał mu czasami przez ramię w krytycznym okresie operacji VENONA w końcu 1946 roku, gdy udało mu się odczytać jeden z pierwszych istotnych szyfrogramów - meldunek NKGB z 2 grudnia 1944 roku, informujący o uwieńczonej sukcesem penetracji ośrodka atomowego w Los Alamos.

Operacja VENONA była dla Centrali nieprzewidywalnym zagrożeniem, podobnym do bomby z opóźnionym zapłonem, która może eksplodować w niewiadomym momencie w ciągu najbliższych kilku lat. Nikt w Moskwie nie potrafił przewidzieć, które depesze NKGB zostaną rozszyfrowane. Czy w całości, czy tylko we fragmentach? Który z agentów zostanie w nich wymieniony i zdemaskowany? Obawy Centrali zwiększała publiczna dyskusja wokół sowieckiego szpiegostwa, która rozpoczęła się w Stanach Zjednoczonych latem 1948 roku. W lipcu tego roku Elizabeth Bentley złożyła, po raz pierwszy publicznie, zeznania przed komisją Kongresu do spraw Zachowań Nieamerykańskich i z miejsca stała się gwiazdą mediów, które nadały jej przydomek "Królowej Czerwonych Szpiegów".

Na początku sierpnia zeznawał przed komisją Whittaker Chambers, który zdemaskował Hissa, White’a i innych jako przedwojennych członków konspiracyjnego podziemia komunistycznego. Centrala bała się, że przesłuchania komisji są wstępem do serii głośnych procesów pokazowych, podczas których ujawnione zostaną całe siatki z okresu II wojny światowej.

W późnych latach czterdziestych dodatkowe zamieszanie w operacjach sowieckiego wywiadu zagranicznego wywołała poważna reorganizacja moskiewskiej Centrali. Sprowokowała ją amerykańska ustawa o bezpieczeństwie narodowym z lipca 1947 roku, powołująca Centralną Agencję Wywiadowczą "w celu koordynowania działań wywiadowczych kilku rządowych wydziałów i agencji w interesie bezpieczeństwa narodowego".

Pełnej koordynacji nigdy wprawdzie nie osiągnięto, ale Mołotow argumentował, że zjednoczenie aparatu wywiadu zagranicznego przewidziane przez ustawę o bezpieczeństwie narodowym da Stanom Zjednoczonym zdecydowaną przewagę nad rozczłonkowanym systemem sowieckim. Jedynym rozwiązaniem, twierdził, było połączenie zarządów wywiadu zagranicznego, obu służb - MGB i GRU - w jedną instytucję. Z punktu widzenia Stalina koncepcja Mołotowa miała dodatkowy plus, pozwalała bowiem osłabić pozycję Berii, którego protegowany, Wiktor Siemionowicz Abakumow, kierował MGB. W lipcu 1947 roku połączono zarządy wywiadu zagranicznego MGB i GRU w nową, zunifikowaną instytucję wywiadu zagranicznego - Komitet Informacji, w skrócie KI od Komitiet Informacii. W nowym, silnie scentralizowanym systemie zgody KI wymagały nawet operacyjne plany spotkań z agentem lub sprawdzanie wiarygodności szczególnie cennych agentów.

Mianowanie Mołotowa pierwszym przewodniczącym Komitetu Informacji dało resortowi spraw zagranicznych znacznie większy niż dotychczas wpływ na operacje wywiadu. Pierwszym zastępcą przewodniczącego, odpowiedzialnym za działalność bieżącą KI, został spokojny i pokorny Piotr Wasiliewicz Fiodotow, który rok wcześniej objął wywiad zagraniczny MGB. Fiodotow, podobnie jak większość członków kierownictwa KI, nie znał warunków życia i pracy na Zachodzie. Były rezydent w Nowym Jorku Roland Abbiate, który należał do oficerów najbardziej doświadczonych w działaniach wywiadowczych na Zachodzie, został z nowego KI usunięty. W jego teczce osobowej odnotowano, że nie przedstawiono mu żadnego uzasadnienia zwolnienia, które "było dla niego wielkim ciosem". Być może przyczyną była znajdująca się w aktach notatka o jego żydowskich przodkach. Po śmierci Stalina Abbiate powrócił na krótko do pracy w wywiadzie, ale został ponownie zwolniony, a potem popełnił samobójstwo.

Mołotow starał się zwiększyć kontrolę Ministerstwa Spraw Zagranicznych nad operacjami KI i mianował ambasadorów w najważniejszych stolicach "głównymi legalnymi rezydentami", którym podlegali rezydenci cywilni (z byłego wywiadu MGB) oraz wojskowi (z byłego GRU). Według złośliwej relacji późniejszego dezertera z KGB Ilii Dżirkwiełowa:

Skutkiem był niewiarygodny bałagan. Rezydenci, zawodowi oficerowie wywiadu, uciekali się do nieprawdopodobnych podstępów, żeby tylko nie informować ambasadorów o prowadzonych operacjach, ponieważ dyplomaci byli amatorami i mieli niewielkie pojęcie o wywiadowczej pracy i operacyjnych metodach [...].

Niektórzy dyplomaci angażowali się osobiście w operacje wywiadowcze. Po kłopotach w Waszyngtonie, gdzie w latach 1948-1949 trzeba było odwołać dwóch kolejnych rezydentów, ambasador Aleksandr Siemionowicz Paniuszkin przejął na rok kierownictwo rezydentury. Nabrał przy tym takiej ochoty do pracy wywiadowczej, że został później naczelnikiem Pierwszego Zarządu Głównego KGB *[Paniuszkin byl ambasadorem w Waszyngtonie w latach 1947-1951, a później naczelnikiem PZG od 1953 do 1956 roku.].

W 1949 roku Mołotow utracił łaski Stalina i stracił stanowiska ministra spraw zagranicznych i przewodniczącego KI. Schedę po nim przejął jego zastępca Andriej Wyszynski, który wsławił się jako brutalny prokurator w przedwojennych procesach pokazowych. Wyszynski traktował Berię z czołobitną uniżonością, co słychać było nawet podczas rozmów telefonicznych. Późniejszy szef resortu spraw zagranicznych Andriej Gromyko wspominał, że "gdy tylko głos Berii zabrzmiał w słuchawce, Wyszynski zrywał się z szacunkiem z fotela. Przebieg rozmowy był również osobliwy, gdyż Wyszynski płaszczył się jak sługa przed panem". Wyszynski w przeciwieństwie do Mołotowa nie interesował się sprawami KI i po kilku miesiącach oddał zwierzchnictwo nad Komitetem w ręce wiceministra spraw zagranicznych Waleriana Zorina. Na miejsce uległego Fiodotowa, jako wykonawczego wiceprzewodniczącego Komitetu, przyszedł bardziej brutalny i energiczny Siergiej Romanowicz Sawczenko, który, tak jak Wyszynski, był protegowanym Berii. Sawczenko słuchał bardziej poleceń Berii niż ministra spraw zagranicznych.

Zanim jeszcze Wyszynski zastąpił Mołotowa, Komitet Informacji zaczął się rozpadać. Latem 1948 roku, po długich sporach z Mołotowem, minister sił zbrojnych marszałek Nikołaj Aleksandrowicz Bułganin zaczął wycofywać z KI personel wojskowy i odbudowywać GRU. Prawdopodobnie przy poparciu Berii Abakumow rozpoczął wówczas długotrwałe starania o odzyskanie kontroli nad reszkami KI. Pod koniec 1948 roku wszyscy przebywający w rezydenturach oficerowie pionów EM (rosyjska emigracja) oraz SK (przebywający za granicą obywatele sowieccy) powrócili pod skrzydła MGB. Całość Komitetu Informacji została zwinięta pod koniec 1951 roku, kiedy MGB przejęło na powrót odpowiedzialność za prowadzenie operacji wywiadowczych za granicą.

Pozostałością po KI, która przyczyniła się do późniejszego rozwoju sowieckiego wywiadu, był powrót do nielegałów. To właśnie oni, jak sądzono, mogli powoli stworzyć, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, pewniejsze i lepiej zamaskowane podstawy operacyjne dla wywiadu zagranicznego niż rezydentury legalne. Czwarty Zarząd KI (do spraw nielegałów), utworzony z połączenia sekcji do spraw nielegałów w MGB i GRU, rozrósł się do osiemdziesięciu siedmiu ludzi. Kierował nim Aleksandr Michajłowicz Korotkow, który przed wojną wyróżnił się, prowadząc eliminację kryjących się za granicą "wrogów ludu". W 1949 roku, już po powrocie wojskowych do GRU, zarząd szkolił czterdziestu dziewięciu nielegałów. Korotkow podzielił zarząd na wydziały specjalizujące się w selekcji kandydatów, szkoleniu ich oraz legalizacji. Ten ostatni wydział fabrykował dokumenty uwiarygodniające fałszywe życiorysy nielegałów. Do 1952 roku wydział legalizacji sfałszował lub sfabrykował trzysta sześćdziesiąt cztery zagraniczne dokumenty tożsamości, w tym siedemdziesiąt osiem paszportów. Pion N (wsparcie nielegałów) Centrali wysłał swoich oficerów do wszystkich ważniejszych legalnych rezydentur.

Najważniejszym zadaniem Czwartego Zarządu było utworzenie nowej nielegalnej rezydentury w Nowym Jorku i odbudowanie siatek agenturalnych w Stanach Zjednoczonych. Na nowego nielegalnego rezydenta, pierwszego od wyjazdu Achmerowa z USA na początku 1946 roku, wytypowano Wiliama ("Williego") Gienrichowicza Fishera, pseudonim MARK, prawdopodobnie jedynego oficera sowieckiego wywiadu urodzonego w Anglii *[Nie należy mylić oficerów kadrowych wywiadu z agentami takimi, jak na przykład Philby.]. Rodzicami Fishera byli rosyjscy rewolucjoniści z czasów carskich, którzy w 1901 roku wyemigrowali do Newcastle-on-Tyne, gdzie Wiliam urodził się w 1903 roku. W 1921 roku rodzina Fisherów powróciła do Moskwy, a Wiliam podjął pracę tłumacza w Kominternie. Podczas służby wojskowej w latach 1925-1926 został przeszkolony jako radiooperator i po krótkiej służbie w Czwartym Zarządzie (wywiad wojskowy) przeszedł w 1927 roku do INO (wywiadu zagranicznego OGPU). Do 1936 roku pracował jako radiooperator w rezydenturach w Norwegii, Turcji, Wielkiej Brytanii i Francji, a potem został kierownikiem placówki, w której szkolono radiooperatorów dla rezydentur nielegalnych.

Fisher miał dużo szczęścia, że nie został rozstrzelany w czasie wielkich czystek. Sądząc z jego akt osobowych, powinien znaleźć się automatycznie na liście podejrzanych z racji miejsca urodzenia. Ponadto "wypowiadali się o nim pozytywnie" liczni "wrogowie ludu", a jego szwagier został oskarżony o trockizm. Wyrzucono go wprawdzie z NKWD pod koniec 1938 roku, ale przeżył i powrócił do służby w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Szkolił radiooperatorów dla oddziałów partyzanckich i patroli zwiadu, działających na tyłach wojsk niemieckich.

W 1946 roku Fisher zaczął szkolić się na nielegała pod osobistym nadzorem Korotkowa, naczelnika wydziału do spraw nielegałów w MGB. Przygotowano mu wyjątkowo skomplikowaną legendę. Miał wjechać do Stanów Zjednoczonych w 1948 roku jako jedna osoba, a wkrótce po przybyciu wcielić się w inną. W pierwszej fazie grał Andrieja Jurgiesowicza Kajotisa, urodzonego w 1895 roku Litwina, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i przyjął obywatelstwo amerykańskie. W listopadzie 1947 roku Kajotis udał się w podróż do Europy, żeby odwiedzić krewnych. W trakcie pobytu w Danii ambasada sowiecka wydała mu dokument podróży zezwalający na wjazd do Związku Sowieckiego, zatrzymując w zamian paszport, żeby mógł z niego skorzystać Fisher. W październiku 1948 roku Fisher wyjechał z sowieckim paszportem do Warszawy, skąd - już z paszportem Kajotisa - udał się przez Czechosłowację i Szwajcarię do Paryża. Tam nabył bilet na transatlantyk SS "Scythia" i 6 listopada wypłynął z Hawru do Quebecku. Stamtąd pojechał do Montrealu i, posługując się nadal paszportem Kajotisa, przekroczył 17 listopada granicę Stanów Zjednoczonych.

Po przyjeździe do Nowego Jorku spotkał się 26 listopada potajemnie ze słynnym sowieckim nielegałem Josifem Romualdowiczem Grigulewiczem (pseudonim MAKS), który brał udział w pierwszej próbie zamordowania Trockiego w Meksyku, a w czasie II wojny światowej kierował w Ameryce Łacińskiej grupą sabotażową, niszczącą statki i ładunki przeznaczone dla Niemiec. Grigulewicz dał Fisherowi tysiąc dolarów oraz trzy dokumenty wystawione na nazwisko "Emil Robert Goldfus": prawdziwe świadectwo urodzenia, sfałszowaną w Centrali kartę powołania oraz równie sfałszowany certyfikat podatkowy. Fisher oddał paszport Kajotisa i stał się "Goldfusem". Prawdziwy Goldfus, urodzony w Nowym Jorku 2 sierpnia 1902 roku, zmarł w wieku czternastu miesięcy. W teczce personalnej Fishera odnotowano, że metrykę dla niego NKWD uzyskało w Hiszpanii pod koniec wojny domowej, kiedy zabrano dokumenty tożsamości ochotnikom z brygad międzynarodowych. Więcej szczegółów nie podano. Zgodnie z opracowaną w Centrali legendą, "Goldfus" był synem mieszkającego w Nowym Jorku, pochodzącego z Niemiec malarza pokojowego i spędził dzieciństwo w kamienicy pod numerem 120 po wschodniej stronie 87 Ulicy. Ukończył szkołę w 1916 roku i do 1926 roku pracował w Detroit. Potem mieszkał w Grand Rapids, Detroit i w Chicago, a następnie powrócił w 1947 roku do Nowego Jorku. Spreparowany w Moskwie kamuflaż daleki był jednak od doskonałości. Dlatego Centrala pouczyła Fishera, żeby nie starał się nigdzie o pracę z obawy, że pracodawca zapyta o niego tu i ówdzie i legenda rozsypie się w gruzy. Zalecono mu, żeby otworzył pracownię artystyczną i twierdził, że jest wolnego zawodu. Obracając się wśród nowojorskich artystów, Fisher stał się z biegiem czasu wcale niezłym, choć konwencjonalnym malarzem. Zaskakiwał przyjaciół z malarskiego światka podziwem dla Isaaka Lewitana, rosyjskiego malarza z końca dziewiętnastego wieku, o którym nigdy w Nowym Jorku nie słyszano, ale nie wspominał o stalinowskim "realizmie socjalistycznym", w którym zapewne również miał upodobanie. Fisher nie krył się z niechęcią do malarstwa abstrakcyjnego. "Wiecie, sądzę, że współczesna sztuka zabrnęła w ślepą uliczkę" - zwierzał się koledze-artyście.

W 1949 roku jako fundament przyszłej nielegalnej rezydentury Fisher dostał do prowadzenia siatkę agentów, kierowanych przez Morrisa Cohena *[Nowojorczyk urodzony w żydowskiej rodzinie w Brooklynie, gwiazda szkolnego futbolu, przekonany komunista. Walczył w ochotniczym batalionie im. Abrahama Lincolna w wojnie domowej w Hiszpanii, gdzie wykazał się konspiracyjnym talentem i został wysłany do kierowanej przez sowieckich oficerów tajnej szkoły wywiadu w Barcelonie.] (pseudonimy LUIS i VOLUNTEER), do której należała również jego żona, "Lona" Cohen, nosząca pseudonim LESLIE. Po dezercji Elizabeth Bentley Centrala "zamroziła" Cohenów wiosną 1946 roku, ale wznowiła kontakt rok później w Paryżu i reaktywowała w Stanach Zjednoczonych w 1948 roku. Najcenniejszym agentem siatki, którą kierował VOLUNTEER, był fizyk "Ted" Hall (pseudonim MŁAD). Jego łączniczką była w 1945 roku "Lona" Cohen, która przywoziła przekazywane przez niego sekrety ośrodka badań jądrowych w Los Alamos. Na początku 1948 roku, pracując nad doktoratem na uniwersytecie w Chicago, Hall wstąpił wraz z żoną Joan do partii komunistycznej, jak się wydaje głównie po to, żeby móc zerwać z pracą dla sowieckiego wywiadu.

Zaangażował się również w kampanię prezydencką Henry’ego Wallace’a, naiwnie prosowieckiego kandydata Partii Postępowej. Mimo oporów Morris Cohen zdołał jednak przekonać Halla, aby wrócił do działalności agenturalnej. Waszyngtońska rezydentura meldowała 2 sierpnia 1948 roku Centrali:

LUIS spotkał się z MŁADEM. Przekonał go, żeby zerwał kontakt z Partią Postępową i skoncentrował się na pracy naukowej. Otrzymano cenne informacje o dwóch nowych kontaktach MŁADA. Zadeklarowali chęć przekazywania danych o ENORMOZ [program badań jądrowych], jednakże pod dwoma warunkami: MŁAD będzie ich jedynym kontaktem oraz ich nazwiska nie będą znane funkcjonariuszom ARTEMIS [wywiad sowiecki].

Siatka VOLUNTEERA powiększyła się szybko o trzech nowych agentów o pseudonimach: ADEN, SERB i SILVER. Dwóch z nich to zapewne fizycy jądrowi, z którymi kontaktował się Hall. Ich tożsamość nie jest znana, ale Centrala traktowała przekazywane przez nich informacje jako bardzo cenne. Zgodnie z historią SWR: "Grupa VOLUNTEERA [...] mogła dostarczać do Centrali supertajne informacje, dotyczące budowy amerykańskiej bomby atomowej".

W uznaniu sukcesów odniesionych przez grupę VOLUNTEERA Fisher otrzymał w sierpniu 1949 roku Order Czerwonego Sztandaru. Rok później pracę jego nielegalnej rezydentury przerwało aresztowanie Juliusa i Ethel Rosenbergów, których łączniczką była "Lona" Cohen. Małżeństwo Cohenów ewakuowano niezwłocznie do Meksyku, gdzie, zanim wyjechali do Moskwy, ukrywali ich przez kilka miesięcy sowieccy agenci ORIEŁ i FISH, przebywający na wygnaniu członkowie Komunistycznej Partii Hiszpanii. Po kilku latach Cohenowie wrócili do podziemnego świata wywiadu w nowym wcieleniu jako "Peter i Helen Kroger" i podjęli pracę w nowej nielegalnej rezydenturze w Wielkiej Brytanii. Szpiegowska kariera Halla również została przerwana. W marcu 1951 roku zabrało go na przesłuchanie FBI, które było przekonane, że jest sowieckim szpiegiem, ale nie miało wystarczających dowodów, żeby postawić go przed sądem.

Posługując się kolejnym nazwiskiem "Rudolf Abel", Fisher stał się jednym z najbardziej znanych sowieckich nielegałów, którego karierę KGB prezentowało jako doskonały przykład osiągnięć i profesjonalizmu sowieckich operacji wywiadowczych na Zachodzie w latach "zimnej wojny". W rzeczywistości sukcesy Fishera nie dorównywały osiągnięciom Icchaka Achmerowa z lat II wojny światowej. Jak się wydaje, w ciągu ośmiu lat pełnienia funkcji nielegalnego rezydenta nie wskazał, nie mówiąc już o zwerbowaniu, ani jednego obiecującego kandydata na agenta, żeby uzupełnić straty siatki VOLUNTEERA. Trzeba jednak pamiętać, że w przeciwieństwie do Achmerowa nie miał czynnego i pełnego entuzjazmu poparcia ze strony dobrze zorganizowanej Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, która wyszukałaby odpowiednich ludzi i pomogła w werbunku. Przyczyną braku sukcesów Fishera był w dużej mierze powojenny upadek KPUSA i rosnąca niechęć do komunistów.

Najcenniejszym agentem zwerbowanym w Stanach Zjednoczonych w początkowym okresie "zimnej wojny" był tak zwany samorodek, Aleksandr ("Sasza") Grigoriewicz Kopacki. Urodzony w mieście Suroż w briańskiej obłasti w 1923 roku, Kopacki służył w stopniu porucznika w sowieckim wywiadzie od 1941 roku aż do grudnia 1943 roku, kiedy został ranny i trafił do niewoli niemieckiej. Przebywając w niemieckim szpitalu, zgodził się pracować dla wywiadu niemieckiego. Przez ostatnie dwa miesiące wojny służył jako oficer wywiadu w Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii generała Andrieja Własowa, która walczyła z Armią Czerwoną u boku Wehrmachtu. Po kapitulacji Trzeciej Rzeszy Kopacki trafił na krótko do aresztu amerykańskich władz okupacyjnych zorganizowanego w dawnym obozie koncentracyjnym w Dachau.

Pomimo służby w NKWD późniejsze antysowieckie dokonania wydały się Amerykanom wiarygodną legitymacją i Kopackiemu zaproponowano pracę w nadzorowanej przez Stany Zjednoczone niemieckiej służbie wywiadowczej zorganizowanej w 1946 roku w Pullach pod Monachium przez generała Reinharda Gehlena, byłego dowódcę wywiadu Wehrmachtu na froncie wschodnim. W 1948 roku Kopacki zdystansował się jeszcze bardziej od sowieckiej przeszłości, żeniąc się z córką byłego oficera SS, Eleonorę Stirner, która po wojnie spędziła pewien czas w więzieniu za swą działalność w Hitlerjugend. Eleonorę wspominała później, że jej mąż "pił sporo wódki. Całował kobiety w rękę [...] Był bardzo punktualny, pucował buty, gimnastykował się rano i przez całe życie nosił krótko i równo przystrzyżone włosy. I doskonale strzelał. Sasza lubił polować i opowiadał o polowaniach z ojcem na tygrysy na Syberii". Wiele lat później, po śmierci Saszy, oglądając w telewizji adaptację powieści szpiegowskiej Johna Le Carre’a, Eleonora uświadomiła sobie nagle, że jej mąż mógł poślubić ją tylko dla polepszenia kamuflażu. Myśl ta "spadła na mnie jak lawina głazów" - mówiła. Prawdopodobnie jeszcze przed ślubem Kopacki planował wznowienie kontaktu z wywiadem sowieckim.

SWR nadal uważa sprawę Kopackiego za niezmiernie delikatną. Jeszcze w 1997 roku zapewniano, że nie istnieją żadne akta wskazujące, żeby Kopacki, pod różnymi nazwiskami, jakimi się posługiwał, kiedykolwiek "współpracował [...] z sowieckim wywiadem" *[Murphy, Kondraszew oraz Bailey, Battleground Berlin, s. 248. SWR udostępniła autorom (David Murphy, szef placówki CIA w Berlinie Zachodnim w latach 1959-1961, Siergiej Kondraszew, były zastępca naczelnika PZG, George Bailey, były dyrektor Radia Liberty) obfity materiał archiwalny, dotyczący operacji KGB w Berlinie z okresu przed wzniesieniem muru berlińskiego. Twierdzenie SWR, jakoby w archiwach KGB nie było teczki Kopackiego, jest tym bardziej zadziwiające i autorzy prawidłowo uznali je za "w oczywisty sposób nieszczere". SWR twierdzi, że jedyna notatka o Kopackim dotyczy jego wizyty pod nazwiskiem "Orłow" w Ambasadzie Sowieckiej w Waszyngtonie w 1965 roku. Dowiadywał się wówczas o możliwość otrzymania azylu w Związku Sowieckim i skarżył się, że FBI "usiłuje zdobyć zeznania, iż współpracował z wywiadem sowieckim podczas pobytu w Niemczech w latach czterdziestych i pięćdziesiątych".]. Mitrochin sporządził jednak szczegółowe notatki z opasłego tomu akt, które według SWR nigdy nie istniały. Teczka Kopackiego ujawniła, że odwiedził w 1949 roku sowiecką misję wojskową w Baden-Baden i został potajemnie przewieziony do Berlina Wschodniego, gdzie zgodził się zostać agentem sowieckiego wywiadu. Nieco później udało mu się infiltrować antysowiecką organizację emigracyjną Związek Walki o Wyzwolenie Narodów Rosji (SBOR) z siedzibą w Monachium, która była blisko związana z CIA. W 1951 roku, zapewne ku wielkiemu zadowoleniu sowieckich prowadzących, został zwerbowany przez placówkę CIA w Berlinie Zachodnim jako "główny agent". Obdarzany przez Centralę kolejnymi pseudonimami ERWIN, HERBERT i RICHARD, Kopacki otrzymywał miesięczne wynagrodzenie w wysokości pięciuset marek, którymi uzupełniał pensję CIA. Pierwszy poważniejszy sukces odniósł 5 listopada 1951 roku, kiedy spił kolegę agenta CIA, Estończyka Władimira Kiwiego (błędnie określanego w teczce Kopackiego jako "szef amerykańskiego wywiadu"), i przewiózł go do Berlina Wschodniego, gdzie oddał go w ręce sowieckiego wywiadu. Kopacki nigdy nie był etatowym pracownikiem CIA i nigdy nie pracował w dowództwie Agencji, ale mimo to przez ponad dziesięć lat wyrządzał bardzo poważne szkody operacjom CIA na terenie Niemiec. Zgodnie z danymi z jego teczki "spotykało się z nim i pracowało" przynajmniej dwudziestu trzech oficerów operacyjnych z legalnej rezydentury KGB oraz jeden nielegał, co jest dobitnym świadectwem, jak wysoko ceniła go Centrala.

Przez cały czas trwania "zimnej wojny" wywiad sowiecki za Głównego Przeciwnika uważał Stany Zjednoczone. Na początku "zimnej wojny" na drugim miejscu plasowała się Wielka Brytania, a na trzeciej pozycji Francja. Przed II wojną światową Francja była istotną bazą dla zagranicznych operacji NKWD. Druzgocąca klęska w czerwcu 1940 roku, a potem niemiecka okupacja północnej Francji, powstanie kolaboranckiego rządu Vichy na południu, które później Niemcy również okupowali, i wreszcie atak Hitlera na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku drastycznie ograniczyły rozmiar sowieckiej penetracji francuskiego aparatu władzy i bezpieczeństwa państwa. NKGB udało się natomiast uzyskać silne wpływy i rozgałęzione kontakty w komunistycznych organizacjach francuskiego ruchu oporu.

Na terenie Francji działały w latach II wojny światowej dwie duże sowieckie siatki agenturalne. Pierwsza, w Paryżu, liczyła około pięćdziesięciu komunistów i sympatyków komunizmu, a kierował nią człowiek o pseudonimie LEMOINE (w zapisie alfabetem rosyjskim LEMONIJE). Druga liczyła ponad dwudziestu pięciu ludzi, kierował nią HENRI i miała sztab w Tuluzie oraz, od 1941 roku, placówkę w Paryżu. Według archiwów KGB ludzie z siatki LEMOINE sądzili w większości, że pracują dla Francuskiej Partii Komunistycznej, a nie dla NKGB. Siatka została "rozwiązana z uwagi na zdradę". Z siatki HENRIEGO Niemcy aresztowali i rozstrzelali sześciu ludzi (o pseudonimach: KŁOD, LUCIEN, MORIS, ROBERT i ŻANETTA), ale reszta grupy przetrwała.

Pod koniec wojny wywiad sowiecki miał we Francji większą swobodę działania niż w Stanach Zjednoczonych lub Wielkiej Brytanii. Francuska Partia Komunistyczna (FPK) publicznie chwaliła się niezaprzeczenie bohaterską postawą w Resistance i dumnie mówiła o sobie le partie des fusille's ("strzelająca partia"), naciągając poważnie liczbę poległych z jej szeregów. Od sierpnia 1944 roku, kiedy generał Charles de Gaulle zaprosił FPK do udziału w rządzie tymczasowym, we francuskiej radzie ministrów zasiadali komuniści. Według sondażu opinii publicznej z maja 1945 roku pięćdziesiąt siedem procent mieszkańców Francji uważało, że Niemcy zostały pokonane przede wszystkim wysiłkiem wojennym Związku Sowieckiego (dwadzieścia procent uważało, że do zwycięstwa przyczyniły się głównie Stany Zjednoczone, a dwanaście procent - że Wielka Brytania). W przeprowadzonych w październiku 1945 roku wyborach FPK zdobyła dwadzieścia sześć procent głosów i stała się największym ugrupowaniem politycznym we Francji. Pod koniec roku liczyła już niemal osiemset tysięcy członków. Wprawdzie był to w zasadzie szczyt popularności partii, ale we Francji wielu ludzi miało nadzieję, a inni obawę, że po odsunięciu się generała de Gaulle’a od władzy w 1946 roku Francja znajdzie się na drodze ku "demokracji ludowej" pod rządami komunistów. Jeden z socjalistycznych ministrów wyznał nawet prywatnie: "Patrzcie, ilu wyższych urzędników państwowych, nawet na samym szczycie, popiera zwycięstwo komunistów!".

W pierwszej, datowanej 18 listopada 1944 roku, instrukcji dla świeżo odtworzonej po wyzwoleniu rezydentury w Paryżu Centrala zalecała wykorzystać "sprzyjającą obecnie sytuację" do wznowienia kontaktów z przedwojenną agenturą oraz do zwerbowania nowych agentów w Ministerstwach Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych, w służbach wywiadowczych oraz w partiach i organizacjach politycznych. Zachęcona sukcesami wywiadu naukowo-technicznego w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, Centrala wysłała 20 lutego 1945 roku kolejną instrukcję do Paryża, rozkazując rezydenturze rozciągnięcie sieci werbunkowej na instytuty naukowe imienia Pasteura i Curie oraz pozostałe czołowe ośrodki badawcze. Centralę zapewne uradowało powołanie zagorzałego komunisty i laureata Nagrody Nobla, Frederica Joliota-Curie na rządowe stanowisko dyrektora badań naukowych. Joliot-Curie zapewniał bowiem Moskwę, że "naukowcy francuscy [...] zawsze będą do waszej dyspozycji, nie prosząc w zamian o żadne informacje".

W 1945 roku paryska rezydentura przesiała do Moskwy tysiąc sto dwadzieścia trzy meldunki, sporządzone w oparciu o informacje wywiadowcze od siedemdziesięciu źródeł. Operacyjne kłopoty rezydentury brały się nie tyle z braku agentów, co oficerów prowadzących. Do lutego 1945 roku miała tylko trzech oficerów operacyjnych. W maju tego roku MARCEL, który w czasie wojny działał w siatce HENRIEGO, otrzymał polecenie utworzenia nowej grupy, która miała pomóc w spenetrowaniu utworzonych po wojnie służb wywiadu i kontrwywiadu, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i partii politycznych. Nowa grupa miała także odnowić kontakt i przejąć kontrolę nad agentami, mieszkającymi na prowincji Francji. W listopadzie 1945 roku liczba oficerów operacyjnych w Paryżu zwiększyła się do siedmiu. W rezydenturze pracowało również sześciu ludzi z personelu technicznego i taki stan utrzymał się przez kilka lat. Oprócz werbowania nowych agentów rezydentura otrzymała polecenie dokładnego sprawdzenia wszystkich agentów pozyskanych do współpracy przed wojną. Nie można się więc dziwić, że raportom napływającym w 1945 roku z Paryża brakowało pogłębionej analizy, a najcenniejsi nawet agenci bywali często zaniedbywani.

Kolejne dane statystyczne o pracy rezydentury w Paryżu pochodzą z rocznego sprawozdania za okres od 1 lipca 1946 do 30 czerwca 1947 roku. W tym czasie Centrala otrzymała dwa tysiące sześćset dwadzieścia siedem raportów i dokumentów, czyli przeszło dwa razy więcej niż w 1945 roku. Były też sukcesy. W 1944 roku WEST, którego HENRI zwerbował rok wcześniej w Resistance, rozpoczął pracę w służbie wywiadu zagranicznego DGER (w styczniu 1946 roku przemianowanej na SDECE - Service de Documentation Exterieure et de Contre-Espionage), gdzie znalazł się początkowo w sekcji brytyjskiej, a później włoskiej. Z jego teczki osobowej wynika, że dostarczał "cenne informacje o służbach wywiadowczych Francji, Włoch i Wielkiej Brytanii". Wprawdzie WEST (potem otrzymał pseudonim RANOL) został zwolniony ze służby w wywiadzie w 1945 roku i podjął działalność wydawniczą, ale zachował koleżeńskie kontakty w środowisku służb specjalnych. Zwerbowany przez niego RATIEN, którego dane wynotował z akt Mitrochin, został zwolniony ze SDECE w 1946 roku. W 1947 roku WEST zwerbował kolejnych dwóch kolegów, zajmujących w SDECE jeszcze wyższe stanowiska. Otrzymali pseudonimy CHOUAN (lub TORMA) oraz NOR (lub NORMAN).

Sowiecką penetrację SDECE ułatwiały tarcia wewnątrz służby. W maju 1946 roku Andre Dewavrin (wojenne nazwisko "Passy"), szef wywiadu generała de Gaulle’a w czasie II wojny światowej oraz pierwszy dyrektor SDECE, został aresztowany i oskarżony o sprzeniewierzenie funduszy, a potem oczyszczony z wszystkich zarzutów. Następca Dewavrina, Henri Ribiere, przez kilka kolejnych lat był uwikłany w tak ostry spór ze swym zastępcą, Pierre’em Fourcaudem, że ten ostatni musiał udowadniać, iż to nie on uszkodził hamulce samochodu Ribiere’a i nie spowodował wypadku, w którym szef SDECE omal nie zginął. Codzienne odprawy kierownictwa SDECE z udziałem naczelników wszystkich wydziałów były widownią wiecznych awantur, a doszło nawet do tego, że Ribiere wygnał zastępcę laską z pokoju. Jeden z oficerów SDECE skarżył się: "Szefowie wydziałów nie wiedzą, co robić, otrzymują bowiem sprzeczne rozkazy od dyrektora i jego zastępcy".

Z rocznego sprawozdania, kończącego się 30 czerwca 1947 roku, wynika, że paryska rezydentura przekazała Centrali tysiąc sto czterdzieści siedem dokumentów dotyczących francuskiego wywiadu, dziewięćdziesiąt dwa dokumenty o francuskich operacjach wywiadowczych przeciwko Związkowi Sowieckiemu oraz pięćdziesiąt materiałów o innych służbach wywiadowczych. W wynotowanych przez Mitrochina aktach znajduje się uwaga, że CHOUAN i NOR pracowali w wywiadzie politycznym (SDECE - Section d’etudes politiques). CHOUAN zatrudniony był przez pewien czas w wydziale amerykańskim, ale w 1949 roku pracował już w sekcji zajmującej się państwami bloku sowieckiego. NOR specjalizował się w wywiadzie na kierunku włoskim. WEST otrzymywał od paryskiej rezydentury trzydzieści tysięcy franków miesięcznie, a w 1957 roku dostał ponadto trzysta sześćdziesiąt tysięcy franków na kupno mieszkania. Iwan Iwanowicz Agajanc, rezydent w Paryżu w latach 1941-1948, lubił się chwalić sukcesami w penetrowaniu SDECE. Na wykładzie w Centrali w 1952 roku określał pogardliwie francuską służbę jako "dziwkę, którą mam w kieszeni".

Penetracja francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, mieszczącego się przy Quai d’Orsay, okazała się trudniejsza. Bawiąc z wizytą w Moskwie w czerwcu 1946 roku, przywódca komunistycznych związków zawodowych Benoit Frachon stwierdził pesymistycznie:

Urzędnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych to zwarta kasta [...] dobrze znana ze swych reakcyjnych poglądów. Nasza sytuacja w ministerstwie jest bardzo trudna. Mamy tam tylko jednego członka partii. Jest to osobista sekretarka [Georges’a] Bidault [ministra spraw zagranicznych], który wie, że ona jest komunistką, a wobec tego nie możemy jest całkowicie zaufać. Z dyplomatów przebywających na placówkach zagranicznych tylko sekretarz ambasady w Pradze jest komunistą.

Tym sekretarzem ambasady był niemal na pewno Etienne Manac’h, który awansował w dyplomacji aż do stanowiska ambasadora w Pekinie w latach 1969-1975. Manac’h, obdarzony pseudonimem TAKSIM, nawiązał kontakt z wywiadem sowieckim w 1942 roku podczas pobytu na placówce w Turcji. W aktach KGB określany jest jako "tajny współpracownik", a nie jako "agent". Do 1971 roku dostarczał od czasu do czasu informacji "na podstawie ideologiczno-politycznej". W Centrali traktowano jego informacje jako cenne. W czasie dwudziestu dziewięciu lat utrzymywania kontaktów z KGB miał sześciu oficerów prowadzących. Ostatnim był Michaił Stiepanowicz Cymbał, naczelnik 5 wydziału PZG, któremu podlegały również operacje we Francji.

Najcenniejszymi agentami KGB we francuskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych byli w okresie "zimnej wojny" szyfranci, a nie dyplomaci. Najlepszym z nich, pracującym najdłużej agentem, zwerbowanym przez rezydenturę w Paryżu jeszcze pod koniec II wojny światowej, był prawdopodobnie dwudziestotrzyletni szyfrant Quai D’Orsay o pseudonimie JOUR (w zapisie alfabetem rosyjskim podawanym jako ŻUR). Według dokumentów z teczki osobowej agenta, olbrzymie ilości dokumentów i materiału szyfrowego, które wynosił JOUR z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wysyłano z Paryża do Moskwy w "specjalnym pojemniku". Materiały te umożliwiły sowieckim służbom radiowywiadu dekryptaż większości korespondencji szyfrowej między Quai d’Orsay a francuskimi ambasadami. W 1957 roku JOUR został za swe zasługi odznaczony potajemnie Orderem Czerwonej Gwiazdy. Pracował jeszcze aktywnie przez ćwierć wieku i w 1982 roku nadano mu Order Przyjaźni Narodów, za "długoletnią i owocną współpracę".

Usunięcie komunistycznych ministrów z rządu w maju 1947 roku utrudniło sowieckiemu wywiadowi penetrację francuskiego aparatu państwowego. Centrala narzekała w kwietniu 1948 roku, że rezydentura nie ma agentów zbliżonych do kierownictwa gaullistowskiego ugrupowania Rassemblement du Peuple Français, chrześcijańsko-demokratycznego MRP oraz innych "reakcyjnych" partii politycznych. Wytykano, że nie udało się spenetrować sowieckiej sekcji SDECE, materiały wywiadowcze na temat paryskich ambasad Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych są marnej jakości, a działania zmierzające do spenetrowania Komisariatu Energii Atomowej przebiegają opieszale, podobnie jak innych ważnych placówek badawczych, wyznaczonych w zadaniach dla wywiadu naukowo-technicznego.

W ślad za krytyką opracowano plany usunięcia niedomagań i rozwinięcia kampanii "środków aktywnych" w celu "skompromitowania osób wrogich Związkowi Sowieckiemu i Francuskiej Partii Komunistycznej", Moskwa nie była jednak w pełni zadowolona z osiągniętych rezultatów. W ciągu pięciu miesięcy od 1 września 1948 do 1 lutego 1949 roku rezydentura w Paryżu przekazała dziewięćset dwadzieścia trzy meldunki, z których dwadzieścia procent uznano za wystarczająco istotne, żeby przekazać je do wiadomości Komitetu Centralnego KPZR. Mimo to Centrala podkreślała, że "zadania postawione przez kierownictwo w odniesieniu do wywiadu politycznego nadal nie zostały odpowiednio wypełnione". W ciągu jedenastu miesięcy, od 1 lutego do 31 grudnia 1949 roku, z Paryża wysłano do centrali tysiąc pięćset sześćdziesiąt siedem meldunków. Tym razem dwadzieścia jeden procent uznano za cenne i przekazano Komitetowi Centralnemu, ale raporty krytykowano za brak informacji "ujawniających wewnętrzny aspekt wydarzeń" oraz za "brak możliwości określenia planów kół rządzących w ich walce z siłami demokracji [prosowieckimi]".

Spadek liczby wysyłanych do Centrali meldunków w 1949 roku, o blisko czterdzieści miesięcznie mniej niż w ostatnich miesiącach 1948 roku, spowodowany był głównie "pogorszeniem się sytuacji operacyjnej". Takim terminem określono w aktach KGB zaostrzone zasady inwigilacji, wprowadzone na początku roku przez francuskie służby bezpieczeństwa wewnętrznego: Direction de la Surveillance du Territoire - DST (Kierownictwo Nadzoru Terytorium) oraz Surete. Dwunastego marca 1949 roku Centrala ostrzegła rezydenturę w Paryżu przed niebezpieczeństwem dalszego spotykania się z agentami na ulicach lub w restauracjach, zalecając szersze wykorzystanie skrzynek kontaktowych, tajnopisów i łączności radiowej. Instrukcja nakazywała rezydenturze przeszkolić agentów w rozpoznawaniu i unikaniu inwigilacji oraz poinstruować, jak zachować się w przypadku aresztowania i podczas przesłuchania. Miesiąc później rezydentura meldowała Centrali, że chociaż całkowite zaprzestanie spotkań z agentami na ulicach jest niepraktyczne, to jednak bezpieczeństwo znacznie się poprawiło. Oficerom prowadzącym zakazano udawać się na spotkania z agentami bezpośrednio z budynku ambasady lub innej instytucji sowieckiej. Przed takim spotkaniem dyżurny kierowca operacyjny zabiera oficera z ustalonego punktu w mieście i podwozi w rejon spotkania po wielokrotnym i skomplikowanym sprawdzaniu, czy samochód nie jest śledzony. Po spotkaniu oficer prowadzący przekazuje otrzymany od agenta materiał innemu oficerowi rezydentury podczas "mijanki", kiedy przechodzą obok siebie. Terminy i miejsca spotkań z agentami są regularnie zmieniane. Na miejsca spotkań wybiera się coraz częściej kościoły, teatry, wystawy oraz miejscowości poza Paryżem.

Dla wzmocnienia bezpieczeństwa zmniejszono też częstotliwość spotkań z agentami. Z sześcioma najcenniejszymi współpracownikami kontaktowano się dwa razy w miesiącu, z dziesięcioma - raz w miesiącu, z siedmioma - raz na dwa miesiące. Kontakty z pozostałymi, mniej cennymi agentami zamrożono lub spotykano się z nimi jedynie w razie potrzeby, po wymianie umówionych sygnałów. Po roku stosowania zaostrzonych procedur bezpieczeństwa rezydentura w Paryżu zameldowała Centrali, że warunki operacyjne poprawiły się. W raporcie datowanym 22 kwietnia 1950 roku informowano Moskwę, że rezydentura prowadzi prawie pięćdziesięciu pięciu agentów, dwa razy więcej niż rok wcześniej *[Rezydentura w Paryżu stale narzekała na brak ludzi. W 1948 roku w paryskiej rezydenturze służyło w sumie osiemnaście osób, oficerów operacyjnych i ludzi z personelu technicznego. Centrala chciała wysłać do Paryża kolejnych dziewięciu funkcjonariuszy, ale władze francuskie odmówiły im wiz. Z ograniczonym powodzeniem usiłowano radzić sobie z brakiem pracowników, tworząc rezydenturę nielegalną oraz zatrudniając do wywiadowczych działań operacyjnych jako współpracowników tłumaczy i maszynistki rezydentury oraz personel sowieckiej ambasady, biura radcy handlowego i innych oficjalnych przedstawicielstw sowieckich.]. Do końca lat pięćdziesiątych paryska rezydentura nadsyłała do Moskwy bardziej wartościowy materiał wywiadowczy niż rezydentury w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych.

Bałagan organizacyjny, panujący w końcu lat czterdziestych w sowieckim wywiadzie zagranicznym, odbił się na sposobie prowadzenia trzech najaktywniejszych agentów brytyjskich. Zadziwiające, ale nawet Kim Philby nie miał stałego oficera prowadzącego w czasie, gdy w latach 1947-1949 był szefem placówki SIS w Turcji. Z wyjątkiem swych wizyt w Londynie komunikował się z sowieckim wywiadem za pośrednictwem Guya Burgessa. Tymczasem zachowanie tego ostatniego stawało się coraz bardziej nieprzewidywalne. Prowadzący go Jurij Modin uważał, że "pękają mu nerwy i nie wytrzyma już dłużej napięcia podwójnego życia". Podróż do Gibraltaru i Tangeru jesienią 1949 roku zamieniła się, jak to określił Goronwy Rees, w "dziką odyseję niedyskrecji". Między innymi Burgess nie płacił w hotelach rachunków, zdradzał tożsamość funkcjonariuszy brytyjskiego wywiadu w miejscach publicznych i pijany w sztok wyśpiewywał w lokalnych knajpach: "Młodzi chłopcy byli dzisiaj tani, jeszcze tańsi niż wczoraj". Sam był zaskoczony, że go jeszcze nie wyrzucono z pracy. Po powrocie do Foreign Office stał się na powrót obowiązkowym agentem sowieckiego wywiadu i dostarczał wiele tajnych dokumentów. Przykładowo 7 grudnia 1949 roku Jurij Modin dostał od niego sto sześćdziesiąt osiem dokumentów, liczących w sumie sześćset sześćdziesiąt stron. W aktach KGB znajduje się także notatka przypisująca mu wykorzystanie różnic w podejściu Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii do utworzonej w październiku 1949 roku Chińskiej Republiki Ludowej i wywołanie tarć w "specjalnych stosunkach", łączących Waszyngton i Londyn.

Donald Maclean był w jeszcze gorszym stanie psychicznym niż Guy Burgess. Stanowisko radcy i kierownika kancelarii ambasady w Kairze objął w październiku 1948 roku mając zaledwie trzydzieści pięć lat. Było to zapowiedzią wspaniałej kariery, która mogła zaprowadzić go na szczyty służby dyplomatycznej. Maclean był jednak zdruzgotany bezdusznym prowadzeniem go przez lokalną rezydenturę. Dostarczane przez niego dokumenty przyjmowano bez słowa, nie przekazywano mu ani podziękowań Centrali, ani żadnych wytycznych, czego się od niego oczekuje. W grudniu 1949 roku Maclean wsunął do paczki tajnych dokumentów dyplomatycznych list, w którym prosił o zgodę na przerwanie współpracy z sowieckim wywiadem. Rezydentura w Kairze do tego stopnia nie zwracała na niego uwagi, że nikt listu nie przeczytał i wysłano go wraz z dokumentami do Moskwy. Trudno uwierzyć, ale w Moskwie list zignorowano. Ocknięto się dopiero w kwietniu 1950 roku, kiedy Maclean wystosował drugą prośbę, uzasadniając ją całkowitym wyczerpaniem psychicznym, spowodowanym stresem podwójnego życia. Przeczytano wówczas pierwszy list, wysłany cztery miesiące wcześniej.

Kiedy w Moskwie deliberowano, co zrobić, Maclean dostał ataku szału. Pewnego majowego wieczoru, pełen pijackiej wściekłości, włamał się wraz z kompanem od kieliszka Philipem Toynbee do mieszkania dwóch kobiet, pracujących w ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Zrujnowali im sypialnie, podarli bieliznę, a następnie ruszyli demolować łazienkę. Tam, wspominał Toynbee, "Donald uniósł nad głowę duże lustro i wyrżnął nim o wannę. Ku mojemu zdumieniu i radości, wanna pękła na pół, a lustro zostało całe". Kilka dni później Macleana odesłano do Londynu, gdzie w Foreign Office dano mu letni urlop i skierowano na koszt resortu do psychiatry, który stwierdził wyczerpanie spowodowane przepracowaniem, kłopotami rodzinnymi i tłumioną pederastią. Jesienią panujący już nad sobą, przynajmniej w godzinach pracy, Maclean powrócił do Foreign Office i objął stanowisko szefa sekcji amerykańskiej.

Materiały, które przekazywali do Moskwy Burgess i Maclean, nabrały szczególnego znaczenia po wybuchu wojny koreańskiej w czerwcu 1950 roku. Zastępca Macleana w sekcji amerykańskiej Robert Cecil oceniał, że Kreml musiał uznać dokumenty dostarczane przez zwierzchnika za "bezcenne w doradzaniu Chińczykom i północnym Koreańczykom w sprawach strategii i stanowiska w negocjacjach". Przekazując tajne dokumenty, Maclean i Burgess doprawiali je własnymi antyamerykańskimi opiniami, zwiększając w ten sposób obawy Moskwy, że Stany Zjednoczone mogą eskalować konflikt koreański w wojnę światową. Wówczas też Maclean po raz pierwszy chyba w swojej karierze dyplomatycznej pozwolił sobie na okazanie prywatnych sympatii w służbowej notatce Foreign Office, w której odwołał się do trywialnej stalinowskiej opinii o nieodmiennie agresywnym charakterze amerykańskiego kapitału finansowego. "Jest pewna słuszność - pisał - w argumentacji, że amerykańska gospodarka do tego stopnia nastawiła się na produkcję wojskową, że otwarta wojna może wydać się lepszym rozwiązaniem niż recesja spowodowana demobilizacją".

Najcenniejszym brytyjskim agentem Centrali był nadal Kim Philby. W Moskwie żywiono nadzieję, że pewnego dnia awansuje na sam szczyt i zostanie szefem Tajnej Służby. Jesienią 1949 roku mianowano go kierownikiem placówki SIS w Waszyngtonie. Awans ten szalenie go uradował. Nowe stanowisko "przeniosło mnie w sam środek tworzenia polityki wywiadowczej" - wspominał, podkreślając, że dano mu zarazem możliwość "przyjrzenia się z bliska amerykańskim organizacjom wywiadowczym".

Przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych Philby został wprowadzony w tajniki operacji VENONA. Był teraz świadom, że któryś z kolejnych dekryptaży może go zdemaskować jako sowieckiego agenta, ale zapewne uspokoił się nieco, gdy powiedziano mu, że odczytane depesze zawierają stosunkowo mało informacji o działalności NKGB w Wielkiej Brytanii *[W sześciu szyfrogramach z 1945 roku wymieniono Philby’ego pod pseudonimem STANLEY, ale, jak się wydaje, zostały one odczytane dopiero po kilku latach. Brytyjscy i amerykańscy kryptoanalitycy odczytali w sumie, w całości lub częściowo, trzydzieści szyfrogramów wymienionych między Centralą a rezydenturą w Londynie. Większość pochodziła z 1945 roku.]. Olbrzymia większość dekryptaży dotyczyła operacji w Stanach Zjednoczonych. W końcu września 1949 roku, zaraz po udanej eksplozji pierwszej sowieckiej bomby atomowej, Philby dowiedział się o zidentyfikowaniu atomowego szpiega, występującego w dekryptażach pod pseudonimem CHARLES. Szpieg ten działał w ośrodku badawczym w Los Alamos, a był nim Klaus Fuchs. Centrala z miejsca ostrzegła amerykańskich agentów, którzy kontaktowali się z Fuchsem, żeby szykowali się do ucieczki przez Meksyk. Nie udało się tylko zaalarmować Fuchsa. Został aresztowany i w kwietniu 1950 roku skazano go na czternaście lat więzienia.

Po przyjeździe do Waszyngtonu w październiku 1949 roku Philby szybko załatwił sobie stały dostęp do dekryptaży operacji VENONA. Wiadomości o postępach operacji stały się szczególnie cenne w 1950 roku, kiedy aresztowano i osadzono w więzieniu Williama Weisbanda, amerykańskiego agenta, który pierwszy zdradził Centrali tajemnicę operacji VENONA *[Władze amerykańskie nie miały dowodów wystarczających do skazania Weisbanda za szpiegostwo. Skazano go natomiast na rok więzienia za obrazę sądu, ponieważ nie stawił się na przesłuchanie sądu federalnego w sprawie działalności Komunistycznej Partii USA.]. Stanowisko oficera łącznikowego SIS przy CIA umożliwiło też Philby’emu ostrzeganie Centrali przed amerykańskimi i brytyjskimi operacjami przeciwko blokowi sowieckiemu. Podawał nawet dokładne koordynaty miejsc zrzutu brytyjskich i amerykańskich agentów. Pisząc po latach memuary, Philby drwił z losu setek agentów, których wydał Moskwie. Wspominając zrzuconych na spadochronach wprost w objęcia MGB, pisał z makabryczną ironią: "Nie wiem dokładnie, co się z nimi później stało, ale łatwo mogę się domyślić".

Waszyngtońskie sukcesy Philby odnosił raczej wbrew lokalnej rezydenturze KI/MGB niż z jej pomocą. Chaos panujący w waszyngtońskiej placówce, skąd w latach 1948-1949 trzeba było odwołać dwóch kolejnych rezydentów, sprawił, że Philby odmówił kontaktu z jakimkolwiek oficerem sowieckiego wywiadu pracującym w legalnych rezydenturach w Stanach Zjednoczonych. Niemal przez rok jedynym kanałem łączności z Centralą był przebywający w Londynie Guy Burgess.

Latem 1950 roku Philby otrzymał nieoczekiwanie list od Burgessa. "Zaszokuję Cię. Właśnie wysłano mnie na placówkę do Waszyngtonu" - pisał kolega. W swoich wspomnieniach Philby podkreślał, że zgodził się, żeby Burgess zamieszkał w jego obszernym, neoklasycznym domu przy 4100 Nebraska Avenue, ponieważ chciał kontrolować jego spektakularne "tarapaty", z których robił się coraz bardziej znany. Niestety "tarapaty" powtarzały się. W styczniu 1951 roku Burgess wtargnął na kolację wydawaną przez Philby’ego i narysował obraźliwą (podobno obsceniczną) karykaturę Libby Harvey, żony obecnego na przyjęciu funkcjonariusza CIA. Harvey trzasnął drzwiami i wyszedł. Aileen Philby uciekła do kuchni, a Kim siadł załamany z głową z dłoniach i powtarzał z wyrzutem: "Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś to zrobić?".

Jeśli nie liczyć "tarapatów", Burgess spełniał w Stanach Zjednoczonych pożyteczną i istotną rolę łącznika między Philbym a jego nowym oficerem prowadzącym, rosyjskim nielegałem o pseudonimie HARRY (GARRI w zapisie alfabetem rosyjskim), który przybył do Nowego Jorku kilka miesięcy przed przyjazdem Guy Burgessa do ambasady w Waszyngtonie. HARRY urodził się w 1918 roku jako Walerij Michajłowicz Makajew. W maju 1947 roku wysłano go do Warszawy, gdzie miał osadzić w realiach spreparowaną legendę, zgodnie z którą był obywatelem Stanów Zjednoczonych, mieszkającym przez kilka lat w Polsce. Jako dowód fałszywej tożsamości Centrala dala mu nieważny już paszport amerykański, wystawiony w 1930 roku na nazwisko Iwana (Johna) Michajlowicza Kowalika, urodzonego w Chicago z ukraińskich rodziców w 1917 roku. Prawdziwy Kowalik, w którego postać wcielił się Makajew, przyjechał jako dziecko z rodzicami do Polski w 1930 roku, a potem osiedlił się w Związku Sowieckim. Zmarł w 1957 roku w czelabińskiej oblasti.

Po dwóch latach spędzonych w Warszawie Makajew otrzymał z pomocą urzędniczki amerykańskiej ambasady paszport na nazwisko Kowalik. Jeszcze w listopadzie 1948 roku MGB wykryło, że nie informując ambasady urzędniczka ta wyszła za mąż za Polaka i chciała wrócić z nim do Stanów Zjednoczonych po zakończeniu służbowego pobytu w Warszawie. Pragnąc nadal utrzymać małżeństwo w tajemnicy, uległa szantażowi MGB i zaprzysięgła, że osobiście zna Kowalika, a także jego rodziców, i ręczy za jego uczciwość. Zgodnie z danymi w teczce osobowej Makajewa złożone przez niego podanie o nowy paszport USA zostało "załatwione w szybkim tempie z pominięciem przepisów". Nieuczciwa urzędniczka ambasady dostała w nagrodę siedemset pięćdziesiąt dolarów.

Makajew wypłynął z Gdyni do Stanów Zjednoczonych na pokładzie transatlantyki "Batory" 5 marca 1950 roku. Centrala uznała, że najlepiej będzie, kiedy ukryje się - podobnie jak Fisher - w kosmopolitycznym środowisku artystycznym Nowego Jorku. Wkrótce po przybyciu Makajew nawiązał romans z baleriną polskiego pochodzenia o pseudonimie ALICE, właścicielką studia tańca na Manhattanie. Muzyczne talenty Makajewa były zapewne większe niż malarskie Fishera, po krótkim bowiem okresie pracy w zakładzie kuśnierskim został zatrudniony jako wykładowca kompozycji na nowojorskim uniwersytecie.

Centrala pokładała w Makajewie duże nadzieje. Przydzielono mu dwadzieścia pięć tysięcy dolarów na wydatki związane z założeniem nowej nielegalnej rezydentury, która miała działać równolegle do rezydentury Fishera. Do pracy z nim oddelegowano dwóch sowieckich nielegałów. Pierwszym był Reino Hayhanen (pseudonim VIK), który przybrał fałszywą tożsamość obywatela Finlandii. Drugim - Witalij Iwanowicz Lamin (pseudonim DIM lub DIMA), który miał z kolei austriacką legendę. Na użytek nowej rezydentury zestawiono dwa odrębne kanały łączności; pocztowy od agenta MAYA w Nowym Jorku do agenta GERY’EGO w Londynie, oraz kurierski z wykorzystaniem fińskiego marynarza o pseudonimie ASKO ze statku pływającego między Finlandią a Nowym Jorkiem. Makajew zrobił dobre wrażenie w Centrali, nawiązał bowiem znajomość z rodziną republikańskiego senatora ze stanu Vermont, Ralpha E. Flandersa. Jednak jego głównym zadaniem pozostało prowadzenie najcenniejszego agenta brytyjskiego - Kima Philby’ego.

W listopadzie 1950 roku Guy Burgess wybrał się w pierwszą podróż kurierską między Philbym w Waszyngtonie a Makajewem w Nowym Jorku. Jako pretekst częstych wyjazdów do Nowego Jorku Burgess podawał zazwyczaj odwiedziny u przyjaciela, Alana Macleana (młodszego brata Donalda), który był osobistym sekretarzem Gladwyna Jebba, przedstawiciela Wielkiej Brytanii w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Kiedy kanał łączności funkcjonował już gładko, Philby zgodził się spotkać z Makajewem. Kontakt osobisty nawiązano, ale mimo to Burgess nadal pełnił funkcję łącznika kolegi z oficerem prowadzącym. Jego wizyty u Alana Macleana stały się tak częste, że Jebb odniósł mylne wrażenie, iż obaj panowie "dzielą mieszkanie", żeby nie powiedzieć łóżko. Dzięki rozmowom z Alanem Burgess zapewne sprawdzał, jak czuje się Donald Maclean, którego stan psychiczny był nadal nie najlepszy.

Niektóre z najistotniejszych informacji wywiadowczych, wysyłanych przez Philby’ego do Makajewa, dotyczyły bezpośrednio Donalda Macleana. Dekryptaże operacji VENONA, do których miał dostęp Philby, zawierały wzmianki o działającym pod koniec wojny w Waszyngtonie agencie o pseudonimie HOMER. Początkowo informacje te były mgliste i nie wystarczały do ustalenia na ich podstawie tożsamości. Philby szybko się zorientował, że HOMER to Maclean, i podniósł alarm. Centrala zawiadomiła go jednak, że Maclean musi trwać na swym posterunku "jak długo się da". Przygotowane zostaną jednak plany ewakuowania go, "zanim sieć zacznie się zaciskać". Sieć zaczęła opadać zimą z 1950 na 1951 rok. Pod koniec 1950 roku listę podejrzanych ograniczono do trzydziestu pięciu osób. Do końca kwietnia 1951 roku zostało już na niej tylko dziewięć nazwisk. Kilka dni później Meredith Gardner odczytał szyfrogram, identyfikujący HOMERA jako Macleana. W treści depeszy znajdowała się bowiem informacja, że w marcu 1944 roku żona HOMERA spodziewała się dziecka i zamieszkała u matki w Nowym Jorku. Informacja ta pasowała do Melindy Maclean, ale nie do żon pozostałych podejrzanych.

Mimo niepodważalnej identyfikacji zostało jeszcze nieco czasu, co najmniej kilka tygodni, na zorganizowanie ucieczki Macleana. Żeby oskarżyć go i skazać za szpiegostwo, potrzebne były dowody. A o te nie było łatwo, obowiązywał bowiem ścisły, podyktowany bezpieczeństwem, zakaz wykorzystywania w sądzie dekryptaży operacji VENONA. Brytyjska Służba Bezpieczeństwa MI-5 musiała więc podjąć inwigilację. Po drugiej stronie nie Centrala, ale Philby i Burgess opracowali plan zaalarmowania kolegi, że został zdemaskowany jako sowiecki agent. W kwietniu 1951 roku Burgessa odesłano dyscyplinarnie do Londynu po serii eskapad, które uczyniły go wspólnym wrogiem policji stanu Wirginia, departamentu stanu i ambasadora Wielkiej Brytanii. W przeddzień wypłynięcia z Nowego Jorku transatlantyka "Queen Mary", którym Burgess wracał do Wielkiej Brytanii, wybrał się on razem z Kimem Philbym do chińskiej restauracji. Tam brzękliwa muzyka skutecznie tłumiła wszelki podsłuch i Burgess z Philbym spokojnie uzgodnili, że zaraz po wylądowaniu Burgess zaalarmuje Macleana i rezydenturę w Londynie.

Philby bardziej niż o Macleana niepokoił się o siebie. Należało przewidywać, że przy obecnym stanie nerwów Maclean załamie się szybko w czasie przesłuchania, a wówczas w niebezpiecznej sytuacji znajdzie się nie tylko Philby, ale cała Piatiorka. Mitrochin wynotował z akt KGB następujące zdanie: "STANLEY [Philby] żąda natychmiastowej eksfiltracji HOMERA do Związku Sowieckiego, żeby mógł on uniknąć zdemaskowania". Philby wymógł również, że Guy Burgess nie wyjedzie razem z Macleanem do Moskwy, gdyż zdemaskowałoby to natychmiast Philby’ego. Zgodnie z ustaleniami zaraz po powrocie do Wielkiej Brytanii, 7 maja 1951 roku, Burgess odwiedził Blunta i poprosił go o przekazanie alarmujących wiadomości Modinowi, który przedstawił się Bluntowi jako "Peter". Według relacji Modina, zaniepokojony wyraz twarzy Blunta już z daleka zwiastował, że stało się coś groźnego. "Peter, mamy kłopot. Guy Burgess przyjechał właśnie do Londynu. Niebawem aresztują HOMERA [...] Donald jest teraz w takim stanie, że według naszego przekonania załamie się na pierwszym przesłuchaniu". Dwa dni później Centrala zgodziła się na eksfiltrację Macleana.

Burgess zobaczył się w tym czasie z Macleanem i zaniepokoił go stan psychiczny kolegi. Bał się, że pomimo wyczerpania nerwowego (a być może właśnie z jego przyczyny) Maclean może odmówić wyjazdu. O swoich obawach Burgess zawiadomił Modina i londyńskiego rezydenta Nikołaja Rodina, podkreślając, że Melinda, żona Macleana, jest w ostatnim miesiącu ciąży z ich trzecim dzieckiem. Rodin zameldował Moskwie o niechęci Macleana do wyjazdu i w odpowiedzi Centrala odtelegrafowała: "HOMER musi zgodzić się na ucieczkę". Melinda Maclean wiedziała, że jej mąż jest sowieckim szpiegiem, od dnia, kiedy poprosił ją o rękę. Zgadzała się z opinią Centrali, że dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa Maclean powinien niezwłocznie szukać schronienia w Moskwie. Z uwagi na stan psychiczny nie mógł jednak jechać sam. Wymagał eskorty. Siedemnastego maja Centrala przysłała londyńskiej rezydenturze instrukcję, że z Macleanem do Moskwy ma pojechać Burgess. Pomny obietnicy danej Philby’emu, Burgess odmawiał początkowo wyjazdu, i jak meldował Modin, "był bliski histerii". Przekonany przez Rodina zgodził się towarzyszyć Macleanowi, sądząc, że wystarczy, jak odwiezie go w pół drogi, a potem wróci do Londynu. Nie wiedział, że w Centrali już zadecydowano o jego losie. Osądzono, że może przynieść więcej szkody niż pożytku, i postanowiono sprowadzić go nawet podstępem do Moskwy, byle tylko utrzymać go pod kontrolą. "Od chwili, kiedy zgodził się wyjechać z Macleanem, reszta się już nie liczyła. Centrala doszła dość cynicznie do wniosku, że mamy [w Londynie] do czynienia z dwoma spalonymi agentami, a nie z jednym" - pisał później Modin.

Minister spraw zagranicznych Herbert Morrison zgodził się w tajemnicy na przesłuchanie Macleana, ale daty rozmowy jeszcze nie ustalono. W londyńskiej rezydenturze mylnie założono, że Maclean zostanie aresztowany w poniedziałek 28 maja, i wspólnie z Burgessem zaplanowano eksfiltrację na poprzedzający weekend. Rezydentura zameldowała Centrali, że ekipy MI-5 i Wydziału Specjalnego Scotland Yardu prowadzą obserwację Macleana tylko do dwudziestej i przerywają inwigilację na soboty i niedziele (rezydentura mogła nie wiedzieć, że dom Macleana w Tatsfield na granicy hrabstw Kent i Surrey w ogóle nie jest obserwowany). Ustalono również, że statek wycieczkowy "Falaise" wypływa w weekendy w powrotne rejsy wycieczkowe z Southampton do portów francuskich, a pasażerowie udający się na takie wycieczki nie muszą mieć paszportów. Burgess dostał więc polecenie, by kupić dwa bilety na fałszywe nazwiska i zabrać Macleana na pokład "Falaise", który wypływał o północy w piątek 25 maja. Burgess przyjechał wynajętym samochodem do Tatsfield w piątek wieczorem. Zjadł kolację z Donaldem i Melindą, a następnie odjechał z kolegą do Southampton, gdzie dotarli tuż przed wypłynięciem "Falaise" z portu. Następnego dnia zeszli z pokładu w St. Malo, dojechali do Rennes, gdzie złapali pociąg do Paryża. Z Paryża pojechali pociągiem do Szwajcarii i w Ambasadzie Sowieckiej w Bernie dostali fałszywe paszporty. Kupili w Zurychu bilety lotnicze do Sztokholmu przez Pragę i wysiedli w stolicy Czechosłowacji, gdzie czekali na nich oficerowie sowieckiego wywiadu. Zanim Melinda Maclean zgłosiła policji, że jej mąż nie wrócił z weekendu, Burgess i Maclean byli bezpieczni po drugiej stronie żelaznej kurtyny.

Po przyjeździe do Związku Sowieckiego Burgess dowiedział się, że nie wolno mu wracać do Wielkiej Brytanii, ale dostanie roczne wynagrodzenie w wysokości dwóch tysięcy rubli. Modin narzekał później, że Centrala zmarnowała talenty Burgessa. "Dużo czytał, spacerował i od czasu do czasu podrywał jakiegoś faceta, żeby się z nim przespać. Mógł być bardzo użyteczny [dla KGB], ale nie robił nic, bo o nic go nie proszono, a nie leżało w jego charakterze dopraszać się o jakieś zajęcie". Macleana potraktowano znacznie lepiej. Osiedlił się w Kujbyszewie i przyjął obywatelstwo sowieckie pod nazwiskiem "Mark Pietrowicz Fraser". Dostał roczne wynagrodzenie dwukrotnie wyższe niż Burgess i przez dwa lata nauczał w Instytucie Pedagogiki w Kujbyszewie. We wrześniu 1953 roku dotarła do niego Melinda z trójką dzieci, które eksfiltrowano z Wielkiej Brytanii i przywieziono do Kujbyszewa w operacji SIRA.

W Centrali oceniono z dumą, że szczęśliwa eksfiltracja pary Burgess-Maclean "wzmogła zaufanie agentów do sowieckiej służby wywiadowczej". Philby miał jednak inne zdanie. Na spotkaniu 24 maja Makajew zobaczył go "spiętego i zaniepokojonego o własne bezpieczeństwo", jeśli Burgess ucieknie razem z Macleanem do Moskwy. Pięć dni później Philby dowiedział się od oficera łącznikowego MI-5 w Waszyngtonie, że Burgess również zdezerterował. "Moje zdziwienie nie było wcale udawane" - wspominał Philby reakcję na wiadomość o ucieczce kolegów. Po południu pojechał za miasto do stanu Wirginia i zakopał w lesie sprzęt fotograficzny, używany do kopiowania dokumentów dla sowieckiego wywiadu. Czynność tę trenował w myślach wielokrotnie od czasu przyjazdu przed dwoma laty do Waszyngtonu. W tym czasie Philby jak nigdy potrzebował wsparcia oficera prowadzącego, ale Makajew zostawił go własnemu losowi. Legalna rezydentura w Nowym Jorku umieściła w skrytce kontaktowej dla Philby’ego wiadomość i dwa tysiące dolarów. HARRY miał wyjąć przesyłkę ze skrytki oraz dostarczyć list i pieniądze Philby’emu. Makajew nie znalazł jej i Philby nie dostał ani wiadomości, ani pieniędzy.

Zlekceważenie Philby'ego sprowokowało w Centrali dochodzenie w sprawie zachowania się Makajewa w Nowym Jorku, którego wyniki były zdecydowane negatywne. Stwierdzono, że Makajew "nie wykazał zdyscyplinowania", co składano na karb jego przykrego dzieciństwa.

Zrezygnowano z planów zorganizowania nowej nielegalnej rezydentury pod jego kierownictwem i przeniesiono Makajewa do rezydentury Fishera, gdzie, jak uznano, znajdzie się pod doświadczonym nadzorem. Makajew nie robił jednak postępów. Wracając do Nowego Jorku z urlopu w Moskwie zgubił gdzieś szwajcarski pieniążek, w którym ukryty był skrawek mikrofilmu z tajnymi instrukcjami operacyjnymi. Po kolejnym dochodzeniu w Centrali Makajew został odwołany i jego kariera nielegała zakończyła się. Próba dyskretnego odzyskania dziewięciu tysięcy dolarów przekazanych mu w Nowym Jorku (dwa tysiące dolarów na kontach bankowych oraz siedem tysięcy w papierach wartościowych) nie powiodła się i sumę tę trzeba było spisać na straty.

Według kalkulacji Centrali trojka Philby, Burgess i Maclean dostarczyła od zwerbowania w latach 1934-1935 ponad dwadzieścia tysięcy stron "cennych" meldunków agenturalnych i tajnych dokumentów. Teraz przyszedł kres. Zgodnie z obawami Philby’ego, ucieczka Burgessa i Macleana wyrządziła mu poważną szkodę i praktycznie przekreśliła szpiegowską karierę pozostałych "Pięciu Wspaniałych". Zaraz po ucieczce Blunt przeszukał mieszkanie Burgessa, sprzątając i niszcząc wszelkie obciążające dokumenty. Przeoczył jednak plik niepodpisanych notatek z tajnych narad rządowych w 1939 roku. W trakcie drobiazgowego dochodzenia MI-5 sir John Colville, jeden z urzędników wymienionych w notatkach, przypomniał sobie, że przebieg narady notował Cairncross. MI-5 rozpoczęło obserwację Cairncrossa, który doprowadził "ogon" na zorganizowane w trybie alarmowym spotkanie z prowadzącym go Modinem. Modin spostrzegł w porę, że Cairncross jest obserwowany, i wrócił do domu. MI-5 wezwało jednak wkrótce Cairncrossa na przesłuchanie, podczas którego przyznał się do przekazania Rosjanom informacji, ale nie do zarzutu szpiegostwa. Dowodów brakowało, a zanim je zdobyto, Cairncross dostał od Modina na spotkaniu pożegnalnym "dużą sumę pieniędzy", zrezygnował z pracy w Ministerstwie Skarbu i wyjechał za granicę.

Wkrótce po ucieczce Burgessa i Macleana Modin otrzymał z Centrali polecenie nakłonienia Blunta do wyjazdu do Moskwy. Blunt nie miał jednak ochoty zamienić prestiżowego i wygodnego wnętrza Instytutu Courtauld na ponury socrealizm stalinowskiej Rosji. Otwarcie odmówił, tłumacząc przy tym prowadzącemu: "Doskonale wiesz, jak żyją ludzie w waszym kraju, i zapewniam cię, że takie życie będzie dla mnie bardzo ciężkie, niemal nie do wytrzymania". Relacjonując rozmowę, Modin stwierdził, że nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Blunt sądził - i nie mylił się - że MI-5 nie znajdzie żadnego konkretnego dowodu przeciwko niemu. Od finałowej rozmowy z Modinem wywiad sowiecki kontaktował się z nim tylko sporadycznie *[Blunt złożył w końcu w 1964 roku zeznania w zamian za gwarancję nietykalności. Publicznie ujawniono, że był agentem sowieckim, dopiero w 1979 roku.].

Tak jak obawiał się Philby, ucieczka Guy Burgessa, przyjaciela i sublokatora, zrobiła z niego głównego podejrzanego. Dyrektor Centralnego Wywiadu generał Walter Bedell Smith z miejsca zawiadomił SIS, że Philby nie jest już oficerem łącznikowym w Waszyngtonie. Po powrocie do Londynu Philby został zwolniony z Secret Intelligence Service. W grudniu 1951 roku wezwano go na "przesłuchanie sądowe" w siedzibie MI-5. Sprowadzało się ono do nieoficjalnej rozprawy sądowej, o której w kłamliwy sposób pisał później we wspomnieniach. Zgodnie z relacją jednego z obecnych: "Nie było na sali ani jednego oficera, który wyszedłby z przesłuchania nie będąc przekonany o winie Philby’ego". Wbrew wrażeniu, które Philby próbował wywołać dwanaście lat później, mieszkając już w Moskwie, wielu jego byłych kolegów z SIS podzielało opinię MI-5. Uczestnicy "przesłuchania sądowego" doszli jednak do wniosku, że prawdopodobnie nigdy nie uda się uzyskać niezbitych dowodów, żeby przedstawić je w sądzie i uzyskać skazujący wyrok. Wewnątrz SIS została grupka lojalnych przyjaciół Philby’ego, którym umiejętnie zaprezentował się jako niewinna ofiara polowania na czarownice w stylu senatora McCarthy’ego. Wywiad sowiecki przerwał z nim kontakt aż do 1954 roku.

Jak się wydaje, Philby do końca nie uwierzył, że nagła ucieczka Burgessa nie była skutkiem paniki, lecz cynicznego podstępu Centrali. Nigdy nie przebaczył mu, że naraził go na tak wielkie ryzyko. Kiedy w 1963 roku Philby uciekł do Moskwy, Burgess był już na łożu śmierci. Prosił kolegę, żeby odwiedził go w szpitalu KGB przy ulicy Piechotnej. Philby nie poszedł. Uczucie rozżalenia pogłębił sposób, w jaki powitano go w Krakowie. Przez długie lata Philby wierzył, że jest oficerem sowieckiej służby wywiadu zagranicznego, i był wręcz zaszokowany, kiedy dowiedział się, że KGB nigdy nie nadaje stopni oficerskich zagranicznym agentom. Co więcej, kierownictwo KGB i Pierwszego Zarządu Głównego nie darzyło go zaufaniem. Musiał czekać czternaście lat od przyjazdu do Moskwy, na sześćdziesiątą rocznicę rewolucji październikowej, żeby wpuszczono go do siedziby KGB. Jego - najsłynniejszego agenta sowieckiego na Zachodzie.