Christopher Andrew, Wasilij Mitrochin

Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na Zachodzie - 4

The Mitrokhin archive I : the KGB in Europe and the west, 1999

 

(...)
 

Główny Przeciwnik

Część 1: Nielegałowie w Ameryce Północnej w latach pięćdziesiątych

Szóstego listopada 1951 roku w Paryżu miało miejsce jedno z najbardziej spektakularnych wystąpień publicznych sowieckiego nielegała. "Teodoro B. Castro", oficjalny doradca delegacji Kostaryki, uczestniczył w ceremonialnym otwarciu VI Sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. W rzeczywistości "Castro" nazywał się Josif Romualdowicz Grigulewicz, a w swej długoletniej karierze nosił różne pseudonimy, w tym: MAKS, ARTUR i DAKS. Był litewskim Żydem. Wcześniej specjalizował się w zamachach i sabotażu. Szkolił dywersantów podczas wojny domowej w Hiszpanii, był jednym z czołowych organizatorów zamachów na Trockiego w Meksyku, a w czasie II wojny światowej kierował nielegalną rezydenturą w Argentynie, gdzie organizował sabotaż statków i ładunków płynących do Niemiec. Podczas pobytu w Argentynie począł budować dla siebie starannie dopracowaną, latynoamerykańską legendę, którą zamierzał wykorzystać po wojnie.

Pod koniec 1949 roku Grigulewicz wraz żoną Laurą Araujo Aguilar (pochodziła z Meksyku i była nielegałem o pseudonimie LUIZA) utworzył nielegalną rezydenturę w Rzymie. Udając Teodora Castro, nieślubnego syna zmarłego (bezdzietnie) kostarykańskiego szlachcica, Grigulewicz otworzył małą firmę eksportowo-importową, żeby zdobyć kamuflaż dla działalności wywiadowczej. Jesienią 1950 roku nawiązał znajomość z członkami przybyłej właśnie do Rzymu kostarykańskiej delegacji rządowej. Był w niej czołowy wówczas polityk Jose Ferrer Figueres, zwierzchnik junty, która powołała II Republikę i przywróciła rządy konstytucyjne. Później, w latach 1953-1955 i ponownie w latach 1970-1974, był prezydentem Kostaryki. Grigulewiczowi udało się zyskać zaufanie Figueresa i to w stopniu, który przerastał wszelkie marzenia; zmamiony bowiem opowiadaniami o nieślubnym pochodzeniu, Figueres dopatrzył się dalekiego pokrewieństwa. Od tego momentu, jak wynika z teczki Grigulewicza, "Castro" stał się przyjacielem i powiernikiem przyszłego prezydenta, a przyjaźń tę scementowały fundusze Centrali, zainwestowane we wspólną, zarejestrowaną we Włoszech firmę importującą kostarykańską kawę.

W październiku 1951 roku Grigulewicza pod fałszywym nazwiskiem "Teodoro Castro" mianowano charge d'affaires Kostaryki w Rzymie. Miesiąc później został doradcą delegacji Kostaryki na VI Sesję Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Paryżu. Poznał tam podczas obrad amerykańskiego sekretarza stanu Deana Achesona i brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena. Nie przedstawiono go, jak się wydaje, szefowi sowieckiej dyplomacji Andriejowi Wyszynskiemu. Na konferencjach międzynarodowych Wyszynski przemawiał długo i kwieciście. Do Paryża przyjechał z gołębiem w klatce, który miał symbolizować niewinne ofiary imperialistycznej agresji. Przemawiał z brutalnym sarkazmem, z którego zasłynął, występując jako prokurator na procesach pokazowych w latach "wielkiego terroru". Nawiązując do apelu prezydenta Trumana o ograniczenie zbrojeń, Wyszynski stwierdził podczas długiej i złośliwej oracji: "Minionej nocy długo nie mogłem zasnąć po wysłuchaniu tego apelu. Trudno mi było zasnąć, bo pękałem ze śmiechu".

Ofiarą sarkazmu Wyszyńskiego padła również delegacja Kostaryki. Zgromadzenie Ogólne omawiało między innymi wniosek delegacji Grecji, która domagała się powrotu do kraju dzieci, ewakuowanych w trakcie wojny domowej do krajów bloku sowieckiego. Na prośbę Achesona delegacja Kostaryki zgodziła się poprzeć wniosek. Grigulewicz dostał polecenie napisania przemówienia dla Jorge Martineza Moreny, co niewątpliwie wprawiło go w nie lada jakie zakłopotanie. Robił co mógł, żeby nie urazić delegacji sowieckiej. Odwołał się do pustej retoryki, w której podkreślał "zaniepokojenie i zainteresowanie, z jakim delegacja [Kostaryki] zawsze traktowała każde zagrożenie dla pokoju na świecie". Chwalił też specjalną komisję ONZ do spraw Bałkanów "za wkład w obserwację i szukanie dróg pojednania, dzięki którym [...] rejon Bałkanów był wprawdzie zagrożony, ale przynajmniej uratowany został pokój światowy". Słowa te nie zrobiły żadnego wrażenia na delegacji Związku Sowieckiego. Nie wiedząc prawdopodobnie, kim jest w rzeczywistości Castro, Wyszynski skwitował napisane przez niego przemówienie jako bełkot dyplomatycznego klauna.

Złośliwości Wyszynskiego nie zaszkodziły dyplomatyczniej karierze Grigulewicza. Czternastego maja 1952 roku złożył w Rzymie prezydentowi Włoch Luigiemu Einaudiemu listy uwierzytelniające jako poseł nadzwyczajny i pełnomocny Kostaryki. Wedle dokumentów przechowywanych w jego teczce Grigulewicz utrzymywał dobre stosunki z ambasadorem Stanów Zjednoczonych Ellsworthem Bunkerem oraz jego następcą Clairem Boothem Luce’iem. Spotykał się z kostarykańskim nuncjuszem przy Watykanie księciem Giulio Pacellim, kuzynem Piusa XII, i w sumie dostąpił piętnastu audiencji u papieża. Zaprzyjaźnił się także z czołowym politykiem włoskim lat powojennych, chrześcijańskim demokratą Alcido de Gasperim (premierem w latach 1945-1953), który podarował mu aparat fotograficzny z wyrytą dedykacją: "W dowód przyjaźni".

Nieprawdopodobna transformacja Grigulewicza z sowieckiego sabotażysty w znanego i szanowanego latynoamerykańskiego dyplomatę w połączeniu z początkowymi sukcesami nielegalnej rezydentury "Williego" Fishera, dostarczającej ze Stanów Zjednoczonych "supertajne" materiały o badaniach jądrowych przekonały Centralę o słuszności zatwierdzonej na początku "zimnej wojny" strategii odbudowy sieci wielkich nielegałów. W Moskwie prognozowano, że rola powojennych nielegałów będzie znacznie istotniejsza niż ich znakomitych poprzedników. Gdyby bowiem "zimna wojna" miała się przerodzić w "gorącą" - a Centrala zakładała, że tak się stanie - to trzeba będzie ewakuować z krajów NATO sowieckie ambasady i legalne rezydentury i wtedy na nielegałów spadnie cały ciężar prowadzenia wojennych operacji wywiadowczych.

Chociaż w latach pięćdziesiątych, w początkowej fazie "zimnej wojny", działania Grigulewicza i Fishera rozwijały się pomyślnie, nastroje w Centrali dalekie były od triumfalnych. Należało bowiem przebudować całą niemal siatkę agenturalną w Stanach Zjednoczonych, gdyż wielu sowieckich szpiegów zostało zdemaskowanych przez dekryptaże operacji VENONA i wcześniejsze zeznania Elizabeth Bentley, Whittakera Chambersa oraz Igora Guzienki. Ponadto FBI wzmogło obserwację, utrudniając działania operacyjne *[Dekryptaże operacji VENONA doprowadziły do aresztowania niewielu sowieckich szpiegów głównie dlatego, że operację kryptologiczną uznano za zbyt tajną, żeby ujawniać ją nawet podczas rozprawy sądowej za zamkniętymi drzwiami. Ponadto obrońcy oskarżonych mogli odwołać się do zbyt wielu kruczków prawnych w przypadku przedstawienia dowodów z dekryptażu.]. Nie można też było liczyć na pomoc towarzyszy z Komunistycznej Partii USA w wymiarze, do jakiego się przyzwyczajono w trakcie II wojny światowej, kiedy partia współpracowała w penetracji administracji Roosevelta, środowisk służb wywiadowczych i programu MANHATTAN. W 1949 roku "Gene" Dennis, sekretarz generalny KPUSA, oraz dziesięciu czołowych działaczy partyjnych stanęło przed sądem pod zarzutem podjęcia próby obalenia przemocą władz federalnych. Dennisa i dziewięciu oskarżonych skazano na pięć lat więzienia, jedenastego na trzy lata, a wszystkich obrońców oskarżonych ukarano za obrazę sądu. W 1951 roku Sąd Najwyższy utrzymał wyroki w mocy i wkrótce z podobnego oskarżenia skazano ponad stu działaczy partii komunistycznej. W rezultacie do końca lat pięćdziesiątych KPUSA zepchnięta została praktycznie do podziemia.

Operacje Centrali utrudniała też poważnie bezprecedensowa wrzawa w amerykańskich środkach przekazu wokół sowieckiego szpiegostwa w Stanach Zjednoczonych. Sensacyjne wiadomości napływały jedna po drugiej. W Wielkiej Brytanii Klaus Fuchs zaczął składać zeznania 24 stycznia 1950 roku. Relacjonował swą wojenną działalność wywiadowczą w Los Alamos. Następnego dnia w Nowym Jorku skazany został Alger Hiss. Otrzymał wyrok pięciu lat więzienia za krzywoprzysięstwo, za które uznano zaprzeczenie przed sądem, że był sowieckim szpiegiem. Drugiego lutego w Londynie Fuchs został formalnie oskarżony o szpiegostwo i temat zagrożenia sowiecką agenturą trafił na pierwsze strony amerykańskich gazet. Tydzień później Joseph R. McCarthy, mało znany senator ze stanu Wisconsin, oświadczył (niezgodnie z prawdą), że dysponuje nazwiskami dwustu pięciu komunistów, pracujących w departamencie stanu, którzy "kształtują" amerykańską politykę zagraniczną. McCarthy w oczywisty sposób naginał fakty i przesadzał, ale szybko zdobył masowe poparcie, gdyż trafił w powszechne odczucie opinii publicznej. Wielu Amerykanom odpowiadała koncepcja "wroga wewnętrznego", uwiarygodniona skazaniem Hissa i Fuchsa (a rok później małżeństwa Rosenbergów), tłumaczyła bowiem, dlaczego Stany Zjednoczone mimo swej potęgi nie potrafiły zatrzymać zwycięskiego marszu komunistów w innych regionach świata ani nie zapobiegły przekształceniu się Związku Sowieckiego w mocarstwo atomowe. Jeszcze w styczniu 1954 roku w sondażach opinii publicznej połowa ankietowanych Amerykanów podzielała poglądy McCarthy’ego, a tylko dwadzieścia dziewięć procent nie zgadzało się z nim.

Wypowiedziana w 1951 roku opinia prezydenta Trumana, że "senator McCarthy jest największym atutem Kremla", okazała się prawdziwa. McCarthy uczynił dla Moskwy więcej niż jakikolwiek agent wpływów KGB. Jego rozdęta, obliczona na zdobycie popularności krucjata przeciwko "czerwonemu niebezpieczeństwu" wzbudziła w kołach liberalnych całego świata daleko posunięty sceptycyzm wobec wiadomości o rzeczywistej ofensywie wywiadowczej Moskwy, wymierzonej w Głównego Przeciwnika. Nawet w przypadku Juliusa i Ethel Rosenbergów, których stracono jedno po drugim na tym samym krześle elektrycznym w nowojorskim więzieniu Sing Sing w 1953 roku, środowiska liberalne uważały, że proces został sfabrykowany. Dopiero po kilku latach Centrala zorientowała się, że ma w ręku potężny oręż propagandowy. Na początku lat pięćdziesiątych niepokoiły ją przede wszystkim trudności, spowodowane przez "manię szpiegowską" rozpętaną w Stanach Zjednoczonych przez McCarthy’ego oraz kłopoty z werbowaniem i prowadzeniem nowych agentów.

Maccartyzm pogłębił przekonanie Centrali o konieczności rozbudowy nielegalnej obecności na terenie Głównego Przeciwnika. Legalne rezydentury, mające zaplecze w oficjalnych przedstawicielstwach sowieckich, borykały się z coraz bardziej profesjonalną obserwacją FBI, natomiast nielegalne rezydentury mogły działać swobodnie pod warunkiem, że nie zostały zdemaskowane. Przykładem był "Willie" Fisher (pseudonim MARK), który od przyjazdu do Stanów Zjednoczonych w 1947 roku nie wzbudził żadnych podejrzeń władz, chociaż jeden z podległych mu agentów, "Ted" Hall, był w 1951 roku przesłuchiwany przez FBI, gdyż dekryptaże operacji VENONA zdradziły jego tożsamość. Centrala rozpatrywała również poważnie konieczność przejęcia przez nielegałów całości działań wywiadowczych na wypadek wojny lub kryzysu, który doprowadzi do wydalenia sowieckich przedstawicielstw, a co za tym idzie, rezydentur legalnych. Przygotowania do szerokiej rozbudowy rezydentur nielegalnych były niesłychanie drobiazgowe i szeroko zakrojone. W 1954 roku Zarząd S (do spraw nielegałów) nakreślił plan utworzenia siatki stu trzydziestu "agentów dokumentacyjnych", których jedynym zadaniem byłoby zdobywanie autentycznych świadectw urodzenia, paszportów i innych dokumentów, przydatnych w uwiarygodnianiu legend nielegałów *[Zarząd do spraw nielegałów planował zorganizować sieć dwudziestu ośmiu "agentów dokumentacyjnych" w Austrii, dwudziestu czterech w Niemieckiej Republice Demokratycznej, dwudziestu czterech w Republice Federalnej Niemiec, piętnastu we Francji, trzynastu w Stanach Zjednoczonych, dwunastu w Wielkiej Brytanii, dwunastu we Włoszech, dziesięciu w Kanadzie, dziesięciu w Belgii, dziewięciu w Meksyku, ośmiu w Iranie, sześciu w Libanie i sześciu w Turcji. Duża liczba agentów przewidziana dla obu państw niemieckich i Austrii odzwierciedla znaczny procent sowieckich nielegałów, pozujących na uciekinierów z NRD.]. Oficerowie operacyjni wyspecjalizowani w nielegalnej dokumentacji zostali rozmieszczeni w dwudziestu dwóch rezydenturach w krajach Zachodu i Trzeciego Świata, a także w Chinach i we wszystkich przedstawicielstwach KGB w krajach bloku wschodniego.

Rozbudowa rezydentur nielegalnych natrafiała jednak na bariery, do których istnienia Centrala przyznawała się bardzo niechętnie. Dawno już minęła i nie miała powrócić era wielkich nielegałów, błyskotliwych kosmopolitów, takich jak Deutsch i Mały, którzy potrafili natchnąć innych wiarą w komunistyczną wizję i świetlaną przyszłość systemu. Obywateli Związku Sowieckiego, wychowanych w autorytarnym państwie i w intelektualnie zaślepionej gospodarce nakazowej stalinowskiej Rosji, ciężko było zamienić w ludzi, którzy mogliby uchodzić za mieszkańców Zachodu, obracających się z powodzeniem w Stanach Zjednoczonych. Było to zadanie mozolne i czasochłonne. Jeszcze ciężej było teraz zwerbować wpływowych, ideologicznie motywowanych agentów. W przeciwieństwie do lat trzydziestych lub do okresu II wojny światowej, Związek Sowiecki stracił w czasie "zimnej wojny" wiele ze swej atrakcyjności, nawet w oczach młodych intelektualistów o radykalnych poglądach, zrażonych do materializmu amerykańskiego społeczeństwa i niesprawiedliwości systemu. Jak na ironię, w szczytowym momencie egoistycznej kampanii senatora McCarthy’ego przeciwko "czerwonemu niebezpieczeństwu" sowiecka penetracja amerykańskiego aparatu władzy osiągnęła najniższy poziom od niemal trzydziestu lat.

Działania Centrali hamowała także własna, nadmiernie rozbudowana biurokracja, którą w ostatnich latach stalinizmu skomplikowało utworzenie, a później rozpad Komitetu Informacji (KI), instytucji nadzorującej całość sowieckiego wywiadu zagranicznego. W latach "zimnej wojny" Zarząd S (do spraw nielegałów) przeszedł osiem reorganizacji, a jego zadania modyfikowano czternaście razy. Aleksandr Korotkow, który kierował Zarządem S w pierwszej dekadzie "zimnej wojny", nie doświadczył życia na Zachodzie i nie rozumiał problemów, z jakimi musieli borykać się nielegałowie w Stanach Zjednoczonych. Kilka jego planów nielegalnej walki z Głównym Przeciwnikiem nie doczekało się realizacji.

Przez całe lata pięćdziesiąte Centrala uporczywie starała się stworzyć przynajmniej jedną nielegalną rezydenturę w Stanach Zjednoczonych, która w założeniach miała pracować równolegle do rezydentury Fishera. Pierwsza próba zbudowania takiej rezydentury zakończyła się kompletnym fiaskiem: odwołaniem w 1951 roku planowanego rezydenta Makajewa (pseudonim HARRY) oraz spisaniem na straty dziewięciu tysięcy dolarów z kasy KI. Kolejną próbę podjęto już ostrożniej. Zastosowano taktykę, do której uciekano się odtąd wielokrotnie. Wybranego na przyszłego rezydenta nielegała Centrala wysyłała najpierw do Kanady, gdzie miał spokojnie zapuścić korzenie, a dopiero później przenoszono go na trudniejszy teren Głównego Przeciwnika. Pierwszym sowieckim nielegałem, który wykorzystał Kanadę jako przystanek w drodze do Stanów Zjednoczonych, był trzydziestodwuletni Jewgienij Władimirowicz Brik (pseudonim HART), który zszedł na kanadyjski ląd w porcie Halifax w Nowej Szkocji w listopadzie 1951 roku z zadaniem utworzenia rezydentury w Montrealu.

Wielkim atutem Brika było dwujęzyczne wychowanie. Od 1932 do 1937 roku uczęszczał do anglo-amerykańskiej szkoły w Moskwie. Potem spędził kilka lat w Nowym Jorku, gdzie jego ojciec pracował w Amtorgu, sowieckiej misji handlowej w Stanach Zjednoczonych. Wrócił do kraju tuż przed rozpoczęciem służby wojskowej i walczył w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. W 1948 roku polecono mu nawiązać kontakt listowny z dawnymi kolegami szkolnymi na Zachodzie, żeby sprawdzić, czy nadaje się do służby wywiadowczej w Ameryce Północnej. Zdał egzamin z powodzeniem i Centrala skierowała go w 1948 roku na dwuletni kurs, obejmujący szyfrowanie, posługiwanie się atramentami sympatycznymi i radiostacją krótkofalową, naukę wyszukiwania i obsługiwania martwych skrzynek kontaktowych, wykrywanie i unikanie inwigilacji oraz zdobywanie informacji wywiadowczych. Nauczono go też zawodu zegarmistrza, żeby po przyjeździe do Kanady mógł założyć własny warsztat i wykorzystać go jako kamuflaż.

W drodze do Kanady Brik przyjął tożsamość "żywego dublera", Kanadyjczyka Iwana Wasiliewicza Gładysza (pseudonim FRED), zwerbowanego w lipcu 1951 roku specjalnie dla zapewnienia kamuflażu dla Brika. Na polecenie Centrali Gładysz popłynął statkiem przez Atlantyk do Wielkiej Brytanii, a stamtąd przez Francję i Niemcy zachodnie dojechał do Wiednia, gdzie spotkał się z Brikiem. W stolicy Austrii opowiedział mu o różnych szczegółach ze swego życia w Kanadzie oraz z podróży po Europie, a potem odstąpił mu swój paszport. Brik wkleił do niego własną fotografię i z paszportem Gładysza wybrał się w podróż na drugą stronę Atlantyku. Po wylądowaniu w porcie Halifax pojechał pociągiem do Montrealu, gdzie pomaszerował do dworcowej toalety. Na drzwiach jednej z kabin ujrzał umówiony znak nakreślony kredą. Wszedł do środka, zamknął się, zdjął pokrywę spłuczki i znalazł przyklejone do niej świadectwo urodzenia oraz inne dokumenty, należące do kolejnego "żywego dublera", Dawida Siemionowicza Soboloffa. Soboloff (pseudonim SOKOŁ) urodził się w 1919 roku w Toronto, ale mając szesnaście lat wyemigrował z rodziną do Związku Sowieckiego. W 1951 roku pracował jako wykładowca w Instytucie Górnictwa i Hutnictwa w Magnitogorsku. Do końca pobytu w Kanadzie Brik występował jako "Dawid Soboloff". W lipcu otrzymał paszport wystawiony na nazwisko "Soboloff".

Brik przekonał Centralę, że otwarcie zakładu zegarmistrzowskiego w Montrealu jest nierealne i lepiej będzie, jeśli założy samodzielne studio fotograficzne. Wkrótce otrzymał polecenie przygotowania się do emigracji do Stanów Zjednoczonych 24 . Wybór Brika na nielegalnego rezydenta w USA okazał się pomysłem jeszcze bardziej niefortunnym niż Makajewa. Nie powiadamiając o niczym Centrali, Brik nawiązał w październiku 1953 roku płomienny romans z żoną kanadyjskiego żołnierza mieszkającego w Kingston w prowincji Ontario. Nie chcąc się z nią rozstać, przekonał Centralę, że jest jeszcze za wcześnie na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Niebawem przyznał się ukochanej, że jest sowieckim szpiegiem, kryjącym się pod fałszywą tożsamością, i starał się nakłonić ją do rozwodu. Kanadyjka nie chciała rzucić męża i poczęła namawiać kochanka, żeby zgłosił się do Royal Canadian Mounted Police - RCMP (Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej) i z własnej woli złożył zeznania.

W listopadzie 1953 roku Brik uległ namowom i zatelefonował do dowództwa RCMP w Ottawie. Szef niewielkiej Sekcji B (kontrwywiad) służby bezpieczeństwa RCMP Terry Guernsey postanowił "obrócić" Brika. Nadano mu w Sekcji B pseudonim GIDEON i jako podwójny agent miał zebrać jak najwięcej informacji o sowieckich operacjach wywiadowczych w Kanadzie. GIDEON był bardzo trudny do prowadzenia, zwłaszcza kiedy zerwała z nim ukochana albo gdy zaczynał pić całymi dniami na umór. Pewnego dnia po opróżnieniu całej butelki dżinu Old Tom i napoczęciu drugiej zatelefonował do redakcji montrealskiego dziennika "Gazette" i ku przerażeniu funkcjonariusza RCMP podsłuchującego jego linię oświadczył pijackim bełkotem: "Słuchajcie, jestem rosyjskim szpiegiem. Chcecie napisać coś o mnie?". Podobnie jak Guzienko w sierpniu 1945 roku w redakcji "Ottawa Journal", nie spotkał się z odzewem. Odprawiono go z kwitkiem nie przewidując, że bełkotliwy głos pod drugiej stronie słuchawki zwiastuje prasowy szlagier i szpiegowską sensację dziesięciolecia.

W KGB dopiero latem 1955 roku zaczęto podejrzewać, że nielegał HART (Brik) może pracować na dwie strony. Kiedy Centrala upewniła się, że uwiarygodnił fałszywą tożsamość i uzyskał kamuflujące go zajęcie w Montrealu, postanowiono przejść do drugiej fazy operacji i zrobić z niego nielegalnego rezydenta, którego zadaniem będzie prowadzenie agentów. Pobudzona do działania krytyką Moskwy za ospałość po ucieczce Guzienki legalna rezydentura w Ottawie zwerbowała w latach 1951-1953 z pomocą Komunistycznej Partii Kanady jedenastu agentów (stosunkowo niskiej wartości). Pięciu z nich było komunistami, a większość dostarczała tylko naukowo-techniczne materiały wywiadowcze. Centrala liczyła, że przeniesienie części agentów pod kontrolę nielegalnego rezydenta odciąży legalną rezydenturę w ambasadzie w Ottawie i pomoże jej uniknąć kłopotów, związanych z coraz energiczniejszą inwigilacją służby bezpieczeństwa RCMP.

Zanim jednak zorientowano się w KGB, że Brik pracuje także dla RCMP, skontaktowano go już z pięcioma agentami - trzema mężczyznami i dwiema kobietami. Mężczyźni to: urodzony w 1919 roku komunista ukraińskiego pochodzenia z Toronto o pseudonimie LISTER; zamieszkały również w Toronto i pochodzący z mieszanego małżeństwa irlandzko-kanadyjskiego komunista, zatrudniony w zakładach lotniczych A.Y Roe, posługujący się pseudonimem LIND; oraz POMOSZCZNIK, też komunista, właściciel własnego sklepu i warsztatu radiotechnicznego z Ottawy. Wśród materiałów wywiadowczych, które dostarczył LIND, były plany samolotu CF-105 Avro Arrow, najnowocześniejszego wówczas myśliwca odrzutowego na świecie. Brik znał również tożsamość dwóch agentek, EMMY i MARY, wykorzystywanych jako "skrzynki pocztowe" w łączności z Centralą. EMMĘ zwerbowano w 1951 roku, kiedy studiowała we Francji na Sorbonie. Potem stanęła do egzaminu konkursowego do kanadyjskiej służby zagranicznej, ale jej się nie powiodło. W 1954 roku otworzyła sklep z wyrobami artystycznymi w Quebecu. Urodzona w 1929 roku projektantka mody MARA była współwłaścicielką sklepu z meblami w Paryżu, który służył KGB jako skrzynka pocztowa w łączności z Kanadą.

Centrala z czasem uznała, że Brik zdradził całą znaną mu piątkę agentów. Nie znał jednak Hugh Hambletona, najcenniejszego, jak się okazało, agenta, zwerbowanego przez legalną rezydenturę w Ottawie na początku lat pięćdziesiątych. Hambleton urodził się w 1922 roku w Ottawie, ale część dzieciństwa spędził we Francji, gdzie jego ojciec pracował jako korespondent prasy kanadyjskiej. Podczas II wojny światowej służył jako oficer wywiadu w dowództwie Wolnych Francuzów najpierw w Algierze, a po wyzwoleniu stolicy Francji w Paryżu. Potem był francuskim oficerem łącznikowym przy 103 dywizji amerykańskich wojsk lądowych w Europie. W 1943 roku przeniesiony został do armii kanadyjskiej i przez rok analizował w Sztrasburgu materiały wywiadowcze o okupowanych Niemczech oraz przesłuchiwał jeńców wojennych. Powojenne lata wydały mu się nudne, a, jak mawiał, "jedno się w życiu liczy. Być ważnym, wzbudzać szacunek ludzi". KGB dało mu to poczucie ważności, za którym tak tęsknił.

Spoczywająca w archiwum KGB teczka Hambletona ujawniła, że wyszedł z wojny jako zdeklarowany komunista, a wypatrzył go i zarekomendował Centrali "kanadyjski przyjaciel", Harry Baker, jeden z czołowych działaczy Komunistycznej Partii Kanady, który zwrócił na niego uwagę na zebraniu partyjnym, a potem zaręczył za jego niezachwiane przekonania ideologiczne. Inny członek partii, o pseudonimie SWIASZCZENNIK, sprawdził przeszłość Hambletona. Po zatwierdzeniu przez Centralę zwerbował go w 1952 roku Władimir Pawłowicz Burdin, rezydent w Ottawie. Hambleton otrzymał pseudonim RIMEN, który zmieniono potem na RADOW. Dwa lata później przeniósł się do Paryża, gdzie rozpoczął studia podyplomowe z ekonomii na Sorbonie. W 1956 roku podjął pracę w departamencie ekonomicznym NATO, którego główne dowództwo mieściło się wówczas na przedmieściach stolicy Francji. Przez kolejne pięć lat Hambleton przekazał "mnóstwo dokumentów", które, jak ujawnia jego teczka w KGB, uznano w Centrali za "cenne lub nawet wyjątkowo cenne pod względem zawartości". Brik nie znał go i nie mógł go zdradzić, ale dwadzieścia lat później wydał go inny sowiecki nielegał.

Na początku 1955 roku, prawdopodobnie w ramach przygotowań do przeniesienia Brika do Stanów Zjednoczonych, Centrala zaplanowała wprowadzenie do Kanady kolejnego nielegalnego rezydenta o pseudonimie ŻANGO. Był to czterdziestodziewięcioletni Rosjanin, Michaił Iwanowicz Fiłonienko; dano mu autentyczne świadectwo urodzenia Josepha Iwanowicza Kuldy, za którego miał się podawać. Kulda urodził się 7 lipca 1914 roku w Alliance w stanie Ohio i w 1922 roku wyemigrował z rodzicami do Czechosłowacji. Żona Fiłonienki, Anna Fiodorowna (kolejne pseudonimy MARTA i JELENA) przybrała tożsamość Marii Nawotnej, Czeszki urodzonej 10 października 1920 roku w Mandżurii. Ojciec Anny był Czechem, a zanim wyszła za Fiłonienkę, spędziła dwa lata w Czechosłowacji, doskonaląc język i uwiarygodniając przybraną legendę. Udając uciekinierów z Czechosłowacji, Michaił i Anna Fiłonienkowie wystąpili o wizę kanadyjską, ale ich podanie zostało odrzucone. Z pomocą Komisji do spraw Uchodźców (późniejsze UNHCR - biuro Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców) otrzymali w 1954 roku prawo osiedlenia się w Brazylii. Rok później Centrala przygotowała plan przeniesienia ich do Kanady, gdzie Fiłonienko miał dołączyć do Brika i otrzymać nowy pseudonim HECTOR. Brik poinformował oczywiście RCMP o spodziewanym przyjeździe HECTORA.

Przed wywiadowczą katastrofą oraz aresztowaniem i, jak obawiano się w Moskwie, procesem pokazowym Fiłonienki uratował KGB łut szczęścia. W ostatniej niemal chwili w rezydenturze w Ottawie pojawił się "samorodek". Był nim ciężko zadłużony trzydziestodziewięcioletni kapral RCMP James Morrison, który 21 lipca 1955 roku przyszedł do ambasady i oświadczył, że przez kilka lat uczestniczył w zespole obserwującym sowiecką placówkę. Skontaktowano go z następcą Burdina na stanowisku rezydenta, Nikołajem Pawłowiczem Ostrowskim (pseudonim GOŁUBIEW), któremu powiedział, że Brik już od półtora roku pracuje dla drugiej strony. Morrison zapewniał, że powoduje się sympatią dla Związku Sowieckiego i nie chce, żeby druga afera szpiegowska na miarę dezercji Guzienki przed dziesięciu laty zaszkodziła stosunkom sowiecko* kanadyjskim. Jego równoczesna prośba o pięć tysięcy dolarów odkryła bardziej realny powód odwiedzin w ambasadzie. Ostrowski nie wiedział, że Morrisona przyłapano na sprzeniewierzeniu funduszy RCMP którymi spłacił długi zaciągnięte wskutek życia ponad stan. Zadziwiające, ale nie wyrzucono go ze służby. Pozwolono mu zwrócić ukradzione pieniądze i część długu wobec RCMP spłacił z honorarium otrzymanego od KGB.

Początkowo Centrala podejrzewała, że informacje Morrisona (potem otrzymał pseudonim FRIEND) to element jakiejś rozbudowanej "prowokacji" RCMP. Postanowiono jednak ściągnąć Brika na przesłuchanie do Moskwy. Na szczęście dla KGB jeszcze w czerwcu ustalono z nim, że pod koniec lata przyjedzie do Związku Sowieckiego na urlop i spotkanie z żoną. Brika niepokoiła myśl o powrocie do Moskwy, ale sprawiał wrażenie pewnego siebie i sądził, że uda mu się wywieść KGB w pole. Charles Sweeny z RCMP oraz Leslie Mitchell, oficer łącznikowy SIS w Waszyngtonie, poprosili go przed wyjazdem z Kanady, żeby zdobył w Moskwie możliwie najpełniejsze informacje o losie Burgessa i Macleana oraz postarał się poznać tożsamość jak największej liczby funkcjonariuszy KGB. Zapewniono go, że jeśli będzie potrzebował w Moskwie pomocy, to udzieli mu jej brytyjska SIS, Kanada bowiem nie posiada własnego wywiadu zagranicznego. Podano mu szczegółowy opis punktu kontaktowego z oficerem SIS oraz miejsca dwóch skrzynek kontaktowych i punktów sygnałowych, gdzie miał zostawić znak, że skrzynka jest pełna. W razie konieczności ucieczki SIS miała mu zostawić w skrzynce radiostację krótkofalową, pieniądze, pistolet z tłumikiem, fałszywe sowieckie paszporty dla niego i żony oraz przepustki i dokumenty podróży, wymagane w Związku Sowieckim na przejazd do Pieczengi na pograniczu z Norwegią, a także szkic, gdzie przekroczyć granicę.

Centrala zadbała pieczołowicie, żeby nie wzbudzić podejrzeń Brika, zanim nie wyjedzie z Kanady. W czerwcu uzgodniono, że pierwszy etap prowadzić będzie do Brazylii, gdzie 7 sierpnia miał się spotkać z Fiłonienką (pseudonim HECTOR). Fiłonienkę ostrzeżono jednak, żeby nie przychodził na spotkanie, a umówione miejsce wzięli pod obserwację funkcjonariusze KGB. Kiedy Brik pojawił się 7 sierpnia, obserwatorzy KGB zauważyli, że towarzyszy mu dwóch mężczyzn, co było znaczącym, choć pośrednim dowodem zdrady i pracy na dwie strony. Niezrażony nieobecnością Fiłonienki Brik kontynuował podróż przez Paryż i Helsinki do Moskwy. Rezydenci w obu stolicach otrzymali rozkaz, aby powitać go mile i gościnnie, omawiając szczegóły powrotnej podróży do Kanady. Do Finlandii wysłano jednak oprychów KGB na wypadek, gdyby Brik stracił w ostatniej chwili ochotę na przyjazd do Moskwy. W razie konieczności sowiecki agent w fińskiej policji zgodził się załatwić wydalenie Brika do Związku Sowieckiego.

Brik wylądował na moskiewskim lotnisku 19 sierpnia 1955 roku i z miejsca został aresztowany. Początkowo zaprzeczał, że jest podwójnym agentem, ale, jak odnotowano w jego aktach osobowych, załamał się pod "naciskiem" i "wyśpiewał wszystko". Jego zeznania potwierdziły w całości informacje przekazane rezydenturze w Ottawie przez Jamesa Morrisona (pseudonim FRIEND). Wypłacono więc teraz Morrisonowi pięć tysięcy dolarów, o które prosił na pierwszym spotkaniu. Zachęcony podoficer zgłosił chęć przekazania za kolejne honorarium nowych informacji, które Centrala uznała za "cenne", dotyczyły bowiem organizacji, składu osobowego i operacji RCMP, a zwłaszcza jej służby bezpieczeństwa.

Izba wojskowa sowieckiego Sądu Najwyższego na rozprawie przy drzwiach zamkniętych 4 września 1956 roku skazała Brika na piętnaście lat więzienia. Fakt, że uniknął wyroku śmierci, był zapewne skutkiem jego zgody na podjęcie "gry operacyjnej", o której wspominają jego akta. Prawdopodobnie z obawy, że wygada, co się stało, nie pozwolono mu jednak spotkać się z kimkolwiek z moskiewskiej placówki SIS. Miał jedynie poprosić o spotkanie i się na nim nie zjawić. Obserwując miejsce spotkania, KGB zidentyfikowało Daphne (później baronessę) Park z personelu brytyjskiej ambasady, która zjawiła się w charakterze oficera SIS. Mimo wyroku w trakcie "gry operacyjnej" Brik mieszkał u siebie w domu z rodziną, żeby nie wzbudzić w SIS podejrzeń i stworzyć wrażenie, że cieszy się wolnością. KGB wykryło jednak, prawdopodobnie poprzez założony podsłuch, że próbował bez powodzenia namówić żonę na ucieczkę za granicę *[HART przeżył wyrok piętnastu lat więzienia (pięć lat w pojedynczej celi, trzy w normalnym więzieniu i siedem lat w obozie pracy), a potem został eksfiltrowany przez SIS na Zachód. Mieszka obecnie w Kanadzie.].

Morrison pracował dla sowieckiego wywiadu przez trzy lata. Włącznie z pięcioma tysiącami otrzymanymi za wydanie Brika dostał w sumie od KGB czternaście tysięcy dolarów. Jakość dostarczanego materiału zniechęcała jednak Centralę coraz bardziej, zwłaszcza że we wrześniu 1955 roku odkomenderowano Morrisona do prowincji Winnipeg, gdzie włączono go do zespołu prowadzącego śledztwo w sprawie przemytu narkotyków ze Stanów Zjednoczonych. Stracił wówczas dostęp do tajemnic RCMP, interesujących sowieckich mocodawców. Po raz ostatni spotkał się z sowieckim oficerem prowadzącym 7 grudnia 1957 roku. Morrison poprosił wówczas o pomoc w spłaceniu długu w wysokości czterech tysięcy ośmiuset dolarów. Zastępca rezydenta w Ottawie Riem Siergiejewicz Krasilnikow (pseudonim ARTUR) dał mu tylko sto pięćdziesiąt dolarów i powiedział, że jeśli chce zarobić więcej, to musi się postarać o przeniesienie do Ottawy i uzyskanie dostępu do sekretów RCMP. Morrison nie przyszedł na kolejne spotkanie z Krasilnikowem i zerwał kontakt z KGB. W 1958 roku rezydentura w Ottawie dowiedziała się z prasy, że Morrison został zwolniony dyscyplinarnie z RCMP i otrzymał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu za defraudację *[W styczniu 1964 roku oficer KGB, który jeździł po Winnipeg z delegacją kulturalno-naukową oraz ludowym zespołem pieśni i tańca Igora Mojsiejewa, próbował odnowić kontakt z Morrisonem, ale bez powodzenia. Agent ANTHEA przeprowadził dochodzenie i ustalił, że Morrison przeprowadził się. Centrala zamierzała wykorzystać Morrisona do odnalezienia dwojga nielegałów, Eugena Rungego (pseudonim MAKS) oraz Walentiny Rush (pseudonim ZINA), którzy zdezerterowali do CIA w Berlinie w 1967 roku. Rezydentura w Ottawie usilnie próbowała odnaleźć Morrisona aż do 1974 roku, ale nie znalazła. W maju 1986 roku Morrison został skazany na półtora roku więzienia za naruszenie ustawy o tajemnicy państwowej.].

Ostrzeżenie Morrisona z 1955 roku pozwoliło KGB ograniczyć szkody operacyjne, wyrządzone przez dwadzieścia jeden miesięcy podwójnej gry Brika. Mimo to szkody były poważne. Centrala musiała zrezygnować z planów utworzenia drugiej nielegalnej rezydentury w Stanach Zjednoczonych, której fundamentem mieli być Brik i Fiłonienko. Ponadto Brik wydał pięciu agentów KGB i pomógł RCMP zidentyfikować kilku oficerów KGB z legalnej rezydentury w Ottawie, których trzeba było wycofać z Kanady.

W połowie lat pięćdziesiątych zawalił się także Centrali inny projekt utworzenia nowej nielegalnej rezydentury w Stanach Zjednoczonych. Planowanym nielegalnym rezydentem był Władimir Wasiliewicz Grinczenko (pseudonimy RON i KŁOD), który przybrał tożsamość "Jana Beczki", syna Słowaka i Ukrainki. Od 1948 roku Grinczenko i jego żona Simona Izaakowna Krimker (pseudonim MIRA) mieszkali w Buenos Aires i w 1951 roku uzyskali obywatelstwo argentyńskie. W 1954 roku Centrala planowała przenieść ich do Stanów Zjednoczonych. W ostatnim momencie zorientowano się jednak, że FBI posiada odciski palców Grinczenki z czasów, kiedy pracował jako oficer obiektowy na statku pływającym do portów Ameryki Północnej. Przeniesiono więc pospiesznie Grinczenkę do Francji, gdzie kilka miesięcy później jego szpiegowska kariera nielegała skończyła się raptownie z powodu, jak to odnotowano w aktach, "poważnego naruszenia bezpieczeństwa". W sierpniu 1955 roku z pokoju hotelowego w Paryżu skradziono Grinczence argentyński paszport, francuską kartę pobytu, listę wydatków, a co najważniejsze - fotografię i pisany po rosyjsku list innego sowieckiego nielegała o pseudonimie BORIS. Trzeba było ewakuować Grinczenkę i BORISA alarmowo do Moskwy.

W Centrali nic jeszcze o tym nie wiedziano, ale w tym samym czasie w poważnych tarapatach znalazła się zakorzeniona już amerykańska rezydentura Fishera. W przeciwieństwie do Makajewa (pseudonim HARRY), Brika (HART) lub Grinczenki (KŁOD) nielegalny rezydent w Nowym Jorku "Willie" Fisher (MARK) był wzorem zdyscyplinowania i ideologicznej wierności sprawie komunizmu. Niestety, jego główny pomocnik Reino Hayhanen był jeszcze gorszy niż Brik.

Hayhanen przyjął tożsamość "żywego dublera" Eugene Nikołaja Makiego, urodzonego w 1919 roku w Stanach Zjednoczonych. Jego ojcem był Amerykanin fińskiego pochodzenia, a matką mieszkanka Nowego Jorku. Miał osiem lat, gdy jego rodzice wyemigrowali do sowieckiej Karelii, gdzie większość ludności mówi po fińsku. W 1938 roku Maki został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, ale szybko go wypuszczono, dano pseudonim DAWID i zatrudniono jako szpicla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w środowisku rodzin mieszkańców Karelii, represjonowanych w latach stalinowskiego terroru. W 1949 roku Maki oddał świadectwo urodzenia Hayhanenowi, który kolejne trzy lata spędził w Finlandii, przejmując jego tożsamość i budując legendę z pomocą zwerbowanego przez wywiad sowiecki w 1939 roku fińskiego komunisty Olaviego Ahmana.

Hayhanen (pod pseudonimem VIK) przypłynął do Nowego Jorku 20 października 1952 roku na pokładzie liniowca pasażerskiego "Queen Mary" i przez dwa lata spokojnie budował nową tożsamość, odbierając pensję ze skrzynek kontaktowych w dzielnicy Bronx i na Manhattanie. Od czasu do czasu zwracał też uwagę sąsiadów ostrym pijaństwem i pełnymi rękoczynów awanturami z fińską żoną Hannah. Nie mając zapewne pojęcia o tych breweriach, Centrala przysłała mu pochwałę za "spokojne przybycie na miejsce" w mikrofilmie ukrytym w wydrążonej dziesięciocentowej monecie. Podobnie jak rok wcześniej Makajew, Hayhanen zapodział gdzieś pieniążek latem 1953 roku; prawdopodobnie wydał go na kupno dziennika u ulicznego gazeciarza w Brooklynie. W każdym razie moneta trafiła do chłopca, który upuścił ją na schodach; ku jego zaskoczeniu pieniążek pękł, a ze środka wyleciał maleńki skrawek mikrofilmu. Zaintrygowany gazeciarz odniósł pieniążek i mikrofilm na policję, a ta przekazała całość FBI. Minęło wprawdzie kilka lat, zanim odczytano grupy kodowe zaszyfrowanego tekstu, ale sam fakt, że był on napisany alfabetem rosyjskim, zaalarmował Federalne Biuro Śledcze o obecności sowieckiego nielegała w Nowym Jorku. Jest mało prawdopodobne, żeby VIK zawiadomił Centralę o zgubieniu pieniążka i mikrofilmu.

Latem 1954 roku Hayhanen rozpoczął pracę jako prawa ręka Fishera. Zaraz na początku polecono mu włożyć do skrzynki kontaktowej raport od sowieckiego agenta w nowojorskim sekretariacie ONZ, Francuza o pseudonimie ORIZO. Skrzynkę miał opróżnić ktoś z legalnej rezydentury w Nowym Jorku. Raport dotyczył prawdopodobnie dwóch amerykańskich fizyków atomowych, których ORIZO urabiał z myślą o uzyskaniu od nich tajnych informacji naukowych. Raport nie dotarł jednak do legalnej rezydentury w Nowym Jorku. Zaalarmowany naruszeniem bezpieczeństwa kanału łączności ORIZO poprosił o zerwanie kontaktu, ale po namowach zdecydował się nadal współpracować z KGB.

Fisher był zaniepokojony partactwem Hayhanena, ale nie uświadamiał sobie, że ma do czynienia z pijakiem i oszustem, który naraża na poważne niebezpieczeństwo jego nielegalną rezydenturę. Wiosną 1955 roku podczas wycieczki do Parku Narodowego Bear Mountain Fisher i Hayhanen zakopali pięć tysięcy dolarów, które Hayhanen miał później wyjąć ze skrytki i dostarczyć żonie Mortona Sobella, odbywającego karę trzydziestu lat więzienia sowieckiego szpiega z siatki Rosenbergów. Hayhanen zameldował później: "Znalazłem Helen Sobell, oddałem jej pieniądze i powiedziałem jej, żeby wydawała je ostrożnie". W rzeczywistości zabrał ze skrytki pięć tysięcy dolarów dla siebie.

Na początku 1956 roku do domu państwa Maki w Peekshill w Hudson Valley przyjechała policja i zastała Hayhanena i jego żonę kompletnie pijanych. Hayhanen miał głęboką ciętą ranę na nodze. Twierdził, że skaleczył się nożem. Kilka miesięcy później zatrzymano go, jak jechał po pijanemu samochodem, i odebrano mu okresowo prawo jazdy. W styczniu 1957 roku Hayhanen miał przyjechać na urlop do Moskwy. Początkowo nie mógł się zebrać do opuszczenia Stanów Zjednoczonych i wymyślał coraz to nowe powody odroczenia wyjazdu. Najpierw zameldował Fisherowi, że śledziło go trzech mężczyzn, potem twierdził, że zarezerwował już kabinę na transatlantyku "Queen Mary", ale tuż przed wypłynięciem FBI zabrało go z pokładu. Nie podejrzewając kolegi, Fisher kazał mu opuścić jak najspieszniej Stany Zjednoczone, żeby uniknął inwigilacji FBI. Dał mu też na drogę dwieście dolarów. Hayhanen odpłynął 24 kwietnia na pokładzie francuskiego statku pasażerskiego "La Liberte" do Francji. Po przybyciu do Paryża w święto 1 Maja nawiązał kontakt z rezydenturą KGB, od której dostał kolejne dwieście dolarów na przejazd do Moskwy. Cztery dni później zamiast przekroczyć granicę Związku Sowieckiego, przeszedł przez bramę amerykańskiej ambasady w Paryżu, przedstawił się jako oficer KGB i zaczął opowiadać swoją historię.

KGB odkryło zdradę Hayhanena dopiero w sierpniu, ale już w końcu maja lub na początku czerwca ostrzeżono Fishera, że Hayhanen nie dotarł do Moskwy, i polecono mu opuścić Stany Zjednoczone, posługując się nowym zestawem dokumentów tożsamości. Fisher nie wykonał rozkazu i został na miejscu. Aresztowano go wczesnym rankiem 21 czerwca w nowojorskim hotelu przy Wschodniej 28 Ulicy i przetransportowano samolotem na przesłuchanie do Ośrodka Odosobnienia Cudzoziemców w McAllen w stanie Teksas. Po kilku dniach milczenia i odmawiania zeznań Fisher przyznał się w końcu, że jest Rosjaninem, który przebywa w Stanach Zjednoczonych pod fałszywym nazwiskiem, ale jako prawdziwe podał nazwisko zmarłego kolegi z KGB Rudolfa Iwanowicza Abla. Doskonale wiedział, że nazwisko Abel zaraz trafi na pierwsze strony amerykańskich gazet i Centrala dowie się, co się stało.

Aresztowanie Fishera było strategiczną klęską KGB w tajnej wojnie z Głównym Przeciwnikiem. Cała polityka Centrali w początkowym okresie "zimnej wojny" zasadzała się na koncepcji utworzenia w Stanach Zjednoczonych sieci nielegalnych rezydentur, która obsługiwałaby agentów w rodzaju Halla lub Philby’ego, a być może penetrowała administrację federalną w stopniu, jaki udało się osiągnąć w latach  Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Po aresztowaniu Fishera KGB nie została, jak się wydaje, ani jedna nielegalna rezydentura w Stanach Zjednoczonych. Mimo to Centrala nie zrezygnowała z ambitnego planu powrotu do ery wielkich nielegałów. Zamiast przyjąć bardziej realistyczną strategię z ograniczonymi zadaniami, złożono dotychczasowe porażki na karb błędów operacyjnych.

Dochodzenie Centrali przeprowadzone w sprawach Makajewa (HARRY), Brika (HART) i Hayhanena (VIK) ujawniło błędy w selekcji pierwszej generacji zimnowojennych nielegałów. W spoczywającej w archiwum KGB teczce osobowej Hayhanena nie brakowało informacji, które powinny zaalarmować przełożonych, zanim wysłano go w 1952 roku do Stanów Zjednoczonych. W Związku Sowieckim i w Finlandii znany był bowiem z zaciągania długów i niezwracania ich, jak również z niezwykle skomplikowanych układów męsko-damskich. Żonaty w Związku Sowieckim Hayhanen wszedł w ponowny związek małżeński w Finlandii, nie informując o tym Centrali. Jego wybranką była Hannah Kurikka, z którą mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Raport na temat Hayhanena przygotowany w 1949 dla kierownictwa KI zacierał jednak słabości jego charakteru podkreślając, że te niedostatki operacyjne będzie można wyeliminować w trakcie szkolenia. Po przeczytaniu teczki Hayhanena w archiwum KGB Mitrochin zanotował:

Było oczywiste, że KGB chciała utrzymać VIKA w pracy wywiadowczej bez względu na okoliczności i z pominięciem oznak, sygnalizujących możliwość kłopotów. Nie chciano narażać na ryzyko zamknięcia raz rozpoczętej operacji, co mogło nastąpić, szkolenie zastępczego agenta bowiem byłoby trudne i czasochłonne, a żałowano czasu i pieniędzy włożonych już w VIKA.

Poinformowana o dezercji męża rosyjska żona Hayhanena rozwiodła się z nim i powróciła do panieńskiego nazwiska Mojsiejewa. W 1957 roku przewodniczący KGB otrzymał list od kobiety o nazwisku M. M. Gridina z pytaniem o wiadomość o losie Hayhanena, który jest ojcem jej dwunastoletniego syna. Wobec Gridiny KGB nie było tak uprzejme jak wobec Mojsiejewej. Odpowiedziano jej, że w KGB nigdy nie pracował nikt o nazwisku Hayhanen, a więc nieznany jest jego los, ale słyszano pogłoski, że popełnił poważne przestępstwo przeciwko sowieckiemu państwu i jest poszukiwany przez milicję. Gridina odpisała, że powie synowi, iż jego ojciec poległ w walce z Niemcami w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. W rzeczywistości Hayhanen zmarł w Stanach Zjednoczonych w 1961 roku. Krążyła wówczas pogłoska, że zginął w wypadku samochodowym na autostradzie w Pensylwanii, ale, jak się wydaje, zmarł raczej na marskość wątroby.

"Rudolf Abel" skazany został 15 listopada 1957 roku na trzydzieści lat więzienia. Miał pięćdziesiąt pięć lat i jego amerykański adwokat James Donovan był zaskoczony "niesamowitym spokojem", z jakim przyjął wyrok, oznaczający w jego wieku praktycznie dożywocie. "To zimne, profesjonalne opanowanie zbiło mnie z nóg" - wspominał. Żona "Abla", Ilia, nie ukrywała uczuć. Ostatni raz widziała się z mężem podczas urlopu w Moskwie latem 1955 roku i teraz przysłała gorzki list do Centrali podkreślając, że nie chodzi jej o to, czy będzie czekać na męża dwadzieścia pięć czy trzydzieści lat. "Nie wiem, czy w ogóle go zobaczę" - pisała. Od siedmiu lat grała na harfie w orkiestrze cyrkowej. Kiedy skrytykowała KGB po aresztowaniu męża, zwolniono ją pod pozorem, że cyrk nie potrzebuje harfistki. Centrala odrzuciła prośbę Ilii o znalezienie jej pracy, ale przyznano jej rentę w wysokości pięćdziesięciu jeden rubli miesięcznie.

W więzieniu stanu Georgia w Atlancie "Rudolf Abel" zaprzyjaźnił się z dwoma odsiadującymi tam wyrok szpiegami sowieckimi. Grywał w szachy z Mortonem Sobellem, którego żona nie dostała pięciu tysięcy dolarów ukradzionych przez Hayhanena. Pomagał mu czasami Kurt Ponger, urodzony w Austrii Amerykanin, zatrudniony w więziennym gabinecie dentystycznym, skazany w 1953 roku na pięć do piętnastu lat więzienia za organizowanie siatki szpiegowskiej w oddziałach wojsk amerykańskich stacjonujących w Austrii. Z teczki Pongera w archiwach KGB wynikało, że był sowieckim agentem od 1936 roku, ale po aresztowaniu Centrala błędnie doszła do wniosku, że pracował na dwie strony, a jego zatrzymanie zostało sfingowane przez Amerykanów, żeby zdyskredytować Związek Sowiecki w oczach austriackiej opinii publicznej. "Abel" nie miał wątpliwości, że Ponger był lojalnym agentem, i usiłował później namówić KGB, żeby udzielono mu finansowego wsparcia po wyjściu na wolność we wrześniu 1962 roku.

"Abel" odsiedział tylko cztery lata. Wymieniono go 10 lutego 1962 roku na moście Glienicker na drodze z Berlina Zachodniego do Poczdamu. Z drugiej strony mostu zwolniony został Gary Powers, pilot zestrzelonego nad Związkiem Sowieckim amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2 *[Na przejściu Checkpoint Charlie został również zwolniony 10 lutego 1962 roku Frederic L. Pryor, student uniwersytetu w Yale, oskarżony o szpiegostwo w Berlinie Wschodnim.]. W KGB potraktowano wymianę jako bardzo ważną operację, której nadano kryptonim LUTENCJA. Dowodził nią Władimir Pawłowicz Burdin, były rezydent w Ottawie. Wysłano przy tej okazji do Berlina Zachodniego tajną grupę operacyjną KGB, która miała obserwować, czy Amerykanie nie przygotowują działań zbrojnych w okolicy mostu. Przy samym moście, w biurze służby celnej NRD, ukryto uzbrojoną grupę operacyjną KGB. W odwodzie, ale poza zasięgiem obserwacji z zachodniej strony mostu rozlokowano zbrojny oddział, który eskortował Powersa z Poczdamu do miejsca wymiany. W sowieckim posterunku kontroli granicznej ukryto specjalnie przeszkolonego oficera ze 105 pułku oraz sekcję fizylierów. Z wojsk wschodnioniemieckich utworzono odwodowy oddział wsparcia w sile dwudziestu ludzi, uzbrojonych w pistolety maszynowe i granaty.

Centrala z uznaniem podkreślała w sprawozdaniu z operacji, że rozbudowane przygotowania wojskowe nie zostały rozpoznane przez przeciwnika. Na adwokacie "Abla" większe wrażenie wywarł amerykański wartownik, który miał zaprowadzić jego klienta na most. Był to "jeden z najpotężniejszych ludzi, jakich widziałem w życiu. Musiał mieć dobrze ponad dwa metry wzrostu i ważył jakieś sto pięćdziesiąt kilogramów". Po wymianie "Abla" na Powersa most Glienicker zdobył zimnowojenną sławę "mostu szpiegów". Akta operacji LUTENCJA wspominają, że jej ogólne koszty cywilne (wyżywienie, bilety kolejowe, rachunki hotelowe, prezenty dla "Abla", jego żony i córki oraz bankiet powitalny) wyniosły w sumie pięć tysięcy trzysta osiemdziesiąt osiem marek i dziewięćdziesiąt fenigów. Przywódca NRD Walter Ulbricht nie był jednak zadowolony z operacyjnego sukcesu Centrali. Poskarżył się 15 lutego sowieckiemu ambasadorowi Pierwuchinowi, że władze NRD nie zostały odpowiednio poinformowane, a nieuwzględnienie funkcjonariuszy wschodnioniemieckiej policji w eskorcie Powersa świadczyło o braku poszanowania dla suwerenności Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Protest werbalny Ulbricht podtrzymał w nocie dyplomatycznej, przywołując również inne potknięcia sowieckie.

W Stanach Zjednoczonych cena obrazów i litografii "Abla", poszukiwanych przez kolekcjonerów, szybko poszła w górę. Prokurator generalny Robert Kennedy zwrócił się nawet do sowieckiej ambasady z pytaniem, czy "Abel" byłby chętny podarować mu namalowany w więzieniu w Atlancie portret prezydenta Johna Kennedyego, żeby zawiesić go w białym Domu. Centrala wietrzyła podstęp. W jej ocenie propozycja zawieszenia portretu pędzla "Abla" w Białym Domu była prowokacją. Nie wyjaśniono tylko, co miała sprowokować. Na prośbę Roberta Kennedyego odpowiedziano odmownie.

W Moskwie powitano "Abla" dyskretnie, ale jak wracającego z frontu bohatera. Przyjęli go kolejno: przewodniczący KGB Władimir Jefimowicz Siemiczastny, naczelnik Pierwszego Zarządu Głównego KGB (wywiad zagraniczny) Aleksandr Michajłowicz Sacharowski oraz naczelnik GRU generał Piotr Iwaszutin. Za sugestią Siemiczastnego "Abel" napisał list do Chruszczowa, dziękując mu za rzekomą rolę, jaką odegrał w zwolnieniu go z więzienia: " [...] jestem szczególnie wzruszony faktem, że wśród różnorodnych obowiązków partyjnych i państwowych znaleźliście czas, żeby pomyśleć również o mnie".

Centrali zależało na dobrej reputacji u partyjnej wierchuszki i chciała przedstawić misję "Abla" w Stanach Zjednoczonych jako operacyjne osiągnięcie oddanego czekisty, przerwane przedwcześnie przez zdradę, za którą nikt nie mógł ponosić odpowiedzialności. W Centrali wiedziano jednak, że w gruncie rzeczy misja nie przyniosła żadnych istotniejszych rezultatów. Wiedziano, że Fishera aresztowano w 1957 roku tylko dlatego, że nie wykonał instrukcji i nie wyjechał ze Stanów Zjednoczonych, gdy tylko dostał wiadomość, że Hayhanen nie pojawił się w Moskwie.

Centrala dobrze wykorzystała fakt, że "Abel" przedstawiany był w amerykańskich środkach masowego przekazu jako bohaterski mistrz szpiegowskiego rzemiosła. Wrażenie to umocnił sympatyczny wizerunek "Abla" w filmie Strangers on the Bridge, opartym na opublikowanych w 1954 roku wspomnieniach jego adwokata z procesu, pobytu "Abla" w więzieniu i wymiany na Powersa. Donovan nie ukrywał swej sympatii. "Podziwiam Rudolfa jako człowieka", pisał i cytował Dyrektora Centralnego Wywiadu w latach 1953-1961 Allena Dullesa, który powiedział: "Chciałbym mieć teraz w Moskwie trzech lub czterech takich jak on." Na zakończenie książki Donovan zamieścił list, jaki przesłał mu z Moskwy "Abel", dołączając do niego dwa tomy łacińskich komentarzy do kodeksu Justyniania, wydanych w XVI wieku na pięknym pergaminie. "Proszę przyjąć je jako wyraz mojej wdzięczności za wszystko, co Pan dla mnie uczynił" - pisał "Abel".

Takie wypowiedzi, jak Donovana, były miodem lejącym się na serce Centrali. Mit superszpiega "Rudolfa Abla" zastępował trotuarową rzeczywistość szwendającego się po Nowym Jorku nielegalnego rezydenta Fishera. Przykry brak bohaterskich sukcesów, które można byłoby szumnie świętować, udało się zastąpić insynuacją, że takich jak "Abel" było więcej, ale są to zbyt tajne sprawy, żeby o nich mówić głośno. Prawdziwy "Willie" Fisher był jednak coraz bardziej rozgoryczony. Po powrocie do Moskwy otrzymał krzesło w rogu pokoju Zarządu do spraw nielegałów PZG, ale nie dano mu nawet własnego biurka. Kiedy jeden z przyjaciół zagadnął go, co robi, odparł smutnie: "Jestem tutaj za eksponat muzealny".

 

Główny Przeciwnik

Część 2: "Samorodki" i legalne rezydentury we wczesnym okresie "zimnej wojny"

W latach prezydentury Dwighta D. Eisenhowera (1953-1961) i Johna F. Kennedy’ego (1961-1963) największe sukcesy KGB w walce z Głównym Przeciwnikiem brały się nie tyle z wielkiej strategii nowych nielegalnych rezydentur, ile ze szczęśliwej serii "samorodków", czyli ludzi, którzy sami zgłosili się do współpracy z wywiadem. Wielka strategia rozsypała się w gruzy na kilkanaście lat po aresztowaniu Fishera. Zastąpili ją "ochotnicy". Najcenniejszym z nich był niewątpliwie "starszy agent" CIA w Berlinie Zachodnim i w Niemczech, Aleksandr Grigoriewicz Kopacki, posługujący się również nazwiskiem "Koischwitz". Nosił on kolejno pseudonimy ERWIN, HERBERT i RICHARD. Kopacki zgłosił się do sowieckiego wywiadu w 1949 roku. Wyszkolony przez KGB w posługiwaniu się tajnopisami i w mikrofotografii, otrzymał w sumie w latach pięćdziesiątych czterdzieści tysięcy marek zachodnioniemieckich oraz dwa tysiące sto siedemnaście marek NRD, a także premie za osiągnięcia w postaci kilku złotych zegarków.

Kopacki pracował w samym centrum amerykańskich operacji wywiadowczych w Europie. Placówka CIA w Berlinie Zachodnim była odległa zaledwie o kilka kilometrów od największego zgrupowania sił sowieckich poza granicami kraju, a jedno z głównych zadań Kopackiego polegało na wyszukiwaniu Niemek z NRD, gotowych za pieniądze CIA oddawać się żołnierzom wojsk sowieckich i wyciągać od nich informacje. Brał także czynny udział w podejmowanych przez placówkę próbach werbowania sowieckich wojskowych oraz namawiania ich do dezercji na Zachód. Miał dzięki temu liczne okazje do sabotowania amerykańskich operacji. Dostarczał też obfitych informacji. Między innymi zidentyfikował dla sowieckiego wywiadu ponad stu funkcjonariuszy amerykańskich służb specjalnych oraz agentów tych służb, działających na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Niektórych z nich aresztowano, a innych "obrócono", przekształcając w podwójnych agentów. Kopacki dopomógł również KGB w licznych operacjach podsuwania fałszywych agentów, których zadaniem było sprowadzanie placówki CIA na fałszywy trop. W 1952 roku pomagał, na przykład, w zorganizowaniu pozorowanej dezercji sowieckiego agenta WIKTORA, którego zatrudniono później w rosyjskiej sekcji Radia Głos Ameryki. Dostarczał też wiele materiału wywiadowczego, który, jak wynika z jego teczki, uznano za "cenne informacje".

Ponieważ w 1954 roku wylądował na krótko w areszcie za jazdę samochodem po pijanemu, CIA zmieniła Kopackiemu nazwisko na "Igor Orłow", żeby miał czyste konto w rejestrze skazanych, kiedy będzie się starał o obywatelstwo amerykańskie.

W 1957 roku spalony jako agent CIA w Berlinie (ale nie jako agent KGB), Kopacki przeniesiony został z rodziną do Waszyngtonu, gdzie skierowano go na szkolenie operacyjne. Potem powrócił do Europy i uczestniczył w różnych operacjach CIA w Niemczech i Austrii. CIA zaczęła podejrzewać, że "Orłow" pracuje dla KGB, dopiero w 1960 roku. W dokonanej później analizie Centrala uznała, że do wzbudzenia amerykańskich podejrzeń mogły przyczynić się zbyt szerokie kontakty z KGB. W ciągu ostatniego dziesięciolecia działalności z Kopackim kontaktowało się bezpośrednio ponad dwudziestu oficerów KGB. Chcąc udaremnić ucieczkę "Orłowa" przed zakończeniem dochodzenia, CIA obiecała mu nowe zajęcie w Waszyngtonie. Wyrzucono go jednak z Agencji zaraz po przybyciu do Stanów Zjednoczonych w styczniu 1961 roku i rozpoczęto intensywne śledztwo. Przebywający na wolności "Orłow" zdołał nawiązać kontakt z nowym prowadzącym I. P. Siewastianowem, oficerem operacyjnym rezydentury w Waszyngtonie, a potem podjął pracę jako kierowca ciężarówki. Przez kilka lat nie był wzywany ani przez CIA, ani przez FBI. W 1964 roku nabył zakład oprawy obrazów w Alexandrii w stanie Wirginia, za który zapewne zapłacił, przynajmniej częściowo, pieniędzmi zarobionymi w służbie KGB.

"Orłow", zanim otworzył połączony z galerią warsztat, był pewnie przekonany, że nikt mu już nie udowodni współpracy z sowieckim wywiadem. Dufność ta wyparowała wiosną 1965 roku, gdy przed domem pojawili się agenci FBI i przeprowadzili kilkudniową rewizję, przesłuchali jego żonę Elenorę oraz wezwali go na badanie wykrywaczem kłamstwa. Jak się wydaje, "Orłow" wpadł w panikę i pobiegł do sowieckiej ambasady przy 16 Ulicy myśląc, że nikt nie zauważy, jak będzie wchodził tylnymi drzwiami.

Waszyngtońska rezydentura uzgodniła z nim plan eksfiltracji, który został zatwierdzony przez Moskwę. Zachęcona przykładem "Abla", który trafił na pierwsze strony gazet oraz stał się bohaterem pełnych nostalgicznych wspomnień pamiętników jego adwokata, Centrala planowała zdyskontować eksfiltrację w mediach. Zamierzano zorganizować w Moskwie konferencję prasową; "Orłowa" przedstawiono by na niej jako sowieckiego nielegała, który po dokonaniu bohaterskich czynów na tyłach wojsk niemieckich na froncie wschodnim w czasie II wojny światowej nie wyszedł z ukrycia i spenetrował później CIA. Po konferencji prasowej "Orłow" miał napisać wspomnienia, które zamierzano wykorzystać jako "środek aktywny" dla podniesienia prestiżu KGB i ośmieszenia Głównego Przeciwnika.

Wielkie plany trzeba było jednak odłożyć na półkę. Żona "Orłowa" odmówiła zdecydowanie wyjazdu z dwoma synami do Moskwy, a więc i on postanowił zostać w Waszyngtonie i stawić czoła losowi. Tymczasem FBI nie zamykało sprawy "Orłowa", ale nie mogło znaleźć dowodów, które zostałyby uznane przez sąd jako wystarczająca podstawa do skazania. Dochodzenie FBI, podobnie jak CIA, oparte było ma mylnej przesłance. Po dezercji w grudniu 1961 roku major KGB Anatolij Golicyn podał nieco wskazówek, potwierdzających podejrzenia wobec "Orłowa". Golicyn słusznie twierdził, że nazwisko sowieckiego szpiega działającego w Berlinie i w Republice Federalnej Niemiec zaczyna się na literę "K". Mylił się jednak sądząc, że ma on pseudonim SASZA. Sasza było to prawdziwe imię Kopackiego. CIA i FBI błędnie założyły, że Aleksandr "Sasza" Kopacki alias "Igor Orłow" to agent SASZA, w aktach KGB zaś występuje on w różnych okresach pod pseudonimami ERWIN, HERBERT i RICHARD, ale nigdy jako SASZA. Z akt tych również wynika, że był on czynnym agentem jeszcze na kilka lat przed śmiercią w 1982 roku. KGB zerwało kontakt z RICHARDEM dopiero po pojawieniu się w 1978 roku artykułu w prasie, że "Orłow" to sowiecki szpieg. W 1992 roku, dziesięć lat po śmierci "Orłowa", Galeria "Orłow", prowadzona przez wdowę po Kopackim, była nadal przedstawiana w przewodnikach po Waszyngtonie jako "miejsce spotkań autorów książek szpiegowskich".

Berlin Zachodni i Republika Federalna Niemiec, gdzie Kopacki (alias "Orłow") zaoferował swe usługi KGB w 1949 roku, były terenem szczególnie sprzyjającym sowieckiemu wywiadowi w werbowaniu niezadowolonych żołnierzy wojsk amerykańskich. Najcenniejszym zwerbowanym tam agentem był prawdopodobnie Robert Lee Johnson, pseudonim GEORGE, rozgoryczony sierżant wojsk lądowych, dorabiający sobie stręczycielstwem w Berlinie Zachodnim. W 1953 roku Johnson zabrał swą podopieczną prostytutkę i narzeczoną Hedy do Berlina Wschodniego i poprosił o azyl polityczny. KGB przekonało go jednak, żeby został na Zachodzie, a szpiegostwem dorobi sobie drugą pensję i wyrówna porachunki z amerykańską armią. Johnson wplątany był w stręczycielstwo, pił i parał się hazardem (nie mówiąc już o szpiegostwie), a mimo to zatrudniono go w latach 1957-1959 jako strażnika baz wyrzutni rakietowych w Kalifornii i Teksasie, skąd wynosił dla KGB dokumenty, fotografie, a nawet próbkę paliwa rakietowego.

Najbardziej wydajny okres w szpiegowskiej karierze Johnsona rozpoczął się w 1961 roku, gdy odkomenderowany został do Francji i pełnił służbę wartowniczą w Ośrodku Kurierskim Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych na lotnisku Orly po Paryżem. Był to jeden z głównych węzłów amerykańskiego systemu tajnej poczty wojskowej. W ciągu przeszło dwóch lat Johnson przekazał KGB ponad tysiąc sześćset stron ściśle tajnych dokumentów. Były wśród nich szyfry i tablice kluczy dziennych maszyn szyfrujących Adonis, KW-9 i HW-18, plany operacyjne dowództwa amerykańskich sił zbrojnych w Europie, zestawienia produkcyjne amerykańskich broni jądrowych, listy i rozmieszczenie celów w bloku sowieckim, amerykańskie raporty wywiadowcze na temat sowieckich badań naukowych oraz rozwoju sowieckiego przemysłu lotniczego i rakietowego, a także uzyskane z wywiadu elektronicznego dane o gotowości lotnictwa NRD. W sumie dokumenty te tworzyły wyjątkowo cenny i tajny obraz amerykańskich sił zbrojnych w Europie oraz amerykańskiej wiedzy na temat Układu Warszawskiego. Johnsona aresztowano wreszcie w 1964 roku na podstawie wskazówek, udzielonych przez dezertera z KGB Jurija Nosienkę.

W Stanach Zjednoczonych za prezydentury Eisenhowera wyjątkowymi "samorodkami" KGB była dwójka pracowników radiowywiadu, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa - NSA (National Security Agency): trzydziestojednoletni Bernon F. Mitchell i dwudziestodziewięcioletni William H. Martin. Wystąpili oni 6 września 1960 roku w moskiewskim Domu Dziennikarza z najbardziej kompromitującą konferencją prasową w historii amerykańskich służb wywiadowczych. Szczególnie niemiłe dla Waszyngtonu okazało się ujawnienie faktu prowadzenia przez NSA dekryptażu tajnej łączności państw sojuszniczych. Były wśród nich - mówił Mitchell - "Włochy, Turcja, Francja, Jugosławia, Zjednoczona Republika Arabska [Egipt i Syria], Indonezja, Urugwaj - to chyba wystarczy, żeby, jak myślę, dać państwu ogólny obraz".

Dezercja dwóch pracowników radiowywiadu NSA była spektakularnym wydarzeniem opisywanym szeroko przez prasę, ale z akt Mitchella, spoczywających w archiwach KGB, wynika, że nie spełnił on oczekiwań Centrali. Może też dziwić, dlaczego w 1957 roku zatrudniono go w NSA, chociaż napisał w życiorysie, że przez sześć lat, do dziewiętnastego roku życia, "eksperymentował seksualnie" z psami i kurczakami. Prawdopodobnie jego talenty matematyczne wzięły górę nad doświadczeniami z podwórza chłopskiej zagrody. Kiedy sprawdzano Martina, jego znajomi określali go jako człowieka nieodpowiedzialnego i samolubnego, ale - tak jak Mitchell - był utalentowanym matematykiem. Politycznie naiwni i niedopasowani społecznie, Mitchell i Martin ulegli moskiewskiej propagandzie i wyobrażali sobie Związek Sowiecki jako kraj miłujący pokój, o postępowym systemie społecznym, mogącym dać im poczucie spełnienia, którego brakowało im w Stanach Zjednoczonych.

W grudniu 1959 roku Mitchell poleciał, wbrew przepisom NSA, z Waszyngtonu do Meksyku. Tam pomaszerował do ambasady sowieckiej i poprosił o azyl polityczny w Związku Sowieckim, podając jako motyw względy ideologiczne. Lokalna rezydentura KGB usilnie starała się przekonać go, żeby pozostał w NSA na emigracji wewnętrznej, ale bez powodzenia. Mitchell zgodził się wprawdzie spotkać potajemnie w Waszyngtonie z innym oficerem KGB, ale oświadczył, że chce wyjechać razem z Martinem do Związku Sowieckiego. Dopiero na miejscu w Moskwie obiecał ujawnić wszystko, co wie o NSA.

Rozpoczynając trzytygodniowy urlop, Mitchell i Martin wsiedli 25 marca 1960 roku na lotnisku krajowym w Waszyngtonie na pokład samolotu Eastern Airlines lot 307 do Nowego Orleanu. Tam po krótkiej przerwie przesiedli się na samolot do Meksyku. Zatrzymali się na noc w hotelu "Virreyes" i polecieli maszyną Cubana Airlines do Hawany. W lipcu zostali eksfiltrowani z Kuby do Związku Sowieckiego. Kryptolodzy KGB byli rozczarowani zasobem wiedzy Mitchella i Martina. Obaj matematycy nie znali żadnych interesujących szczegółów o pracy NSA. Z punktu widzenia Centrali najcenniejszą informacją, jaką przywieźli, było potwierdzenie, że NSA nie udało się złamać aktualnych szyfrów sowieckich najwyższego stopnia utajnienia. Była to jednak mała pociecha, kryptowywiad KGB bowiem też nie potrafił złamać amerykańskich systemów szyfrowych najwyższego szczebla.

W dowództwie NSA w Fort Meade do tego stopnia lekceważono względy bezpieczeństwa, że poszukiwania Mitchella i Martina rozpoczęto dopiero ósmego dnia po ich niepojawieniu się w pracy po trzytygodniowym urlopie. W domu Mitchella funkcjonariusze sekcji bezpieczeństwa NSA znaleźli klucz do skrytki, który Mitchell zostawił im na wierzchu. W sejfie w pobliskim banku znaleźli zaklejoną kopertę, a w niej podpisany przez Mitchella i Martina list z prośbą o opublikowanie załączonego manifestu. Była to długa krytyka administracji amerykańskiej i wszelkiego zła kapitalizmu oraz pokrętne pochwały życia w Związku Sowieckim, których autorzy zwracali między innymi uwagę, że emancypacja kobiet uczyniła je "partnerkami godnymi większego pożądania".

Dekretem nr 295 datowanym 11 sierpnia 1960 roku Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego przyznała Mitchellowi i Martinowi azyl polityczny oraz miesięczne wynagrodzenie w wysokości pięciuset rubli na głowę, czyli mniej więcej równowartość ich pensji w NSA - znacznie więcej, niż wynosiły pobory w Związku Sowieckim. Na jesieni tegoż roku Mitchell podjął pracę w Instytucie Matematyki uniwersytetu w Leningradzie, a Martin rozpoczął w tym samym instytucie studia doktoranckie. Obaj dezerterzy szybko sprawdzili, czy ich osądy na temat atrakcyjności sowieckich partnerek są właściwe. Mitchell ożenił się z Galiną Władimirowną Jakowlewą, trzydziestoletnią profesor nadzwyczajną wydziału fortepianu w leningradzkim konserwatorium, natomiast Martin, który zmienił nazwisko na "Sokołowski", poślubił Rosjankę poznaną podczas wakacji nad Morzem Czarnym.

Po kilku latach Centrala stwierdziła, że ma z Mitchellem i Martinem więcej kłopotów niż pożytku. Jak nietrudno było przewidzieć, obaj dezerterzy rozczarowali się szybko do życia w Związku Sowieckim. Martin, którego uważano w Centrali za bardziej poddającego się wpływom otoczenia, był na tyle naiwny, że uwierzył spreparowanej przez KGB wiadomości o skazaniu ich zaocznie w Stanach Zjednoczonych na dwadzieścia lat ciężkich robót. Wyrok miał rzekomo zapaść podczas rozprawy Sądu Najwyższego przy drzwiach zamkniętych. Pokazano mu nawet sfałszowaną kopię wyroku, żeby zrazić go do myśli o powrocie do USA. Mitchell, bardziej sceptyczny, w latach siedemdziesiątych gotów był wracać. Przewodniczący KGB Jurij Andropow wydał wówczas osobiście rozkaz, że ani Mitchell, ani Martin nie mogą w żadnym wypadku wyjechać ze Związku Sowieckiego, zrazi to bowiem potencjalnych uciekinierów z Zachodu. Kolejną próbą zniechęcenia Martina było pokazanie mu artykułu Jurija Siemionowa w "Izwiestiach", w którym autor informował, że amerykańscy agenci otrzymali ampułki z trucizną, oraz dawał do zrozumienia, że są one przeznaczone dla Martina i Mitchella. Mitchell słusznie podejrzewał, że artykuł został napisany na polecenie KGB. Galina Mitchell również chciała wyjechać, ale KGB wywarło nacisk na jej matkę, żeby przekonała ją do porzucenia zamiaru. Mitchellowie wystąpili o wizy emigracyjne kolejno do Australii, Nowej Zelandii, Szwecji i Szwajcarii, ale ich podania zostały odrzucone i 29 marca 1980 roku zawiadomili władze sowieckie, że zrezygnowali z planów wyjazdu. Pojawiały się jednak później uporczywe pogłoski, że Mitchell mimo wszystko próbował wydostać się ze Związku Sowieckiego.

Przez większość okresu "zimnej wojny" legalne rezydentury w Waszyngtonie i Nowym Jorku nie potrafiły w zasadzie dostarczyć informacji z wewnątrz administracji federalnej, których nie brakowało podczas II wojny światowej. Widać to było wyraźnie w czasie dwóch lat, poprzedzających najbardziej niebezpieczny moment w "zimnej wojnie" - kubański kryzys rakietowy 1962 roku.

Pustkę spowodowaną brakiem wiarygodnych informacji politycznych z terenu Stanów Zjednoczonych KGB wypełniało częściowo groźnymi bzdurami z innych źródeł. Niektóre z nich odzwierciedlały elementy sowieckich ocen sytuacji międzynarodowej. Przykładowo 29 marca 1960 roku przewodniczący KGB Aleksandr Nikołajewicz Szelepin osobiście zaniósł Chruszczowowi alarmistyczną ocenę amerykańskiej polityki, opartą na dalekim od prawdy meldunku, pochodzącym od niezidentyfikowanego oficera łącznikowego NATO przy CIA:

W CIA nie jest tajemnicą, że koła kierownicze Pentagonu są przekonane o potrzebie rozpętania "możliwie jak najszybciej" wojny ze Związkiem Sowieckim [...] Obecnie Stany Zjednoczone mogą zmieść z powierzchni ziemi sowieckie stanowiska rakietowe i zniszczyć inne cele wojskowe za pomocą sil lotnictwa bombowego. Jednak już niebawem, niestety, siły obronne Związku Sowieckiego zostaną rozbudowane [...] możliwość ta zostanie zniwelowana [...} W wyniku takich założeń kierownictwo Pentagonu ma nadzieję rozpocząć wojnę prewencyjną ze Związkiem Sowieckim.

Chruszczów potraktował raport bardzo serio. Niecałe dwa tygodnie później publicznie ostrzegł Pentagon, żeby "nie zapominał, że, jak wykazały to ostatnie próby, posiadamy pociski zdolne trafić w ustalony cel z odległości trzynastu tysięcy kilometrów".

Moskwa z uwagą śledziła amerykańskie wybory prezydenckie w 1960 roku. Kandydata republikanów Richarda Nixona Chruszczow uważał za maccartystę, zaprzyjaźnionego z jastrzębiami z Pentagonu, i chciał, żeby wygrał Kennedy. Rezydent w Waszyngtonie, Aleksandr Siemionowicz Fieklisow (posługujący się nazwiskiem "Fomin") otrzymał polecenie "przedstawić dyplomatyczne i propagandowe inicjatywy albo inne środki, które mogą ułatwić zwycięstwo Kennedyego". Rezydentura starała się także nawiązać kontakt z Robertem Kennedym, ale uprzejmie jej odmówiono.

Opinia Chruszczowa o Kennedym zmieniła się po zmontowanej przez CIA, nieudanej i dziecinnie nieudolnej próbie obalenia Fidela Castro, czyli desancie wspieranej przez Amerykanów "Brygady Kubańskiej" w Zatoce Świń w kwietniu 1961 roku. Zaraz po zakończeniu kubańskiej awantury Kennedy z rozpaczą pytał swego specjalnego doradcę Theodore’a Sorensena: "Jak mogłem być taki głupi?". W ocenie Chruszczowa młody prezydent nie potrafił kontrolować "ciemnych sił" amerykańskiego kapitalizmu, czyli kompleksu wojskowo-przemysłowego. Podczas wiedeńskiego spotkania na szczycie w czerwcu 1961 roku Chruszczow wojowniczo zażądał od Kennedy’ego zniesienia do końca roku podziału Berlina między trzy mocarstwa oraz podpisania traktatu pokojowego w sprawie Niemiec. Dwa supermocarstwa wkroczyły na drogę ku konfrontacji. Kennedy zwierzył się po spotkaniu w Wiedniu amerykańskiemu dziennikarzowi Jamesowi Restonowi:

Myślę, że [Chruszczow] zrobił to ze względu na Zatokę Świń. Myślę, że on sądzi, iż uda mu się załatwić każdego, kto jest równie młody i niedoświadczony, żeby wdepnąć w takie bagno. A ten, kto wlazł w to i nic nie pojął, jest bez jaj. Tak więc po prostu mnie przetrzepał.

Przewodniczący KGB Szelepin skierował 29 lipca 1961 roku do Chruszczowa zarys nowej, agresywnej strategii globalnej walki z Głównym Przeciwnikiem, obliczonej na "stworzenie w różnych regionach świata warunków, które pomogą w odwróceniu uwagi i sił Stanów Zjednoczonych oraz ich sojuszników, a także zwiążą je w trakcie rozwiązywania problemów niemieckiego traktatu pokojowego i Berlina Zachodniego". Pierwsza faza tego planu przewidywała wykorzystanie ruchów wyzwolenia narodowego na całym świecie do zdobycia przewagi w konfrontacji Wschód-Zachód oraz do "wywołania środkami będącymi w dyspozycji KGB zbrojnych powstań przeciwko sprzyjającym Zachodowi rządom reakcyjnym". Na czele listy "reakcyjnych" reżymów wybranych do obalenia Szelepin umieścił rządy, znajdujące się w najbliższym sąsiedztwie Głównego Przeciwnika - w Ameryce Środkowej, poczynając od Nikaragui, gdzie proponował stworzyć "rewolucyjny front" we współpracy z Kubańczykami i sandinistami. Szelepin proponował także destabilizację baz wojskowych NATO w Europie Zachodniej oraz prowadzenie kampanii dezinformacyjnej, obliczonej na wywołanie wrażenia rosnącej przewagi sił sowieckich i zdemoralizowanie zachodniej opinii publicznej. Po drobnych poprawkach Komitet Centralny KPZR przyjął wytyczne oparte na planie Szelepina. Niektóre elementy tego planu, a zwłaszcza wykorzystanie ruchów wyzwolenia narodowego w walce z Głównym Przeciwnikiem, przewijały się w sowieckiej strategii jeszcze przez ćwierć wieku.

Za czasów administracji Kennedy’ego KGB odgrywało w Waszyngtonie mniejszą rolę niż GRU. W maju 1961 roku pułkownik GRU Gieorgij Bołszakow, zakamuflowany jako szef waszyngtońskiego biura agencji prasowej TASS, rozpoczął regularne spotkania z prokuratorem generalnym Robertem Kennedym. Spotykali się co dwa tygodnie. Bołszakow zdołał przekonać Kennedy’ego, że mogą wspólnie ominąć napuszony protokół oficjalnej dyplomacji, "mówiąc prosto i otwarcie, bez uciekania się do politykierskich chwytów propagandowych" i w ten sposób utworzyć bezpośredni kanał łączności między prezydentem Kennedym a pierwszym sekretarzem Chruszczowem. Zapominając, że ma do czynienia z doświadczonym oficerem wywiadu, który otrzymał polecenie urobienia go, brat prezydenta sądził, że między nim a Bołszakowem "narodziła się autentyczna przyjaźń":

Za każdym razem, kiedy miał jakąś wiadomość do przekazania prezydentowi [to znaczy Chruszczow miał] albo kiedy prezydent chciał przekazać coś Chruszczowowi, przekazywaliśmy to przez Gieorgija Bołszakowa [...] spotykałem się z nim w różnych sprawach.

Pomimo sukcesu Bołszakowa zdolność GRU do oceny polityki Stanów Zjednoczonych była żałosna. W marcu 1962 roku GRU sporządziło dwa niebezpiecznie mylące raporty, które potwierdzały wcześniejszą ocenę KGB, że Pentagon planuje zaskakujące uderzenie jądrowe. GRU twierdziło, że w czerwcu Stany Zjednoczone podjęły decyzję przeprowadzenia niespodziewanego ataku atomowego na Związek Sowiecki we wrześniu 1961 roku, ale powstrzymały się w ostatnim momencie na skutek sowieckich prób broni jądrowej, które wykazały, że arsenał nuklearny Moskwy jest potężniejszy niż obliczał to Pentagon. Rozmijające się z prawdą sowieckie raporty wywiadowcze o waszyngtońskich planach rozpętania wojny termojądrowej zbiegły się z serią prawdziwych, ale rozpaczliwie nieudolnych, amerykańskich prób obalenia lub zamordowania Fidela Castro, kubańskiego sojusznika Moskwy. Operacje te pasowały jak ulał do paranoidalnego charakteru sowieckiej polityki zagranicznej.

W marcu 1962 roku Castro wezwał KGB do utworzenia bazy operacyjnej w Hawanie, żeby eksportować z niej rewolucję wzdłuż i wszerz Ameryki Łacińskiej. W maju Chruszczow postanowił zbudować na Kubie bazy pocisków z głowicami jądrowymi, co było najbardziej hazardowym posunięciem w całej "zimnej wojnie". Chruszczow kierował się po części chęcią zaimponowania Waszyngtonowi sowiecką potęgą nuklearną, a zarazem zamierzał zniechęcić Amerykanów do tworzenia kolejnych (nieistniejących w rzeczywistości) planów zaskakującego uderzenia jądrowego. Chciał też uczynić wyraźny gest poparcia dla kubańskiej rewolucji.

Moskwa podjęła pokerową zagrywkę zakładając, że Waszyngton nie wykryje istnienia wyrzutni rakietowych na Kubie, zanim nie będzie za późno na reakcje polityczne. Założenie to było błędne z dwóch powodów. Po pierwsze, latające na dużych wysokościach szpiegowskie samoloty U-2 mogły fotografować i śledzić przebieg prac przy budowie bazy rakietowej. Po drugie, analitycy wywiadu amerykańskiego umieli odczytać i uporządkować chaotyczne zdjęcia, wykonane przez samoloty U-2, ponieważ posiadali plany typowej sowieckiej bazy rakietowej oraz inne cenne materiały wywiadowcze, które dostarczył Oleg Władimirowicz Pienkowski, agent w GRU, prowadzony wspólnie przez CIA i brytyjskie SIS. Wszystkie najważniejsze raporty wywiadu amerykańskiego, dotyczące baz na Kubie z okresu kryzysu rakietowego, ostemplowano później kryptonimem IRONBARK, co znaczyło, że sporządzono je z wykorzystaniem dokumentów dostarczonych przez Pienkowskiego.

Po rozpoczęciu na Kubie budowy baz pocisków z głowicami jądrowymi Bołszakow nadal zapewniał (był to prawdopodobnie element kampanii dezinformacyjnej), że Chruszczow nigdy nie wejdzie na drogę agresywnej polityki zagranicznej. Kiedy w połowie października samoloty szpiegowskie U-2 wykryły już budowane pośpiesznie bazy i rozpoczął się kryzys rakietowy, Robert Kennedy natarł na Bołszakowa. "Założę się, że dobrze wiesz, iż macie swoje rakiety na Kubie" - atakował Kennedy. Bołszakow zaprzeczył. Według relacji Sorensena "[...] Prezydent Kennedy musiał polegać na Bołszakowie, który był kanałem prywatnej i bezpośredniej łączności z Chruszczowem, ale czuł się osobiście oszukany. Był osobiście oszukany".

W tej fazie "zimnej wojny", gdy Kreml najpilniej potrzebował wiarygodnych materiałów wywiadowczych z Waszyngtonu, rezydentura KGB nie potrafiła ich dostarczyć. Podczas II wojny światowej sowieccy agenci spenetrowali niemal każdą ważniejszą instytucję administracji Roosevelta. O niektórych istotnych aspektach polityki amerykańskiej (zwłaszcza o programie MANHATTAN) Centrala była lepiej poinformowana niż wiceprezydenci Roosevelta oraz większość jego gabinetu. W czasie kryzysu kubańskiego było odwrotnie. Źródła rezydentury w Waszyngtonie ograniczały się do agentów i kontaktów w środowiskach dziennikarskich oraz w ambasadach innych krajów (przede wszystkim w placówkach dyplomatycznych Argentyny i Nikaragui). Część materiałów wywiadowczych wysyłanych przez Fieklisowa do Moskwy opierała się po prostu na pogłoskach. Rezydent nie dysponował żadnym źródłem, które wiedziałoby coś o tajnych ustaleniach EXCOMM, grupy najbliższych doradców Kennedy’ego, którzy zebrali się 16 października w salce konferencyjnej najwyższych władz i odtąd schodzili się tam codziennie przez trzynaście dni, aż do zakończenia kryzysu. Naczelnik PZG Aleksandr Sacharowski odnotował na kilkunastu szyfrogramach Fieklisowa ze szczytowego okresu kryzysu kubańskiego: "Ten meldunek nie zawiera żadnych tajnych informacji".

Brak wpływu KGB na decyzje polityczne Chruszczowa podejmowane w czasie kryzysu odzwierciedlał pozycję przewodniczącego. W grudniu 1961 roku wpływowego Aleksandra Szelepina zastąpił na stanowisku przewodniczącego jego protegowany, ale mniej zdolny Władimir Siemiczastny, który miał niewielkie pojęcie o wywiadzie i nie chciał być szefem KGB. Przyjął stanowisko wyłącznie pod naciskiem Chruszczowa. Natomiast Chruszczow nie ukrywał, że głównym powodem mianowania Siemiczastnego była chęć zapewnienia politycznej lojalności KGB, a nie gotowość do korzystania z pomocy wywiadu w kształtowaniu polityki zagranicznej. W materiałach archiwalnych wynotowanych przez Mitrochina nie ma śladu, żeby Siemiczastny kiedykolwiek skorzystał z wzorów Szelepina i przedstawił Chruszczowowi plany ambitnej, wielkiej strategii walki z Głównym Przeciwnikiem. W trakcie kryzysu rakietowego Siemiczastny ani razu nie spotkał się z Chruszczowem i nie był zapraszany na posiedzenia prezydium (rozszerzone biuro polityczne, które w ciągu minionego dziesięciolecia podejmowało najważniejsze decyzje polityczne).

Chruszczow nigdy też niczego nie żądał ani nie otrzymał od KGB ocen ewentualnych reakcji amerykańskich na rozmieszczenie pocisków z głowicami jądrowymi na Kubie. Jak się wydaje, ówczesny szef wywiadu zagranicznego Sacharowski miał nikłe pojęcie o systemie kształtowania polityki zagranicznej w Stanach Zjednoczonych, Był to kompetentny biurokrata w sowieckim stylu, ale jego osobiste doświadczenie o życiu poza granicami Związku Sowieckiego ograniczało się do Rumunii i innych państw Europy Wschodniej. Melancholijny wygląd Sacharowskiego był, wedle słów jednego z podwładnych, "spowodowany olbrzymim ciężarem obowiązków". Do ciężarów takich należała konieczność sprostania ostrym wymogom poprawności politycznej. Pierwszy Zarząd Główny bardzo rzadko przedstawiał własne oceny, z wyjątkiem określonych tematycznie opracowań, przygotowanych na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Wydziału Zagranicznego Komitetu Centralnego KPZR lub prezydium. Większość dokumentów określanych jako "analizy" to w rzeczywistości nic więcej jak kompilacja informacji na określony temat, w której unikano na ogół przedstawiania wniosków z obawy, że mogą być sprzeczne z opiniami zwierzchności. Najwyższą zwierzchność w czasie kryzysu kubańskiego stanowił Chruszczow, a nie prezydium. To on, podobnie jak wcześniej Stalin, był głównym analitykiem informacji wywiadowczych.

Wywiad miał jednak pewien wpływ na politykę Chruszczowa, przynajmniej w końcowej fazie kryzysu. Na posiedzeniu prezydium 25 października Chruszczow dał do zrozumienia, że być może zajdzie konieczność rozmontowania wyrzutni rakietowych w zamian za amerykańską gwarancję nieuciekania się do inwazji Kuby. Chruszczow nie był jeszcze gotów do przedstawienia takiej propozycji. Zmienił zdanie w nocy z 25 na 26 października, kiedy otrzymał meldunek GRU, że w amerykańskim Dowództwie Lotnictwa Strategicznego ogłoszono pogotowie jądrowe. Początkowo liczył, że uda mu się zachować twarz i w zamian za wstrzymanie sowieckich prac budowlanych na Kubie wymusić na Amerykanach usunięcie ich baz rakietowych z Turcji. Jednak rankiem 26 października, w błędnym mniemaniu, że Amerykanie lada chwila wylądują na Kubie, podyktował bełkotliwy i pełen emocji apel do prezydenta Kennedy’ego. Wnosił w nim o zachowanie pokoju i domagał się amerykańskich gwarancji dla integralności terytorialnej Kuby. Apel nie wspominał jednak ani słowem o bazach pocisków rakietowych w Turcji. W ciągu następnych dwudziestu czterech godzin Chruszczow ponownie zmienił zdanie. Doszedł do wniosku, że nie wisi nad nim groźba amerykańskiego desantu na Kubę i 27 października wystosował kolejny list z żądaniem włączenia do ewentualnego porozumienia baz rakietowych w Turcji.

Krótko po wysłaniu przez Chruszczowa drugiego listu sowiecka obrona powietrzna na Kubie, prawdopodobnie wskutek jakiegoś nieporozumienia między szczeblami dowodzenia, zestrzeliła nad wyspą amerykański samolot zwiadowczy U-2. Pilot zginął. Chruszczow wpadł w panikę. Wiadomość, że Kennedy wystąpi w południe 28 października z telewizyjnym orędziem do narodu, odczytał błędnie jako zapowiedź ogłoszenia inwazji Kuby. Chruszczow ugiął się i przyjął warunki Kennedy’ego: jednostronne wycofanie "całego sowieckiego uzbrojenia zaczepnego" z wyspy. Chcąc mieć pewność, że jego zgoda dotrze do Kennedyego na czas, Chruszczow kazał ogłosić ją z anteny Radia Moskwa.

Poniżające wycofanie się Związku Sowieckiego w finałowej fazie kryzysu rakietowego doprowadziło dwa lata później do obalenia Chruszczowa w pałacowym zamachu stanu. Uczucie poniżenia odczuto szczególnie silnie w Centrali, którą dotknęła seria penetracji i dezercji do CIA. W grudniu 1961 roku oficer KGB major Anatolij Michajłowicz Golicyn wszedł do gmachu Ambasady Amerykańskiej w Helsinkach i został eksfiltrowany do Stanów Zjednoczonych. We wrześniu 1962 roku KGB aresztowało pułkownika GRU Olega Pienkowskiego, który od półtora roku dostarczał Brytyjczykom i Amerykanom materiały wywiadowcze najwyższej jakości.

Ocena szkód wywołanych ucieczką Golicyna zawierała zwykły zestaw stereotypów, potępiających jego motywy działania. Ponieważ nie wolno było krytykować KGB lub wspominać o brakach sowieckiego systemu, należało trzymać się ogólnej zasady, że przyczyną dezercji były ułomności moralne dezertera, a przede wszystkim "wirus karierowiczostwa", wykorzystany bez skrupułów przez zachodnie służby wywiadowcze.

Golicyn, człowiek ambitny i próżny, to typowy przykład osobnika reprezentującego plemię karierowiczów. W połowie lat pięćdziesiątych odczuł on boleśnie przesunięcie na niższe stanowisko, nie potrafił znieść wytykania mu jego błędów i niedociągnięć i wykłócał się. Podkreślając swoje wyjątkowe zdolności, stwierdził, że tylko pech uniemożliwił mu w latach stalinowskich awans na stopień wyższego oficera. [Jesienią 1961 roku] Golicyn uporczywie próbował dowiedzieć się, co napisano w sporządzonej dla Moskwy ocenie jego pracy, która była negatywna. Rezydentura [w Helsinkach] uważa, że udało mu się poznać najważniejsze elementy oceny i wiedząc z doświadczenia innych, że może się spodziewać poważnej rozmowy w wydziale osobowym i degradacji, zbiegł do Stanów Zjednoczonych.

Podobnie jak reszcie dezerterów, Golicynowi nadano degradujący pseudonim - GORBATYJ. Podjęto też liczne środki dla zdyskredytowania go. Między innymi aresztowano sowieckiego przemytnika (pseudonim MUSTAFA), którego namówiono, żeby złożył zeznania o udziale Golicyna w operacjach przemytniczych na pograniczu z Finlandią. Posłuszny MUSTAFA zrobił co kazano i 27 września 1962 roku w dzienniku "Sowietskaja Rossija" ukazał się artykuł potępiający Golicyna za rzekomy udział w aferze przemytniczej.

Poza podejmowanymi przez Centralę próbami degradacji Golicyna w oczach innych, w ocenie szkód spowodowanych jego ucieczką podkreślono, że mógł zdradzić CIA tajemnice operacyjne większości "pionów" rezydentury w Helsinkach i w innych placówkach zagranicznych oraz ujawnić przyjęte w KGB metody werbowania i prowadzenia agentów. Pomiędzy 4 stycznia a 16 lutego 1962 roku Centrala wysłała do pięćdziesięciu czterech rezydentów instrukcję, jakie działania należy podjąć, żeby ograniczyć szkody w bieżących operacjach. Na pewien czas zawieszono też spotkania z najcenniejszymi agentami, a łączność z nimi ograniczono do "środków pozaosobowych", na przykład do martwych skrzynek kontaktowych.

Niestety, oprócz przekazania ważnych informacji o metodach KGB oraz wskazówek o tożsamości sowieckich agentów, Golicyn zaszczepił w CIA kilka teorii spiskowych, jedną bardziej nieprawdopodobną od drugiej. Między innymi przekonał szefa kontrwywiadu CLA Jamesa Angletona, że KGB prowadzi gigantyczną pozorację w globalnej skali, w którą wpisany jest także ideologiczny spór Moskwy z Pekinem. Całość tej wielopiętrowej gry obliczona jest na polityczne zdezorientowanie Zachodu. Później Golicyn utrzymywał, że nawet "praska wiosna" w Czechosłowacji to element pozoracji KGB. Centrala nie zorientowała się, że ucieczka Golicyna, której konsekwencją było zainfekowanie paranoidalnymi teoriami nielicznej, ale sprawiającej wiele kłopotów grupy oficerów CIA, wyrządziła Agencji więcej zła niż przysporzyła korzyści z otrzymanych informacji.

W listopadzie 1963 roku Aleksandr Nikołajewicz Czeriepanow z Drugiego Zarządu Głównego KGB (bezpieczeństwo wewnętrzne i kontrwywiad) wysłał do Ambasady Amerykańskiej w Moskwie pakiet ściśle tajnych dokumentów, dotyczących inwigilacji dyplomatów i obcokrajowców, przebywających w Związku Sowieckim, oraz zastawiania na nich różnych pułapek w celu późniejszego szantażowania. Do dokumentów dołączył list, oferujący CIA jego usługi. Dyplomata zastępujący nieobecnego ambasadora przeraził się, że to prowokacja KGB. Zezwolił wprawdzie, aby szef placówki CIA sfotografował nadesłane dokumenty, ale mimo protestów zwrócił oryginały Rosjanom. Czeriepanow uciekł z Moskwy, ale 17 grudnia 1963 roku aresztowali go pogranicznicy KGB w Turkiestanie. Zeznał w trakcie przesłuchania, że między innymi ujawnił Amerykanom tajemnicę mietki, czyli "szpiegowskiego proszku" - specjalnie dobranych chemikaliów, którymi smarowano buty inwigilowanych osób, żeby ułatwić tropienie. W kwietniu 1964 roku Czeriepanow został skazany na karę śmierci w procesie przy drzwiach zamkniętych. We wnioskach Centrali z analizy wyrządzonych szkód znalazło się stwierdzenie:

Nie można ustalić, dlaczego Amerykanie zdradzili Czeriepanowa. Albo podejrzewali, że jego krok jest prowokacją KGB, albo chcieli obciążyć KGB długim poszukiwaniem osoby, która wysłała pakiet dokumentów do ambasady.

Wprawdzie to nie CIA ponosiła odpowiedzialność za zdradę Czeriepanowa, ale wkrótce Agencja popełniła jeszcze gorszy błąd. W lutym 1964 roku do Stanów Zjednoczonych zbiegł Jurij Iwanowicz Nosienko, oficer KGB przy sowieckiej delegacji na rozmowy rozbrojeniowe w Genewie, który od czerwca 1962 roku współpracował z CIA. Nosienko był autentycznym uciekinierem, ale przesłuchujący go eksperci CIA doszli do błędnego wniosku, że jest on podrzutkiem KGB.

Centrala, nieświadoma kolosalnego błędu CIA, uważała ucieczkę Nosienki za bardzo poważną porażkę. Zwyczajowa już ocena szkód zaczynała się od plugawienia dezertera, któremu nadano teraz pseudonim IDOL. Tak jak Golicynowi, zarzucano Nosience, że zaraził się "wirusem karierowiczostwa":

Nosienko, który pożądał władzy, nie ukrywał swych ambicji zdobycia wysokiego stanowiska. Kierownictwo Wydziału I w dowództwie nie zapomni histerycznej reakcji Nosienki, kiedy poinformowano go o planach awansowania go z zastępcy na szefa sekcji (otdielnije). "Naczelnik zarządu obiecał mi, że przyjdę na miejsce naczelnika wydziału (otdieł)" - krzyczał bezwstydnie. Cechy charakterystyczne dla karierowiczostwa były też widoczne w jego innych dziwnych zachowaniach. Kiedy został zastępcą naczelnika innego wydziału, Nosienko wstydził się niskiego stopnia [kapitana KGB], który był dla tego etatu wyższy. Potrafił zwrócić dokument bez podpisu, jeśli przy nazwisku widniała ranga "kapitan". Podpisywał dokumenty tylko wtedy, gdy jego spostrzegawczy podwładni umieścili na nim nazwisko bez stopnia.

Przez cały czas trwania "zimnej wojny" KGB odnosiło znacznie większe sukcesy w zdobywaniu tajemnic naukowo-technicznych niż w penetrowaniu aparatu władzy Głównego Przeciwnika. W 1963 roku wydział zajmujący się wywiadem naukowo-technicznym w PZG otrzymał bardziej prestiżowy status Zarządu T. Większość zadań wyznaczała mu Komisja Przemysłu Wojskowego WPK (Wojenno-Promyszlennaja Kommisija), która nadzorowała produkcję uzbrojenia i sprzętu. WPK wręcz obsesyjnie interesowała się amerykańskim uzbrojeniem i amerykańskimi technologiami, lekceważąc pozostałe kraje. Na początku lat sześćdziesiątych ponad dziewięćdziesiąt procent zadań zgłaszanych przez WPK dotyczyło obszaru Głównego Przeciwnika. Wśród tajemnic technicznych zdobytych w tym okresie przez KGB w Stanach Zjednoczonych były między innymi materiały wywiadowcze: o technologiach lotniczych i rakietowych, silnikach turboodrzutowych (od źródła w zakładach General Electric), o myśliwcu Phantom, badaniach jądrowych, komputerach, tranzystorach, radioelektronice oraz z dziedziny chemii i metalurgii. Mitrochin identyfikuje w swoich notatkach agentów wywiadu naukowo-technicznego działających w Stanach Zjednoczonych, ale podaje niewiele szczegółów o ich dokonaniach. Byli wśród nich: STARIK i BOR (albo BORG) - naukowcy z ośrodka badawczego amerykańskich sił lotniczych - oraz URBAN, o którym Mitrochin notuje, że zajmował kierownicze stanowisko w zakładach Kellog (prawdopodobnie M.W Kellog Technology Company w Houston) i był agentem sowieckim od 1940 roku. BERG to starszy inżynier, zatrudniony prawdopodobnie w zakładach Sperry-Rand (UNIVAC). VIL pracował w zakładach chemicznych Union Carbide; FELKE - w koncernie chemicznym, biomedycznym i naftowym Du Pont de Nemours. USACZ był zatrudniony w Brookhaven National Laboratory w Upton w stanie Nowy Jork, gdzie prowadzono rządowe badania nad energią nuklearną, fizyką wielkich energii i elektroniką. NORTON pracował w koncernie RCA, który produkował sprzęt elektroniczny, telekomunikacyjny i łączności wojskowej.

W przeciwieństwie do okresu II wojny światowej, w latach "zimnej wojny" ludzie z kurczących się szeregów amerykańskiej partii komunistycznej i sympatycy komunizmu tylko z rzadka mieli dostęp do tajemnic naukowo-technicznych, interesujących KGB. Większość agentów wywiadu naukowo-technicznego zwerbowanych w Stanach Zjednoczonych szpiegowała za pieniądze. Dwóch takich najemnych szpiegów FBI złapało w połowie lat sześćdziesiątych: John Butenko pracował dla filii koncernu ITT, gdzie wykonywano zamówienia Dowództwa Lotnictwa Strategicznego, pułkownik William Whalen zaś dostarczał materiały wywiadowcze o pociskach rakietowych i broni atomowej. W 1963 roku nowojorska rezydentura dostarczyła Centrali sto czternaście tajnych dokumentów naukowo-technicznych, liczących w sumie siedem tysięcy dziewięćset sześćdziesiąt siedem stron. Ponadto trzydzieści tysięcy sto trzydzieści jeden jawnych dokumentów - łącznie sto osiemdziesiąt jeden tysięcy czterysta pięćdziesiąt cztery strony, a także siedemdziesiąt jeden "próbek" najnowocześniejszych technologii i urządzeń. Rezydentura w Waszyngtonie wysłała W tym czasie trzydzieści siedem tajnych dokumentów (w sumie trzy tysiące dziewięćset czterdzieści cztery strony) i tysiąc czterysta osiem jawnych dokumentów liczących trzydzieści cztery tysiące pięćset sześć stron.

Niektóre najcenniejsze materiały o amerykańskich technologiach zdobyły rezydentury poza granicami Stanów Zjednoczonych. Do najbardziej poszukiwanych należały materiały wywiadowcze związane z komputerami, na tym polu bowiem Związek Sowiecki był szczególnie zapóźniony w stosunku do Zachodu. Eksperymentalne sowieckie komputery BESM-1 wyprodukowano w 1953 roku i, zdaniem ekspertów zachodnich, był to "uczciwy komputer" jak na swoje czasy, z lepszymi możliwościami niż amerykański UNVAC-1 z 1951 roku. Natomiast BESM-2, który wszedł do produkcji w 1959 roku, osiągał już tylko jedną trzecią szybkości komputera IBM-7094 produkowanego od 1955 roku oraz zaledwie 1/16 szybkości IBM-7090 z 1959 roku. Z uwagi na zakaz eksportu zaawansowanych technologii do Związku Sowieckiego nałożony przez COCOM (koordynujący embargo komitet NATO i Japonii), komputery, które Moskwa mogła importować z Zachodu, były tylko nieco potężniejsze niż sowieckie. W latach sześćdziesiątych Związek Sowiecki starał się dogonić Zachód w technologii komputerowej, przede wszystkim w oparciu o materiały wywiadu naukowo-technicznego.

Główne źródła KGB, dostarczające materiały o komputerach, niemal z pewnością znajdowały się w koncernie IBM, który w połowie lat sześćdziesiątych produkował ponad połowę komputerów używanych na całym świecie. Najcenniejszym agentem KGB wewnątrz koncernu IBM, o którym wspomina Mitrochin, był ALVAR - naturalizowany obywatel francuski, urodzony jeszcze w carskiej Rosji, który - w przeciwieństwie do agentów amerykańskich - mógł kierować się motywami ideologicznymi. ALVAR miał też prawdopodobnie najdłuższy staż w Pionie X. Zwerbowało go jeszcze NKWD w 1935 roku. W latach pięćdziesiątych zajmował wysokie stanowisko w europejskiej dyrekcji koncernu IBM w Paryżu. W uznaniu zasług dla Związku Sowieckiego nadano mu w 1958 roku Order Czerwonego Sztandaru. ALVAR pracował dla KGB aż do przejścia na emeryturę w końcu lat siedemdziesiątych. Przyznano mu wtedy stałą rentę sowiecką w wysokości trzystu dolarów miesięcznie jako dodatek do emerytury IBM, co było wymiernym wyrazem uznania Centrali dla jego wieloletniej pracy.

Na początku lat sześćdziesiątych paryska rezydentura dostarczyła też materiały wywiadowcze o produkcji amerykańskich tranzystorów, które według akt KGB podniosły jakość sowieckich tranzystorów oraz przyspieszyły o półtora roku uruchomienie produkcji seryjnej. Paryż dostarczył także materiały naukowo-techniczne o łączeniu komputerów w sieć. Rozwiązania te skopiowało potem sowieckie Ministerstwo Obrony. Najbardziej prawdopodobnym źródłem materiałów o tranzystorach i sieciach komputerowych jest ALVAR. Od 1964 roku rezydentura w Paryżu miała jednak drugiego agenta, pracującego w tej samej dziedzinie. Był nim KŁOD zatrudniony w Texas Instruments.

Pośród agentów, dostarczających tajemnice technologiczne z wewnątrz IBM, był też obywatel jednego z państw skandynawskich o pseudonimie CHONG. Od 1960 do 1966 roku CHONG pracował dla europejskiej firmy afiliowanej przy IBM. Zakupił on w tym czasie objęte embargiem materiały i próbki wartości stu dwudziestu czterech tysięcy dolarów, a później przekazał je KGB. W 1961, a potem w 1962 roku przesłuchiwany był w miejscowej ambasadzie USA, gdzie pytano go o dokonane zakupy, ale, jak się wydaje, w obu przypadkach potrafił je uzasadnić. CHONG, w przeciwieństwie do ALVARA, kierował się przede wszystkim względami materialnymi. Początkowo od każdego zakupu w IBM miał dziesięć procent prowizji, którą zwiększono z czasem do piętnastu procent.

Później CHONG pracował w kilku krajach dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. Fakt, że w swojej karierze miał dwunastu oficerów prowadzących, jest dowodem, że Centrala uważała go za cenne źródło. Kontakt z nim ustał w 1982 roku, czyli dwa lata po jego przejściu na emeryturę. W sumie odbył sto pięćdziesiąt spotkań z przedstawicielami KGB.

Związek Sowiecki miał często więcej trudności z wykorzystaniem wywiadowczego materiału naukowo-technicznego niż ze zdobyciem unikalnych tajemnic technicznych w firmach amerykańskich, wykonujących w większości przypadków zamówienia obronne. W 1965 roku Politbiuro skrytykowało przemysł za dwu-, a nawet trzyletnie opóźnienie w wykorzystaniu zdobytych tajemnic technologicznych. Również wykradzione przez KGB tajemnice komputerów nie pomogły w zmniejszeniu luki technologicznej dzielącej Wschód od Zachodu. W najlepszym razie powstrzymały tylko jej powiększanie się. Luki tej nie można tłumaczyć brakiem doświadczenia sowieckich uczonych i matematyków. Jeden z ekspertów kanadyjskich napisał w 1968 roku: "Ludzie z Zachodu, którzy znają sowieckich specjalistów komputerowych, mogą potwierdzić ich umiejętności i głęboką wiedzę". Utrzymujące się zacofanie sowieckiego przemysłu komputerowego pomimo doświadczenia i wiedzy sowieckich uczonych oraz wspaniałych materiałów zdobytych przez KGB było skutkiem nieruchawości i nieskuteczności sowieckiej gospodarki nakazowej, w której innowacje technologiczne musiały przebijać się przez rozbudowaną i oporną biurokrację państwową.

Zamiast wziąć na siebie część odpowiedzialności za brak wykorzystania zdobytych na Zachodzie naukowo-technicznych materiałów wywiadowczych, przewodniczący WPK L.W. Smirnow zwalił winę na KGB, zarzucając wywiadowi zagranicznemu, że zdobył ich za mało. W liście do przewodniczącego KGB Siemiczastnego z kwietnia 1965 roku Smirnow skarżył się, że w okresie minionych czterech lat KGB nie wykonało ponad połowy priorytetowych zadań, postawionych przed wywiadem naukowo-technicznym. Siemiczastny odpowiedział, że podjęto kroki dla poprawy zdolności KGB do wypełnienia postawionych zadań; zarzucił WPK, że nie bierze pod uwagę obecnych trudności w zbieraniu naukowo-technicznych materiałów wywiadowczych w Stanach Zjednoczonych. Podkreślił przy tym, że skoro podobne badania naukowe prowadzone są także w Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii i Republice Federalnej Niemiec, WPK powinna w większej mierze interesować się obiektami w tamtych krajach.

W następnym roku grupy oficerów Pionu X, prowadzące operacje przeciwko obiektom amerykańskim, rozmieszczono w rezydenturach w Argentynie, Australii, Brazylii, Danii, Finlandii, Indiach, Izraelu, Libanie, Meksyku, Maroko, Norwegii, Szwajcarii, Turcji, Zjednoczonej Republice Arabskiej oraz w kilkunastu krajach Trzeciego Świata.

Wbrew krytyce Smirnowa naukowo-techniczna działalność wywiadowcza KGB przynosiła w sumie spore sukcesy. Sam Smirnow potwierdził, że PZG wykonał ponad połowę najtrudniejszych zadań, postawionych przez WPK w walce z Głównym Przeciwnikiem. I to w ciągu kilku lat. Jednak było to niewiele w porównaniu ze spektakularnym sukcesem sprzed dwudziestu lat, gdy Centrala otrzymała równocześnie od dwóch różnych agentów największy sekret naukowy na świecie, czyli plany bomby atomowej, a inne bardzo ważne informacje o badaniach jądrowych dostarczało jej jeszcze kilka źródeł. Różnica na niekorzyść była już nieodwracalna, Większość sowieckich szpiegów, którzy spenetrowali każdy ważny resort administracji Roosevelta, pracowała z pobudek ideologicznych, zmamiona zmitologizowanym obrazem stalinowskiej Rosji, pierwszego na święcie państwa robotników i chłopów, torującego drogę ku nowemu, socjalistycznemu społeczeństwu. W pierwszych latach "zimnej wojny" wizja ta zblakła nawet w oczach Amerykanów o zdecydowanie radykalnych poglądach. Następcy ideologicznie motywowanych szpiegów z lat II wojny światowej byli w większości najemnikami, którzy sami zaoferowali swoje usługi, lub skorumpowanymi pracownikami zakładów zbrojeniowych, gotowymi sprzedać pokątnie sekrety własnej firmy.

KGB nie potrafiło otwarcie stwierdzić, że minęły złote lata ideologicznie motywowanych agentów na wysokich szczeblach administracji amerykańskiej, Nie chciano, a może nie umiano uwierzyć, że era ta minęła i miała już nie wrócić.

 

Zimnowojenne operacje przeciwko Wielkiej Brytanii

Część l: Po "Pięciu Wspaniałych"

Sowieckie operacje wywiadowcze w Wielkiej Brytanii od lat trzydziestych do czasów współczesnych można podzielić na trzy fazy. Pierwsza to złoty wiek rozpoczęty erą wielkich nielegałów, kiedy to KGB zbierało w Wielkiej Brytanii wspaniałe materiały wywiadowcze; chociaż nie zawsze potrafiono je w Centrali zrozumieć, to i tak były one o niebo lepsze niż wiadomości zebrane przez konkurencyjne służby wywiadowcze wrogie Albionowi. Potem przyszedł wiek srebrny, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - odnoszono wprawdzie mniej sukcesów, ale nadal były one znaczące. Aż wreszcie przyszła trzecia faza, lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, era w najlepszym razie brązowa, z paroma tylko osiągnięciami, ale i kilkoma spektakularnymi wpadkami.

Złote czasy dla sowieckich operacji wywiadowczych w Wielkiej Brytanii skończyły się w 1951 roku ucieczką Burgessa i Macleana do Moskwy oraz odwołaniem Philby’ego z Waszyngtonu *[W żadnej teczce widzianej przez Mitrochina nie było dowodów na poparcie nieprawdopodobnej teorii, że po rozpadzie siatki "Pięciu Wspaniałych" na wysokim stanowisku w MI-5 pozostał jeszcze jakiś agent sowiecki. W zapiskach Mitrochina niewymienione jest nazwisko dyrektora generalnego MI-5 sir Rogera Hollisa, najwyższego rangą oficera MI-5, którego błędnie podejrzewano o współpracę z sowieckim wywiadem. Teoria, że Hollis był sowieckim agentem, została całkowicie zdyskredytowana.]. Akta wynotowane przez Mitrochina ujawniły jednak, że pewna cenna, ideologicznie motywowana agentka zwerbowana w połowie lat trzydziestych - Melita Norwood (pseudonim HOLA) - była aktywna jeszcze długo po "Pięciu Wspaniałych". Od marca 1945 roku pracowała jako sekretarka w Brytyjskim Towarzystwie Badawczym Metali Nieżelaznych i mogła wynosić z sejfu szefa dokumenty i fotografie, przekazując prowadzącym "wiele cennego materiału" na temat STOPÓW RUROWYCH, czyli programu zbudowania pierwszej brytyjskiej bomby atomowej.

Po zakończeniu II wojny światowej wróciła rywalizacja między NKGB i GRU o to, kto będzie prowadził Melitę Norwood. Jej pierwszym powojennym oficerem prowadzącym był Nikołaj Pawłowicz Ostrowski z rezydentury NKGB/MGB w Londynie. W początkach "zimnej wojny", gdy istniał Komitet Informacji - KI, łączący wywiady zagraniczne MGB i GRU, Norwood miała dwóch prowadzących z GRU: Galinę Konstantinownę Tursiewicz oraz Jewgienija Aleksandrowicza Olejnika. W kwietniu 1950 roku, zaraz po skazaniu atomowego szpiega Klausa Fuchsa i przesłuchaniu SONI przez MI-5, Norwood została "zamrożona" na pewien czas z obawy przed zdemaskowaniem, w czasie wojny bowiem SONIA z GRU prowadziła prawdopodobnie równolegle ją i Fuchsa. Kontakt wznowiono w 1951 roku. W ciągu roku po obumarciu Komitetu Informacji Centrala odebrała GRU prowadzenie Norwood.

W październiku 1952 roku, kilka miesięcy po powrocie Norwood pod skrzydła MGB, na wyspie Monte Bello, na północny zachód od wybrzeża Australii, znanej dotychczas tylko z poławiaczy pereł i wraków, przeprowadzono pierwszą brytyjską próbną eksplozję jądrową. Wypadła pomyślnie. Stalin był znacznie lepiej poinformowany o konstrukcji bomby niż większość brytyjskich ministrów. Premier Attlee nigdy nie zezwalał na omawianie programu STOPÓW RUROWYCH przy pełnym składzie rady ministrów. Później wyjaśnił oględnie, że "niektórym z nich nie można było powierzać sekretów tego rodzaju". Churchill był zaskoczony, kiedy po powrocie na fotel premiera po wygranych wyborach w 1951 roku dowiedział się, że Attlee potrafił skutecznie ukryć w budżecie przekraczające sto milionów funtów koszty budowy bomby atomowej i to nie tylko przed parlamentem, ale również przed większością własnych ministrów.

Przez następne dwadzieścia lat Melita Norwood miała siedmiu oficerów prowadzących: sześciu z londyńskiej rezydentury KGB (Jewgienij Aleksandrowicz Biełow, Gieorgij Leonidowicz Trusiewicz, Nikołaj Nikołajewicz Asimow, Witalij Jewgieniewicz Cejrow, Giennadij Borisowicz Miakinkow i Lew Nikołajewicz Szerstniew) oraz jednego nielegała o pseudonimie BEN. W trosce o bezpieczeństwo Norwood spotykała się z oficerami prowadzącymi cztery lub pięć razy w roku, zazwyczaj na południowo-wschodnich przedmieściach Londynu. Przekazywała im podczas spotkań cały zebrany przez ten czas materiał dokumentacyjny.

Wygrana w końcu przez KGB rywalizacja między Centralą a GRU o kontrolę nad Norwood, której pierwsza faza przypadła na lata II wojny światowej, a druga na początek "zimnej wojny", jest najlepszym świadectwem, że w Moskwie uważana była za cennego agenta. Zgodnie z przebiegiem służby w jej teczce personalnej niektóre dostarczone przez nią naukowo-techniczne materiały wywiadowcze "znalazły praktyczne zastosowanie w sowieckim przemyśle" (w notatkach Mitrochina brak jednak bardziej szczegółowych danych). W 1958 roku HOLA została nagrodzona Orderem Czerwonego Sztandaru. Cztery lata później otrzymała dożywotnią rentę w wysokości dwudziestu funtów miesięcznie. Norwood pracowała jednak z pobudek ideologicznych i nie oglądała się na pieniądze. Po przejściu na emeryturę odmówiła przyjmowania sowieckiej renty, stwierdzając, że starcza jej na życie i nie potrzebuje więcej.

Norwood pracowała również jako agent werbownik. Jedyną zwerbowaną przez nią osobą odnotowaną przez Mitrochina był urzędnik państwowy o pseudonimie HUNT, którego Norwood zaczęła urabiać w 1965 roku. Przez czternaście lat od zwerbowania w 1967 roku HUNT dostarczał materiał naukowo-techniczny oraz dane na temat eksportu brytyjskiego uzbrojenia (brak bliższych informacji). Pod koniec lat siedemdziesiątych londyńska rezydentura dała mu dziewięć tysięcy funtów na założenie niewielkiej firmy, prawdopodobnie w nadziei, że będzie on mógł dostarczać Moskwie obłożone embargiem nowinki techniczne.

Posiadana wiedza pozwala na stwierdzenie, że po II wojnie światowej nie udało się Sowietom zwerbować agenta, który spenetrowałby brytyjskie służby wywiadowcze tak skutecznie, jak to zrobili Philby, Blunt i Cairncross. Chociaż próbowano. Kilka miesięcy po zwolnieniu Philby’ego z Secret Inteligence Service w czerwcu 1951 roku MGB zaczęło werbować innego funkcjonariusza SIS. Był nim dwudziestodziewięcioletni George Blake (prawdziwe nazwisko Behar). Blake urodził się w Rotterdamie. Jego ojcem był sefardyjski Żyd z Konstantynopola, naturalizowany obywatel Wielkiej Brytanii, a matką obywatelka holenderska, która nadała mu imię George na cześć króla Jerzego V. Podczas II wojny światowej Blake służył kolejno w holenderskim ruchu oporu i w Royal Navy, aż w 1944 roku wstąpił do SIS. Secret Intelligence Service nie żywiła wobec nowego kandydata do wywiadowczej pracy żadnych podejrzeń. Nie wykryła przede wszystkim, że znaczny wpływ miał na niego starszy kuzyn, Henri Curiel, założyciel Komunistycznej Partii Egiptu, człowiek, który, jak wspominał Blake, miał "olbrzymi urok i zniewalający uśmiech, czyniący go wielce pociągającym nie tylko dla kobiet, ale dla każdego, kto go spotkał". W 1949 roku SIS odkomenderowała Blake’a do Południowej Korei, gdzie pracował pod osłoną immunitetu dyplomatycznego wicekonsula w Seulu. Rok później, krótko po rozpoczęciu działań wojennych, został internowany przez północnokoreańskie oddziały inwazyjne *[Blake nie ukrywał swego podziwu dla Curiela, ale w mało przekonywający sposób starał się pomniejszyć wpływ, jaki miał na niego kuzyn. Według Olega Kaługina Blake "miał lewicowe przekonania już na początku wojny koreańskiej".].

Jesienią 1951 roku Blake dał strażnikom napisaną po rosyjsku karteczkę, zaadresowaną do sowieckiej ambasady, prosząc o spotkanie, ma bowiem ważne wiadomości do przekazania. Podczas widzenia z Wasilijem Aleksiejewiczem Dożdalewem z KGB przedstawił się jako funkcjonariusz SIS i zaproponował, że gotów jest zostać sowieckim agentem. Dożdalew wydał mu dobrą opinię i londyński rezydent Nikołaj Borisowicz Rodin (posługiwał się nazwiskiem "Korowin") przyjechał do Korei, żeby dokończyć proces werbunku agenta DIOMIDA i umówić się z nim na spotkanie w Holandii po zakończeniu koreańskiej wojny. Według informacji Siergieja Aleksandrowicza Kondraszewa, który od października 1953 roku prowadził Blake’a w Wielkiej Brytanii, Centrala uważała go za tak cennego agenta, że poza nim nikt w londyńskiej rezydenturze nie miał prawa znać prawdziwej tożsamości agenta DIOMIDA ani wiedzieć, że pracuje on w Secret Intelligence Service.

Jak wynika z akt KGB, Blake’owi w latach pięćdziesiątych powiodły się dwie znaczące operacje. Jego informacje, łącznie z wcześniejszymi wiadomościami od Philby’ego i Heinza Felfego, sowieckiego agenta w zachodnioniemieckiej BND, umożliwiły "eliminację sieci agenturalnej przeciwnika w NRD w latach 1953-1955". W opublikowanych w 1990 roku wspomnieniach Blake twierdzi, że zdradził blisko czterystu zachodnich agentów, działających w bloku sowieckim, ale zapewniał, że nikomu z nich nie stała się krzywda. Te nieprawdopodobne zapewnienia wyśmiano natychmiast; zaprzeczył im między innymi Oleg Kaługin. Według Blake’a niektórzy zdradzeni przez niego współpracownicy zachodnich służb wywiadowczych "uczestniczą obecnie aktywnie w ruchach demokratycznych w krajach Europy Wschodniej". Na wielu innych wykonano w latach pięćdziesiątych wyroki śmierci.

Drugim osiągnięciem sowieckiego agenta Blake’a było powiadomienie Centrali o zupełnie wyjątkowej operacji zachodnich wywiadów w latach "zimnej wojny" - potajemnej budowie pięciusetmetrowego tunelu z Berlina Zachodniego do Wschodniego, żeby założyć podsłuch na podziemne linie telekomunikacyjne, wiodące z sowieckiego dowództwa wojskowego i wywiadowczego w Karlshorst. Podczas spotkania z oficerem prowadzącym na piętrze londyńskiego autobusu w styczniu 1954 roku Blake oddał przebitkową kopię stenogramu z narady SIS-CIA na temat budowy tunelu o kryptonimie GOLD. W kwietniu 1955 roku, miesiąc przed uruchomieniem tunelu, Blake wysłany został na placówkę w Berlinie. Centrala nie przeszkadzała jednak w budowie tunelu ani w początkowej fazie jego działania, żeby nie zdradzić Blake’a, którego uznano za najcenniejszego agenta w Wielkiej Brytanii.

Zanim KGB odkryło "przypadkowo" tunel w kwietniu 1956 roku, operacja GOLD przyniosła ponad pięćdziesiąt tysięcy szpul taśmy magnetofonowej z nagranymi rozmowami telefonicznymi służb sowieckich i wschodnioniemieckich. Materiał był tak obszerny, że jego analizowanie skończono dopiero po dwóch latach. Wiedząc o tunelu, PZG zabezpieczył własną łączność, ale zlekceważył bezpieczeństwo wojskowego rywala - GRU i dowództwa sowieckich sił zbrojnych, nie informując ich o zagrożeniu podsłuchem. W świetle dokumentów widzianych przez Mitrochina nie potwierdzają się wcześniejsze teorie, że materiał wywiadowczy uzyskany podczas operacji GOLD był skażony znaczną liczbą dezinformacji KGB. Analizy wywiadowcze CIA i SIS oparte na materiałach z podsłuchu zawierały wiele świeżych i cennych informacji o zwiększeniu nuklearnych zdolności wojsk sowieckich stacjonujących w NRD, o nowych bombowcach i dwusilnikowych myśliwcach odrzutowych wyposażonych w radar, o podwojeniu się siły sowieckiego lotnictwa bombowego oraz utworzeniu nowej dywizji lotnictwa myśliwskiego w Polsce, o ponad stu nowych obiektach lotniczych zbudowanych w Związku Sowieckim, NRD i Polsce, o organizacji, bazach i personelu sowieckiej Floty Bałtyckiej oraz o obiektach i personelu sowieckiego programu atomowego. W czasach, gdy nie było jeszcze samolotów i satelitów szpiegowskich (pierwszy lot samolotu szpiegowskiego U-2 nad Związkiem Sowieckim przeprowadzono w lipcu 1956 roku), taki materiał miał niesłychaną wartość dla Zachodu, który nadal niewiele wiedział o potencjale i możliwościach sowieckich sił zbrojnych.

W berlińskim tunelu przechwycono wprawdzie informację ujawniającą obecność sowieckiego agenta pracującego na placówce brytyjskiego wywiadu w Berlinie, ale dopiero dzięki dowodom dostarczonym przez zbiegłego na Zachód oficera SB Michała Goleniewskiego udało się ustalić, że jest nim George Blake. Blake skazany został na czterdzieści dwa lata więzienia, ale spędził za kratami tylko pięć. Uciekł z więzienia Wormwood Scrubs z pomocą trzech byłych więźniów, z którymi zdążył się zaprzyjaźnić: irlandzkiego minera Seana Bourke’a oraz dwóch pacyfistów Michaela Randle’a i Pata Pottle’a. Po zmroku 22 października 1966 roku Blake wyrwał poluzowaną kratę w oknie celi, ześliznął się po dachu, zeskoczył na ziemię, a następnie po drabince z nylonowego sznura, przerzuconej przez Bourke’a, sforsował zewnętrzny mur. Ukrytego w rodzinnej przyczepie campingowej Randle odwiózł do Berlina Wschodniego. Po dwóch tygodniach dojechał do nich Bourke. Obaj zbiegli do Moskwy, gdzie Blake i Bourke szybko się pokłócili. Blake pisał we wspomnieniach, że "postarano się, żeby [Bourke] mógł wrócić do Irlandii". Nie wspomniał jednak, a być może nawet nie wiedział, że na polecenie Sacharowskiego, ówczesnego naczelnika PZG, Bourke dostał przed wyjazdem specyfik powodujący uszkodzenia mózgu, co miało ograniczyć jego ewentualną przydatność dla brytyjskiego wywiadu. Przedwczesna śmierć Bourke’a zaraz po czterdziestce została prawdopodobnie spowodowana w równym stopniu specyfikami KGB, co nadmierną skłonnością do alkoholu.

W latach pięćdziesiątych, mając już Blake’a w Secret Intelligence Service, Centrala przyjęła ambitny plan zwerbowania czołowych polityków brytyjskich. Wśród branych pod uwagę figurantów, odnotowanych w aktach czytanych przez Mitrochina, był Tom Driberg, poseł do Izby Gmin z ramienia Partii Pracy, dziennikarz, członek Krajowej Egzekutywy Labour Party w latach 1949-1974 oraz przewodniczący partii w latach 1957-1958. Zaraz po przyjeździe do Moskwy w 1956 roku Burgess i Maclean wystąpili na konferencji prasowej, na której oświadczyli, że uciekli z Londynu, żeby "pracować dla lepszego zrozumienia między Związkiem Sowieckim a Zachodem". Wkrótce po tym oświadczeniu Driberg poprosił władze sowieckie o zgodę na przeprowadzenie wywiadu z Burgessem, czym umożliwił próbę werbunku. Burgess i Driberg przyjaźnili się w czasie wojny, a zbliżyły ich wspólne zainteresowania, do których biograf Driberga zaliczył "pogardę dla burżuazji" oraz "zdrowy apetyt na napoje wyskokowe i młodych chłopców". Za aprobatą KGB Burgess zgodził się na wywiad, z pewnością informując przy okazji Centralę, że Driberg jest jednym z najbardziej rozwiązłych pederastów w brytyjskich sferach politycznych.

Drugi Zarząd Główny (DZG) przy każdej okazji starał się usilnie skompromitować zagranicznych dyplomatów i zachodnich polityków, podsuwając im damskie lub męskie "jaskółeczki", które uwodziły i dawały się uwieść, przy czym pracownicy DZG fotografowali doraźne związki seksualne i wykorzystywali uzyskany kompromat do skłonienia figuranta szantażem do współpracy. Rok przed przyjazdem Driberga do Moskwy John Vassall, zboczony kancelista w biurze brytyjskiego attache morskiego, został zwabiony na homoseksualną orgię zaaranżowaną przez DZG. Nieco później, jak wspominał:

Pokazano mi pudełko zdjęć wykonanych tego wieczoru [...] Miałem dość po trzeciej fotografii. Mogły wywołać torsje. Złapali mnie z kamerą, jak oddawałem się wszelkim seksualnym uciechom [...] seks oralny, analny, skomplikowane pozycje w różnych odmianach i z różnymi mężczyznami.

Przez następne siedem lat, pracując w moskiewskiej ambasadzie i w Admiralicji w Londynie, Vassall przekazał tysiące ściśle tajnych dokumentów na temat nowych rodzajów uzbrojenia brytyjskiego i NATO oraz polityki w dziedzinie zbrojeń morskich.

Jako nałogowy "bywalec" toalet publicznych Driberg okazał się figurantem znacznie łatwiejszym do zwerbowania niż Vassall. DZG nie musiał aranżować wymyślnej pułapki seksualnej. Driberg skompromitował się sam. Podczas wizyty w Moskwie odkrył, ku wielkiej radości, "wielki, podziemny pisuar, zaraz na tyłach hotelu 'Metropol', otwarty całą noc, nawiedzany przez szukających partnera słowiańskich homoseksualistów, stojących w równych rzędach na pokaz, bez ruchu, z wyjątkiem szybkiego obmacania się i pełnego chęci albo przyzwolenia mrugnięcia, rzuconego ukradkiem przez ramię. Pilnująca toalety starsza sprzątaczka zdawała się nie widzieć, co dzieje się wokół niej". Być może sprzątaczka nie zauważyła dostojnego brytyjskiego gościa pisuaru, ale nie KGB. Wśród wieczornych partnerów seksualnych Driberga podczas pobytu w Moskwie znalazł się agent DZG. Nie trzeba było długo czekać, a skonfrontowano Driberga z kompromatem na temat jego wyczynów seksualnych (był to prawdopodobnie plik fotografii podobnych do okazanych Vassallowi) i dał się zwerbować jako agent o pseudonimie LEPAGE *[Zapiski Mitrochina z teczki Driberga wskazują, źe został "zwerbowany w Moskwie [...] głównie na podstawie materiału kompromitującego zebranego w trakcie stosunków homoseksualnych z agentem". Mitrochin nie podaje bliższych szczegółów "materiału kompromitującego".]. Jeśli wziąć pod uwagę zastosowany szantaż, nieco absurdalnie brzmi notatka w teczce osobowej Driberga, że w procesie werbunku niepoślednią rolę odegrały "ideologiczne sympatie", datujące się jeszcze z czasów, gdy będąc kilkunastoletnim chłopcem należał do partii komunistycznej.

Przez dwanaście lat Driberg wykorzystywany był jako źródło informacji z wewnątrz Egzekutywy Krajowej Partii Pracy oraz narzędzie w prowadzeniu "środków aktywnych". Niewykluczone, że Centrala przeceniała nawet jego wpływy w Partii Pracy, zwłaszcza po roku 1957, gdy został jej przewodniczącym. "Jeszcze przed objęciem tego stanowiska, którego znaczenie przecenia wielu obserwatorów zagranicznych, kilkunastu polityków sowieckich traktowało Driberga jak lidera Labour Party. Było to częściowo spowodowane wyniosłymi wielce manierami Driberga, a częściowo jego umiejętnością szybkiego nawiązywania kontaktu z Rosjanami" - pisał komentator polityczny Alan Watkins. Bez względu na zajmowane stanowisko Driberg był świetnie uplasowany, żeby informować oficera prowadzącego o zmianach w polityce Partii Pracy i rywalizacji w kierownictwie partyjnym. Dostarczana przez niego mieszanka informacji politycznych i plotek uważana była w Centrali za wartą przekazania członkom Politbiura.

Pierwszy "środek aktywny" Driberga w charakterze agenta LEPAGE stanowiło opublikowanie w 1956 roku fałszywego studium o życiu Guy Burgessa, w którym udowadniał, że nie był on nigdy agentem sowieckim. W krótkim okresie, gdy nie zasiadał w Izbie Gmin, Driberg parał się jako "wolny strzelec" dziennikarstwem i uciekał przed kierownikiem oddziału swojego banku. Książka wybielająca Guy Burgessa przyniosła mu więcej pieniędzy niż całość jego dotychczasowej kariery pisarskiej. Dostał między innymi oszałamiające jak na owe czasy honorarium w wysokości pięciu tysięcy funtów, wypłacone przez redakcję dziennika "Daily Mail" za prawo do opublikowania streszczenia w odcinkach. Po pierwszym spotkaniu z Burgessem w Moskwie Driberg powrócił do Londynu, napisał w miesiąc brudnopis krótkiej biografii zatytułowanej Guy Burgess: A Portrait with Background ("Guy Burgess: Portret na tle"), a potem powrócił do Moskwy, żeby uzgodnić i nanieść poprawki. "Prawdopodobnie Guy pokazał każdy rozdział kolegom bądź przełożonym" - pisał później. Innymi słowy, rękopis książki został dokładnie sprawdzony przez KGB.

Driberg opisywał po latach, jak podczas wspólnych wieczorów w Moskwie Burgess "zaprawiał się nieco wódeczką", ale KGB starannie usunęło z książki wszelkie odniesienia do alkoholizmu agenta. W biografii Driberga można natomiast znaleźć cytat z wypowiedzi Burgessa, że owszem, pił ostro i dużo podczas pobytu na Zachodzie, ale mieszkając w Moskwie nie pije wódki, chyba że czasami "jako najlepsze lekarstwo na żołądek". Zwierzał się przy tym: "Widzisz Tom, życie w socjalistycznym kraju ma na mnie jak widać terapeutyczny wpływ". Driberg wychwalał "pełną pasji uczciwość" przekonań Burgessa oraz "jego odwagę w czynieniu tego, co uważał za sprawiedliwe" w doprowadzeniu do "lepszego zrozumienia między Związkiem Sowieckim a Zachodem". Burgess i Maclean, twierdził Driberg, padli ofiarą ataków brytyjskiej prasy równie obrzydliwych, jak "skrajne ekscesy polowania na czarownice, rozpętanego przez McCarthy’ego" w Stanach Zjednoczonych:

Nie oznacza to, że osobiście zgadzam się z decyzją, którą podjęli Burgess i Maclean. Jako socjalista uważam, że generalnie rzecz biorąc należy pracować dla socjalizmu takimi środkami, jakie ma się do dyspozycji w swoim kraju - w Wielkiej Brytanii, w szeregach Partii Pracy. Ale jest to sprawa do dyskusji [...]

Driberg zastrzegał się, że "głupotą zachodnich socjalistów byłaby obrona każdej decyzji sowieckiego rządu"; ale przydałoby się, żeby Zachód lepiej poznał osiągnięcia sowieckiej demokracji przemysłowej. Driberg wychwalał na przykład zebranie partyjne w moskiewskich zakładach narzędziowych, na którym był obecny:

Duży procent obecnych na zebraniu przyszedł z własnej woli, żeby wziąć aktywny, dumny i odpowiedzialny udział w kierowaniu zakładem. Czuło się, że traktują zakład jak swój. Było to uczucie, którego robotnicy fabryki w Dagenham, Coventry lub Detroit nigdy w obecnych warunkach nie zaznają, nie poczują, że zakład, w którym pracują, jest ich.

Propagandowy efekt książki Driberga zakłócił fakt, że kiedy opublikowano ją w listopadzie 1956 roku, sowieckie czołgi wjeżdżały do Budapesztu, żeby zdławić powstanie na Węgrzech. Z jego teczki personalnej w archiwach KGB wynika jednak, że wykorzystywano go nadal do realizacji "środków aktywnych" *[Streszczenie teczki Driberga sporządzone przez Mitrochina wspomina, że był on wykorzystywany do "publikacji tematów KGB w brytyjskiej prasie" oraz że był "wysyłany do Stanów Zjednoczonych i innych krajów zachodnich z zadaniami [KGB]".]. Wprawdzie streszczenia akt sporządzone przez Mitrochina zawierają niewiele szczegółów, można się jednak zorientować, że Centrala uważała Driberga za najkorzystniejszego agenta wpływu, podsycającego wewnątrz Partii Pracy kampanię na rzecz jednostronnego rozbrojenia. Podczas konferencji partyjnej w Scarborough  w październiku 1960 roku lewica partyjna była już tak silna, że potrafiła przeforsować dwa wnioski za jednostronnym rozbrojeniem pomimo żarliwych sprzeciwów lidera Labour Party Hugh Gaitskella, który wzywał swych zwolenników do "walki, walki i jeszcze raz walki o partię, którą kochamy". Centrala była niewątpliwie zadowolona, że Driberg wytypowany został do wyznaczonej przez Krajowy Komitet Wykonawczy "komisji dwunastu", która miała sformułować nową linię polityczną Partii Pracy w kwestiach obronnych. Gaitskell skarżył się, że Driberg zachowuje się na posiedzeniach komisji "jak zmęczony wąż", ale obstrukcja ta nie przeszkodziła zwolennikom Gaitskella przepchnąć opowiadający się za NATO i przeciwny jednostronnemu rozbrojeniu dokument, który zatwierdzono na konferencji partyjnej w 1961 roku, unieważniając decyzje przyjęte rok wcześniej w Scarborough.

Jest mało prawdopodobne, żeby po publikacji biografii Guy Burgessa KGB miało jeszcze równie poważny wpływ na przemówienia i artykuły Driberga. Nie ulega jednak wątpliwości, że usiłowało przypisać sobie jego wypowiedzi, potępiające odstraszające siły jądrowe Wielkiej Brytanii i politykę Stanów Zjednoczonych w Wietnamie. Kampanie Driberga w tych i innych lewicowych kwestiach wynikały raczej z jego przekonania niż z podszeptów KGB. Jego główną zaletą w oczach Centrali był fakt, że mogła chwalić się przed Biurem Politycznym agentem uplasowanym w sercu kierownictwa Labour Party, który zapewne obejmie ważną tekę ministerialną w przyszłym rządzie Partii Pracy.

Można więc sobie wyobrazić rozczarowanie Centrali, gdy po zwycięstwie wyborczym Partii Pracy w 1964 roku Driberg nie zasiadł w rządzie uformowanym przez następcę Gaitskella, Harolda Wilsona. Wilson nie ufał mu do tego stopnia, że nawet nie pomyślał o znalezieniu dla niego jakiegoś ministerialnego stanowiska. Driberg wspólnie z Ianem Mikardo uformował lewicową Grupę Tribune, która sprzeciwiała się polityce Wilsona z tylnych ław poselskich w Izbie Gmin. Kiedy w wyborach 1966 roku Wilson zdobył jeszcze silniejszą większość w parlamencie, protesty Grupy Tribune straciły na znaczeniu. Dziennik "Daily Express" stwierdził, że polityczny wpływ zorganizowanego przez Mikarda i Driberga protestu w sprawie propozycji zamrożenia płac jest taki sam, jak "kawałka mokrego sztokfisza, który wpadł w zaspę śnieżną". Stopniowo Driberg zaczął się dystansować od KGB, nie przychodził na tajne spotkania i ograniczał się do oficjalnych rozmów z sowieckimi dyplomatami oraz oficerami wywiadu, zakamuflowanymi jako dyplomaci. KGB spróbowało wywrzeć na niego nacisk i w odpowiedzi Driberg w 1968 roku zerwał kontakt.

Podjęta przez agenta LEPAGE decyzja "odmowy współpracy", jak to określa się w żargonie KGB, mogła być związana z pogarszającym się zdrowiem. W styczniu 1968 roku miał lekki atak serca podczas wizyty na Cyprze, gdzie wyjechał jako przewodniczący grupy parlamentarnej Partii Pracy. Ostrzeżono go, że atak mogło spowodować "przepracowanie" seksualne, ale Driberg nie mógł sobie odmówić zaproszenia kilku młodych Cypryjczyków do szpitalnego łóżka. Pod koniec roku, już po powrocie do Londynu, spędził kilka miesięcy w szpitalu z odklejoną siatkówką, aż w końcu oślepł na jedno oko. Pod koniec 1970 roku postanowił dotrwać do nowych wyborów i wycofać się z życia politycznego.

Dokładnie nie wiadomo, czy Wilson dowiedział się od MI-5, że Driberg jest sowieckim agentem. Pod koniec lat sześćdziesiątych zapoznano go wszakże z zeznaniami uciekiniera z czechosłowackiej StB, Josefa Frolika, który poinformował, że Driberg był na liście płac StB. Frolik twierdził, iż StB otrzymała od KGB ostrzeżenie, żeby zeszła na bok, bo Driberg to "ich człowiek". Krótkie streszczenie teczki Driberga zrobione przez Mitrochina nie wspomina o powiązaniach z czechosłowacką służbą, ale notatki odnoszące się do innego agenta w szeregach Labour Party, dziennikarza Raymonda Fletchera, który w latach 1964-1983 był posłem z okręgu w Ilkeston, wspominają, że powiązany był jednocześnie z KGB i StB.

Najważniejsza postać na brytyjskiej scenie politycznej, którą akta KGB widziane przez Mitrochina zaliczają do figurantów wartych zwerbowania, to w owych czasach Harold Wilson. Nie mogło być inaczej, we wczesnym okresie "zimnej wojny" bowiem jako jeden z nielicznych polityków zachodnich utrzymywał on ożywione kontakty ze Związkiem Sowieckim. Będąc przewodniczącym Zarządu Handlu *[Minister gospodarki i handlu zagranicznego.], a jednocześnie najmłodszym ministrem w gabinecie Attlee w latach 1947-1951, Wilson angażował się aktywnie w rozwój wymiany handlowej między Wschodem a Zachodem.

Działał na tym polu jeszcze aktywniej po 1951 roku, gdy Partia Pracy przez trzynaście lat była w opozycji. W wydanej przez "Tribune" w 1952 roku broszurze In Place of Dollars wzywał rząd do złagodzenia kontroli "strategicznego" eksportu do krajów bloku sowieckiego i zignorowania spodziewanych protestów Stanów Zjednoczonych. W maju 1953 roku, dwa miesiące po śmierci Stalina, Wilson był pierwszym liczącym się politykiem brytyjskim, który odwiedził Moskwę od czasu kryzysu berlińskiego przed pięciu laty. Odnowił wówczas znajomość z Anastasem Mikojanem, z którym nawiązał przyjacielskie stosunki podczas wizyt w 1947 roku. Przeprowadził też szeroką wymianę poglądów z sowieckim ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem. Po powrocie do Londynu Wilson zdał sprawozdanie w wizyty podczas specjalnego posiedzenia frakcji parlamentarnej Partii Pracy, na którym Attlee gratulował mu "znakomitego raportu z pierwszej ręki" na temat poststalinowskiej Rosji. Informacje Wilsona dotyczące sytuacji politycznej w Wielkiej Brytanii otrzymały równie wysoką notę Rosjan. Wedle teczki Wilsona w archiwum KGB podsumowanie jego informacji przekazano członkom Biura Politycznego. Z akt nie wynika jednak nic, co wskazywałoby, że rozmowy Wilsona z urzędnikami sowieckimi, wśród których byli z pewnością funkcjonariusze KGB w cywilu, zawierały jakieś bardziej tajne informacje niż jego wystąpienie, zaadresowane do kolegów z frakcji parlamentarnej.

W latach spędzonych na ławach opozycji Wilson przyjął kilka kontraktów jako doradca firm handlujących ze Związkiem Sowieckim, z których każda płaciła mu przeciętnie około pięciu tysięcy funtów rocznie.

Według akt w KGB jedna z firm, z którą współpracował Wilson, złamała embargo COCOM na eksport "strategiczny". Philip Ziegler, oficjalny biograf Wilsona, przyznał, że była to zapewne prawda: "Eksport wielu pozycji był zakazany i - rzecz nieunikniona - powstała szara strefa, w której handel mógł być legalny, ale mógł być również nielegalny. Niektórzy ze wspólników Wilsona zdryfowali do tej strefy, a nawet poza nią". Wysokie oceny, jakie KGB dawało politycznym plotkom Wilsona, oraz podejrzany charakter jego niektórych partnerów w interesach skłoniły Centralę do nadania mu w 1956 roku pseudonimu OLDING i otwarcia "teczki rozpracowania agenta", co oznaczało, że Centrala ma nadzieję go zwerbować. W teczce znajduje się wszakże notatka, że "rozpracowanie nie zaowocowało".

Zarzuty, że Wilson był agentem KGB, nie wynikały z wiarygodnych dowodów, lecz z bezpodstawnych teorii spiskowych, przy czym niektóre wysnuł były oficer KGB Anatolij Golicyn. Golicyn mógł wiedzieć o istnieniu "teczki rozpracowania agenta" i po wybraniu wolności w grudniu 1961 roku twierdził, że Wilson jest sowieckim agentem penetracyjnym. Po niespodziewanej śmierci Gaitskella w 1963 roku Golicyn wysnuł zupełnie nieprawdopodobną teorię, że otruło go KGB, żeby Wilson mógł zostać liderem Partii Pracy. Niestety wśród oficerów brytyjskich i amerykańskich służb wywiadowczych znalazła się grupa zwolenników teorii spiskowych, na przykład James Angleton z CIA i Peter Wright z MI-5, którzy potraktowali poważnie fantazje Golicyna. Wright poszedł nawet dalej i sam wymyślił kilka teorii spiskowych, w tym hipotezę, że trzydziestu oficerów MI-5 sprzysięgło się przeciwko Haroldowi Wilsonowi *[Wright odwołał później większość swoich teorii i stwierdził w wywiadzie dla programu telewizyjnego "Panorama", że był tylko jeden poważny spiskowiec.].

Po objęciu przez Wilsona stanowiska premiera w 1964 roku rezydentura w Londynie nie usiłowała wykorzystać go w roli agenta lub nawet zaufanego kontaktu. Wręcz odwrotnie, zamówiła u zwerbowanego w 1959 roku agenta o pseudonimie DAN artykuły, atakujące jego politykę. DAN pisywał do lewicowego tygodnika "Tribune". Z jego teczki w KGB wynika, że publikował pod swoim nazwiskiem materiały opracowane przez KGB lub sam pisał artykuły w oparciu o "tezy" przygotowane przez Służbę A, odpowiedzialną w Centrali za "środki aktywne". Z krótkich notatek Mitrochina nie wynika, czy DAN pobierał regularne wynagrodzenie za swe usługi, ale odnotowane jest w nich, że w lutym 1967 roku otrzymał "nagrodę" w wysokości dwustu funtów *[W świetle powiązań przyszłego lidera Partii Pracy Michaela Foota z "Tribune" oraz zarzutów postawionych mu w 1995 roku przez "Sunday Times", z którym wygrał proces o zniesławienie, wydaje się właściwe dodać, że w notatkach Mitrochina nie ma o nim żadnej wzmianki.].

Najbardziej znany dziennikarz brytyjski, którego KGB wzięło na cel we wczesnych latach "zimnej wojny" i którego potem wynotował z akt Mitrochin, to Edward Crankshaw. Od początku "zimnej wojny" aż po odejście na emeryturę w 1968 roku, a nawet kilka lat dłużej, Crankshaw był w brytyjskiej prasie największym autorytetem w sprawach sowieckich. Podczas II wojny światowej przez dwa lata służył w Brytyjskiej Misji Wojskowej w Rosji. W 1947 roku David Astor, redaktor naczelny tygodnika "Observer", skłonił go "na wpół pochlebstwem, a na wpół groźbą" do powrotu do Moskwy w charakterze rosyjskiego i wschodnioeuropejskiego korespondenta gazety. Od tej chwili - jak pisał Crankshaw - przez długie lata "nieprzerwanie donosiłem o tym, co, jak sądziłem, chcą zrobić Rosjanie". Jego korespondencje publikował "Observer", gazety zrzeszone w globalnej sieci Serwisu Informacji Zagranicznych "Observera", a także "New York Times Sunday Magazine". Ponadto miał "prelekcje i audycje, gdzie się dało". Objętościowo olbrzymie "nieprzerwane donoszenie" rozpowszechniane na cały świat było źródłem nieustannej irytacji Kremla i Centrali. "Jest tylko jedna grupa ludzi na święcie, którzy czynnie i z premedytacją [...] pragną obalić nasze społeczeństwo: tą grupą są Rosjanie, którzy tworzą władze Związku Sowieckiego" - pisał w 1951 roku.

KGB imało się różnych sposobów, byle tylko zmusić Crankshawa do zmiany poglądów. Bez powodzenia. Jedną z metod były próby wykorzystania jego moskiewskich związków seksualnych. Z hasła "Edward Crankshaw" w brytyjskim słowniku biograficznym można się dowiedzieć, że miał "wątły i dżentelmeński wygląd", ale przy tym "Crankshaw krył w sobie dziki i niezależny charakter". W latach wojny, służąc w misji wojskowej, mieszkał z artystką T.S. Andriejewską i jej przyjaciółką E.S. Rosiniewicz. Obie aresztowano w 1948 roku, zmuszono do przyznania się do zarzutu szpiegostwa na rzecz Wielkiej Brytanii i zesłano do obozu pracy. Cranckshaw nie dał się zastraszyć. Być może los obu kobiet był dla niego w 1948 roku inspiracją do wzruszającego opisu innych niewiast, które spotkał podobny los:

Na północy dociera do ciebie również inna rzecz, dominująca wkrótce nad myślami - praca przymusowa w różnych formach. Siedząc przy śniadaniu w hotelu słyszysz z ulicy przerażający głos lamentujących na wpół histerycznie kobiet. Jeśli wyjrzysz, ujrzysz trzydzieści albo czterdzieści kobiet i dziewcząt prowadzonych zamarzniętą ulicą przez strażników z postawionymi bagnetami. Każda kobieta z małym tłumoczkiem. Nie wiesz, dokąd idą, ale wiesz, że prowadzone są wbrew ich woli, że poderwano je nagle i brutalnie, że zostawiły za sobą domy, które są jeszcze ciepłe, tak jak były, a one brodzą przez zaspy śniegu i nie mają już nic z wyjątkiem tłumoczków.

W 1959 roku zrobiono zdjęcia Crankshawa, oddającego się "seksualnym igraszkom", jak to zanotował Mitrochin. Nie wiadomo, czy pokazano mu fotografie, ale chyba tak, bo była to normalna procedura w podobnych przypadkach. W każdym razie Crankshaw znów nie dał się zastraszyć. Być może zdarzenie to znalazło odbicie w opublikowanym na łamach "Observera" ostrzeżeniu, że dawne zbrodnie KGB są nadal "fragmentem teraźniejszości":

Nadal nie słyszy się w Związku Sowieckim o, dajmy na to, kolektywizacji, masowych aresztowaniach, wywózkach i mordach. Nie słyszy się, że były to przerażające zbrodnie, owszem - przeszłe, ale nie zapomniane. Innymi słowy, pomimo wspaniałych zmian w porównaniu z czasami Stalina rząd Chruszczowa nadal rozgrzesza te zbrodnie.

Wkrótce po objęciu stanowiska przewodniczącego KGB w 1967 roku Andropow wyraził zgodę na operację, której celem było zaszantażowanie Edwarda Crankshawa zdjęciami, wykonanymi w 1959 roku lub może przy innej okazji, oraz przekazanie tych zdjęć redakcji "Observera". Plan operacji odłożono jednak na półkę na usilną prośbę rezydentury w Londynie, która bez wątpienia prawidłowo sądziła, że Crankshaw nie podda się szantażowi, a redaktor naczelny opowie się po jego stronie.

Fotografie z "igraszek seksualnych", jakim oddawał się Crankshaw, nigdy nie zostały opublikowane, w przeciwieństwie do podobnych zdjęć, wykorzystanych w "środkach aktywnych" operacji PROBA, której celem było zdyskredytowanie konserwatywnego posła do Izby Gmin komandora podporucznika Anthony’ego Courtneya; zasłużył on na nienawiść Centrali, wzywając do ograniczenia liczebności sowieckich placówek w Londynie, czytaj: sowieckiej rezydentury. W 1965 roku KGB wydrukowało ulotkę ze zdjęciami Courtneya w trakcie stosunku z niezidentyfikowaną kobietą i wysłało ją do jego żony, posłów do parlamentu i redakcji gazet. Ulotka insynuowała, że Courtney zdradza żonę, chociaż w rzeczywistości zdjęcia pochodziły sprzed czterech lat i DZG zrobił je, kiedy Courtney był wdowcem i przyjechał do Moskwy na targi handlowe. Będąc w Moskwie dał się uwieść przewodniczce Inturista, która odwiedziła go w hotelowym pokoju, gdzie z każdego kąta wyzierał obiektyw aparatu fotograficznego. Ulotka wywołała skandal, zapoczątkowany artykułem w magazynie "Private Eye", i w jego konsekwencji Courtney przegrał wybory w 1965 roku. Jak wynika z akt KGB, Centrala przypisała też operacji PROBA późniejszy rozwód Courtneya oraz jego niepowodzenia w interesach.

Przez większość "zimnej wojny" w Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, strategia Centrali polegała na próbach utworzenia sieci rezydentur nielegalnych, które byłyby trudniejsze do inwigilacji dla MI-5 niż rezydentura legalna, funkcjonująca w strukturach ambasady. Taka sieć miała również kontynuować działalność wywiadowczą na wypadek, gdyby "zimna wojna" przerodziła się w "gorącą". Pierwszym powojennym kandydatem na nielegalnego rezydenta był Konon Trofimowicz Mołody (pseudonim BEN), syn małżeństwa sowieckich naukowców, który, jak się wydaje, już w dzieciństwie został przeznaczony do pracy w wywiadzie. W 1932 roku, mając dziesięć lat, został z pełną aprobatą władz wysłany do ciotki w Kalifornii, gdzie chodził do liceum i nauczył się płynnie języka. Do Moskwy wrócił w 1938 roku. W czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej wstąpił do NKWD i zgodnie z napuszoną oficjalną hagiografią "dokonał wielu wypadów na tyły wroga [...], odznaczając się takimi cechami jak odwaga i dzielność". Po wojnie Mołody ukończył sinologię i podjął pracę nauczyciela języka chińskiego. Szkolenie na nielegała rozpoczął w 1951 roku.

Podobnie jak kilku nielegalów wyznaczonych do pracy w Stanach Zjednoczonych, Mołody rozpoczął karierę od uwiarygodnienia legendy w Kanadzie. Przybył tam w 1954 roku, korzystając z tożsamości "żywego dublera", kanadyjskiego komunisty. Rok wcześniej członek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kanady o pseudonimie MICK przekonał jednego z szeregowych członków partii, żeby pożyczył mu swój paszport, w którym nie było ani jednego stempla, gdyż nigdy nie wyjeżdżał za granicę. "Żywy dubler" sądził, że chodzi o jakąś sprawę partyjną, ale MICK przekazał jego paszport Władimirowi Pawłowiczowi Burdinowi, rezydentowi KGB w Ottawie, korzystając z pośrednictwa jednego z członków kierownictwa Towarzystwa Przyjaźni Kanadyjsko-Sowieckiej o pseudonimie SWIASZCZENNIK. W Centrali podmieniono fotografię w paszporcie na zdjęcie Konona Mołodego i wyprawiono go do Kanady. Po przybyciu do Kanady Mołody dostał drugi paszport, tym razem "martwego dublera", Gordona Arnolda Lonsdale’a (pseudonim KIŻ), urodzonego w 1924 roku w Cobalt w prowincji Ontario. KIŻ wyemigrował jako dziecko z matką (fińskiego pochodzenia) do Związku Sowieckiego, gdzie zmarł w 1943 roku. Kanadyjska komisja królewska zauważyła później, że:

Kanada zyskała podejrzaną reputację w kołach międzynarodowych z uwagi na swoje paszporty i są dowody, że wrogie służby wywiadowcze skoncentrowały wysiłki na pozyskaniu kanadyjskich dokumentów, ponieważ są względnie łatwe do uzyskania.

W marcu 1955 roku Mołody wyjechał do Londynu posługując się nową tożsamością "Gordona Lonsdale’a", i zapisał się na kurs chińskiego w Szkole Studiów Orientalnych i Afrykanistycznych - SOAS (School of Oriental and African Studies). Centrala wybrała SOAS z dwóch względów. Po pierwsze, kurs, na który zapisał się Mołody, nie dawał dyplomu; a więc nie trzeba było przedstawiać żadnych świadectw ukończenia szkoły średniej, których wymagały od studentów brytyjskie uniwersytety. Po drugie, będąc wykwalifikowanym wykładowcą języka chińskiego i autorem skryptów rosyjsko-chińskich, Mołody mógł bez trudu udawać, że się uczy, a cały czas poświęcić na organizację pierwszej po II wojnie światowej nielegalnej rezydentury w Wielkiej Brytanii. Największy kłopot na SOAS sprawiało mu ukrycie przed wykładowcami, że zna chiński lepiej od nich. Kontaktem Mołodego w legalnej rezydenturze w Londynie był oficer Pionu N (wsparcie nielegałów) W.A. Dmitrijew, który dostarczał mu pieniądze, instrukcje i zapisane w postaci mikrofotografii listy od rodziny w Moskwie, przekazywane za pośrednictwem skrzynek kontaktowych i podczas ukradkowych spotkań. "Kiedy tatuś przyjedzie, i dlaczego wyjechał? - dopytywał się mały Trofim w jednym z listów. - Co za głupią pracę tata sobie znalazł".

Studiując na SOAS, Mołody zaczął, za zgodą Centrali, robić w Londynie interesy. Wykorzystując fundusze KGB, został dyrektorem kilku firm, wynajmujących szafy grające, "jednorękich bandytów" oraz automaty sprzedające różne drobiazgi. Według akt KGB firma Mołodego miała w Londynie ponad dwieście automatów do sprzedaży gumy do żucia, co dawało znakomity pretekst do kręcenia się po mieście i ułatwiało spotkania z Dmitrijewem, dwoma członkami rezydentury i prowadzonymi agentami. Elektroniczny zamek wyprodukowany przez inną firmę, w której Mołody był wspólnikiem, zdobył w 1960 roku złoty medal na międzynarodowej wystawie wynalazków z Brukseli. Już na emeryturze Mołody twierdził, z dużą przesadą, że był pierwszym w KGB multimilionerem, który pracował jako nielegalny rezydent. Chwalił się przy tym sowieckiemu reporterowi:

Proszę pamiętać, że cały kapitał obrotowy i zyski z moich czterech firm (miliony funtów szterlingów), które rosły z roku na rok bez mojego większego udziału, były "socjalistyczną własnością". Dziwne, ale prawdziwe!

Zespół radiooperatorów i wsparcia technicznego nielegalnej rezydentury Konona Mołodego tworzyli weterani siatki amerykańskiej Morris i "Lona" Cohenowie (pseudonimy LUIS i LESLIE, a jako para DACZNIKI), których ewakuowano alarmowo do Moskwy po aresztowaniu Rosenbergów. W maju 1954 roku Cohenowie otrzymali paszporty wystawione na nazwiska "Peter" i "Helen Kroger", które wydał sowiecki agent w konsulacie nowozelandzkim w Paryżu. Był to Paddy Costello (pseudonim LONG), późniejszy profesor rusycystyki na uniwersytecie w Manchesterze.

Kamuflażem "Petera Krogera" w Londynie był antykwariat. LUIS i LESLIE, podobnie jak BEN, byli ludźmi towarzyskimi i mieli wielu znajomych. Jeden z przyjaciół w światku londyńskich księgarzy wspominał wiele miłych wieczorów, spędzonych w ich domu w dzielnicy Ruislip:

Tam dostałeś smaczne jedzenie i dobre wino oraz podejmowano cię z cudowną gościnnością [...] Peter podtrzymywał znajomość z każdym, z kim mógł, i wszyscy lubili go, a także jego żonę. Uczęszczał na mecze w strzałki, gdy grała drużyna Bibliomites i pił kufel za kuflem. Grywał w krykieta w zespole Guv’nors w dorocznych spotkaniach z drużyną Bibs i wymachiwał rakietą jak kijem bejsbolowym oraz ku uciesze patrzących usiłował czasem przebiec od bazy do bazy?

George Blake, który poznał Konona Mołodego, gdy razem siedzieli za kratami więzienia Wormwood Scrubs, wynosił go później pod niebiosa jako "idealny przykład człowieka nadającego się na 'nielegalnego rezydenta' [...] człowieka, który głęboko wierzy w ideały i służy wielkiej sprawie". W latach spędzonych w Londynie Mołody stał się cynikiem i przestał wierzyć w możliwość zwerbowania nowego pokolenia motywowanych ideologicznie szpiegów takich jak Blake, którego inspirowała wielka sprawa. Opowiadał po latach sowieckiemu reporterowi:

Przeciętny Anglik jest apolityczny i indyferentny. Zupełnie go nie obchodzi, kto nim rządzi, gdzie kraj zmierza oraz czy Wspólny Rynek jest rzeczą dobrą, czy złą. Jedyne co go interesuje, to wysokość wypłaty, praca oraz zadowolenie żony.

Mołody głosił także złośliwe opinie o zimnowojennych kandydatach do werbunku, na których - jego zdaniem - KGB winno koncentrować swą uwagę w Wielkiej Brytanii:

Dobrym agentem jest ten, kto posiada następujące cechy: pracuje, na przykład, w sektorze wojskowym, jest na średnim stanowisku, ale kluczowa funkcja daje mu dostęp do tajemnic, nie ma ambicji awansować, ma opinię safanduły i przegranego (na przykład choroba nie pozwoliła mu skończyć studiów na akademii sztabu generalnego), pije (to kosztowne przyzwyczajenie), ma pewne upodobania seksualne (ich zaspokojenie też drogo kosztuje), jest krytyczny wobec własnego rządu i lojalny wobec rządu rezydenta.

Opisy kariery Mołodego opublikowane przez KGB i SWR skrupulatnie przemilczają fakt, że pod koniec 1958 roku przejął do prowadzenia agentkę o najdłuższym w Wielkiej Brytanii stażu w KGB, Melitę Norwood (pseudonim HOLA), której przekonania ideologiczne były niezmienne; od ponad czterdziestu lat niezachwianie wierzyła w wielką sprawę. Mołody spotkał się po raz pierwszy z Norwood 23 grudnia i odebrał od niej zwykły plik dokumentów z sejfu Brytyjskiego Towarzystwa Badawczego Metali Nieżelaznych. Z przyczyn, których Mitrochin nie zanotował, po dwóch miesiącach Melitę Norwood przejęła jednak z powrotem rezydentura legalna. Być może zraził ją wesoły styl życia kobieciarza, jakim był Mołody, a może po prostu Mołody nie dawał sobie rady z prowadzeniem agentki motywowanej przekonaniami ideologicznymi.

Przeczytane przez Mitrochina akta rezydentury Mołodego wskazują, że prowadził tylko dwoje agentów. Byli nimi Harry Houghton i jego kochanka Ethel Gee, którzy nosili pseudonimy SZACH i AZJA. Houghton był wcześniej podoficerem w Royal Navy i odpowiadał sformułowanej przez Mołodego złośliwej definicji dobrego, brytyjskiego agenta. Pracował jako cywilny urzędnik w ośrodku broni podwodnej w Portland, gdzie z pomocą archiwistki Ethel Gee miał łatwy dostęp do ściśle tajnych informacji o systemach zwalczania okrętów podwodnych i podwodnych okrętach o napędzie nuklearnym. Opublikowane po latach wspomnienia Houghtona są doskonałym świadectwem, jak umiejętnie Mołody potrafił ukryć pogardę dla prowadzonego agenta. Dopiero w wywiadzie udzielonym po powrocie do Moskwy Mołody ujawnił, jak nisko cenił agentów takich jak Houghton, których uważał za moralnych inwalidów. Natomiast Houghton żałośnie naiwnie uważał, że od pierwszego spotkania "były między nami silne więzy przyjaźni". Mołody oszukiwał Houghtona bardzo skutecznie i potrafił przekonać go, iż jest "absolutnie wykluczone", żeby przespał się z którąkolwiek ze swych licznych kochanek.

Houghton, podobnie jak Blake, został zidentyfikowany przez MI-5 na podstawie informacji przekazanych przez zbiegłego na Zachód Michała Goleniewskiego. Inwigilacja Houghtona doprowadziła do wykrycia "Londsdale’a", a ten zaprowadził do "Krogerów" w Ruislip. Podczas rewizji w domu "Krogerów" znaleziono ukryte pod podłogą kuchni krótkofalowe radio do odbioru wiadomości z Moskwy w pasmach o wysokich częstotliwościach oraz nadajnik do szybkiej transmisji danych, używany w łączności z Centralą. Ponadto jednorazowe karty kodowe schowane w latarce i zapalniczce, czytnik mikrofotografii w pudełeczku z pudrem, urządzenie do produkcji mikrofotografii oraz słoik pełen łatwego do namagnetyzowania tlenku żelaza, używanego do drukowania na taśmie alfabetem Morse’a depesz, przeznaczonych do szybkiej transmisji. Znaleziono też tysiące funtów, dolarów, pliki czeków podróżnych i siedem paszportów. Cała siatka stanęła przed sądem w 1961 roku. Mołody został skazany na dwadzieścia pięć lat więzienia, Cohenowie dostali po dwadzieścia lat, a Houghton i Gee po piętnaście.

Mołodego uwolniono w wymianie agentów w 1964 roku. Rok później, za zgodą Komitetu Centralnego KPZR, wydał pod nazwiskiem "Gordon Lonsdale" dezinformujące wspomnienia, w których utrzymywał na przykład, że "Krogerowie" byli niewinni. Rezydentura w Londynie meldowała o "negatywnych reakcjach" kierownictwa Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii, książka bowiem formalnie potwierdzała, że Związek Sowiecki prowadzi działalność szpiegowską przeciwko Zachodowi. W 1969 roku Cohenowie wymienieni zostali na uwięzionego brytyjskiego wykładowcę Geralda Brooke’a. Podczas obiadu wydanego na ich cześć 25 listopada 1969 roku na daczy KGB Adropow wręczył im osobiście Order Czerwonej Gwiazdy. Wśród gości z kierownictwa Centrali byli również obecni naczelnik PZG Sacharowski oraz naczelnik Zarządu do spraw nielegałów Łazariew. Na urządzenie mieszkania dla Cohenów przy ulicy Małaja Bronnaja wydano z budżetu KGB pięć tysięcy rubli i w kwietniu 1970 roku odbyła się tam tradycyjna "parapetówka" z udziałem notabli obecnych na daczy.

Centrala starała się trzymać Cohenów z dala od mieszkających w Moskwie uciekinierów z Zachodu. Przede wszystkim dlatego, żeby nie dezawuować fikcyjnego twierdzenia, że byli Polakami i wrócili do Polski. Mimo tych starań, wracając do domu z zakupów 7 czerwca 1971 roku, Morris Cohen natknął się przypadkowo na George’a Blake’a, z którym spotkał się kilka lat wcześniej w więzieniu Wormwood Scrubs. Notatka spoczywająca w archiwach KGB podkreśla, że obaj byli "autentycznie uradowani" ze spotkania, wymienili numery telefonów i postanowili umówić się na dłuższą rozmowę. Centrala miała jednak inne plany i osobno Blake, a osobno Cohenowie otrzymali polecenie wymyślenia jakiegoś pretekstu i odwołania spotkania. Według meldunku podsłuchu KGB to Cohen zatelefonował do Blake’a i powiedział mu, że właśnie wyjeżdża na urlop i w najbliższej przyszłości nie będzie mógł się z nim spotkać Blake rzekł, że go rozumie, gdyż sam za kilka dni wyjeżdża na daczę. Nigdy więcej już się nie spotkali. Cohenowie utrzymali honorowe miejsca w panteonie KGB. "Lona" zmarła w 1993 roku w wieku osiemdziesięciu lat, a Morris dwa lata później, mając dziewięćdziesiąt lat. Morris Cohen na polecenie prezydenta Jelcyna otrzymał pośmiertnie tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej.

Kariera Mołodego miała smutniejszy kres. Po powrocie do Moskwy, mając za sobą doświadczenie życia na Zachodzie, podobnie jak wielu nielegałów, coraz bardziej rozczarowywał się do sowieckiego systemu. Blake pisał, że:

Krytykował zwłaszcza niewydolny i niekompetentny system zarządzania sowieckim przemysłem i handlem zagranicznym. Będąc człowiekiem, który nie umie trzymać języka za zębami, i mając na sercu dobro kraju, nie taił swoich poglądów. Krytycyzm nie był w owych dniach lubiany, a więc wkrótce wypadł z łask i został przesunięty na stanowisko o niewielkim znaczeniu.

Mołody szukał pocieszenia w butelce. Pewnej soboty w październiku 1970 roku wyjechał z żoną i parą przyjaciół z lotnictwa na grzybobranie w okolice miasteczka Miedyj. Po drugim kieliszku wódki dostał wylewu, stracił mowę i zmarł kilka dni później w szpitalu w wieku zaledwie czterdziestu ośmiu lat. Trumnę z ciałem wystawiono na katafalku w kasynie oficerskim KGB, a koledzy wyłożyli obok na pluszowych poduszkach jego liczne odznaczenia. Sam Andropow i członkowie najwyższego kierownictwa przyszli pożegnać go z należytym szacunkiem. Krótko przed jego śmiercią zespół pisarzy wynajętych przez KGB zakończył z pomocą Mołodego nową wersję jego biografii, zatytułowaną Misja specjalna. Wyjątki z tej książki zostały opublikowane w sowieckiej prasie, ale w 1972 roku postanowiono, za zgodą Andropowa, nie publikować książki za granicą i odłożyć jej wydanie w Związku Sowieckim, z obawy, ze może "rozdmuchać płomień szpiegomanii" na Zachodzie.

Po śmierci Mołodego jego długo oczekująca na powrót męża nielegała żona Galina Iwanowna rozpiła się. W ciągu kilku lat kilkakrotnie trafiała na kuracje odwykowe. W 1976 roku kosztem dwóch tysięcy rubli wzniesiono Mołodemu nagrobek na moskiewskim cmentarzu przy Dońskim Monastyrze, gdzie spoczywa obok słynnego nielegała lat pięćdziesiątych Wiliama Fishera, długo podającego się za "Abla". W tym samym roku Komitet Centralny KPZR przyznał wdowie po Mołodym rentę w wysokości stu dwudziestu rubli

W przeglądanych archiwach KGB Mitrochin napotkał wiele wzmianek o wyjazdach do Wielkiej Brytanii innych nielegałów w okresie dwudziestu lat po aresztowaniu Mołodego. Nie znalazł jednak żadnego dowodu, świadczącego, że powstała w pełni rozwinięta nielegalna rezydentura, która zastąpiła siatkę BENA.

(...)

Tak jak w czasach Chruszczowa dezercje paraliżowały działalność 13 Wydziału, tak przejście własnych ludzi na drugą stronę demaskowało akcje Wydziału V. Najgroźniejszym zbiegiem był Oleg Adolfowicz Lalin, oficer Pionu F rezydentury w Londynie, mistrz walki wręcz, świetny strzelec wyborowy i spadochroniarz, którego wiosną 1971 roku zwerbowała brytyjska służba bezpieczeństwa MI-5. W ciągu sześciu miesięcy poprzedzających wrześniową ucieczkę Lalin ujawniał szczegóły sabotażowych akcji KGB planowanych w Londynie, Waszyngtonie, Paryżu, Bonn, Rzymie oraz innych stolicach zachodnich. Zdradził nie tylko przygotowania do licznych "akcji specjalnych" w czasie pokoju, ale także zdemaskował jeżące włos na głowie plany operacyjne Wydziału V na wypadek kryzysu międzynarodowego lub konfliktu między Wschodem a Zachodem. Były to plany operacji, które mieli przeprowadzić nielegałowie, agenci lokalni oraz grupy dywersyjno-wywiadowcze (DRG) przerzucone potajemnie do kraju, w którym miały działać.

Oleg Kaługin, szef Pionu PR i zastępca rezydenta w Waszyngtonie, wspominał, że Pion F "przygotowywał wszelkie operacje, od wymyślania sposobów zatrucia systemu wodociągowego stolicy po plany zamachów na przywódców Stanów Zjednoczonych". Projektowane akcje sabotażowe w Londynie obejmowały plany zalania wodą tuneli kolejki podziemnej, wysadzenia w powietrze stacji wczesnego ostrzegania w Fylingdale w hrabstwie północnego Yorkshire i zniszczenia na ziemi samolotów bombowych, przenoszących ładunki jądrowe. Niektóre projekty Wydziału V były tak fantastyczne, jak plany zamachu na Fidela Castro, przygotowane dziesięć lat wcześniej przez CIA. Lalin zdradził między innymi, że KGB zamierzało wysłać agentów przebranych za posłańców i kurierów, którzy rozsypią na korytarzach gmachów rządowych bezbarwne kapsułki z trucizną, zabijające każdego, kto na nie nadepnie. Władze brytyjskie ujawniły bardzo niewiele faktów po ucieczce Lalina, ale prokurator generalny poinformował w Izbie Gmin, że został on oskarżony o "organizację sabotażu na terytorium Zjednoczonego Królestwa" oraz o "eliminację osób uznanych za wrogów Związku Sowieckiego".

Centrala była kompletnie zaskoczona ucieczką Lalina i niemal natychmiastowym uderzeniem rządu brytyjskiego w londyńską rezydenturę. Stały podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych sir Denis Greenhill wezwał 24 września 1971 roku sowieckiego charge d’affaires Iwana Iwanowicza Ippolitowa (agenta KGB) i poinformował go, że dziewięćdziesięciu oficerów KGB i GRU, stacjonujących w Londynie jako pracownicy oficjalnych przedstawicielstw sowieckich, zostało uznanych za persona non grata, a dalszym piętnastu, przebywającym na urlopach w Związku Sowieckim, cofnięto prawo wjazdu do Zjednoczonego Królestwa. W sumie wydalono stu pięciu oficerów. Wielu z tych oficerów zostało znacznie wcześniej rozpracowanych przez MI-5 i SIS, ale w ciągu minionych sześciu miesięcy Lalin potwierdził wiele podejrzeń i dodał do listy nowe nazwiska. Przygotowania do operacji FOOT - taki kryptonim otrzymała masowa ekspulsja w brytyjskich kołach rządowych - dyskutowane były potajemnie już od pewnego czasu. We wspólnym memorandum dla premiera Edwarda Heatha z 30 lipca ministrowie spraw zagranicznych sir Alec Douglas Home i spraw wewnętrznych Reginald Maudling zwracali uwagę, że liczba oficerów KGB i GRU w Londynie jest "większa niż może ich utrzymać w karbach służba bezpieczeństwa". Szalę przeważył budzący grozę charakter niektórych planów sabotażowych ujawnionych przez Lalina i zdecydowano się na wydalenie.

Niemal natychmiast po powrocie Ippolitowa z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w piątek 24 września ekipa inwigilacyjna MI-5, ulokowana w pobliżu sowieckiej ambasady przy Kensington Place Gardens, zameldowała, że zaobserwowano oficera KGB, pędzącego z budynku rezydentury na drugą stronę ulicy. Wezwano go zapewne przez telefon na pilną naradę w sprawie masowego wydalenia. Na krótką metę ucieczka Lalina wywołała prawdopodobnie większe zaniepokojenie w KGB niż operacja FOOT. W ciągu weekendu Centrala poinformowała sowieckie kierownictwo, że Lalin zdradził prawdopodobnie operacje Wydziału V w kilku krajach. W poniedziałek 27 września Breżniew skrócił podróż po krajach Europy Wschodniej i powrócił do Moskwy na nadzwyczajne posiedzenie Politbiura, które odbyło się w salonie dla VIP-ów moskiewskiego lotniska. Po jego zakończeniu odwołano szybko z zachodnich stolic większość oficerów Pionów F. Wydział V został właściwie sparaliżowany i nie mógł dłużej pełnić funkcji koordynatora operacji sabotażowych za granicą na wypadek kryzysu. Dochodzenie Centrali w sprawie londyńskiej porażki tradycyjnie podkreślało rzekome zdeprawowanie dezertera. Twierdzono, że Lalin uwodził w Londynie żony kolegów. Skrytykowano też ostro byłego rezydenta Jurija Nikolajewicza Woronina za to, że chcąc uniknąć skandalu tuszował wybryki Lalina. W rezultacie dezercji usunięto z KGB lub zdegradowano wielu starszych stopniem oficerów, w tym naczelnika 3 Wydziału PZG, odpowiedzialnego między innymi za operacje na terenie Wielkiej Brytanii.

 

 

 

Ewolucja KGB w latach 1917-1991

Grudzień 1917 CzeKa

Luty 1922 CzeKa włączona w strukturę NKWD jako GPU

Lipiec 1923 GPU wydzielony z NKWD jako samodzielny OGPU

Lipiec 1934 OGPU ponownie włączony do NKWD jako GUGB

Luty 1941 GUGB wydzielony jako samodzielny NKGB

Lipiec 1941 NKGB powtórnie wcielony do NKWD jako GUGB

Kwiecień 1943 GUGB powtórnie wydzielony jako samodzielny NKGB

Marzec 1946 zmiana nazwy NKGB na MGB

Październik 1947 - listopad 1951 wywiad zagraniczny MGB przeniesiony do KI

Marzec 1953 wywiad zagraniczny włączony do MWD; powstaje poszerzone MWD

Marzec 1954 - grudzień 1991 KGB

 

 

W przeciwieństwie do nazw, funkcje sowieckich organów bezpieczeństwa i aparatu wywiadowczego w zasadzie się nie zmieniały. W uznaniu tej ciągłości oficerowie KGB mówili często o sobie "czekiści", podobnie jak funkcjonariusze oryginalnej Komisji Nadzwyczajnej. Termin KGB używany jest często dla generalnego określenia organów bezpieczeństwa i aparatu wywiadowczego w sowieckich czasach; właściwe KGB utworzono dopiero w 1954 roku.

Wywiad zagraniczny

Utworzony w 1920 roku wydział wywiadu zagranicznego CzeKa znany był w okresie międzywojennym jako Inostrannyj Otdieł (INO). Później podniesiono status wywiadu i w latach 1941-1947 nosił nazwę Inostrannoje Uprawlenije (INU), ale posługiwano się również nazwą Pierwszy Zarząd. W latach 1947-1951 najważniejsze zadania wywiadu zagranicznego przejął Komitiet Informacii (KI). Od 1952 do 1991 roku wywiad zagraniczny prowadziło Pierwoje Glawnoje Uprawlenije (PZG - Pierwszy Zarząd Główny, z wyjątkiem rocznego okresu od marca 1953 roku do marca 1954 roku, kiedy nosił powodującą wiele pomyłek nazwę Drugiego Zarządu Głównego).