Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin
Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na
Zachodzie - 4 (...) Główny Przeciwnik
Część 1:
Nielegałowie
w Ameryce Północnej w latach pięćdziesiątych Szóstego listopada 1951 roku
w Paryżu miało miejsce jedno z najbardziej spektakularnych wystąpień publicznych
sowieckiego
nielegała.
"Teodoro B. Castro", oficjalny doradca delegacji Kostaryki, uczestniczył w
ceremonialnym otwarciu VI Sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. W
rzeczywistości "Castro" nazywał się Josif Romualdowicz Grigulewicz, a w swej
długoletniej karierze nosił różne pseudonimy, w tym: MAKS, ARTUR i DAKS. Był
litewskim Żydem. Wcześniej specjalizował się w zamachach i sabotażu. Szkolił
dywersantów podczas wojny domowej w Hiszpanii, był jednym z czołowych
organizatorów zamachów na Trockiego w Meksyku, a w czasie II wojny światowej
kierował nielegalną rezydenturą w Argentynie, gdzie organizował sabotaż
statków i ładunków płynących do Niemiec. Podczas pobytu w Argentynie
począł budować dla siebie starannie dopracowaną, latynoamerykańską
legendę, którą zamierzał wykorzystać po wojnie. Pod koniec 1949 roku
Grigulewicz wraz żoną Laurą Araujo Aguilar (pochodziła z Meksyku i była
nielegałem
o pseudonimie LUIZA) utworzył nielegalną rezydenturę w Rzymie. Udając Teodora
Castro, nieślubnego syna zmarłego (bezdzietnie) kostarykańskiego szlachcica,
Grigulewicz otworzył małą firmę eksportowo-importową, żeby zdobyć kamuflaż dla
działalności wywiadowczej. Jesienią 1950 roku nawiązał znajomość z członkami
przybyłej właśnie do Rzymu kostarykańskiej delegacji rządowej. Był w niej
czołowy wówczas polityk Jose Ferrer Figueres, zwierzchnik junty, która powołała
II Republikę i przywróciła rządy konstytucyjne. Później, w latach 1953-1955 i
ponownie w latach 1970-1974, był prezydentem Kostaryki. Grigulewiczowi udało się
zyskać zaufanie Figueresa i to w stopniu, który przerastał wszelkie marzenia;
zmamiony bowiem opowiadaniami o nieślubnym pochodzeniu, Figueres dopatrzył się
dalekiego pokrewieństwa. Od tego momentu, jak wynika z teczki Grigulewicza,
"Castro" stał się przyjacielem i powiernikiem przyszłego prezydenta, a przyjaźń
tę scementowały fundusze Centrali, zainwestowane we wspólną, zarejestrowaną we
Włoszech firmę importującą kostarykańską kawę. W październiku 1951 roku
Grigulewicza pod fałszywym nazwiskiem "Teodoro Castro" mianowano
charge d'affaires
Kostaryki w Rzymie. Miesiąc później został doradcą delegacji Kostaryki na VI
Sesję Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Paryżu. Poznał tam podczas
obrad amerykańskiego sekretarza stanu Deana Achesona i brytyjskiego ministra
spraw zagranicznych Anthony’ego Edena. Nie przedstawiono go, jak się wydaje,
szefowi sowieckiej dyplomacji Andriejowi Wyszynskiemu. Na konferencjach
międzynarodowych Wyszynski przemawiał długo i kwieciście. Do Paryża przyjechał z
gołębiem w klatce, który miał symbolizować niewinne ofiary imperialistycznej
agresji. Przemawiał z brutalnym sarkazmem, z którego zasłynął, występując
jako prokurator na procesach pokazowych w latach "wielkiego terroru". Nawiązując
do apelu prezydenta Trumana o ograniczenie zbrojeń, Wyszynski stwierdził podczas
długiej i złośliwej oracji: "Minionej nocy długo nie mogłem zasnąć po
wysłuchaniu tego apelu. Trudno mi było zasnąć, bo pękałem ze śmiechu". Ofiarą sarkazmu Wyszyńskiego
padła również delegacja Kostaryki. Zgromadzenie Ogólne omawiało między innymi
wniosek delegacji Grecji, która domagała się powrotu do kraju dzieci,
ewakuowanych w trakcie wojny domowej do krajów bloku sowieckiego. Na prośbę
Achesona delegacja Kostaryki zgodziła się poprzeć wniosek. Grigulewicz dostał
polecenie napisania przemówienia dla Jorge Martineza Moreny, co niewątpliwie
wprawiło go w nie lada jakie zakłopotanie. Robił co mógł, żeby nie urazić
delegacji sowieckiej. Odwołał się do pustej retoryki, w której podkreślał
"zaniepokojenie i zainteresowanie, z jakim delegacja [Kostaryki] zawsze
traktowała każde zagrożenie dla pokoju na świecie". Chwalił też specjalną
komisję ONZ do spraw Bałkanów "za wkład w obserwację i szukanie dróg pojednania,
dzięki którym [...] rejon Bałkanów był wprawdzie zagrożony, ale przynajmniej
uratowany został pokój światowy". Słowa te nie zrobiły żadnego wrażenia na
delegacji Związku Sowieckiego. Nie wiedząc prawdopodobnie, kim jest w
rzeczywistości Castro, Wyszynski skwitował napisane przez niego przemówienie
jako bełkot dyplomatycznego klauna. Złośliwości Wyszynskiego nie
zaszkodziły dyplomatyczniej karierze Grigulewicza. Czternastego maja 1952 roku
złożył w Rzymie prezydentowi Włoch Luigiemu Einaudiemu listy uwierzytelniające
jako poseł nadzwyczajny i pełnomocny Kostaryki. Wedle dokumentów przechowywanych
w jego teczce Grigulewicz utrzymywał dobre stosunki z ambasadorem Stanów
Zjednoczonych Ellsworthem Bunkerem oraz jego następcą Clairem Boothem Luce’iem.
Spotykał się z kostarykańskim nuncjuszem przy Watykanie księciem Giulio Pacellim,
kuzynem Piusa XII, i w sumie dostąpił piętnastu audiencji u papieża.
Zaprzyjaźnił się także z czołowym politykiem włoskim lat powojennych,
chrześcijańskim demokratą Alcido de Gasperim (premierem w latach 1945-1953),
który podarował mu aparat fotograficzny z wyrytą dedykacją: "W dowód przyjaźni". Nieprawdopodobna
transformacja Grigulewicza z sowieckiego sabotażysty w znanego i szanowanego
latynoamerykańskiego dyplomatę w połączeniu z początkowymi sukcesami nielegalnej
rezydentury "Williego" Fishera, dostarczającej ze Stanów Zjednoczonych
"supertajne" materiały o badaniach jądrowych przekonały Centralę o słuszności
zatwierdzonej na początku "zimnej wojny" strategii odbudowy sieci wielkich
nielegałów. W
Moskwie prognozowano, że rola powojennych
nielegałów
będzie znacznie istotniejsza niż ich znakomitych poprzedników. Gdyby
bowiem "zimna wojna" miała się przerodzić w "gorącą" - a Centrala zakładała,
że tak się stanie - to trzeba będzie ewakuować z krajów NATO sowieckie ambasady
i legalne rezydentury i wtedy na
nielegałów
spadnie cały ciężar prowadzenia wojennych operacji wywiadowczych. Chociaż w latach
pięćdziesiątych, w początkowej fazie "zimnej wojny", działania Grigulewicza i
Fishera rozwijały się pomyślnie, nastroje w Centrali dalekie były od
triumfalnych. Należało bowiem przebudować całą niemal siatkę agenturalną w
Stanach Zjednoczonych, gdyż wielu sowieckich szpiegów zostało zdemaskowanych
przez dekryptaże operacji VENONA i wcześniejsze zeznania Elizabeth Bentley,
Whittakera Chambersa oraz Igora Guzienki. Ponadto FBI wzmogło obserwację,
utrudniając działania operacyjne *[Dekryptaże operacji
VENONA doprowadziły do aresztowania niewielu sowieckich szpiegów głównie
dlatego, że operację kryptologiczną uznano za zbyt tajną, żeby ujawniać ją nawet
podczas rozprawy sądowej za zamkniętymi drzwiami. Ponadto obrońcy oskarżonych
mogli odwołać się do zbyt wielu kruczków prawnych w przypadku przedstawienia
dowodów z dekryptażu.]. Nie można też było liczyć na pomoc towarzyszy z
Komunistycznej Partii USA w wymiarze, do jakiego się przyzwyczajono w trakcie II
wojny światowej, kiedy partia współpracowała w penetracji administracji
Roosevelta, środowisk służb wywiadowczych i programu MANHATTAN. W 1949 roku "Gene"
Dennis, sekretarz generalny KPUSA, oraz dziesięciu czołowych działaczy
partyjnych stanęło przed sądem pod zarzutem podjęcia próby obalenia przemocą
władz federalnych. Dennisa i dziewięciu oskarżonych skazano na pięć lat
więzienia, jedenastego na trzy lata, a wszystkich obrońców oskarżonych ukarano
za obrazę sądu. W 1951 roku Sąd Najwyższy utrzymał wyroki w mocy i wkrótce z
podobnego oskarżenia skazano ponad stu działaczy partii komunistycznej. W
rezultacie do końca lat pięćdziesiątych KPUSA zepchnięta została praktycznie do
podziemia. Operacje Centrali utrudniała
też poważnie bezprecedensowa wrzawa w amerykańskich środkach przekazu wokół
sowieckiego szpiegostwa w Stanach Zjednoczonych. Sensacyjne wiadomości napływały
jedna po drugiej. W Wielkiej Brytanii Klaus Fuchs zaczął składać zeznania 24
stycznia 1950 roku. Relacjonował swą wojenną działalność wywiadowczą w Los
Alamos. Następnego dnia w Nowym Jorku skazany został Alger Hiss. Otrzymał wyrok
pięciu lat więzienia za krzywoprzysięstwo, za które uznano zaprzeczenie przed
sądem, że był sowieckim szpiegiem. Drugiego lutego w Londynie Fuchs został
formalnie oskarżony o szpiegostwo i temat zagrożenia sowiecką agenturą trafił na
pierwsze strony amerykańskich gazet. Tydzień później Joseph R. McCarthy, mało
znany senator ze stanu Wisconsin, oświadczył (niezgodnie z prawdą), że dysponuje
nazwiskami dwustu pięciu komunistów, pracujących w departamencie stanu, którzy
"kształtują" amerykańską politykę zagraniczną. McCarthy w oczywisty sposób
naginał fakty i przesadzał, ale szybko zdobył masowe poparcie, gdyż trafił w
powszechne odczucie opinii publicznej. Wielu Amerykanom odpowiadała koncepcja
"wroga wewnętrznego", uwiarygodniona skazaniem Hissa i Fuchsa (a rok później
małżeństwa Rosenbergów), tłumaczyła bowiem, dlaczego Stany Zjednoczone mimo swej
potęgi nie potrafiły zatrzymać zwycięskiego marszu komunistów w innych regionach
świata ani nie zapobiegły przekształceniu się Związku Sowieckiego w mocarstwo
atomowe. Jeszcze w styczniu 1954 roku w sondażach opinii publicznej połowa
ankietowanych Amerykanów podzielała poglądy McCarthy’ego, a tylko dwadzieścia
dziewięć procent nie zgadzało się z nim. Wypowiedziana w 1951 roku
opinia prezydenta Trumana, że "senator McCarthy jest największym atutem Kremla",
okazała się prawdziwa. McCarthy uczynił dla Moskwy więcej niż jakikolwiek agent
wpływów KGB. Jego rozdęta, obliczona na zdobycie popularności krucjata
przeciwko "czerwonemu niebezpieczeństwu" wzbudziła w kołach liberalnych
całego świata daleko posunięty sceptycyzm wobec wiadomości o
rzeczywistej ofensywie wywiadowczej Moskwy, wymierzonej w Głównego Przeciwnika.
Nawet w przypadku Juliusa i Ethel Rosenbergów, których stracono jedno po drugim
na tym samym krześle elektrycznym w nowojorskim więzieniu Sing Sing w 1953 roku,
środowiska liberalne uważały, że proces został sfabrykowany. Dopiero po kilku
latach Centrala zorientowała się, że ma w ręku potężny oręż propagandowy. Na
początku lat pięćdziesiątych niepokoiły ją przede wszystkim trudności,
spowodowane przez "manię szpiegowską" rozpętaną w Stanach Zjednoczonych przez
McCarthy’ego oraz kłopoty z werbowaniem i prowadzeniem nowych agentów. Maccartyzm pogłębił
przekonanie Centrali o konieczności rozbudowy nielegalnej obecności na terenie
Głównego Przeciwnika. Legalne rezydentury, mające zaplecze w oficjalnych
przedstawicielstwach sowieckich, borykały się z coraz bardziej profesjonalną
obserwacją FBI, natomiast nielegalne rezydentury mogły działać swobodnie pod
warunkiem, że nie zostały zdemaskowane. Przykładem był "Willie" Fisher (pseudonim
MARK), który od przyjazdu do Stanów Zjednoczonych w 1947 roku nie wzbudził
żadnych podejrzeń władz, chociaż jeden z podległych mu agentów, "Ted" Hall, był
w 1951 roku przesłuchiwany przez FBI, gdyż dekryptaże operacji VENONA zdradziły
jego tożsamość.
Centrala rozpatrywała również poważnie konieczność przejęcia przez
nielegałów
całości działań wywiadowczych na wypadek wojny lub kryzysu, który doprowadzi do
wydalenia sowieckich przedstawicielstw, a co za tym idzie, rezydentur legalnych.
Przygotowania do szerokiej rozbudowy rezydentur nielegalnych były niesłychanie
drobiazgowe i szeroko zakrojone. W 1954 roku Zarząd S (do spraw
nielegałów)
nakreślił plan utworzenia siatki stu trzydziestu "agentów
dokumentacyjnych", których jedynym zadaniem byłoby zdobywanie autentycznych
świadectw urodzenia, paszportów i innych dokumentów, przydatnych w
uwiarygodnianiu legend
nielegałów
*[Zarząd do spraw nielegałów planował zorganizować
sieć dwudziestu ośmiu "agentów dokumentacyjnych" w Austrii, dwudziestu czterech
w Niemieckiej Republice Demokratycznej, dwudziestu czterech w Republice
Federalnej Niemiec, piętnastu we Francji, trzynastu w Stanach Zjednoczonych,
dwunastu w Wielkiej Brytanii, dwunastu we Włoszech, dziesięciu w Kanadzie,
dziesięciu w Belgii, dziewięciu w Meksyku, ośmiu w Iranie, sześciu w Libanie i
sześciu w Turcji. Duża liczba agentów przewidziana dla obu państw niemieckich i
Austrii odzwierciedla znaczny procent sowieckich nielegałów, pozujących
na uciekinierów z NRD.]. Oficerowie
operacyjni wyspecjalizowani w nielegalnej dokumentacji zostali rozmieszczeni w
dwudziestu dwóch rezydenturach w krajach Zachodu i Trzeciego Świata,
a także w Chinach i we
wszystkich przedstawicielstwach KGB w krajach bloku wschodniego. Rozbudowa rezydentur
nielegalnych natrafiała jednak na bariery, do których istnienia Centrala
przyznawała się bardzo niechętnie. Dawno już minęła i nie miała powrócić era
wielkich
nielegałów,
błyskotliwych kosmopolitów, takich jak Deutsch i Mały, którzy potrafili natchnąć
innych wiarą w komunistyczną wizję i świetlaną przyszłość systemu.
Obywateli Związku Sowieckiego, wychowanych w autorytarnym państwie i w
intelektualnie zaślepionej gospodarce nakazowej stalinowskiej Rosji, ciężko było
zamienić w ludzi, którzy mogliby uchodzić za mieszkańców Zachodu, obracających
się z powodzeniem w Stanach Zjednoczonych. Było to zadanie mozolne i
czasochłonne. Jeszcze ciężej było teraz zwerbować wpływowych, ideologicznie
motywowanych agentów. W przeciwieństwie do lat trzydziestych lub do okresu II
wojny światowej, Związek Sowiecki stracił w czasie "zimnej wojny" wiele ze swej
atrakcyjności, nawet w oczach młodych intelektualistów o radykalnych poglądach,
zrażonych do materializmu amerykańskiego społeczeństwa i niesprawiedliwości
systemu. Jak na ironię, w szczytowym momencie egoistycznej kampanii senatora
McCarthy’ego przeciwko "czerwonemu niebezpieczeństwu" sowiecka penetracja
amerykańskiego aparatu władzy osiągnęła najniższy poziom od niemal trzydziestu
lat. Działania Centrali hamowała
także własna, nadmiernie rozbudowana biurokracja, którą w ostatnich latach
stalinizmu skomplikowało utworzenie, a później rozpad Komitetu Informacji (KI),
instytucji nadzorującej całość sowieckiego wywiadu zagranicznego. W latach
"zimnej wojny" Zarząd S (do spraw
nielegałów)
przeszedł osiem reorganizacji, a jego zadania modyfikowano czternaście razy.
Aleksandr Korotkow, który kierował Zarządem S w pierwszej dekadzie "zimnej
wojny", nie doświadczył życia na Zachodzie i nie rozumiał problemów, z jakimi
musieli borykać się
nielegałowie
w Stanach Zjednoczonych. Kilka jego planów nielegalnej walki z Głównym
Przeciwnikiem nie doczekało się realizacji. Przez całe lata pięćdziesiąte
Centrala uporczywie starała się stworzyć przynajmniej jedną nielegalną
rezydenturę w Stanach Zjednoczonych, która w założeniach miała pracować
równolegle do rezydentury Fishera.
Pierwsza próba zbudowania takiej rezydentury
zakończyła się kompletnym fiaskiem: odwołaniem w 1951 roku planowanego rezydenta
Makajewa (pseudonim HARRY) oraz spisaniem na straty dziewięciu tysięcy dolarów z
kasy KI. Kolejną próbę podjęto już ostrożniej. Zastosowano taktykę, do której
uciekano się odtąd wielokrotnie. Wybranego na przyszłego rezydenta
nielegała
Centrala wysyłała najpierw do Kanady, gdzie miał spokojnie zapuścić korzenie, a
dopiero później przenoszono go na trudniejszy teren Głównego Przeciwnika.
Pierwszym sowieckim
nielegałem,
który wykorzystał Kanadę jako przystanek w drodze do Stanów Zjednoczonych, był
trzydziestodwuletni Jewgienij Władimirowicz Brik (pseudonim HART), który zszedł
na kanadyjski ląd w porcie Halifax w Nowej Szkocji w listopadzie 1951 roku z
zadaniem utworzenia rezydentury w Montrealu. Wielkim atutem Brika było
dwujęzyczne wychowanie. Od 1932 do 1937 roku uczęszczał do anglo-amerykańskiej
szkoły w Moskwie. Potem spędził kilka lat w Nowym Jorku, gdzie jego ojciec
pracował w
Amtorgu,
sowieckiej misji handlowej w Stanach Zjednoczonych. Wrócił do kraju tuż przed
rozpoczęciem służby wojskowej i walczył w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. W 1948
roku polecono mu nawiązać kontakt listowny z dawnymi kolegami szkolnymi na
Zachodzie, żeby sprawdzić, czy nadaje się do służby wywiadowczej w Ameryce
Północnej. Zdał egzamin z powodzeniem i Centrala skierowała go w 1948 roku na
dwuletni kurs, obejmujący szyfrowanie, posługiwanie się atramentami
sympatycznymi i radiostacją krótkofalową, naukę wyszukiwania i
obsługiwania martwych skrzynek kontaktowych, wykrywanie i unikanie
inwigilacji oraz zdobywanie informacji wywiadowczych. Nauczono go też
zawodu zegarmistrza, żeby po przyjeździe do Kanady mógł założyć własny warsztat
i wykorzystać go jako kamuflaż. W drodze do Kanady Brik
przyjął tożsamość "żywego dublera", Kanadyjczyka Iwana Wasiliewicza Gładysza
(pseudonim FRED), zwerbowanego w lipcu 1951 roku specjalnie dla zapewnienia
kamuflażu dla Brika. Na polecenie Centrali Gładysz popłynął statkiem przez
Atlantyk do Wielkiej Brytanii, a stamtąd przez Francję i Niemcy zachodnie
dojechał do Wiednia, gdzie spotkał się z Brikiem. W stolicy Austrii
opowiedział mu o różnych szczegółach ze swego życia w Kanadzie oraz z podróży
po Europie, a potem odstąpił mu swój paszport. Brik wkleił do niego własną
fotografię i z paszportem Gładysza wybrał się w podróż na drugą stronę
Atlantyku. Po wylądowaniu w porcie Halifax pojechał pociągiem do Montrealu,
gdzie pomaszerował do dworcowej toalety. Na drzwiach jednej z kabin ujrzał
umówiony znak nakreślony kredą. Wszedł do środka, zamknął się, zdjął pokrywę
spłuczki i znalazł przyklejone do niej świadectwo urodzenia oraz inne dokumenty,
należące do kolejnego
"żywego dublera", Dawida Siemionowicza Soboloffa.
Soboloff (pseudonim SOKOŁ) urodził się w 1919 roku w Toronto, ale mając
szesnaście lat wyemigrował z rodziną do Związku Sowieckiego. W 1951 roku
pracował jako wykładowca w Instytucie Górnictwa i Hutnictwa w Magnitogorsku. Do
końca pobytu w Kanadzie Brik występował jako "Dawid Soboloff". W lipcu otrzymał
paszport wystawiony na nazwisko "Soboloff". Brik przekonał Centralę, że
otwarcie zakładu zegarmistrzowskiego w Montrealu jest nierealne i lepiej będzie,
jeśli założy samodzielne studio fotograficzne. Wkrótce otrzymał polecenie
przygotowania się do emigracji do Stanów Zjednoczonych 24 . Wybór Brika na
nielegalnego rezydenta w USA okazał się pomysłem jeszcze bardziej niefortunnym
niż Makajewa. Nie powiadamiając o niczym Centrali, Brik nawiązał w
październiku 1953 roku płomienny romans z żoną kanadyjskiego żołnierza
mieszkającego w Kingston w prowincji Ontario. Nie chcąc się z nią rozstać,
przekonał Centralę, że jest jeszcze za wcześnie na wyjazd do Stanów Zjednoczonych.
Niebawem przyznał się ukochanej, że jest sowieckim szpiegiem, kryjącym się pod
fałszywą tożsamością, i starał się nakłonić ją do rozwodu. Kanadyjka nie chciała
rzucić męża i poczęła namawiać kochanka, żeby zgłosił się do
Royal Canadian Mounted Police -
RCMP (Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej) i z własnej woli złożył zeznania. W listopadzie 1953 roku Brik
uległ namowom i zatelefonował do dowództwa RCMP w Ottawie. Szef niewielkiej
Sekcji B (kontrwywiad) służby bezpieczeństwa RCMP Terry Guernsey postanowił
"obrócić" Brika. Nadano mu w Sekcji B pseudonim GIDEON i jako podwójny
agent miał zebrać jak najwięcej informacji o sowieckich operacjach wywiadowczych
w Kanadzie. GIDEON był bardzo trudny do prowadzenia, zwłaszcza kiedy zerwała z
nim ukochana albo gdy zaczynał pić całymi dniami na umór. Pewnego dnia po
opróżnieniu całej butelki dżinu Old Tom i napoczęciu drugiej zatelefonował do
redakcji montrealskiego dziennika "Gazette" i ku przerażeniu funkcjonariusza
RCMP podsłuchującego jego linię oświadczył pijackim bełkotem: "Słuchajcie,
jestem rosyjskim szpiegiem. Chcecie napisać coś o mnie?". Podobnie jak Guzienko
w sierpniu 1945 roku w redakcji "Ottawa Journal", nie spotkał się z odzewem.
Odprawiono go z kwitkiem nie przewidując, że bełkotliwy głos pod drugiej stronie
słuchawki zwiastuje prasowy szlagier i szpiegowską sensację dziesięciolecia. W KGB dopiero latem 1955 roku
zaczęto podejrzewać, że
nielegał
HART (Brik) może pracować na dwie strony. Kiedy
Centrala upewniła się, że uwiarygodnił fałszywą tożsamość i uzyskał kamuflujące
go zajęcie w Montrealu, postanowiono przejść do drugiej fazy operacji i zrobić z
niego nielegalnego rezydenta, którego zadaniem będzie prowadzenie agentów.
Pobudzona do działania krytyką Moskwy za ospałość po ucieczce Guzienki legalna
rezydentura w Ottawie zwerbowała w latach 1951-1953 z pomocą Komunistycznej
Partii Kanady jedenastu agentów (stosunkowo niskiej wartości). Pięciu z nich
było komunistami, a większość dostarczała tylko naukowo-techniczne materiały
wywiadowcze. Centrala liczyła, że przeniesienie części agentów pod kontrolę
nielegalnego rezydenta odciąży legalną rezydenturę w ambasadzie w Ottawie i
pomoże jej uniknąć kłopotów, związanych z coraz energiczniejszą inwigilacją
służby bezpieczeństwa RCMP. Zanim jednak zorientowano się
w KGB, że Brik pracuje także dla RCMP, skontaktowano go już z pięcioma agentami
- trzema mężczyznami i dwiema kobietami. Mężczyźni to: urodzony w 1919 roku
komunista ukraińskiego pochodzenia z Toronto o pseudonimie LISTER; zamieszkały
również w Toronto i pochodzący z mieszanego małżeństwa irlandzko-kanadyjskiego
komunista, zatrudniony w zakładach lotniczych A.Y Roe, posługujący się
pseudonimem LIND; oraz POMOSZCZNIK, też komunista, właściciel własnego sklepu i
warsztatu radiotechnicznego z Ottawy. Wśród materiałów wywiadowczych, które
dostarczył LIND, były plany samolotu CF-105 Avro Arrow, najnowocześniejszego
wówczas myśliwca odrzutowego na świecie. Brik znał również tożsamość dwóch
agentek, EMMY i MARY, wykorzystywanych jako "skrzynki pocztowe" w łączności z
Centralą. EMMĘ zwerbowano w 1951 roku, kiedy studiowała we Francji na Sorbonie.
Potem stanęła do egzaminu konkursowego do kanadyjskiej służby zagranicznej, ale
jej się nie powiodło. W 1954 roku otworzyła sklep z wyrobami artystycznymi w
Quebecu. Urodzona w 1929 roku projektantka mody MARA była współwłaścicielką
sklepu z meblami w Paryżu, który służył KGB jako skrzynka pocztowa w łączności z
Kanadą. Centrala z czasem uznała, że
Brik zdradził całą znaną mu piątkę agentów. Nie znał jednak Hugh Hambletona,
najcenniejszego, jak się okazało, agenta, zwerbowanego przez legalną rezydenturę
w Ottawie na początku lat pięćdziesiątych. Hambleton urodził się w 1922 roku w
Ottawie, ale część dzieciństwa spędził we Francji, gdzie jego ojciec pracował
jako korespondent prasy kanadyjskiej. Podczas II wojny światowej służył jako
oficer wywiadu w dowództwie Wolnych Francuzów najpierw w Algierze, a po
wyzwoleniu stolicy Francji w Paryżu. Potem był francuskim oficerem łącznikowym
przy 103 dywizji amerykańskich wojsk lądowych w Europie. W 1943 roku
przeniesiony został do armii kanadyjskiej i przez rok analizował w Sztrasburgu
materiały wywiadowcze o okupowanych Niemczech oraz przesłuchiwał jeńców
wojennych. Powojenne lata wydały mu się nudne, a, jak mawiał, "jedno się w życiu
liczy. Być ważnym, wzbudzać szacunek ludzi". KGB dało mu to poczucie ważności,
za którym tak tęsknił. Spoczywająca w archiwum KGB
teczka Hambletona ujawniła, że wyszedł z wojny jako zdeklarowany komunista, a
wypatrzył go i zarekomendował Centrali "kanadyjski przyjaciel", Harry Baker,
jeden z czołowych działaczy Komunistycznej Partii Kanady, który zwrócił na niego
uwagę na zebraniu partyjnym, a potem zaręczył za jego niezachwiane
przekonania ideologiczne. Inny członek partii, o pseudonimie SWIASZCZENNIK, sprawdził
przeszłość Hambletona. Po zatwierdzeniu przez Centralę zwerbował go w 1952 roku
Władimir Pawłowicz Burdin, rezydent w Ottawie. Hambleton otrzymał pseudonim
RIMEN, który zmieniono potem na RADOW. Dwa lata później przeniósł się do Paryża,
gdzie rozpoczął studia podyplomowe z ekonomii na Sorbonie. W 1956 roku podjął
pracę w departamencie ekonomicznym NATO, którego główne dowództwo mieściło się
wówczas na przedmieściach stolicy Francji. Przez kolejne pięć lat Hambleton
przekazał "mnóstwo dokumentów", które, jak ujawnia jego teczka w KGB, uznano w
Centrali za "cenne lub nawet wyjątkowo cenne pod względem zawartości". Brik nie
znał go i nie mógł go zdradzić, ale dwadzieścia lat później wydał go inny
sowiecki nielegał. Na początku 1955 roku,
prawdopodobnie w ramach przygotowań do przeniesienia Brika do Stanów
Zjednoczonych, Centrala zaplanowała wprowadzenie do Kanady kolejnego
nielegalnego rezydenta o pseudonimie ŻANGO. Był to czterdziestodziewięcioletni
Rosjanin, Michaił Iwanowicz Fiłonienko; dano mu autentyczne świadectwo urodzenia
Josepha Iwanowicza Kuldy, za którego miał się podawać. Kulda urodził się 7 lipca
1914 roku w Alliance w stanie Ohio i w 1922 roku wyemigrował z rodzicami do
Czechosłowacji. Żona Fiłonienki, Anna Fiodorowna (kolejne pseudonimy MARTA i
JELENA) przybrała tożsamość Marii Nawotnej, Czeszki urodzonej 10 października
1920 roku w Mandżurii. Ojciec Anny był Czechem, a zanim wyszła za Fiłonienkę,
spędziła dwa lata w Czechosłowacji, doskonaląc język i uwiarygodniając przybraną
legendę. Udając uciekinierów z Czechosłowacji, Michaił i Anna Fiłonienkowie
wystąpili o wizę kanadyjską, ale ich podanie zostało odrzucone. Z pomocą Komisji
do spraw Uchodźców (późniejsze UNHCR - biuro Wysokiego Komisarza ONZ do spraw
Uchodźców) otrzymali w 1954 roku prawo osiedlenia się w Brazylii. Rok później
Centrala przygotowała plan przeniesienia ich do Kanady, gdzie Fiłonienko miał
dołączyć do Brika i otrzymać nowy pseudonim HECTOR. Brik poinformował
oczywiście RCMP o spodziewanym przyjeździe HECTORA. Przed wywiadowczą katastrofą
oraz aresztowaniem i, jak obawiano się w Moskwie, procesem pokazowym Fiłonienki
uratował KGB łut szczęścia. W ostatniej niemal chwili w rezydenturze w Ottawie
pojawił się "samorodek". Był nim ciężko zadłużony
trzydziestodziewięcioletni kapral RCMP James Morrison, który 21 lipca 1955 roku
przyszedł do ambasady i oświadczył, że przez kilka lat uczestniczył w zespole
obserwującym sowiecką placówkę. Skontaktowano go z następcą Burdina
na stanowisku rezydenta, Nikołajem Pawłowiczem Ostrowskim (pseudonim GOŁUBIEW),
któremu powiedział, że Brik już od półtora roku pracuje dla drugiej strony.
Morrison zapewniał, że powoduje się sympatią dla Związku Sowieckiego i nie chce,
żeby druga afera szpiegowska na miarę dezercji Guzienki przed dziesięciu laty
zaszkodziła stosunkom sowiecko* kanadyjskim. Jego równoczesna prośba o pięć
tysięcy dolarów odkryła bardziej realny powód odwiedzin w ambasadzie. Ostrowski
nie wiedział, że Morrisona przyłapano na sprzeniewierzeniu funduszy RCMP którymi
spłacił długi zaciągnięte wskutek życia ponad stan. Zadziwiające, ale nie
wyrzucono go ze służby. Pozwolono mu zwrócić ukradzione pieniądze i część długu
wobec RCMP spłacił z honorarium otrzymanego od KGB. Początkowo Centrala
podejrzewała, że informacje Morrisona (potem otrzymał pseudonim FRIEND) to
element jakiejś rozbudowanej "prowokacji" RCMP. Postanowiono jednak ściągnąć
Brika na przesłuchanie do Moskwy. Na szczęście dla KGB jeszcze w czerwcu
ustalono z nim, że pod koniec lata przyjedzie do Związku Sowieckiego na urlop i
spotkanie z żoną. Brika niepokoiła myśl o powrocie do Moskwy, ale sprawiał
wrażenie pewnego siebie i sądził, że uda mu się wywieść KGB w pole. Charles Sweeny
z RCMP oraz Leslie Mitchell, oficer łącznikowy SIS w Waszyngtonie, poprosili go
przed wyjazdem z Kanady, żeby zdobył w Moskwie możliwie najpełniejsze informacje
o losie Burgessa i Macleana oraz postarał się poznać tożsamość jak największej
liczby funkcjonariuszy KGB. Zapewniono go, że jeśli będzie potrzebował w Moskwie
pomocy, to udzieli mu jej brytyjska SIS, Kanada bowiem nie posiada własnego
wywiadu zagranicznego. Podano mu szczegółowy opis punktu kontaktowego z oficerem
SIS oraz miejsca dwóch skrzynek kontaktowych i punktów sygnałowych, gdzie miał
zostawić znak, że skrzynka jest pełna. W razie konieczności ucieczki SIS miała
mu zostawić w skrzynce radiostację krótkofalową, pieniądze, pistolet z
tłumikiem, fałszywe sowieckie paszporty dla niego i żony oraz przepustki i
dokumenty podróży, wymagane w Związku Sowieckim na przejazd do Pieczengi na
pograniczu z Norwegią, a także szkic, gdzie przekroczyć granicę. Centrala zadbała
pieczołowicie, żeby nie wzbudzić podejrzeń Brika, zanim nie wyjedzie z Kanady. W
czerwcu uzgodniono, że pierwszy etap prowadzić będzie do Brazylii, gdzie 7
sierpnia miał się spotkać z Fiłonienką (pseudonim HECTOR). Fiłonienkę ostrzeżono
jednak, żeby nie przychodził na spotkanie, a umówione miejsce wzięli pod
obserwację funkcjonariusze KGB. Kiedy Brik pojawił się 7 sierpnia, obserwatorzy KGB
zauważyli, że towarzyszy mu dwóch mężczyzn, co było znaczącym, choć pośrednim
dowodem zdrady i pracy na dwie strony. Niezrażony nieobecnością Fiłonienki Brik
kontynuował podróż przez Paryż i Helsinki do Moskwy. Rezydenci w obu stolicach
otrzymali rozkaz, aby powitać go mile i gościnnie, omawiając szczegóły powrotnej
podróży do Kanady. Do Finlandii wysłano jednak oprychów KGB na wypadek, gdyby
Brik stracił w ostatniej chwili ochotę na przyjazd do Moskwy. W razie
konieczności sowiecki agent w fińskiej policji zgodził się załatwić wydalenie
Brika do Związku Sowieckiego. Brik wylądował na moskiewskim
lotnisku 19 sierpnia 1955 roku i z miejsca został aresztowany. Początkowo
zaprzeczał, że jest podwójnym agentem, ale, jak odnotowano w jego aktach
osobowych, załamał się pod "naciskiem" i "wyśpiewał wszystko". Jego zeznania
potwierdziły w całości informacje przekazane rezydenturze w Ottawie przez Jamesa
Morrisona (pseudonim FRIEND). Wypłacono więc teraz Morrisonowi pięć tysięcy
dolarów, o które prosił na pierwszym spotkaniu. Zachęcony podoficer zgłosił chęć
przekazania za kolejne honorarium nowych informacji, które Centrala uznała za
"cenne", dotyczyły bowiem organizacji, składu osobowego i operacji RCMP, a
zwłaszcza jej służby bezpieczeństwa. Izba wojskowa sowieckiego
Sądu Najwyższego na rozprawie przy drzwiach zamkniętych 4 września 1956 roku
skazała Brika na piętnaście lat więzienia. Fakt, że uniknął wyroku śmierci, był
zapewne skutkiem jego zgody na podjęcie "gry operacyjnej", o której wspominają
jego akta. Prawdopodobnie z obawy, że wygada, co się stało, nie pozwolono mu
jednak spotkać się z kimkolwiek z moskiewskiej placówki SIS. Miał jedynie
poprosić o spotkanie i się na nim nie zjawić. Obserwując miejsce spotkania, KGB
zidentyfikowało Daphne (później baronessę) Park z personelu brytyjskiej
ambasady, która zjawiła się w charakterze oficera SIS. Mimo wyroku w trakcie
"gry operacyjnej" Brik mieszkał u siebie w domu z rodziną, żeby nie wzbudzić w
SIS podejrzeń i stworzyć wrażenie, że cieszy się wolnością. KGB wykryło jednak,
prawdopodobnie poprzez założony podsłuch, że próbował bez powodzenia namówić
żonę na ucieczkę za granicę *[HART przeżył wyrok piętnastu
lat więzienia (pięć lat w pojedynczej celi, trzy w normalnym więzieniu i siedem
lat w obozie pracy), a potem został eksfiltrowany przez SIS na Zachód. Mieszka
obecnie w Kanadzie.]. Morrison pracował dla
sowieckiego wywiadu przez trzy lata. Włącznie z pięcioma tysiącami otrzymanymi
za wydanie Brika dostał w sumie od KGB czternaście tysięcy dolarów. Jakość
dostarczanego materiału zniechęcała jednak Centralę coraz bardziej, zwłaszcza że
we wrześniu 1955 roku odkomenderowano Morrisona do prowincji Winnipeg,
gdzie włączono go do zespołu prowadzącego śledztwo w sprawie przemytu narkotyków
ze Stanów Zjednoczonych. Stracił wówczas dostęp do tajemnic RCMP, interesujących
sowieckich mocodawców. Po raz ostatni spotkał się z sowieckim oficerem
prowadzącym 7 grudnia 1957 roku. Morrison poprosił wówczas o pomoc w spłaceniu
długu w wysokości czterech tysięcy ośmiuset dolarów. Zastępca rezydenta w
Ottawie Riem Siergiejewicz Krasilnikow (pseudonim ARTUR) dał mu tylko sto
pięćdziesiąt dolarów i powiedział, że jeśli chce zarobić więcej, to musi się
postarać o przeniesienie do Ottawy i uzyskanie dostępu do sekretów RCMP.
Morrison nie przyszedł na kolejne spotkanie z Krasilnikowem i zerwał kontakt z
KGB. W 1958 roku rezydentura w Ottawie dowiedziała się z prasy, że Morrison
został zwolniony dyscyplinarnie z RCMP i otrzymał wyrok dwóch lat więzienia w
zawieszeniu za defraudację *[W styczniu 1964 roku oficer
KGB, który jeździł po Winnipeg z delegacją kulturalno-naukową oraz ludowym
zespołem pieśni i tańca Igora Mojsiejewa, próbował odnowić kontakt z Morrisonem,
ale bez powodzenia. Agent ANTHEA przeprowadził dochodzenie i ustalił, że
Morrison przeprowadził się. Centrala zamierzała wykorzystać Morrisona do
odnalezienia dwojga nielegałów, Eugena Rungego (pseudonim MAKS) oraz
Walentiny Rush (pseudonim ZINA), którzy zdezerterowali do CIA w Berlinie w 1967
roku. Rezydentura w Ottawie usilnie próbowała odnaleźć Morrisona aż do 1974
roku, ale nie znalazła. W maju 1986 roku Morrison został skazany na półtora roku
więzienia za naruszenie ustawy o tajemnicy państwowej.]. Ostrzeżenie Morrisona z 1955
roku pozwoliło KGB ograniczyć szkody operacyjne, wyrządzone przez dwadzieścia
jeden miesięcy podwójnej gry Brika. Mimo to szkody były poważne. Centrala
musiała zrezygnować z planów utworzenia drugiej nielegalnej rezydentury w
Stanach Zjednoczonych, której fundamentem mieli być Brik i Fiłonienko. Ponadto
Brik wydał pięciu agentów KGB i pomógł RCMP zidentyfikować kilku oficerów KGB z
legalnej rezydentury w Ottawie, których trzeba było wycofać z Kanady. W połowie lat pięćdziesiątych
zawalił się także Centrali inny projekt utworzenia nowej nielegalnej rezydentury
w Stanach Zjednoczonych. Planowanym nielegalnym rezydentem był Władimir
Wasiliewicz Grinczenko (pseudonimy RON i KŁOD), który przybrał tożsamość "Jana
Beczki", syna Słowaka i Ukrainki. Od 1948 roku Grinczenko i jego żona Simona
Izaakowna Krimker (pseudonim MIRA) mieszkali w Buenos Aires i w 1951 roku
uzyskali obywatelstwo argentyńskie. W 1954 roku Centrala planowała przenieść ich
do Stanów Zjednoczonych. W ostatnim momencie zorientowano się jednak, że FBI
posiada odciski palców Grinczenki z czasów, kiedy pracował jako oficer obiektowy
na statku pływającym do portów Ameryki Północnej. Przeniesiono więc pospiesznie
Grinczenkę do Francji, gdzie kilka miesięcy później jego szpiegowska kariera nielegała
skończyła się raptownie z powodu, jak to odnotowano w aktach, "poważnego
naruszenia bezpieczeństwa". W sierpniu 1955 roku z pokoju hotelowego w Paryżu
skradziono Grinczence argentyński paszport, francuską kartę pobytu, listę
wydatków, a co najważniejsze - fotografię i pisany po rosyjsku list innego
sowieckiego
nielegała
o pseudonimie BORIS. Trzeba było ewakuować Grinczenkę i BORISA alarmowo do
Moskwy. W Centrali nic jeszcze o tym
nie wiedziano, ale w tym samym czasie w poważnych tarapatach znalazła się
zakorzeniona już amerykańska rezydentura Fishera. W przeciwieństwie do Makajewa
(pseudonim HARRY), Brika (HART) lub Grinczenki (KŁOD) nielegalny rezydent w
Nowym Jorku "Willie" Fisher (MARK) był wzorem zdyscyplinowania i ideologicznej
wierności sprawie komunizmu. Niestety, jego główny pomocnik Reino Hayhanen był
jeszcze gorszy niż Brik. Hayhanen przyjął tożsamość
"żywego dublera" Eugene Nikołaja Makiego, urodzonego w 1919 roku w Stanach
Zjednoczonych. Jego ojcem był Amerykanin fińskiego pochodzenia, a matką
mieszkanka Nowego Jorku. Miał osiem lat, gdy jego rodzice wyemigrowali do
sowieckiej Karelii, gdzie większość ludności mówi po fińsku. W 1938 roku Maki
został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, ale szybko go wypuszczono, dano
pseudonim DAWID i zatrudniono jako szpicla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w
środowisku rodzin mieszkańców Karelii, represjonowanych w latach stalinowskiego
terroru. W 1949 roku Maki oddał świadectwo urodzenia Hayhanenowi, który kolejne
trzy lata spędził w Finlandii, przejmując jego tożsamość i budując legendę z
pomocą zwerbowanego przez wywiad sowiecki w 1939 roku fińskiego komunisty
Olaviego Ahmana. Hayhanen (pod pseudonimem VIK)
przypłynął do Nowego Jorku 20 października 1952 roku na pokładzie liniowca
pasażerskiego "Queen Mary" i przez dwa lata spokojnie budował nową tożsamość,
odbierając pensję
ze skrzynek
kontaktowych w dzielnicy Bronx i na Manhattanie. Od czasu do czasu zwracał też
uwagę sąsiadów ostrym pijaństwem i pełnymi rękoczynów awanturami z fińską żoną
Hannah. Nie mając zapewne pojęcia o tych breweriach, Centrala przysłała mu
pochwałę za "spokojne przybycie na miejsce" w mikrofilmie ukrytym w wydrążonej
dziesięciocentowej monecie. Podobnie jak rok wcześniej Makajew, Hayhanen
zapodział gdzieś pieniążek latem 1953 roku; prawdopodobnie wydał go na
kupno dziennika u ulicznego gazeciarza w Brooklynie. W każdym razie
moneta trafiła do chłopca, który upuścił ją na schodach; ku jego zaskoczeniu
pieniążek pękł, a ze środka wyleciał maleńki skrawek mikrofilmu. Zaintrygowany
gazeciarz odniósł pieniążek i mikrofilm na policję, a ta przekazała całość FBI.
Minęło wprawdzie kilka lat, zanim odczytano grupy kodowe zaszyfrowanego tekstu,
ale sam fakt, że był on napisany alfabetem rosyjskim, zaalarmował Federalne
Biuro Śledcze o obecności sowieckiego
nielegała
w Nowym Jorku. Jest mało prawdopodobne, żeby VIK zawiadomił Centralę o zgubieniu
pieniążka i mikrofilmu. Latem 1954 roku Hayhanen
rozpoczął pracę jako prawa ręka Fishera. Zaraz na początku polecono mu włożyć do
skrzynki kontaktowej raport od sowieckiego agenta w nowojorskim sekretariacie
ONZ, Francuza o pseudonimie ORIZO. Skrzynkę miał opróżnić ktoś z legalnej
rezydentury w Nowym Jorku. Raport dotyczył prawdopodobnie dwóch amerykańskich
fizyków atomowych, których ORIZO urabiał z myślą o uzyskaniu od nich tajnych
informacji naukowych. Raport nie dotarł jednak do legalnej rezydentury w Nowym
Jorku. Zaalarmowany naruszeniem bezpieczeństwa kanału łączności ORIZO poprosił o
zerwanie kontaktu, ale po namowach zdecydował się nadal współpracować z KGB. Fisher był zaniepokojony
partactwem Hayhanena, ale nie uświadamiał sobie, że ma do czynienia z pijakiem i
oszustem, który naraża na poważne niebezpieczeństwo jego nielegalną rezydenturę.
Wiosną 1955 roku podczas wycieczki do Parku Narodowego Bear Mountain Fisher i
Hayhanen zakopali pięć tysięcy dolarów, które Hayhanen miał później wyjąć ze
skrytki i dostarczyć żonie Mortona Sobella, odbywającego karę trzydziestu lat
więzienia sowieckiego szpiega z siatki Rosenbergów. Hayhanen zameldował później:
"Znalazłem Helen Sobell, oddałem jej pieniądze i powiedziałem jej, żeby wydawała
je ostrożnie". W rzeczywistości zabrał ze skrytki pięć tysięcy dolarów dla
siebie. Na początku 1956 roku do domu
państwa Maki w Peekshill w Hudson Valley przyjechała policja i zastała Hayhanena
i jego żonę kompletnie pijanych. Hayhanen miał głęboką ciętą ranę na nodze.
Twierdził, że skaleczył się nożem. Kilka miesięcy później zatrzymano go, jak
jechał po pijanemu samochodem, i odebrano mu okresowo prawo jazdy. W styczniu
1957 roku Hayhanen miał przyjechać na urlop do Moskwy. Początkowo nie mógł się
zebrać do opuszczenia Stanów Zjednoczonych i wymyślał coraz to nowe powody
odroczenia wyjazdu. Najpierw zameldował Fisherowi, że śledziło go trzech
mężczyzn, potem twierdził, że zarezerwował już kabinę na transatlantyku "Queen
Mary", ale tuż przed wypłynięciem FBI zabrało go z pokładu. Nie podejrzewając
kolegi, Fisher kazał mu opuścić jak najspieszniej Stany Zjednoczone,
żeby uniknął inwigilacji FBI. Dał mu też na drogę dwieście dolarów. Hayhanen
odpłynął 24 kwietnia na pokładzie francuskiego statku pasażerskiego "La Liberte"
do Francji. Po przybyciu do Paryża w święto 1 Maja nawiązał kontakt z
rezydenturą KGB, od której dostał kolejne dwieście dolarów na przejazd do
Moskwy. Cztery dni później zamiast przekroczyć granicę Związku Sowieckiego,
przeszedł przez bramę amerykańskiej ambasady w Paryżu, przedstawił się jako
oficer KGB i zaczął opowiadać swoją historię. KGB odkryło zdradę Hayhanena
dopiero w sierpniu, ale już w końcu maja lub na początku czerwca ostrzeżono
Fishera, że Hayhanen nie dotarł do Moskwy, i polecono mu opuścić Stany
Zjednoczone, posługując się nowym zestawem dokumentów tożsamości. Fisher nie
wykonał rozkazu i został na miejscu. Aresztowano go wczesnym rankiem 21
czerwca w nowojorskim hotelu przy Wschodniej 28 Ulicy i
przetransportowano samolotem na przesłuchanie do Ośrodka Odosobnienia
Cudzoziemców w McAllen w stanie Teksas. Po kilku dniach milczenia i odmawiania
zeznań Fisher przyznał się w końcu, że jest Rosjaninem, który przebywa w Stanach
Zjednoczonych pod fałszywym nazwiskiem, ale jako prawdziwe podał nazwisko
zmarłego kolegi z KGB Rudolfa Iwanowicza Abla. Doskonale wiedział, że nazwisko
Abel zaraz trafi na pierwsze strony amerykańskich gazet i Centrala dowie się, co
się stało. Aresztowanie Fishera było
strategiczną klęską KGB w tajnej wojnie z Głównym Przeciwnikiem. Cała polityka
Centrali w początkowym okresie "zimnej wojny" zasadzała się na koncepcji
utworzenia w Stanach Zjednoczonych sieci nielegalnych rezydentur, która
obsługiwałaby agentów w rodzaju Halla lub Philby’ego, a być może penetrowała
administrację federalną w stopniu, jaki udało się osiągnąć w latach
Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej. Po aresztowaniu Fishera KGB nie została, jak się wydaje, ani jedna
nielegalna rezydentura w Stanach Zjednoczonych. Mimo to Centrala nie
zrezygnowała z ambitnego planu powrotu do ery wielkich
nielegałów. Zamiast
przyjąć bardziej realistyczną strategię z ograniczonymi zadaniami, złożono
dotychczasowe porażki na karb błędów operacyjnych. Dochodzenie Centrali
przeprowadzone w sprawach Makajewa (HARRY), Brika (HART) i Hayhanena (VIK)
ujawniło błędy w selekcji pierwszej generacji zimnowojennych
nielegałów.
W spoczywającej w archiwum KGB teczce osobowej Hayhanena nie brakowało
informacji, które powinny zaalarmować przełożonych, zanim wysłano go w 1952 roku
do Stanów Zjednoczonych. W Związku Sowieckim i w Finlandii znany był bowiem z
zaciągania długów i niezwracania ich, jak również z niezwykle skomplikowanych
układów męsko-damskich. Żonaty w Związku Sowieckim Hayhanen wszedł w ponowny
związek małżeński w Finlandii, nie informując o tym Centrali. Jego wybranką była
Hannah Kurikka, z którą mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Raport na temat
Hayhanena przygotowany w 1949 dla kierownictwa KI zacierał
jednak słabości jego charakteru
podkreślając, że te niedostatki operacyjne będzie można wyeliminować w trakcie
szkolenia. Po przeczytaniu teczki Hayhanena w archiwum KGB Mitrochin zanotował:
Było oczywiste, że KGB chciała utrzymać VIKA w pracy wywiadowczej bez względu na
okoliczności i z pominięciem oznak, sygnalizujących możliwość kłopotów. Nie
chciano narażać na ryzyko zamknięcia raz rozpoczętej operacji, co mogło
nastąpić, szkolenie zastępczego agenta bowiem byłoby trudne i czasochłonne, a
żałowano czasu i pieniędzy włożonych już w VIKA. Poinformowana o dezercji męża
rosyjska żona Hayhanena rozwiodła się z nim i powróciła do panieńskiego nazwiska
Mojsiejewa. W 1957 roku przewodniczący KGB otrzymał list od kobiety o nazwisku
M. M. Gridina z pytaniem o wiadomość o losie Hayhanena, który jest ojcem jej
dwunastoletniego syna. Wobec Gridiny KGB nie było tak uprzejme jak wobec Mojsiejewej.
Odpowiedziano jej, że w KGB nigdy nie pracował nikt o nazwisku Hayhanen, a więc
nieznany jest jego los, ale słyszano pogłoski, że popełnił poważne przestępstwo
przeciwko sowieckiemu państwu i jest poszukiwany przez milicję. Gridina
odpisała, że powie synowi, iż jego ojciec poległ w walce z Niemcami w Wielkiej
Wojnie Ojczyźnianej. W rzeczywistości Hayhanen zmarł w Stanach Zjednoczonych w
1961 roku. Krążyła wówczas pogłoska, że zginął w wypadku samochodowym na
autostradzie w Pensylwanii, ale, jak się wydaje, zmarł raczej na
marskość wątroby. "Rudolf Abel" skazany został
15 listopada 1957 roku na trzydzieści lat więzienia. Miał pięćdziesiąt pięć lat
i jego amerykański adwokat James Donovan był zaskoczony "niesamowitym spokojem",
z jakim przyjął wyrok, oznaczający w jego wieku praktycznie dożywocie. "To
zimne, profesjonalne opanowanie zbiło mnie z nóg" - wspominał. Żona "Abla",
Ilia, nie ukrywała uczuć. Ostatni raz widziała się z mężem podczas urlopu w
Moskwie latem 1955 roku i teraz przysłała gorzki list do Centrali podkreślając,
że nie chodzi jej o to, czy będzie czekać na męża dwadzieścia pięć czy
trzydzieści lat. "Nie wiem, czy w ogóle go zobaczę" - pisała. Od siedmiu lat
grała na harfie w orkiestrze cyrkowej. Kiedy skrytykowała KGB po aresztowaniu
męża, zwolniono ją pod pozorem, że cyrk nie potrzebuje harfistki. Centrala
odrzuciła prośbę Ilii o znalezienie jej pracy, ale przyznano jej rentę w
wysokości pięćdziesięciu jeden rubli miesięcznie. W więzieniu stanu Georgia w
Atlancie "Rudolf Abel" zaprzyjaźnił się z dwoma odsiadującymi tam wyrok
szpiegami sowieckimi. Grywał w szachy
z Mortonem Sobellem, którego żona nie dostała pięciu tysięcy dolarów
ukradzionych przez Hayhanena. Pomagał mu czasami Kurt Ponger, urodzony w Austrii
Amerykanin, zatrudniony w więziennym gabinecie dentystycznym, skazany w 1953
roku na pięć do piętnastu lat więzienia za organizowanie siatki szpiegowskiej w
oddziałach wojsk amerykańskich stacjonujących w Austrii. Z teczki Pongera w
archiwach KGB wynikało, że był sowieckim agentem od 1936 roku, ale po
aresztowaniu Centrala błędnie doszła do wniosku, że pracował na dwie strony, a
jego zatrzymanie zostało sfingowane przez Amerykanów, żeby zdyskredytować
Związek Sowiecki w oczach austriackiej opinii publicznej. "Abel" nie miał
wątpliwości, że Ponger był lojalnym agentem, i usiłował później namówić KGB,
żeby udzielono mu finansowego wsparcia po wyjściu na wolność we wrześniu 1962
roku. "Abel" odsiedział tylko
cztery lata. Wymieniono go 10 lutego 1962 roku na moście Glienicker na drodze z
Berlina Zachodniego do Poczdamu. Z drugiej strony mostu zwolniony został Gary
Powers, pilot zestrzelonego nad Związkiem Sowieckim amerykańskiego samolotu
szpiegowskiego U-2 *[Na przejściu Checkpoint Charlie
został również zwolniony 10 lutego 1962 roku Frederic L. Pryor, student
uniwersytetu w Yale, oskarżony o szpiegostwo w Berlinie Wschodnim.]. W
KGB potraktowano wymianę jako bardzo ważną operację, której nadano kryptonim
LUTENCJA. Dowodził nią Władimir Pawłowicz Burdin, były rezydent w Ottawie.
Wysłano przy tej okazji do Berlina Zachodniego tajną grupę operacyjną KGB, która
miała obserwować, czy Amerykanie nie przygotowują działań zbrojnych w okolicy
mostu. Przy samym moście, w biurze służby celnej NRD, ukryto uzbrojoną grupę
operacyjną KGB. W odwodzie, ale poza zasięgiem obserwacji z zachodniej strony
mostu rozlokowano zbrojny oddział, który eskortował Powersa z Poczdamu do
miejsca wymiany. W sowieckim posterunku kontroli granicznej ukryto specjalnie
przeszkolonego oficera ze 105 pułku oraz sekcję fizylierów. Z wojsk
wschodnioniemieckich utworzono odwodowy oddział wsparcia w sile dwudziestu
ludzi, uzbrojonych w pistolety maszynowe i granaty. Centrala z uznaniem
podkreślała w sprawozdaniu z operacji, że rozbudowane przygotowania wojskowe nie
zostały rozpoznane przez przeciwnika. Na adwokacie "Abla" większe wrażenie
wywarł amerykański wartownik, który miał zaprowadzić jego klienta na most. Był
to "jeden z najpotężniejszych ludzi, jakich widziałem w życiu. Musiał mieć
dobrze ponad dwa metry wzrostu i ważył jakieś sto pięćdziesiąt kilogramów". Po
wymianie "Abla" na Powersa most Glienicker zdobył zimnowojenną sławę "mostu
szpiegów". Akta operacji LUTENCJA wspominają, że jej ogólne koszty cywilne
(wyżywienie, bilety kolejowe, rachunki hotelowe,
prezenty dla "Abla", jego żony i
córki oraz bankiet powitalny) wyniosły w sumie pięć tysięcy trzysta
osiemdziesiąt osiem marek i dziewięćdziesiąt fenigów. Przywódca NRD Walter
Ulbricht nie był jednak zadowolony z operacyjnego sukcesu Centrali. Poskarżył
się 15 lutego sowieckiemu ambasadorowi Pierwuchinowi, że władze NRD nie zostały
odpowiednio poinformowane, a nieuwzględnienie funkcjonariuszy
wschodnioniemieckiej policji w eskorcie Powersa świadczyło o braku poszanowania
dla suwerenności Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Protest werbalny Ulbricht
podtrzymał w nocie dyplomatycznej, przywołując również inne potknięcia
sowieckie. W Stanach Zjednoczonych cena
obrazów i litografii "Abla", poszukiwanych przez kolekcjonerów, szybko poszła w
górę. Prokurator generalny Robert Kennedy zwrócił się nawet do sowieckiej
ambasady z pytaniem, czy "Abel" byłby chętny podarować mu namalowany w więzieniu
w Atlancie portret prezydenta Johna Kennedyego, żeby zawiesić go w białym Domu.
Centrala wietrzyła podstęp. W jej ocenie propozycja zawieszenia portretu pędzla
"Abla" w Białym Domu była prowokacją. Nie wyjaśniono tylko, co miała
sprowokować. Na prośbę Roberta Kennedyego odpowiedziano odmownie. W Moskwie powitano "Abla"
dyskretnie, ale jak wracającego z frontu bohatera. Przyjęli go kolejno:
przewodniczący KGB Władimir Jefimowicz Siemiczastny, naczelnik Pierwszego
Zarządu Głównego KGB (wywiad
zagraniczny) Aleksandr Michajłowicz Sacharowski oraz naczelnik GRU generał Piotr
Iwaszutin. Za sugestią Siemiczastnego "Abel" napisał list do Chruszczowa,
dziękując mu za rzekomą rolę, jaką odegrał w zwolnieniu go z więzienia: " [...]
jestem szczególnie wzruszony faktem, że wśród różnorodnych obowiązków partyjnych
i państwowych znaleźliście czas, żeby pomyśleć również o mnie". Centrali zależało na dobrej
reputacji u partyjnej
wierchuszki
i chciała przedstawić misję "Abla" w Stanach Zjednoczonych jako
operacyjne osiągnięcie oddanego czekisty, przerwane przedwcześnie przez zdradę,
za którą nikt nie mógł ponosić odpowiedzialności. W Centrali wiedziano jednak,
że w gruncie rzeczy misja nie przyniosła żadnych istotniejszych rezultatów.
Wiedziano, że Fishera aresztowano w 1957 roku tylko dlatego, że nie wykonał
instrukcji i nie wyjechał ze Stanów Zjednoczonych, gdy tylko dostał wiadomość,
że Hayhanen nie pojawił się w Moskwie. Centrala dobrze wykorzystała
fakt, że "Abel" przedstawiany był w amerykańskich środkach masowego przekazu
jako bohaterski mistrz szpiegowskiego rzemiosła. Wrażenie to umocnił sympatyczny
wizerunek "Abla" w filmie
Strangers on the Bridge,
opartym na opublikowanych w 1954 roku wspomnieniach jego adwokata z procesu,
pobytu "Abla" w więzieniu i wymiany na Powersa. Donovan nie ukrywał swej
sympatii. "Podziwiam Rudolfa jako człowieka", pisał i cytował Dyrektora
Centralnego Wywiadu w latach 1953-1961 Allena Dullesa, który
powiedział: "Chciałbym mieć teraz w Moskwie trzech lub czterech takich jak
on." Na zakończenie książki Donovan zamieścił list, jaki przesłał mu z Moskwy
"Abel", dołączając do niego dwa tomy łacińskich komentarzy do kodeksu
Justyniania, wydanych w XVI wieku na pięknym pergaminie. "Proszę przyjąć je jako
wyraz mojej wdzięczności za wszystko, co Pan dla mnie uczynił" - pisał "Abel". Takie wypowiedzi, jak
Donovana, były miodem lejącym się na serce Centrali. Mit superszpiega "Rudolfa
Abla" zastępował trotuarową rzeczywistość szwendającego się po Nowym Jorku
nielegalnego rezydenta Fishera. Przykry brak bohaterskich sukcesów, które można
byłoby szumnie świętować, udało się zastąpić insynuacją, że takich jak "Abel"
było więcej, ale są to zbyt tajne sprawy, żeby o nich mówić głośno. Prawdziwy "Willie"
Fisher był jednak coraz bardziej rozgoryczony. Po powrocie do Moskwy otrzymał
krzesło w rogu pokoju Zarządu do spraw
nielegałów
PZG, ale nie dano mu nawet własnego biurka. Kiedy jeden z przyjaciół zagadnął
go, co robi, odparł smutnie: "Jestem tutaj za eksponat muzealny". W latach prezydentury Dwighta
D. Eisenhowera (1953-1961) i Johna F. Kennedy’ego (1961-1963) największe sukcesy
KGB w walce z Głównym Przeciwnikiem brały się nie tyle z wielkiej strategii
nowych nielegalnych rezydentur, ile ze szczęśliwej serii "samorodków", czyli
ludzi, którzy sami zgłosili się do współpracy z wywiadem. Wielka strategia
rozsypała się w gruzy na kilkanaście lat po aresztowaniu Fishera. Zastąpili ją
"ochotnicy". Najcenniejszym z nich był niewątpliwie "starszy agent" CIA w
Berlinie Zachodnim i w Niemczech, Aleksandr Grigoriewicz Kopacki, posługujący
się również nazwiskiem "Koischwitz". Nosił on kolejno pseudonimy ERWIN, HERBERT
i RICHARD. Kopacki zgłosił się do sowieckiego wywiadu w 1949 roku. Wyszkolony
przez KGB w posługiwaniu się tajnopisami i w mikrofotografii, otrzymał w sumie w
latach pięćdziesiątych czterdzieści tysięcy marek zachodnioniemieckich oraz dwa
tysiące sto siedemnaście marek NRD, a także premie za osiągnięcia w postaci
kilku złotych zegarków. Kopacki pracował w samym
centrum amerykańskich operacji wywiadowczych
w Europie. Placówka CIA w Berlinie Zachodnim była odległa zaledwie o kilka
kilometrów od największego zgrupowania sił sowieckich poza granicami kraju, a
jedno z głównych zadań Kopackiego polegało na wyszukiwaniu Niemek z NRD,
gotowych za pieniądze CIA oddawać się żołnierzom wojsk sowieckich i wyciągać od
nich informacje. Brał także czynny udział w podejmowanych przez placówkę próbach
werbowania sowieckich wojskowych oraz namawiania ich do dezercji na Zachód. Miał
dzięki temu liczne okazje do sabotowania amerykańskich operacji. Dostarczał też
obfitych informacji. Między innymi zidentyfikował dla sowieckiego wywiadu ponad
stu funkcjonariuszy amerykańskich służb specjalnych oraz agentów tych służb,
działających na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Niektórych z nich
aresztowano, a innych "obrócono", przekształcając w podwójnych agentów. Kopacki dopomógł
również KGB w licznych operacjach podsuwania fałszywych agentów, których
zadaniem było sprowadzanie placówki CIA na fałszywy trop. W 1952 roku pomagał,
na przykład, w zorganizowaniu pozorowanej dezercji sowieckiego agenta WIKTORA,
którego zatrudniono później w rosyjskiej sekcji Radia Głos Ameryki. Dostarczał
też wiele materiału wywiadowczego, który, jak wynika z jego teczki, uznano za
"cenne informacje". Ponieważ w 1954 roku
wylądował na krótko w areszcie za jazdę samochodem po pijanemu, CIA zmieniła
Kopackiemu nazwisko na "Igor Orłow", żeby miał czyste konto w rejestrze
skazanych, kiedy będzie się starał o obywatelstwo amerykańskie. W 1957 roku spalony jako
agent CIA w Berlinie (ale nie jako agent KGB), Kopacki przeniesiony został z
rodziną do Waszyngtonu, gdzie skierowano go na szkolenie operacyjne. Potem
powrócił do Europy i uczestniczył w różnych operacjach CIA w Niemczech i
Austrii. CIA zaczęła podejrzewać, że "Orłow" pracuje dla KGB, dopiero w 1960
roku. W dokonanej później analizie Centrala uznała, że do wzbudzenia
amerykańskich podejrzeń mogły przyczynić się zbyt szerokie kontakty z KGB. W
ciągu ostatniego dziesięciolecia działalności z Kopackim kontaktowało się
bezpośrednio ponad dwudziestu oficerów KGB. Chcąc udaremnić ucieczkę "Orłowa"
przed zakończeniem dochodzenia, CIA obiecała mu nowe zajęcie w Waszyngtonie.
Wyrzucono go jednak z Agencji zaraz po przybyciu do Stanów Zjednoczonych w
styczniu 1961 roku i rozpoczęto intensywne śledztwo. Przebywający na wolności "Orłow"
zdołał nawiązać kontakt z nowym prowadzącym I. P. Siewastianowem, oficerem
operacyjnym rezydentury w Waszyngtonie, a potem podjął pracę jako kierowca
ciężarówki. Przez kilka lat nie był wzywany ani przez CIA, ani przez FBI. W 1964
roku nabył zakład oprawy obrazów w Alexandrii w stanie Wirginia, za który
zapewne zapłacił, przynajmniej częściowo, pieniędzmi zarobionymi w służbie KGB. "Orłow", zanim otworzył
połączony z galerią warsztat, był pewnie przekonany, że nikt mu już nie udowodni
współpracy z sowieckim wywiadem. Dufność ta wyparowała wiosną 1965 roku, gdy
przed domem pojawili się agenci FBI i przeprowadzili kilkudniową rewizję,
przesłuchali jego żonę Elenorę oraz wezwali go na badanie wykrywaczem kłamstwa.
Jak się wydaje, "Orłow" wpadł w panikę i pobiegł do sowieckiej ambasady przy 16
Ulicy myśląc, że nikt nie zauważy, jak będzie wchodził tylnymi drzwiami. Waszyngtońska rezydentura
uzgodniła z nim plan eksfiltracji, który został zatwierdzony przez Moskwę.
Zachęcona przykładem "Abla", który trafił na pierwsze strony gazet oraz stał się
bohaterem pełnych nostalgicznych wspomnień pamiętników jego adwokata, Centrala
planowała zdyskontować eksfiltrację w mediach. Zamierzano zorganizować w Moskwie
konferencję prasową; "Orłowa" przedstawiono by na niej jako sowieckiego
nielegała,
który po dokonaniu bohaterskich czynów na tyłach wojsk niemieckich na froncie
wschodnim w czasie II wojny światowej nie wyszedł z ukrycia i spenetrował
później CIA. Po konferencji prasowej "Orłow" miał napisać wspomnienia, które
zamierzano wykorzystać jako "środek aktywny" dla podniesienia prestiżu KGB i
ośmieszenia Głównego Przeciwnika. Wielkie plany trzeba było
jednak odłożyć na półkę. Żona "Orłowa" odmówiła zdecydowanie wyjazdu z dwoma
synami do Moskwy, a więc i on postanowił zostać w Waszyngtonie i stawić czoła
losowi. Tymczasem FBI nie zamykało sprawy "Orłowa", ale nie mogło znaleźć
dowodów, które zostałyby uznane przez sąd jako wystarczająca podstawa
do skazania. Dochodzenie FBI, podobnie jak CIA, oparte było ma
mylnej przesłance. Po dezercji w grudniu 1961 roku major KGB Anatolij Golicyn
podał nieco wskazówek, potwierdzających podejrzenia wobec "Orłowa". Golicyn
słusznie twierdził, że nazwisko sowieckiego szpiega działającego w Berlinie i w
Republice Federalnej Niemiec zaczyna się na literę "K". Mylił się jednak sądząc,
że ma on pseudonim SASZA. Sasza było to prawdziwe imię Kopackiego. CIA i FBI
błędnie założyły, że Aleksandr "Sasza" Kopacki alias "Igor Orłow" to agent SASZA,
w aktach KGB zaś występuje on w różnych okresach pod pseudonimami ERWIN, HERBERT
i RICHARD, ale nigdy jako SASZA. Z akt tych również wynika, że był on czynnym
agentem jeszcze na kilka lat przed śmiercią w 1982 roku. KGB zerwało kontakt z
RICHARDEM dopiero po pojawieniu się w 1978 roku artykułu w prasie, że "Orłow" to
sowiecki szpieg. W 1992 roku, dziesięć lat po śmierci "Orłowa", Galeria "Orłow",
prowadzona przez wdowę po Kopackim, była nadal przedstawiana w przewodnikach po
Waszyngtonie jako "miejsce spotkań autorów książek szpiegowskich". Berlin Zachodni i Republika
Federalna Niemiec, gdzie Kopacki (alias "Orłow") zaoferował swe usługi KGB w
1949 roku, były terenem szczególnie sprzyjającym sowieckiemu wywiadowi w
werbowaniu niezadowolonych żołnierzy wojsk amerykańskich. Najcenniejszym
zwerbowanym tam agentem był prawdopodobnie Robert Lee Johnson, pseudonim GEORGE,
rozgoryczony sierżant wojsk lądowych, dorabiający sobie stręczycielstwem w
Berlinie Zachodnim. W 1953 roku Johnson zabrał swą podopieczną prostytutkę i
narzeczoną Hedy do Berlina Wschodniego i poprosił o azyl polityczny. KGB
przekonało go jednak, żeby został na Zachodzie, a szpiegostwem dorobi sobie
drugą pensję i wyrówna porachunki z amerykańską armią. Johnson wplątany był w
stręczycielstwo, pił i parał się hazardem (nie mówiąc już o szpiegostwie), a
mimo to zatrudniono go w latach 1957-1959 jako strażnika baz wyrzutni
rakietowych w Kalifornii i Teksasie, skąd wynosił dla KGB dokumenty, fotografie,
a nawet próbkę paliwa rakietowego. Najbardziej wydajny okres w
szpiegowskiej karierze Johnsona rozpoczął się w 1961 roku, gdy odkomenderowany
został do Francji i pełnił służbę wartowniczą w Ośrodku Kurierskim Wojsk
Lądowych Stanów Zjednoczonych na lotnisku Orly po Paryżem. Był to jeden z
głównych węzłów amerykańskiego systemu tajnej poczty wojskowej. W ciągu przeszło
dwóch lat Johnson przekazał KGB ponad tysiąc sześćset stron ściśle tajnych
dokumentów. Były wśród nich szyfry i tablice kluczy dziennych maszyn
szyfrujących
Adonis, KW-9
i
HW-18,
plany operacyjne dowództwa amerykańskich sił zbrojnych w Europie, zestawienia
produkcyjne amerykańskich broni jądrowych, listy i rozmieszczenie celów w bloku
sowieckim, amerykańskie raporty wywiadowcze na temat sowieckich badań naukowych
oraz rozwoju sowieckiego przemysłu lotniczego i rakietowego, a także uzyskane z
wywiadu elektronicznego dane o gotowości lotnictwa NRD. W sumie dokumenty te
tworzyły wyjątkowo cenny i tajny obraz amerykańskich sił zbrojnych w Europie
oraz amerykańskiej wiedzy na temat Układu Warszawskiego. Johnsona aresztowano
wreszcie w 1964 roku na podstawie wskazówek, udzielonych przez dezertera z KGB
Jurija Nosienkę. W Stanach Zjednoczonych za
prezydentury Eisenhowera wyjątkowymi "samorodkami" KGB była dwójka pracowników
radiowywiadu, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa - NSA
(National Security Agency):
trzydziestojednoletni Bernon F. Mitchell i dwudziestodziewięcioletni William H.
Martin. Wystąpili oni 6 września 1960 roku w moskiewskim Domu Dziennikarza z
najbardziej kompromitującą konferencją prasową w historii amerykańskich służb
wywiadowczych. Szczególnie niemiłe dla Waszyngtonu okazało się ujawnienie faktu
prowadzenia przez NSA dekryptażu tajnej łączności państw sojuszniczych. Były
wśród nich - mówił Mitchell - "Włochy, Turcja, Francja, Jugosławia, Zjednoczona
Republika Arabska [Egipt i Syria], Indonezja, Urugwaj - to chyba wystarczy,
żeby, jak myślę, dać państwu ogólny obraz". Dezercja dwóch pracowników
radiowywiadu NSA była spektakularnym wydarzeniem opisywanym szeroko przez prasę,
ale z akt Mitchella, spoczywających w archiwach KGB, wynika, że nie spełnił on
oczekiwań Centrali. Może też dziwić, dlaczego w 1957 roku zatrudniono go w NSA,
chociaż napisał w życiorysie, że przez sześć lat, do dziewiętnastego roku życia,
"eksperymentował seksualnie" z psami i kurczakami. Prawdopodobnie jego talenty
matematyczne wzięły górę nad doświadczeniami z podwórza chłopskiej zagrody.
Kiedy sprawdzano Martina, jego znajomi określali go jako człowieka
nieodpowiedzialnego i samolubnego, ale - tak jak Mitchell - był utalentowanym
matematykiem. Politycznie naiwni i niedopasowani społecznie, Mitchell i Martin
ulegli moskiewskiej propagandzie i wyobrażali sobie Związek Sowiecki jako
kraj miłujący pokój, o postępowym systemie społecznym, mogącym dać im poczucie
spełnienia, którego brakowało im w Stanach Zjednoczonych. W grudniu 1959 roku Mitchell
poleciał, wbrew przepisom NSA, z Waszyngtonu do Meksyku. Tam pomaszerował do
ambasady sowieckiej i poprosił o azyl polityczny w Związku Sowieckim, podając
jako motyw względy ideologiczne. Lokalna rezydentura KGB usilnie starała
się przekonać go, żeby pozostał w NSA na emigracji wewnętrznej, ale
bez powodzenia. Mitchell zgodził się wprawdzie spotkać potajemnie w Waszyngtonie
z innym oficerem KGB, ale oświadczył, że chce wyjechać razem z Martinem do
Związku Sowieckiego. Dopiero na miejscu w Moskwie obiecał ujawnić wszystko, co
wie o NSA. Rozpoczynając trzytygodniowy
urlop, Mitchell i Martin wsiedli 25 marca 1960 roku na lotnisku krajowym w
Waszyngtonie na pokład samolotu
Eastern Airlines
lot 307 do Nowego Orleanu. Tam po krótkiej przerwie przesiedli się na samolot do
Meksyku. Zatrzymali się na noc w hotelu "Virreyes" i polecieli maszyną
Cubana Airlines
do Hawany. W lipcu zostali eksfiltrowani z Kuby do Związku Sowieckiego.
Kryptolodzy KGB byli rozczarowani zasobem wiedzy Mitchella i Martina.
Obaj matematycy nie znali żadnych interesujących szczegółów o pracy NSA. Z
punktu widzenia Centrali najcenniejszą informacją, jaką przywieźli, było
potwierdzenie, że NSA nie udało się złamać aktualnych szyfrów sowieckich
najwyższego stopnia utajnienia. Była to jednak mała pociecha, kryptowywiad KGB
bowiem też nie potrafił złamać amerykańskich systemów szyfrowych najwyższego
szczebla. W dowództwie NSA w Fort Meade
do tego stopnia lekceważono względy bezpieczeństwa, że poszukiwania Mitchella i
Martina rozpoczęto dopiero ósmego dnia po ich niepojawieniu się w pracy po
trzytygodniowym urlopie. W domu Mitchella funkcjonariusze sekcji bezpieczeństwa
NSA znaleźli klucz do skrytki, który Mitchell zostawił im na
wierzchu. W sejfie w pobliskim
banku znaleźli zaklejoną kopertę, a w niej podpisany przez Mitchella i Martina
list z prośbą o opublikowanie załączonego manifestu. Była to długa krytyka
administracji amerykańskiej i wszelkiego zła kapitalizmu oraz pokrętne pochwały
życia w Związku Sowieckim, których autorzy zwracali między innymi uwagę, że
emancypacja kobiet uczyniła je "partnerkami godnymi większego pożądania". Dekretem nr 295 datowanym 11
sierpnia 1960 roku Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego przyznała
Mitchellowi i Martinowi azyl polityczny oraz miesięczne wynagrodzenie w
wysokości pięciuset rubli na głowę, czyli mniej więcej równowartość ich pensji w
NSA - znacznie więcej, niż wynosiły pobory w Związku Sowieckim. Na jesieni tegoż
roku Mitchell podjął pracę w Instytucie Matematyki uniwersytetu w Leningradzie,
a Martin rozpoczął w tym samym instytucie studia doktoranckie. Obaj dezerterzy
szybko sprawdzili, czy ich osądy na temat atrakcyjności sowieckich partnerek są
właściwe. Mitchell ożenił się z Galiną Władimirowną Jakowlewą, trzydziestoletnią
profesor nadzwyczajną wydziału fortepianu w leningradzkim konserwatorium,
natomiast Martin, który zmienił nazwisko na "Sokołowski", poślubił Rosjankę
poznaną podczas wakacji nad Morzem Czarnym. Po kilku latach Centrala
stwierdziła, że ma z Mitchellem i Martinem więcej kłopotów niż pożytku. Jak
nietrudno było przewidzieć, obaj dezerterzy rozczarowali się szybko do życia w
Związku Sowieckim. Martin, którego uważano w Centrali za bardziej poddającego
się wpływom otoczenia, był na tyle naiwny, że uwierzył spreparowanej przez KGB
wiadomości o skazaniu ich zaocznie w Stanach Zjednoczonych na dwadzieścia lat
ciężkich robót. Wyrok miał rzekomo zapaść podczas rozprawy Sądu Najwyższego przy
drzwiach zamkniętych. Pokazano mu nawet sfałszowaną kopię wyroku, żeby zrazić go
do myśli o powrocie do USA. Mitchell, bardziej sceptyczny, w latach
siedemdziesiątych gotów był wracać. Przewodniczący KGB Jurij Andropow wydał
wówczas osobiście rozkaz, że ani Mitchell, ani Martin nie mogą w żadnym wypadku
wyjechać ze Związku Sowieckiego, zrazi to bowiem potencjalnych uciekinierów z
Zachodu. Kolejną próbą zniechęcenia Martina było pokazanie mu artykułu Jurija
Siemionowa w "Izwiestiach", w którym autor informował, że amerykańscy agenci
otrzymali ampułki z trucizną, oraz dawał do zrozumienia, że są one przeznaczone
dla Martina i Mitchella. Mitchell słusznie podejrzewał, że artykuł został
napisany na polecenie KGB. Galina Mitchell również chciała wyjechać, ale KGB
wywarło nacisk na jej matkę, żeby
przekonała ją do porzucenia zamiaru. Mitchellowie
wystąpili o wizy emigracyjne kolejno do Australii, Nowej Zelandii, Szwecji i
Szwajcarii, ale ich podania zostały odrzucone i 29 marca 1980 roku zawiadomili
władze sowieckie, że zrezygnowali z planów wyjazdu. Pojawiały się jednak później
uporczywe pogłoski, że Mitchell mimo wszystko próbował wydostać się ze Związku
Sowieckiego. Przez większość okresu
"zimnej wojny" legalne rezydentury w Waszyngtonie i Nowym Jorku nie potrafiły w
zasadzie dostarczyć informacji z wewnątrz administracji federalnej, których nie
brakowało podczas II wojny światowej. Widać to było wyraźnie w czasie dwóch lat,
poprzedzających najbardziej niebezpieczny moment w "zimnej wojnie" - kubański
kryzys rakietowy 1962 roku. Pustkę spowodowaną brakiem
wiarygodnych informacji politycznych z terenu Stanów Zjednoczonych KGB
wypełniało częściowo groźnymi bzdurami z innych źródeł. Niektóre z nich
odzwierciedlały elementy sowieckich ocen sytuacji międzynarodowej. Przykładowo
29 marca 1960 roku przewodniczący KGB Aleksandr Nikołajewicz Szelepin
osobiście zaniósł Chruszczowowi alarmistyczną ocenę amerykańskiej
polityki, opartą na dalekim od prawdy meldunku, pochodzącym od
niezidentyfikowanego oficera łącznikowego NATO przy CIA: W
CIA nie jest tajemnicą, że koła kierownicze Pentagonu są przekonane o potrzebie
rozpętania "możliwie jak najszybciej" wojny ze Związkiem Sowieckim [...] Obecnie
Stany Zjednoczone mogą zmieść z powierzchni ziemi sowieckie stanowiska rakietowe
i zniszczyć inne cele wojskowe za pomocą sil lotnictwa bombowego. Jednak już
niebawem, niestety, siły obronne Związku Sowieckiego zostaną rozbudowane [...]
możliwość ta zostanie zniwelowana [...} W wyniku takich założeń kierownictwo
Pentagonu ma nadzieję rozpocząć wojnę prewencyjną ze Związkiem Sowieckim. Chruszczów potraktował raport
bardzo serio. Niecałe dwa tygodnie później publicznie ostrzegł Pentagon, żeby
"nie zapominał, że, jak wykazały to ostatnie próby, posiadamy pociski zdolne
trafić w ustalony cel z odległości trzynastu tysięcy kilometrów". Moskwa z uwagą śledziła
amerykańskie wybory prezydenckie w 1960 roku. Kandydata republikanów Richarda
Nixona Chruszczow uważał za maccartystę, zaprzyjaźnionego z jastrzębiami z
Pentagonu, i chciał, żeby wygrał Kennedy. Rezydent w Waszyngtonie, Aleksandr
Siemionowicz Fieklisow (posługujący się nazwiskiem "Fomin") otrzymał
polecenie "przedstawić dyplomatyczne i propagandowe inicjatywy albo inne środki,
które mogą ułatwić zwycięstwo Kennedyego". Rezydentura starała się także
nawiązać kontakt z Robertem Kennedym, ale uprzejmie jej odmówiono. Opinia Chruszczowa o Kennedym
zmieniła się po zmontowanej przez CIA, nieudanej i dziecinnie nieudolnej próbie
obalenia Fidela Castro, czyli desancie wspieranej przez Amerykanów "Brygady
Kubańskiej" w Zatoce Świń w kwietniu 1961 roku. Zaraz po zakończeniu kubańskiej
awantury Kennedy z rozpaczą pytał swego specjalnego doradcę Theodore’a Sorensena:
"Jak mogłem być taki głupi?". W ocenie Chruszczowa młody prezydent nie
potrafił kontrolować "ciemnych sił" amerykańskiego kapitalizmu, czyli kompleksu
wojskowo-przemysłowego. Podczas wiedeńskiego spotkania na szczycie w czerwcu
1961 roku Chruszczow wojowniczo zażądał od Kennedy’ego zniesienia do końca roku
podziału Berlina między trzy mocarstwa oraz podpisania traktatu pokojowego w
sprawie Niemiec. Dwa supermocarstwa wkroczyły na drogę ku konfrontacji. Kennedy
zwierzył się po spotkaniu w Wiedniu amerykańskiemu dziennikarzowi Jamesowi
Restonowi:
Myślę, że [Chruszczow] zrobił to ze względu na Zatokę Świń. Myślę, że on sądzi,
iż uda mu się załatwić każdego, kto jest równie młody i niedoświadczony, żeby
wdepnąć w takie bagno. A ten, kto wlazł w to i nic nie pojął, jest bez jaj. Tak
więc po prostu mnie przetrzepał. Przewodniczący KGB Szelepin
skierował 29 lipca 1961 roku do Chruszczowa zarys nowej, agresywnej strategii
globalnej walki z Głównym Przeciwnikiem, obliczonej na "stworzenie w różnych
regionach świata warunków, które pomogą w odwróceniu uwagi i sił Stanów
Zjednoczonych oraz ich sojuszników, a także zwiążą je w trakcie
rozwiązywania problemów niemieckiego traktatu pokojowego i Berlina
Zachodniego". Pierwsza faza tego planu przewidywała wykorzystanie ruchów
wyzwolenia narodowego na całym świecie do zdobycia przewagi w
konfrontacji Wschód-Zachód oraz do "wywołania środkami będącymi w dyspozycji KGB
zbrojnych powstań przeciwko sprzyjającym Zachodowi rządom reakcyjnym". Na czele
listy "reakcyjnych" reżymów wybranych do obalenia Szelepin umieścił rządy,
znajdujące się w najbliższym sąsiedztwie Głównego Przeciwnika - w Ameryce
Środkowej, poczynając od Nikaragui, gdzie proponował stworzyć "rewolucyjny
front" we współpracy z Kubańczykami i
sandinistami. Szelepin proponował także destabilizację baz wojskowych NATO w
Europie Zachodniej oraz prowadzenie kampanii dezinformacyjnej, obliczonej na
wywołanie wrażenia rosnącej przewagi sił sowieckich i zdemoralizowanie
zachodniej opinii publicznej. Po drobnych poprawkach Komitet Centralny KPZR
przyjął wytyczne oparte na planie Szelepina. Niektóre elementy tego planu, a
zwłaszcza wykorzystanie ruchów wyzwolenia narodowego w walce z Głównym
Przeciwnikiem, przewijały się w sowieckiej strategii jeszcze przez ćwierć wieku. Za czasów administracji
Kennedy’ego KGB odgrywało w Waszyngtonie mniejszą rolę niż GRU. W maju 1961 roku
pułkownik GRU Gieorgij Bołszakow, zakamuflowany jako szef waszyngtońskiego biura
agencji prasowej TASS, rozpoczął regularne spotkania z prokuratorem generalnym
Robertem Kennedym. Spotykali się co dwa tygodnie. Bołszakow zdołał przekonać
Kennedy’ego, że mogą wspólnie ominąć napuszony protokół oficjalnej dyplomacji,
"mówiąc prosto i otwarcie, bez uciekania się do politykierskich chwytów
propagandowych" i w ten sposób utworzyć bezpośredni kanał łączności między
prezydentem Kennedym a pierwszym sekretarzem Chruszczowem. Zapominając, że ma do
czynienia z doświadczonym oficerem wywiadu, który otrzymał polecenie urobienia
go, brat prezydenta sądził, że między nim a Bołszakowem "narodziła się
autentyczna przyjaźń": Za
każdym razem, kiedy miał jakąś wiadomość do przekazania prezydentowi [to znaczy
Chruszczow miał] albo kiedy prezydent chciał przekazać coś Chruszczowowi,
przekazywaliśmy to przez Gieorgija Bołszakowa [...] spotykałem się z nim w
różnych sprawach. Pomimo sukcesu Bołszakowa
zdolność GRU do oceny polityki Stanów Zjednoczonych była żałosna. W marcu 1962
roku GRU sporządziło dwa niebezpiecznie mylące raporty, które potwierdzały
wcześniejszą ocenę KGB, że Pentagon planuje zaskakujące uderzenie jądrowe. GRU
twierdziło, że w czerwcu Stany Zjednoczone podjęły decyzję
przeprowadzenia niespodziewanego ataku atomowego na Związek Sowiecki we
wrześniu 1961 roku, ale powstrzymały się w ostatnim momencie na skutek
sowieckich prób broni jądrowej, które wykazały, że arsenał nuklearny Moskwy jest
potężniejszy niż obliczał to Pentagon. Rozmijające się z prawdą sowieckie
raporty wywiadowcze o waszyngtońskich planach rozpętania wojny termojądrowej
zbiegły się z serią prawdziwych, ale rozpaczliwie nieudolnych, amerykańskich
prób obalenia lub zamordowania Fidela Castro, kubańskiego sojusznika Moskwy.
Operacje te pasowały jak ulał do paranoidalnego charakteru sowieckiej polityki
zagranicznej. W marcu 1962 roku Castro
wezwał KGB do utworzenia bazy operacyjnej w Hawanie, żeby eksportować z niej
rewolucję wzdłuż i wszerz Ameryki Łacińskiej. W maju Chruszczow postanowił
zbudować na Kubie bazy pocisków z głowicami jądrowymi, co było najbardziej
hazardowym posunięciem w całej "zimnej wojnie". Chruszczow kierował
się po części chęcią zaimponowania Waszyngtonowi sowiecką potęgą nuklearną, a
zarazem zamierzał zniechęcić Amerykanów do tworzenia kolejnych (nieistniejących
w rzeczywistości) planów zaskakującego uderzenia jądrowego. Chciał też uczynić
wyraźny gest poparcia dla kubańskiej rewolucji. Moskwa podjęła pokerową
zagrywkę zakładając, że Waszyngton nie wykryje istnienia wyrzutni rakietowych na
Kubie, zanim nie będzie za późno na reakcje polityczne. Założenie to było błędne
z dwóch powodów. Po pierwsze, latające na dużych wysokościach szpiegowskie
samoloty U-2 mogły fotografować i śledzić przebieg prac przy budowie
bazy rakietowej. Po drugie, analitycy wywiadu amerykańskiego umieli odczytać i
uporządkować chaotyczne zdjęcia, wykonane przez samoloty U-2, ponieważ posiadali
plany typowej sowieckiej bazy rakietowej oraz inne cenne materiały wywiadowcze,
które dostarczył Oleg Władimirowicz Pienkowski, agent w GRU, prowadzony wspólnie
przez CIA i brytyjskie SIS. Wszystkie najważniejsze
raporty wywiadu amerykańskiego, dotyczące baz na Kubie z okresu kryzysu
rakietowego, ostemplowano później kryptonimem IRONBARK, co znaczyło, że
sporządzono je z wykorzystaniem dokumentów dostarczonych przez Pienkowskiego. Po rozpoczęciu na Kubie
budowy baz pocisków z głowicami jądrowymi Bołszakow nadal zapewniał (był to
prawdopodobnie element kampanii dezinformacyjnej), że Chruszczow nigdy nie
wejdzie na drogę agresywnej polityki zagranicznej. Kiedy w połowie października
samoloty szpiegowskie U-2 wykryły już budowane pośpiesznie bazy i rozpoczął
się kryzys rakietowy, Robert Kennedy natarł na Bołszakowa. "Założę się,
że dobrze wiesz, iż macie swoje rakiety na Kubie" - atakował Kennedy. Bołszakow
zaprzeczył. Według relacji Sorensena "[...] Prezydent Kennedy musiał polegać na
Bołszakowie, który był kanałem prywatnej i bezpośredniej łączności z
Chruszczowem, ale czuł się osobiście oszukany. Był osobiście oszukany". W tej fazie "zimnej wojny",
gdy Kreml najpilniej potrzebował wiarygodnych materiałów wywiadowczych z
Waszyngtonu, rezydentura KGB nie potrafiła ich dostarczyć.
Podczas II wojny światowej sowieccy agenci spenetrowali niemal każdą ważniejszą
instytucję administracji Roosevelta. O niektórych istotnych aspektach polityki
amerykańskiej (zwłaszcza o programie MANHATTAN) Centrala była lepiej
poinformowana niż wiceprezydenci Roosevelta oraz większość jego gabinetu. W
czasie kryzysu kubańskiego było odwrotnie. Źródła rezydentury w
Waszyngtonie ograniczały się do agentów i kontaktów w środowiskach
dziennikarskich oraz w ambasadach innych krajów (przede wszystkim w placówkach
dyplomatycznych Argentyny i Nikaragui). Część materiałów wywiadowczych
wysyłanych przez Fieklisowa do Moskwy opierała się po prostu na pogłoskach.
Rezydent nie dysponował żadnym źródłem, które wiedziałoby coś o tajnych
ustaleniach EXCOMM, grupy najbliższych doradców Kennedy’ego, którzy zebrali się
16 października w salce konferencyjnej najwyższych władz i odtąd schodzili się
tam codziennie przez trzynaście dni, aż do zakończenia kryzysu. Naczelnik PZG
Aleksandr Sacharowski odnotował na kilkunastu szyfrogramach Fieklisowa ze
szczytowego okresu kryzysu kubańskiego: "Ten meldunek nie zawiera żadnych
tajnych informacji". Brak wpływu KGB na decyzje
polityczne Chruszczowa podejmowane w czasie kryzysu odzwierciedlał pozycję
przewodniczącego. W grudniu 1961 roku wpływowego Aleksandra Szelepina zastąpił
na stanowisku przewodniczącego jego
protegowany, ale mniej zdolny Władimir Siemiczastny, który miał niewielkie
pojęcie o wywiadzie i nie chciał być szefem KGB. Przyjął stanowisko wyłącznie
pod naciskiem Chruszczowa. Natomiast Chruszczow nie ukrywał, że głównym powodem
mianowania Siemiczastnego była chęć zapewnienia politycznej lojalności KGB, a
nie gotowość do korzystania z pomocy wywiadu w kształtowaniu polityki
zagranicznej. W materiałach archiwalnych wynotowanych przez Mitrochina nie ma
śladu, żeby Siemiczastny kiedykolwiek skorzystał z wzorów Szelepina i
przedstawił Chruszczowowi plany ambitnej, wielkiej strategii walki z Głównym
Przeciwnikiem. W trakcie kryzysu rakietowego Siemiczastny ani razu nie spotkał
się z Chruszczowem i nie był zapraszany na posiedzenia prezydium (rozszerzone
biuro polityczne, które w ciągu minionego dziesięciolecia podejmowało
najważniejsze decyzje polityczne). Chruszczow nigdy też niczego
nie żądał ani nie otrzymał od KGB ocen ewentualnych reakcji amerykańskich na
rozmieszczenie pocisków z głowicami jądrowymi na Kubie. Jak się wydaje,
ówczesny szef wywiadu zagranicznego Sacharowski miał nikłe pojęcie o systemie
kształtowania polityki zagranicznej w
Stanach Zjednoczonych, Był to kompetentny biurokrata w sowieckim stylu, ale jego
osobiste doświadczenie o życiu poza granicami Związku Sowieckiego ograniczało
się do Rumunii i innych państw Europy Wschodniej. Melancholijny wygląd
Sacharowskiego był, wedle słów jednego z podwładnych, "spowodowany olbrzymim
ciężarem obowiązków". Do ciężarów takich należała konieczność sprostania
ostrym wymogom poprawności politycznej. Pierwszy Zarząd Główny bardzo rzadko
przedstawiał własne oceny, z wyjątkiem określonych tematycznie opracowań,
przygotowanych na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Wydziału
Zagranicznego Komitetu Centralnego KPZR lub prezydium. Większość dokumentów
określanych jako "analizy" to w rzeczywistości nic więcej jak kompilacja
informacji na określony temat, w której unikano na ogół przedstawiania wniosków
z obawy, że mogą być sprzeczne z opiniami zwierzchności. Najwyższą zwierzchność
w czasie kryzysu kubańskiego stanowił Chruszczow, a nie prezydium. To on,
podobnie jak wcześniej Stalin, był głównym analitykiem informacji wywiadowczych. Wywiad miał jednak pewien
wpływ na politykę Chruszczowa, przynajmniej w końcowej fazie kryzysu. Na
posiedzeniu prezydium 25 października Chruszczow dał do zrozumienia, że być może
zajdzie konieczność rozmontowania wyrzutni rakietowych w zamian za amerykańską
gwarancję nieuciekania się do inwazji Kuby. Chruszczow nie był jeszcze
gotów do przedstawienia
takiej propozycji. Zmienił zdanie w nocy z 25 na 26 października, kiedy otrzymał
meldunek GRU, że w amerykańskim Dowództwie Lotnictwa Strategicznego ogłoszono
pogotowie jądrowe. Początkowo liczył, że uda mu się zachować twarz i w zamian za
wstrzymanie sowieckich prac budowlanych na Kubie wymusić na
Amerykanach usunięcie ich baz rakietowych z Turcji. Jednak rankiem 26
października, w błędnym mniemaniu, że Amerykanie lada chwila wylądują na
Kubie, podyktował bełkotliwy i pełen emocji apel do prezydenta
Kennedy’ego. Wnosił w nim o zachowanie pokoju i domagał się amerykańskich
gwarancji dla integralności terytorialnej Kuby. Apel nie wspominał jednak
ani słowem o bazach pocisków rakietowych w Turcji. W ciągu następnych dwudziestu
czterech godzin Chruszczow ponownie zmienił zdanie. Doszedł do wniosku, że nie
wisi nad nim groźba amerykańskiego desantu na Kubę i 27 października wystosował
kolejny list z żądaniem włączenia do ewentualnego porozumienia baz rakietowych w
Turcji. Krótko po wysłaniu przez
Chruszczowa drugiego listu sowiecka obrona powietrzna na Kubie, prawdopodobnie
wskutek jakiegoś nieporozumienia między szczeblami
dowodzenia, zestrzeliła nad wyspą amerykański samolot zwiadowczy U-2. Pilot
zginął. Chruszczow wpadł w panikę. Wiadomość, że Kennedy wystąpi w południe 28
października z telewizyjnym orędziem do narodu, odczytał błędnie jako zapowiedź
ogłoszenia inwazji Kuby. Chruszczow ugiął się i przyjął warunki Kennedy’ego:
jednostronne wycofanie "całego sowieckiego uzbrojenia zaczepnego" z wyspy. Chcąc
mieć pewność, że jego zgoda dotrze do Kennedyego na czas, Chruszczow kazał
ogłosić ją z anteny Radia Moskwa. Poniżające wycofanie się
Związku Sowieckiego w finałowej fazie kryzysu rakietowego doprowadziło dwa lata
później do obalenia Chruszczowa w pałacowym zamachu stanu. Uczucie poniżenia
odczuto szczególnie silnie w Centrali, którą dotknęła seria penetracji i
dezercji do CIA. W grudniu 1961 roku oficer KGB major Anatolij Michajłowicz
Golicyn wszedł do gmachu Ambasady Amerykańskiej w Helsinkach i został
eksfiltrowany do Stanów Zjednoczonych. We wrześniu 1962 roku KGB aresztowało
pułkownika GRU Olega Pienkowskiego, który od półtora roku dostarczał
Brytyjczykom i Amerykanom materiały wywiadowcze najwyższej jakości. Ocena szkód wywołanych
ucieczką Golicyna zawierała zwykły zestaw stereotypów, potępiających jego motywy
działania. Ponieważ nie wolno było krytykować KGB lub wspominać o brakach
sowieckiego systemu, należało trzymać się ogólnej zasady, że przyczyną dezercji
były ułomności moralne dezertera, a przede
wszystkim "wirus karierowiczostwa", wykorzystany bez skrupułów przez zachodnie
służby wywiadowcze.
Golicyn, człowiek ambitny i próżny, to typowy przykład osobnika reprezentującego
plemię karierowiczów. W połowie lat pięćdziesiątych odczuł on boleśnie
przesunięcie na niższe stanowisko, nie potrafił znieść wytykania mu jego
błędów i niedociągnięć i wykłócał się. Podkreślając swoje wyjątkowe zdolności,
stwierdził, że tylko pech uniemożliwił mu w latach stalinowskich awans na
stopień wyższego oficera. [Jesienią 1961 roku] Golicyn uporczywie próbował
dowiedzieć się, co napisano w sporządzonej dla Moskwy ocenie jego pracy, która
była negatywna. Rezydentura [w Helsinkach] uważa, że udało mu się poznać
najważniejsze elementy oceny i wiedząc z doświadczenia innych, że może się
spodziewać poważnej rozmowy w wydziale osobowym i degradacji, zbiegł do Stanów
Zjednoczonych. Podobnie jak reszcie
dezerterów, Golicynowi nadano degradujący pseudonim - GORBATYJ. Podjęto też
liczne środki dla zdyskredytowania go. Między innymi aresztowano
sowieckiego przemytnika (pseudonim MUSTAFA), którego namówiono, żeby złożył
zeznania o udziale Golicyna w operacjach przemytniczych na pograniczu z
Finlandią. Posłuszny MUSTAFA zrobił co kazano i 27 września 1962 roku w
dzienniku "Sowietskaja Rossija" ukazał się artykuł potępiający Golicyna
za rzekomy udział w aferze przemytniczej. Poza podejmowanymi przez
Centralę próbami degradacji Golicyna w oczach innych, w ocenie szkód
spowodowanych jego ucieczką podkreślono, że mógł zdradzić CIA tajemnice
operacyjne większości "pionów" rezydentury w Helsinkach i w innych placówkach
zagranicznych oraz ujawnić przyjęte w KGB metody werbowania i prowadzenia
agentów. Pomiędzy 4 stycznia a 16 lutego 1962 roku Centrala wysłała do
pięćdziesięciu czterech rezydentów instrukcję, jakie działania należy podjąć,
żeby ograniczyć szkody w bieżących operacjach. Na pewien czas zawieszono też
spotkania z najcenniejszymi agentami, a łączność z nimi ograniczono do "środków pozaosobowych",
na przykład do martwych skrzynek kontaktowych. Niestety, oprócz przekazania
ważnych informacji o metodach KGB oraz wskazówek o tożsamości sowieckich
agentów, Golicyn zaszczepił w CIA kilka teorii spiskowych, jedną bardziej
nieprawdopodobną od drugiej. Między innymi przekonał szefa kontrwywiadu CLA
Jamesa Angletona, że KGB prowadzi gigantyczną pozorację w globalnej skali, w którą wpisany jest także
ideologiczny spór Moskwy z Pekinem. Całość tej wielopiętrowej gry obliczona jest
na polityczne zdezorientowanie Zachodu. Później Golicyn utrzymywał, że nawet
"praska wiosna" w Czechosłowacji to element pozoracji KGB. Centrala nie
zorientowała się, że ucieczka Golicyna, której konsekwencją było zainfekowanie
paranoidalnymi teoriami nielicznej, ale sprawiającej wiele kłopotów grupy
oficerów CIA, wyrządziła Agencji więcej zła niż przysporzyła korzyści z
otrzymanych informacji. W listopadzie 1963 roku
Aleksandr Nikołajewicz Czeriepanow z Drugiego Zarządu Głównego KGB
(bezpieczeństwo wewnętrzne i kontrwywiad) wysłał do Ambasady Amerykańskiej w
Moskwie pakiet ściśle tajnych dokumentów, dotyczących inwigilacji dyplomatów i
obcokrajowców, przebywających w Związku Sowieckim, oraz zastawiania na nich
różnych pułapek w celu późniejszego szantażowania. Do dokumentów dołączył list,
oferujący CIA jego usługi. Dyplomata zastępujący nieobecnego ambasadora
przeraził się, że to prowokacja KGB.
Zezwolił wprawdzie,
aby szef placówki CIA sfotografował nadesłane dokumenty, ale mimo protestów zwrócił
oryginały Rosjanom. Czeriepanow uciekł z Moskwy, ale 17 grudnia 1963 roku
aresztowali go pogranicznicy KGB w Turkiestanie. Zeznał w trakcie przesłuchania,
że między innymi ujawnił Amerykanom tajemnicę
mietki,
czyli "szpiegowskiego proszku" - specjalnie dobranych chemikaliów, którymi
smarowano buty inwigilowanych osób, żeby ułatwić tropienie. W kwietniu 1964 roku Czeriepanow został skazany na karę śmierci w procesie przy drzwiach
zamkniętych. We wnioskach Centrali z analizy wyrządzonych szkód znalazło się
stwierdzenie:
Nie można ustalić, dlaczego Amerykanie zdradzili Czeriepanowa. Albo
podejrzewali, że jego krok jest prowokacją KGB, albo chcieli obciążyć KGB długim
poszukiwaniem osoby, która wysłała pakiet dokumentów do ambasady. Wprawdzie to nie CIA ponosiła
odpowiedzialność za zdradę Czeriepanowa, ale wkrótce Agencja popełniła jeszcze
gorszy błąd. W lutym 1964 roku do Stanów Zjednoczonych zbiegł Jurij Iwanowicz
Nosienko, oficer KGB przy sowieckiej delegacji na rozmowy rozbrojeniowe w
Genewie, który od czerwca 1962 roku współpracował z CIA. Nosienko był
autentycznym uciekinierem, ale przesłuchujący go eksperci CIA doszli do błędnego
wniosku, że jest on podrzutkiem KGB. Centrala, nieświadoma
kolosalnego błędu CIA, uważała ucieczkę Nosienki za bardzo poważną
porażkę. Zwyczajowa już ocena szkód zaczynała się od plugawienia dezertera,
któremu nadano teraz pseudonim IDOL. Tak jak Golicynowi, zarzucano Nosience, że
zaraził się "wirusem karierowiczostwa": Nosienko, który pożądał
władzy, nie ukrywał swych ambicji zdobycia wysokiego stanowiska. Kierownictwo
Wydziału I w dowództwie nie zapomni histerycznej reakcji Nosienki, kiedy
poinformowano go o planach awansowania go z zastępcy na szefa sekcji
(otdielnije).
"Naczelnik zarządu obiecał mi, że przyjdę na miejsce naczelnika wydziału (otdieł)"
- krzyczał bezwstydnie. Cechy charakterystyczne dla karierowiczostwa były też
widoczne w jego innych dziwnych zachowaniach. Kiedy został zastępcą naczelnika
innego wydziału, Nosienko wstydził się niskiego stopnia [kapitana KGB],
który był dla tego etatu wyższy. Potrafił zwrócić dokument bez podpisu, jeśli
przy nazwisku widniała ranga "kapitan". Podpisywał dokumenty tylko wtedy, gdy
jego spostrzegawczy podwładni umieścili na nim nazwisko bez stopnia. Przez cały czas trwania
"zimnej wojny" KGB odnosiło znacznie większe sukcesy w zdobywaniu tajemnic
naukowo-technicznych niż w penetrowaniu aparatu władzy Głównego Przeciwnika. W
1963 roku wydział zajmujący się wywiadem naukowo-technicznym w PZG otrzymał
bardziej prestiżowy status Zarządu T. Większość zadań wyznaczała mu Komisja
Przemysłu Wojskowego WPK
(Wojenno-Promyszlennaja Kommisija), która
nadzorowała produkcję uzbrojenia i sprzętu. WPK wręcz obsesyjnie
interesowała się amerykańskim uzbrojeniem i amerykańskimi technologiami,
lekceważąc pozostałe kraje. Na początku lat sześćdziesiątych ponad
dziewięćdziesiąt procent zadań zgłaszanych przez WPK dotyczyło obszaru Głównego
Przeciwnika. Wśród tajemnic technicznych zdobytych w tym okresie przez KGB w
Stanach Zjednoczonych były między innymi materiały wywiadowcze: o technologiach
lotniczych i rakietowych, silnikach turboodrzutowych (od źródła w zakładach
General Electric), o myśliwcu
Phantom,
badaniach jądrowych, komputerach, tranzystorach, radioelektronice oraz z
dziedziny chemii i metalurgii. Mitrochin identyfikuje w swoich notatkach
agentów wywiadu naukowo-technicznego działających w Stanach Zjednoczonych, ale
podaje niewiele szczegółów o ich dokonaniach. Byli wśród nich: STARIK i BOR
(albo BORG) - naukowcy z ośrodka badawczego amerykańskich sił lotniczych -
oraz URBAN, o którym Mitrochin notuje, że zajmował kierownicze stanowisko w zakładach Kellog
(prawdopodobnie M.W Kellog Technology Company w Houston) i był agentem sowieckim
od 1940 roku. BERG to starszy inżynier, zatrudniony prawdopodobnie w
zakładach Sperry-Rand (UNIVAC). VIL pracował w zakładach chemicznych Union
Carbide; FELKE - w koncernie chemicznym, biomedycznym i naftowym Du Pont de
Nemours. USACZ był zatrudniony w Brookhaven National Laboratory w Upton w stanie
Nowy Jork, gdzie prowadzono rządowe badania nad energią nuklearną, fizyką
wielkich energii i elektroniką. NORTON pracował w koncernie RCA, który
produkował sprzęt elektroniczny, telekomunikacyjny i łączności wojskowej. W przeciwieństwie do okresu
II wojny światowej, w latach "zimnej wojny" ludzie z kurczących się szeregów
amerykańskiej partii komunistycznej i sympatycy komunizmu tylko z rzadka mieli
dostęp do tajemnic naukowo-technicznych, interesujących KGB. Większość agentów
wywiadu naukowo-technicznego zwerbowanych w Stanach Zjednoczonych szpiegowała za
pieniądze. Dwóch takich najemnych szpiegów FBI złapało w połowie lat
sześćdziesiątych: John Butenko pracował dla filii koncernu ITT, gdzie wykonywano
zamówienia Dowództwa Lotnictwa Strategicznego, pułkownik William
Whalen zaś dostarczał materiały wywiadowcze o pociskach rakietowych i broni
atomowej. W 1963 roku nowojorska rezydentura dostarczyła Centrali sto
czternaście tajnych dokumentów naukowo-technicznych, liczących w sumie siedem
tysięcy dziewięćset sześćdziesiąt siedem stron. Ponadto trzydzieści tysięcy
sto trzydzieści jeden jawnych dokumentów - łącznie sto osiemdziesiąt
jeden tysięcy czterysta pięćdziesiąt cztery strony, a także siedemdziesiąt
jeden "próbek" najnowocześniejszych technologii i urządzeń. Rezydentura w
Waszyngtonie wysłała W
tym czasie trzydzieści siedem tajnych dokumentów (w
sumie trzy tysiące dziewięćset czterdzieści cztery strony) i tysiąc czterysta
osiem jawnych dokumentów liczących trzydzieści cztery tysiące pięćset sześć
stron. Niektóre najcenniejsze
materiały o amerykańskich technologiach zdobyły rezydentury poza granicami
Stanów Zjednoczonych. Do najbardziej poszukiwanych należały materiały
wywiadowcze związane z komputerami, na tym polu bowiem Związek Sowiecki był
szczególnie zapóźniony w stosunku do Zachodu. Eksperymentalne sowieckie
komputery
BESM-1 wyprodukowano
w 1953 roku i, zdaniem ekspertów zachodnich, był to "uczciwy komputer" jak na
swoje czasy, z lepszymi możliwościami niż amerykański
UNVAC-1
z 1951 roku. Natomiast
BESM-2,
który wszedł do produkcji w 1959 roku, osiągał już tylko jedną trzecią szybkości
komputera
IBM-7094
produkowanego od 1955 roku oraz zaledwie 1/16 szybkości
IBM-7090 z 1959
roku. Z uwagi na zakaz eksportu zaawansowanych technologii do Związku
Sowieckiego nałożony przez COCOM (koordynujący embargo komitet NATO i Japonii),
komputery, które Moskwa mogła importować z Zachodu, były tylko nieco
potężniejsze niż sowieckie. W latach sześćdziesiątych Związek Sowiecki
starał się dogonić Zachód w technologii komputerowej, przede wszystkim w oparciu
o materiały wywiadu naukowo-technicznego. Główne źródła KGB,
dostarczające materiały o komputerach, niemal z pewnością znajdowały się w
koncernie IBM, który w połowie lat sześćdziesiątych produkował ponad połowę
komputerów używanych na całym świecie. Najcenniejszym agentem KGB wewnątrz
koncernu IBM, o którym wspomina Mitrochin, był ALVAR - naturalizowany
obywatel francuski, urodzony jeszcze w carskiej Rosji, który - w
przeciwieństwie do agentów amerykańskich - mógł kierować się motywami
ideologicznymi. ALVAR miał też prawdopodobnie najdłuższy staż w Pionie X.
Zwerbowało go jeszcze NKWD w 1935 roku. W latach pięćdziesiątych zajmował
wysokie stanowisko w europejskiej dyrekcji koncernu IBM w Paryżu. W uznaniu zasług dla Związku
Sowieckiego nadano mu w 1958 roku Order Czerwonego Sztandaru. ALVAR pracował dla
KGB aż do przejścia na emeryturę w końcu lat siedemdziesiątych. Przyznano mu
wtedy stałą rentę sowiecką w wysokości trzystu dolarów miesięcznie jako dodatek
do emerytury IBM, co było wymiernym wyrazem uznania Centrali dla
jego wieloletniej pracy. Na początku lat
sześćdziesiątych paryska rezydentura dostarczyła też materiały wywiadowcze o
produkcji amerykańskich tranzystorów, które według akt KGB podniosły jakość
sowieckich tranzystorów oraz przyspieszyły o półtora roku uruchomienie produkcji
seryjnej. Paryż dostarczył także materiały naukowo-techniczne o łączeniu
komputerów w sieć. Rozwiązania te skopiowało potem sowieckie Ministerstwo Obrony. Najbardziej prawdopodobnym źródłem materiałów o tranzystorach i sieciach
komputerowych jest ALVAR. Od 1964 roku rezydentura w Paryżu miała jednak
drugiego agenta, pracującego w tej samej dziedzinie. Był nim KŁOD zatrudniony w
Texas Instruments. Pośród agentów,
dostarczających tajemnice technologiczne z wewnątrz IBM, był też obywatel
jednego z państw skandynawskich o pseudonimie CHONG. Od 1960 do 1966 roku CHONG
pracował dla europejskiej firmy afiliowanej przy IBM. Zakupił on w tym czasie
objęte embargiem materiały i próbki wartości stu dwudziestu czterech
tysięcy dolarów, a później przekazał je KGB. W 1961, a potem w 1962
roku przesłuchiwany był w miejscowej ambasadzie USA, gdzie pytano go o dokonane zakupy, ale, jak się
wydaje, w obu przypadkach potrafił je uzasadnić. CHONG, w przeciwieństwie do
ALVARA, kierował się przede wszystkim względami materialnymi. Początkowo od
każdego zakupu w IBM miał dziesięć procent prowizji, którą zwiększono z czasem
do piętnastu procent. Później CHONG pracował w
kilku krajach dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. Fakt, że w swojej karierze
miał dwunastu oficerów prowadzących, jest dowodem, że Centrala uważała go za
cenne źródło. Kontakt z nim ustał w 1982 roku, czyli dwa lata po jego przejściu
na emeryturę. W sumie odbył sto pięćdziesiąt spotkań z przedstawicielami KGB. Związek Sowiecki miał często
więcej trudności z wykorzystaniem wywiadowczego materiału naukowo-technicznego
niż ze zdobyciem unikalnych tajemnic technicznych w firmach amerykańskich,
wykonujących w większości przypadków zamówienia obronne. W 1965 roku Politbiuro
skrytykowało przemysł za dwu-, a nawet trzyletnie opóźnienie w wykorzystaniu
zdobytych tajemnic technologicznych. Również wykradzione przez KGB tajemnice
komputerów nie pomogły w zmniejszeniu luki technologicznej dzielącej Wschód od
Zachodu. W najlepszym razie powstrzymały tylko jej powiększanie się. Luki
tej nie można tłumaczyć brakiem doświadczenia sowieckich uczonych i matematyków.
Jeden z ekspertów kanadyjskich napisał w 1968 roku: "Ludzie z Zachodu, którzy
znają sowieckich specjalistów komputerowych, mogą potwierdzić ich umiejętności i
głęboką wiedzę". Utrzymujące się zacofanie sowieckiego przemysłu
komputerowego pomimo doświadczenia i wiedzy sowieckich uczonych oraz wspaniałych
materiałów zdobytych przez KGB było skutkiem nieruchawości i nieskuteczności
sowieckiej gospodarki nakazowej, w której innowacje technologiczne musiały
przebijać się przez rozbudowaną i oporną biurokrację państwową. Zamiast wziąć na siebie część
odpowiedzialności za brak wykorzystania zdobytych na Zachodzie
naukowo-technicznych materiałów wywiadowczych, przewodniczący WPK L.W. Smirnow
zwalił winę na KGB, zarzucając wywiadowi zagranicznemu, że zdobył ich za mało. W
liście do przewodniczącego KGB Siemiczastnego z kwietnia 1965 roku
Smirnow skarżył się, że w okresie minionych czterech lat KGB nie wykonało ponad
połowy priorytetowych zadań, postawionych przed wywiadem naukowo-technicznym.
Siemiczastny odpowiedział, że podjęto kroki dla poprawy zdolności KGB do
wypełnienia postawionych zadań; zarzucił WPK, że nie bierze pod uwagę obecnych
trudności w zbieraniu naukowo-technicznych materiałów wywiadowczych w Stanach
Zjednoczonych. Podkreślił przy tym, że skoro podobne badania naukowe prowadzone
są także w Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii i Republice Federalnej Niemiec,
WPK powinna w większej mierze interesować się obiektami w tamtych krajach. W następnym roku grupy
oficerów Pionu X, prowadzące operacje przeciwko obiektom amerykańskim,
rozmieszczono w rezydenturach w Argentynie, Australii, Brazylii, Danii,
Finlandii, Indiach, Izraelu, Libanie, Meksyku, Maroko, Norwegii, Szwajcarii,
Turcji, Zjednoczonej Republice Arabskiej oraz w kilkunastu krajach Trzeciego
Świata. Wbrew krytyce Smirnowa
naukowo-techniczna działalność wywiadowcza KGB przynosiła w sumie spore sukcesy.
Sam Smirnow potwierdził, że PZG wykonał ponad połowę najtrudniejszych zadań,
postawionych przez WPK w walce z Głównym Przeciwnikiem. I to w ciągu kilku lat.
Jednak było to niewiele w porównaniu ze spektakularnym sukcesem sprzed
dwudziestu lat, gdy Centrala otrzymała równocześnie od dwóch różnych agentów
największy sekret naukowy na świecie, czyli plany
bomby atomowej, a inne bardzo
ważne informacje o badaniach jądrowych dostarczało jej jeszcze kilka źródeł.
Różnica na niekorzyść była już nieodwracalna, Większość sowieckich szpiegów,
którzy spenetrowali każdy ważny resort administracji Roosevelta, pracowała z
pobudek ideologicznych, zmamiona zmitologizowanym obrazem stalinowskiej Rosji,
pierwszego na święcie państwa robotników i chłopów, torującego drogę ku nowemu,
socjalistycznemu społeczeństwu. W pierwszych latach "zimnej wojny" wizja ta
zblakła nawet w oczach Amerykanów o zdecydowanie radykalnych poglądach. Następcy
ideologicznie motywowanych szpiegów z lat II wojny światowej byli w większości
najemnikami, którzy sami zaoferowali swoje usługi, lub skorumpowanymi
pracownikami zakładów zbrojeniowych, gotowymi sprzedać pokątnie sekrety własnej
firmy. KGB nie potrafiło otwarcie
stwierdzić, że minęły złote lata ideologicznie motywowanych agentów na wysokich
szczeblach administracji amerykańskiej, Nie chciano, a może nie umiano uwierzyć,
że era ta minęła i miała już nie wrócić. Sowieckie operacje
wywiadowcze w Wielkiej Brytanii od lat trzydziestych do czasów współczesnych
można podzielić na trzy fazy. Pierwsza to złoty wiek rozpoczęty erą wielkich
nielegałów,
kiedy to KGB zbierało w Wielkiej Brytanii wspaniałe materiały wywiadowcze;
chociaż nie zawsze potrafiono je w Centrali zrozumieć, to i tak były one o niebo
lepsze niż wiadomości zebrane przez konkurencyjne służby wywiadowcze wrogie
Albionowi. Potem przyszedł wiek srebrny, w latach pięćdziesiątych i
sześćdziesiątych - odnoszono wprawdzie mniej sukcesów, ale nadal były one
znaczące. Aż wreszcie przyszła trzecia faza, lata siedemdziesiąte i
osiemdziesiąte, era w najlepszym razie brązowa, z paroma tylko osiągnięciami,
ale i kilkoma spektakularnymi wpadkami. Złote czasy dla sowieckich
operacji wywiadowczych w Wielkiej Brytanii skończyły się w 1951 roku ucieczką
Burgessa i Macleana do Moskwy oraz odwołaniem Philby’ego z Waszyngtonu
*[W żadnej teczce widzianej przez Mitrochina nie było
dowodów na poparcie nieprawdopodobnej teorii, że po rozpadzie siatki "Pięciu
Wspaniałych" na wysokim stanowisku w MI-5 pozostał jeszcze jakiś agent sowiecki.
W zapiskach Mitrochina niewymienione jest nazwisko dyrektora generalnego MI-5
sir Rogera Hollisa, najwyższego rangą oficera MI-5, którego błędnie podejrzewano
o współpracę z sowieckim wywiadem. Teoria, że Hollis był sowieckim agentem,
została całkowicie zdyskredytowana.]. Akta
wynotowane przez Mitrochina ujawniły jednak, że pewna cenna, ideologicznie
motywowana agentka zwerbowana w połowie lat trzydziestych - Melita Norwood
(pseudonim HOLA) - była aktywna jeszcze długo po "Pięciu Wspaniałych". Od marca
1945 roku pracowała jako sekretarka w Brytyjskim Towarzystwie Badawczym Metali
Nieżelaznych i mogła wynosić z sejfu szefa dokumenty i fotografie, przekazując
prowadzącym "wiele cennego materiału" na temat STOPÓW RUROWYCH, czyli
programu zbudowania pierwszej brytyjskiej bomby atomowej. Po zakończeniu II wojny
światowej wróciła rywalizacja między NKGB i GRU o to, kto będzie prowadził
Melitę Norwood. Jej pierwszym powojennym oficerem prowadzącym był Nikołaj
Pawłowicz Ostrowski z rezydentury NKGB/MGB w Londynie. W początkach "zimnej
wojny", gdy istniał Komitet Informacji - KI, łączący wywiady zagraniczne MGB i
GRU, Norwood miała dwóch prowadzących z GRU: Galinę Konstantinownę Tursiewicz
oraz Jewgienija Aleksandrowicza Olejnika. W kwietniu 1950 roku, zaraz po
skazaniu atomowego szpiega Klausa Fuchsa i przesłuchaniu
SONI przez MI-5, Norwood została "zamrożona" na pewien czas z obawy przed
zdemaskowaniem, w czasie wojny bowiem SONIA z GRU prowadziła prawdopodobnie
równolegle ją i Fuchsa. Kontakt wznowiono w 1951 roku. W ciągu roku po
obumarciu Komitetu Informacji Centrala odebrała GRU prowadzenie Norwood. W październiku 1952 roku,
kilka miesięcy po powrocie Norwood pod skrzydła MGB, na wyspie Monte Bello, na
północny zachód od wybrzeża Australii, znanej dotychczas tylko z poławiaczy
pereł i wraków, przeprowadzono pierwszą brytyjską próbną eksplozję jądrową.
Wypadła pomyślnie. Stalin był znacznie lepiej poinformowany o konstrukcji bomby
niż większość brytyjskich ministrów. Premier Attlee nigdy nie zezwalał na
omawianie programu STOPÓW RUROWYCH przy pełnym składzie rady ministrów. Później
wyjaśnił oględnie, że "niektórym z nich nie można było powierzać sekretów tego
rodzaju". Churchill był zaskoczony, kiedy po powrocie na fotel premiera po
wygranych wyborach w 1951 roku dowiedział się, że Attlee potrafił
skutecznie ukryć w budżecie przekraczające sto milionów funtów koszty budowy
bomby atomowej i to nie tylko przed parlamentem, ale również przed większością
własnych ministrów.
Przez następne dwadzieścia
lat Melita Norwood miała siedmiu oficerów prowadzących: sześciu z londyńskiej
rezydentury KGB (Jewgienij Aleksandrowicz Biełow, Gieorgij Leonidowicz
Trusiewicz, Nikołaj Nikołajewicz Asimow, Witalij Jewgieniewicz Cejrow, Giennadij
Borisowicz Miakinkow i Lew Nikołajewicz Szerstniew) oraz jednego
nielegała o
pseudonimie BEN. W trosce o bezpieczeństwo Norwood spotykała się z oficerami
prowadzącymi cztery lub pięć razy w roku, zazwyczaj na południowo-wschodnich
przedmieściach Londynu. Przekazywała im podczas spotkań cały zebrany przez ten
czas materiał dokumentacyjny. Wygrana w końcu przez KGB
rywalizacja między Centralą a GRU o kontrolę nad Norwood, której pierwsza faza
przypadła na lata II wojny światowej, a druga na początek "zimnej wojny", jest
najlepszym świadectwem, że w Moskwie uważana była za cennego agenta. Zgodnie z
przebiegiem służby w jej teczce personalnej niektóre dostarczone przez nią
naukowo-techniczne materiały wywiadowcze "znalazły praktyczne zastosowanie w
sowieckim przemyśle" (w notatkach Mitrochina brak jednak bardziej szczegółowych
danych). W 1958 roku HOLA została nagrodzona Orderem Czerwonego Sztandaru.
Cztery lata później otrzymała dożywotnią rentę w wysokości dwudziestu funtów
miesięcznie. Norwood pracowała jednak z pobudek ideologicznych i nie oglądała
się na pieniądze. Po przejściu na emeryturę odmówiła przyjmowania sowieckiej
renty, stwierdzając, że starcza jej na życie i nie potrzebuje więcej. Norwood pracowała również
jako agent werbownik. Jedyną zwerbowaną przez nią osobą odnotowaną przez
Mitrochina był urzędnik państwowy o pseudonimie HUNT, którego Norwood zaczęła
urabiać w 1965 roku. Przez czternaście lat od zwerbowania w 1967 roku
HUNT dostarczał materiał naukowo-techniczny oraz dane na temat
eksportu brytyjskiego uzbrojenia (brak bliższych informacji). Pod koniec lat
siedemdziesiątych londyńska rezydentura dała mu dziewięć tysięcy funtów na
założenie niewielkiej firmy, prawdopodobnie w nadziei, że będzie on mógł
dostarczać Moskwie obłożone embargiem nowinki techniczne. Posiadana wiedza pozwala na
stwierdzenie, że po II wojnie światowej nie udało się Sowietom zwerbować agenta,
który spenetrowałby brytyjskie służby wywiadowcze tak skutecznie, jak to zrobili
Philby, Blunt i Cairncross. Chociaż próbowano. Kilka miesięcy po zwolnieniu
Philby’ego z
Secret Inteligence Service
w czerwcu 1951 roku MGB zaczęło werbować innego funkcjonariusza SIS. Był nim
dwudziestodziewięcioletni George Blake (prawdziwe nazwisko Behar). Blake urodził
się w Rotterdamie. Jego ojcem był sefardyjski Żyd z Konstantynopola,
naturalizowany obywatel Wielkiej Brytanii, a
matką obywatelka holenderska, która nadała mu imię George na cześć króla Jerzego
V. Podczas II wojny światowej Blake służył kolejno w holenderskim ruchu oporu i
w Royal Navy, aż w 1944 roku wstąpił do SIS.
Secret Intelligence Service
nie żywiła wobec nowego kandydata do wywiadowczej pracy żadnych podejrzeń. Nie
wykryła przede wszystkim, że znaczny wpływ miał na niego starszy kuzyn,
Henri Curiel, założyciel Komunistycznej Partii Egiptu, człowiek, który,
jak wspominał Blake, miał "olbrzymi urok i zniewalający uśmiech, czyniący go
wielce pociągającym nie tylko dla kobiet, ale dla każdego, kto go spotkał". W
1949 roku SIS odkomenderowała Blake’a do Południowej Korei, gdzie pracował
pod osłoną immunitetu dyplomatycznego wicekonsula w Seulu. Rok później, krótko
po rozpoczęciu działań wojennych, został internowany przez północnokoreańskie
oddziały inwazyjne *[Blake nie ukrywał swego podziwu dla
Curiela, ale w mało przekonywający sposób starał się pomniejszyć wpływ, jaki
miał na niego kuzyn. Według Olega Kaługina Blake "miał lewicowe przekonania już
na początku wojny koreańskiej".]. Jesienią 1951 roku Blake dał
strażnikom napisaną po rosyjsku karteczkę, zaadresowaną do sowieckiej ambasady,
prosząc o spotkanie, ma bowiem ważne wiadomości do przekazania. Podczas widzenia
z Wasilijem Aleksiejewiczem
Dożdalewem z KGB przedstawił się jako funkcjonariusz SIS i zaproponował, że
gotów jest zostać sowieckim agentem. Dożdalew wydał mu dobrą opinię i londyński
rezydent Nikołaj Borisowicz Rodin (posługiwał się nazwiskiem "Korowin")
przyjechał do Korei, żeby dokończyć proces werbunku agenta DIOMIDA i umówić się
z nim na spotkanie w Holandii po zakończeniu koreańskiej wojny. Według
informacji Siergieja Aleksandrowicza Kondraszewa, który od października 1953
roku prowadził Blake’a w Wielkiej Brytanii, Centrala uważała go za tak cennego
agenta, że poza nim nikt w londyńskiej rezydenturze nie miał prawa znać
prawdziwej tożsamości agenta DIOMIDA ani wiedzieć, że pracuje on w
Secret Intelligence Service. Jak wynika z akt KGB,
Blake’owi w latach pięćdziesiątych powiodły się dwie znaczące operacje. Jego
informacje, łącznie z wcześniejszymi wiadomościami od Philby’ego i Heinza
Felfego, sowieckiego agenta w zachodnioniemieckiej BND, umożliwiły
"eliminację sieci agenturalnej przeciwnika w NRD w latach 1953-1955". W
opublikowanych w 1990 roku wspomnieniach Blake twierdzi, że zdradził blisko
czterystu zachodnich agentów, działających w bloku sowieckim, ale zapewniał, że nikomu z nich nie stała się
krzywda. Te nieprawdopodobne zapewnienia wyśmiano natychmiast; zaprzeczył im
między innymi Oleg Kaługin. Według Blake’a niektórzy zdradzeni przez niego
współpracownicy zachodnich służb wywiadowczych "uczestniczą obecnie aktywnie w
ruchach demokratycznych w krajach Europy Wschodniej". Na wielu innych wykonano w
latach pięćdziesiątych wyroki śmierci. Drugim osiągnięciem
sowieckiego agenta Blake’a było powiadomienie Centrali o zupełnie wyjątkowej
operacji zachodnich wywiadów w latach "zimnej wojny" - potajemnej budowie
pięciusetmetrowego tunelu z Berlina Zachodniego do Wschodniego, żeby założyć
podsłuch na podziemne linie telekomunikacyjne, wiodące z sowieckiego
dowództwa wojskowego i wywiadowczego w Karlshorst. Podczas spotkania z oficerem
prowadzącym na piętrze londyńskiego autobusu w styczniu 1954 roku Blake oddał
przebitkową kopię stenogramu z narady SIS-CIA na temat budowy tunelu o
kryptonimie GOLD. W kwietniu 1955 roku, miesiąc przed uruchomieniem tunelu,
Blake wysłany został na placówkę w Berlinie. Centrala nie przeszkadzała jednak w
budowie tunelu ani w początkowej fazie jego działania, żeby nie zdradzić
Blake’a, którego uznano za najcenniejszego agenta w Wielkiej Brytanii. Zanim KGB odkryło
"przypadkowo" tunel w kwietniu 1956 roku, operacja GOLD przyniosła ponad
pięćdziesiąt tysięcy szpul taśmy magnetofonowej z nagranymi
rozmowami telefonicznymi służb sowieckich i wschodnioniemieckich. Materiał był
tak obszerny, że jego analizowanie skończono dopiero po dwóch latach. Wiedząc o
tunelu, PZG zabezpieczył własną łączność, ale zlekceważył bezpieczeństwo
wojskowego rywala - GRU i dowództwa sowieckich sił zbrojnych, nie informując
ich o zagrożeniu podsłuchem. W świetle dokumentów widzianych przez Mitrochina
nie potwierdzają się wcześniejsze teorie, że materiał wywiadowczy uzyskany
podczas operacji GOLD był skażony znaczną liczbą dezinformacji KGB. Analizy
wywiadowcze CIA i SIS oparte na materiałach z podsłuchu zawierały wiele świeżych
i cennych informacji o zwiększeniu nuklearnych zdolności wojsk sowieckich
stacjonujących w NRD, o nowych bombowcach i dwusilnikowych myśliwcach
odrzutowych wyposażonych w radar, o podwojeniu się siły sowieckiego lotnictwa
bombowego oraz utworzeniu nowej dywizji lotnictwa myśliwskiego w Polsce, o ponad
stu nowych obiektach lotniczych zbudowanych w Związku Sowieckim, NRD i Polsce, o
organizacji, bazach i personelu sowieckiej Floty Bałtyckiej oraz o obiektach i
personelu sowieckiego programu atomowego. W czasach, gdy nie było jeszcze
samolotów i satelitów szpiegowskich (pierwszy lot
samolotu szpiegowskiego
U-2
nad Związkiem Sowieckim przeprowadzono w lipcu 1956 roku), taki materiał miał
niesłychaną wartość dla Zachodu, który nadal niewiele wiedział o potencjale i
możliwościach sowieckich sił zbrojnych. W berlińskim tunelu
przechwycono wprawdzie informację ujawniającą obecność sowieckiego agenta
pracującego na placówce brytyjskiego wywiadu w Berlinie, ale dopiero dzięki
dowodom dostarczonym przez zbiegłego na Zachód oficera SB Michała Goleniewskiego
udało się ustalić, że jest nim George Blake. Blake skazany został na
czterdzieści dwa lata więzienia, ale spędził za kratami tylko pięć. Uciekł z
więzienia Wormwood Scrubs z pomocą trzech byłych więźniów, z którymi zdążył się
zaprzyjaźnić: irlandzkiego minera Seana Bourke’a oraz dwóch pacyfistów Michaela
Randle’a i Pata Pottle’a. Po zmroku 22 października 1966 roku Blake wyrwał
poluzowaną kratę w oknie celi, ześliznął się po dachu, zeskoczył na ziemię, a
następnie po drabince z nylonowego sznura, przerzuconej przez Bourke’a,
sforsował zewnętrzny mur. Ukrytego w rodzinnej przyczepie campingowej Randle
odwiózł do Berlina Wschodniego. Po dwóch tygodniach dojechał do nich Bourke.
Obaj zbiegli do Moskwy, gdzie Blake i Bourke szybko się pokłócili. Blake pisał
we wspomnieniach, że "postarano się, żeby [Bourke] mógł wrócić do Irlandii".
Nie wspomniał jednak, a być może nawet nie wiedział, że na polecenie Sacharowskiego,
ówczesnego naczelnika PZG, Bourke dostał przed wyjazdem specyfik powodujący
uszkodzenia mózgu, co miało ograniczyć jego ewentualną przydatność dla
brytyjskiego wywiadu. Przedwczesna śmierć Bourke’a zaraz po czterdziestce
została prawdopodobnie spowodowana w równym stopniu specyfikami KGB, co
nadmierną skłonnością do alkoholu. W latach pięćdziesiątych,
mając już Blake’a w
Secret Intelligence Service,
Centrala przyjęła ambitny plan zwerbowania czołowych polityków brytyjskich.
Wśród branych pod uwagę figurantów, odnotowanych w aktach czytanych przez
Mitrochina, był Tom Driberg, poseł do Izby Gmin z ramienia Partii Pracy,
dziennikarz, członek Krajowej Egzekutywy
Labour Party
w latach 1949-1974 oraz przewodniczący partii w latach 1957-1958. Zaraz po
przyjeździe do Moskwy w 1956 roku Burgess i Maclean wystąpili na konferencji
prasowej, na której oświadczyli, że uciekli z Londynu, żeby "pracować dla
lepszego zrozumienia między Związkiem Sowieckim a Zachodem". Wkrótce po tym
oświadczeniu Driberg poprosił władze sowieckie o zgodę na przeprowadzenie
wywiadu z Burgessem, czym umożliwił próbę werbunku. Burgess i
Driberg przyjaźnili się w czasie wojny, a zbliżyły ich wspólne zainteresowania,
do których biograf Driberga zaliczył "pogardę dla burżuazji" oraz "zdrowy apetyt na napoje wyskokowe i
młodych chłopców". Za aprobatą KGB Burgess zgodził się na wywiad, z
pewnością informując przy okazji Centralę, że Driberg jest jednym z najbardziej
rozwiązłych pederastów w brytyjskich sferach politycznych. Drugi Zarząd Główny (DZG)
przy każdej okazji starał się usilnie skompromitować zagranicznych dyplomatów i
zachodnich polityków, podsuwając im damskie lub męskie "jaskółeczki", które
uwodziły i dawały się uwieść, przy czym pracownicy DZG fotografowali doraźne
związki seksualne i wykorzystywali uzyskany
kompromat
do skłonienia figuranta szantażem do współpracy. Rok przed przyjazdem Driberga
do Moskwy John Vassall, zboczony kancelista w biurze brytyjskiego
attache morskiego, został zwabiony na homoseksualną orgię zaaranżowaną
przez DZG. Nieco później, jak wspominał: Pokazano mi pudełko zdjęć
wykonanych tego wieczoru [...] Miałem dość po trzeciej fotografii. Mogły wywołać
torsje. Złapali mnie z kamerą, jak oddawałem się wszelkim seksualnym uciechom
[...] seks oralny, analny, skomplikowane pozycje w różnych odmianach i z różnymi
mężczyznami. Przez następne siedem lat,
pracując w moskiewskiej ambasadzie i w Admiralicji w Londynie, Vassall przekazał
tysiące ściśle tajnych dokumentów na temat nowych rodzajów uzbrojenia
brytyjskiego i NATO oraz polityki w dziedzinie zbrojeń morskich. Jako nałogowy "bywalec"
toalet publicznych Driberg okazał się figurantem znacznie łatwiejszym do
zwerbowania niż Vassall. DZG nie musiał aranżować wymyślnej pułapki seksualnej.
Driberg skompromitował się sam. Podczas wizyty w Moskwie odkrył, ku wielkiej
radości, "wielki, podziemny pisuar, zaraz na tyłach hotelu 'Metropol', otwarty
całą noc, nawiedzany przez szukających partnera słowiańskich
homoseksualistów, stojących w równych rzędach na pokaz, bez ruchu, z wyjątkiem
szybkiego obmacania się i pełnego chęci albo przyzwolenia mrugnięcia, rzuconego
ukradkiem przez ramię. Pilnująca toalety starsza sprzątaczka zdawała się nie
widzieć, co dzieje się wokół niej". Być może sprzątaczka nie zauważyła
dostojnego brytyjskiego gościa pisuaru, ale nie KGB. Wśród wieczornych partnerów
seksualnych Driberga podczas pobytu w Moskwie znalazł się agent DZG. Nie trzeba
było długo czekać, a skonfrontowano Driberga z
kompromatem
na temat jego wyczynów seksualnych (był to prawdopodobnie plik fotografii
podobnych do okazanych Vassallowi) i dał się zwerbować jako agent o pseudonimie
LEPAGE *[Zapiski Mitrochina z teczki Driberga wskazują, źe
został "zwerbowany w Moskwie [...] głównie na podstawie materiału
kompromitującego zebranego w trakcie stosunków homoseksualnych z agentem".
Mitrochin nie podaje bliższych szczegółów "materiału kompromitującego".]. Jeśli wziąć pod uwagę
zastosowany szantaż, nieco absurdalnie brzmi notatka w teczce osobowej Driberga,
że w procesie werbunku niepoślednią rolę odegrały "ideologiczne sympatie",
datujące się jeszcze z czasów, gdy będąc kilkunastoletnim chłopcem należał do
partii komunistycznej. Przez dwanaście lat Driberg
wykorzystywany był jako źródło informacji z wewnątrz Egzekutywy Krajowej Partii
Pracy oraz narzędzie w prowadzeniu "środków aktywnych". Niewykluczone, że
Centrala przeceniała nawet jego wpływy w Partii Pracy, zwłaszcza po roku
1957, gdy został jej przewodniczącym. "Jeszcze przed objęciem tego stanowiska,
którego znaczenie przecenia wielu obserwatorów zagranicznych, kilkunastu
polityków sowieckich traktowało Driberga jak lidera
Labour Party.
Było to częściowo spowodowane wyniosłymi wielce manierami Driberga, a częściowo
jego umiejętnością szybkiego nawiązywania kontaktu z Rosjanami" - pisał
komentator polityczny Alan Watkins. Bez względu na zajmowane stanowisko Driberg
był świetnie uplasowany, żeby informować oficera prowadzącego o zmianach w
polityce Partii Pracy i rywalizacji w kierownictwie partyjnym. Dostarczana przez
niego mieszanka informacji politycznych i plotek uważana była w Centrali
za wartą przekazania członkom Politbiura. Pierwszy "środek aktywny"
Driberga w charakterze agenta LEPAGE stanowiło opublikowanie w 1956 roku
fałszywego studium o życiu Guy Burgessa, w którym udowadniał, że nie był on
nigdy agentem sowieckim. W krótkim okresie, gdy nie zasiadał w Izbie Gmin,
Driberg parał się jako "wolny strzelec" dziennikarstwem i uciekał przed
kierownikiem oddziału swojego banku. Książka wybielająca Guy Burgessa przyniosła
mu więcej pieniędzy niż całość jego dotychczasowej kariery pisarskiej.
Dostał między innymi oszałamiające jak na owe czasy honorarium w
wysokości pięciu tysięcy funtów, wypłacone przez redakcję dziennika "Daily
Mail" za prawo do opublikowania streszczenia w odcinkach. Po
pierwszym spotkaniu z Burgessem w Moskwie Driberg powrócił do Londynu, napisał w
miesiąc brudnopis krótkiej biografii zatytułowanej
Guy Burgess: A Portrait with Background
("Guy Burgess: Portret na tle"), a potem powrócił do Moskwy, żeby uzgodnić i
nanieść poprawki. "Prawdopodobnie Guy pokazał każdy rozdział kolegom bądź
przełożonym" - pisał później. Innymi słowy, rękopis książki został dokładnie
sprawdzony przez KGB. Driberg opisywał po latach,
jak podczas wspólnych wieczorów w Moskwie Burgess "zaprawiał się nieco
wódeczką", ale KGB starannie
usunęło z książki wszelkie
odniesienia do alkoholizmu agenta. W biografii Driberga można natomiast znaleźć
cytat z wypowiedzi Burgessa, że owszem, pił ostro i dużo podczas pobytu na
Zachodzie, ale mieszkając w Moskwie nie pije wódki, chyba że czasami "jako
najlepsze lekarstwo na żołądek". Zwierzał się przy tym: "Widzisz Tom, życie w
socjalistycznym kraju ma na mnie jak widać terapeutyczny wpływ". Driberg
wychwalał "pełną pasji uczciwość" przekonań Burgessa oraz "jego odwagę w
czynieniu tego, co uważał za sprawiedliwe" w doprowadzeniu do "lepszego
zrozumienia między Związkiem Sowieckim a Zachodem". Burgess i Maclean, twierdził
Driberg, padli ofiarą ataków brytyjskiej prasy równie obrzydliwych, jak "skrajne
ekscesy polowania na czarownice, rozpętanego przez McCarthy’ego" w Stanach
Zjednoczonych: Nie oznacza to, że osobiście
zgadzam się z decyzją, którą podjęli Burgess i Maclean. Jako socjalista uważam,
że generalnie rzecz biorąc należy pracować dla socjalizmu takimi środkami, jakie
ma się do dyspozycji w swoim kraju - w Wielkiej Brytanii,
w
szeregach Partii Pracy. Ale jest to sprawa do
dyskusji [...] Driberg zastrzegał się, że
"głupotą zachodnich socjalistów byłaby obrona każdej decyzji sowieckiego rządu";
ale przydałoby się, żeby Zachód lepiej
poznał osiągnięcia sowieckiej
demokracji przemysłowej. Driberg wychwalał na przykład zebranie partyjne w
moskiewskich zakładach narzędziowych, na którym był obecny: Duży procent obecnych na
zebraniu przyszedł z własnej woli, żeby wziąć aktywny, dumny i odpowiedzialny
udział w kierowaniu zakładem. Czuło się, że traktują zakład jak swój. Było to
uczucie, którego robotnicy fabryki w Dagenham, Coventry lub Detroit nigdy w
obecnych warunkach nie zaznają, nie poczują, że zakład, w którym pracują, jest
ich. Propagandowy efekt książki
Driberga zakłócił fakt, że kiedy opublikowano ją w listopadzie 1956 roku,
sowieckie czołgi wjeżdżały do Budapesztu, żeby zdławić powstanie na Węgrzech. Z
jego teczki personalnej w archiwach KGB wynika jednak, że wykorzystywano go
nadal do realizacji "środków aktywnych"
*[Streszczenie teczki Driberga sporządzone przez Mitrochina wspomina, że był on
wykorzystywany do "publikacji tematów KGB w brytyjskiej prasie" oraz że był
"wysyłany do Stanów Zjednoczonych i innych krajów zachodnich z zadaniami [KGB]".]. Wprawdzie streszczenia akt
sporządzone przez Mitrochina zawierają niewiele szczegółów, można się jednak
zorientować, że Centrala uważała Driberga za najkorzystniejszego agenta wpływu,
podsycającego wewnątrz Partii Pracy kampanię na rzecz jednostronnego
rozbrojenia. Podczas konferencji partyjnej w Scarborough
w październiku 1960 roku
lewica partyjna była już tak silna, że potrafiła przeforsować dwa wnioski za
jednostronnym rozbrojeniem pomimo żarliwych sprzeciwów lidera
Labour Party
Hugh Gaitskella, który wzywał swych zwolenników do "walki, walki i jeszcze raz
walki o partię, którą kochamy". Centrala była niewątpliwie zadowolona, że
Driberg wytypowany został do wyznaczonej przez Krajowy Komitet Wykonawczy
"komisji dwunastu", która miała sformułować nową linię polityczną Partii Pracy w
kwestiach obronnych. Gaitskell skarżył się, że Driberg zachowuje się na
posiedzeniach komisji "jak zmęczony wąż", ale obstrukcja ta nie przeszkodziła
zwolennikom Gaitskella przepchnąć opowiadający się za NATO i przeciwny
jednostronnemu rozbrojeniu dokument, który zatwierdzono na konferencji partyjnej
w 1961 roku, unieważniając decyzje przyjęte rok wcześniej w Scarborough. Jest mało prawdopodobne, żeby
po publikacji biografii Guy Burgessa KGB miało jeszcze równie poważny wpływ na
przemówienia i artykuły Driberga. Nie ulega jednak wątpliwości, że usiłowało
przypisać sobie jego wypowiedzi, potępiające odstraszające siły jądrowe Wielkiej
Brytanii i politykę Stanów Zjednoczonych w Wietnamie. Kampanie Driberga w tych i
innych lewicowych kwestiach wynikały raczej z jego przekonania niż z podszeptów
KGB. Jego główną zaletą w oczach Centrali był fakt, że mogła chwalić się
przed Biurem Politycznym agentem uplasowanym w sercu kierownictwa
Labour Party,
który zapewne obejmie ważną tekę ministerialną w przyszłym rządzie Partii Pracy. Można więc sobie wyobrazić
rozczarowanie Centrali, gdy po zwycięstwie wyborczym Partii Pracy w 1964 roku
Driberg nie zasiadł w rządzie uformowanym przez następcę Gaitskella, Harolda
Wilsona. Wilson nie ufał mu do tego stopnia, że nawet nie pomyślał o znalezieniu
dla niego jakiegoś ministerialnego stanowiska. Driberg wspólnie z Ianem
Mikardo uformował lewicową Grupę
Tribune, która sprzeciwiała się polityce Wilsona z tylnych ław poselskich w Izbie
Gmin. Kiedy w wyborach 1966 roku Wilson zdobył jeszcze silniejszą większość w
parlamencie, protesty Grupy
Tribune
straciły na znaczeniu. Dziennik "Daily Express" stwierdził, że polityczny wpływ
zorganizowanego przez Mikarda i Driberga protestu w sprawie propozycji
zamrożenia płac jest taki sam, jak "kawałka mokrego sztokfisza, który wpadł w
zaspę śnieżną". Stopniowo Driberg zaczął się dystansować od KGB, nie
przychodził na tajne spotkania i ograniczał się do oficjalnych rozmów z
sowieckimi dyplomatami oraz oficerami wywiadu, zakamuflowanymi jako dyplomaci.
KGB spróbowało wywrzeć na niego nacisk i
w odpowiedzi Driberg w 1968 roku zerwał kontakt. Podjęta przez agenta LEPAGE
decyzja "odmowy współpracy", jak to określa się w żargonie KGB, mogła być
związana z pogarszającym się zdrowiem. W styczniu 1968 roku miał lekki atak
serca podczas wizyty na Cyprze, gdzie wyjechał jako przewodniczący grupy
parlamentarnej Partii Pracy. Ostrzeżono go, że atak mogło spowodować
"przepracowanie" seksualne, ale Driberg nie mógł sobie odmówić
zaproszenia kilku młodych Cypryjczyków do szpitalnego łóżka. Pod koniec roku,
już po powrocie do Londynu, spędził kilka miesięcy w szpitalu z odklejoną
siatkówką, aż w końcu oślepł na jedno oko. Pod koniec 1970 roku postanowił
dotrwać do nowych wyborów i wycofać się z życia politycznego. Dokładnie nie wiadomo, czy
Wilson dowiedział się od MI-5, że Driberg jest sowieckim agentem. Pod koniec lat
sześćdziesiątych zapoznano go wszakże z zeznaniami uciekiniera z
czechosłowackiej
StB,
Josefa Frolika, który poinformował, że Driberg był na liście płac
StB.
Frolik twierdził, iż
StB
otrzymała od KGB ostrzeżenie, żeby zeszła na bok, bo Driberg to "ich człowiek". Krótkie streszczenie teczki Driberga zrobione przez Mitrochina nie wspomina
o powiązaniach z czechosłowacką służbą, ale notatki odnoszące się do innego
agenta w szeregach
Labour Party,
dziennikarza Raymonda Fletchera, który w latach 1964-1983 był posłem z okręgu w
Ilkeston, wspominają, że powiązany był jednocześnie z KGB i
StB. Najważniejsza postać na
brytyjskiej scenie politycznej, którą akta KGB widziane przez Mitrochina
zaliczają do figurantów wartych zwerbowania, to w owych czasach Harold Wilson.
Nie mogło być inaczej, we wczesnym okresie "zimnej wojny" bowiem jako jeden z
nielicznych polityków zachodnich utrzymywał on ożywione kontakty ze Związkiem
Sowieckim. Będąc przewodniczącym Zarządu Handlu *[Minister
gospodarki i handlu zagranicznego.],
a jednocześnie najmłodszym ministrem w gabinecie Attlee w latach 1947-1951,
Wilson angażował się aktywnie w rozwój wymiany handlowej między Wschodem a
Zachodem. Działał na tym polu jeszcze
aktywniej po 1951 roku, gdy Partia Pracy przez trzynaście lat była w opozycji. W
wydanej przez "Tribune" w 1952 roku broszurze
In Place of Dollars
wzywał rząd do złagodzenia kontroli "strategicznego" eksportu do krajów bloku
sowieckiego i zignorowania spodziewanych protestów Stanów Zjednoczonych. W
maju 1953 roku, dwa miesiące po śmierci Stalina, Wilson był pierwszym liczącym się politykiem
brytyjskim, który odwiedził Moskwę od czasu kryzysu berlińskiego przed pięciu
laty. Odnowił wówczas znajomość z Anastasem Mikojanem, z którym nawiązał
przyjacielskie stosunki podczas wizyt w 1947 roku. Przeprowadził też szeroką
wymianę poglądów z sowieckim ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem
Mołotowem. Po powrocie do Londynu Wilson zdał sprawozdanie w wizyty podczas
specjalnego posiedzenia frakcji parlamentarnej Partii Pracy, na którym Attlee
gratulował mu "znakomitego raportu z pierwszej ręki" na temat poststalinowskiej
Rosji. Informacje Wilsona dotyczące sytuacji politycznej w Wielkiej Brytanii
otrzymały równie wysoką notę Rosjan. Wedle teczki Wilsona w archiwum KGB
podsumowanie jego informacji przekazano członkom Biura Politycznego. Z akt
nie wynika jednak nic, co wskazywałoby, że rozmowy Wilsona z urzędnikami
sowieckimi, wśród których byli z pewnością funkcjonariusze KGB w cywilu,
zawierały jakieś bardziej tajne informacje niż jego wystąpienie, zaadresowane do
kolegów z frakcji parlamentarnej. W latach spędzonych na ławach
opozycji Wilson przyjął kilka kontraktów jako doradca firm handlujących ze
Związkiem Sowieckim, z których każda płaciła mu przeciętnie około pięciu tysięcy
funtów rocznie. Według akt w KGB jedna z
firm, z którą współpracował Wilson, złamała embargo COCOM na eksport
"strategiczny". Philip Ziegler, oficjalny biograf Wilsona, przyznał, że była
to zapewne prawda: "Eksport wielu pozycji był zakazany i - rzecz nieunikniona -
powstała szara strefa, w której handel mógł być legalny, ale mógł być również
nielegalny. Niektórzy ze wspólników Wilsona zdryfowali do tej strefy, a nawet
poza nią". Wysokie oceny, jakie KGB dawało politycznym plotkom Wilsona, oraz
podejrzany charakter jego niektórych partnerów w interesach skłoniły Centralę do
nadania mu w 1956 roku pseudonimu OLDING i otwarcia "teczki rozpracowania
agenta", co oznaczało, że Centrala ma nadzieję go zwerbować. W teczce znajduje
się wszakże notatka, że "rozpracowanie nie zaowocowało". Zarzuty, że Wilson był
agentem KGB, nie wynikały z wiarygodnych dowodów, lecz z bezpodstawnych teorii
spiskowych, przy czym niektóre wysnuł były oficer KGB Anatolij Golicyn. Golicyn
mógł wiedzieć o istnieniu "teczki rozpracowania agenta" i po wybraniu wolności w
grudniu 1961 roku twierdził, że Wilson jest sowieckim agentem penetracyjnym. Po
niespodziewanej śmierci Gaitskella w 1963 roku Golicyn wysnuł zupełnie nieprawdopodobną
teorię, że otruło go KGB, żeby Wilson mógł zostać liderem Partii Pracy. Niestety
wśród oficerów brytyjskich i amerykańskich służb wywiadowczych znalazła się
grupa zwolenników teorii spiskowych, na przykład James Angleton z CIA i Peter
Wright z MI-5, którzy potraktowali poważnie fantazje Golicyna. Wright
poszedł nawet dalej i sam wymyślił kilka teorii spiskowych, w tym hipotezę, że
trzydziestu oficerów MI-5 sprzysięgło się przeciwko Haroldowi Wilsonowi
*[Wright odwołał później większość swoich teorii i
stwierdził w wywiadzie dla programu telewizyjnego "Panorama", że był tylko jeden
poważny spiskowiec.]. Po objęciu przez Wilsona
stanowiska premiera w 1964 roku rezydentura w Londynie nie usiłowała wykorzystać
go w roli agenta lub nawet zaufanego kontaktu. Wręcz odwrotnie, zamówiła u
zwerbowanego w 1959 roku agenta o pseudonimie DAN artykuły, atakujące jego
politykę. DAN pisywał do lewicowego tygodnika "Tribune". Z jego teczki w KGB
wynika, że publikował pod swoim nazwiskiem materiały opracowane przez KGB lub
sam pisał artykuły w oparciu o "tezy" przygotowane przez Służbę A,
odpowiedzialną w Centrali za "środki aktywne". Z krótkich notatek Mitrochina nie
wynika, czy DAN pobierał regularne wynagrodzenie za swe usługi, ale odnotowane
jest w nich, że w lutym 1967 roku otrzymał "nagrodę" w wysokości dwustu funtów
*[W świetle powiązań przyszłego lidera Partii Pracy
Michaela Foota z "Tribune" oraz zarzutów postawionych mu w 1995 roku przez "Sunday
Times", z którym wygrał proces o zniesławienie, wydaje się właściwe dodać, że w
notatkach Mitrochina nie ma o nim żadnej wzmianki.]. Najbardziej znany dziennikarz
brytyjski, którego KGB wzięło na cel we wczesnych latach "zimnej wojny" i
którego potem wynotował z akt Mitrochin, to Edward Crankshaw. Od początku
"zimnej wojny" aż po
odejście
na emeryturę w 1968 roku, a nawet kilka lat dłużej, Crankshaw był w brytyjskiej
prasie największym autorytetem w sprawach sowieckich. Podczas II wojny światowej
przez dwa lata służył w Brytyjskiej Misji Wojskowej w Rosji. W 1947 roku David
Astor, redaktor naczelny tygodnika "Observer", skłonił go "na wpół pochlebstwem,
a na wpół groźbą" do powrotu do Moskwy w charakterze rosyjskiego i
wschodnioeuropejskiego korespondenta gazety. Od tej chwili - jak pisał
Crankshaw - przez długie lata "nieprzerwanie donosiłem o tym, co, jak
sądziłem, chcą zrobić Rosjanie". Jego korespondencje publikował "Observer",
gazety zrzeszone w globalnej sieci Serwisu Informacji Zagranicznych "Observera",
a także "New York Times Sunday Magazine". Ponadto miał "prelekcje i audycje,
gdzie się dało". Objętościowo olbrzymie "nieprzerwane donoszenie"
rozpowszechniane na cały świat było źródłem nieustannej irytacji Kremla i
Centrali. "Jest tylko jedna grupa ludzi na święcie, którzy czynnie i z
premedytacją [...] pragną obalić nasze społeczeństwo: tą grupą są Rosjanie,
którzy tworzą władze Związku Sowieckiego" - pisał w 1951 roku. KGB imało się różnych
sposobów, byle tylko zmusić Crankshawa do zmiany poglądów. Bez powodzenia. Jedną
z metod były próby wykorzystania jego moskiewskich związków seksualnych. Z hasła
"Edward Crankshaw" w brytyjskim słowniku biograficznym można się dowiedzieć, że
miał "wątły i dżentelmeński
wygląd", ale przy tym "Crankshaw krył w sobie dziki i niezależny charakter".
W latach wojny, służąc w misji wojskowej, mieszkał z artystką T.S. Andriejewską
i jej przyjaciółką E.S. Rosiniewicz. Obie aresztowano w 1948 roku, zmuszono
do przyznania się do zarzutu szpiegostwa na rzecz Wielkiej Brytanii i zesłano
do obozu pracy. Cranckshaw nie dał się zastraszyć. Być może los obu kobiet
był dla niego w 1948 roku inspiracją do wzruszającego opisu innych niewiast,
które spotkał podobny los: Na północy dociera do
ciebie również inna rzecz, dominująca wkrótce nad myślami - praca przymusowa w
różnych formach. Siedząc przy śniadaniu w hotelu słyszysz z ulicy przerażający
głos lamentujących na wpół histerycznie kobiet. Jeśli wyjrzysz, ujrzysz
trzydzieści albo czterdzieści kobiet i dziewcząt prowadzonych zamarzniętą ulicą
przez strażników z postawionymi bagnetami. Każda kobieta z małym tłumoczkiem.
Nie wiesz, dokąd idą, ale wiesz, że prowadzone są wbrew ich woli, że poderwano
je nagle i brutalnie, że zostawiły za sobą domy, które są jeszcze ciepłe, tak
jak były, a one brodzą przez zaspy śniegu i nie mają już nic z wyjątkiem
tłumoczków. W 1959 roku zrobiono zdjęcia
Crankshawa, oddającego się "seksualnym igraszkom", jak to zanotował Mitrochin. Nie wiadomo, czy pokazano mu fotografie, ale chyba tak, bo była to normalna
procedura w podobnych przypadkach. W każdym razie Crankshaw znów nie dał się
zastraszyć. Być może zdarzenie to znalazło odbicie w opublikowanym na łamach
"Observera" ostrzeżeniu, że dawne zbrodnie KGB są nadal "fragmentem
teraźniejszości": Nadal nie słyszy się w
Związku Sowieckim o, dajmy na to, kolektywizacji, masowych aresztowaniach,
wywózkach i mordach. Nie słyszy się, że były to przerażające zbrodnie, owszem -
przeszłe, ale nie zapomniane. Innymi słowy, pomimo wspaniałych zmian w
porównaniu z czasami Stalina rząd Chruszczowa nadal rozgrzesza te zbrodnie. Wkrótce po objęciu stanowiska
przewodniczącego KGB w 1967 roku Andropow wyraził zgodę na operację, której
celem było zaszantażowanie Edwarda Crankshawa zdjęciami, wykonanymi w 1959 roku
lub może przy innej okazji, oraz przekazanie tych zdjęć redakcji "Observera".
Plan operacji odłożono jednak na półkę na usilną prośbę rezydentury w Londynie,
która bez wątpienia prawidłowo sądziła, że Crankshaw nie podda się szantażowi, a
redaktor naczelny opowie się po jego stronie. Fotografie z "igraszek
seksualnych", jakim oddawał się Crankshaw, nigdy nie zostały opublikowane, w
przeciwieństwie do podobnych zdjęć, wykorzystanych w "środkach aktywnych"
operacji PROBA, której celem było zdyskredytowanie konserwatywnego posła do Izby
Gmin komandora podporucznika Anthony’ego Courtneya; zasłużył on na nienawiść
Centrali, wzywając do ograniczenia liczebności sowieckich placówek w
Londynie, czytaj: sowieckiej rezydentury. W 1965 roku KGB wydrukowało
ulotkę ze zdjęciami Courtneya w trakcie stosunku z niezidentyfikowaną kobietą i
wysłało ją do jego żony, posłów do parlamentu i redakcji gazet. Ulotka
insynuowała, że Courtney zdradza żonę, chociaż w rzeczywistości zdjęcia
pochodziły sprzed czterech lat i DZG zrobił je, kiedy Courtney był wdowcem i
przyjechał do Moskwy na targi handlowe. Będąc w Moskwie dał się uwieść
przewodniczce
Inturista,
która odwiedziła go w hotelowym pokoju, gdzie z każdego kąta wyzierał obiektyw
aparatu fotograficznego. Ulotka wywołała skandal, zapoczątkowany artykułem w
magazynie "Private Eye", i w jego konsekwencji Courtney przegrał wybory w 1965
roku. Jak wynika z akt KGB, Centrala przypisała też operacji PROBA
późniejszy rozwód Courtneya oraz jego niepowodzenia w interesach. Przez większość "zimnej
wojny" w Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, strategia
Centrali polegała na próbach utworzenia sieci rezydentur nielegalnych, które
byłyby trudniejsze do inwigilacji dla MI-5 niż rezydentura legalna,
funkcjonująca w strukturach ambasady. Taka sieć miała również kontynuować
działalność wywiadowczą na wypadek, gdyby "zimna wojna" przerodziła się w
"gorącą". Pierwszym powojennym kandydatem na nielegalnego rezydenta był Konon
Trofimowicz Mołody (pseudonim BEN), syn małżeństwa sowieckich naukowców, który,
jak się wydaje, już w dzieciństwie został przeznaczony do pracy
w wywiadzie. W 1932 roku,
mając dziesięć lat, został z pełną aprobatą władz wysłany do ciotki w
Kalifornii, gdzie chodził do liceum i nauczył się płynnie języka. Do Moskwy
wrócił w 1938 roku. W czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej wstąpił do NKWD i
zgodnie z napuszoną oficjalną hagiografią "dokonał wielu wypadów na tyły wroga
[...], odznaczając się takimi cechami jak odwaga i dzielność". Po wojnie Mołody
ukończył sinologię i podjął pracę nauczyciela języka chińskiego. Szkolenie na
nielegała
rozpoczął w 1951 roku. Podobnie jak kilku
nielegalów
wyznaczonych do pracy w Stanach Zjednoczonych, Mołody rozpoczął karierę od
uwiarygodnienia legendy w Kanadzie. Przybył tam w 1954 roku, korzystając z
tożsamości "żywego dublera", kanadyjskiego komunisty. Rok wcześniej członek
Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kanady o pseudonimie MICK przekonał
jednego z szeregowych członków partii, żeby pożyczył mu swój paszport, w którym
nie było ani jednego stempla, gdyż nigdy nie wyjeżdżał za granicę. "Żywy dubler"
sądził, że chodzi o jakąś sprawę partyjną, ale MICK przekazał jego paszport
Władimirowi Pawłowiczowi Burdinowi, rezydentowi KGB w Ottawie, korzystając z
pośrednictwa jednego z członków kierownictwa Towarzystwa Przyjaźni
Kanadyjsko-Sowieckiej o pseudonimie SWIASZCZENNIK. W Centrali podmieniono fotografię w paszporcie na zdjęcie Konona Mołodego i
wyprawiono go do Kanady. Po przybyciu do Kanady Mołody dostał drugi paszport,
tym razem "martwego dublera", Gordona Arnolda Lonsdale’a (pseudonim
KIŻ), urodzonego w 1924 roku w Cobalt w prowincji Ontario. KIŻ wyemigrował jako
dziecko z matką (fińskiego pochodzenia) do Związku Sowieckiego, gdzie zmarł w
1943 roku. Kanadyjska komisja królewska zauważyła później, że: Kanada zyskała podejrzaną
reputację w kołach międzynarodowych z uwagi na swoje paszporty i są dowody, że
wrogie służby wywiadowcze skoncentrowały wysiłki na pozyskaniu kanadyjskich
dokumentów, ponieważ są względnie łatwe do uzyskania. W marcu 1955 roku Mołody
wyjechał do Londynu posługując się nową tożsamością "Gordona Lonsdale’a", i
zapisał się na kurs chińskiego w Szkole Studiów Orientalnych i Afrykanistycznych
- SOAS
(School of Oriental and African Studies).
Centrala wybrała SOAS z dwóch względów. Po pierwsze, kurs, na który zapisał się
Mołody, nie dawał dyplomu; a więc nie trzeba było przedstawiać żadnych świadectw
ukończenia szkoły średniej, których wymagały
od studentów brytyjskie uniwersytety. Po drugie, będąc wykwalifikowanym
wykładowcą języka chińskiego i autorem skryptów rosyjsko-chińskich, Mołody mógł
bez trudu udawać, że się uczy, a cały czas poświęcić na organizację pierwszej po
II wojnie światowej nielegalnej rezydentury w Wielkiej Brytanii. Największy
kłopot na SOAS sprawiało mu ukrycie przed wykładowcami, że zna chiński lepiej od
nich. Kontaktem Mołodego w legalnej rezydenturze w Londynie był oficer Pionu
N (wsparcie
nielegałów)
W.A. Dmitrijew, który dostarczał mu pieniądze, instrukcje i zapisane w postaci
mikrofotografii listy od rodziny w Moskwie, przekazywane za pośrednictwem
skrzynek kontaktowych i podczas ukradkowych spotkań. "Kiedy tatuś
przyjedzie, i dlaczego wyjechał? - dopytywał się mały Trofim w jednym z listów.
- Co za głupią pracę tata sobie znalazł". Studiując na SOAS, Mołody
zaczął, za zgodą Centrali, robić w Londynie interesy. Wykorzystując fundusze
KGB, został dyrektorem kilku firm, wynajmujących szafy grające, "jednorękich
bandytów" oraz automaty sprzedające różne drobiazgi. Według akt KGB firma
Mołodego miała w Londynie ponad dwieście automatów do sprzedaży gumy do żucia,
co dawało znakomity pretekst do kręcenia się po mieście i ułatwiało spotkania z
Dmitrijewem, dwoma członkami rezydentury i prowadzonymi agentami. Elektroniczny
zamek wyprodukowany przez inną firmę, w której Mołody był wspólnikiem, zdobył w
1960 roku złoty medal na międzynarodowej wystawie
wynalazków z Brukseli. Już na emeryturze Mołody twierdził, z dużą przesadą,
że był pierwszym w KGB multimilionerem, który pracował jako nielegalny rezydent.
Chwalił się przy tym sowieckiemu reporterowi: Proszę pamiętać, że cały
kapitał obrotowy i zyski z moich czterech firm (miliony funtów szterlingów),
które rosły z roku na rok bez mojego większego udziału, były "socjalistyczną
własnością". Dziwne, ale prawdziwe! Zespół radiooperatorów i
wsparcia technicznego nielegalnej rezydentury Konona Mołodego tworzyli weterani
siatki amerykańskiej Morris i "Lona" Cohenowie (pseudonimy LUIS i LESLIE, a jako
para DACZNIKI), których ewakuowano alarmowo do Moskwy po aresztowaniu
Rosenbergów. W maju 1954 roku Cohenowie otrzymali paszporty wystawione
na nazwiska "Peter" i "Helen Kroger", które wydał sowiecki agent w konsulacie
nowozelandzkim w Paryżu. Był to Paddy Costello (pseudonim LONG), późniejszy
profesor rusycystyki na uniwersytecie w Manchesterze. Kamuflażem "Petera Krogera" w
Londynie był antykwariat. LUIS i LESLIE, podobnie jak BEN, byli ludźmi
towarzyskimi i mieli wielu znajomych. Jeden z przyjaciół w światku londyńskich
księgarzy wspominał wiele miłych wieczorów, spędzonych w ich domu w dzielnicy
Ruislip: Tam dostałeś smaczne jedzenie
i dobre wino oraz podejmowano cię z cudowną gościnnością [...] Peter
podtrzymywał znajomość z każdym, z kim mógł, i wszyscy lubili go, a także jego
żonę. Uczęszczał na mecze w strzałki, gdy grała drużyna Bibliomites i pił kufel
za kuflem. Grywał w krykieta w zespole Guv’nors w dorocznych spotkaniach z
drużyną Bibs i wymachiwał rakietą jak kijem bejsbolowym oraz ku uciesze
patrzących usiłował czasem przebiec od bazy do bazy? George Blake, który poznał
Konona Mołodego, gdy razem siedzieli za kratami więzienia Wormwood Scrubs,
wynosił go później pod niebiosa jako "idealny przykład człowieka nadającego się
na 'nielegalnego rezydenta' [...] człowieka, który głęboko wierzy w ideały i
służy wielkiej sprawie". W latach spędzonych w Londynie Mołody stał się
cynikiem i przestał wierzyć w możliwość zwerbowania nowego pokolenia
motywowanych ideologicznie szpiegów takich jak Blake, którego inspirowała
wielka sprawa. Opowiadał po
latach sowieckiemu reporterowi: Przeciętny Anglik jest
apolityczny i indyferentny. Zupełnie go nie obchodzi, kto nim rządzi, gdzie kraj
zmierza oraz czy Wspólny Rynek jest rzeczą dobrą, czy złą. Jedyne co go
interesuje, to wysokość wypłaty, praca oraz zadowolenie żony. Mołody głosił także złośliwe
opinie o zimnowojennych kandydatach do werbunku, na których - jego zdaniem - KGB
winno koncentrować swą uwagę w Wielkiej Brytanii: Dobrym agentem jest ten,
kto posiada następujące cechy: pracuje, na przykład, w sektorze wojskowym, jest
na średnim stanowisku, ale kluczowa funkcja daje mu dostęp do tajemnic, nie ma
ambicji awansować, ma opinię safanduły i przegranego (na przykład choroba nie
pozwoliła mu skończyć studiów na akademii sztabu generalnego), pije (to
kosztowne przyzwyczajenie), ma pewne upodobania seksualne (ich zaspokojenie też
drogo kosztuje), jest krytyczny wobec własnego rządu i lojalny wobec rządu
rezydenta. Opisy kariery Mołodego
opublikowane przez KGB i SWR skrupulatnie przemilczają fakt, że pod koniec 1958
roku przejął do prowadzenia agentkę o najdłuższym w
Wielkiej Brytanii stażu w KGB, Melitę Norwood (pseudonim HOLA), której
przekonania ideologiczne były niezmienne; od ponad czterdziestu lat
niezachwianie wierzyła w wielką sprawę. Mołody spotkał się po raz pierwszy z
Norwood 23 grudnia i odebrał od niej zwykły plik dokumentów z sejfu Brytyjskiego
Towarzystwa Badawczego Metali Nieżelaznych. Z przyczyn, których Mitrochin nie
zanotował, po dwóch miesiącach Melitę Norwood przejęła jednak z powrotem
rezydentura legalna. Być może zraził ją wesoły styl życia kobieciarza,
jakim był Mołody, a może po prostu Mołody nie dawał sobie rady z prowadzeniem
agentki motywowanej przekonaniami ideologicznymi. Przeczytane przez Mitrochina
akta rezydentury Mołodego wskazują, że prowadził tylko dwoje agentów. Byli nimi
Harry Houghton i jego kochanka Ethel Gee, którzy nosili pseudonimy SZACH i AZJA. Houghton był wcześniej podoficerem w
Royal Navy
i odpowiadał sformułowanej przez Mołodego złośliwej definicji dobrego,
brytyjskiego agenta. Pracował jako cywilny urzędnik w ośrodku broni podwodnej w
Portland, gdzie z pomocą archiwistki Ethel Gee miał łatwy dostęp do ściśle
tajnych informacji o systemach zwalczania okrętów podwodnych i
podwodnych okrętach o napędzie nuklearnym. Opublikowane po latach
wspomnienia Houghtona są doskonałym świadectwem, jak umiejętnie Mołody potrafił
ukryć pogardę dla prowadzonego agenta. Dopiero w wywiadzie udzielonym po powrocie do
Moskwy Mołody ujawnił, jak nisko cenił agentów takich jak Houghton, których
uważał za moralnych inwalidów. Natomiast Houghton żałośnie naiwnie uważał, że od
pierwszego spotkania "były między nami silne więzy przyjaźni". Mołody oszukiwał
Houghtona bardzo skutecznie i potrafił przekonać go, iż jest "absolutnie
wykluczone", żeby przespał się z którąkolwiek ze swych licznych kochanek. Houghton, podobnie jak Blake,
został zidentyfikowany przez MI-5 na podstawie informacji przekazanych przez
zbiegłego na Zachód Michała Goleniewskiego. Inwigilacja Houghtona doprowadziła
do wykrycia "Londsdale’a", a ten zaprowadził do "Krogerów" w Ruislip.
Podczas rewizji w domu "Krogerów" znaleziono ukryte pod podłogą kuchni
krótkofalowe radio do odbioru wiadomości z Moskwy w pasmach o
wysokich częstotliwościach oraz nadajnik do szybkiej transmisji danych,
używany w łączności z Centralą. Ponadto jednorazowe karty kodowe schowane w
latarce i zapalniczce, czytnik mikrofotografii w pudełeczku z pudrem, urządzenie
do produkcji mikrofotografii oraz słoik pełen łatwego do namagnetyzowania tlenku
żelaza, używanego do drukowania na taśmie alfabetem Morse’a depesz,
przeznaczonych do szybkiej transmisji. Znaleziono też tysiące
funtów, dolarów, pliki czeków podróżnych i siedem paszportów. Cała siatka
stanęła przed sądem w 1961 roku. Mołody został skazany na dwadzieścia pięć lat
więzienia, Cohenowie dostali po dwadzieścia lat, a Houghton i Gee po piętnaście. Mołodego uwolniono w wymianie
agentów w 1964 roku. Rok później, za zgodą Komitetu Centralnego KPZR, wydał pod
nazwiskiem "Gordon Lonsdale" dezinformujące wspomnienia, w których utrzymywał na
przykład, że "Krogerowie" byli niewinni. Rezydentura w Londynie meldowała o
"negatywnych reakcjach" kierownictwa Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii,
książka bowiem formalnie potwierdzała, że Związek Sowiecki prowadzi działalność
szpiegowską przeciwko Zachodowi. W 1969 roku Cohenowie wymienieni zostali na
uwięzionego brytyjskiego wykładowcę Geralda Brooke’a. Podczas obiadu wydanego na
ich cześć 25 listopada 1969 roku na daczy KGB Adropow wręczył im osobiście Order
Czerwonej Gwiazdy. Wśród gości z kierownictwa Centrali byli również obecni
naczelnik PZG Sacharowski oraz naczelnik Zarządu do spraw
nielegałów
Łazariew. Na urządzenie mieszkania dla Cohenów przy ulicy Małaja Bronnaja wydano
z budżetu KGB pięć tysięcy rubli i w kwietniu 1970 roku odbyła się tam
tradycyjna "parapetówka" z udziałem notabli obecnych na daczy. Centrala starała się trzymać
Cohenów z dala od mieszkających w Moskwie uciekinierów z Zachodu. Przede
wszystkim dlatego, żeby nie dezawuować fikcyjnego twierdzenia, że byli Polakami
i wrócili do Polski. Mimo tych starań, wracając do domu z zakupów 7 czerwca 1971
roku, Morris Cohen natknął się przypadkowo na George’a Blake’a, z którym spotkał
się kilka lat wcześniej w więzieniu Wormwood Scrubs. Notatka spoczywająca w
archiwach KGB podkreśla, że obaj byli "autentycznie uradowani" ze spotkania,
wymienili numery telefonów i postanowili umówić się na dłuższą rozmowę. Centrala
miała jednak inne plany i osobno Blake, a osobno Cohenowie otrzymali polecenie
wymyślenia jakiegoś pretekstu i odwołania spotkania. Według meldunku
podsłuchu KGB to Cohen zatelefonował do Blake’a i powiedział mu, że właśnie
wyjeżdża na urlop i w najbliższej przyszłości nie będzie mógł się z nim spotkać
Blake rzekł, że go rozumie, gdyż sam za kilka dni wyjeżdża na daczę. Nigdy
więcej już się nie spotkali. Cohenowie utrzymali honorowe miejsca w
panteonie KGB. "Lona" zmarła w 1993 roku w wieku osiemdziesięciu lat, a
Morris dwa lata później, mając dziewięćdziesiąt lat. Morris Cohen na polecenie
prezydenta Jelcyna otrzymał pośmiertnie tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej. Kariera Mołodego miała
smutniejszy kres. Po powrocie do Moskwy, mając za sobą doświadczenie życia na
Zachodzie, podobnie jak wielu
nielegałów,
coraz
bardziej rozczarowywał się do sowieckiego systemu. Blake pisał, że: Krytykował zwłaszcza
niewydolny i niekompetentny system zarządzania sowieckim przemysłem i handlem
zagranicznym. Będąc człowiekiem, który nie umie trzymać języka za zębami, i
mając na sercu dobro kraju, nie taił swoich poglądów. Krytycyzm nie był w owych
dniach lubiany, a więc wkrótce wypadł z łask i został przesunięty na stanowisko
o niewielkim znaczeniu. Mołody szukał pocieszenia w
butelce. Pewnej soboty w październiku 1970 roku wyjechał z żoną i parą
przyjaciół z lotnictwa na grzybobranie w okolice miasteczka Miedyj. Po drugim
kieliszku wódki dostał wylewu, stracił mowę i zmarł kilka dni później w szpitalu
w wieku zaledwie czterdziestu ośmiu lat. Trumnę z ciałem wystawiono na
katafalku w kasynie oficerskim KGB, a koledzy wyłożyli obok na pluszowych
poduszkach jego liczne odznaczenia. Sam Andropow i członkowie najwyższego
kierownictwa przyszli pożegnać go z należytym szacunkiem. Krótko przed jego
śmiercią zespół pisarzy wynajętych przez KGB zakończył z pomocą Mołodego nową wersję
jego biografii, zatytułowaną
Misja specjalna.
Wyjątki z tej książki zostały opublikowane w sowieckiej prasie, ale w 1972 roku
postanowiono, za zgodą Andropowa, nie publikować książki za granicą i odłożyć
jej wydanie w Związku Sowieckim, z obawy, ze może "rozdmuchać płomień
szpiegomanii" na Zachodzie. Po śmierci Mołodego jego
długo oczekująca na powrót męża
nielegała
żona
Galina Iwanowna
rozpiła się. W ciągu kilku lat kilkakrotnie trafiała na kuracje odwykowe. W 1976
roku kosztem dwóch tysięcy rubli wzniesiono Mołodemu nagrobek na moskiewskim
cmentarzu przy Dońskim Monastyrze, gdzie spoczywa obok słynnego
nielegała
lat pięćdziesiątych Wiliama Fishera, długo podającego się za "Abla". W tym
samym roku Komitet Centralny KPZR przyznał wdowie po Mołodym rentę w wysokości
stu dwudziestu rubli W przeglądanych archiwach KGB
Mitrochin napotkał wiele wzmianek o wyjazdach do Wielkiej Brytanii innych
nielegałów
w okresie dwudziestu lat po aresztowaniu Mołodego. Nie znalazł jednak żadnego
dowodu, świadczącego, że powstała w pełni rozwinięta nielegalna rezydentura,
która zastąpiła siatkę BENA. (...) Tak jak w czasach Chruszczowa
dezercje paraliżowały działalność 13 Wydziału, tak przejście własnych ludzi na
drugą stronę demaskowało akcje Wydziału V. Najgroźniejszym zbiegiem był Oleg
Adolfowicz Lalin, oficer Pionu F rezydentury w Londynie, mistrz walki wręcz,
świetny strzelec wyborowy i spadochroniarz, którego wiosną 1971 roku zwerbowała
brytyjska służba bezpieczeństwa MI-5. W ciągu sześciu miesięcy poprzedzających
wrześniową ucieczkę Lalin ujawniał szczegóły sabotażowych akcji KGB planowanych
w Londynie, Waszyngtonie, Paryżu, Bonn, Rzymie oraz innych stolicach zachodnich.
Zdradził nie tylko przygotowania do licznych "akcji specjalnych" w czasie
pokoju, ale także zdemaskował jeżące włos na głowie plany operacyjne Wydziału V
na wypadek kryzysu międzynarodowego lub
konfliktu między Wschodem a Zachodem. Były to plany operacji, które mieli
przeprowadzić
nielegałowie,
agenci lokalni oraz grupy dywersyjno-wywiadowcze (DRG) przerzucone potajemnie do
kraju, w którym miały działać. Oleg Kaługin, szef Pionu PR i
zastępca rezydenta w Waszyngtonie, wspominał, że Pion F "przygotowywał wszelkie
operacje, od wymyślania sposobów zatrucia systemu wodociągowego stolicy po plany
zamachów na przywódców Stanów Zjednoczonych". Projektowane akcje sabotażowe
w Londynie obejmowały plany zalania wodą tuneli kolejki podziemnej, wysadzenia w
powietrze stacji wczesnego ostrzegania w Fylingdale w hrabstwie północnego
Yorkshire i zniszczenia na ziemi samolotów bombowych, przenoszących ładunki
jądrowe. Niektóre projekty Wydziału V były tak fantastyczne, jak plany zamachu
na Fidela Castro, przygotowane dziesięć lat wcześniej przez CIA. Lalin zdradził
między innymi, że KGB zamierzało wysłać agentów przebranych za posłańców i
kurierów, którzy rozsypią na korytarzach gmachów rządowych bezbarwne kapsułki z
trucizną, zabijające każdego, kto na nie nadepnie. Władze brytyjskie ujawniły
bardzo niewiele faktów po ucieczce Lalina, ale prokurator generalny poinformował
w Izbie Gmin, że został on oskarżony o "organizację sabotażu na terytorium
Zjednoczonego Królestwa" oraz o "eliminację osób uznanych za wrogów Związku
Sowieckiego". Centrala była kompletnie
zaskoczona ucieczką Lalina i niemal natychmiastowym uderzeniem rządu
brytyjskiego w londyńską rezydenturę. Stały podsekretarz stanu w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych sir Denis Greenhill wezwał 24 września 1971 roku sowieckiego
charge d’affaires Iwana
Iwanowicza Ippolitowa (agenta KGB) i poinformował go, że dziewięćdziesięciu
oficerów KGB i GRU, stacjonujących w Londynie jako pracownicy oficjalnych
przedstawicielstw sowieckich, zostało uznanych za
persona non grata,
a dalszym piętnastu, przebywającym na urlopach w Związku Sowieckim, cofnięto
prawo wjazdu do Zjednoczonego Królestwa. W sumie wydalono stu pięciu oficerów. Wielu z tych oficerów zostało znacznie wcześniej rozpracowanych przez MI-5 i SIS, ale w ciągu minionych sześciu miesięcy Lalin potwierdził wiele podejrzeń i
dodał do listy nowe nazwiska. Przygotowania do operacji FOOT - taki
kryptonim otrzymała masowa ekspulsja w brytyjskich kołach rządowych -
dyskutowane były potajemnie już od pewnego czasu. We wspólnym memorandum dla
premiera Edwarda Heatha z 30 lipca ministrowie spraw zagranicznych sir Alec
Douglas Home i spraw wewnętrznych
Reginald Maudling zwracali
uwagę, że liczba oficerów KGB i GRU w Londynie jest "większa niż może ich
utrzymać w karbach służba bezpieczeństwa". Szalę przeważył budzący grozę
charakter niektórych planów sabotażowych ujawnionych przez Lalina i zdecydowano
się na wydalenie. Niemal natychmiast po
powrocie Ippolitowa z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w piątek 24 września
ekipa inwigilacyjna MI-5, ulokowana w pobliżu sowieckiej ambasady przy
Kensington Place Gardens, zameldowała, że zaobserwowano oficera KGB, pędzącego z
budynku rezydentury na drugą stronę ulicy. Wezwano go zapewne przez telefon
na pilną naradę w sprawie masowego wydalenia. Na krótką metę ucieczka Lalina
wywołała prawdopodobnie większe zaniepokojenie w KGB niż operacja FOOT. W ciągu
weekendu Centrala poinformowała sowieckie kierownictwo, że Lalin zdradził
prawdopodobnie operacje Wydziału V w kilku krajach. W poniedziałek 27 września
Breżniew skrócił podróż po krajach Europy Wschodniej i powrócił do Moskwy na
nadzwyczajne posiedzenie Politbiura, które odbyło się w salonie dla
VIP-ów moskiewskiego lotniska. Po jego zakończeniu odwołano szybko z zachodnich
stolic większość oficerów Pionów F. Wydział V został właściwie sparaliżowany i
nie mógł dłużej pełnić funkcji koordynatora operacji sabotażowych za granicą na
wypadek kryzysu. Dochodzenie Centrali w sprawie londyńskiej porażki
tradycyjnie podkreślało rzekome zdeprawowanie dezertera. Twierdzono, że Lalin
uwodził w Londynie żony kolegów. Skrytykowano też ostro byłego rezydenta Jurija Nikolajewicza Woronina za to, że chcąc uniknąć skandalu tuszował wybryki Lalina. W rezultacie dezercji usunięto z KGB lub zdegradowano wielu
starszych stopniem oficerów, w tym naczelnika 3 Wydziału PZG,
odpowiedzialnego między innymi za operacje na terenie Wielkiej Brytanii.
Ewolucja KGB w latach 1917-1991
Grudzień 1917
CzeKa
Luty 1922
CzeKa włączona w strukturę NKWD jako GPU
Lipiec
1923
GPU wydzielony z NKWD jako samodzielny OGPU ▼
Lipiec 1934
OGPU ponownie włączony do NKWD jako GUGB
Luty 1941
GUGB wydzielony
jako samodzielny NKGB
Lipiec 1941
NKGB powtórnie
wcielony do NKWD jako GUGB ▼
Kwiecień
1943
GUGB powtórnie wydzielony jako samodzielny NKGB
Marzec 1946
zmiana nazwy NKGB
na MGB
Październik 1947
-
listopad 1951
wywiad zagraniczny MGB przeniesiony do KI
Marzec
1953 wywiad
zagraniczny włączony do MWD; powstaje poszerzone MWD W przeciwieństwie do nazw,
funkcje sowieckich organów bezpieczeństwa i aparatu wywiadowczego w zasadzie się
nie zmieniały. W uznaniu tej ciągłości oficerowie KGB mówili często o sobie
"czekiści", podobnie jak funkcjonariusze oryginalnej Komisji Nadzwyczajnej.
Termin KGB
używany jest często dla
generalnego określenia organów bezpieczeństwa i aparatu wywiadowczego w
sowieckich czasach; właściwe KGB utworzono dopiero w 1954 roku.
Wywiad zagraniczny Utworzony w 1920 roku wydział
wywiadu zagranicznego CzeKa znany był w okresie międzywojennym jako
Inostrannyj Otdieł
(INO). Później podniesiono status wywiadu i w latach 1941-1947 nosił nazwę
Inostrannoje Uprawlenije
(INU), ale posługiwano się również nazwą Pierwszy Zarząd. W latach 1947-1951
najważniejsze zadania wywiadu zagranicznego przejął
Komitiet Informacii
(KI). Od 1952 do 1991 roku wywiad zagraniczny prowadziło
Pierwoje Glawnoje Uprawlenije
(PZG - Pierwszy Zarząd Główny, z wyjątkiem rocznego okresu od marca 1953 roku do
marca 1954 roku, kiedy nosił powodującą wiele pomyłek nazwę Drugiego Zarządu
Głównego).
The Mitrokhin archive I : the KGB in Europe and the west, 1999
Główny Przeciwnik
Część 2: "Samorodki" i legalne rezydentury we
wczesnym okresie "zimnej wojny"
Zimnowojenne operacje przeciwko Wielkiej Brytanii
Część l: Po "Pięciu Wspaniałych"
▼
▼
▼
▼
▼
▼
▼
▼
Marzec
1954
- grudzień 1991
KGB