Kulisy - 2003-03-26
EWA JAGALSKA
Wojna na grobie Kotana
Zanim się skończyła żałoba, podopieczni Marka Kotańskiego rzucili się sobie do gardeł
Wszystko przez to, że Marek Kotański nie wierzył, że umrze. Przynajmniej nie tak prędko. Nie pozostawił następcy. Teraz w Monarze trwa walka o władzę.
W ulubionym ośrodku Kotańskiego wprowadzono niedawno zarząd
komisaryczny. Kto wygra? I czy w związku z tym, w 25. rocznicę
powstania, organizacja się nie zawali?
- Odpierdol się od Monaru! - krzyczała... no, właśnie: kto krzyczał?
Wersje są dwie. Grupa bezdomnych z Centrum Pomocy Bliźniemu przy ul.
Marywilskiej w Warszawie twierdzi, że to nowa szefowa stowarzyszenia
Jolanta Koczurowska rozprawiła się z Joanną Kotańską. Jeden z członków
zarządu głównego organizacji mówi, że było odwrotnie, że córka
Marka Kotańskiego chciała sięgnąć po władzę w Monarze i trochę ją
poniosło.
Gorąca atmosfera
Zaczęło się od telefonu. Joanna Kotańska niechętnie wspomina tę
historię. Zaraz po pogrzebie ojca skarżyła się dziennikarzom, że z
jego komórki korzysta Hanna Janowska, nowa kierowniczka Marywilskiej. -
Chciałam tylko, żeby numer mojego taty umarł razem z nim - mówi.
Dzisiaj za żadne skarby nie powie nic na temat Monaru. Nawet prywatnie. -
Nie chcę się mieszać w sprawy stowarzyszenia. Mam na głowie mnóstwo własnych
kłopotów. Założyłam fundację imienia mojego taty "Dotknięcie
dobra", której poświęcam całą moją energię. - Tym telefonem
przestałam się zresztą w pewnym momencie zajmować.
Janowska nie korzysta już z komórki Kotańskiego. Ostatnio jej zresztą
przy Marywilskiej nie widziano. Podobno jest chora. Nie wytrzymała
psychicznie. Jej miejsce zajął zarządca komisaryczny, Marek Stefaniak.
Zarówno on, jak i Janowska to ludzie Jolanty Koczurowskiej. Ona na pewno
się nie załamie. Jest twarda.
- Kilku awanturników mi nie przeszkodzi. Myśleli, że przejmę się ich
pogróżkami! Próbowali i tego. Dostałam np. SMS-a, że jeśli do godz.
15 nie zwolnię Hani Janowskiej, to oni coś o mnie ujawnią. Proszę
bardzo! Nie mam nic do ukrycia. Sprawę zgłosiłam policji - mówi.
Wysoka, elegancka, zdecydowana. Szefową Monaru została wkrótce po śmierci
Marka Kotańskiego. Wybrało ją ponad 300 członków stowarzyszenia w
demokratycznym głosowaniu. To podobno właśnie podczas tego zjazdu doszło
do ostrej wymiany zdań między nią a córką Kotańskiego.
Koczurowska wszystkiemu zaprzecza. - Nigdy nie było między nami żadnych
nieporozumień - mówi szefowa Monaru.
- Jaka komórka? Nie, to nieprawda. Joasia założyła własną fundację.
Zawsze może liczyć na naszą pomoc. Wiem, że my również, jeślibyśmy
tej pomocy potrzebowali, możemy się do niej zgłosić - dodaje.
Przy ul. Hożej w Warszawie, gdzie mieści się Zarząd Główny Monaru,
można usłyszeć też inną wersję wydarzeń (ale broń Boże bez
nazwisk!). - Co tu się działo! Wszyscy bardzo przeżyliśmy śmierć
Marka, może to dlatego? - opowiada jeden z naszych rozmówców. -
Atmosfera była... hm... bardzo gorąca. Joasia naskoczyła na zarząd.
Bardzo chciała przejąć schedę po ojcu. Pewnie gdyby się zachowała
inaczej, dostałaby więcej. A tak, nie pozostało jej nic innego, jak
tylko się odsunąć. Cóż, Monar nie jest rodzinnym interesem. Należy
do ludzi, którzy go tworzyli - dodaje. A Joanna Kotańska milczy. Czy nie
żal jej, że nie działa w organizacji stworzonej przez jej ojca? - Tak
widocznie musiało być - odpowiada.
Owiec milczenie
Kiedy Jolanta Koczurowska ogłosiła, że nową kierowniczką Centrum
Pomocy Bliźniemu zostanie Hanna Janowska, przy Marywilskiej zawrzało:
jak to, przecież ona była tylko asystentką Kotańskiego?
- Wszyscy się spodziewali, że kierownikiem zostanie Tadek Przybecki,
przecież tyle lat był tu szefem, prawą ręką Marka - mówi Marzena
Przybecka i zapewnia, że nie ma nic wspólnego z anonimami, choć się z
nimi zgadza. - Przy Marywilskiej jest mnóstwo niezadowolonych z nowej władzy
- dodaje.
Pierwsze anonimy zaczęły przychodzić już w niespełna trzy miesiące
od śmierci Marka Kotańskiego. "Do prasy, radia i TV. Wyczerpała się
cierpliwość i owiec milczenie. Żądamy natychmiastowego Nadzwyczajnego
Walnego Zjazdu Stowarzyszenia Monar. W obawie o restrykcje tego apelu
podpisać nie możemy i nie jest to bezzasadna obawa". Po tym następuje
długa lista zarzutów i żądanie podania się Koczurowskiej do dymisji.
Bezdomni, podpisani jako grono wolontariuszy Monaru i Markotu, dopytują
się m.in. "dlaczego nie zgłosiła organom ścigania i porządku
prawnego faktu, że wiceprzewodnicząca Hanna J. dopuściła się
karalnego czynu, otwierając rachunek bankowy poza wiedzą władz
statutowych, swobodnie nim dysponując bez wglądu działu księgowości
blisko dwa miesiące?", "dlaczego przewodnicząca Jolanta K.
dopuściła do swobodnego rozdysponowania pamiątek po Marku Kotańskim, w
tym prywatnej korespondencji (...)?", "dlaczego Hanna J.,
wiceprzewodnicząca Z.G. rości sobie prawa do zawartości bankowego
depozytu, osobistej własności zmarłego M. Kotańskiego, niepokojąc
wdowę po naszym Przewodniczącym gorszącymi awanturami i groźbami
ujawnienia rzekomych tajemnic, mogących pozostawić pamięć Twórcy
Monaru w niekorzystnym świetle?". Takich anonimów było więcej.
- To prasa teraz anonimami się zajmuje? - Jolanta Koczurowska, Tomasz
Harasimowicz i Zygmunt Medowski z Zarządu Głównego nie są tym
zachwyceni. - Przecież to grupka krzykaczy, którzy walczą o władzę.
- O co chodzi? - pyta Koczurowska. - O "owiec milczenie"? To
obrzydliwe. Z rachunkiem bankowym sprawa jest już dawno wyjaśniona,
wszystko jest w porządku. W Monarze większość ludzi nie ma
odpowiedniego wykształcenia, nie zawsze wie, jak prawidłowo załatwiać
takie rzeczy. To nie ich wina, nie ma tu żadnych złych intencji. Zresztą
zamierzamy szkolić personel, trzeba uporządkować te sprawy - dodaje. -
O pozostałych zarzutach nie będę mówić.
Cenzura
Długo się zastanawiali, czy pokazać twarze. Pękli, gdy przy
Marywilskiej nastał Zarząd Komisaryczny.
- Doskonale sobie zdajemy sprawę, że zostaniemy ukarani za to, że odważyliśmy
się rozmawiać z mediami - mówią.
Spotykamy się na neutralnym gruncie, w McDonaldsie w centrum Warszawy. Małgorzata
Kłos, Ingeborga Nałęcka-Ring, Leszek Krużycki i Igor Dąbrowa twierdzą,
że nie są sami. - Nazywają nas grupką pieniaczy? Mówią, że jest nas
zaledwie garstka? To dlaczego wotum nieufności wobec Janowskiej podpisało
95 spośród 300 mieszkańców Marywilskiej? - mówi Nałęcka-Ring.
- Ja już zdążyłam wylecieć z pracy za to, że rozmawiałam z
dziennikarzem, że powiedziałam mu, co myślę o nowych władzach - mówi
Małgorzata Kłos, która do niedawna zajmowała się w ośrodku
szpitalikiem. - Muszę też opuścić dwupokojowe mieszkanie z łazienką
i przenieść się do maleńkiej klitki. A potem się okaże, czy w ogóle
mogę zostać w ośrodku. I za co? Nie złamałam żadnego punktu
regulaminu. Ja mam dzieci! - dziewczyna nie może powstrzymać łez. - Ja
już raz przeżyłam eksmisję. Mój syn również. Nie śpi po nocach, płacze,
pyta dokąd pójdziemy. Te dwa pokoje przydzielił mi Marek, który
wiedział, że staram się o córkę, która jest w rodzinie zastępczej.
I co ja teraz powiem pani kurator? Od Jolanty Koczurowskiej usłyszałam
jedynie, że tamtym wywiadem zhańbiłam Monar - dodaje.
Marek Stefaniak nie bardzo wierzy w tak duże poparcie dla Przybeckiego. -
Proszę pamiętać, że w ośrodkach Monaru i Markotu są ludzie z powikłanymi
życiorysami. Wartościowi, ale zwykle zagubieni. Często również uzależnieni
od alkoholu. Takimi łatwo manipulować. Czasem wystarczy paczka papierosów...,
przepraszam, muszę odebrać telefon... - mówi zarządca komisaryczny. -
No i proszę. Znów pijani! Zostali już wyrzuceni za bramę. Nie wiem,
czy ta sytuacja ma związek z tym, o czym przed chwilą mówiłem. Ale być
może ma...
Bezdomni są oburzeni. - Traktują nas jak pijaków, osoby, które wymagają
terapii - skarży się Małgorzata Kłos. - To bardzo wygodne tłumaczenie.
Po co kupować
- Tam trzeba zrobić porządek - mówi Jolanta Koczurowska. - Wszyscy
wiedzą, jaki był Marek. Wielkiego serca, ale trochę naiwny. I teraz ci
wszyscy ludzie roszczą sobie prawo do tego, by mówić w jego imieniu.
Przecież oni są chorzy! Nie możemy pozwolić na żadne awantury, bo
mamy inne obowiązki. Musimy się zajmować pozostałymi.
Bezdomni z Marywilskiej twierdzą, że naprawdę wiedzą, czego chciałby
Kotański: na pewno nie tego, co proponują nowe władze Monaru. - Pani
Koczurowska jest terapeutką, całe lata zajmowała się narkomanami,
skutecznie zresztą - mówi Marzena Przybecka. - Jednak nie ma pojęcia o
bezdomności. Próbuje bezdomnych traktować jak osoby uzależnione od
narkotyków. A przecież nam tylko brakuje dachu nad głową i pracy.
Jedno i drugie zapewniał nam Marek. Te wszystkie domy postawili właśnie
bezdomni - dodaje.
- Po tym, jak Tadek pojechał do jednego z ośrodków rozmawiać z mieszkańcami
gminy, którzy nie chcieli u siebie bezdomnych, pani Koczurowska powiedziała,
że czas bojówek Kotańskiego się skończył - mówi Leszek Krużycki.
I to ich boli najbardziej. Jeszcze niedawno sami budowali domy, co prawda
nie zawsze zgodnie z prawem. Sami załatwiali materiały budowlane od
sponsorów, choć nie zawsze wystawiali na nie pokwitowania. - Nie wszyscy
sponsorzy tego od nas oczekiwali - tłumaczy Igor Dąbrowa. Sami rozglądali
się, od kogo można dostać trochę żywności, jakieś ubrania,
lekarstwa. - Tu się pojechało, tam się zadzwoniło i już można było
coś robić, czuliśmy się potrzebni - ożywia się Krużycki. - Marek każdego
potrafił zarazić entuzjazmem do pracy, tak długo siedział z
delikwentem na przyzbie, tak długo mu klarował, aż człowiek uwierzył,
że jest coś wart. Teraz to wszystko przepadnie. Zwłaszcza bezdomność
w Monarze jest zagrożona, czyli Markot. Ona chce zrobić z nas firmę, słyszeliśmy,
że do jednego z ośrodków zamierza przyjmować nie bezdomnych, ale
staruszków z rentami. To ma być coś w rodzaju domu pomocy społecznej.
Marek przewraca się w grobie.
Przemysław Przybecki, dla znajomych Tadeusz, jest rozgoryczony. Przez
dziesięć lat zajmował się bezdomnością w Monarze, od niego się to
wszystko 10 lat temu zaczęło. Był nawet koordynatorem wszystkich ośrodków
Markotu. Jolanta Koczurowska twierdzi, że nie było takiej funkcji. A że
miał pieczątkę? Cóż, tam wszystko działało nieco dziwnie...
W Zarządzie Głównym Monaru mówią o nim, że zasłużony jest, to
prawda, ale mu odbiło. Że chce władzy i nie myśli się podporządkować.
Że pewnie się boi, że wyjdzie na jaw jego niegospodarność, te
wszystkie prowizorki.
- Kiedyś z Markiem Kotańskim założyli firmę, która miała zarabiać
na Markot. Okazało się, że jest nielegalna! Nie możemy doprosić się,
by dostarczono nam wszystkie dokumenty, nawet nie wiemy, czym się
zajmuje, zdaje się, że to jakieś usługi - mówi Jolanta Koczurowska.
Tomasz Harasimowicz dodaje: - Nie wiemy, co tam się dzieje, tymczasem
komornik przychodzi do nas...
- Jakie nieprawidłowości?! - żona Przybeckiego załamuje ręce. -
Chcieli do 15 marca dostać bilans firmy Przemko-Marko i go dostaną.
Niech nikogo nie oskarżają przed czasem, bo może się to skończyć w sądzie
- denerwuje się Marzena Przybecka.
Ingeborg Nałęcka-Ring tłumaczy, że o powstaniu firmy zdecydował
jednogłośnie Zarząd Główny i to na nim spoczywał obowiązek
uiszczenia opłaty rejestracyjnej w wysokości 1,5 zł. O przekręty oskarża
nowe władze stowarzyszenia.
- Zaszczuli Tadka - mówi Małgorzata Kłos. - Wszystko mu odebrali. Nie
ma prawa wypowiadać się jako przedstawiciel Monaru, podobnie zresztą
jak my. A przecież on to wszystko zbudował, on własnymi rękami!
W mieszkaniu Przybeckich panuje ponura atmosfera. - Pani Koczurowska
powiedziała mu, że jest nikim, jedynie pacjentem, mieszkańcem
Marywilskiej - żali się żona. - Usunęli go z zarządu, słyszałam, że
chcą mu odebrać członkostwo w stowarzyszeniu.
Zadzwoń do nieba
Ostatni list do prasy już podpisali. Domagają się w Monarze kontroli
NIK i prokuratury. "Żądamy wyjaśnienia afer finansowych, w wyniku
których nie możemy się doliczyć ponad 100 tys. zł pochodzących z
dotacji, darowizn i dochodu z imprez charytatywnych. (...) Żądamy wyjaśnienia
kradzieży materiałów budowlanych, które użyto do prywatnej inwestycji
H. Janowskiej w Pomiechówku. Wiemy, że jeden ośrodek budował domek
pani H. Janowskiej, zaś pensjonariusze innej placówki nocą rozbierali
budowlę tuż po publikacji materiału prasowego w dzienniku Trybuna.
Oczekujemy wyjaśnienia zasad wynagradzania członków kierownictwa Monar,
w tym H. Janowskiej - legitymującej się podstawowym wykształceniem -
pobierających niebotyczne pensje blisko 10 tys. zł na osobę (...)"
- piszą bezdomni.
Przybecki zastanawia się, do czego to wszystko doprowadzi. Nie wie, czy
Monar przetrwa. - Ale najbardziej boję się o Markot, że go rozwalą - mówi.